Wallis Simpson. Księżna
Wallis Simpson. Księżna, Wendy Holden
Rok 1928. Do Londynu przybywa z mężem Amerykanka w średnim wieku i przeciętnej urody. Nie ma pieniędzy ani znajomości, pierwsze miesiące w tym mieście przynoszą jej jedynie zawód i rozgoryczenie. Chcąc wypełnić pustkę samotnych dni, namiętnie czytuje modne pisma i chłonie wiadomości z życia towarzyskich elit Londynu.
Jej los ulega nagłej odmianie, gdy dzięki pewnemu zaproszeniu uzyskuje dostęp do kręgów towarzyskich księcia Walii, następcy tronu. Od pierwszego spotkania książę jest zauroczony jej amerykańskim akcentem i prostolinijnym sposobem bycia. Wallis Simpson wnosi powiew świeżego powietrza w duszną dworską atmosferę jego codziennej egzystencji. W miarę upływu czasu coraz mocniej łącząca ich przyjaźń przeradza się w miłość.
Wallis zdaje sobie sprawę, że jej szczęście nie może trwać wiecznie. Książe w końcu poślubi odpowiednią kandydatkę na królową, a ona wróci do męża. Nagła śmierć Jerzego V ostatecznie przesądza o dalszym biegu wydarzeń. Książę Walii zostaje królem Edwardem VIII. Wtedy jednak, ku zdumieniu i przerażeniu Wallis, oznajmia, że nigdy nie dopuści do ich rozstania. Bajkowy romans zmienia się w koszmar. Cała rodzina królewska zwraca się przeciw niej, a król Edward VIII, nie uzyskawszy zgody na ich małżeństwo, postanawia zrzec się tronu.
Wallis Simpson staje się przedmiotem kampanii oszczerstw i powszechnej nienawiści, kobietą oskarżaną o upadek monarchii, symbolem wszelkiego zła i bohaterką królewskiego skandalu stulecia.
WENDY HOLDEN pracowała jako dziennikarka „The Sunday Times”, „Tatlera” i „The Mail on Suday”, zanim zdecydowała się poświęcić karierze literackiej. Trzynaście jej powieści znalazło się w pierwszej dziesiątce brytyjskiej listy bestsellerów. Jej prozę charakteryzuje szybkie tempo, humor i błyskotliwy styl. Wendy jest mężatką i ma dwoje dzieci, mieszka w Derbyshire.
Fragment książki
Prolog
Pogrzeb księcia Windsoru, czerwiec 1972 r.
Tym razem ją wyprzedził. W trumnie z angielskiego dębu odleciał na pokładzie samolotu Królewskich Sił Powietrznych. Nie chciała, by był sam w tej ostatniej podróży, ale rozpacz zupełnie pozbawiła ją sił i lekarz stanowczo zalecił, by została w Paryżu. Kilka dni później przybył prywatny samolot królowej, by zabrać ją na pogrzeb do Anglii. Wkrótce mieli lądować. Wallis patrzyła na rozciągający się w dole szary i płaski Londyn, rozpoznając lśniącą wstęgę Tamizy, a potem Tower, Tower Bridge i katedrę Świętego Pawła.
Zerknęła na swe odbicie w lustrze kabiny. W jego oczach zawsze była młoda i piękna, więc nigdy nie czuła się staro. Teraz jednak, gdy odszedł, zdała sobie nagle sprawę, że już dawno przekroczyła siedemdziesiątkę.
Puder nałożony na twarz nie krył pomarszczonej skóry, ongiś tak jasnej i gładkiej, szkarłat pomadki nie przywrócił kształtu ustom, a farba i lakier – połysku dawniej czarnym, a teraz siwym włosom. Nie zmienił się jedynie ciemny błękit obrysowanych kredką oczu, nadal zdumionych i przepełnionych grozą.
Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Była pewna, że to tylko sen i że zaraz się ocknie w sypialni swego domu w Bois de Boulogne – Bła de Bolon, jak wymawiała tę nazwę swym gardłowym amerykańskim akcentem.
Jej towarzyszka siedząca w fotelu naprzeciw poruszyła się nerwowo.
– Jeśli nawet Queens Flight to najbardziej prestiżowe samoloty na świecie, trudno uznać je za równie wygodne – rzekła, lekko się krzywiąc.
Wallis rzuciła Grace smutny uśmiech. Wiedziała, że przyjaciółka udaje niezadowolenie jedynie po to, by oderwać ją od myśli o tym, co wkrótce nastąpi. Nie wiedziała, jak zniesie udrękę, na którą była skazana.
– Ta Czerwona Droga jest jednak przydatna – dodała Grace, mając na myśli niewidoczny czerwony dywan na niebie przeznaczony wyłącznie dla królewskiej floty powietrznej.
– To się nazywa Specjalny Korytarz Powietrzny – poprawiła ją Wallis. – I dobrze o tym wiesz.
Grace była wcześniej żoną księcia Radziwiłła, który następnie ożenił się z Lee, siostrą Jacqueline Kennedy. Natomiast ona w wyniku kolejnego małżeństwa została hrabiną Dudley. Znały się z Wallis i przyjaźniły od lat, tym bardziej, że oprócz cierpkiego poczucia humoru łączył je podobny gust oraz dystans do brytyjskiej arystokracji. Poza tym obie były cudzoziemkami – Grace pochodziła z Dubrownika, a Wallis była Amerykanką. I żadna z nich nie miała arystokratycznego pochodzenia.
– Mimo wszystko jestem wdzięczna Lilibet – ciągnęła Wallis. – Była naprawdę miła. Jej odwiedziny sprawiły nam radość.
Po dziesięcioleciach zimnej wojny z Windsorami było to prawdziwym zaskoczeniem. Ministerstwo Spraw Zagranicznych nieoczekiwanie im przekazało, że podczas oficjalnej pięciodniowej wizyty we Francji królowa pragnie odwiedzić swego stryja w jego paryskim domu.
Lilibet musiała słyszeć o ciężkim stanie zdrowia byłego króla Anglii, który cierpiał na nieuleczalny nowotwór. Krążyły bowiem pogłoski, że mimo serii naświetlań jego życie wisi na włosku. Najwyraźniej chciała się pożegnać, ale dopiero później ujawniono ryzyko związane z tym planem, któremu brytyjski ambasador w Paryżu był zdecydowanie przeciwny. Zgon eksmonarchy przed wyjazdem królowej z Anglii mógłby spowodować katastrofalne skutki dla stosunków francusko-brytyjskich. Oznaczałby bowiem konieczność odwołania oficjalnej wizyty, co byłoby obraźliwe dla prezydenta de Pompidou.
W innych okolicznościach komiczny aspekt tej sytuacji rozbawiłby zapewne byłego króla Edwarda VIII, ale teraz musiał sprostać zadaniu. Nigdy w ciągu ostatnich trzydziestu sześciu lat nie posiadał takiego znaczenia. Kraj go potrzebował, toteż najwyższym wysiłkiem woli zebrał resztki sił i czekał na swą kolej przez cały czas trwania królewskiej wizyty. Tymczasem Lilibet się nie spieszyła – olśniewała kolejnymi tiarami na bankietach w Wersalu i ambasadzie brytyjskiej, a następnie zwiedzała Prowansję i oglądała wyścigi konne. W końcu jednak w słoneczne majowe popołudnie pojawiła się na route du Champ dEntraînement w towarzystwie księcia Filipa i Karola.
Mimo wdzięczności dla bratanicy swego męża Wallis wzdrygnęła się na widok jej niebieskiego kapelusza rażąco niedobranego do kostiumu z plisowaną spódniczką. W tym pomieszaniu stylów brylantowa broszka w kształcie kokardy i trzy sznury wspaniałych pereł zupełnie się gubiły. Nie potrafiła pojąć, jak przy tak naturalnej urodzie i olśniewającej cerze można wszystko skutecznie zniweczyć.
Filip w swym długim płaszczu przypominał rozdrażnionego dyrektora banku, a Karol w pasiastej koszuli i krzykliwym krawacie zdawał się zakłopotany. Żałośnie marszcząc brwi, opuścił ramiona pod tweedową marynarką w kratę, sprawiając wrażenie znużonego i rozczarowanego.
Wallis ogarnęło współczucie. Znała miażdżącą presję Windsorów, a Karol najwyraźniej bał się swego ojca, jednocześnie machinalnie naśladując jego nawyki – poprawiał mankiety, splatał dłonie i zakładał ręce do tyłu.
Wchodząc do przestronnego holu z marmurową posadzką, Lilibet podniosła wzrok na wielki jedwabny baner kawalera Orderu Podwiązki umieszczony na misternej balustradzie galerii, lecz nie zareagowała. Nie okazała również emocji, gdy w salonie byłego monarchy pili herbatę pod jego naturalnej wielkości portretem z królewskimi insygniami i drugim, przedstawiającym królową Marię w pełni majestatu.
W przeciwieństwie do niej Filip z niczym się nie krył. Rozsiadł się na sofie w stylu Ludwika XV, z ironią spoglądając na kolekcję mopsów z miśnieńskiej porcelany, a następnie ich żywe dyszące odpowiedniki o imionach Black Diamond i Dżin-Seng.
– To prawda, że jeden z waszych psów wabił się Peter Townsend? – spytał z uśmieszkiem.
– Owszem – odparła spokojnie Wallis – ale oddaliśmy pana pułkownika w dobre ręce.
– Ha! Zupełnie jak Małgorzata.
Po herbacie Wallis zaprowadziła Elżbietę do pomarańczowego salonu na pierwszym piętrze. Wujek Dawid, do którego zwracała się imieniem używanym przez całą rodzinę, unieruchomiony i opleciony drenami, był podłączony do kroplówki, która podtrzymywała go przy życiu. Domagał się jednak, by lekarz ukrył ją za zasłoną, a dreny pod ubraniem. Jego mizerna twarz, wciąż przystojna pod zaczesanymi w tył srebrzystymi włosami, rozjaśniła się radośnie na widok Lilibet. Nadal żurnalowo elegancki w znakomicie skrojonej błękitnej marynarce i srebrzystym krawacie na wychudzonej szyi, z wielkim trudem uniósł się z wózka, by zgodnie z wymogiem dworskiej etykiety złożyć ukłon, a dopiero potem ucałować królewskiego gościa w oba policzki. Rozmawiali dokładnie piętnaście minut.
Potem jednak, gdy królowa wyszła, zdawał się niezadowolony.
– Och, Dawidzie, chyba nie wróciłeś do sprawy mojego tytułu? – zaniepokoiła się Wallis, której irytacja walczyła z miłością. Czyżby zmarnował to cenne (i ostatnie) spotkanie z monarchinią na coś tak bezcelowego? Wiedziała, że nigdy nie otrzyma od Windsorów tytułu „Królewskiej Wysokości”, i nic jej to nie obchodziło. Ale Dawid rozpaczliwie tego pragnął i przez całe życie nie ustawał w staraniach, by ich do tego skłonić.
Wyczerpany wysiłkiem pokręcił głową, próbując coś powiedzieć ochrypłym głosem. W końcu zrozumiała, że żałuje, iż nie przedstawił królowej swego lekarza, monsieur Thina, któremu bardzo na tym zależało.
– Zapamiętałby to na całe życie.
Cóż za ironia… – myślała. Nikt bardziej niż Dawid nie był świadom potęgi Korony i nikt z równą determinacją nie chciał jej odrzucić.
Żył jeszcze dziewięć dni. Tej ostatniej nocy pośród jasnych liści za jego oknem przysiadły czarne kruki – zwiastuny śmierci. Przybyły po niego. Gdy znacznie później wezwała ją pielęgniarka, spostrzegła, że Black Diamond, który zawsze spał w jego łóżku, leży na dywaniku na podłodze. Ten mops również wiedział, co nastąpi. O 2.20 nad ranem były król Edward VIII, władca Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, Irlandii i brytyjskich dominiów zamorskich oraz cesarz Indii, wydał ostatnie tchnienie. Był 28 maja 1972 roku.
Rozdział 1
Miodowy miesiąc w Paryżu, 1928 r.
Wobskurnym pokoju hotelowym panował przykry zaduch, podwójne mosiężne łóżko zapadało się w środku, a wyblakła kwiecista tapeta była upstrzona rdzawymi plamami.
Dwa wysokie okna wychodziły na ulicę. Wallis szybko do nich podeszła. W oknie po przeciwnej stronie zwisały brudne zasłony, a na parapecie stały wyschnięte rośliny.
Nie takiego Paryża się spodziewała. Płynąc statkiem z Dover, przez cały czas wyobrażała sobie widoki z wieży Eiffla. Ale była optymistką, i to bardziej niż kiedykolwiek. Właśnie wyszła za mąż i zaczynała wszystko od nowa.
Lustro na ścianie przy oknie było tak powieszone, by światło padało na jej twarz. Krytycznie spojrzała na swoje odbicie. Pierwsza młodość minęła. W dniu ostatnich urodzin skończyła trzydzieści cztery lata, ale uznała, że mimo to nieźle się prezentuje – była smukła, zadbana i elegancka. A nade wszystko pełna nadziei.
Jej ślubny strój – jasnożółta suknia i błękitny płaszczyk – kontrastował z lśniącymi czarnymi włosami rozdzielonymi pośrodku przedziałkiem i zwiniętymi spiralnie nad uszami, a szkarłatny kolor ust podkreślał mleczną cerę. Jeśli nawet w jej ciemnobłękitnych oczach krył się jeszcze cień smutku, nie gościł tam długo. Wierzyła, że teraz wszystko się dobrze ułoży.
Pobrali się tego ranka w Londynie w urzędzie stanu cywilnego dzielnicy Chelsea, gdyż oboje byli rozwiedzeni. Wallis nie żałowała, że nie mogli zawrzeć ślubu w kościele. Zrobiła to już raz i jej mąż okazał się z łajdakiem. Łagodny, delikatny i uczciwy Ernest w niczym go nie przypominał. Była szczęśliwą kobietą.
Patrząc w lustro, zauważyła za sobą jakiś ruch. W drzwiach, ociągając się, stał chłopiec hotelowy, który wniósł ich bagaże. Z uśmiechem spojrzała na męża.
– Erneście – szepnęła. – On czeka na napiwek.
Jej świeżo poślubiony małżonek zaczął grzebać w kieszeni i wyciągnął jakąś małą monetę. Chłopiec spojrzał na nią, uniósł brwi i zniknął.
Wallis wciągnęła walizkę na łóżko i otworzyła zamki. Mimo przygnębiającego otoczenia widok nowych sukni uszytych specjalnie na miodowy miesiąc napełnił ją optymizmem. Miała dryg do szycia i kiedyś nawet marzyła o karierze w modzie, a po rozwodzie wizja niezależności finansowej i osobistej stała się tym bardziej kusząca. Jednak zniweczone przez nieszczęśliwe małżeństwo poczucie własnej wartości oraz brak praktyki okazały się przeszkodą większą, niż przypuszczała. A gdy poznała Ernesta, do reszty zarzuciła zawodowe plany. Był niczym port podczas sztormu, i to nie tylko w przenośni, gdyż jego rodzina prowadziła morską firmę przewozową. Kiedy więc poprosił ją o rękę, mówiąc, że wyjeżdża z Ameryki, by objąć biuro w Londynie, bez namysłu skorzystała z okazji, by rozpocząć wszystko od nowa.
Przebierała się, myśląc o wielkich paryskich domach mody. Wprawdzie nie było jej stać, by cokolwiek tam kupić, gorąco jednak pragnęła je zobaczyć. Z pieniędzmi nie było najlepiej, o czym świadczył ten nędzny hotelik, a także brylancik w pierścionku na jej palcu, zbyt mały, by lśnić.
Rodzinna firma Ernesta borykała się z poważnymi trudnościami, a on z determinacją próbował je pokonać. Miał jednak również obowiązki alimentacyjne wobec pierwszej żony i ich nieletniej córki. Początkowo obawiał się, że to ją zrazi, ale tak się nie stało. Przeciwnie, była zadowolona, że miał już dziecko. Przekroczyła trzydziestkę i jej szansa na macierzyństwo stopniowo malała. Zresztą po gorzkich doświadczeniach własnego dzieciństwa wcale tego nie pragnęła. Współczuła małej Audrey, której rozwód rodziców odmienił życie, i zamierzała uprzyjemnić jej czas spędzany w Londynie. Wierzyła, że gdy dziewczynka tam przyjedzie, zdołają się zaprzyjaźnić.
Poczuła za sobą kojącą obecność Ernesta. Zbliżył się i położył swe duże dłonie na jej ramionach. Odchyliła głowę i oparła mu ją na piersi, upajając się jego męską siłą i muskularną budową, a także poczuciem bezpieczeństwa, czułością i opiekuńczością.
– Zostaw to… – mruknął w jej ramię, widząc otwartą walizkę.
– Muszę się rozpakować, bo wszystko się pogniecie. – Jeśli suknie z tanich materiałów miały zachować wygląd, należało rozwiesić je na wieszakach.
Musnął wąsami jej kark i przyciągnął ją do siebie.
– Czy to ważne? Chciałbym je mocniej pognieść.
Jej reakcja była równie błyskawiczna, jak niespodziewana. Ogarnęła ją gwałtowna fala paniki, czuła dławienie w gardle, a jej serce zaczęło głośno łopotać. Odruch, by mu się wyrwać, był tak silny, że z trudem się opanowała, głęboko wciągając powietrze.
Ernest niczego nie zauważył. Wodził po niej dłońmi, całym ciałem przyciskając się do jej pleców. Choć był w płaszczu i marynarce, czuła wzbierające w nim pożądanie.
– Wallis… – szeptał – tak długo cię pragnąłem.
Kiedy dotknął jej piersi, targnął nią niemy krzyk. Mocno zacisnęła usta, by nie słyszał, jak szczękają jej zęby, a gdy delikatnie pchnął ją na łóżko, upadła jak kamień, z rękami sztywno przylepionymi do boków. Leżała bez ruchu, wciskając twarz w narzutę, której kwaśny zapach wypełnił jej nozdrza.
Stężała, jakby przygotowując się na cios lub inny akt przemocy. Wstrząsały nią na zmianę gwałtowne fale gorąca i zimne dreszcze. Nie mogła oddychać, więc obróciła głowę i gwałtownie wciągnęła powietrze.
Chyba uznał to za zachętę, oznakę pożądania, gdyż jego ręka powędrowała do jej uda i zaczęła podciągać sukienkę. Czuła już jego palce na brzegu pończochy. Ogarnęły ją mdłości, więc całym ciałem wcisnęła się w łóżko. Jeśli te palce dotrą wyżej, jeśli ją dotknie…
O Boże, nie. Proszę, nie!
Musiała powiedzieć to na głos, gdyż palce znieruchomiały, a ręka się odsunęła. Jęknęły sprężyny łóżka, gdy na nim siadał.
– Wallis, co ci się stało?
Uniosła głowę. Siedział wciąż w płaszczu, oddzielony od niej walizką, a jego twarz basseta z okrągłymi piwnymi oczami wyrażała bezgraniczne zdumienie.
Nie mogła go winić. W ciągu swych krótkich zalotów odważył się zaledwie na kilka pocałunków. Był uosobieniem dobrych manier i traktował ją z najwyższym szacunkiem. Zrozumiałe jednak, że w noc poślubną mógł liczyć na więcej. W końcu była rozwódką, kobietą z małżeńskim doświadczeniem. Tyle że nie miał pojęcia o rodzaju tego doświadczenia.
Może powinna go uprzedzić, ale co miała powiedzieć? Że przez dziewięć lat mąż ją bił, dopuszczał się przemocy, pił do nieprzytomności i nie tylko ją gwałcił, lecz też zmuszał, by patrzyła, jak zabawia się z innymi kobietami?
Jak miała mu to wyznać? Ernest byłby wstrząśnięty. Poniżyłoby ją to w jego oczach, tak jak poniżało we własnych. Zepchnęła tamto małżeństwo w najgłębszy zakątek pamięci, w miejsce opatrzone etykietą „Przeszłość”, i zrobiła wszystko, by o nim zapomnieć.
Zdołała wykreślić związane z nim wspomnienia, a przynajmniej tak sądziła. Gdy po rozwodzie odzyskała równowagę i spojrzała z nadzieją w przyszłość, małżeństwo z Earlem Winfieldem zaczęło się stopniowo oddalać niczym zły sen. Miała nadzieję, że rozpocznie nowe życie, spotka nowego mężczyznę. Nie przypuszczała jednak, że Win zupełnie odebrał jej zdolność przeżywania doznań fizycznych, nawet w niewielkim stopniu. Aż do teraz. Do nocy poślubnej.
Zwiesiła głowę. Co mogła powiedzieć? Że jest zupełnie bezwartościowa? Czy kiedykolwiek jej uwierzy? Może pomyśli, że o tym wiedziała, że złapała go w pułapkę? Jej panika ustąpiła poczuciu zupełnej bezradności. Nie miała pojęcia, co robić.
Czuła na sobie jego wzrok i próbowała odgadnąć, co wyraża. Oskarżenie? Gniew? Nie mogła go winić. Ale kiedy w końcu odważyła się na niego spojrzeć, w jego psich oczach ujrzała czułość.
– Jesteśmy teraz małżeństwem – odezwał się łagodnie. – Kocham cię. Mów do mnie.
Wallis przez chwilę na niego patrzyła, a potem spuściła wzrok na dłoń z obrączką, wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
Rozdział 2
Win, czyli Earl Winfield Spencer, wkroczył w jej życie w roku 1916. Gdy zmarła babka Wallis, po upływie okresu żałoby jej matka uznała, że dziewczynie należy się nieco przyjemności. Postanowiła wysłać ją na Florydę do swej kuzynki Corinne, która była żoną komendanta bazy lotniczej.
I rzeczywiście była to przyjemność. Wallis nigdy dotąd nie widziała samolotu, a tym bardziej tak atrakcyjnego pilota jak pewien młody porucznik z krótko przyciętym wąsem i światowymi manierami. Poznali się pierwszego dnia jej pobytu i widywali codziennie. Kiedy Win zaskakująco szybko zaproponował jej małżeństwo, z radością przyjęła oświadczyny. Miała wtedy dziewiętnaście lat.
– Moja matka go uwielbiała – opowiadała ze smutkiem Ernestowi. – Powinno mnie to ostrzec, bo fatalnie się myliła co do mężczyzn. Po śmierci mojego ojca miała jeszcze dwóch mężów, przy czym jeden był gorszy od drugiego.
– Ja na pewno nie zyskałem jej uznania. – Ernest wzruszył szerokimi ramionami.
Tak, Alice uwielbiała wdzięk i brawurę Wina, a jej nowy zięć był daleki od tego oszałamiającego ideału.
– Ach, ten melonik i wąsik – kpiła. – Wygląda jak amerykański aktor, który udaje Anglika.
– Mamo, przecież on jest Anglikiem. No dobrze, w połowie.
Faktycznie, Ernest był Anglikiem ze strony ojca i miał głęboką świadomość swego pochodzenia. Wprawdzie dorastał w Stanach i studiował na uniwersytecie Harvarda, jednak w czasie wojny służył w elitarnym brytyjskim pułku królewskiej straży Coldstream Guards. Był też miłośnikiem brytyjskiej historii, a gdy zabiegał o Wallis, często zabierał ją do nowojorskich galerii sztuki, pokazywał portrety angielskich władców i opisywał czasy ich panowania.
– Przestań – przerywała mu ze śmiechem. – Pamiętaj, że jestem Amerykanką i republikanką. Gdybyśmy naprawdę chcieli mieć wszystkie te królewskie rekwizyty, na pewno byśmy się ich nie pozbyli.
Ale dla Alice najgorszym z przestępstw Ernesta był brak zrozumienia dla jej poczucia humoru. Zawsze chełpiła się swoim dowcipem i przy ich pierwszym spotkaniu opowiedziała mu swą ulubioną historię o tym, jak spadła ze schodów w sklepie z artykułami po pięć centów.