Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Autostrada do piekła
Zajrzyj do książki

Autostrada do piekła

Liczba stron416
ISBN978-83-8342-870-3
Wysokość215
Szerokość145
SeriaKomisarz Kruk, t. 8
EAN9788383428703
Język oryginałupolski
Data premiery2024-05-15
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Dwa zabójstwa prokuratorów wstrząsnęły północną Polską, sprawca uczynił z tych śmierci widowisko. Wkrótce groźby dostaje kolejny prokurator. Ceną za jego życie ma być wypuszczenie z aresztu Józefa Danika, człowieka oskarżonego o spalenie żywcem swojej rodziny.
Gdy termin wyznaczony na uwolnienie Danika się zbliża, do sprawy zostaje zaangażowany Sławomir Kruk, mimo tego, że parę lat wcześniej został zwolniony dyscyplinarnie ze służby. Ma wspomóc śledczych w schwytaniu mordercy, zanim ten uderzy ponownie.
Kruk uczestniczy w śledztwie, w którym przekraczane są nieprzekraczalne granice, myśliwi stają się zwierzyną, a prawo okazuje się pustym słowem.
Aby wyeliminować zabójcę, Kruk musi być bardziej bezwzględny niż on.

 

Fragment tekstu

PROLOG 1

Samochód sunął podmiejską drogą w kierunku Gdańska. To był najładniejszy do tej pory poranek maja, ale siedząca za kierownicą Mirosława Zawiślak nie zauważyła tego dziś ani razu.
Przed wyjazdem odbyła trudną rozmowę z synem, którego zerwała z łóżka, a który od razu na nie wrócił, aby odespać nocną imprezę. Rozmowa nie odniosła skutku. Potem przetrwała milczące śniadanie z mężem. To śniadanie było najgorsze. Miał romans i od jakiegoś czasu zamierzał jej o tym powiedzieć.
Już kilka razy zbierał się na odwagę, ale ona nie miała odwagi, by mu na to pozwolić. Bała się, że odejdzie. Nie dlatego, że go kochała, miłość skończyła się dwa jego romanse wcześniej. Dręczyła ją myśl, że już nigdy nie znajdzie nikogo. Skończyła czterdzieści pięć lat, natłok pracy powodował, że przestała o siebie dbać i dla mężczyzn stała się niewidzialna.
Przejrzała się w lusterku wstecznym i pomyślała, że może to jeszcze zmienić, po prostu nie miała siły, żeby się do tego zabrać. Naszła ją myśl o Józefie Daniku, człowieku, który stanie dzisiaj przed sądem za zabójstwo żony i dzieci. Zamordował ich, bo chciał odejść do innej kobiety, a uważał, że dla jego rodziny będzie to tragedią. Wolał, aby umarli, niż cierpieli skazani na życie bez niego. A ponieważ bardzo ich kochał i nie był w stanie podnieść na nich ręki, zabił deskami okna, zamknął na klucz drzwi i podpalił dom. Spłonęli żywcem, podczas gdy on, patrząc na to z oddali, śpiewał im kołysankę.
Przynajmniej tego los mi oszczędził, pomyślała, o ile można było to uznać za okoliczność łagodzącą dla jej męża, człowieka, który przeżył z nią dwadzieścia jeden lat, a przez większość tego czasu ją okłamywał.
Na przystanku autobusowym przy wyjeździe z Lublewa Gdańskiego stał młody mężczyzna. Zawiślak zatrzymała samochód, a chłopak wskoczył na siedzenie pasażera. Obdarzył ją promiennym uśmiechem, który odwzajemniła i po raz pierwszy pomyślała, jaki to przyjemny dzień. Mężczyzna był studentem ostatniego roku romanistyki Uniwersytetu Gdańskiego. Czasami podwoziła go do Gdańska. Od lutego widywała, jak usiłuje złapać stopa. Kilka razy zdarzyło się, że jadący przed nią samochód zatrzymał się, aby go zabrać.
Droga była wąska, ruch z przeciwka znaczny, i to powodowało, że wszystkie auta za tym, do którego wsiadał, także musiały się zatrzymać. Młody mężczyzna wydawał się tym zmieszany i za każdym razem uśmiechał się i przepraszał Zawiślak wzrokiem.
Tak, to ten uśmiech sprawił, że ona też się kiedyś zatrzymała i od tego czasu zatrzymywała się za każdym razem, gdy go widziała.
Lubiła, gdy do niej mówił. Kiedy wsiadał do jej granatowego peugeota, był jak promyk czegoś ekscytującego w jej walącym się, ponurym życiu.
Teraz posunęli się o krok dalej. Po raz pierwszy umówili się z wyprzedzeniem, że Zawiślak go zabierze. Tego dnia miał egzamin, a ona obiecała, że go podwiezie, żeby nie musiał telepać się autobusem. Zdążył już jej się przyznać, że z całego serca nienawidzi komunikacji publicznej.
– Nastroje bojowe? – spytała. – Gotowy zdać w pierwszym terminie?
– To egzamin z psycholingwistyki. Jestem w tym naprawdę dobry.
Do tej pory widywała go jedynie w sportowych bluzach i dżinsach. W tej chwili mogła oglądać go w garniturze i musiała przyznać, że wyglądał świetnie. Wysoki, szczupły, o krótkich ciemnych włosach i jasnozielonych oczach. Często opowiadał o literaturze, a kiedy mówił, czuła pragnienie przeczytania tych wszystkich książek, na co od dawna nie miała czasu. W głębi duszy żałowała, że jej syn nie jest taki jak on: inteligentny, ciekawy świata, wrażliwy na słowa. Jej syn studiował prawo, kontynuując rodzinną tradycję, ale nie wykazywał w tym kierunku talentów. Wykazywał za to talent do degustacji narkotyków, co usiłowała ze wszystkich sił zatuszować. Zganiła się za to, co przemknęło jej przez głowę: że ten młody mężczyzna, Filip, mógłby zastąpić jej syna. Przez chwilę miała szaloną myśl, że mógłby też zastąpić jej męża.
Ten pomysł zawstydził ją podwójnie i natychmiast go odpędziła.
Tym razem Filip niewiele mówił. Lekko przechylony na bok, oparty ramieniem o boczną szybę, patrzył na drogę.
– Trema? – spytała.
– Trochę. A pani? Pani dziś nie ma tremy?
– Chyba mam. Tak, mam tremę.
– Pamiętam, że dla pani to też ważny dzień.
Nie miała tremy. Po tylu latach pracy uodporniła się na wiele rzeczy i na takie dni jak ten. Przyznała, że jest trochę zdenerwowana, by zrobić mu przyjemność i żeby poczuł w niej bratnią duszę.
Wjeżdżali do Gdańska. Przy zjeździe na Gdańsk Karczemki nadrobiła kilkaset metrów, aby wjechać na parking przy dużym centrum handlowym. Stamtąd Filip miał kilka kroków na przystanek PKM-ki Gdańsk Kiełpinek, skąd chciał jechać do Wrzeszcza.
Samochodów trochę już stało. Ponieważ były tu hipermarkety budowlany i spożywczy, które wcześnie otwierano, pojawiali się pierwsi klienci.
– Mogłaby pani tam podjechać? – Wskazał oddalone i dość puste miejsce na parkingu. – Stamtąd będzie mi bliżej.
Zmarszczyła brwi, podczas gdy on patrzył na nią z ujmującym uśmiechem na twarzy. Stamtąd było bliżej, ale na pewno nie do kolejki.
Pomyślała, że egzamin sprawił, że stał się kapryśny. Podjechała, gdzie prosił.
– Powodzenia – powiedziała z uśmiechem.
Nie oddał uśmiechu. W pobliżu zaparkował szary opel corsa. Filipa jakby to zniecierpliwiło. Rozejrzał się i wskazał jej inne miejsce. Plac parkingowy był olbrzymi, a on wskazywał punkt dosyć oddalony.
– Niech pani tam się zatrzyma.
– Filip, co ty wymyślasz? Wysiądź, proszę, tutaj, śpieszę się.
Patrzył na nią spokojnymi zielonymi oczami, które stały się nagle zimne. Uchwyciła krótki, gwałtowny ruch jego ręki i zobaczyła rozbłysk pod czaszką, poczuła ból, jej głowa uderzyła w boczną szybę. Przez moment była oszołomiona i straciła poczucie, co się z nią dzieje, a gdy z trudem skupiła wzrok, zobaczyła jego twarz przy swojej. Szukała spojrzeniem tego, co w nią uderzyło. Był to chwyt pistoletu, który chłopak trzymał w dłoni.
– Jedź.
Drżącymi rękami uchwyciła kierownicę.
– Filip…
– Zamknij ryj.
Pojechała, gdzie kazał, i zatrzymała się. Nagle przeraziło ją, jak bardzo oddalone od innych ludzi jest miejsce, w którym stanęli.
– Co robisz? – spytała.
Nie odpowiedział. Przyglądał się jej w milczeniu, wciąż lekko przechylając głowę. Miał dziwny wyraz twarzy, którego do tej pory u niego nie widziała, jakby przebywał w tej chwili gdzieś daleko. Cały jego urok i inteligencja gdzieś się ulotniły. Przypominał jej manekina.
– Wysiądź z mojego samochodu – powiedziała.
Nie poruszył się.
– Możesz się wpędzić w kłopoty. Pamiętasz, kim jestem?
W jego spojrzeniu i lekkim uśmiechu, który pojawił się w kącikach ust, przeczytała, że o tym pamiętał. Właśnie dlatego robił to, co robił, że pamiętał.
Włożył swoją płytę CD do odtwarzacza w samochodzie.
– Zostawisz kluczyki w stacyjce – powiedział – i przesiądziesz się
na tylne siedzenie. Zrobisz to spokojnie, szybko i nie rozglądając się na boki. Jeśli zaczniesz zwlekać, krzyczeć, uciekać, zastrzelę cię.
– Dlaczego?
Znowu uderzenie w skroń, głowa opadająca w miejsce, z którego wysuwały się pasy bezpieczeństwa. Poczuła strużkę krwi ściekającą jej na policzek.
Z wysiłkiem otworzyła drzwi i wysiadła. Zrobiła dwa kroki, kierując się na tył auta. Niedaleko przechodziła jakaś kobieta. Nie patrzyła w tę stronę. Zawiślak poczuła palące pragnienie, żeby ją zawołać.
– Testujesz mnie? – usłyszała głos Filipa.
On też wyszedł z samochodu i zaczął otwierać tylne drzwi po swojej stronie. Miał w ręce pistolet i nie zadawał sobie trudu, by go ukryć.
Mirosława Zawiślak usiadła na tylnym siedzeniu i zatrzasnęła drzwi. Coś jej mówiło, że zatrzaskuje za sobą wieko trumny.
Filip usiadł obok niej, nisko trzymając pistolet lufą zwrócony w jej stronę. Na twarzy miał wyraz zadumy i ciekawości. To jeszcze dzieciak, przemknęło jej przez głowę.
– Co chcesz mi zrobić? – spytała.
Chwytem pistoletu uderzył ją w usta. Poczuła smak krwi i ułamany ząb na języku. Jeszcze nie poczuła bólu.
– Przepraszam – powiedział, jakby się wstydził. – Muszę cię wytresować. Mówisz tylko wtedy, kiedy ci każę. Ruszasz się, kiedy każę. Rozumiesz?
Skinęła głową.
– Mów.
– Rozumiem.
Ból nadszedł z opóźnieniem wraz z opuchlizną, która wydęła jej usta. I ze strachem.
Bez świadomości tego, co robi, wcisnęła się w oparcie fotela, byle tylko zwiększyć odległość dzielącą ją od młodego mężczyzny. O kilka centymetrów. O centymetr.
– Wyjmij telefon – rzekł. – Musisz zadzwonić.
PROLOG 2

