Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Czułości nocy (ebook)
Zajrzyj do książki

Czułości nocy (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-7608-5
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyCinderella Unmasked
TłumaczAnna Sawisz
Język oryginałuangielski
EAN9788327676085
Data premiery2021-09-02
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Nelle zaczyna nowe życie. Przeprowadza się z Nowego Jorku do San Francisco, a karierę w finansach zamienia na stanowisko w organizacji charytatywnej. Otrzymuje zaproszenie na bal maskowy, jej zadaniem jest znaleźć tam sponsora. Tańczy i flirtuje z mężczyzną poznanym w barze, jest nim oczarowana. Gdy o północy oboje zdejmują maski, Nelle odkrywa, że jej towarzysz, potencjalny sponsor, to syn człowieka, który zniszczył życie jej ojcu. Ucieka, nie wyjawiając mu, kim jest, nie przestaje jednak o nim myśleć. Był przystojny i dowcipny, i budził w niej pożądanie…

Fragment książki



Grayson patrzył w ślad za kobietą, aż zniknęła w tłumie. Zaintrygowała go jej twarz, przynajmniej ta jej część, którą widać było zza starannie ozdobionej maski syrenki. Pełne usta, wyraźnie zarysowany podbródek, lśniące niebieskie oczy. Patrząc w nie, mógłby przysiąc, że ona też była nim zaciekawiona.
Takich przypadkowych spotkań miał w życiu na pęczki, był już nimi znudzony. Nie musiał wyrywać kobiet przy barze, nawet jeśli to był darmowy bar na gali dobroczynnej. Ale potrafił odróżnić podszyte wyłącznie pożądaniem zainteresowanie kobietą od takiego, które angażuje jego mózg i uczucia.
– Kto to był? – zapytał Evan, któremu właśnie udało się przecisnąć do baru tuż obok Graysona. – Niech zgadnę: któraś z twoich byłych, która rozpoznała cię mimo przebrania.
– Bardzo śmieszne. Ale nie. Rozumiem, że ty też jej nie rozpoznałeś.
– Ja mam kłopot z zapamiętywaniem nawet niezakrytych twarzy, a co dopiero… – Evan wzruszył ramionami. – Nic ci się nie stało? Tak mi przykro…
– Wybaczyłem ci już godzinę temu – odparł Grayson, unosząc dłoń i bezskutecznie rozglądając się w poszukiwaniu tajemniczej nieznajomej.
Jak to możliwe, że zniknęła tak szybko?
– Nie chodziło mi o wylane na ciebie wino – powiedział Evan – ale o to, że olała cię taka atrakcyjna kobieta.
– Skąd wiesz, że była ładna? – Grayson przyjrzał się przyjacielowi. – Widziałeś ją bez maski? Kiedy? Gdzie?
– W życiu jej nie spotkałem – odparł Evan, unosząc kieliszek. – Ale tobie się podoba. Nigdy nie widziałem, żebyś był kimś aż tak zainteresowany. Idź za nią.
– Olała nie tylko mnie. Zostawiła nawet swój drink.
– To go bierz i jej zanieś. Wyjdziesz na bohatera.
Grayson podniósł się ze stołka. Powinien teraz porozmawiać z przyjaciółmi, z partnerami biznesowymi, rozbroić tę bombę, którą chwilę temu zdetonował. Ale w końcu od czego są mejle i telefony? W poniedziałek też będą działać.
Spojrzał na nacierający na bar tłum.
Evan ma rację. Prawdziwy dżentelmen zaniósłby kobiecie drinka. Wziął do ręki porzuconą szklankę, pokiwał przyjacielowi na pożegnanie i zaczął się przedzierać przez tłum najznamienitszych mieszkańców rejonu Zatoki.
Pokręcił się po zatłoczonym parkiecie, potem przeszedł się po sali. Nikt go nie zaczepiał, nie starał się namolnie zainteresować swoimi biznesowymi pomysłami. Grayson Monk po raz pierwszy w życiu docenił zalety anonimowości.
Zrobił kilka rundek, lód w szklance rozpuścił się prawie całkowicie.
Spojrzał na zegarek, dochodziła jedenasta. Może piękna nieznajoma opuściła już przyjęcie? Ta myśl przyprawiła go o piekący ból w żołądku, nie spowodowany wcale spożyciem pewnej ilości whisky.
A może tylko mu się wydawało, że gdy spojrzeli sobie w oczy, coś między nimi zaiskrzyło?
Wracał już w pobliże tanecznego kręgu, gdzie miał zamiar zacząć urabiać grupę przybyłych z Nowego Jorku inwestorów, gdy nagle dojrzał zielono-srebrny błysk.
Jego syrenka.
Stała po drugiej stronie parkietu, zwrócona do niego bokiem. Zaczął dostrzegać szczegóły, które umknęły mu w czasie pierwszego spotkania: figura klepsydry z bardzo szczupłą talią, urocze krągłości, luźno splecione w warkocz długie kasztanowe włosy, przewiązane srebrzysto-turkusowymi wstążkami. Czoło wieńczył diadem z pereł i muszelek.
Spojrzała na niego, a Grayson nie odwrócił wzroku. Niech wie, że podziwiał jej urodę. A więc nie, to nie były jego wyobrażenia. Naprawdę coś między nimi jest, czuł to całym sobą. I ona zapewne też. Poznał to po tym, jak położyła sobie prawą dłoń na szyi.
Tancerze przestali istnieć, podobnie jak cały Ferry Building. Na całym świecie pozostali tylko on i ona.
Uśmiechnął się i uniósł jej szklankę, potrząsając nią lekko. Odwzajemniła uśmiech, ale jednocześnie pokręciła głową. Stojąca obok niej posągowa kobieta w przebraniu feniksa też na niego spojrzała, uśmiechnęła się, po czym powiedziała coś do syrenki, wymachując rękami, jakby chciała kogoś przegonić.
I syrenka zaczęła iść w jego kierunku.
Wyglądało to tak, jakby tłum się przed nią rozstępował. On także ruszył w jej kierunku. Spotkali się na środku parkietu, gdzie światła z ciemnopurpurowych zmieniły się na bladoniebieskie, a ostrego rocka zastąpił jakiś jazzowy standard. Perły, jakimi wyszywana była jej suknia, błyszczały. Kobieta wyglądała jak prawdziwa bogini morskich głębin.
– Zapomniałaś – powiedział, podając jej szklankę.
– Och, dzięki.
Wzięła od niego napój, ale nie zaczęła pić. Gapili się na siebie, aż solista zaczął śpiewać coś o „porwaniu kogoś na księżyc i igraniu z nim między gwiazdami”.
To najwyraźniej rozwiązało jej język, bo rzuciła jakiś żarcik o trzykrotnym oblewaniu kogoś drinkiem, po czym głośno się roześmiała.
Pokręcił głową. Nie rozumiał tego żartu, tak jak nie mógł pojąć, jak to było możliwe, że w ogóle ją odnalazł.
W milczeniu cieszył się energią wynikającą z połączenia ich spojrzeń.
Nelle nieco nerwowo i niezręcznie usiłowała wytłumaczyć mu dowcip, zapewniając jednocześnie, że nie zamierza wylewać na niego drinka, który jej przyniósł.
– Ojej, zobacz, lód się całkiem stopił. Niosłeś to cały czas w ręce? – zapytała w końcu.
– Chyba widziałaś tę kolejkę do baru. Żal było zostawić. – Grayson nonszalancko wzruszył ramionami.
– Przecież tu jest więcej barów, prawda? – Kokieteryjnie przekrzywiła głowę, przez co luźny warkocz zsunął się na lewe ramie, a jedna ze srebrzystych wstążek spoczęła na jej dekolcie.
Grayson jeszcze nigdy nie zazdrościł tak bardzo cienkiemu paskowi tkaniny.
Dopiero teraz ze zdziwieniem zauważył, że hala pełna jest bufetów z jedzeniem i barów z napojami.
– Hm, ale przynajmniej tym ugasisz pragnienie błyskawicznie – powiedział, wskazując na przyniesioną przez siebie szklankę.
Uśmiechnęła się, a na jej lewym policzku ukazał się rozkoszny dołeczek.
– Jeszcze raz ci dziękuję – powiedziała, po czym zaczęła iść w stronę stołu, przy którym zostawiła swoich znajomych.
– Zatańcz ze mną – poprosił bez zastanowienia.
– Z drinkiem w ręce? – zdziwiła się. – Widzę, że naprawdę lubisz niebezpieczne sytuacje z udziałem różnych napojów.
– Ten problem da się rozwiązać – powiedział, biorąc od niej szklankę i stawiając ją na tacy przechodzącego kelnera.
– Hej! Dopiero co mi go przyniosłeś! – zaprotestowała. – A poza tym jest jeszcze jeden problem: nie wyraziłam zgody na taniec.
– Proszę cię, zatańcz ze mną – powtórzył Grayson.
Spojrzała na niego i przygryzła dolną wargę.
– A twoja partnerka nie będzie miała nic przeciwko temu? – zapytała.
– Nie mam partnerki. Ani tu, ani nigdzie. A ty? Ktoś na ciebie czeka?
Powiedz, że nie, pomyślał błagalnie.
W jej spojrzeniu pojawił się nagły błysk, po czym pokręciła głową i podała mu dłoń.
Orkiestra zaczęła grać powolną melodyjną balladę. Nelle płynęła po parkiecie, lekko dotykając jego ramion. On obejmował ją w talii delikatnie, by nie naruszyć misternych zdobień sukni. Ich ruchy były perfekcyjnie zgrane.
Spojrzeli sobie w oczy i Grayson poczuł w brzuchu coś w rodzaju trzepotania. Dotychczas nie wierzył, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
Nie był romantykiem. Miłość od pierwszego wejrzenia? Coś takiego można śmiało włożyć między bajki.
A jednak gdy melodia się skończyła, nie chciał jej wypuścić z objęć.
– Dziękuję – powtórzyła dwukrotnie.
Zdjęła ręce z jego ramion, ale nie odsunęła się nawet o krok.
– Nie ma za co – odparł i dalej stali nieruchomo, mimo iż reszta tancerzy utworzyła już korowód i zaczęła hasać w rytm muzyki country. – Może jesteś głodna albo spragniona?
– W jakim sensie? – zapytała rozbawiona.
– Może masz ochotę coś zjeść? – uściślił.
Rozejrzała się po spustoszonych szwedzkich stołach.
– Chętnie, ale chyba już nic nie ma.
– Coś wymyślimy. Masz jakieś zastrzeżenia dietetyczne?
Zaprzeczyła, a w brzuchu zaburczało jej tak głośno, że oboje wybuchnęli śmiechem.

Pozwoliła mu wyprowadzić się z budynku. Co ona wyprawia? Przecież na pewno już wytrzeźwiała. Może ktoś rzucił na nią urok? W końcu wokół jest tylu ludzi w przebraniach czarodziejek, czarownic i magów.
Fakt, Ferry Building to czarowne miejsce. Nawet pani Allen – pewnie pod wpływem nadprzyrodzonych mocy – zwolniła ją z obowiązków służbowych, gdy zobaczyła, że na parkiecie czeka na nią facet ze szklanką w dłoni.
No i jest to towarzysz jak z pięknego snu.
Czy to rozsądne dać się wyprowadzić z przyjęcia mężczyźnie, którego nie zna się nawet z imienia i nie zawiadomić o tym ani Yoselin, ani pani Allen?
Dawna ona na pewno by się na to nie zgodziła.
Ale tej dawnej nikt nie wodził po parkiecie, jakby była drogocennym skarbem, który trzeba traktować z najwyższym szacunkiem. Silny dotyk nieznajomego dawał poczucie bezpieczeństwa. Z przyjemnością więc wzięła go teraz pod rękę.
– Daleko idziemy? – zapytała. – Bo jeśli tak, to muszę zmienić buty.
Otworzyła torbę i pokazała mu parę wygodnych bamboszy. Roześmiał się.
– Nie. Zatrzymamy się tu – odparł, wskazując ławkę.
Zdziwiona uniosła brwi, a już po chwili podbiegł do nich młody człowiek, podając Graysonowi brązową papierową torbę.
– To mi wygląda na jakąś nielegalną transakcję – zauważyła Nelle.
– Burritos są zakazane tylko dla osób na diecie. – Uśmiechnął się, wręczając jej zawiniątko w folii aluminiowej.
Dla siebie wyjął taki sam pakunek, po czym sięgnął ręką do twarzy, by zdjąć maskę.
Nelle powstrzymała go ruchem ręki.
– Nie wolno. Dopiero o północy – ostrzegła go.
– Aha, więc ty jesteś zwolenniczką przestrzegania reguł. – Uśmiechnął się.
Już chciała to potwierdzić, ale przypomniała sobie, że taka porządna to była jako Janelle. Wierzyła, że jeśli będzie postępować słusznie i zawsze iść wyznaczoną ścieżką, świat jej się jakoś odwdzięczy. Niestety, cholernie się myliła.
– Może jakoś wytrzymamy te magiczne ograniczenia – powiedziała, patrząc na rozjarzony światłami zegar na wieży Ferry Building. – To w końcu jeszcze tylko pięćdziesiąt minut.
– Pięćdziesiąt długich minut – sprostował.
– Nie wytrzymasz? – spytała, rozpakowując burrito.
– Właściwie masz rację. Odroczona przyjemność smakuje lepiej.
– Zgadza się. Czasem warto zaczekać – odparła, delektując się aromatem pieczonej wieprzowiny i czosnku.
Zadrżała.
– Zimno ci – stwierdził, rozglądając się za jakimś bardziej zacisznym miejscem.
– Może dlatego, że siedzę tu samotnie – odparła, wskazując mu wolne miejsce obok siebie.
Uśmiechnął się i usiadł. Robiąc mu miejsce, odsunęła nieco fałdy swojej długiej spódnicy, zauważając przy okazji, że jego mocne uda wypełniają niemal bez reszty luźne w końcu spodnie kostiumu pajaca. Żeby nie zastanawiać się nad umięśnieniem reszty jego ciała, skoncentrowałą się na jedzeniu. Boski smak pieczonego mięsa i dobrze naczosnkowanego ryżu pochłonął ją, ale nie na tyle, by nie czuła ciepła jego ciała.
Jedli w milczeniu, od czasu do czasu jedynie wymieniając uwagi na temat przechodniów.
Mieli bardzo podobne poczucie humoru, często wybuchali śmiechem. Muzycznym tłem ich niespodziewanej randki stał się po chwili dźwięk przenośnego pianina, na którym pośrodku placu grał młody człowiek. Stał przed nim kapelusz na datki.
– Faktycznie, jeszcze tylko Chopina nam tu brakowało – powiedział, a ona się roześmiała.
Co za cudowny wieczór!
– Tak, to wszystko jest do bólu idealne – odparła, przełykając ostatni kęs. – Ale podoba mi się. No i jedzenie pyszne, serwis bez zarzutu – dodała, wycierając palce w dostarczoną w pakiecie papierową serwetkę.
– To moje ulubione żarcie w tym mieście. Próbowałem wszędzie, ale zawsze wracam do tego food trucka. O, tu coś masz – powiedział Grayson, pokazując miejsce na swoim policzku.
– Teraz lepiej?
– Nie. Mogę?
Ujął jej głowę w dłonie i kilkakrotnie przesunął serwetką po wskazanym miejscu. Serce Nelle biło w tym czasie tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Towarzyszyły temu narastające dźwięki fortepianowej muzyki.
– Już – powiedział.
Światło latarni tworzyło wokół jego głowy rodzaj aureoli. Piwne oczy błyszczały, gdy się w nią wpatrywał.
Pragnął jej. Wiedziała, bo czuła to samo.
– Nie robię takich rzeczy – mruknął.
– Jakich?
– Nie całuję przygodnie poznanych kobiet.
– A teraz? Przecież nikogo nie całujesz.
– Ale mogę. Wystarczy, żeby ona się zgodziła. Mogę?
W odpowiedzi przysunęła się do niego i przywarła ustami do jego warg.
To niemądre, ostrzegała ją ta część mózgu, która akurat nie była pochłonięta pocałunkiem. Przecież oboje są zamaskowani, a ona nie zna nawet jego imienia. To może być seryjny zabójca. To może być…
Ale ten słaby głosik ostrzegawczy zamilkł, gdy tyko Grayson przytulił ją do siebie. Rozchyliła wargi i pozwoliła mu penetrować językiem wnętrze ust. Odwzajemniła się tym samym. To był porządny pocałunek. Żadnych udziwnień, żadnej nonszalancji, ale też zero banału. Mistrzostwo świata w całowaniu. Nie chciała przerywać tak cennego doświadczenia.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła mocniej do siebie. Zupełnie jakby nie miała zamiaru go puścić.
On jednak odsunął się delikatnie i wyszeptał:
– Wstanę już.
Nie zdążyła zaprotestować, gdy podniósł się z ławki, pociągnął ją za sobą, po czym usiadł i posadził ją sobie na kolanach. Cieniutkie tiule i tkanina, z której uszyty był jego kostium, nie stanowiły dostatecznej bariery między ich ciałami. Jego uda były naprawdę takie twarde i muskularne, na jakie wyglądały. I ciepłe. Bardzo ciepłe.
Chciałoby się skryć w tym cieple wytwarzanym przez ich roznamiętnione ciała.
Przycisnęła piersi do jego torsu. Już zapomniała, jak wspaniałą rzeczą może być pocałunek. A może po prostu nigdy tego nie wiedziała?
Zegar na wieży Ferry Building wybijał właśnie północ.
– Maskarada skończona – wyszeptała Nelle, z trudem odrywając usta od jego warg.
Dziki wzrok Pierrota stopniowo wracał do normy.
– Ach tak – powiedział.
– A to znaczy, że… – Przesunęła palcami po jego kościach policzkowych, dotykając maski.
Wstrzymał oddech i uśmiechnął się.
– Też tak myślę.
Rozsupłał srebrne wstążeczki podtrzymujące jej maskę. Ona zaś najpierw zdjęła mu spiczastą czapkę, a potem ściągnęła to, co zasłaniało twarz. I zamarła.
Nie mogła się poruszyć, nie mogła oddychać. W głowie brzęczała jej tylko jedna myśl: Całowała się z Graysonem Monkiem.

Gdy jej maska spadła na ziemię, Graysona dosłownie zatkało. Jaka ona jest piękna!
Domyślał się tego, zanim zdjął jej maseczkę. Była zabawna i pełna wdzięku, czas szybko mijał mu w jej towarzystwie. Nie przeszkadzały mu nawet dłuższe chwile milczenia, przyjmował je jako coś naturalnego. Jakby znali się od dawna. Już jej inteligentne poczucie humoru było czymś pięknym. A całowała tak, że zapominało się o bożym świecie.
Ale gdy maska opadła, miał już pewność, że jego morska bogini jest piękną kobietą. Lekko orli nos, wysokie kości policzkowe i oczy koloru Pacyfiku o poranku. Iście królewska uroda.
Ale co to? Ona patrzy na niego z niechęcią, jakby była w szoku…
Szybko zeszła mu z kolan, omal nie upadając na przy tym na ziemię.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, czując mróz w kręgosłupie. – Zrobiłem coś nie tak? No to przepraszam.
– Ty jesteś Grayson Monk – wyjąkała. – Ja… muszę już iść.
Zebrała dłońmi szerokie fałdy tiulowej spódnicy i zaczęła się oddalać.
Co się stało? Jeszcze przed chwilą przeżywał jeden z najprzyjemniejszych momentów w życiu, a teraz kobieta uciekała od niego w popłochu.
Złapał za koniec jednej z szarf.
– Puść – syknęła, odwracając się.
– Nie odchodź w ten sposób. Porozmawiajmy.
– Nie mamy o czym.
– Nic nie rozumiem, wytłumacz mi.
Przecież musiała czuć, że coś ich łączy. Tak namiętne pocałunki zaraz po poznaniu się to prawdziwa rzadkość.
– Zrobiłem ci coś złego? Powiedz co, to cię przeproszę. I więcej tego nie zrobię.
Pokręciła głową, wpatrując się w trzymaną w ręce szarfę, którą udało jej się mu odebrać.
– Nie. To ja popełniłam błąd. Ale zapewniam cię, że to się nie powtórzy – powiedziała.
Patrzył na nią, na przemian otwierając i zamykając usta.
– Czy my się znamy? – zapytał w końcu, choć przecież wiedział, jaka będzie odpowiedź.
On jej nie kojarzył, a przecież kogoś takiego się nie zapomina.
Znów pokręciła głową. W kącikach jej oczu pojawiła się odrobina wilgoci.
– Nie – powiedziała, spuściła wzrok i – nie czekając na jego reakcję – dosłownie zwiała. Nie da się tego inaczej określić.
W przekrzywionym diademie na głowie biegła w stronę głównego wejścia do Ferry Building.
Już chciał za nią podążyć, kiedy koło stopy zauważył na ziemi coś jasnego i lśniącego.
Maseczka. Musiała się zsunąć, kiedy ją rozwiązał. Podniósł ją.
– Zaczekaj! – krzyknął. – Zostawiłaś to.
Maska była jedyna w swoim rodzaju. Szkoda, żeby w strzępach wylądowała na jednym z licznych chodników San Francisco.
Ale uciekinierka albo go nie słyszała, albo nie chciała słyszeć. Biegła między ludźmi coraz liczniej wypełniającymi plac, znacząc swą drogę turkusowo-srebrnym blaskiem.
Ruszył za nią, ale drogę zajechał mu tramwaj. A potem jej już nie było widać.
Została mu po niej tylko gorączkowo ściskana w ręce karnawałowa maseczka.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel