Czekam, aż dasz mi rozkosz/Sekrety złej reputacji
Przedstawiamy "Czekam, aż dasz mi rozkosz" oraz "Sekrety złej reputacji", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.
„Jedną ręką objął mnie w pasie, palce drugiej wplótł mi we włosy i musnął wargami moje usta. Pierwszy dotyk był delikatny, a jednak elektryzujący. Poczułam w piersi fale gorąca i znieruchomiałam. Potem znów mnie pocałował. Tym razem goręcej, a jednak z zaskakującą czułością, więc oddałam mu pocałunek. Czułam, że nie mogę sobie ufać. Joe mocniej trzymał mnie za kark, a ja wtuliłam się w niego, czując jego ciepło. Nie wiedziałam, kiedy otworzył drzwi i je zamknął...”.Gdy Kinga Ryder-White dowiaduje się, że na jej balu charytatywnym wystąpi gwiazdor rocka Griff O’Hare, wpada w panikę. Griff słynie z konfliktowego charakteru. Ich pierwsze kontakty utwierdzają ją w przekonaniu, że trudno jej będzie zapanować nad jego arogancją i pewnością siebie. Ale im mniej pozwala wchodzić sobie na głowę, tym większe zainteresowanie Griff jej okazuje. I zaczyna ją uwodzić. W skrytości ducha Kinga przyznaje, że chętnie spędziłaby z nim noc albo dwie…Soren Vitale przez wiele lat zbiera dowody przestępstw człowieka, który doprowadził do śmierci jego ojca. Gdy w końcu go odnajduje, jest on ciężko chory, a opiekuje się nim wnuczka Anna. Początkowo Soren jest przekonany, że uczestniczyła ona w niektórych oszustwach dziadka, ale z czasem jego podejrzenia bledną. Trudno mu uwierzyć, że byłaby do tego zdolna. Piękna i troskliwa Anna budzi w nim gorące uczucia i Soren pragnie ją bliżej poznać. Zaprasza ją do swojego pałacu na Sycylii…
Fragment książki
Katie Tambour, moja najlepsza przyjaciółka z Uniwersytetu Stanu Kalifornia, stała na krześle w moim kąciku jadalnym, przesuwając po ścianie detektorem kabli.
- Nie ma sensu go wieszać – powiedziałam niepewna, czy na wypadek, gdyby straciła równowagę, stać blisko czy raczej się cofnąć.
- Ja powiesiłam swój dziś rano – odparła.
Mój świeżo oprawiony dyplom stał za nią na okrągłym stoliku. Było tam napisane: Adeline Emily Cambridge, doktor filozofii, architektury i urbanistyki.
- Ty się stąd nie wyprowadzisz – zauważyłam.
Katie zaoferowano pracę w Sacramento, miała wykładać fizykę i astronomię na uniwersytecie stanowym.
- Ty też trochę tu zostaniesz.
- Może. – Nie spieszyło mi się, by opuszczać Kalifornię. Minione dziewięć lat cieszyłam się tutejszym powietrzem i słońcem, a także wyluzowanym trybem życia.
- Znalazłam dobre miejsce! – zawołała Katie, palcem zaznaczając punkt między kuchennymi szafkami i szmaragdową szklaną rzeźbą, którą kupiłam na festiwalu sztuki lokalnych artystów trzy lata temu.
Byłam szczęśliwa w tym mieszkaniu. Na balkonie w ciepłe letnie dni czułam świeży powiew znad rzeki. W maju moja opalenizna miała już złotobrązowy odcień, bo godzinami czytałam i pisałam na leżaku.
- Podaj mi młotek. – Katie wyciągnęła za siebie rękę.
- Nie wolno mi robić dziur w ścianach. Wiesz, że zapłaciłam kaucję za ewentualne szkody.
- Nikt nie zauważy jednej więcej. – Wskazała głową na szklaną rzeźbę wiszącą na trzech hakach.
- Dobra. Demoluj moje mieszkanie.
Katie się zaśmiała.
- Będziesz na to patrzeć z przyjemnością. Powinnaś już podpisywać się doktor Cambridge. Ja na pewno przez jakiś czas będę pod wszystkim podpisywała się doktor Tambour.
- Ludzie będą cię prosić o poradę medyczną.
- Powiem im, że jestem doktorem fizyki i zacznę wyjaśniać stałą Plancka. To ich powstrzyma. – Katie sięgnęła po oprawiony dyplom. Powiesiła go i sprawdziła, czy wisi równo. – Idealnie.
Zastanowiłam się, ile czasu minie, zanim włożę dyplom do pudła, szykując się do przeprowadzki.
- Dostałam wczoraj dziwną ofertę pracy – powiedziałam. Starałam się nie myśleć o liście, który wzbudził we mnie niepokój.
- Dziwną? – Katie raz jeszcze poprawiła dyplom.
- Sama zobacz. – Z koszyka na pocztę wyciągnęłam kartkę w kolorze kości słoniowej. Gdy podawałam ją Katie, spojrzałam na trójkolorowy stylizowany nagłówek „Windward Alaska”.
Katie usiadła w fotelu obok otwartych drzwi balkonowych, wzięła do ręki kieliszek merlota, który odstawiła dwadzieścia minut wcześniej, i zaczęła czytać.
- Poważnie? – Podniosła na mnie wzrok.
- Nie starałam się o tę pracę. Nie mam zielonego pojęcia, skąd w ogóle o mnie wiedzą.
- Opublikowałaś pracę doktorską, a ceremonia rozdania dyplomów była transmitowana w sieci.
Przeczytała opis projektu, który przewidywał zaprojektowanie i budowę centrum kultury i sztuki, gdzie prócz powierzchni wystawowej, sprzedażowej i sali kinowej znalazłoby się miejsce na edukację. W trzecim co do wielkości mieście Alaski. Usiadłam na kanapie i sięgnęłam po kieliszek z winem. To była praca marzeń. W normalnych okolicznościach nie dostałabym czegoś podobnego bez dziesięciu lat doświadczenia. Jedna rzecz przemawiała na moją korzyść – pochodziłam z Alaski.
- Ale – Katie spojrzała na mnie – mówiłaś…
- Że nie wrócę do domu. Nie zmieniłam zdania. Nie miałam zamiaru nawet zbliżać się do Alaski.
- Czyli musisz zaczekać na inne propozycje. Albo przemyśl jeszcze Tucson – rzekła Katie.
- Osiedle mieszkaniowe? – Skrzywiłam się z obrzydzeniem.
- Pensja jest niezła, a pogoda fantastyczna.
Zamknęłam oczy i prychnęłam, dając jej do zrozumienia, co sądzę o tej propozycji.
- Reno? – zasugerowała. – Byłabyś dość blisko, żeby wpadać tu na weekendy.
- Kasyna i hotele? Odpada.
- Tylko mi nie mów, że wybierasz się do Keys. Węże, aligatory i robactwo. Nie wyszłabyś stamtąd żywa.
- Cóż, na Alasce są niedźwiedzie.
- Więc bierzesz pod uwagę Alaskę?
- Właśnie powiedziałam, że tam są niedźwiedzie. Czy to brzmi, jakbym brała to pod uwagę?
- Niedźwiedzie nie spacerują główną ulicą.
- W Windward tak. – Grizzly stanowią poważne zagrożenie w całej Alasce. – Pamiętasz, jak w podstawówce uczyli cię, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi, bo mogą być niebezpieczni? Nas uczono, żeby unikać grizzly.
- Więc wolisz węże? – Katie wypiła resztę wina i wstała.
- Nie. – Węże mnie przerażały. Aligatory pożerają ludzi, niedźwiedzie zwykle chcą tylko, by ludzie trzymali się od nich z daleka. To wielka różnica.
- Kasyna nie wyglądają teraz tak źle, prawda?
- Nie ekscytuje mnie projektowanie modnych kasyn.
Przy barku śniadaniowym Katie dolała sobie wina, po czym zakołysała butelką w moją stronę.
- Poproszę. – Uniosłam kieliszek.
Mogłam odrzucić te oferty i zostać w Kalifornii miesiąc dłużej z nadzieją, że pojawi się coś ciekawszego. Pieniądze nie stanowiły problemu. Czułam jednak, że chcę wyjechać. Chciałam zacząć kolejny etap życia.
- Przy podejmowaniu życiowych decyzji pomaga alkohol – zażartowała Katie, idąc ku mnie z butelką.
Podstawiłam jej kieliszek, by go napełniła.
- To nie będzie Reno – stwierdziłam, choć podobało mi się, że mogłabym samochodem odwiedzać Katie.
- Keys to nieustający koszmar, stale bym się o ciebie martwiła.
- A projektowanie przedmieść Tucson po paru tygodniach doprowadziłoby mnie do szału.
- Sama widzisz, co właśnie zrobiłaś. Wygląda na to, że jedziesz na Alaskę – powiedziała.
- Mój ojciec, który odniósł wielki sukces, jest na Alasce. Wuj, który odniósł wielki sukces, jest na Alasce. – Jęknęłam na wspomnienie lat, gdy dorastałam w rezydencji Cambridge’ów. – A moja rodzina wciąż ma wobec mnie oczekiwania.
- Jak daleko jest z Windward do Anchorage?
- Nie dość daleko.
- Ale nie ma tam drogi, tak?
- Moi bracia latają służbowymi samolotami.
- Skąd będą wiedzieli, że tam jesteś? Nosisz bransoletkę, która pozwala cię śledzić? Masz czip w ramieniu?
- Wuj Braxton wyczuje to nosem.
- Wuj Braxton jest jasnowidzem? – Katie się zaśmiała.
- Raczej intrygantem. Podobnie jak mój ojciec. Od lat mają mnie na oku i marzą o rodzinnej dynastii.
- Masz dwadzieścia siedem lat.
- Wiem.
- Nie mogą cię zmusić do niczego, czego nie chcesz.
- To także wiem.
Zawsze mogłam odmówić, już to robiłam. Ale ilekroć odrzucałam coś, co ich zdaniem było w interesie rodziny, dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Sięgnęłam po list.
- Mogłabym pojechać na Alaskę – odezwała się Katie. – Mówię serio – dodała. – Zajęcia zaczynają się we wrześniu. Wszędzie mogę przygotować program zajęć.
- Chcesz rozwiązać moje problemy z ojcem i wujem?
- Albo z niedźwiedziami. Nie zapominaj o nich.
- Bez urazy, Katie. Byłabym szczęśliwa, gdybyś mi wszędzie towarzyszyła. Nie miałam lepszej przyjaciółki od ciebie, ale to by się na nic nie zdało. Ci dwaj są nie do pokonania, jak siły natury.
- A ja nie? Chyba nie zapomniałaś, że mam doktorat z astronomii? Wisi na ścianie. Pozwól, że coś ci powiem. Natura nie jest potężniejsza niż supermasywna czarna dziura.
- Wysysa energię życiową ze wszystkiego, na co trafia.
Katie ściągnęła twarz, słysząc mój uproszczony opis.
- Można tak to ująć.
- To właśnie mój ojciec i jego brat Braxton.
- Nie wiem, co masz na myśli. Więc co? Jadę na Alaskę?
Gdy wysiadłyśmy z samolotu na płycie lotniska w Windward, powietrze było ciepłe i przejrzyste.
- Czujesz ten zapach? – spytała Katie z zachwytem.
- Jaki? – Czułam wyłącznie woń oparów silnika.
- Powietrze jest czyste jak bąbelki w drogim szampanie. Moje płuca są oszołomione.
- Szampan wydziela dwutlenek węgla. Co z ciebie za naukowiec?
Katie wzięła mnie za rękę.
- Nie mówiłaś, że Alaska tak ładnie pachnie.
- Nie ma tu przemysłu. – Wzorem Katie wzięłam głęboki oddech. – Na zachód ciągnie się ocean, aż do Chin. Na wschód jest północna Kanada, która też nie jest źródłem emisji przemysłowej. Na północy mamy trzy parki narodowe.
Przez rozsuwane drzwi weszłyśmy do budynku terminalu, zostawiając za sobą hałas pasa startowego. Zauważyłam, że terminal został odnowiony. Hala była jednak niewielka w porównaniu z międzynarodowym lotniskiem w Anchorage. Katie się rozglądała.
- Jest dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam.
- Oglądałaś to lotnisko w sieci.
- Tak, ale trzeba się znaleźć w danym miejscu, żeby poczuć, jak jest naprawdę.
Ludzie nas mijali, zdążając w różnych kierunkach, ubrani w stroje robocze albo sportowe. Windward szczyciło się tym, że jest niezależne i bezpretensjonalne. W zasadzie można tak powiedzieć o wszystkich mieszkańcach Alaski.
Kiedy szłyśmy odebrać bagaż, a był tu tylko jeden transporter, mój wzrok przyciągnęło ogromne zdjęcie przedstawiające ceremonię oddania lotniska po remoncie.
Z góry uśmiechał się do mnie kongresmen Joe Breckenridge. Powiedziałam sobie, że to tylko zdjęcie. Prawdziwy Joe jest w Waszyngtonie. Spędzał tam większość czasu, poza tym bywał w Anchorage i Fairbanks, gdzie mieszkali jego wyborcy, albo na rodzinnym ranczu w Kenai Peninsula. Mimo to nie mogłam pozbyć się uczucia, że ściany terminalu na mnie napierają.
- No, szybko poszło – powiedziała Katie, gdy wypatrzyła swoją walizkę. – Twoja też tu jest! – zawołała.
Jak większość pasażerów, spokojnie ruszyłam naprzód.
- Jak się dostaniemy do hotelu? – spytała Katie.
- Do Redrock z lotniska jeździ autobus. – Wskazałam na odpowiednie wyjście. I rzeczywiście, gdy drzwi się rozsunęły, ujrzałyśmy bus z hotelu.
Podszedł do nas kierowca ubrany w czarne dżinsy i koszulkę polo z hotelowym logo na kieszonce.
- Adeline? – zwrócił się do mnie.
- Znają cię tu? – szepnęła Katie z cieniem ekscytacji.
- To ja – powiedziałam do kierowcy i szepnęłam do Katie: – Mają mnie na liście rezerwacji.
- Jestem Jackson, witamy w Windward – rzekł mężczyzna, uścisnął nam ręce, po czym wziął walizki. – Chcecie mieć torebki przy sobie?
- Tak – odparłam, bo w swojej miałam telefon i portfel.
- Wskakujcie do środka. – Zabrał bagaże na tył busa.
- Super – powiedziała Katie. – Nie musimy czekać.
- Przestań się tak wszystkim ekscytować.
- Żartujesz? Gdyby to był LAX, jeszcze byśmy tkwiły w samolocie.
Na przednich fotelach busa siedziała para starszych ludzi. Kiwnęli nam głowami z uśmiechem. Katie wsunęła torbę podręczną pod siedzenie.
- Kocham góry. Spójrz na te drzewa.
- Przybrzeżny las deszczowy.
- Szczyt jest zaśnieżony!
Kobieta siedząca z przodu odwróciła głowę, zapewne rozbawiona entuzjazmem Katie.
- To lodowiec – poinformowałam ją. – Góry osiągają wysokość około tysiąca metrów.
- Więc śnieg nigdy się nie topi.
- Nigdy się nie topi.
Bus jechał wzdłuż linii brzegowej.
- Czuję się, jakbym podróżowała w czasie. – Wróciłam myślą do zdjęcia Joego na lotnisku.
Przypomniałam sobie nasze ostatnie spotkanie, kiedy odwiedził moją rodzinę w Anchorage. Patrzył na mnie pytająco, jakby próbował czytać mi w myślach, ale tak, by mnie nie przestraszyć. Cóż, miałam dla niego wieści. Nie pozna moich myśli. Zachowywałam czujność.
Nie przeszywał mnie wzrokiem, by się dowiedzieć, czy jestem inteligentna lub zabawna, czy łączą nas te same zasady moralne. Zastanawiał się, czy jestem taka jak mój ojciec i wuj, i czy można mnie dokooptować do wspólnej sprawy, jaką było połączenie interesów rodzinnej firmy Cambridge’ów i politycznej kariery Joego.
Mój ojciec Xavier i jego brat Braxton od początku wspierali tę karierę i od lat przyjaźnili się z ojcem Joego, właścicielem rancza. W rozmowach ze znajomymi i przyjaciółmi nie mogli się go nachwalić, zabezpieczając mu poparcie wyborców i popychając do zwycięstwa.
Po wyborze do Kongresu Joe z kolei poparł ich wysiłki, by znaleźć federalne fundusze na północny kabel podwodny, co pozwoliłoby otworzyć naszą firmę Kodiak na europejski przepływ danych w internecie.
Następnie za cel wzięli sobie mnie: stwierdzili, że Joe potrzebuje żony z dobrej alaskańskiej rodziny, a znów Cambridge’owie bliskiego związku z dobrze zapowiadającym się politykiem. To miało przynieść korzyści obu stronom. Szkoda tylko, że ewentualna panna młoda nie była chętna.
- Twoi bracia czasem tu pracują? – spytała Katie.
- Rzadko, a biura Kodiak znajdują się za miastem.
Uważałam, że mam szansę na zachowanie mojej obecności w Windward w sekrecie. Gdybym nie myślała, że to się uda, nie przyjęłabym tej pracy. Nazajutrz rano miałam się spotkać z Williamem O’Donnelem, dyrektorem wydziału kultury i sztuki Izby Handlowej, i Nigelem Longiem z biura gubernatora, by sfinalizować szczegóły umowy. Bus zajechał przed zadaszone wejście Redrock Hotel. Wysiadłyśmy, dałyśmy napiwek kierowcy, a portier wziął nasze bagaże i zaprowadził nas do recepcji.
- Chcą się panie zameldować? – spytała kobieta za ladą. Miała przypiętą tabliczkę z imieniem Shannon.
- Tak – odparłam. – Jestem Adeline… – Mój wzrok padł na ekran telewizora w holu, na którym widniał Joe w dżinsach, koszuli w kratę, kowbojkach i kapeluszu. Mój umysł krzyczał: Tylko nie to! Czułam się, jakby mnie prześladował.
- Proszę pani? – spytała Shannon.
- Cambridge – dokończyła za mnie Katie.
- Ma pani rezerwację na trzy doby. – Głos Shannon płynął z daleka, kiedy patrzyłam na Joego na ekranie.
Szedł z gubernatorem Harlandem. Na pasku pod spodem przeczytałam: Spotkajmy się. Kongresmen Breckenbridge weźmie dziś udział w spotkaniu w Windward.
- To jakiś żart? – wydusiłam.
- Więc nie trzy doby?
Katie szturchnęła mnie łokciem i się otrząsnęłam.
- Wyjeżdża pani dwudziestego trzeciego? – spytała Shannon.
- Tak. – Wyjęłam portfel i podałam kartę kredytową.
- Co jest? – spytała Katie ściszonym głosem.
- Czy w hotelu jest fryzjer? – spytałam Shannon.
- Tak. – Podsunęła mi wizytówkę. – Proszę iść do końca holem i minąć windy. Fryzjer jest obok spa.
- Spa? – zainteresowała się Katie.
Shannon z uśmiechem przeciągnęła kartę przez czytnik.
- Czynne od siódmej rano do dziesiątej wieczorem. Przyjmują bez rezerwacji, ale lepiej ją zrobić. Fryzjer pracuje od dziewiątej do szóstej.
- Chcesz się zrobić na tę rozmowę? – spytała Katie.
- Myślę o tym.
- To rozmowę o pracę? – spytała uprzejmie Shannon.
- Tak – odparła Katie i wskazała na mnie – Jej.
- W takim razie powodzenia. – Shannon oddała mi kartę. – Mam nadzieję, że zostanie pani u nas dłużej.
Milczałam. Projekt był ekscytujący, ale coraz bardziej uświadamiałam sobie związane z tym ryzyko. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam, to wpaść na Joego albo żeby ktoś z Kodiaka mnie tu rozpoznał.
- Wyglądasz jakoś inaczej. – Siedziałyśmy w restauracji Steelhead na parterze hotelu. Przez nieduże okna wpadało światło długich alaskańskich dni. Zamówiłyśmy sałatkę z cytrusów i dzikiego łososia oraz chardonnay. Nie byłam przekonana do nowego koloru włosów, ale też nie byłam niezadowolona. Jeszcze nie byłam blondynką, miałam kasztanowe włosy. – Odważnie – stwierdziła Katie.
Odwróciłam głowę i poczułam muśnięcie kosmyków, które już nie zakrywały mi szyi. Miałam przedziałek na boku i odrobinę sterczące włosy na czubku.
- Odrosną.
- Trochę to potrwa. A skąd okulary? Taki intelektualny akcent dla zrównoważenia blondu? – Zamiana szkieł kontaktowych na okulary była kolejnym sposobem na zmianę wizerunku, która miała być moim kamuflażem.
- Ty jesteś blondynką – zauważyłam.
- Czasami mam chęć przefarbować się na czarno, może wtedy ludzie traktowali mnie poważniej.
- Ludzie traktują cię bardzo poważnie.
Katie była geniuszem. Wiedzieli o tym wszyscy na uniwersytecie kalifornijskim. Właśnie dlatego propozycję etatu dostała kilka minut po otrzymaniu dyplomu.
- Na uniwersytecie owszem. – Zaśmiała się. – A tak w ogóle świetnie ci w okularach.
Oprawki były bordowe w drobne cętki, lekko zaokrąglone, z maleńkimi kryształkami obok zawiasów.
- Ledwie cię rozpoznałam. – Katie wypiła łyk wina.
Poprawiłam okulary, myśląc, że potrzeba czasu, żebym do nich przywykła. Zawsze nosiłam szkła kontaktowe.
- Adeline? – odezwał się niski męski głos. Wiedziałam, do kogo on należy, bo dreszcz przebiegł mi po plecach. – Jesteś w Windward – dodał Joe, zostawił trzech towarzyszących mu panów w garniturach i podszedł do naszego stolika. Natychmiast pożałowałam, że ścięłam włosy.
- Witaj, Joe...
Fragment książki
James
Boże Narodzenie
James Ryder-White starannie złożył złotą folię, w którą owinięte było atłasowe pudełeczko, i wydał bezgłośny jęk znudzenia. Kolejne Boże Narodzenie, kolejna para luksusowych spinek do mankietów od Penelopy…
Jego żona nie była najbardziej pomysłowym ofiarodawcą prezentów na świecie. Ale cóż… on wręczył jej przed chwilą czarny kaszmirowy sweter i kolejny złoty breloczek mający ozdobić jej i tak już ciężką bransoletę.
Wiedział dobrze, że będzie równie zachwycona tym podarunkiem, jak on swoim.
Za długo byli małżeństwem… żadnemu z nich nie chciało się już zabiegać o względy partnera.
James wyjrzał przez okno ogromnej rezydencji swojego ojca, w której spędził dzieciństwo, a teraz zajmował wraz z żoną jej prawe skrzydło.
Kochał pobliskie miasteczko Portland w stanie Maine, pełne zabytkowych budynków i latarni morskich oraz stylowych sklepów i restauracji. Ale w gruncie rzeczy czuł się u siebie tylko na tym oddalonym od niego o dwadzieścia kilometrów kawałku wybrzeża.
Rodzinny dom mieścił siedemnaście sypialni, z których każda udostępniała użytkownikom widok na zatokę. Były tam też liczne podgrzewane baseny, nadwodne pomosty, pawilony oraz garaż na dziesięć samochodów.
Nie wspominając już o kamiennym molo, do którego przylegał niewielki port jachtowy oraz kilkusetmetrowy odcinek plaży.
James kochał ten dom i tę posiadłość… choć nie przepadał za ich właścicielem.
Usiadł wygodnie w fotelu, przymknął oczy i zaczął się zastanawiać, jak wyglądałoby jego życie, gdyby przed trzydziestu kilku laty nie poślubił Penelopy. Gdyby miał dość odwagi, aby zaryzykować, zlekceważyć rozkazy ojca i wybrać własną drogę.
Przesunął dłonią po twarzy, starając się odpędzić przykre myśli. Wiedział, jak bezwzględnie potrafi traktować jego ojciec swoich konkurentów i członków rodziny, więc nigdy nie brał na serio pod uwagę możliwości sprzeciwienia się jego woli.
Musiał przyznać przed samym sobą, że do uległości skłaniały go też apanaże związane z przynależnością do rodziny Ryder-White.
Posłuszeństwo zapewniało mu pełne kieszenie i zasobne rachunki bankowe. Znoszenie humorów Calluma umożliwiało mu kupowanie nieruchomości oraz ostentacyjnie luksusowych samochodów i tworzenie funduszy powierniczych dla swoich dzieci.
Jego córki dysponowały już pieniędzmi, którymi je obdarował. O ile się orientował, fundusze Kingi oraz Tinsley były nadal nienaruszone.
Kinga, piękna blondynka o piwnych oczach, przysiadła właśnie na poręczy jego fotela, a on czułym gestem położył dłoń na jej ramieniu.
Gdy przytłaczały go wyrzuty sumienia, przypominał sobie zawsze, że gdyby nie Penelopa, nie byłby ojcem dwóch uroczych i inteligentnych młodych dam.
Jego małżeństwo nie było związkiem opartym na wzajemnej miłości, ale córki wynagradzały mu z nawiązką wszystkie poniesione ofiary.
- Tato, dlaczego wydajesz się tak bardzo przygnębiony? Przecież jest dziś święto.
- Nic mi nie dolega, kochanie.
Był przekonany, że mówi prawdę. Jego małżeństwo funkcjonowało bez zarzutu, a dzieci były zdrowe i udane. Chętnie dodałby do tej charakterystyki słowo „szczęśliwe”, ale Kingę nadal prześladowały skutki dramatycznego wydarzenia, do którego doszło przed dziesięcioma laty, a Tinsley dotąd nie zdołała pogodzić się z rozwodem.
Szczęście było pojęciem mglistym i równie trudnym do uchwycenia jak poranna mgła.
Poczuł, że Kinga sztywnieje, więc uniósł głowę i ujrzał ojca, który stał przy kominku, usiłując skupić na sobie uwagę rodziny.
Callum zbliżał się do osiemdziesiątki, ale był zdrowy i sprawny tak fizycznie, jak umysłowo. Teraz spojrzał na Jamesa i kiwnął znacząco głową. Jego syn odchrząknął głośno. Tinsley i Penelopa natychmiast przestały rozmawiać, a w ich oczach pojawił się wyraz czujności.
James dobrze znał jego przyczynę; Callum miał zwyczaj prezentować członkom rodziny swoje nowe koncepcje – lub rozkazy – przy okazji towarzyskich spotkań.
Świąteczny charakter tego dnia nie miał dla niego najmniejszego znaczenia; jedyne co się liczyło, to reputacja i interesy firmy.
James był w istocie zaskoczony, że ojciec tak długo zwlekał z przejściem do spraw zawodowych.
- Zapewne zauważyliście, że nie wszystkim dałem w tym roku prezenty – oznajmił namaszczonym tonem, obrzucając zebranych bacznym spojrzeniem niebieskich oczu.
O Boże, pomyślał jego syn. Ile razy słyszałem ten wykład? Sto? Dwieście? Chyba jeszcze więcej.
- Jak dobrze wiecie, pierwszym przedstawicielem naszej rodziny w stanie Maine był William Ryder, który przybył tu wraz z trzecią falą osadników. Poślubił bogatą Lottie White, a my wszyscy wywodzimy się od tej pary. Poświęciłem wiele czasu na studiowanie genealogii, bo chciałem lepiej poznać dzieje naszego rodu.
Znowu to samo, pomyślał z irytacją James. Jak długo można się szczycić przynależnością do rodziny, której dzieje sięgają trzystu lat?
Co jeszcze nowego można odkryć?
- Dowiedziałem się, że rozwój nauki pozwala ustalić miejsce pochodzenia naszych przodków – ciągnął Callum. – Stwierdziłem z ubolewaniem, że żadne z was nie okazało najmniejszego zainteresowania swoją proweniencją. Chcąc obudzić waszą pasję poznawczą, postanowiłem dać wam w prezencie gwiazdkowym testy DNA, żebyście mogli sobie uświadomić nasze dziedzictwo.
Callum wyjął z brązowej papierowej koperty kilka szklanych rurek i wręczył jedną z nich Jamesowi.
- Potrzymajcie przez chwilę ten wacik w ustach, a potem włóżcie go do probówki – polecił Callum, podając kolejne testy Penelope, Kindze i Tinsley. – Wpiszcie na etykiecie swoje imię i nazwisko. Zarejestrowałem nas wszystkich na stronie internetowej pod adresem WhoAreYou.com.
Callum zdjął nakrętkę szklanej rurki i wyciągnął z niej kłębek waty.
- Technologia poczyniła zdumiewające postępy, a WhoAreYou to największa i najbardziej popularna instytucja oferująca tego rodzaju usługi. Mam dalekich kuzynów, którzy są już zarejestrowani na tej stronie, więc wkrótce powinienem otrzymać jakieś informacje na ich temat. Dzięki tej metodzie będziemy mogli wypełnić luki w swoim drzewie genealogicznym.
James poczuł zawrót głowy. Wpatrywał się w szklaną rurkę, gorączkowo wytężając umysł. Nie miał pojęcia, jak wybrnąć z tej rozpaczliwej sytuacji.
- To wcale nie jest trudne – apodyktycznym tonem oznajmił Callum, przenosząc wzrok z niego na Penelopę, która nadal trzymała probówkę w ręku. – Na czym polega problem?
- Nie ma żadnego problemu, Callum – skłamał James. Nigdy nie pozwolono mu nazywać go ojcem lub tatą.
Spojrzał na żonę i dostrzegł w jej oczach wyraźne niezadowolenie, a nawet coś w rodzaju paniki.
- Teraz możemy już porozmawiać o interesach – oświadczył senior rodu, chowając wszystkie testy do koperty. – Powiedz mi, James, czy udało ci się wytropić właściciela tego pakietu akcji?
James zacisnął zęby. Callum od trzydziestu lat obsesyjnie poszukiwał dwudziestopięcioprocentowego udziału w kapitale spółki Ryder International. Chciał za wszelką cenę wykupić te akcje, by uzyskać pełną kontrolę nad swoim przedsiębiorstwem, ale do tej pory nie udało mu się zidentyfikować ich posiadacza.
- Cały czas nad tym pracuję.
- W takim razie pracuj bardziej usilnie – warknął Callum. – Porozmawiajmy teraz o obchodach stulecia firmy Ryder International. Będą one trwały cały rok i zaczną się od dobroczynnego balu.
Miało to być ekskluzywne przyjęcie dla starannie wybranej dwutysięcznej elity bogaczy. Zaproszenie kosztowało sto tysięcy dolarów, a na liście gości widniały nazwiska wielu arystokratów i polityków.
- Powiedzcie mi, dziewczyny, czy udało wam się znaleźć gwiazdę wieczoru?
Kinga i Tinsley kierowały wspólnie działem PR rodzinnej firmy i robiły to w sposób perfekcyjny. Callum rzadko je chwalił i często ignorował ich zasługi.
- Gwiazda, którą wybrałyśmy, odwołała swoje występy zaplanowane na najbliższe półrocze ze względu na stan zdrowia – odparła Kinga. – Nadal szukamy kogoś, kto mógłby ją zastąpić.
- Chciałbym zatrudnić kogoś, kto zapewni nam rozgłos, a nawet wywoła kontrowersje… choćby na granicy sensacji.
- Czy możemy poprosić o sugestie dotyczące wyboru takiej osoby? – spytała Kinga, unosząc brwi.
- Griff O’Hare.
Kinga i Tinsley wymieniły przerażone spojrzenia, a James nie był tym zdziwiony. Nawet on słyszał o modnym młodym piosenkarzu i aktorze, który miał anielski głos oraz opinię wybuchowego awanturnika.
- Widzę, że będę miała w tym roku bardzo udane święta… - mruknęła Kinga, zamykając oczy i kręcąc z niedowierzaniem głową.
Kinga Ryder-White siedziała w ustronnej loży słynnego nowojorskiego baru będącego chlubą hotelu Forrester-Grantham i zerkała co chwilę na tarczę swojego złotego zegarka marki Piaget.
Nie była zaskoczona tym, że Griff O’Hare spóźnia się na spotkanie. Denerwowało ją postępowanie dziadka Calluma, który wybrał człowieka o tak fatalnej opinii na główną gwiazdę obchodów stulecia firmy.
Już kilkakrotnie za jej pamięci wtrącał się do spraw leżących w kompetencjach działu PR i nigdy nie wynikało z tego nic dobrego.
Kiedy wezwał ją wczoraj do swojego gabinetu, była zaskoczona tym, że dziadek wpatruje się w olbrzymi ekran telewizora, na którym gwiazdor rocka siedzi przy fortepianie w czerwonym podkoszulku i postrzępionych dżinsach.
- Nie mam zamiaru go zatrudniać, Callum – oznajmiła stanowczym tonem, choć wiedziała dobrze, że ten młody człowiek jest popularnym i utalentowanym artystą.
Callum zignorował jej uwagę i nacisnął guzik Play. W gabinecie rozległ się głęboki, dźwięczny głos. Kinga rozpoznała melodię i stwierdziła ze zdziwieniem, że znany z ekscesów gwiazdor rock and rolla potrafi zapanować nad swoim temperamentem i zaśpiewać godną podziwu wersję arii „Nessun Dorma”.
Gdy nagranie dobiegło końca, Kinga odwrócił się do dziadka i wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie twierdziłam, że on nie potrafi śpiewać. Powiedziałam tylko, że nie życzę sobie, aby wystąpił na naszym balu.
- Decyzja w tej sprawie należy nie do ciebie, lecz do mnie – odparł Callum, rzucając na biurko trzymanego w ręku pilota.
Oczywiście, pomyślała Kinga. On chce mi przypomnieć, że w jego świecie rządzą tylko mężczyźni.
Z trudem powstrzymała wybuch złości. Jej stosunki z dziadkiem były mieszaniną miłości i niechęci.
On zarzucał wnuczce arogancję i brak szacunku, ona zaś miała mu za złe sposób, w jaki traktował jej ojca, oraz lekceważenie, jakie okazywał swoim wnuczkom.
Kochała tę posadę i ludzi, z którymi przyszło jej pracować, ale nie mogła znieść swojego szefa.
- To nagranie wideo obejrzało w ciągu miesiąca przeszło sześćdziesiąt pięć milionów odbiorców. Świat muzyczny przewiduje jego rychły powrót na scenę – oznajmił Callum, wskazując ruchem głowy migający ekran.
Kinga zerknęła na tabelę oglądalności i zmarszczyła brwi, zaczynając rozumieć motywy postępowania dziadka.
Griff O’Hare był nieprzewidywalny, ale posiadał opinię bardzo utalentowanego gwiazdora rocka, więc wszyscy jego wielbiciele marzyli o tym, by zobaczyć go jak najszybciej na estradzie.
Zapraszając tego skandalizującego artystę do udziału w uroczystym balu, Callum Ryder-White chciał zyskać opinię człowieka, który doprowadził do jego ponownego pojawienia się w światłach rampy.
Zawsze chętnie sięgał po kosztowne i ekskluzywne zabawki mogące przynieść mu osobisty rozgłos.
Był, bądź co bądź, patriarchą rodziny i uważał się za kogoś w rodzaju króla wschodniego wybrzeża. A królowie mają prawo do kapryśnych zachcianek.
Kinga rozważyła wszystkie za i przeciw, uznała, że ryzyko związane z zatrudnieniem tego nieprzewidywalnego artysty byłoby zbyt wielkie, i potrząsnęła głową.
- Nie życzę sobie, żeby do jego pierwszego występu po tak długiej przerwie doszło na moim balu – oznajmiła stanowczo.
- To jest mój bal – poprawił ją Callum. – Moja firma, mój bal, moja decyzja. Spotkaj się z nim i ustal szczegóły albo poszukaj sobie nowej pracy. A teraz odejdź.
Kinga wiedziała dobrze, że próba dyskusji z dziadkiem jest skazana na niepowodzenie. Nie była pewna, czy Callum, cieszący się sławą sprytnego manipulatora, mówi w tym momencie poważnie, czy też zastawia na nią pułapkę mającą doprowadzić do jej klęski.
Tak czy inaczej, włożyła zbyt wiele pracy w przygotowania do obchodów, by narazić je na katastrofę.
Po rozmowie z Callumem zbadała dokładnie przeszłość Griffa O’Hare i doszła do wniosku, że artysta uznany kiedyś za najbardziej seksownego mężczyznę świata jest nieodpowiedzialnym durniem.
Zmarszczyła brwi i postanowiła zaczekać jeszcze pół godziny, a potem opuścić bar.
Nie zamierzała tracić czasu na fanaberie byłych gwiazd uważających się za nadludzi.
Lubiła Nowy Jork, ale go nie kochała. Jej domem było niewielkie miasto Portland, o wiele mniej zanieczyszczone, o wiele bardziej przytulne.
Chciała tam jak najszybciej wrócić.
Gwar panujący w barze nagle przycichł. Usłyszała podniecone szepty gości i domyśliła się, że umówiony z nią na czwartą trzydzieści gwiazdor raczył przybyć na miejsce. Odwróciła głowę i ujrzała jego słynny, lekko ironiczny uśmiech skierowany pod adresem oniemiałej z zachwytu kelnerki. Większość obecnych tu mężczyzn miała na sobie szyte na miarę garnitury i buty, które kosztowały ich co najmniej tysiąc dolarów, oraz starannie zawiązane krawaty.
Strój Griffa O’Hare’a składał się z wypłowiałych, rozdartych na kolanach dżinsów, butów do kostek i skórzanej lotniczej kurtki.
Niósł w ręku kask motocyklowy, jego jasne włosy były rozczochrane, a dolną szczękę pokrywał dwudniowy zarost. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie dba o to, co pomyślą o nim inni.
Kinga musiała przyznać, że jego widok obudził w niej zainteresowanie. Wiedziała jednak, że jest to tylko biologia. Podobnie jak większość kobiet, była zaprogramowana przez ewolucję w taki sposób, by zwracać uwagę na najbardziej męskiego przedstawiciela płci przeciwnej, obecnego w jej otoczeniu.
Ona jednak nie wdawała się w trwałe związki, bo wymagała od mężczyzn nie tylko atrakcyjnej twarzy i atletycznej budowy. Najwyżej ceniła wierność, poważne podejście do pracy oraz inteligencję.
Wszystko to jednak nie miało teraz znaczenia, ponieważ nie wierzyła już w miłość. Straciła kiedyś ukochaną osobę, przeżyła to bardzo ciężko i nie zamierzała powtarzać tego doświadczenia.
Griff O’Hare wręczył kask i kurtkę zachwyconej kelnerce, a Kinga mimo woli dostrzegła pod jego niebieskim T-shirtem potężną muskulaturę ramion i klatki piersiowej. Emanowała z niego zabarwiona arogancją pewność siebie, która zwiastowała konfliktowe usposobienie i skłonność do wdawania się w kłopoty.
Organizowany przez nią bal miał odznaczać się elegancją i wyrafinowaniem. Poszukiwała mistrza ceremonii, który spełni te wymagania.
Już pierwszy rzut oka na Griffa przekonał ją, że nie jest to właściwy człowiek.
Postanowiła przebrnąć przez to spotkanie, a potem przekonać Calluma, że jego sugestia była niedorzeczna i znaleźć jakąś inną gwiazdę wieczoru.
Griff rozejrzał się po sali. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, poczuła zalewającą ją falę ciepła. Usiadła wygodnie na wyłożonej skórą kanapie, postanawiając obserwować jego zachowanie.
Kiedy ponownie obrzucił otoczenie czujnym wzrokiem, dostrzegła w jego oczach błysk irytacji.
Ruszył niepewnie w głąb sali i zatrzymał się o kilka kroków od niej, a ona poczuła, jakby zakręciło jej się w głowie.
- Hmm… - mruknął niewyraźnie.
- Słucham? – spytała, unosząc brwi.
- Pani oczy mają kolor szlachetnej starej whisky.
- I to od dnia narodzin – mruknęła, starając się ukryć zmieszanie.
- Mam się tu spotkać z pewnym kontrahentem, ale go nie widzę. Czy mogę panią zaprosić na drinka, jeśli się nie zjawi?
- Nie, panie O’Hare. Nie może pan postawić mi drinka ani niczego innego. Ale pozwalam panu usiąść w mojej loży. Jestem Kinga Ryder-White, a pan się skandalicznie spóźnił.
Griff doszedł do wniosku, że Kinga Ryder-White wygląda na osobę, która połknęła przed chwilą duży plaster bardzo kwaśnej cytryny.
Wsunął się do loży, nie odrywając wzroku od jej ładnej twarzy i smukłej szyi. Przechylił lekko głowę, chcąc obejrzeć całą jej figurę. Stwierdził, że jest dość wysoka jak na kobietę, ponieważ jednak miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, górował nad nią o ponad dziesięć centymetrów.
Miała na sobie zestaw, który nazywał Nudnym Uniformem Służbowym: męską koszulę, czarne obcisłe spodnie i buty na wysokich obcasach.
Na jej twarzy nie dostrzegł śladów makijażu, ale znał wiele kobiet i wiedział dobrze, że taki naturalny wygląd wymaga kilku godzin wytężonej pracy.
Ponownie spojrzał w jej bystre oczy i zdał sobie sprawę, że nie ma do czynienia z naiwną smarkulą ani osobą skromną i ustępliwą, lecz z inteligentną, zdeterminowaną młodą kobietą.
- Myślałem, że mam się spotkać z Callumem Ryder-White’em – oznajmił niepewnym tonem, przesuwając dłonią po włosach.
- Mój dziadek Callum polecił mi odbyć tę rozmowę w jego zastępstwie. Kieruję działem PR rodzinnej firmy i podejmuję wszystkie decyzje dotyczące obchodów stulecia jej istnienia.
- Miło mi cię poznać, skarbie.
Dostrzegł w jej piwnych oczach błysk gniewu i zdał sobie sprawę, że chyba posunął się za daleko...