Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Będę o ciebie walczyć / Nieoczekiwany ślub
Zajrzyj do książki

Będę o ciebie walczyć / Nieoczekiwany ślub

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-8342-528-3
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383425283
Tytuł oryginalnyA Vow to Set the Virgin FreeThe Prince's Royal Wedding Demand
TłumaczEwelina GrychtołMonika Łesyszak
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-05-28
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Będę o ciebie walczyć" oraz "Nieoczekiwany ślub", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Atena ucieka z domu, nie chcąc dalej żyć pod czujnym okiem rodziców. Przypadkowo poznany na odludziu Cameron McKenzie udziela jej schronienia. Cameron wstydzi się swojej oszpeconej po wypadku twarzy, ale Atena jest zafascynowana geniuszem w dziedzinie nowych technologii i nie przeszkadza jej jego wygląd. Chce mu pomóc wyjść do ludzi. Nie będą okazywać mu współczucia, jeśli pokaże się z piękną kobietą u boku…

Ilaria Russo idzie zamiast swojej kuzynki Sophii na spotkanie z Fredianem, wybranym dla niej na męża arystokratą. Ma odrzucić jego oświadczyny, by dać czas Sophie na ucieczkę z jej ukochanym. Okazuje się jednak, że Fredian zamiast zwykłej randki zaplanował ślub. Spanikowana Ilaria wyjaśnia mu pomyłkę, ale on uznaje, że to spotkanie jest zrządzeniem losu, i nalega, by ceremonia jednak się odbyła…

 

Fragment książki

 

Atena nie pamiętała życia sprzed przyjazdu do posiadłości swojego ojca.
Położona nad Morzem Czarnym w Rosji, otoczona wysokim murem i ścisłą ochroną, to była bardziej forteca niż posiadłość. Umieszczono ją tutaj, kiedy miała osiem lat. Pamiętała, jak stanęła przed piękną, smutną kobietą ze łzami na policzkach, która uśmiechnęła się na jej widok.
– Moja córeczka – szepnęła.
I tym stała się tamtego dnia. Ich córeczką.
Lalką dla swojej matki, na którą ta mogła przelewać lęki i rozczarowania.
Atena wiedziała, że jej życie nie jest normalne. Nie wolno jej było opuszczać posiadłości, a jej jedyną przyjaciółką była pokojówka o imieniu Rose. Atena często się zastanawiała, dlaczego Rose jest pokojówką, a ona dostała do zagrania rolę córki. Nie potrafiła tego zrozumieć. A potem Rose odeszła, a ona została całkiem sama.
Był też jej ojciec, a raczej mężczyzna, który grał rolę jej ojca. Kiedy skończyła dwadzieścia osiem lat, powiedział, że ona też odejdzie. Że najwyższy czas, żeby wyszła za mąż.
Atena była zaskoczona tą decyzją. Sądziła, że matka nigdy nie pozwoli jej odejść. Wiedziała, że została adoptowana, żeby zastąpić Nayę – jej pierwszą, idealną, pod każdym względem lepszą od niej córkę. Już dawno pogodziła się z tym, że spędzi całe życie w posiadłości. A teraz… małżeństwo. Jak to będzie? Nie znała człowieka, któremu oddawał ją ojciec, ale tak po prawdzie, to nie znała nikogo poza swoimi rodzicami i ludźmi, którzy pracowali dla jej ojca. Może to będzie przygoda? Szansa na nowe życie?
A potem go poznała, dwadzieścia lat starszego mężczyznę, od którego biła mroczna energia. Jej matka płakała i błagała, żeby mu jej nie oddawać, ale ojciec był niewzruszony.
– Za bardzo jej pobłażasz – oświadczył, jakby Ateny nie było w pomieszczeniu. – Była twoją lalką, ale teraz musi się na coś przydać. Wyjdzie za Mattiasa, a ja spłacę moje długi.
– Ale czyż nie zostały spłacone, kiedy Ares kupił Rose?
– Nie pójdę znowu do Aresa. I nie, to nie wystarczyło.
Lalka.
To słowo zabolało Atenę, ale wiedziała, że to prawda. Rozumiała, jakie miejsce Naya zajmowała w sercu jej matki. To, że nigdy nie będzie tak kochana, jak ona. Bo kto skazałby ukochaną córkę na taki los?
Mattias przerażał ją. Wyglądał, jakby miał co do niej plany. Widziała ich cienie w jego oczach. Był człowiekiem, który lubi krzywdzić innych.
Nawet Atena, która wiedziała o świecie tyle co nic, potrafiła to zrozumieć.
Ale nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia, więc wkrótce znalazła się w samolocie, a potem samochodzie, który miał ją zawieźć do rezydencji Mattiasa na północy Szkocji. Siedziała z tyłu błyszczącego czarnego SUV-a, w konwoju dwóch innych, takich samych SUV-ów. Dla bezpieczeństwa, jak stwierdził jej ojciec.
Góry były poszarpane i imponujące, a niebo zasnute stalowoszarymi, ciężkimi od deszczu chmurami. To bardzo różniło się od idyllicznego widoku na Morze Czarne, do którego była przyzwyczajona.
Spędziła całe życie w złotej klatce. Posiadłość była stylizowana na luksusową willę, ale ścisła ochrona i równie ścisła izolacja od świata zewnętrznego zdradzały jej prawdziwą istotę. Atena wiedziała, że zawsze jest obserwowana. Nigdy nie zostawała sama, ale zawsze była samotna. Samotność była częścią jej życia, odkąd pamiętała, ale dopiero kiedy dorosła, zaczęła zdawać sobie z niej sprawę.
Pewnego dnia zapytała swoją matkę, kiedy będzie mogła odejść i zacząć własne życie. „Naya zginęła, kiedy opuściła te mury – odparła kobieta. – Nie pozwolę, żeby spotkało cię to samo, Ateno”.
Wtedy Atena zrozumiała, że nie jest ich córką, ale więźniarką. A teraz okazało się, że jest czymś jeszcze mniej: towarem handlowym, przedmiotem na sprzedaż.
Ale nie podda się tak łatwo.
Nie miała wyboru. Musiała to zrobić. W innym wypadku do końca życia będzie lalką, której los zależy od kaprysu właściciela.
Udawała, że jest podekscytowana perspektywą ślubu. Zasypywała ojca pytaniami, a ponieważ on nigdy nie dostrzegł drzemiącego w niej buntu, odpowiedział na nie wszystkie. Powiedział, jak będzie wyglądała podróż, gdzie, kiedy. Podał jej każdy szczegół, którego potrzebowała.
Odszukała trasę na mapie w internecie, wiedziała więc, że przez trzy kilometry droga będzie wiodła przez las. To była jej jedyna szansa i musiała ją wykorzystać. Prawdopodobnie zostanie złapana przez jednego z ludzi ojca. Byli bardziej wysportowani niż ona. Mieli broń.
Ale musiała.
Musiała spróbować.
Nie zamierzała dłużej godzić się z losem. Jeśli uda jej się uciec, to następnym krokiem będzie odkrycie prawdy o tym, kim była przez pierwsze osiem lat swojego życia. Może prawda nie okaże się dobra, ale jakie to miało znaczenie? Jej aktualna prawda też nie była dobra.
Dlatego kiedy SUV wjechał w las, błyskawicznie odpięła pasy, otworzyła drzwi i wyskoczyła z jadącego samochodu.
Wylądowała na trawie, zerwała się na nogi i pobiegła przed siebie, nie oglądając się, żeby sprawdzić, czy ktoś ją goni. Biegła, raz po raz potykając się i przewracając, jakby gonił ją sam diabeł. Las był gęsty i ciemny, tak jak się spodziewała, a ona wybierała drogę przez najgęstsze zarośla i pokrzywy, ponieważ wiedziała, że tam nie będą jej szukać. Wszyscy uważali, że jest rozpieszczoną księżniczką. Nikt nie wiedział o ogniu, który w niej drzemał. O determinacji, którą nosiła w sercu.
Nie doceniali jej i dlatego właśnie ją stracą. Biegła, a kiedy nie mogła dłużej biec, szła. Rozpadało się i wkrótce wszystko, stało się mokre i zimne. Jej wełniany płaszcz nasiąknął wodą. Zdawało jej się, że słyszy za sobą trzaskanie gałązek. Zaczęła się zastanawiać, co zabije ją pierwsze: dzikie zwierzęta czy hipotermia?
A potem, w zapadającym zmierzchu, zobaczyła rozpadającą się kamienną chatę ze słomianym dachem. Była kompletnie zrujnowana, ale istniała szansa, że w środku będzie sucho.
Otworzyła drewniane drzwi.
Wnętrze chaty okazało się ciche i zaskakująco ciepłe. Kamienne mury dobrze chroniły przed deszczem i wiatrem. Gdyby tropiący ją ludzie zobaczyli to miejsce, z pewnością by tu zajrzeli. Ale jakie inne możliwości miała? Zwinięcie się pod paprocią nic jej nie da, a zbliżała się do kresu sił.
Zwinęła się na kamiennej podłodze, starając się nie trząść z zimna. Po jakimś czasie zapadła w niespokojny sen. Śniło jej się, że unosi się z ziemi, że jest jej ciepło, że czyjeś ręce przytulają ją pocieszająco. Uczepiła się tego, tego uczucia ukojenia, bezpieczeństwa.
Ale potem wszystko pogrążyło się w ciemności.

Obudziła się ze wstrząsem.
Siedziała w miękkim fotelu, ze stopami na podnóżku. Po prawej stronie miała stół, a na nim kubek z parującym płynem i kanapki.
Umierała z głodu i wciąż było jej zimno.
Rozejrzała się w oszołomieniu. Znajdowała się w czymś w rodzaju komnaty, o ścianach z szarego kamienia i z gotyckimi zdobieniami. Zdecydowanie nie przypominało to chaty, w której zasnęła wcześniej.
Przypomniała sobie, jak jej się przyśniło, że się unosi. Że ktoś ją trzyma.
To nie był sen. Ktoś ją znalazł i przyniósł… tutaj.
Nagle w kominku na ścianie obok niej zapłonął ogień. Skuliła się, przestraszona.
– Kto tam? – zapytała drżącym głosem. Nie wierzyła w magię. Ktoś musiał ją znaleźć śpiącą w tamtej chacie i przynieść tutaj.
Wyciągnęła zziębniętą rękę i podniosła kubek. Wiedziała, że nie powinna ufać znajdującej się w nim substancji, ale była spragniona i zmarznięta.
Kiedy się już ogrzała i nasyciła, z powrotem zapadła w sen.

– Co my tu mamy?
Wyrwana ze snu, Atena zacisnęła ręce na podłokietnikach. Głos był niski i głęboki, z mocnym szkockim akcentem.
Rozejrzała się, usiłując odnaleźć jego źródło, ale bezskutecznie.
– Mów, dziewczyno.
– Nazywam się… nazywam się Atena.
– Atena. Bogini wojny. Czy przybyłaś toczyć ze mną wojnę?
– Nie. Uciekłam. Od moich… porywaczy. I ktoś przyniósł mnie… tutaj.
– Porywaczy?
– Tak. No… Mojego ojca. Mojego przybranego ojca. Chciał mnie zmusić do małżeństwa.
– Rozumiem. Czyli uciekłaś przed aranżowanym małżeństwem?
– Tak. Ty byś tego nie zrobił?
Tajemniczy głos zaśmiał się ochryple.
– Nie. Ja nie muszę przed nikim uciekać.
Ten głos był tak niski, że przypominał niemal warczenie. Atena zastanowiła się, jak musiałby wyglądać człowiek obdarzony takim głosem, ale wyobraźnia ją zawiodła.
– Kim jesteś?
– Nie muszę odpowiadać na to pytanie. To ty jesteś intruzem w moim domu. Mów dalej.
Nie miała nic do powiedzenia, prócz… prócz…
– Ochronisz mnie? – zapytała. – Czy jeśli ludzie mojego ojca po mnie przyjdą, to ochronisz mnie przed nimi?
– To zależy, mała Ateno. W co będą uzbrojeni?
– Mają pistolety...
– Pistolety. Barbarzyństwo, nie sądzisz? W dawnych czasach mężczyźni walczyli wręcz. Przynajmniej można było patrzeć w oczy człowiekowi, którego się zabija.
– Czyli nie staniesz w mojej obronie?
– Myślę, że Atena sama staje w swojej obronie.
– To właśnie robię. Ale potrzebuję pomocy.
– Niestety nie walczę za darmo.
– W takim razie czego chcesz? – Serce Ateny podeszło do gardła. Ale choć nie widziała mężczyzny, który do niej mówił, i nic o nim nie wiedziała, nie słyszała okrucieństwa w jego głosie. Może to szaleństwo, ale ufała swojemu instynktowi. Jej ojciec robił interesy z różnymi ludźmi. Wiele z nich było niebezpiecznych. Złych. Potrafiła to wyczuwać.
– To, czego chcę, nie jest dla ciebie istotne. Jesteś teraz częścią mojej kolekcji.
Kolekcji?
Zerwała się z krzesła.
– Nie! Nie jestem… potrzebuję twojej pomocy. Potrzebuję mojej wolności.
– Och, dziewczyno. Nikt na tym świecie nie jest wolny.
Atena podbiegła do drzwi i nacisnęła klamkę. Nic się nie stało.
– Nie otworzą się – wyjaśnił uprzejmie głos.
– Ale…
– Teraz jesteś moja.
– Wypuść mnie. Zmieniłam zdanie. Nie musisz nic dla mnie robić.
– Ależ już zrobiłem. Mój ogień. Moje drewno. Okradłaś mnie. Muszę otrzymać rekompensatę.
A potem, niespodziewanie, drzwi się otworzyły i do komnaty wszedł mężczyzna. Wysoki i barczysty, w pelerynie z kapturem, która zasłaniała jego twarz. Podszedł prosto do niej i porwał ją na ręce. Było za ciemno, żeby dostrzegła jego twarz.
Walczyła, ale był zbyt silny. Wyniósł ją na korytarz i kopnięciem otworzył trzecie drzwi po lewej.
– Tutaj. Zostaniesz tutaj, dopóki nie zdecyduję, co chcę z tobą zrobić.
Był ciepły i pachniał drewnem sandałowym. Powoli, delikatnie postawił ją na ziemi. Pozbawiona jego ciepła i siły przy sobie, Athena poczuła nagły chłód. Uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie znalazła się tak blisko mężczyzny.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, które okazało się czymś zupełnie innym, niż sobie wyobrażała.
– Sypialnia?
– Wolałabyś loch?
– Nie.
– W takim razie nie narzekaj, dziewczyno.
To powiedziawszy, mężczyzna wyszedł z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Doskoczyła do nich, ale już zdążył zamknąć je od zewnątrz.
Wyglądało na to, że uciekła z jednego więzienia, by znaleźć się w drugim.

– Nie mamy czasu do stracenia, Cameron. Premiera produktu jest zaplanowana na przyszły miesiąc i jeśli nie zdołasz dobrze go zareklamować, to stracimy klientów. Planuję coś naprawdę dużego, z jedzeniem i tańcem. To nie będzie nudna konferencja, ale największa premiera produktu w historii firmy.
Cameron spojrzał niechętnie na ekran komputera.
– Dlaczego ty nie możesz go zareklamować?
Jego wspólnik, Apollo Agassi, westchnął ze zniecierpliwieniem.
– Ponieważ to ciebie ludzie chcą słuchać, kiedy chodzi o technologię, Cameron. Ja mogę pozyskiwać inwestorów, ale to ty musisz scementować dobrą wolę tych, którzy liczą, że system inteligentnego domu będzie tak innowacyjny, jak twierdziłeś.
Cameron poczuł się urażony wątpliwościami swojego przyjaciela. Może i jego twarz była zdeformowana, ale umysł pozostał równie sprawny, co przed wypadkiem.
– Będzie. Mam średniowieczny zamek tak naszpikowany technologią, że mogę z nim zrobić, co chcę. Ogrzewanie, oświetlenie, nagłośnienie, monitoring, AGD… wszystko zarządzane albo przez polecenia głosowe, albo przez aplikację. To są lata świetlne przed innymi systemami inteligentnego domu.
– Tak mówisz, ale większość ludzi – w tym ja – nie wie, co to właściwie znaczy. W porównaniu z tobą jesteśmy dziećmi, jeśli chodzi o zrozumienie tematu. Musisz nam to wytłumaczyć.
– Pochlebstwa mnie nie ruszają.
Apollo milczał przez chwilę.
– To jest twój triumf, Cam. Wyjdź tam i po prostu to zrób. Wiem, że potrafisz.
– Potrafiłem – poprawił z goryczą Cameron.
Apollo westchnął ciężko.
– Cameron, którego znałem, nie przesiedziałby tych wszystkich lat w domu. Cameron, którego znałem, walczył o swoje. Wbrew wszystkiemu, wbrew każdemu nieszczęściu, jakie mogło się przytrafić. Nie poddawał się, nieważne, ile ciosów dostał od życia.
Cameron zaśmiał się. Nie miał innego wyboru. Apollo nie miał pojęcia, co ten wypadek dla niego znaczył.
– Cameron, którego znałeś, potrafił oczarować świat swoim wyglądem i intelektem. Tego człowieka już nie ma.
– Nie wierzę w to – oświadczył Apollo. – Myślę, że sam sobie to wmawiasz.
– To nie ma znaczenia. Jeśli nie chcesz własnymi rękami wyciągać mnie z tego zamku…
Spojrzenie Apolla stwardniało.
– Nie myśl sobie, że bym tego nie zrobił, Cameron. Włożyłem w to wszystkie pieniądze.
– A ja dziesięć lat życia. Nie wydaje ci się, że zależy mi jeszcze bardziej?
– Ty niczego nie potrzebujesz. Siedzisz w tej swojej ruinie i nie potrzebujesz pieniędzy. Równie dobrze możesz redystrybuować swój majątek.
– Ostrożnie – wtrącił sucho Cameron. – Zaczynasz brzmieć jak radykał.
Apollo zaśmiał się.
– Kiedyś oboje byliśmy radykałami.
– Nie – warknął Cameron. – Kiedyś oboje byliśmy samolubnymi gnojkami. Zostawiliśmy za sobą takie pokłosie zniszczenia, że musiało się to na nas zemścić. No, może nie na tobie. Twoja szczęka jest równie perfekcyjna, jak zawsze, twój uśmiech równie ujmujący. Dlatego to ty powinieneś stanąć na czele tego przedsięwzięcia, nie ja.
– Nie mam już do ciebie cierpliwości, Cameron.
– Masz dość patrzenia na moją twarz?
– Nigdy mi jej nawet nie pokazałeś. Siedzisz tam, chowasz się w ciemności…
Tak było. Cameron przyzwyczaił się do życia w półmroku. W całym zamku nie było ani jednego lustra. Nie potrzebował przypomnienia.
A teraz… pojawiła się ona.
Była taka piękna. Patrzenie na nią prawie bolało.
Atena, bogini wojny.
Niegdyś bez namysłu uwiódłby taką kobietę, jak ona. W ciągu kilku minut miałby ją pod sobą, jęczącą z rozkoszy. I co zrobił? Uwięził ją.
Odkąd zamieszkał na zamku, zaczął kolekcjonować piękne rzeczy. Co do niego przychodziło, zostawało. Ona do niego przyszła i była piękna, więc dołączył ją do swojej kolekcji.
Jakaś część jego umysłu przyznawała, że to szaleństwo. Inna część nie była pewna, czy przypadkiem nie jest szalony.
Tak czy inaczej, była tu z nim. Sprowadził ją los, a on wiedział, że nierozsądnie jest walczyć z losem. Dlatego ją sobie zostawił.
– Apollo, nie wiesz wszystkiego o moim życiu – powiedział. – To moja sprawa, czym postanowię się z tobą podzielić, a czym nie.
– Niegdyś uważałeś mnie za przyjaciela, Cameron.
– Nadal uważam.
– Nie widziałem cię na żywo od prawie dziesięciu lat.
– W dzisiejszych czasach nie trzeba spotykać się na żywo.
– Na nieszczęście dla ciebie nasi inwestorzy tak nie uważają. – Apollo westchnął z rezygnacją. – Daję ci ultimatum. Albo to zrobisz, albo będę musiał dokonać wrogiego przejęcia firmy.
– Ty zdrajco – warknął Cameron. – Twierdziłeś, że beze mnie firma jest bezwartościowa.
– W takim razie muszę cię zmobilizować. Nie myśl, że nie obetnę sobie nosa, żebyśmy byli kwita, Cameronie McKenzie.
Cameron warknął. Znał Apolla dość długo, by wiedzieć, że ten nie blefuje.
– Nie zmusisz mnie.
– Czas na lizanie ran dobiegł końca. Teraz są bliznami. Musisz z nimi żyć.
– Mówisz to teraz, ale kiedy stanę przed inwestorami, wyglądając w ten sposób, zmienisz zdanie. Światło!
Po raz pierwszy od dekady Cameron pokazał przyjacielowi swoją twarz.
Reakcja Apolla usatysfakcjonowała go.
Usatysfakcjonowała go na tyle, że pozwolił sobie na uśmiech. Wiedział, że wygląda jeszcze bardziej przerażająco.
– Nie mów, że nie jest tak źle. Oboje wiemy, że to kłamstwo.
– Cameron…
– Co?
Apollo wyglądał na zamyślonego.
– Myślę, że to może być dla nas dobre. Pokazanie twojej twarzy.
– Dlaczego? – Uśmiech Camerona zamienił się w drwiący grymas. – Myślisz, że uda nam się zyskać litość inwestorów?
– Nie. Myślę, że docenią twoją siłę.
– Moją siłę? – prychnął Cameron. – Co jest silnego w tym, że spowodowałem wypadek, który zabił niewinną kobietę?
– Fakty to fakty. Nie możemy ich zmienić, ale możemy je interpretować. Stwórz historię, w którą ludzie uwierzą, albo przejmę firmę.
Z tymi słowami Apollo się rozłączył. Cameron od razu zgasił światło. Sprawiało, że czuł się odsłonięty.
Znów pomyślał o Atenie.

 

Fragment książki

 

Ilaria Russo nie dotarła na „zwykłą kolację”, jakiej się spodziewała.
Plan wyglądał prosto. Miała udawać swoją kuzynkę Sophię podczas długiej, nudnej kolacji z jakimś lordem albo diukiem, a potem odrzucić nieuchronne oświadczyny. W tym czasie Sophia ucieknie ze swoim ukochanym marynarzem, którego jej ojciec nie aprobował.
Ilaria uważała wuja Giovanniego Avidę, męża siostry jej zmarłej matki, za jednego ze swoich nielicznych śmiertelnych wrogów. Jego chciwość i obsesja gromadzenia bogactw stworzyły fatalne warunki pracy w kopalni, w której pracował i w końcu zginął jej ojciec. Wypadek odebrał życie jeszcze dwudziestu innym górnikom.
Zamiast ponieść karę, Giovanni otrzymał stanowisko królewskiego ministra. Nie tylko nie pomógł osieroconej siostrzenicy, ale wręcz odmówił Ilarii wstępu do swojego domu w bogatym Roletto. Jedyne, co dobrego zrobił, to pozwolił żonie czasami zabierać córkę, Sophię, do Accogliente, żeby odwiedzała cioteczną siostrę. Ilaria podejrzewała, że ciotka to jedno na nim wymusiła.
Podczas gdy kuzynki nawiązały przyjaźń, Giovanni przez dziesięć lat gromadził kolejne bogactwa i desperacko próbował wydać Sophię za jakiegoś utytułowanego mężczyznę, żeby samemu zyskać tytuł.
Kiedy więc pojawiła się okazja, żeby utrzeć mu nosa i pomóc uroczej Sophii umknąć spod rządów jego żelaznej ręki, Ilaria chętnie z niej skorzystała.
W ten sposób trafiła do stolicy Vantonelli, Roletto, żeby zająć miejsce kuzynki, wykorzystując rodzinne podobieństwo.
Mimo przekonania o słuszności swojej decyzji, kiedy wyszła z dworca na ruchliwe ulice, ogarnęło ją zdenerwowanie. Przytłaczał ją ogrom budynków i zgiełk wielkiego miasta położonego pomiędzy Alpami a lśniącą tonią jeziora Lago di Cornio.
Spędziła całe dwadzieścia cztery lata życia w chacie, zbudowanej przed wiekami przez przodków w górskim rejonie Pecora w Vantonelli. Hodowała owce, prowadziła farmę i pomagała dziadkowi aż do jego śmierci w ubiegłym roku.
Na dworcu na chwilę wpadła w popłoch. Rozważała odwrót, ale Sophia i jej marynarz wypatrzyli ją w tłumie.
Choć Sophia nieco dziwnie się zachowywała, wymieniły ubrania, tożsamości i uściski. Ilaria życzyła ciotecznej siostrze szczęścia. Spotkanie z Sophią dodało jej odwagi, póki nie trafiła pod wskazany adres.
Zamiast restauracji ujrzała zabytkową katedrę. Żołnierz w pełnym umundurowaniu wskazał jej gestem wejście. Na końcu nawy, w cieniu, dostrzegła wysokiego mężczyznę.
Widok bogato ozdobionego ołtarza zaniepokoił ją jeszcze bardziej niż żołnierz, który wyciągnął ku niej rękę i polecił:
– Proszę oddać torebkę.
Ilaria niepewnie spojrzała na torebkę Sophii, ale jej wahanie nie zrobiło na nim wrażenia. W końcu doszła do wniosku, że nie może się zachowywać jak wylękniona wieśniaczka. Na ten wieczór została dobrze wychowaną, obytą w świecie Sophią Avidą. Odrzuci oświadczyny, da kuzynce czas na ucieczkę, żeby despotyczny, przebiegły ojciec nigdy jej nie odnalazł. Następnego dnia, kiedy zyska pewność, że Sophia bezpiecznie wzięła ślub z ukochanym, wróci na farmę.
Zostawiła gospodarstwo w dobrych rękach. Po katastrofie w kopalni przed dziesięciu laty jej dziadek zaczął zatrudniać sieroty i wdowy, żeby nadal mieszkały w rodzinnej wiosce, zamiast zostać wysłane do sierocińców i ośrodków pracy w mieście, zgodnie z planem króla i jej wuja.
Zrobili z dziadkiem, co w ich mocy, żeby zminimalizować skutki tragedii. Teraz te dzieci wchodziły w dorosłość z umiejętnościami i skromnymi oszczędnościami, żeby móc odbudować swoje życie. Wdowy zyskały poczucie, że o nie zadbały mimo niewielkich finansowych możliwości poza rodzinnymi farmami i przy zamkniętej kopalni.
Chociaż w tym przypadku Ilaria działała na mniejszą skalę, myślała, że dziadek zaaprobowałby jej pomoc dla Sophii. Z pewnością postąpiłby podobnie, żeby dać komuś szansę na wolność i szczęście.
Nie mogła ochronić ojca przed wypadkiem ani zapobiec stopniowej utracie zdrowia dziadka, zakończonej jego śmiercią przed rokiem, ale mogła uchronić kuzynkę przed żałosnym, zmanipulowanym życiem w utytułowanych kręgach Roletto.
– Podejdź, proszę, Sophio – wezwał ją stojący w cieniu mężczyzna.
Ilaria posłuchała rozkazującego tonu. Musiała opanować zdenerwowanie i paraliżujący lęk, wyprostować plecy i ruszyć ku niemu przez długą, onieśmielającą nawę. Zerknęła przez ramię, ale żołnierz stał teraz na środku, blokując drogę ucieczki. Wszystko wyglądało fatalnie. Mimo to ruszyła ku nieznajomemu. Dla Sophii i poniekąd też dla wuja Giovanniego.
Każdy krok odbijał się echem od wysokich, marmurowych ścian. Przyćmione światło przeświecało przez kolorowe witraże. Wszędzie lśniło złoto i srebro.
Po dotarciu przed ołtarz ujrzała za pulpitem drugiego, niższego mężczyznę z otwartą Biblią.
Poza tym zobaczyła, że nie wezwał jej tu diuk ani lord tylko książę Frediano Montellero, następca tronu Vantonelli.
Przeżyła szok. Szczęka jej opadła. Nawet w małej górskiej wiosce widywała zdjęcia syna nieokiełznanej, nieodpowiedzialnej pary, która zginęła podczas wspinaczki bez zabezpieczenia w przerażających górach Monte Morte.
Książę Frediano uchodził za równie porządnego i honorowego jak jego dziadek, wielki król Carlo. Ilaria nie rozumiała, jak można nazwać honorowym monarchę, który mianuje intrygantów i morderców ministrami. Byli tak oderwani od życia, że planowali przenieść ludzi, którzy utracili wszystko, do zatłoczonych kwater i sierocińców w mieście.
Ta opinia nie uodporniła jej na piękno wspaniale rzeźbionych rysów i zaskakująco szerokich ramion. Nosił ciemny garnitur, z pewnością wart więcej, niż zarobiła przez całe życie. Lśniące, krótko przystrzyżone czarne włosy i wypielęgnowane bokobrody nadawały mu wygląd wojownika.
Jego postawa wyraźnie mówiła: „nie dotykać”. Co w nią wstąpiło, że palce ją świerzbiły, żeby zbadać tę wspaniale rzeźbioną żuchwę albo wypróbować miękkość włosów? Kusiło ją, żeby sprawdzić, czy ten książę ma w sobie cokolwiek ludzkiego, bo wyglądał nieziemsko, wręcz nierealnie. Choć powinna splunąć mu na buty, nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Świat stanął na głowie!
Książę Frediano skinął na duchownego.
– Proszę zaczynać.
Jego głos zagrzmiał w jej uszach ogłuszająco jak huk gromu. U siebie na wsi to ona wydawała komendy, aczkolwiek okazywała szacunek starszym. Nie rozumiała swojej bierności.
Ksiądz zaczął powoli mówić o nierozerwalności małżeństwa i świętości przysięgi. Potem zapytał:
– Czy bierzesz sobie tę kobietę za żonę?
Ilaria otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale nie zdołała dobyć z nich nic prócz nieartykułowanego jęku.
– Tak – odpowiedział książę z tak niezachwianą pewnością, jakby był gotów poślubić pierwszą lepszą spotkaną w kościele kobietę.
Gdy ksiądz zwrócił się do niej, nadal nie odzyskała mowy. Zdołała się tylko roześmiać z tej absurdalnej sytuacji. Zamiast na kolację trafiła na ślub! Najgorsze, że własny.
– Proszę wybaczyć, ale zaszła pomyłka – zdołała wreszcie wykrztusić.
Książę po raz pierwszy zwrócił na nią spojrzenie ciemnych, niemal czarnych oczu. Patrzył na nią z tak zimną pogardą, że zadrżała. Sama nie rozumiała, dlaczego.
– Niemożliwe – zaprotestował stanowczo. – Nie toleruję pomyłek.
Choć ją przerażał, musiała wyprowadzić go z błędu. Nie mogła przecież wyjść za wnuka władcy, który awansował jej wuja, zamiast wtrącić go do więzienia.
– Nie jestem… – zaczęła.
– A jednak tu przyszłaś, prawda?
– Tak, ale…
– Powiedziała „tak”. Proszę kończyć, ojcze.
– Nie! Nie wyraziłam zgody na małżeństwo! – krzyknęła, ale ksiądz nie słuchał.
Zresztą po co? Dostał rozkaz od księcia. To on miał tu władzę, nie ona.
– To chyba jakiś sen… – wymamrotała w oszołomieniu.
Nie dodała, że koszmarny, choć tak myślała.
– Z pewnością miałaś na myśli spełnienie marzeń. Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł książę, uprzejmie skłaniając głowę mimo wyraźnego zniecierpliwienia. – Skoro formalności zostały dopełnione, chodźmy do pałacu. Trzeba przygotować jutrzejszą publiczną prezentację. – Po tych słowach ruszył w kierunku wyjścia, pewny, że podąży w jego ślady.
Faktycznie pospieszyła za nim, z trudem łapiąc równowagę w pożyczonych od Sophii butach. Musiała przecież wyjaśnić nieporozumienie.
Kiedy obcy ludzie przyszli do jej dziadka, żeby poinformować o śmierci ojca, uratowała go przed załamaniem nerwowym. Zasugerowała, żeby zatrudnili do pomocy na farmie sieroty po górnikach. Odprawiła natrętów, usiłujących odkupić gospodarstwo za psie pieniądze. Umiała sobie radzić w obliczu tragedii. Ten dramat też przeżyje. Dla Sophii.
– Proszę zaczekać! – zawołała za nim.
Nie posłuchał. Nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem. Dopiero po dotarciu do bocznych drzwi świątyni zwrócił ku niej głowę, żeby zmierzyć ją surowym spojrzeniem. Sama nie wiedziała, jak je wytrzymała. W końcu wydobyła głos ze ściśniętego gardła:
– To nieporozumienie – wyjaśniła. – Nie mam na imię Sophia tylko Ilaria. Jestem jej kuzynką. Nie wiedziałam, że idę na ślub. Sophia zapewniła mnie, że tylko zjem kolację w jej zastępstwie z jakimś lordem albo diukiem i odrzucę oświadczyny w jej imieniu. Poślubił Wasza Wysokość niewłaściwą osobę.

Frediano nie od razu odpowiedział. Nauczył się tłumić emocje, zostawiając sobie czas na ich opanowanie. Przez większą część życia nabywał praktyki u stóp dziadka, który od czterdziestu lat honorowo i sprawiedliwie rządził Vantonellą. Dał mu poczucie bezpieczeństwa, życiowy cel i uratował go od zaniedbania przez impulsywnych, nieodpowiedzialnych rodziców.
Teraz to wielkoduszne serce szwankowało. Lekarze jeden po drugim przekonywali króla Carla, żeby abdykował i poddał się niezbędnej operacji. Ostrzegali, że jeżeli nie zacznie unikać stresu i nie odpocznie, nie dożyje następnych urodzin. Frediano zamierzał zadbać o to, żeby świętował ich jeszcze co najmniej dwadzieścia. Dlatego postanowił znaleźć sobie żonę.
Doskonale wiedział, że mimo zaufania do swego jedynego następcy król nie zaryzykuje abdykacji, póki nie poślubi odpowiedniej, rozsądnej kobiety. Dlatego szukał idealnej partnerki, niepodobnej do jego samolubnej, lekkomyślnej matki, wiecznie zabiegającej o uwagę mediów skandalistki.
Frediano zamarł w bezruchu po usłyszeniu nieprawdopodobnej rewelacji.
Nie poślubił Sophii Avidy, córki nieutytułowanego, lecz bogatego przedsiębiorcy i ministra energii. Zamiast nieciekawej i potencjalnie posłusznej żony dostał… jej kuzynkę.
Tylko raz przelotnie widział Sophię. Nie przyglądał jej się zbyt bacznie. Nie szukał uczuć czy więzi. Chciał tylko przekonać dziadka, że nadszedł czas, żeby ustąpił mu miejsca na tronie.
Dlatego zaplanował ceremonię bez gości i anonsu w prasie, żeby nie nasuwać skojarzenia z szukającymi rozgłosu rodzicami. Wybrał zgodną, nijaką kandydatkę, która nie przyniesie wstydu monarchii.
– Mam uwierzyć, że choć wyglądasz tak jak Sophia, jesteś kimś innym?
Kobieta splotła ręce tak mocno, że aż kostki jej zbielały, ale wytrzymała jego spojrzenie.
– Nie powiedziałabym, że jesteśmy identyczne.
Nie, ale na tyle podobne, że nie zauważył różnicy w mrocznym wnętrzu katedry. Zabronił zbyt jasno ją oświetlić, żeby umknąć uwadze dziennikarzy do czasu opublikowania obwieszczenia o zawarciu małżeństwa dzień po ceremonii ślubnej.
Obejrzał uważnie nadal stojącą w drzwiach kobietę. Miała takie same ciemne włosy i zielone oczy z niebieskimi plamkami jak Sophia, ale z bliska dostrzegł piegi na nosie. Wątpił, czy wyrafinowana Sophia spędzała wiele czasu na słońcu. Włożyła skromną, ale drogą sukienkę, trochę niedopasowaną na ramionach. Pożyczoną, niewątpliwie, od podstępnej kuzynki, która doskonale wiedziała, że ma poślubić księcia. I zamiast siebie wysłała podobną krewną.
– Mieszkasz w Accogliente? – zapytał.
– Tak.
W małej górskiej wiosce daleko na północy. Sophia dorastała w Roletto. Choć nie pochodziła z arystokracji, odebrała staranne wykształcenie, zarówno akademickie, jak i w zakresie etykiety. Jej ojciec marzył o tytule. Frediano uważał jego marzenie za atut. Pozwoliłoby mu trzymać go w szachu wraz z całą rodziną.
Ta wieśniaczka nie będzie umiała się zachować w stolicy. Przyniesie mu wstyd, wzbudzi sensację albo, co gorsza, jedno i drugie.
Popełnił błąd, na który nie mógł sobie pozwolić. Cicha, łagodna, ładna, ale nieciekawa Sophia była idealną kandydatką. Przeciwnie niż jego matka, zrobiłaby wszystko, co by jej kazano, nie narobiłaby wokół siebie szumu i nie opuściłaby…
Ale uciekła.
Mógłby zażądać milczenia od księdza, żołnierza, a nawet służby, oczekującej w pałacu, wytropić Sophię i zażądać, żeby za niego wyszła. To jednak wymagałoby czasu i stanowiło zagrożenie wyciekiem informacji i innymi komplikacjami. A im dłużej musiałby czekać, tym bardziej ucierpiałoby zdrowie dziadka.
Frediano obiecał królowi idealną żonę i obwieszczenie o zawarciu małżeństwa dzień później.
Nie zamierzał łamać obietnicy.
Nie mógł wrócić do pałacu z pustymi rękami. Nieważne, kogo poślubił, o ile osiągnął pożądany rezultat.
Frediano desperacko walczył o odzyskanie utraconej równowagi. Ktoś storpedował jego plany, stawiając własne potrzeby na pierwszym miejscu. Ta sytuacja przypominała mu dzieciństwo, gdy rodzice zostawiali go własnemu losowi, żeby zadziwiać prasę swymi kaskaderskimi wyczynami. Ich koncentracja na sobie tworzyła z nich idealną parę. Ich „miłość” niszczyła wszystkich po drodze.
Ale nie był już dzieckiem, zziębniętym i samotnym u stóp góry, z której spadli jego rodzice. Dorósł i został następcą tronu.
Znów zerknął na swoją nieznajomą żonę. Doszedł do wniosku, że będzie posłuszna i nudna jak jej kuzynka. Gdyby chowała w szafie szkielety, z pewnością podczas sprawdzania Sophii zostałyby wyciągnięte na światło dzienne.
Mogła się nauczyć dobrych manier. Może dokonał całkiem korzystnej zamiany. Wziął sobie kawał świeżej, nieuformowanej gliny. Jeżeli dobrze ją urobi, obróci porażkę w sukces, co mu zawsze świetnie wychodziło.
Ponownie wskazał drzwi.
– Chodźmy.
Kobieta zrobiła wielkie oczy. Ręce jej opadły.
– Dokąd?
– Jesteśmy małżeństwem. Zostałaś księżną. Jak masz na imię?
Zamrugała powiekami, gdy ujął ją pod łokieć.
– I… Ilaria Russo – wykrztusiła z trudem, gdy prowadził ją w kierunku sedana, którym jeździł, gdy chciał podróżować niezauważony.
– Obecnie księżna Ilaria Montellero – sprostował. – Pojedziemy do pałacu, żeby przygotować jutrzejsze obwieszczenie o ślubie. Musisz się do tego czasu wiele nauczyć.
Kierowca otworzył tylne drzwi, ale Ilaria gwałtownym ruchem oswobodziła ramię i odmówiła wejścia do auta.
– Ksiądz zwracał się do Sophii, nie do Ilarii – przypomniała, zaciskając pięści, jakby zamierzała z nim walczyć.
Gdyby nie powaga sytuacji, Frediano pewnie by się roześmiał.
– Wasza Wysokość zmanipulował mnie, żebym powiedziała „tak”. W ogóle się nie znamy. Mam dom i ludzi, którzy ode mnie zależą, i absolutnie żadnego pragnienia zostania księżną.
Frediano nie skomentował ostatniej części zdania.
– Ksiądz skoryguje imię, które błędnie zapisał. Wiedza nie jest potrzebna do zawarcia małżeństwa. A jeżeli chciałabyś coś wziąć z domu, natychmiast wyślę po to kogoś ze swoich ludzi.
– Mam farmę. Odpowiadam za nią.
– Możesz ją sprzedać.
– Los wielu osób od niej zależy. Nie może Wasza Wysokość zabrać mi wszystkiego tylko dlatego, że jest księciem.
– Przekonasz się, że mogę.
– To szaleństwo!
Ilaria poczerwieniała. W jej oczach migotały gniewne błyski. Frediano stwierdził, że mimo podobieństwa do Sophii jest od niej ładniejsza, zwłaszcza w gniewie. Ale nie mógł ryzykować kłótni ani zachwytów nad czyjąś urodą. Musiał zapanować nad sytuacją.
– Chroniłam kuzynkę przed niechcianymi oświadczynami, bo bała się, że nie będzie potrafiła ich odrzucić. Proszę o wybaczenie, że Wasza Wysokość źle mnie zrozumiał…
– To ty nic nie rozumiesz, Ilario. Sophia nie oczekiwała dziś oświadczyn. Wiedziała, że ma wyjść za mąż. Oszukała zarówno mnie, jak i ciebie.
Ilarii szczęka opadła. Wyraźnie widział niedowierzanie w jej oczach.
Nie musiał jej przekonywać, ale podsunęła mu narzędzie do nagięcia jej do swojej woli. Jeżeli zależało jej na Sophii i uważała się za jej opiekunkę, mógł wykorzystać jej miękkie serce dla swoich celów.
– Bądź pewna, że zostanie ukarana za oszustwo, ale nie można zmienić faktów dokonanych. Zostałaś moją żoną, moją księżną. To nieodwołalne.
– A jeżeli odmówię?
Frediano zesztywniał.
– Zawsze mogę wyśledzić twoją kuzynkę, jeśli wolisz. Sprowadzę ją do pałacu za jej zgodą czy bez i poślubię. Zapewniam cię, tesoro, że nie wrócę do pałacu bez żony.

Ilaria zamarła ze zgrozy. Nie chciała wierzyć, że Sophia tak bezwzględnie ją wykorzystała. Pamiętała jednak jej dziwne zachowanie na stacji. Wtedy składała je na karb oporu wobec ojca i ekscytacji perspektywą potajemnego ślubu z ukochanym. Teraz zastanawiała się, czy nie dręczyły jej wyrzuty sumienia.
Właściwie nie miało to znaczenia wobec faktu, że pomagając Sophii, namieszała we własnym życiu. Nie mogła zostać żoną wnuka króla, którym gardziła. Ksiądz zwracał się nie do niej, tylko do Sophii, a Ilaria nie wyraziła zgody, więc nie zawarli prawdziwego małżeństwa.
Z niewytłumaczalnych powodów książę najwyraźniej sobie tego życzył, co oznaczało, że ani jej wola, ani przepisy prawa się nie liczą.
– Co wybierasz? – zapytał książę łagodnie.
Powinien ją doprowadzić do pasji, ale aksamitny ton jego głosu wbrew logice rozgrzał ją od środka i przyspieszył rytm serca.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel