Czym jeszcze mnie zaskoczysz? (ebook)
Beatrice Jones zastępuje w biurze szefową, która musiała nagle wyjechać. Jest przerażona, gdy okazuje się, że szefowa zapomniała o umówionym spotkaniu z greckim milionerem Aresem Lykaiosem. W obawie, że stracą najlepszego klienta, jest gotowa zrobić wszystko, by ratować sytuację. Planuje na następny dzień perfekcyjnie przygotować się do spotkania. Jednak nazajutrz Ares zgadza się kontynuować współpracę tylko pod warunkiem, że Beatrice będzie mu tego wieczoru towarzyszyła podczas przyjęcia w Wenecji…
FRAGMENT
– O mój Boże! – Bea bezradnie patrzyła, jak na koszuli mężczyzny pojawia się wielka plama z kawy. – Tak mi przykro. Nie zauważyłam pana.
– Najwidoczniej – mruknął. Jego piękna, choć surowa i poważna twarz wyrażała zdumienie.
– Proszę mi pozwolić… – Rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu papierowego ręcznika, czegokolwiek, czym mogłaby zminimalizować skutki katastrofy. – Kawa była gorąca. Dopiero ją zrobiłam. Musiałam pana oparzyć. Bardzo boli?
– Będę żył.
Skrzywiła się, raz jeszcze rozglądając się po biurze, w nadziei, że ktoś mógłby jej pomóc, ale była już szósta wieczorem i prawie wszyscy zdążyli wyjść. Zauważyła pudełko chusteczek na jednym z biurek. Pospiesznie chwyciła całą garścią bibułkowe serwetki i zaczęła przykładać je do torsu mężczyzny, próbując osuszyć materiał. Ze zgrozą spostrzegła, że jej działania nic nie dają. Cienkie chusteczki higieniczne tylko przyklejały się do mokrej koszuli.
– Co pani wyprawia? – krzyknął gniewnie.
Poczuła, że zaciska dłonie na jej nadgarstkach, próbując powstrzymać niezbyt udaną akcję ratunkową. Czerwona ze wstydu wreszcie odważyła się spojrzeć mu w twarz. Musiała mocno zadrzeć głowę, bo mężczyzna był bardzo wysoki i potężnie zbudowany, jak starożytny heros, który tylko przypadkiem zamiast zbroi nosił markowy garnitur. Było w nim coś znajomego, choć mogłaby przysiąc, że nigdy wcześniej się nie spotkali. Z pewnością zapamiętałaby te wyraziste rysy twarzy, wysokie kości policzkowe, kwadratową szczękę pokrytą ciemnym zarostem, gęste brwi nad szarymi oczami.
– Naprawdę mi przykro – powtórzyła. – Oczywiście firma London Connection pokryje koszty pralni i…
Nieznajomy mężczyzna podniósł rękę, próbując ją uciszyć. Przełknęła ślinę, zaczerwieniła się, ale zamiast dać mu dojść do głosu, mówiła dalej. To był jej nawyk z dzieciństwa. W stresujących sytuacjach paplała jak nakręcona. Myślała, że wyleczyła się już z tej przypadłości, ale najwyraźniej się myliła.
– Nie zauważyłam pana. Odwróciłam się i…
– Gdzie jest Clare?
– Clare? – powtórzyła z mało inteligentnym wyrazem twarzy, jakby słyszała to imię po raz pierwszy w życiu. A przecież Clare była nie tylko jej przyjaciółką, ale także założycielką London Connection. Czyżby spotykała się z tym mężczyzną? Niemożliwe. Powiedziałaby jej, a jak dotąd ciągle powtarzała, że nie ma czasu i ochoty na jakiekolwiek romanse. A jednak przyjaciółka od jakiegoś czasu zachowywała się inaczej.
– Clare Roberts – niecierpliwił się mężczyzna. – Wysoka, ciemnobrązowe włosy. Jeśli tu pracujesz, powinnaś ją znać. – Nie spodobał jej się ten protekcjonalny ton. Już miała powiedzieć, że nie tylko ją zna, ale również się z nią przyjaźni. Razem z Amy Miller stanowiły grupę najlepszych przyjaciółek, trzech muszkieterek, które wspierały się w najtrudniejszych chwilach. – Byłem z nią umówiony. Nie lubię, jak marnuje się mój cenny czas.
– Przykro mi, ale nie ma jej tu.
– To proszę ją znaleźć. – Wziął głęboki wdech. – Naprawdę się spieszę.
– Mam ją znaleźć? – powtórzyła jak papuga.
– To chyba nie jest aż tak skomplikowane zadanie? Proszę sprawdzić biuro, gdzieś musi być – mówił powoli, jakby Bea miała trudności ze zrozumieniem. Jego angielski był bez zarzutu, jedynie delikatny akcent zdradzał, że nie urodził się w Wielkiej Brytanii.
– Clare nie ma w biurze – wyjaśniła z ukłuciem niepokoju. Nie wiedziała, z jakiego powodu przyjaciółka wyjechała nagle przed kilkoma godzinami. – Musiała pilnie wyjść w jakiejś ważnej sprawie. – Czy jest coś, w czym mogłabym panu pomóc, panie…?
Pytanie zawisło w powietrzu, dając mu czas na odpowiedź, ale nie skorzystał z szansy, by się przedstawić. Zmarszczył groźnie brwi, nie ukrywając zniecierpliwienia.
– To niemożliwe. Spotkanie zostało zaplanowane wiele tygodni temu. Przyjechałem tu specjalnie z tego powodu.
Bea otworzyła szeroko oczy. Coś musiało się stać. Clare nie zlekceważyłaby swoich obowiązków. A może to w sekretariacie czegoś nie dopilnowali?
– A niech to… – wyrwało jej się.
– No właśnie – rzucił cierpko, krzyżując ramiona na piersi i wbijając w nią ostre spojrzenie. Powietrze między nimi zdawało się gęstnieć od napięcia. Bea miała wrażenie, że zaczyna jej brakować tlenu. Starała się zachować spokój, ale twarz zdradzała panikę.
– Jak już mówiłam, Clare wypadło coś bardzo pilnego, w przeciwnym razie uprzedziłaby pana. – Wskazała dłonią na biurko przyjaciółki. – Jeśli da mi pan chwilę, spróbuję się z nią skontaktować albo zaloguję się do jej komputera i sprawdzę, czy…
Skrzywił się. Jego oczy pałały wściekłością.
– To jest całkowicie nie do przyjęcia. – W złości jego akcent stał się mocniejszy. – Nie mam czasu na wygłupy i nie obchodzą mnie pokrętne wymówki sekretarki, sprzątaczki czy kim tam pani, do diabła, jest. Współpracowałem z Clare wystarczająco długo i nie narzekałem, ale to…
Bea zastygła w przerażeniu. Pracowała w London Connection od kilku miesięcy, ale wiedziała, ile ta firma znaczy dla jej przyjaciółki. Nie mówiąc już o tym, ile znaczyła dla niej! Przedsiębiorstwo zajmujące się PR-em było ważne dla wszystkich i kimkolwiek był ten mężczyzna, mógł im poważnie zaszkodzić. Niezadowolony klient mógł pogrążyć interes w jednej chwili. Zdołali już zyskać niemałą renomę, ale wpadka oznaczała katastrofę.
– Rozumiem, że czuje się pan zawiedziony – rzekła, próbując uspokoić mężczyznę. To nie był czas, by mu tłumaczyć, że nie jest sekretarką ani sprzątaczką, tylko kierowniczką działu prawnego. Opanowując strach, zmobilizowała wszystkie siły, by zachować się profesjonalnie. Starała się emanować spokojem i autorytetem, nawet jeśli czuła się jak mała dziewczynka.
– Czyżby? Nie jestem nawet pewien, czy w ogóle pani rozumie, co mówię. Może sprowadziłaby tu pani kogoś bardziej kompetentnego?
– Naprawdę mi przykro, ale obrażając mnie, chyba niczego pan nie osiągnie, prawda?
Poruszył szczęką, jakby zazgrzytał zębami.
– Nie chciałem pani obrazić.
– Chciał pan – przerwała mu. – Ale nic nie szkodzi. Wiem, że jest pan zdenerwowany. Bardzo mi przykro, że fatygował się pan na próżno. Wspominał pan, że współpracował z Clare od dłuższego czasu i nic podobnego się nie przydarzyło, dlatego bardzo proszę o wyrozumiałość. Mam nadzieję, że wybaczy nam pan ten błąd.
– Nie mam w zwyczaju wybaczać żadnych błędów. Ani tych błahych, ani poważnych.
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie. Nie wątpiła, że mówił poważnie. W tym mężczyźnie było coś nieprzejednanego i groźnego. Z początku myślała, że akcent w głosie mężczyzny wskazuje na włoskie pochodzenie, ale teraz była prawie pewna, że jest z Grecji, miejsca, które uwielbiała. W czasie studiów spędziła tam wakacje i zakochała się w jasnym słońcu, ciepłym morzu, bogatej historii, a przede wszystkim w beztrosce, jaką dawała jej anonimowość. Za granicą nikt nie wiedział, że jest Beatrice Jones, córką legendy rocka Ronniego Jonesa i supermodelki Alice Jones.
– Mam nadzieję, że tym razem zrobi pan wyjątek. Proszę usiąść. – Wskazała krzesło. Spojrzał na nią bez słowa. Z każdą chwilą rosła w niej niechęć do tego aroganckiego mężczyzny. Wiedziała, że musi potraktować go z szacunkiem, ale sposób, w jaki się do niej odnosił, był nie do zaakceptowania. Clare nie stawiła się na spotkanie i co z tego? To niedogodność, ale przecież nie koniec świata.
– Proszę jeszcze o chwilę cierpliwości, a ja w tym czasie sprawdzę, czy Clare nie zostawiła tu jakiejś notatki – mruknęła Bea, podchodząc do biurka przyjaciółki.
– Czy wolno pani grzebać w dokumentach szefowej? – spytał podejrzliwie, patrząc, jak odpala komputer i przegląda pliki. – Nie sądzę, by Clare była z tego zadowolona. Tam mogą być wrażliwe dane. A tak w ogóle, to jaka jest pani rola w firmie?
Już miała odpowiedzieć, ale w tym momencie kliknęła dwukrotnie w kalendarz Clare. Wstrzymała oddech, gdy zobaczyła na ekranie nazwisko mężczyzny, z którym przyjaciółka umówiła się na spotkanie. Ares Lykaios. Słyszała o nim. Milioner i potentat, który miał udziały w każdym liczącym się interesie, od linii lotniczych, przez kasyna, hotele aż do telekomunikacji. Nazywano go królem Midasem, bo wszystko, czego się tknął, zmieniało się w złoto. Pamiętała, jak Clare i Amy ostrzegały ją przed nim.
– To niebezpieczny facet. Inteligentny, bezwzględny i wymagający. Może nawet i nie jest złym człowiekiem, ale nie uznaje pomyłek i słabości u ludzi.
– To może nie wchodźmy z nim w interesy – zasugerowała wtedy nieśmiało.
– Zwariowałaś? Wiesz, ile dzięki niemu możemy zarobić? Po prostu pamiętaj, że gdyby się kiedykolwiek pojawił w biurze, traktuj go jak króla.
Bea zbladła, spoglądając na mężczyznę, który siedział na krześle z wściekłą miną i w poplamionej koszuli.
– Panie Lykaios… – zaczęła zduszonym głosem. Nerwy pozbawiły ją resztek pewności siebie. Dyskretnie wytarła spocone dłonie w ołówkową spódnicę. – Nie zdążyłam się przedstawić. Nazywam się Beatrice Jones, szefowa działu prawnego w London Connection. Jeszcze raz proszę przyjąć przeprosiny…
– Proszę sobie darować te przeprosiny. – Jego szare oczy były twarde jak stal. – Nie jestem w nastroju.
– Może więc mogłabym zaproponować drinka albo coś do zjedzenia? Ja w tym czasie zorientuję się w sytuacji i spróbuję panu pomóc. Nie mam co prawda takiego doświadczenia jak Clare albo Amy, ale jestem pewna, że mogę…
– Proszę posłuchać. Nie mam ochoty rozmawiać o poważnych sprawach z jakąś niedoświadczoną siksą, która nawet nie potrafi kawy donieść do biurka, żeby jej nie rozlać.
– Panie Lykaios. – Zadrżała z oburzenia. W tej chwili żałowała, że nie chlupnęła mu kawą w tę arogancką twarz. Wzięła głęboki wdech, bo wiedziała, że bez względu na wszystko nie może zaogniać sytuacji. – Nasza znajomość zaczęła się niefortunnie, ale zapewniam, że potrafię godnie zastąpić Clare. Jest pan w dobrych rękach.
– Naprawdę? Jakoś nie mam takiej pewności – odparł, przeczesując gęste włosy palcami. Koszula opięła się mocno na jego torsie, podkreślając wyraźnie zarysowane mięśnie. Bea zmusiła się, by odwrócić wzrok. Nie powinna w tym monstrum widzieć mężczyzny. Miała ochotę rzucić mu się do gardła, a przecież słynęła z niewyczerpanych pokładów cierpliwości. Clare nieraz zwracała jej uwagę, że musi być bardziej asertywna, jeśli nie chce, by ludzie żerowali na jej życzliwości i dobrym sercu.
– Proszę mi powiedzieć, czego pan sobie życzy.
– Życzę sobie, żeby stawiła się tu moja menedżerka od PR-u. Chcę omówić transakcję wartą siedem miliardów dolarów, która dotyczy Meksyku i Brazylii. Czuje się pani na siłach, by o tym pomówić, panno…
– Jones – pospieszyła z odpowiedzią, zadowolona, że nigdy o niej nie słyszał. Najwyraźniej nie połączył jej osoby ze znanymi rodzicami.
– Cóż, panno Jones…
– Proszę mówić mi, Bea – zasugerowała, świadoma, że musi jakoś przełamać ten chłód i dystans. Mogła wygrać tylko w jeden sposób: profesjonalizmem, spokojem i życzliwością.
Bea… Zastanawiał się, dlaczego użyła tego pseudonimu zamiast prawdziwego imienia. Czyżby sławni rodzice byli dla niej obciążeniem? Może sama chciała zapracować na swoją renomę? Jak na razie robiła, co mogła, żeby złagodzić jego gniew. Do tej pory współpraca z London Connection układała się bez zarzutu. Nawiązał kontakt z Clare zaledwie trzy miesiące po tym, jak założyła firmę. Zdecydował się postawić na raczkujący interes i nie zawiódł się. Był świadkiem, jak przedsiębiorstwo rosło w siłę, i nawet czerpał dumę z faktu, że instynkt go nie zawiódł.
Nagle usłyszał dzwonek telefonu w kieszeni marynarki.
– Proszę dać mi chwilę, a sprawdzę, czy Clare…
Podniósł rękę, dając znak, by zamilkła, i sięgnął po komórkę. Zobaczył, jak Bea zagryza wargi. Zapewne ten arogancki gest nakazujący ciszę nie przypadł jej do gustu.
– Lykaios – warknął do słuchawki.
– Mówi Cassandra.
Zamknął oczy, z trudem panując nad emocjami. Niania jego bratanicy już po raz kolejny w ciągu dnia zawracała mu głowę. Na Boga, Danica miała tylko pięć miesięcy. Opieka nad tak małym dzieckiem przecież nie jest wybitnie trudnym zadaniem.
– Co się znowu stało?
– Nie mam już sił. Znowu opluła mnie jedzeniem. Robię, co mogę, ale ona jest niemożliwa.
– Jesteś nianią! Powinnaś umieć poradzić sobie z dzieckiem.
– Nianią, ale nie cudotwórcą.
– W CV zachwalałaś swoje umiejętności – przypomniał jej sucho. – Referencje też masz bardzo dobre.
– Zgadza się. Jak do tej pory z żadnym dzieckiem nie miałam problemu, ale Danica… Ona jest specyficzna. Potrzebuje…
– W tym momencie ja potrzebuję, żebyś się nią zajęła. – Zacisnął usta, czując, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. – Zapłacę ci podwójnie, Cassandro. Po prostu zajmij się robotą, do jasnej cholery, i nie kompromituj się, mówiąc, że nie potrafisz sobie poradzić z pięciomiesięcznym dzieckiem! – Rozłączył się, zanim zdołała odpowiedzieć. Nie miał wątpliwości, że kwota, którą zaproponował, jest wystarczająco kusząca. Spojrzał na Beę rozłoszczony, chociaż akurat tym razem, nie była niczemu winna.
– Prawda jest taka, że Clare zlekceważyła obowiązki, które ma wobec mnie, gdzieś zniknęła, a do pomocy zostawiła tylko ciebie – rzekł z lekceważeniem. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się okropnie, ale był zupełnie wyprowadzony z równowagi. Przez chwilę pożałował ostrych słów. Zbliżył się, dostrzegając w oczach dziewczyny jakiś zniewalający blask.
– Mówiłam już, że przykro mi z powodu zaistniałej sytuacji. – Jej spokój i delikatny głos rozdrażniły go jeszcze bardziej.
– Czyżby? – wycedził z szyderczym uśmiechem, wykrzywiając wargi. Nie było mu jednak do śmiechu. Ostatnio ciągle chodził zirytowany. Od kiedy jego młodszy brat, dzięki Bogu, wreszcie zdecydował się na odwyk, to na niego spadła opieka nad malutką Danicą. Nie miał pojęcia o wychowywaniu dzieci. Potrafił być odpowiedzialny w sprawach służbowych, ale zajmowanie się dzieckiem było ponad jego siły. Przez całe życie troszczył się o innych, ale zawsze kończyło się to porażką. Jego matka… Brat… A teraz bratanica.
– Panie Lykaios, naprawdę wyobrażam sobie, co musi pan czuć. Skoro przyleciał pan do Londynu na spotkanie, to pewnie zostanie pan kilka dni. Czy mogłabym umówić pana na jutro?
– Nie planowałem tego.
– Rozumiem, ale gdyby zechciał pan zmienić plany, to dziś jeszcze zapoznam się z planem kampanii i jutro rano moglibyśmy przedyskutować pańskie oczekiwania.
– A czy może mi pani obiecać, że zaoferuje mi pani usługi na takim samym poziomie jak Clare?
– No cóż, jestem prawnikiem i zazwyczaj przedzieram się przez setki umów i kruczków prawnych. Public relations to nie moja działka, ale myślę, że poradzę sobie z tym na tyle dobrze, by pana nie zawieść.
– Już to widzę – zakpił.
– Czy chociaż przez chwilę mógłby pan zacząć ze mną współpracować, zamiast zachowywać się jak ostatni… – w porę ugryzła się w język.
Popatrzyli na siebie oboje zaskoczeni. On tym, że doprowadził tę spokojną i opanowaną dziewczynę do wybuchu, ona zaś, że zareagowała tak impulsywnie.
Bea przycisnęła dłonie do ust.
– Przepraszam, to nie było grzeczne.
– Tak, rzeczywiście – przyznał, odnajdując w fakcie, że doprowadził ją do ostateczności, jakąś perwersyjną przyjemność. – Mówiłem ci już, że nie interesują mnie przeprosiny. A co do pani oferty, wezmę to pod uwagę.
Zmarszczyła brwi.
– To znaczy?
– To znaczy, że zobaczę jutro rano, czy będę miał ochotę się z panią spotkać. Proszę solidnie odrobić pracę domową. Jeśli tu wrócę, oczekuję, że będzie pani przygotowana, panno Johns.
Miała ochotę warknąć, że nie nazywa się Johns, tylko Jones, i że nie jest zbyt bystry, skoro nie potrafi zapamiętać nazwiska. Zamiast tego milczała. Zawsze tak było. Kiwała grzecznie głową, dygała i robiła to, czego oczekiwali od niej inni. Próbowała z tym walczyć, przy wsparciu przyjaciółek, ale wciąż była przed nią długa droga.
Gdy mężczyzna wyszedł z biura, opadła na krzesło zupełnie wyczerpana. Nie była specjalistką od public relations, ale była gotowa bronić dobrego imienia firmy za każdą cenę. Noc była długa. Ma czas, żeby się przygotować. Zrobi wszystko, co trzeba, nawet jeśli oznaczało to kolejne spotkanie z tym aroganckim bucem.