Chińskie pejzaże (ebook)
Dora Thorn opiekuje się synem swojej zmarłej siostry. Z pensją kelnerki nie jest jej łatwo, lecz ubiega się o status prawnej opiekunki. Nagle zjawia się Charlie Law, przyrodni brat chłopca, i oświadcza, że to on powinien się zająć małym Archiem. Jest bogaty i może zapewnić chłopcu edukację i lepsze warunki życia. Dora kocha siostrzeńca i nie zamierza oddać dziecka. Rozumie jednak, że Archie powinien poznać swoją rodzinę. Jadą więc razem na dwa tygodnie do domu Charliego w Chinach…
Fragment książki
Dora Thorn, trzymając mocno parasol, zatrzymała się i spojrzała na numer widniejący na masywnych czarnych drzwiach. Serce waliło jej w rytm kropli deszczu spadających na mokry londyński chodnik. Wiatr niemiłosiernie targał jasnymi lokami, gdy odwróciła głowę i popatrzyła w dół ulicy. To musi być tutaj, pomyślała. Sięgnęła do torby i wyciągnęła list, raz jeszcze spoglądając na adres, mimo że podczas podróży autobusem zdążyła nauczyć się go na pamięć. Ulica Greshama 120. Ponownie spojrzała na numer domu i wtedy dostrzegła zaśniedziałą, mosiężną tabliczkę z napisem Capel Muir Fellowes. Trafiła na miejsce. Wzięła głęboki oddech i nacisnęła guzik. Rozległ się dźwięk dzwonka, a po chwili drzwi automatycznie się otworzyły. Odsunęła na bok lęk i ruszyła w stronę dwóch młodych mężczyzn, którzy zajmowali miejsce za elegancką recepcją. Jeden z nich spojrzał na nią, nie okazując zaskoczenia, w końcu był profesjonalistą, ale w jego oku pojawił się znaczący błysk.
– Mogę w czymś pomóc? – spytał z uprzejmym uśmiechem.
– Mam taką nadzieję. – Dora zawahała się, zanim odwzajemniła uśmiech.
Przez ostatnie siedem tygodni jedyny osobnik płci męskiej, z jakim miała do czynienia, nosił pieluchy i posiadał jedynie osiem zębów. Już zapomniała, że mężczyźni mogą być tacy atrakcyjni. I schludni. Archie nieustannie brudził siebie i ją swymi lepkimi rączkami. Dawniej pozwoliłaby sobie na flirt, może nawet na krótką, niezobowiązującą miłość. Teraz w jej życiu nie było na to miejsca.
– Nazywam się Dora Thorn i jestem umówiona z… – zmarszczyła brwi, składając parasol – panem Muirem.
Mężczyzna wyprostował się na krześle, w jego oczach pojawiła się mieszanina lęku i napięcia.
– Oczywiście. Zaraz go zawiadomię. Może zechciałaby pani usiąść, panno Thorn?
Kiwnęła głową i zajęła miejsce w fotelu, z uczuciem smutku i ulgi jednocześnie. W ciągu ostatnich tygodni otrzymała wiele listów i mejli od ludzi, których nie znała, których nigdy nie spotkała. I niespodziewanie, trzy dni temu, odezwał się do niej prawnik ojca. A przynajmniej był nim kiedyś. Najpierw próbował się do niej dodzwonić, ale ona, nie rozpoznawszy numeru, nie odebrała. Potem przyszedł list. Od pogrzebu Delii nie miała żadnych wieści o ojcu. Może po śmierci córki przypomniał sobie, że ma także drugą? Wykrzywiła usta. Szczerze w to wątpiła, bo nigdy się nią nie przejmował. Odszedł dawno temu, zwalniając się z odpowiedzialności za dwie córki. Bardziej prawdopodobne, że zapragnął wziąć odpowiedzialność za wnuka, a przynajmniej odpowiedzialność finansową. Może ruszyło go sumienie? Gdyby tak było, sam by się z nią skontaktował. To było w jego stylu, załatwiać wszystkie sprawy poprzez prawników.
Westchnęła cicho. Starała się uciec przed bólem, który ściskał jej serce za każdym razem, gdy wspominała ten przerażający poranek przed siedmioma tygodniami, gdy dwóch policjantów pojawiło się na progu jej domu. Pamiętała wszystko ze szczegółami. Zdążyła położyć się do łóżka, wykończona brakiem snu w ostatnich dniach i zbyt dużą ilością wypitej tequili. Gdy zobaczyła przed drzwiami policjantów, w pierwszej chwili pomyślała, że poprzedniego wieczoru pod wpływem alkoholu musiała zrobić coś głupiego. Nawet do głowy by jej nie przyszło, że będą chcieli rozmawiać o Delli. Przecież jej starsza siostra uchodziła niemal za chodzący ideał. Sumienna, odpowiedzialna, miła, pracowita i ostrożna. Bardzo ostrożna. Wiadomość, że potrącił ją samochód, gdy jechała rowerem do pracy, była szokiem. Jeszcze przez kilka sekund miała nadzieję, że wypadek nie musi oznaczać najgorszego, ale niestety. Della zmarła po przywiezieniu do szpitala.
Dora poczuła, jak łzy napłynęły jej do oczu. Utrata siostry była jak utrata kończyny. Najpierw ostry piekący ból, po którym następuje ból tępy i nieprzemijający. W tamtej chwili pragnęła jedynie wczołgać się pod kołdrę i schować przed wszystkimi, ukryć przed światem, który pozwalał, by działy się rzeczy tak okrutne i niesprawiedliwe. Gdyby nie Archie, tak właśnie by zrobiła, ale musiała zająć się synkiem siostry, co przypominało rejs po wzburzonym oceanie bez kompasu. Kochała siostrzeńca z całych sił, ale nie miała pojęcia o wychowywaniu dzieci. Z dnia na dzień musiała nauczyć się wielu nowych rzeczy. Było tak wiele spraw do uporządkowania i nie chodziło wcale o porozrzucane dziecięce zabawki. Della nie zostawiła testamentu. To był drugi raz, kiedy jej odpowiedzialna i przezorna siostra zachowała się w sposób niezgodny ze swoim charakterem i zasadami. Pierwszy raz miał miejsce przed dwoma laty, kiedy Della zakochała się w dwukrotnie od niej starszym milionerze Lao, który był jej szefem. Po burzliwym i nieszczęśliwym romansie pozostał jej Archie.
Dora odetchnęła głęboko, powracając do teraźniejszości. Della nie zostawiła żadnych wytycznych. Dora musiała złożyć odpowiednie dokumenty, by zostać prawnym opiekunem Archiego.
– Pani Thorn? – usłyszała nad głową. Stał przed nią niewysoki mężczyzna w średnim wieku, ubrany w ciemny garnitur w jasne prążki. Włosy miał już mocno przyprószone siwizną, ale twarz wciąż sprawiała wrażenie młodej. – Miło mi panią poznać. Dziękuję, że pani przyszła. Nazywam się Peter Muir, jeden ze starszych wspólników. – Ujął dłoń Dory i energicznie potrząsnął. – W imieniu swoim i naszej kancelarii pozwolę sobie złożyć kondolencje. Bardzo mi przykro. Taki straszny wypadek.
– Dziękuję – odparła szybko. Nie potrzebowała, by pocieszał ją obcy człowiek.
Ignorując zaciekawione spojrzenia recepcjonistów, pozwoliła, by Peter poprowadził ją w stronę schodów na końcu korytarza.
– Pomyślałem, że przejdziemy do gabinetu mojego wspólnika. Jest tam przytulniej niż u mnie. – Zrobił przepraszającą minę. – Pan Law wkrótce się pojawi. Jest już w drodze, trochę się spóźni.
Dora uprzejmie skinęła głową, mając nadzieję, że jej twarz nie zdradziła zagubienia i braku pewności siebie. Ponieważ nie miała pojęcia, kim jest pan Law, jego spóźnienie nie było dla niej istotne.
– Oto jesteśmy. Proszę się rozgościć – oświadczył pan Muir.
Dora zamrugała kilkakrotnie. Najwyraźniej definicja słowa „przytulny” według prawnika wyraźnie różniła się od jej definicji. Gabinet był większy niż całe jej mieszkanie, z ogromnymi oknami, wygodnymi sofami i fotelami. Nad stylowym kominkiem wisiało lustro, wypełniające całą ścianę.
– Napije się pani czegoś? Kawa? Herbata?
Przez wyrzynające się ząbki Archiego zarwała noc, zaspała i rano nie zdążyła nic zjeść ani wypić.
– Poproszę o kawę – rzekła szybko. – Z mlekiem, ale bez cukru.
Pan Muir odwrócił się, bo w drzwiach pojawiła się piękna blondynka w typie aktorek z filmów Hitchcocka. Kobieta uniosła idealnie wyregulowaną brew w oczekiwaniu.
– Pani Thorn życzy sobie kawę z mlekiem – zwrócił się najpierw do sekretarki, a potem do niej. – Proszę wybaczyć, mam trochę papierkowej roboty.
– Oczywiście, rozumiem.
Pozostawiona sama, zatopiła się w miękkim, pokrytym aksamitem fotelu, ale po chwili z powrotem usiadła prosto. Gdyby pozwoliła sobie na zbytni relaks, szybko by zasnęła, a przecież musi zachować czujność, skoncentrować się. Była teraz odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale także za dziecko. Skrzywiła się, wspominając siebie z wczesnej młodości. Była typową nastolatką, trochę zagubioną, trochę zbuntowaną, z głową pełną marzeń. Lubiła narzekać, że wszystko jest nie fair, że nikt jej nie rozumie. Stare dzieje…
Cisza w pokoju zaczęła jej ciążyć, a przecież, od kiedy musiała zajmować się siostrzeńcem, marzyła o chwili spokoju. Archie po śmierci matki, co zrozumiałe, stał się marudny i niespokojny, w dodatku bolały go dziąsła i często płakał. Potrafił urządzać dzikie awantury, rozrzucać wszystko wokół, łącznie z jedzeniem. Ze wstydem przypomniała sobie, że na początku myślała o tym, żeby go oddać do adopcji. Wiedziała, że nigdy nie będzie taka jak Della, że nie zdoła zastąpić mu matki. Nie potrafiła zadbać o siebie, a co dopiero o dziecko.
Szybko jednak zrozumiała, że nie odda Archiego nikomu. Był jej siostrzeńcem, rodziną, cząstką siostry i bezbronnym maleństwem, które pragnęła chronić i kochać. Miała pełną świadomość, że życie z nim nie będzie łatwe, ale bez niego byłoby nie do zniesienia. W jego żyłach płynęła jej krew, był ostatnim ogniwem łączącym ją z siostrą. Bez względu na to, na jakie poświęcenie będzie musiała się zdobyć, była gotowa to zrobić, nawet jeśli oznaczało to serwowanie drinków z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Praca kelnerki w kasynie na West Endzie nie była pracą jej marzeń, ale zarabiała całkiem nieźle, a teraz nie mogła sobie pozwolić na szukanie innego zajęcia. Nie zamierzała w tej chwili o tym myśleć. W milczeniu obserwowała, jak piękna sekretarka o imieniu Susannah wchodzi do gabinetu z tacą. Oprócz dzbanka z kawą przyniosła także talerz biscotti – słynnych włoskich ciasteczek. Dora miała ochotę się oblizać i już nie mogła się doczekać, żeby te kruche, dwukrotnie wypiekane smakołyki wsunąć do ust.
– Dziękuję – powiedziała uprzejmie. – Wygląda to wspaniale.
Susannah uśmiechnęła się zdawkowo.
– Pan Muir prosił, żebym przekazała, że pan Law właśnie przyjechał i wkrótce przyjdzie.
Dora skinęła głową. Domyślała się, że ów Law musiał być wspólnikiem, partnerem w interesach, w każdym razie osobą decyzyjną.
Zanim zdążyła sięgnąć po ciasteczko, do gabinetu wszedł pan Muir.
– A oto i pani Thorn – usłyszała, jak przedstawia ją idącemu za nim mężczyźnie. Podniosła się natychmiast z fotela i uśmiechnęła automatycznie, po chwili jednak uśmiech zastygł. Oddychaj, powtarzała sobie, gdy oszołomiona patrzyła na wysokiego mężczyznę. Pan Muir mówił o nim z takim szacunkiem, że spodziewała się siwowłosego starca z długą brodą, a tymczasem Law był młody. Mógł mieć najwyżej trzydzieści lat. Nie tylko to ją zaskoczyło. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała w swoim życiu, a w dodatku wydał jej się dziwnie znajomy. Gładkie, ciemne włosy, wysokie kości policzkowe i subtelna krzywizna ust walczyły o jej uwagę. Przyjemne ciepło powoli rozlało się po skórze, zupełnie jakby stała pod prysznicem. Napięła wszystkie mięśnie, gdy utkwił w niej spojrzenie. Po chwili wyciągnął rękę. To był mocny, zdecydowany uścisk, typowy dla ludzi silnych o dużym autorytecie.
Dora nie potrafiła zapanować nad mocnym biciem serca. Law nie był pierwszym mężczyzną, który na nią spojrzał, ale pierwszym, który patrzył tak intensywnie i hipnotyzująco, że nie potrafiła odwrócić wzroku. Niepokojący dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie. W oczach mężczyzny nie było aprobaty, raczej rezerwa i niechęć. Dziwne, przecież jej nie znał.
– Dziękuję, Peter – zwrócił się do Muira. – Dam sobie radę sam. Chyba panna Thorn nie ma nic przeciwko temu?
Dora ponownie poczuła, jak spięła wszystkie mięśnie. Głos mężczyzny był głosem człowieka wyważonego, opanowanego, który wie, że nie musi mówić głośno, by być słyszanym. Człowieka, który nie ma wątpliwości, że wszystkie jego polecenia zostaną natychmiast spełnione.
– Och, zapewne przeżyję – odparła lekko, by nie poznał, że wzbudza w niej lęk. Nie zareagował, tylko czekał, aż zostaną w gabinecie sami. Zajął miejsce, a ponieważ Dora wciąż stała, rzucił krótko:
– Proszę usiąść.
Nie wiedziała, co zrobić z rękami, co powiedzieć, więc udając pewną siebie, oświadczyła głośno:
– Sekretarka przyniosła kawę. Napije się pan?
– Nie piję kawy. Wolałbym od razu przejść do rzeczy. Mam dziś jeszcze jedno spotkanie i trochę się spieszę.
Ten lekceważący ton zrobił na niej złe wrażenie. Skoro tak się spieszy, to po co się z nią umawiał? Skoro reprezentował jej ojca, powinien zdobyć się na uprzejmość wobec klientki.
– No cóż, to pan mnie zaprosił na spotkanie – podkreśliła szorstko. Jego usta zacisnęły się, a ją znów ogarnęło to dziwne uczucie, że już go gdzieś widziała. Najwyraźniej umysł płatał jej figle. – Przepraszam, ale czy nie spotkaliśmy się już wcześniej? Pana twarz wydaje mi się znajoma.
Przez moment wpatrywał się w nią z dziwnym napięciem. Przed chwilą wyznał, że się spieszy, a teraz wcale nie spieszył się, by odpowiedzieć. Po prostu patrzył tymi swoimi ciemnymi oczami.
– Może dlatego, że jestem bardzo podobny do brata.
Zamarła. Poczuła jak lodowaty, pełzający lęk wypełnia żołądek i rozprzestrzenia się aż po kończyny.
– Ale ja… nie znam pańskiego brata.
– Oczywiście, że pani zna – rzekł cicho, uśmiechając się fałszywie. – Zna go pani bardzo dobrze. Pani siostrzeniec, Archie, jest moim bratem. A żeby być precyzyjnym, przyrodnim bratem.
Miała wrażenie, że wrzucono ją w mętną wodę. Serce chyba przestało bić. Krew zmieniła się w lód. Tak, teraz to widziała. Te oczy, rysy twarzy. Wyglądał jak Archie. Jej Archie! Zaczerpnęła powietrza, próbując odtworzyć w pamięci fragmenty rozmowy z Dellą. Mówiła, że ojciec jej synka miał już dzieci. Córki z poprzednich małżeństw i syna Charliego. Nie była w stanie przełykać śliny, jakby w gardle uformował się wielki guz. Teraz rozumiała, dlaczego Law patrzył na nią z taką niechęcią. Nadal jednak nie pojmowała, po co chciał się z nią spotkać. Myślała, że jest prawnikiem. O co w tym wszystkim chodzi?
– Nie reprezentuje pan mojego ojca – stwierdziła.
– Nie – potwierdził.
– Nie rozumiem. Po co chciał się pan ze mną spotkać?
– Nie wie, pani?
Lód ponownie wypełnił jej serce. Wiedziała, czego chce, jeszcze zanim otworzył te swoje piękne usta. Postanowiła jednak grać na zwłokę.
– Nie. – Słyszała, jak drży jej głos, więc chrząknęła i dodała głośniej. – Nie wiem. Archie to mój siostrzeniec…
– I mój brat.
Zacisnęła dłonie, ale nie zdołała powstrzymać narastającej paniki. Gniew mało nie rozsadził jej piersi.
– To ja jestem jego ciocią! Rozumie pan? I prawną opiekunką.
– Tymczasową opiekunką – odparł spokojnie ze zwycięskim uśmiechem.
Charlie Law wpatrywał się w kobietę siedzącą naprzeciwko niego. To, co powiedział, było jak wypowiedzenie wojny. Wiedział, że nie ma do Archiego żadnych praw. W każdym razie jeszcze nie. To był tylko strzał ostrzegawczy. Chciał się przekonać, jak zareaguje. Teraz już wiedział. Wyglądała na przerażoną. W innych okolicznościach, gdyby stać go było na empatię, może by i jej współczuł. Nie pozwolił sobie jednak ani na litość, ani na żadne zbędne emocje. Litości zazwyczaj towarzyszyła słabość, a on nie tolerował słabości ani u siebie, ani u innych.
Patrzył na nią spokojnie, ignorując pragnienie pulsujące w krwi. Jego ojciec był niewiarygodnie bogatym człowiekiem, który posiadał wiele cennych dzieł sztuki, między innymi rzeźby i obrazy pięknych kobiet. Żadna z nich nie umywała się do Dory. Z jasną skórą w odcieniu kości słoniowej, blond włosami i szarymi oczami wyglądała jak Wenus Botticellego. Ściągnął brwi. Na tym podobieństwo się kończyło. Spojrzał na teczkę, którą przekazał mu Peter Muir. Był w niej raport opracowany przez doświadczony zespół, w którym nie było nic szczególnie odkrywczego. Raport potwierdził tylko jego przypuszczenia. Dora Thorn może i była piękna, ale także pozbawiona środków, by zapewnić Archiemu odpowiednią opiekę. Miała na koncie kilka romansów, kilka złamanych serc, ale z nikim nie związała się na stałe. Fatalny materiał na matkę dla jego przyrodniego brata.
Raz jeszcze omiótł ją wzrokiem. Skromna ołówkowa spódnica i jasna bluzka sprawiały, że wyglądała, jakby przyszła zdawać egzamin maturalny. Ani na chwilę nie zwiodła go jej niewinna twarz. Della też taka była. Niby niewinna, a tak naprawdę przebiegła i wyrachowana. Pracował z nią, ufał jej, a tymczasem okazała się fałszywą kłamczuchą, która weszła do łóżka jego ojca. Żonatego ojca. Ta tutaj też pewnie ma swoje za uszami. Trzy dni temu poszedł do kasyna, gdzie pracowała. Chciał ją zobaczyć, przekonać się, jaka jest Dora Thorn. Zachowywała się profesjonalnie, była uprzejma, nie prowokowała mężczyzn zachęcającymi uśmieszkami, choć oni nieustannie obłapiali ją wzrokiem. Gdy się pochylała, by nalać drinki, gapili się w dekolt z uznaniem. Tak, musiał przyznać, że jest bardzo atrakcyjną kobietą, ale nie przyjechał do Londynu po to, by ją podziwiać. Zamierzał spełnić ostatnie życzenie umierającego ojca i sprowadzić Archiego do domu, do Macau. I tak się stanie. Jego ojciec nie uznawał porażki. On także nie. Złożył obietnicę, a niedotrzymanie jej sprowadziłoby hańbę na jego rodzinę.
– Nie utrudniajmy sobie życia, panno Thorn. Załatwmy tę sprawę w kulturalny sposób. – Przesunął wzrokiem po jej twarzy. – W końcu jesteśmy prawie rodziną.
– Rodziną? – żachnęła się. – Zwabił mnie tu pan podstępem i jeszcze oczekuje, że załatwimy to w kulturalny sposób?
– Proszę się uspokoić. Nie chcę awantur. – Podsunął w jej stronę dokument. – Proszę to przeczytać. Na pewno dojdziemy do porozumienia. Spodoba się pani moja oferta.
– Niczego od pana nie chcę. – Jej oczy rzucały iskry.
– Rozsądniej byłoby zapoznać się z ofertą. Dobrze wiem, że ma pani problemy finansowe.
– Skąd pan to wie? – oburzyła się.