Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Broken Wings. American Dream
Broken Wings. American Dream
Broken Wings. American Dream
Broken Wings. American Dream
Broken Wings. American Dream
Zajrzyj do książki
5.00/5.00 ( recenzje: 1 )

Broken Wings. American Dream

ImprintHarperYA
KategoriaYoung adult
Liczba stron416
Seria/cyklBroken Wings
ISBN978-83-8342-896-3
Wysokość215
Szerokość145
EAN9788383428963
Język oryginałupolski
Data premiery2024-11-13
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Liwia wyjeżdża na leczenie do USA, zostawiając w Warszawie swojego chłopaka Grega. Zawsze marzyła o zobaczeniu San Francisco, ale zamiast tego musi przygotować się do zabiegu. Tymczasem szkoła filmowa dopatrzyła się nieprawidłowości w jej podaniu i aplikacja na studia wisi na włosku. Skrzydła podcina jej też hejt, który spada na scenariusz Dream Lake opublikowany na Wattflow. A na domiar złego nieoczekiwanie odzywa się Anton, którego przecież już totalnie skreśliła!
Anton po ostatnich przeżyciach wyjeżdża na kilka tygodni do Paryża. Przyjaciółka Erika podsuwa mu ofertę pracy w USA i namawia go do podjęcia wyzwania. Wielki świat wita Antona otwartymi ramionami, ale nie szczędzi mu stresu. Samotna podróż przez Stany i długie godziny spędzone za kierownicą skłaniają go do przemyśleń. Wracają wspomnienia. Czy wielki american dream Antona rzeczywiście okaże się tak wielki? Czy uda się odzyskać kontakt z Liwią – i co z tego wyniknie?

#brokenwings #teamliwia #teamanton #americandream #USA #przyjazn #brokenheart #love #milosc #marzenia #harpercollinspolska

 

Fragment tekstu

LIWIA

Rozdział 1

– Wiesz, że nie musisz robić tej operacji. Dla mnie jesteś doskonała! – powiedział Greg, ciągnąc moją walizkę po lotnisku Chopina.
– Muszę. Chcę. Marzyłam o niej od dnia wypadku. Muszę to zrobić dla siebie. – Zatrzymałam się pod stanowiskiem Lotu. – Poza tym, wiesz, pragnę iść do amerykańskiego kina na jakiś hit, wtłoczyć się w tamtejszych kinomanów, może przypadkiem spotkać kogoś sławnego… To takieeee… – Zacisnęłam mocno pięści. – Ekstra!
– Ale ja tu uschnę z tęsknoty! – Pokręcił głową, wyrażając dezaprobatę dla sytuacji, w której go postawiłam.
– Ej, ja też! – Szturchnęłam go łokciem jak dawna kumpela. Status naszego związku był świeży jak poranne bułki. Oboje uczyliśmy się siebie na nowo. W przyjaźni było swobodnie i łatwo. Był „on”. Byłam „ja”. Jako para zrobiło się poważniej, ciężej. Ważyliśmy słowa, deklaracje, bo byliśmy „my”.
– Pewnie się tam zakochasz w jakimś aktorze i nie wrócisz! Życie jest beznadziejne! Ledwie cię zdobyłem, a już cię tracę!
– Nie tracisz, głuptasie. Wrócę za dwa miesiące. – Odwróciłam się, by sprawdzić długość kolejki do odprawy bagażowej i by się nie rozkleić. Starałam się być twarda, ale najchętniej zapakowałabym go do walizki.
– Dwa miesiące! Przecież dla zakochanego to wieczność! Całe lato! Co ja tu będę robił, co? Tylko pracował?!
– Wiesz co! Pisał do mnie listy!
– Listy? Takie papierowe, co boli od nich ręka?
Roześmiałam się.
– Tak. Takie romantyczne, które będą płynąć przez ocean, które będę czytać, wąchać i całować… – szepnęłam i zbliżyłam się.
– Całować? – Na twarzy Grega pojawił się natychmiastowy rumieniec. – A propos tego…
Przyciągnął mnie silnie i pocałował tak czule, jakby jutro miało nie istnieć.
– Wolę się całować, niż pisać listy – zamruczał.
– Trudno. – Poruszyłam lewym ramieniem. – Proszę o listy… – Zrobiłam minę Baby Yody.
– A mogę chociaż maile? – Zmarszczył nos w najbardziej uroczy sposób ever, tak że już chciałam się zgodzić!
– Nie. Listy. Potem wsadzimy je do pudła skarbów i kiedyś… – przerwałam, bo to, co chciałam powiedzieć, brzmiało zobowiązująco i poważnie. – Kiedyś na emeryturze otworzymy i jeszcze raz przeczytamy… Śmiejąc się i wzruszając.
Wiedziałam, że przepadł. Oboje przepadliśmy.
– Torturujesz mnie, wiesz? – Udał opór, ale jego wrodzony romantyzm pokochał wizję wspólnego życia aż po grób.
– Ale to z… z…. – zawahałam się, choć wewnętrznie chciałam wykrzyczeć to słowo. Chciałam dać upust zagłuszanym tyle lat uczuciom, ale jednak coś mnie blokowało. Powstrzymywało. Bałam się… Bałam się wystawić na strzał swoje serce. Bycie parą nie rozwiązuje języka, nie kruszy wszystkich murów, nie zmienia człowieka w jednej chwili.
– Z…z…z czego? No powiedz… – Wziął mnie za obie dłonie i patrzył prosto w oczy. Nogi mi się uginały jak by pierwszy raz to robił.
– Z… Z… – Gardło mi się zacisnęło. – Zazdrości? – Zmrużyłam oczy i wyszczerzyłam zęby jak w komiksach.
– Serio? – Roześmiał się, nie wierząc w to, co słyszy. Znał mnie. Boże, jak on mnie znał. Tyle lat przyjaźni. Tyle cierpliwych znoszeń fochów, zmian nastrojów i PMS. Tyle czekania, choć ja patrzyłam w zupełnie innych kierunkach. Tyle szczerości, brutalnej szczerości, zapomnianych urodzin i olewania go. I jeszcze ten Anton. Cholerny egoista! Myśl o nim przeleciała mi nad głową jak natrętna mucha.
– Coś się stało? – Emocja na jego twarzy przypominała wiecznie poważnego Batmana.
– Nie, przepraszam, po prostu pomyślałam jaką jestem szczęściarą! – Nabrałam płytko powietrza. – Będę tęsknić. Naprawdę. Wracając to tamtego słowa… – Zagryzłam dolną wargę.
– Wyręczę cię. – Ułożył usta w półkole. – Z miłości. – Jak widać jemu mówienie o uczuciach przychodziło z większą łatwością. Przetrenował to. A teraz objął mnie, a ja się wtuliłam w jego ciało jak w najwygodniejszą poduszkę. Wahania emocji sięgały zenitu. Ogarnął mnie śmiech. Śmiałam się, a z oczu płynęły mi łzy.
– Mogę cię zatrzymać? – wyszeptał, podejmując kolejną próbę. Znał odpowiedź, ale nie poddawał się. Greg nigdy się nie poddał. I pewnie nigdy się nie podda. To najsolidniejszy trzon mojego świata. To pewniak. To dom na skale. To mój Peter Quill .
– Muszę iść… – Spojrzałam na tablicę informacyjną. – Bo mi samolot odleci.
Nie chciał mnie puścić. Trzymał tak mocno, tak dobrze, tak męsko, że coraz ciężej było mi się z nim żegnać. Jeszcze chwila i wygra. Zatrzyma mnie…
– I o to przecież chodzi. Odleci i będzie z głowy.
Zaśmiałam się. Matko, ile ja się przy tym chłopaku śmieję. Osoby zakochane powinny mieć zniżkę u dentysty za leczenie zawiasów szczękowych.
– Idę. Muszę. Naprawdę. Rodzice by cię zamordowali, gdybym się spóźniła.
– Lubią mnie. Nic by mi nie zrobili.
Popatrzyłam mu prosto w oczy, a potem w sufit.
– Co? Nie? Nie lubią Grega? I am Greg – udawał głos Groota.
– Technicznie rzecz biorąc, lubili cię. – Przełknęłam głośno ślinę. – Ale od kiedy wiedzą, że polujesz na moje dziewictwo, lubią cię jakby mniej?
Oczy Grega prawie wyskoczyły na wierzch niczym gniotek antystresowy wypełniony glutowymi kulkami. Ja odgarnęłam włosy do tyłu i zalotnie przesunęłam ręką po obojczyku.
– A…a…a… – jąkał się. – Skąd to wiedzą? – Machał ręką, wskazując raz na mnie, raz na siebie.
– Skąd? Powiedziałam im. – Zakręciłam pejsa na palcu wskazującym i wsunęłam końcówkę do ust.
– Co?! – Wrzasnął, a pan przy odprawie biletowej spojrzał na nas zdegustowany.
– Po… po… co? Dlaczego? – Jego policzki płonęły rozkosznie. Pot pojawił się na skroniach.
– Tak wyszło. Nie przejmuj się.
– Okej. Przy śniadaniu? Podczas obiadu? Jak TO wyszło? – Boże, jaki on był uroczy, gdy się zadręczał.
– Czy to ważne? – Zarzuciłam plecak na prawe ramię.
– To zależy…
– Od? – Uniosłam brwi pytająco.
– Czy naprawdę mam taki zamiar? – Ściszył głos, a ja przysunęłam się do niego na odległość nosa. Wstrzymał oddech.
– No tak… – Pokiwał nerwowo głową.
Serce mi waliło. Pocałowałam go. Marzyłam o tej operacji, ale teraz pragnęłam jej natychmiast. Gorąco rozeszło się po całym ciele. Greg pachniał tak bosko. Jego usta miękkie jak pościel kojarzyły mi się z jednym. Chciałam być cała jego. Mój cel: operacja, a potem… seks. A co?
Dopiero później cała reszta.
Odprawiłam bagaże. Został nam ostatni moment. Ostatni pocałunek.
– Last call dla pani Liwii Tilman.
– Aaaaaa! – Odskoczyłam od Grega i spanikowana podbiegłam do bramki. Strażnik zeskanował mój bilet i widząc mój popłoch, zapytał:
– To panią wzywają?
– Boże, tak!
– Proszę za mną! – Poprowadził mnie na skróty do taśm prześwietlających bagaże. – Przepuście dziewczynę! – krzyknął do kolegów, którzy niechętnie zastosowali się do prośby. Podziękowałam i wrzuciłam podręczny bagaż do szarej skrzynki przesuwającej się jak zakupy w sklepie.
– Dziękuję! – Spalona ze wstydu, kłaniałam się tak nisko, jak potrafiłam. Żenada, którą czułam, i lęk, który mnie ogarniał, grały ze sobą we frisbee.
Nagle zapaliła się czerwona lampka.
– Proszę na bok.
Shit! Shit! Shit! Jeszcze to! Losowe sprawdzenie, czy czasem nie przemycam czegoś pod paznokciami! Ludzie, litości. Czy wy nie widzicie, że za moment odleci mi samolot, bo za długo całowałam się z chłopakiem?! Na pewno to widzicie – brak błyszczyka! – próbowałam wpłynąć na nich siłą woli, umysłu, telepatii, ale nieskutecznie. Serce mi biło tak mocno, jak mocno chciałam lecieć!
– Proszę iść, wszystko w porządku.
Podziękowałam, chwyciłam sprawdzone rzeczy i pobiegłam.
– Flight No: LO280, gate A34! – przeczytałam na tablicy wyświetleń i rozejrzałam się za strzałkami. Ręce mi się trzęsły.
W głośniku jeszcze raz rozległ się komunikat wołający mnie do wejścia. Ostateczny.
– Boże, dopomóż! Please, please, please! – Biegłam i gadałam, biegłam i gadałam. – Dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia dziewięć…
Z daleka dojrzałam mój gate oraz napis, że zakończono boarding.
Wszystko we mnie zamarło. Nie czułam nóg ani rąk. Nie słyszałam dźwięków. Nie docierały do mnie spojrzenia potrącanych przeze mnie ludzi. Sunęłam siłą rozpędu, choć mój samolot zdecydował się polecieć beze mnie.
– Nie poczekali… – łzy mi pociekły. Dobiegłam za późno. Stanęłam przez zamkniętymi drzwiami i nie wierzyłam w to, co się stało. – To… to tak można? Można kogoś zostawić?!
Stres nasilił się tak bardzo, że potrzebowałam usiąść. Opadłam na pierwsze z brzegu krzesło i zaczęłam wygrzebywać chusteczki. Nie miałam siły kryć szlochu. Płakałam i modliłam się o cud.
I wtedy, właśnie wtedy… otworzyły się drzwi.
Wyszła z nich stewardessa lub ktoś z obsługi z krótkofalówką w ręku i spojrzała na mnie. Ja poderwałam się do góry i wrzasnęłam, najgłośniej jak umiałam:
– Jeszcze ja! Liwia Tilman! Błagam, nie odlatujcie!
Pociągnęłam walizkę i niczym desperat dobiegłam do kobiety i podałam bilet.
– Mam spóźnioną pasażerkę! – nadała komunikat i pospieszając mnie, otworzyła drzwi.
– Dziękuję!
Jeszcze nigdy nogi nie niosły mnie tak szybko. Walizka podskakiwała, a ja biegłam. Śmiałam się. Ryczałam. Śmiałam. Ryczałam. Z ramienia zwisała mi torba. Chciałam wyciągnąć bilet, by sprawdzić numer miejsca, ale obsługa machała do mnie, poganiając, więc po prostu wbiegłam. Powitali mnie tak miło, jakbym wcale, ale to wcale nie opóźniła lotu. Uśmiechnęłam się i przesuwałam w głąb zapakowanego po brzegi wielkiego, kilkurzędowego dreamlinera.
– Wow! – przez ułamek sekundy stres mi odpuścił i pozwolił poczuć ten błogi stan zachwytu. Pierwszy raz w życiu miałam lecieć tak potężną maszyną i naprawdę robiła ona wrażenie.


ANTON

Rozdział 1

– Zobacz, co znalazłam! – Erika gwałtownie odstawiła filiżankę i przesunęła laptop z otwartą rubryką ogłoszeń w Kalifornii. Spojrzałem na monitor. Baner z palmami przyciągnął moją uwagę:
– O co konkretnie chodzi? – zniżyłem głos, a ona ugryzła końcówkę rogalika.
Wiatr targał mi włosy, przysłaniając oczy. Szare strony leżącej na stoliku francuskiej książki Eriki zatrzepotały niczym skrzydła. Powiodłem wzrokiem po tłoczonych literach. Witek znał ten język doskonale. Potrafili godzinami rozmawiać, jakby Polska nigdy nie istniała. Jakby oboje urodzili się na innej ziemi, z innymi korzeniami, z przeszłością wymazaną gumką do ścierania.
– Jakiś gość szuka kierowcy w L.A.! – powiedziała podekscytowana, a ja ponownie skupiłem się na jej słowach.
– Wow, i co w związku z tym? – Gwałtowne zmiany nastrojów Eriki trochę mnie przerażały. Potrafiła zapadać się w siebie, a potem zrywać się i tryskać milionem pomysłów, jakby ktoś ją naładował dodatkowymi bateriami życia.
– Uwaga! „Poszukuję osoby, która przeprowadzi mi auto (zabytkowy mustang) z Los Angeles do San Francisco. Termin: między 15 a 30 lipca. Płatne 300$. Kontakt +1(561)313-3012 Tom Kowalsky”.
– I co w tym niezwykłego? – Odgarnąłem ręką grzywkę i przytrzymałem ją na czubku głowy. Fryzjer nie widział mnie od prawie dwóch miesięcy, więc moje wcześniej wystylizowane włosy przypominały mopa a nie modela.
– Jak to co?!
– Ano co? – Siedzieliśmy na malutkim balkonie mieszkania, które zostawił mi mój zmarły chłopak. Wąska uliczka z kamienicami oraz nasadzonymi równo drzewami, wokół których ciasno parkowały samochody, rowery i skutery, chroniła przed wielkomiejskim przytłoczeniem. Serce wciąż nie doszło do siebie po druzgocącej stracie, ale uczyło się odpoczywać. Łapało dystans, myślało, wciąż kochało.
Pachniało już latem, choć w Paryżu powietrze mieszało się z kurzem, gołębimi odchodami na dachu i świeżymi croissantami, które w tej chwili smakowałem. Erika nauczyła mnie poruszać się po mieście i pokazała ich ulubione zakamarki.
Ich. Jej i Witka. Przyjaciół na dobre i złe.
Codziennie rano przemierzaliśmy trasy, którymi zwykł dreptać Witek. Rozmawialiśmy z nim, opowiadaliśmy mu, co robimy, co planujemy, co czujemy. A czuliśmy jego obecność. Zdarzało się, że wściekaliśmy się na niego, ale ten gniew odchodził szybciej, niż wypijaliśmy espresso.
– Szkoda życia na żal. – Tak Witek napisał Erice, gdy wyjawił jej, że jest chory.
Tak. Ona wiedziała. Wiedziała dużo wcześniej. Wiedziała podczas balu sylwestrowego. Podczas śniadania dzień później. I w czasie pożegnania, które obserwowałem z okna.
Mnie nie powiedział. Oboje mi nie powiedzieli. Czy miałem do nich o to pretensję?
Próbowałem nie mieć, choć bywały takie momenty, że chciało mi się nawrzeszczeć na tę drobną dziewczynę, złapać mocno za ramiona i potrząsnąć, wyrzucając z siebie pytania:
– Czemu nie zasłużyłem na tę wiedzę?! Czemu?! Dlaczego ty mogłaś go wspierać w ostatniej podróży przez życie, a ja nie? Nie byłem dość dobry? Dość bliski? Dość zaufany?!
Sam nie wiedziałem, jaki…
Oblewał mnie pot gorąca i siły bliskiej superbohaterowi.
– Hulk miażdżyć! – Gdy mnie nachodziły takie rozterki, wybiegałem z mieszkania i kierowałem się nad rzekę. Tam, gdzie rozsypaliśmy prochy Witka. Tam, gdzie został na zawsze. Stawałem w rozkroku, nabierałem głęboko powietrza i liczyłem do nieskończoności, aż mi w ustach zasychało. Aż wiatr zabierał ostatnie krople śliny, tak jak Bóg zabrał ostatni oddech Witka.
Nie interesowało mnie, że ludzie się gapili, że brali mnie za wariata, że łzy mi leciały po policzkach. Czułem, że każdego dnia rozrywa mi serce na kawałki, a w tym jego kraju jeszcze mocniej. Tutaj nie byłem u siebie. Nie miałem Futrzaka, za którym cholernie tęskniłem, nie miałem Dagny, która jako najbliższa mi istota przytuliłaby, a potem zrobiła coś ciepłego do jedzenia. Nie miałem nawet wychowawcy, który pogroziłby mi palcem. Nie miałem ojca, nie miałem matki…
Nie było mnie.
Dlatego nie mogłem tutaj zostać na zawsze.
To nie było moje miejsce.
To miejsce Witka, a ja tylko upamiętniałem jego nieobecność.
– To ogłoszenie o pracę w Kalifornii. Chcesz spełnić marzenie o amerykańskim śnie? – zapytała Erika.
– Chcę, ale… – Przeszywał mnie dreszcz. Do czego ta dziewczyna piła?
– Facet szuka kogoś, kto przejedzie się jego samochodem z jednego miasta do drugiego. I jeszcze odpala za to forsę. – Erika wyciągnęła rękę i położyła na moim przedramieniu. Złapała mnie czule, ale ciasno. Brakowało mi dotyku Witka. Ciepła. Śmiechu. Rozmów. Brakowało mi też przyjaciela.
– Hę? – Dopiero zaczęło do mnie docierać, co ona sugeruje. – Że niby ja miałbym być tym kimś? – Czułem, jak powiększają się moje źrenice.
– Tak! Nie widzisz, jakie to idealne? Masz jeszcze trochę kasy, starczy ci na bilet. Byle w jedną stronę! Lecisz do L.A.! Tam odbierasz wyczesane stare auto i jedziesz po najpiękniejszych terenach Kalifornii, Pacific Highway! Podziwiasz ocean! Zatrzymujesz się przy każdej zatoczce i fotografujesz cuda natury, a potem sprzedajesz je za miliony dolarów! Zakładasz firmę i zostajesz w swoim wielkim świecie! – Erika wstała z głośnym szurnięciem i oparła się o metalową balustradę. Nabrała głęboko powietrza w płuca. Jej oczy, na co dzień smutne, lśniły teraz, jakby zdobyły nową moc.
Otworzyłem usta, by odpowiedzieć, by obalić jej genialny pomysł, ale ona nie dała mi dojść do słowa.
– To jest jak mrugnięcie okiem od Witka. Jestem pewna, że on zesłał ci tę szansę. Że on chce, byś jechał dalej i spełniał swoje marzenia! – Spojrzała mi głęboko w oczy. – Nie widzisz tego?
W tych jej oczach kryła się desperacja, ale i potrzeba działania. Wiedziałem, że tak jak ja Erika potrzebowała znaleźć sens dalszej egzystencji. Może w tym momencie ja byłem tym sensem?
I dlatego tak trudno było mi jej powiedzieć, że… że… że… nic z tego. Że ten historyczny, idylliczny, epicki plan jednak nie jest dla mnie. Zakuło mnie w sercu.
– Nie mogę. Nie umiem za dobrze jeździć. Zdałem egzamin, ale nie miałem samochodu. Nigdy więcej nie wsiadłem za kółko… – Wzruszyłem ramionami, udając obojętność. Choć wstyd, który zalał moje męskie ego, osiadł na barkach, udach i stopach. Nie mogłem się ruszyć. Mogłem zacząć się usprawiedliwiać, że ojciec… że więzienie… że gdy inni chłopcy rozbijali się klepanymi golfami, ja zbierałem na rachunki, ale nie przechodziło mi to przez gardło. Wystarczająco się obnażyłem. Poczułem się jak ofiara losu.
Erika zamarła. Kąciki ust wygięły się w tyczkę przed startem.
Nic nie dodała. Nic nie skomentowała. Weszła do mieszkania, a ja podążyłem za nią.
Pokój, dwa razy większy od mojej kawalerki w Olkuszu, z przyjemną kuchnią po prawej stronie i wielkim oknem po lewej. Metalowe łóżko w rogu pod ścianą zasłonięte artystycznym parawanem. Obok starodawny kredens pełen palet, pędzli i farb. Ściany w obrazach. Małe, średnie, duże oraz szkice zwisające na sznurkach jak moje fotografie. Zrobił je przed śmiercią. Na nich jesteśmy my. Na łyżwach. Z Futrzakiem. W knajpie z burgerami. Na spacerze. Na imprezie. Wszędzie razem, ale on mniej wyraźny. Gasnący.
Miał talent.
– To nic. Znajdę inny sposób. Pojadę tam, słowo.
Erika zmywała naczynia. Gdy usłyszała moje kroki, odwróciła się do mnie, a jej twarz tonęła w rozpaczy.
– Nie ma sensu. Nic nie ma sensu – wycedziła przez zęby i cisnęła talerzem, który stłukł się na kawałki. Huk rozbijanej porcelany spłoszył przelatującego nad balkonem ptaka. Zaskrzeczał.
Zatrzęsły jej się ramiona. Widziałem, że Erika szlocha. Patrzyłem. Nie umiałem reagować, nie znałem zasad dobrych relacji. Witek dopiero zaczynał mnie ich uczyć, a potem zamienił się w niebyt.
– A może… – zacząłem, bo granica między ryzykiem, a szaleństwem, mocno się we mnie zatarła, od kiedy porzuciłem Olkusz i przyleciałem do Paryża. – A może przypomnisz mi, jak prowadzić samochód?
Wyprostowała plecy.
– I co? – Wzruszyła ramionami. – Myślisz, że pojeździsz kilka godzin i to wystarczy, by poprowadzić cudze auto bez spowodowania wypadku? I to w USA? – Jej słowa nasiąkały gniewem.
– Miesiąc to szmat czasu. – Uśmiechnąłem się, zadziwiając sam siebie, że brnę w tym kierunku. Chyba igrałem z ogniem.

Recenzje książki Broken Wings. American Dream

Podziel się swoją opinią
5.00
Liczba wystawionych opinii: 1
5
1
4
0
3
0
2
0
1
0
Kliknij ocenę aby filtrować opinie
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Życie Liwii nie układa się tak, jak by tego chciała. Musi wyjechać z Warszawy, zostawić chłopaka i udać się na leczenie do USA. Z jednej strony zawsze marzyła o zobaczeniu San Francisco, jednak zdecydowanie nie tak, jak go zobaczy. Zamiast zwiedzania i zachwytu otaczającym ją pięknem, musi przygotować się do zabiegu. Na dodatek to nie koniec, a dopiero początek problemów, z jakimi będzie musiała się zmierzyć. Złożyła podanie na wymarzone studia, licząc, że uda jej się dostać. Niestety szkoła filmowa dopatrzyła się nieprawidłowości w jej podaniu i może to się skończyć bardzo źle, nawet niebraniem pod uwagi jej aplikacja. Dość dużo, jak na jedną osobę, a do tego dochodzi jeszcze hejt, z którym musi sobie poradzić. Na dodatek w jej życiu znowu pojawi się Anton. Czy da radę sobie z tyloma problemami naraz? Z czym będzie musiała się jeszcze zmierzyć? Jak potoczy się leczenie? Co będzie ze studiami? Czy spełni swoje marzenia? Jak potoczy się jej znajomość z Antonem? Anton namówiony przez przyjaciółkę postanawia wyjechać na jakiś czas. Samotna podróż przez Stany i długie godziny spędzone za kierownicą skłaniają go do przemyśleń. Wraca do niego wiele wspomnień, a on pragnie wrócić do pewnych chwil. Zaczyna żałować niektórych. Jakich? Chłopak postanawia odzyskać kontakt z Liwią. Czy mu się uda? Co jeszcze się stanie? Książkę czytała moja nastoletnia córka i dzisiejsza recenzja jest jej „oczami”. Tak jak poprzedni tom, tak jak i ten to książka dwustronna. Z jednej strony mamy historię Liwii, z drugiej Antona. Niby to jedna opowieść jednak to, że jest oczami innego bohatera, wiele zmienia. Córce takie rozwiązanie zdecydowanie przypadło do gustu. Sprawiło, że miała kilka możliwości czytania. Można było czytać najpierw oczami jednego bohatera, później drugiego, albo zamiennie, po jednym rozdziale. Historia, jaką Amelia znalazła w książce, spodobała się jej. Stwierdziła, że była dość realistyczna, co według niej jest na plus. Opowiadała o dwójce młodych ludzi z zupełnie innych środowisk, o problemach, marzeniach, które nie zawsze udało się zrealizować, planach na przyszłość, przyjaźni, zauroczeniu i wiele więcej. Według córki działo się w niej naprawdę dużo, przez co nie dało się nudzić. Bohaterowie ciekawi, dobrze wykreowani, mający wady i zalety. Zarówno Liwia, jak i Anton trochę się zmienili. Jednak według Amelki, tę zmianę musicie odkryć sami. Córka nadal lubiła oboje, chociaż były momenty, kiedy nie zgadzała się z podejmowanymi przez nich decyzjami. „Broken Wings. American Dream” to książka, która mojej ponad siedemnastoletniej córce zdecydowanie przypadła do gustu. Polecamy. Recenzja pojawiła się również na moim blogu - Mama, żona - KOBIETA
2024-12-08
Mama, żona - KOBIETA
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel