HC/ Rembrandt, Karolina Lanckorońska w inspirującej, poszerzającej horyzonty podróży w czasie i przestrzeni
Co takiego jest w „Dziewczynie i uczonym”, że warto po tę książkę sięgnąć? Jest solidnie przygotowana i świetnie napisana, w przystępny sposób mówi o rzeczach zdawałoby się zarezerwowanych dla specjalistów, badaczy dzieł sztuki. Światło pada na obrazy Rembrandta i kawałek historii Polski oraz Europy, ale także – a od pewnego momentu przede wszystkim – na postać niezwykłej, odważnej kobiety, której winni jesteśmy wdzięczność i pamięć – Karoliny Lanckorońskiej. Urzekająca jest swoboda, z jaką autorka, Gerdien Verschoor, prowadzi nas przez tę opowieść. Imponująca jest jej wiedza i znajomość tematu, zarówno w zakresie historii sztuki, jak też historii Polski. Przejmujące są emocje, które towarzyszyły jej podczas pisania i które udzielają się czytelnikowi. Chwilami jest to opowieść bardzo osobista.
Głównych bohaterów jest dwoje, a właściwie czworo. Dla porządku sześcioro. Tajemnicza, nieco filuterna dziewczyna w ramie obrazu i leciwy uczony pochylony w zamyśleniu nad papierami; Rembrandt – ich twórca, oraz Karolina Lanckorońska, która ich przez lata chroniła i ostatecznie zadecydowała o ich losie. Do głosu dochodzą tu także Karol Lanckoroński i król Stanisław August Poniatowski, obaj bez reszty oddani sztuce. Poznajemy ich wszystkich nieco bliżej, a także jeszcze kilka innych osób, bez których ta opowieść nie byłaby pełna ani możliwa.
Oprócz obrazów i ludzi jest to opowieść o miejscach. Wchodzimy do amsterdamskiej kamienicy kolekcjonera sztuki Jana van Lennepa i do domu Rembrandta, poznajemy przepiękny, sielski Rozdół ze starym parkiem i osobliwym pałacem, letni dom Lanckorońskich, wystawny, zapełniony po brzegi dziełami sztuki ich pałac w Wiedniu, jesteśmy w mieszkaniach Karli we Lwowie i Rzymie, ale także w obozie Ravensbrück, do którego trafiła, a nawet w dawnej kopalni soli w Altausee, w której Niemcy ukryli zrabowane w czasie wojny dzieła sztuki.
Jest to wreszcie narracja o końcu pewnej epoki i początku nowej. Stary świat sprzed pierwszej, a potem drugiej wojny światowej odchodzi w przeszłość. Wraz z nimi siłą rzeczy zmieniają się plany i dążenia, z niektórych trzeba zrezygnować, z pewnymi stratami trzeba się pogodzić. Nie tracąc jednak ducha, wytyczyć sobie nowe cele. Tak jak zrobiła to Karolina Lanckorońska.
Jako tłumaczka „Dziewczyny i uczonego”, która zabiegała o publikację tej książki w Polsce, a potem szczęśliwym trafem została także jej wydawczynią, kreśląc te słowa jestem zapewne nieobiektywna. Spędziłam z nią dużo czasu i już choćby dlatego jest dla mnie wyjątkowa i bardzo mi bliska. Zachwyciła mnie jeszcze zanim autorka ukończyła ją pisać. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że polskie wydanie stanowi tylko kwestię czasu. Kiedy pierwszy raz przeczytałam „Dziewczynę i uczonego” (a właściwie „Het meisje en de geleerde”), pomyślałam: „Wspaniale! Nareszcie ktoś napisał o tych Rembrandtach. I to jak!”. I chyba taka książka musiała przyjść do nas prosto z Holandii, wyjść spod pióra autorki, która ma wieloletnie związki z naszym krajem i czuje się tu jak w domu. Bardzo jej kibicowałam, a teraz chciałabym swoim – naszym! – entuzjazmem zarazić innych. Przez kilka miesięcy intensywnie pracowałam nad przekładem i pamiętam niemal każde przetłumaczone przez siebie zdanie, pamiętam wieczorne rozmowy z autorką o jej docieraniu do źródeł informacji i wyjazdach do opisywanych miejsc, nasze dyskusje o detalach obrazów i moje poszukiwania odpowiednich słów, które oddadzą nastrój i ducha oryginału. To była niezwykle inspirująca, poszerzająca horyzonty podróż w czasie i przestrzeni. Przede wszystkim jednak mogę powiedzieć, że odbyłam ją w doskonałym towarzystwie – czego również i czytelnikom życzę.
Alicja Oczko, wydawca, tłumaczka, HarperCollins