Prokurator Marek Wilewicz złożył podpis na dokumencie i zamknął papierową teczkę. Akt oskarżenia przygotował wczoraj wieczorem, ale go nie podpisał, zostawiając to sobie na dzisiejszy poranek. Czekała go jeszcze przeprawa z naczelnikiem Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, który będzie się sprzeciwiał skierowaniu sprawy do sądu, jednak Wilewicz traktował to tylko jako jeszcze jedną przeszkodę na drodze do celu.
Szansę prokuratury w tej sprawie oceniał na czterdzieści dziewięć procent, o pięćdziesiąt jeden procent mniej, niż oczekiwali jego przełożeni. Wytaczał oskarżenie przeciwko ludziom trudniącym się zakrojonymi na wielką skalę oszustwami, których ofiarą padali starsi mężczyźni.
Mechanizm był zawsze ten sam: młode kobiety o pięknych twarzach i zimnych oczach znajdowały zatrudnienie jako opiekunki samotnych emerytów, posiadających własne mieszkania. Najdalej po kilku miesiącach mieszkanie zmieniało właściciela: zostawała nim opiekunka, najbliższa przyjaciółka i powiernica starego człowieka. W zamian zobowiązywała się troszczyć o niego i pozwalać mu dożywotnio zajmować mieszkanie, ale taki zapis, przez fatalne przeoczenie zawsze tego samego notariusza, nigdy nie dostawał się do umowy.
Emerytów nie wyrzucano na bruk. W ich mieszkaniach zaczynali pojawiać się tylko ogoleni na łyso mężczyźni o twarzach napuchniętych od sterydów. Nie okazywali wrogości, ale czuli się tam jak u siebie. Dawny właściciel był tolerowany, ale nie miał nic do powiedzenia, musiał znosić obecność obcych, alkoholowe imprezy i erotyczne życie opiekunek, które ukazywały inne oblicze. Po kilku tygodniach nieszczęśni emeryci byli zachwyceni, gdy mogli przenieść się do przytułków, gdzie czekały już zarezerwowane dla nich miejsca.
Mieszkanie natychmiast sprzedawano, a pieniądze trafiały na konta dwóch gdańskich biznesmenów.
Naiwność jest grzechem, za który trzeba zapłacić, pomyślał Wilewicz. Może sam był naiwny, zbyt mocno angażując się w pracę. O wartości prokuratora decydowała statystyka: liczba i terminowość załatwień bez względu na sposób zakończenia sprawy. Wielu jego kolegów pracowało na akord. On tak nie potrafił. Jak błędny rycerz szukał sprawiedliwości w świecie, w którym sprawiedliwość była już trochę niemodna.
Przekręcił sygnet na palcu, gest, który wykonywał zawsze, gdy szykował się do bitwy. Potem spojrzał na stojące na biurku zdjęcie kobiety i wzrok mu złagodniał. Byli tacy, którzy uważali za zabawne, że to zdjęcie tu stało. Głównie dlatego, że kobieta z fotografii pracowała dwa pokoje dalej. Widział się z nią dziesięć minut temu, bo razem przyjechali do prokuratury, ale już za nią tęsknił.
Sam wykonał to zdjęcie w Sopocie na deptaku któregoś upalnego letniego popołudnia. Miała na nim rozwiane włosy i przyzywała go gestem.
Zadźwięczała jego komórka i podniósł ją z nadzieją, że to ona dzwoni. Rozstali się zaledwie przed chwilą, ale to bez znaczenia. On trzymał na biurku jej zdjęcie, a jej zdarzało się dzwonić do niego z drugiego pokoju tylko po to, by usłyszeć jego głos. Nie mieli dziewiętnastu lat, ale zachowywali się tak samo głupio, jakby mieli.
To nie była ona. Dzwoniła Mirka Zawiślak.
– Co słychać? – rzucił beztrosko do aparatu.
Mówiła coś, ale jej nie zrozumiał, tak było to niewyraźne. Sepleniła, słowa nachodziły jedno na drugie, gubiła spółgłoski.
– Mirka, spokojnie, co się stało?
Kolejny potok słów, tym razem jednak zdołał coś wychwycić. Powinien rzucić wszystko, co robił, i natychmiast jechać do sądu.
– Po kolei, Mirka. Po co do sądu?
Z niemałym trudem zrozumiał, że chodziło o oskarżonego Józefa Danika, który będzie miał coś Wilewiczowi do powiedzenia.
– Gdzie jesteś, Mirka? Co z tobą?
Przez chwilę w aparacie panowała cisza, a potem usłyszał wyraźny męski głos:
– Jedź już. Nie masz do stracenia ani jednej sekundy.
Połączenie zostało zakończone.
Marek Wilewicz poczuł niepokój. W pierwszym odruchu chciał oddzwonić. Dziś zaczynała się rozprawa Danika, w której Mirka była oskarżycielem, a on trochę jej przy tej sprawie pomagał.
W drugim odruchu poderwał się z miejsca i szybkim krokiem wyszedł z pokoju.
Sąd okręgowy znajdował się na Nowych Ogrodach i przy dobrych wiatrach sygnalizacji miejskiej można było dojechać do niego samochodem w cztery minuty. Teraz jednak ulice wciąż były zatkane przez poranne korki, więc udał się tam piechotą. Wbiegł do budynku gnany niepokojem, który go nie opuszczał od zakończenia rozmowy. Jako prokurator był zwolniony od obowiązku poddania się kontroli przy wejściu i pracownik ochrony go znał.
Mirki jeszcze nie było. Danika właśnie przywieziono z aresztu śledczego i Wilewicz znalazł go w pomieszczeniu dla zatrzymanych. Był ubrany w czarny garnitur, przepisowo skuty i pod nadzorem funkcjonariuszy Wydziału Konwojowo-Ochronnego KWP. Siedział na ławce pod ścianą wyprostowany, ze wzrokiem skierowanym gdzieś przed siebie, i nie zaszczycił prokuratora spojrzeniem. Wilewicz chwilę rozmawiał z dowódcą konwoju, a potem stanął naprzeciw więźnia.
To zmusiło Danika do spojrzenia na przybyłego szarymi płaskimi oczami o martwym wyrazie.
Był wyjątkowo wysokim i silnie zbudowanym mężczyzną o ogromnych dłoniach. Miał trzydzieści cztery lata, ale wyglądał na pięćdziesiąt, nosił krótkie posiwiałe włosy, był blady, o niezdrowej cerze. W trakcie postępowania przygotowawczego przyznał się do zabójstwa i wyjawił jego motywy. Obserwacja sądowo-psychiatryczna wykazała, że nie jest chory psychicznie i miał pełną świadomość dokonywanego czynu. Pewnych rzeczy Wilewicz nie potrafił pojąć.
– Nazywam się Marek Wilewicz, jestem prokuratorem. Czy ma mi pan coś do powiedzenia? – spytał, opierając się o blat stołu i nachylając się nad więźniem.
Danik wskazał prokuratorowi wolne krzesło.
– Niech pan siada.
Wilewicz zawahał się, ale usiadł. Grymas, który mógł być uśmiechem, pojawił się na bladej twarzy Danika. Popatrzył na dłonie prokuratora.
– Ładny sygnet.
Prokurator zaplótł palce przed sobą. Czekał.
– Chce mi pan coś powiedzieć?
– Podoba mi się, sam powinienem taki nosić.
Widać było, że uważa, iż ma w tej chwili jakąś przewagę, i to poczucie sprawiało mu przyjemność. Wilewicz nie odezwał się ponownie, a milczący i nieruchomi funkcjonariusze stali przy zakratowanym oknie.
– Musicie mnie uwolnić albo zaśpiewam jej kołysankę – powiedział Danik. Mówił spokojnie, cicho, nie kładąc specjalnego nacisku na żadne ze słów.
– Komu?
– Prokurator Mirosławie Zawiślak.
Głos Mirki w telefonie… Wilewicz poczuł uderzenie adrenaliny, ale gdy się odezwał, mówił cicho, niemal ze znudzeniem:
– Co jeszcze?
– To wszystko. A ty nie masz do stracenia ani jednej sekundy.
Funkcjonariusze odsunęli się od okna i stanęli po obu stronach więźnia. Wilewicz zaciekawił się, czy chcieli go bronić przed prokuratorem, czy odwrotnie. Wstał, a Danik nie spuszczał go z oczu, w których pojawiło się szyderstwo.
Wilewicz wyszedł z pokoju, jednocześnie wyjmując smartfona.
– Natychmiast wyślij ludzi do domu Mirki Zawiślak – powiedział, gdy po drugiej stronie usłyszał głos Marcina Zycha, zastępcy komendanta Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, z którym ostatnio trochę się przyjaźnił. – Niech patrole szukają jej samochodu na trasie między domem a sądem okręgowym, ona ma dom w Kolbudach. – Zawahał się. – Postaw na nogi czarnych.
Rozłączył się. Stał na sądowym korytarzu, myśląc o tym, że to może być jakiś żart. Nie, to nie był żart. Zadzwonił do Mirki, ale nie odebrała.
Nie zdążył odłożyć telefonu, gdy ten ożył. Zych, który podczas rozmowy nie zadał żadnego zbędnego pytania, wydał rozkazy i oddzwaniał po wyjaśnienia.
Zanim Wilewicz odebrał telefon, spojrzał na swoją prawą dłoń i na złoty sygnet z trupią czaszką na serdecznym palcu, tuż za obrączką.
Obrączka wciąż stanowiła dla niego skarb, choć nosił ją już od dwóch lat.
PROLOG 3

Od kilku minut siedzieli w milczeniu. Bała się odezwać, żeby jej znów nie uderzył, a on wydawał się zapomnieć, że tu była.
Miała gonitwę myśli. Nie rozumiała, co właśnie się stało. Kim naprawdę był ten młody mężczyzna i czego od niej chciał.
Była doświadczonym prokuratorem, stawiała czoła najgorszym mętom, ale ten człowiek ją przerażał. Mimo to usłyszała, że jej głos był zadziwiająco beznamiętny, gdy jednak ośmieliła się zadać pytanie:
– Co powie mu Danik?
Wydawało jej się, że to powiedziała, ale zmasakrowane usta, w których nie było dwóch zębów, wydały dziwne dźwięki. Mimo to ją zrozumiał. Wzruszył ramionami, leniwie przesunął wzrokiem po jej twarzy. Tym razem nie miał zamiaru jej bić.
– Że zginiesz, jeśli go nie uwolnią.
– Nie uwolnią go – wybełkotała.
– Nie uwolnią.
Jej oczy zadawały błagalne pytanie, co wtedy zrobi. Skinął głową, jakby potrafił je przeczytać.
– Nic ci się nie stanie. Pod warunkiem, że będziesz posłuszna.

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel