Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Byle się nie zakochać (ebook)
Zajrzyj do książki

Byle się nie zakochać (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-8882-8
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyBeauty in the Billionaire’s Bed
TłumaczIzabela Siwek
Język oryginałuangielski
EAN9788327688828
Data premiery2023-01-25
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Influencerka Frankie Fox otrzymuje zaproszenie od młodego aktora Johnny’ego do jego domu na wyspie u wybrzeży Anglii. Bardzo się cieszy na ten wspólny tydzień i ma nadzieję bliżej poznać pełnego uroku Johnny’go. W ostatniej chwili okazuje się, że Johnny musi polecieć na casting, namawia ją jednak, by nie rezygnowała z wakacji. Frankie pociesza się, że przynajmniej w spokoju odpocznie. Ale jej spokój kończy się, gdy do domu niespodziewanie przyjeżdża brat Johnny’ego, polarnik, były żołnierz, arogancki i bezpośredni, niezwykle przystojny Arlo Milburn…

Fragment książki

Pociąg wyjechał z tunelu w stronę blednącego światła. Frankie Fox się wzdrygnęła, gdy wagon zakołysał się na boki.
Potrzebowała ponad dwóch lat wytrwałości i ciężkiej pracy, ale wreszcie osiągnęła swój cel. Przed kilkoma dniami liczba obserwujących jej profil w mediach społecznościowych – @StoneColdRedHotFox – sięgnęła miliona.
Poza tym wymarzony mężczyzna zaprosił ją na weekend do Hadfield Hall, swojego domu rodzinnego w hrabstwie Northumberland, w północno-wschodniej Anglii. Powinna się czuć jak w siódmym niebie, lecz zamiast tego wpatrywała się posępnie przez brudną szybę w ciemniejący krajobraz.
Sama zawiniła. Po raz pierwszy od dwóch lat pozwoliła obudzić w sobie nadzieję, że dostanie drugą szansę, by do kogoś przynależeć. Myślała, że może w końcu uczyniła wystarczająco dużo, żeby zasłużyć sobie na miejsce w czyimś życiu.
Dzień zaczął się obiecująco… Po kilku tygodniach deszczów obudziła się rano i zobaczyła czyste marcowe niebo, błękitne jak niezapominajka. Jakimś cudem udało jej się przyjechać na stację wcześniej, a Johnny, na szczęście, czekał już na nią pod zegarem, tak jak się umówili.
Poznali się zaledwie przed trzema miesiącami podczas wprowadzania na rynek nowego produktu. Oficjalnie pracowała, ale szybko o tym zapomniała, ponieważ była to dla niej miłość od pierwszego wejrzenia.
Johnny Milburn był aktorem w rodzaju dobrze zapowiadającego się amanta. Szczupły, dobrze zbudowany, z niesfornymi jasnymi włosami, czarującym uśmiechem i pięknymi czekoladowymi oczami, idealnie nadawał się do odgrywania głównych ról.
Urzekło go jego spojrzenie, gdy w ostatnią sobotę wziął ją za ręce i powiedział, że za dużo pracuje. Przypomniała sobie, jak wtedy na nią patrzył. Jakby poza nią nie było nikogo innego na świecie. Nie pocałował jej, ale zaprosił ją na weekend do Hadfield Hall, rodzinnej posiadłości na wyspie pływowej u wybrzeży Northumberland. Wszystko to wydawało się niezwykle romantyczne, jakby prosto z powieści Georgette Heyer…
Frankie zerknęła ponad stolikiem na miejsce, gdzie powinien siedzieć Johnny. W powieściach romantycznych potrzebna była para bohaterów, a w tym momencie jej bohater znajdował się gdzieś nad Atlantykiem w drodze do Los Angeles na casting do roli filmowej, a ona jechała sama do Northumberland.
Westchnęła, kuląc się na siedzeniu. Próbowała przekonać Johnny’ego, że nie powinna pojawić się sama w jego rodzinnym domu, ale nie chciał jej słuchać.
– Frankie, proszę. Źle, że nie mogę jechać. Ale jeśli ty też nie pojedziesz, to chyba odwołam podróż do Los Angeles, bo nie będę mógł znieść myśli, że ci wszystko zepsułem.
– Ale co mam powiedzieć twojemu bratu?
– Arlo? Nie musisz mu nic mówić. Myślałem, że będzie w domu, ale najwyraźniej znowu jest na Antarktydzie. Pewnie wróci dopiero za kilka miesięcy.
To ją trochę uspokoiło. Brat Johnny’ego, Arlo Milburn, nie tylko służył kiedyś w piechocie morskiej i został odznaczony medalem, ale też był słynnym ekspertem od ochrony środowiska i polarnikiem. Bała się spotkania z nim nawet w towarzystwie Johnny’ego, ale gdyby miała natknąć się na niego sama…
Zadrżała. Miała szczęście, że go nie było, ponieważ Johnny pod wpływem poczucia winy stał się wyjątkowo uparty.
– Posłuchaj, to dla ciebie idealne miejsce na wypoczynek. – Uniósł telefon, żeby jej pokazać. – Przede wszystkim, często nie ma tam zasięgu. Poza tym możesz się swobodnie poruszać po domu. Nikogo tam nie będzie poza Constance…
– Kto to?
– Kobieta, która zajmuje się domem.
– Nie pomyśli, że to trochę dziwne, kiedy pojawię się sama?
– Nie – odparł stanowczo. – Ona nie lubi, kiedy Arlo wyjeżdża i nikogo nie ma w domu. Ucieszy się, gdy cię zobaczy. Tobie też się tam spodoba. Poczujesz się jak u siebie. – Wziął ją za rękę i uścisnął. – Poza tym już do niej zadzwoniłem i zostawiłem wiadomość, że przyjeżdżasz, więc teraz musisz jechać.
Wydawał się ogromnie skruszony i taki przystojny… Zresztą, jaki miała inny wybór? Wrócić do domu z podwiniętym ogonem?
Zapadał zmrok i przez chwilę wpatrywała się w swoje odbicie w szybie. I co dalej? Gdyby wysiadła z pociągu, musiałaby udawać, że wszystko w porządku, a nie miała na to siły. A zostając w środku, była sama ze swoimi myślami…
Czy to z Johnnym, czy bez niego, potrzebowała odpoczynku, zmiany miejsca. Kilka dni w spokojnym miejscu było dokładnie tym, co zaleciłby jej lekarz.
Nagle serce zaczęło jej łomotać i choć czuła swoje ręce i widziała zbielałe kostki, miała wrażenie, jakby rozpływała się w niebycie. Oczywiście, prawda była zupełnie inna. Właśnie ona jedna ocalała.
Drgnęła. Wciąż odczuwała fizyczny ból, przypominając sobie, że wszyscy których kochała i którzy ją kochali, odeszli. Wracała z rodziną z wakacji w Prowansji. Ojciec pilotował samolot, który się rozbił. W wypadku zginęli oboje rodzice, siostra i brat bliźniak. Tylko Frankie przeżyła. Codziennie zastanawiała się dlaczego.
– Następna stacja: Berwick-upon-Tweed – rozległ się głos syntezatora mowy, wyrywając ją z rozmyślań. – Prosimy pamiętać o zabraniu swoich rzeczy przed wyjściem z pociągu.
Zacisnęła palce na podłokietniku. Kiedy otrząsnęła się z szoku po wypadku, musiała podpisywać mnóstwo dokumentów, spotykać się z adwokatami, a potem w końcu nastąpiło dochodzenie. Poczuła ciarki na skórze.
Powiedziała wtedy prawdę, ale jej słowa nic nie zmieniły. Właśnie wtedy zaczęła prowadzić blog i aż dotąd nie przestała. Jednak praca przez osiemnaście miesięcy bez przerwy dała w końcu o sobie znać. Pojawiła się bezsenność, kłopoty z koncentracją, a ostatnio dopadało ją dziwne niepokojące poczucie wykluczenia… jakby nie była wystarczająco dobra.
Powracając myślami do teraźniejszości, rozejrzała się wokoło i zobaczyła, że wagon jest pusty i pasażerowie już wyszli. Wstała i zdjęła walizkę z górnej półki bagażowej. Wszystko ułoży się dobrze. Kiedy tylko dotrze do Hall, będzie mogła się odprężyć i wyciszyć. A gdy zechce się trochę rozruszać, wybierze się na spacer po plaży lub po prostu pogapi się na obłoki.

Niebo było całkowicie zakryte ciemnymi chmurami, gdy dwadzieścia minut później otuliła się ocieplaną kurtką, drżąc z zimna. Siąpiący wcześniej deszcz zamienił się w prawdziwą ulewę, kiedy zastukała w drzwi wielką żeliwną kołatką.
Zerkając na wznoszący się przed nią wielki szary dom z kamienia, czekała, aż ktoś otworzy, a krople deszczu spadały jej na twarz. Wyobrażała sobie Constance, otwierającą drzwi z serdecznym uśmiechem. Nic jednak nie wskazywało, by w domu znajdowała się jakakolwiek gosposia, miła czy niemiła, a we wszystkich oknach było ciemno…
Zaniepokojona, wyciągnęła telefon, chcąc zadzwonić do Johnny’ego. „Brak zasięgu”, przeczytała i przygryzła wargę. Może więc Constance nie odebrała wiadomości o przyjeździe gościa?
Światła odjeżdżającej taksówki, którą Frankie przyjechała ze stacji, znikły w ścianie deszczu. W taką pogodę nie dałoby się wrócić piechotą na dworzec. Ale przecież wcale nie włamie się do domu… Odwracając się plecami do spadających z nieba strug wody, wyciągnęła klucze, które dostała od Johnny’ego, i otworzyła drzwi.
W środku panowały złowieszcze ciemności. Z bijącym sercem poszukała po omacku włącznika i zapaliła światło.
O rany! Ujrzała hol wielkości boiska do tenisa. Woda spływała jej po nogach do butów, ale Frankie nie zwracała na to uwagi, zbyt zaskoczona widokiem, jaki ujrzała. Wielkie schody z mahoniu, stiukowy sufit i mnóstwo obrazów olejnych w złoconych ramach.
Rodzinny dom, tak nazwał to miejsce Johnny. Wiedziała, że pochodzi z bogatej rodziny, ale nie takiej, która zbiła majątek na pracy własnych rąk, lecz należała do wąskiego kręgu ludzi zamożnych od pokoleń, posiadających apartamenty przy Eaton Square i wiejskie posiadłości. Słyszała też, że Johnny ma kuzyna lorda czy też hrabiego. Ale nigdy wcześniej się nie zastanawiała, co to oznacza, aż do tej chwili.
Rozejrzała się wokoło. Jak by się tutaj mieszkało, gdyby była panią takiego domu? Ale, oczywiście, zwykli ludzie, tacy jak ona, nie spędzali życia w takich miejscach. Najwyżej zatrzymywali się w nich na weekend lub na jedną noc, jak w jej przypadku. Zamierzała bowiem następnego dnia pojechać taksówką do najbliższego hotelu. Johnny z pewnością to zrozumie.
Deszcz walił głośno o szyby wysokich okien. Może rano uda jej się obejrzeć cały dom. Teraz miała jedynie ochotę położyć się do łóżka.
Na piętrze znajdowało się mnóstwo sypialni. We wszystkich wisiały ciężkie kotary i malowidła przedstawiające konie, a na podłodze leżały perskie dywany. Czując się jak Złotowłosa z bajki, chodziła od pokoju do pokoju i naciskała ręką na pluszowe narzuty na łóżkach, by sprawdzić twardość materaca…
Ten za miękki, tamten za twardy, ale ten tutaj…
Pokój był duży, podobnie jak wszystkie inne, ale wyczuła w nim coś osobliwego. W rogu stał regał z książkami, przy łóżku wysłużony kufer, a pod oknem duży wiklinowy kosz z posłaniem dla psa. Materac ugiął się lekko, gdy usiadła na brzegu mahoniowego łoża z baldachimem. Tak, ten będzie dobry.
Umyła twarz i zęby w dużej, ascetycznie urządzonej łazience przy sypialni. Nie było tam żadnych kosmetyków, tylko szare kafelki, ogromna wanna i skórzany fotel wyglądający tak, jakby pochodził z jakiegoś klubu dżentelmenów.
Dostrzegła jeszcze kij do krykieta, oparty o ścianę, jak gdyby pozostawiony przez kogoś, kto właśnie zszedł z boiska. Przyglądała mu się milczeniu, po czym go podniosła. Co prawda, znajdowała się na wyspie, w domu, który wyglądał jak forteca, ale nie zaszkodziłoby mieć przy sobie jeszcze coś do obrony.
Wróciła do sypialni, zdjęła mokre ubranie i sięgnęła do walizki po starą koszulkę taty, w której zwykle sypiała. Zamiast tego dotknęła czegoś uwodzicielsko miękkiego i wyciągnęła ciemnoniebieską jedwabną koszulę nocną, którą zapakowała na „wszelki wypadek”, gdyby coś miało się wydarzyć między nią a Johnnym.
Przypomniała sobie chwilę, gdy zobaczyła ją na sklepowej wystawie. Chciała sprawiać wrażenie kobiety atrakcyjnej i pewnej siebie. Taki wizerunek prezentowała w mediach społecznościowych. Ale udawała tylko kogoś takiego, bo w rzeczywistości wcale się tak nie czuła.
Zacisnęła dłoń na miękkim materiale. Równie dobrze mogłaby założyć tę koszulę. Kto wie, kiedy będzie miała znowu ku temu okazję?
Moszcząc się pod kołdrą, spoglądała na ciężkie gobelinowe zasłony. Czuła się jak w bajce. Gdyby tylko Johnny był tutaj, wszystko wydawałoby się doskonałe. Ale go nie było.
Objęła mocno poduszkę. Jej życie nie przypominało bajki, a jej domniemany książę znajdował się po drugiej stronie oceanu. Zgasiła światło. Pusty dom natychmiast ożył. Słychać było szum w rurach, grzechotanie okien i jakieś stuknięcie, jakby trzask zamykanych drzwi.
Ziewnęła, obracając się na drugi bok. Odgłos deszczu działał usypiająco… I nagle usłyszała jakieś kroki. Usiadła szybko na łóżku. Chyba mi się coś przywidziało, pomyślała, czując ciarki na plecach. Tyle że odgłos kroków wyraźnie się zbliżał.
Sięgnęła po omacku po kij do krykieta i omal nie podskoczyła, kiedy drzwi się otwarły. Rozległ się głuchy odgłos, jakby ktoś wpadł na coś w ciemności, po czym zaklął. Najwyraźniej był to mężczyzna.
Ogarnął ją paniczny lęk. Serce jej łomotało i cała się trzęsła, gdy nagle oślepiło ją światło. Spojrzała przez pokój. Jej walizka leżała, wywrócona dnem do góry, kołysząc się jeszcze z boku na bok. Obok stał mężczyzna o szerokich ramionach, w kapturze przesłaniającym część twarzy, z ciemną skórzaną torbą w ręce i trzęsącym się psem u nogi.
Rzucił bagaż na podłogę i zrobił krok do przodu. Frankie przywarła do wezgłowia łóżka, ściskając gorączkowo kij do krykieta.
– Nie zbliżaj się – zawołała.
Mężczyzna w milczeniu ściągnął kaptur z głowy i wtedy ją dostrzegł.
– Bo co? – Jego głos zabrzmiał jak grzmot.
– Spróbuj tylko się zbliżyć, a zobaczysz, czym to grozi.
Oparł się niedbale o framugę, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu.
– Czy to jakieś zaproszenie?
Zaproszenie!
Zszokowana, gapiła się na niego z otwartymi ustami. Był wysoki i choć nie mogła zajrzeć pod jego opasłą kurtkę, wyczuwała moc w jego niedbałej pozie. Podobali się jej przystojni mężczyźni, lecz ten wcale taki nie był. Rysy jego twarzy wydawały się nieregularne.
Miał zbyt duże usta, wąsy i brodę. Szeroki nos wyglądał tak, jakby był kiedyś złamany, może nawet kilka razy, a lewy policzek przecinała blizna przypominająca wgłębienie na brzoskwini.
Gdyby spotkali się w innych okolicznościach, być może potraktowałaby go bardziej wyrozumiale, uznając go za przystojnego „w sposób niekonwencjonalny”. Ale skoro wtargnął do domu, w którym się zatrzymała, i okropnie ją przestraszył, wcale nie miała ochoty okazywać mu wspaniałomyślności.
Mimo to… Było w nim coś pociągającego, jakaś bezkompromisowa i nieskruszona męskość, która jednocześnie ją podniecała i wzbudzała lęk. Niemal wyobrażała go sobie stojącego na klifie i wpatrującego się w spienione morze…
Odgoniła te myśli i spojrzała na niego groźnie, zaciskając palce na kiju.
– Posłuchaj, zadzwoniłam już na policję – skłamała. – Na twoim miejscu wyszłabym stąd.
– Naprawdę? – Spojrzał na nią prowokująco. – Ale właśnie zaczyna się robić ciekawie…
Podciągnęła wyżej kołdrę, widząc, że się jej przygląda.
– Zadzwoń jeszcze raz na policję – dodał – i powiedz, żeby przywieźli piłkę do krykieta. Wtedy będziemy mogli zrobić użytek z kija, którym wymachujesz z takim zapałem.
Spojrzała na niego zdezorientowana. Nie tak wyobrażała sobie rozmowę z włamywaczem.
– Myślisz, że to śmieszne? – warknęła.
– Wcale tak nie myślę. A ty?
– Oczywiście, że nie.
– W takim razie… może mi powiesz, co robisz w moim łóżku?
Wlepiła w niego wzrok. Potem spojrzała na skórzaną torbę u jego stóp i zobaczyła inicjały A.M.
A więc to był Arlo Milburn… Jęknęła.
– A co… ty tu robisz? – wyjąkała. – Miało cię tu nie być.
Odsunął się od framugi, powoli podszedł bliżej i przystanął niedaleko łóżka.
– To raczej ja ciebie o to pytam – odparł chłodno.

Obserwując bladą i wylęknioną twarz kobiety, Arlo poczuł napięcie. Kilka ostatnich dni należało do jednych z najbardziej stresujących w niego życiu. Był właśnie w drodze ze stacji badawczej w Brunt Ice Shelf na ważną konferencję w sprawach klimatu w Nairobi, gdzie miał przemawiać. Kiedy jednak wylądowali w Durban, jeden z inżynierów znalazł usterkę w systemie elektronicznym samolotu i Arlo nie zdążył na swój lot do Afryki, tracąc szansę na wygłoszenie przemówienia.
A gdyby tego było jeszcze mało, to Emma – jego wyjątkowo kompetentna sekretarka – zadzwoniła z wiadomością, że złamała rękę i nie będzie jej w pracy co najmniej przez sześć tygodni.
Napotykając przeszkody na każdym kroku, postanowił wrócić do domu. To też okazało się błędem. Z powodu silnego huraganu Delia, szalejącego u wybrzeży Wielkiej Brytanii, jego podróż jeszcze bardziej się opóźniła. Był więc zziębnięty, przemoczony i zmęczony i bardzo chciał położyć się do łóżka.
Ale jego łózko okazało się zajęte. Przez jakąś obcą kobietę, która wyglądała tak, jakby zeszła z obrazu Tycjana wiszącego w holu. Tyle że trzymała kij do krokieta.
– Skąd się wzięłaś w moim domu? I w moim łóżku? – spytał. – Gadaj szybko, bo inaczej sam zadzwonię na policję i w odróżnieniu od ciebie nie będę blefował.
– Przestań mnie przepytywać jak jakiś sierżant sztabowy – warknęła. – Nie jesteś teraz w wojsku.
– Służyłem w marynarce wojennej i to nie w stopniu sierżanta tylko kapitana.
– Wszystko jedno… Myślałam, że Johnny z tobą rozmawiał. Mówił, że do ciebie zadzwonił.
No tak, Johnny, oczywiście…
Arlo zaklął pod nosem, zastanawiając się, co jeszcze brat powiedział tej kobiecie. Opiekował się nim od czasu, kiedy pogrążony w żałobie ojciec zamknął się w swojej pracowni artystycznej po śmierci ich matki. Bardzo kochał brata, ale Johnny nie był człowiekiem pozbawionym wad.
Nie zjawiał się na czas. Miał problemy z dotrzymywaniem obietnic. I jeszcze się nie nauczył, że pozory czasem mylą, co najwyraźniej ta rudowłosa intrygantka dostrzegła w nim i wykorzystała.
– Gdzie on jest? – spytał Arlo.
– Nie wiem dokładnie.
Spojrzała na niego i przez ułamek sekundy zapomniał, że jest wściekły, zziębnięty i zmęczony. Wpatrywał się w nią w milczeniu, urzeczony jej niebieskimi oczami. Miały kolor arktycznego nieba w lecie. Taki, który niemal przechodził we fiolet, jak wonne kwiaty rozmarynu rosnącego obficie w ogrodzie.
Johnny nie mógł się opędzić od kobiet. Gdy tylko dorósł, podążał za nim nieustannie potok długonogich dziewczyn i to się do tej pory nie zmieniło. Z jakiegoś powodu jednak myśl o związku młodszego brata z tą konkretną ślicznotką wprawiała Arla w irytację. Może dlatego, że uznał ją za jedną z tych bezwstydnic, które ogłupiają mężczyzn swoim wyglądem.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel