Dam ci wszystko / Na gali w Cannes
Przedstawiamy "Dam ci wszystko" oraz "Na gali w Cannes", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Król Diamandis nie rozumie, dlaczego jego asystentka Katerina Floros odeszła z pracy nagle i bez wyjaśnień, ale nie docieka przyczyn. Zaczyna się niepokoić dopiero kilka miesięcy później, gdy jego siostra donosi mu, że widziała Katerinę w Atenach, w zaawansowanej ciąży. Diamandis natychmiast ją odnajduje i jego przypuszczenia się potwierdzają – będzie ojcem. W tej sytuacji nalega, by Katerina wróciła z nim do pałacu i została jego żoną. Tyle że choć Diamandis jest królem i wiele może, to nie może jej obiecać tej jedynej rzeczy, której ona pragnie – miłości…
Miranda Sweet, profesor socjologii, napisała książkę o agresji w sporcie. Jako główny przykład posłużył jej Iwan Korovin, były mistrz sztuk walk, a obecnie gwiazda kina akcji. Przed festiwalem w Cannes Iwan proponuje Mirandzie, by udawali romans. Jej pomoże to wypromować książkę, a jemu poprawi wizerunek. Jadą razem na galę filmową do Cannes. Miranda nie wie, że Iwan ma jeszcze inny cel…
Fragment książki
Zdaniem króla Diamandisa Agonasa królewskie śluby były prawdziwym koszmarem.
Opinia ta nie odnosiła się jednak do ślubu jego siostry, zaginionej księżniczki, która dopiero niedawno wróciła na łono rodziny. W innych okolicznościach władca uznałby całą tę sprawę za mocno dyskusyjną, ponieważ, po pierwsze, Zandra i jej narzeczony kilka miesięcy temu uciekli do Aten, aby tam wziąć ślub, a po drugie, informacja o ciąży księżniczki sprawiła, że datę formalnej ceremonii trzeba było przyspieszyć.
Tak czy inaczej, Diamandis szybko odkrył, że jest skłonny pójść na znaczne ustępstwa ze względu na siostrę, a powodem tego podejścia był fakt, że przez blisko dwadzieścia lat uważał ją za zmarłą. Kto nie chciałby nadrobić straconego czasu? I jaki król nie chciałby spełnić wszystkich życzeń ukochanej siostry, a jednocześnie księżniczki?
Patrzył na nią teraz, przechadzając się po swoim gabinecie. Prawie cała ich rodzina została wymordowana podczas próby krwawego zamachu stanu przed dwudziestu laty, jednak monarchia przetrwała gwałtowny atak i Diamandisa koronowano niedługo po śmierci jego rodziców oraz braci. Zandrze udało się wymknąć z rąk zamachowców z pomocą młodziutkiego służącego, ale straciła pamięć i długi czas żyła na ulicach Aten przekonana, że jest sierotą.
Ten sam młody służący, Lysias Balaskas, teraz miliarder i mąż Zandry, kilka miesięcy wcześniej przywiózł księżniczkę do Kalyvy, dzięki czemu dziewczyna wróciła wreszcie do domu. Diamandis wiedział, że Zandra jest jego siostrą, wszystkie ewentualne wątpliwości w tej sprawie rozwiały jednak wyniki badaań DNA, lecz czasami nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że ma do czynienia z dwoma różnymi osobami – malutką dziewczyneczką, którą znał przez pierwsze cztery lata jej życia, oraz kobietą, której kompletnie nie rozumiał.
– Nie zgadniesz, kogo widziałam w Atenach!
Na szczęście Zandra nie zawiesiła głosu i nie kazała mu naprawdę zgadywać.
– Katerinę!
Diamandis nie zesztywniał, ponieważ już dawno temu nauczył się skutecznie maskować wszelkie oznaki zaskoczenia, lecz przez głowę natychmiast przemknęła mu myśl, że jego była asystentka nieraz wprawiała go w zdumienie. Również wtedy, gdy porzuciła pracę, zostawiając tylko krótki pożegnalny list.
– Co to ma wspólnego z przygotowaniami do ceremonii ślubnej? – zagadnął chłodno.
Jego ton bynajmniej nie zbił z tropu jego siostry, pewnie dlatego, że absolutnie nie brakowało jej asertywności.
– Nic, ale pomyślałam, że być może udało mi się rozwiązać zagadkę jej zniknięcia.
– Naprawdę? – Diamandis miał pewne podejrzenia, nie zamierzał jednak dzielić się nimi ani z siostrą, ani z kimkolwiek innym.
– Spotkałam ją w sklepie z artykułami dla niemowląt. Była w bardziej zaawansowanej ciąży niż ja i starannie unikała mojego wzroku, więc nie podeszłam do niej. Trochę to wszystko dziwne, bo przecież kiedy pracowała dla ciebie, praktycznie nie wychodziła z biura, więc…
Sztucznie neutralny ton księżniczki nagle się zmienił, a jej ciemne oczy dosłownie przygwoździły brata.
– Nie miałeś z tym chyba nic wspólnego, prawda?
– Z czym? – wykrztusił z trudem.
Zandra wymownie przewróciła oczami.
– Z tym, że możesz być ojcem jej dziecka, skarbie.
Diamandis wyprostował się i zmierzył ją pełnym oburzenia spojrzeniem.
– Jestem królem Kalyvy.
– Więc?
Była zupełnie nieznośna, naprawdę…
– Nie jestem ojcem dziecka Kateriny. Uciekła stąd pod osłoną nocy, ładnych kilka miesięcy temu, i od tamtego czasu nie miałem z nią żadnego kontaktu.
– Właśnie. – Zandra pokiwała głową. – Wyjechała sześć miesięcy temu, najprawdopodobniej mniej więcej w momencie, kiedy upewniła się, że jest w ciąży, a to oznacza, że chyba coś jest na rzeczy, nie wydaje ci się?
– Daję ci słowo, że nie mam nic wspólnego z sytuacją, w jakiej się znalazła, niezależnie od tego, jaka ona jest – oznajmił z naciskiem.
Siostra króla wzruszyła ramionami i oparła dłonie na zaokrąglonym brzuchu, a jej brat musiał zdobyć się na spory wysiłek, by nie wyobrazić sobie Kateriny w tym samym stanie. Był przecież królem i gdyby tamta nieszczęsna noc doprowadziła do powołania do życia dziecka, jego niezwykle sprawna i energiczna asystentka bez wątpienia powiadomiłaby go o tym i zażądała odpowiedniej rekompensaty.
I, co oczywiste, problem zostałby niezwłocznie rozwiązany, a ucieczka Kateriny byłaby najzupełniej zbędnym gestem. Na dodatek świadczącym o nierozsądku i krótkowzroczności, a żadnej z tych cech nie można było przypisać Katerinie.
– Mam mnóstwo zajęć, moja droga – powiedział. – Czy jest jeszcze coś, o czym chciałabyś porozmawiać?
Popatrzyła na niego uważnie, badawczo. Nie miał pojęcia, czego szukała w jego twarzy, ani czy to znalazła.
Podeszła i musnęła jego policzek pocałunkiem.
– Nie – odparła. – Do zobaczenia na kolacji.
Wyszła, a Diamandis pozostał dokładnie w tym samym miejscu, powtarzając sobie, że to po prostu niemożliwe.
Niestety, diagnoza Zandry była trafna – życie Kateriny w roli jego asystentki było trudne i praktycznie całkowicie ograniczone do zajęć zawodowych. Kiedy niby miałaby nawiązać jakiś romans? Zresztą nawet gdyby miała dość czasu, by to zrobić, Diamandis szybko by się o tym dowiedział.
Wszystko to razem oznaczało, że musiał coś zrobić, niezależnie od tego, jak niewiarygodna wydawała mu się cała sytuacja. Dlatego, kiedy jego nowy asystent stanął w progu, król nawet na niego nie spojrzał.
– Lecę do Aten – rzekł tylko. – Proszę zorganizować moją podróż, natychmiast.
– Dzielny książę stanął przed księżniczką i groźnym smokiem i jednym potężnym ruchem miecza uratował księżniczkę od pewnej śmierci.
Katerina Floros nie znosiła tej opowieści, chociaż dzieci z jej klasy szczerze ją uwielbiały. Współczuła smokowi, który najprawdopodobniej robił to, co robią smoki, do chwili, gdy nagle zjawił się książę i wszystko zepsuł.
Spojrzała w okno i zobaczyła gromadzących się pod bramą rodziców, którzy po długim dniu pracy przyszli zabrać dzieci do domu. Trudno jej było uwierzyć, że niedługo sama będzie musiała wziąć na siebie te same obowiązki.
Kiedy wszystkie dzieci zostały odebrane i większość pracowników centrum opieki też wyszła, Katerina pozbierała swoje rzeczy i zajęła się porządkowaniem biurka. Gdy drzwi skrzypnęły, podniosła głowę i uśmiechnęła się na widok swojej szefowej, dyrektorki centrum i swojego osobistego anioła stróża.
– Już niedługo, co? – Fifi delikatnie poklepała przyjaciółkę po brzuchu.
Katerina szczerze nie znosiła, kiedy ktoś to robił, ale Fifi była najprawdziwszym aniołem – dała jej pracę i bez mrugnięcia okiem pozwalała wychodzić wcześniej z pracy, by nie spóźniła się na lekarską wizytę. Razem wyszły z budynku prosto w pochmurny wieczór, pożegnały się i Katerina pojechała do domu.
Zaparkowała na ulicy przed swoim blokiem w nieco podejrzanej dzielnicy na obrzeżach Aten. Nie był to pałac, nic z tych rzeczy, a mieszkanie można by śmiało nazwać dziurą, ale była to własna dziura Kateriny, dziura, za którą płaciła samodzielnie zarobionymi pieniędzmi.
Nie miała najmniejszego zamiaru pójść w ślady matki. Kochała swoje dziecko już teraz, zanim przyszło na świat, i jeśli nawet początki życia samotnej matki zapowiadały się ciężko, wolała pogodnie patrzeć w przyszłość. Miłość była zdecydowanie lepsza niż sekrety i pieniądze, i Katerina była gotowa pokonać wszelkie trudności.
Weszła po schodach na drugie piętro, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Była głodna i ledwie żywa ze zmęczenia, i marzyła wyłącznie o tym, by jak najszybciej zjeść kolację w wannie. Wyjęła klucze z torby, otworzyła drzwi, weszła do środka i zamarła.
Powietrze przesycone było obcym zapachem, czymś… Czymś bardzo męskim. Z sercem bijącym jak u wyścigowego konia przytrzymała wciąż uchylone drzwi i zacisnęła palce wokół kluczy, zdecydowana bronić się wszelkimi dostępnymi środkami, chociaż wewnętrzny głos podpowiadał jej, że w tym wypadku skazana jest na porażkę.
Był tutaj, w jej mieszkaniu. Król Kalyvy siedział na jej kanapie. Jej były szef. I nie tylko szef. Katerina powoli opuściła ręce i oparła je na brzuchu, zupełnie jakby miała jakąś szansę, by ukryć przed nim swój stan. Miała przygotowane kłamstwo, właśnie na taką okazję, a jednak…
Diamandis podniósł się powoli, swoim wzrostem i szerokimi ramionami blokując słabe światło z zawieszonej pod sufitem fluorescencyjnej lampy. Ciemne włosy miał brutalnie krótko ostrzyżone, jak zwykle, a ciemne brwi i oczy surowe, jak zwykle. Muskularną sylwetkę podkreślał krój jednego z jego czarnych garniturów, bez których nigdy nigdzie się nie ruszał.
Katerina czuła, że nie ma siły, by stawić mu czoło, szczególnie że potrzebowałaby naprawdę dużo energii, by sprostać temu wyzwaniu. Diamandis zawsze powtarzał wszystkim, którzy chcieli i nie chcieli słuchać, że nie zamierza się żenić ani mieć dzieci, więc na ten drobny wypadek w jego planach po prostu nie było miejsca, i tyle.
Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, że wszystkie konsekwencje „drobnego wypadku” poniesie ona sama, nikt inny, i nie wyobrażała sobie, by miała uchylać się od odpowiedzialności. Nie zamierzała obciążać własnymi błędami swoich dzieci, tak jak robiła to jej matka i dlatego odeszła, woląc samodzielnie poradzić sobie z sytuacją.
Była przekonana, że po jej zniknięciu Diamandis natychmiast o wszystkim zapomni, ale chyba się pomyliła.
– Czy naprawdę upłynęło już aż tyle czasu, że zdążyła pani zapomnieć o regułach protokołu, panno Floros? – odezwał się.
Bez trudu rozpoznała ten chłodny, pełen dystansu ton, umiejętnie maskujący wściekłość, której większość ludzi nigdy by się nie domyśliła. Niestety, Katerina dobrze wiedziała, co się pod nim kryje.
– W obecności króla powinna pani złożyć wymagany etykietą ukłon.
Nie ukłoniła się.
Diamandis nie wiedział, czy wynikało to z potrzeby buntu, którego nie rozumiał, czy też raczej z jej stanu, poważnie utrudniającego fizyczną aktywność.
– Co tu robisz? – zapytała.
Lekko uniósł jedną brew, dając jej do zrozumienia, że zauważył, że nie użyła przysługującego mu tytułu, ale nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
– Interesujące pytanie – wycedził. – Pewnie masz jakieś pomysły.
Musiał się dowiedzieć, czy to jego dziecko, bo sam fakt, że była w ciąży, wydawał się w tej sytuacji niepodważalny. Nie potrzebował żony, nie szukał królowej. I nie chciał mieć dzieci. Odnalezienie Zandry nie tylko sprawiło mu ogromną radość, ale także zdjęło poważny ciężar z jego ramion, ponieważ teraz nie musiał się już martwić o spadkobierców.
– Moja siostra wraca z wyprawy na zakupy w Atenach z nowiną, że moja była asystentka, która uciekła w środku nocy, jak kryminalistka, biega po mieście z brzuchem większym niż jej własny – podjął. – Zandrze wydało się to nieco dziwne, bo pomyślała, że pracując dla mnie, raczej nie miałaś czasu na romantyczne przygody.
– Księżniczka ma bystry, pełen ciekawości umysł – zimno odpaliła Katerina.
Jej dłonie nie zdradzały nerwowości, natomiast jej oczy… Jej fascynujące zielone oczy zawsze przeczyły maskom, które zakładała.
– Dobrze wiesz, dlaczego tu jestem, moja droga.
– Nie mam zielonego pojęcia, mój drogi. Rozumiem, że mogłeś odnieść wrażenie, że to nasza randka, jedyna zresztą, jest przyczyną mojej obecnej sytuacji, i że całe moje życie w Kalyvie ograniczało się do niewolniczej pracy dla ciebie, ale to pomyłka. Zawsze miałam własne życie i mam je teraz – mieszkam w Atenach z moim mężem, który jest ojcem tego dziecka, i jestem z nim bardzo szczęśliwa.
Zaskoczyła go, nie samą informacją, lecz całym tym bezczelnym kłamstwem. Czy naprawdę sądziła, że przed spotkaniem z nią nie zlecił swoim ludziom szczegółowej analizy ostatnich sześciu miesięcy jej życia?
– Więc wyszłaś za mąż, tak?
– Tak.
Chwilę milczał, zastanawiając się, czy uważa go za aż tak wielkiego idiotę, czy po prostu jest bardzo, ale to bardzo zdesperowana.
– I mam uwierzyć w tę zabawną historyjkę? Zapominasz, że wiedziałem o każdym twoim kroku, i nadal tak jest.
Prychnęła lekceważąco.
– To niemożliwe.
– Jestem królem.
– Jasne, jesteś królem, jednym z wielu, którzy zamieszkują ten wielki świat.
Kiedy dla niego pracowała, często była wobec niego absolutnie szczera, jednak zawsze znała swoje miejsce i znakomicie wyczuwała odpowiedni ton rozmowy. Tak, zazwyczaj tak właśnie się zachowywała, natomiast w tej chwili jej stosunek do niego wyraźnie się zmienił.
Diamandis rozejrzał się po smętnej dziurze, którą usiłowała przeobrazić w przytulne mieszkanie, i doszedł do wniosku, że zupełnie nie rozumie tej gry.
– Nie widzę żadnego dowodu obecności mężczyzny – oświadczył. – Nie ma żadnego aktu ślubu i nie ma żadnego dobrego męża, który przygotowywałby dla ciebie kolację.
– Pracuje na nocną zmianę. – Katerina nadal stała tuż przy drzwiach, jakby zamierzała rzucić się do ucieczki.
– Doprawdy? W takim razie pokaż mi jakikolwiek dowód istnienia tego związku.
Nie odpowiedziała.
– Ach, nie jesteś w stanie tego zrobić – mężczyzna potrząsnął głową. – Wrócisz ze mną do Kalyvy, natychmiast. Skoro nadal z uporem twierdzisz, że to nie ja jestem ojcem dziecka, trzeba będzie zrobić badanie.
– Dlaczego? – zapytała.
Coś się w niej załamało i Diamandis z przykrością patrzył, jak ostre światło jej oporu powoli gaśnie. Zawsze podziwiał jej wewnętrzną siłę. Nigdy się go nie bała, nawet gdy mu na tym zależało.
– O co właściwie pytasz? – zagadnął. – Mieliśmy krótki, nieodpowiedzialny romans, chyba pamiętasz.
Owocem tego związku było dziecko. Jego dziecko. I dlatego musiał rozwiązać ten problem, zanim stanie się niemożliwy do rozwiązania.
– Kłamiesz, moja droga.
Jeszcze bardziej zapadła się w sobie. Wyglądała na bardzo zmęczoną i gdy podniosła wzrok, oczy miała wyraźnie wilgotne.
– Nie chcesz dzieci – powiedziała. – Nigdy tego nie ukrywałeś, więc po co chcesz zabrać mnie do Kalyvy? Po co ci to badanie DNA? Nie zależy ci na tym dziecku, nawet jeśli jesteś jego ojcem.
– Czy to dlatego uciekłaś?
Nie wątpił, że ma rację, przynajmniej częściowo. Gdyby było inaczej, uciekłaby zaraz po tamtej nocy, którą ze sobą spędzili, nie kilka tygodni później.
Katerina nie odpowiedziała na jego pytanie i tylko patrzyła na niego oczami, z których wyzierało głębokie przygnębienie.
– Jestem przyzwoitym człowiekiem i wiem, że nie wszystko musi kręcić się wokół mnie.
Parsknęła krótkim śmieszkiem.
– Odkąd to?
Postanowił zignorować jej sarkazm.
– Czego chcesz? – podjął. – Bo chyba nie tego smętnego mieszkania i marnie płatnej pracy, w której na pewno nie wykorzystujesz swojego intelektualnego potencjału? I chyba nie życia w Atenach, skoro możesz wrócić do domu i…
– I co? – przerwała mu wyzywająco. – Zostać głównym tematem większości dowcipów? Pożywką dla plotek? Słuchać, jak moje dziecko nazywają królewskim bękartem?
W jej oczach znowu zapłonął ogień.
– Nic z tego, nie skażę nas obojga na taki los. Może moje obecne warunki są gorsze niż te, do jakich przywykłeś, lecz w gruncie rzeczy są całkiem niezłe i moje dziecko…
– Nasze dziecko.
Obrzuciła go pełnym goryczy spojrzeniem.
– Nie mam najmniejszej ochoty wracać do Kalyvy, ponieważ nie chcę znaleźć się w samym oku cyklonu okrutnych plotek – powiedziała cicho. – Wiem, że nie chcesz ani żony, ani dziecka, więc daj nam spokój, dobrze? Jeżeli będziesz trzymał się z dala od nas, o nic nie będę cię prosić. To chyba uczciwy układ, nie sądzisz?
– Obawiam się, że nie dosyć uczciwy – odparł po chwili milczenia. – Wrócisz do Kalyvy i zajmiesz się przygotowaniami.
– Przygotowaniami do czego?
– Do naszego ślubu, rzecz jasna.
Katerina nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że śni. Nie widziała żadnego innego wytłumaczenia tego, co usłyszała, ale jednak nie był to sen, w każdym razie nie dobry sen. Nie, był to koszmar. Może dawniej i pozwalała sobie na fantazje, których głównym bohaterem był Diamandis, lecz zawsze zdawała sobie sprawę, że happy end tych historii jest po prostu wykluczony. Gdy dotarło do niej, że on uważa ją za atrakcyjną, przeżyła prawdziwy wstrząs, ale nawet wtedy jej marzenia miały wyraźne granice.
– Nie mogę za ciebie wyjść – westchnęła.
– Ślub rozwiąże wszystkie twoje problemy.
– Raczej nie. Jadowite żmije, od których dosłownie roi się na twoim dworze, uznają to dziecko za nieprawe, za plamę na obliczu monarchii.
Nie mogłaby tego znieść i nie zamierzała na to pozwolić, nawet gdyby znowu musiała ratować ucieczką siebie i swoje dziecko. Tyle że tym razem uciekłaby dalej, do Anglii albo Ameryki, albo do jakiegokolwiek innego kraju, byle tylko nie zdołał jej odnaleźć.
– Wymyślimy jakąś historię – powiedział. – Lysias i Zandra pobrali się daleko od Kalyvy, więc dlaczego my nie mielibyśmy tak zrobić?
– Bo jesteś królem.
– Ale z powodu jakichś kwestii zdrowotnych musieliśmy zawrzeć związek w tajemnicy – ciągnął. – Ciąża źle wpływała na twoje zdrowie, więc zostałaś w Atenach pod opieką doświadczonych lekarzy, podczas gdy ja wróciłem do kraju. Uznaliśmy, że najlepiej będzie na razie nie ujawniać wiadomości o naszym ślubie, żebyś mogła spokojnie odzyskać siły.
Fragment książki
Profesor Miranda Sweet próbowała się przecisnąć przez tłum stojący przed wejściem do Centrum Konferencyjnego Uniwersytetu Georgetown, gdzie właśnie wygłosiła referat przed uczestnikami Światowego Szczytu na rzecz Powstrzymania Przemocy w Mediach, gdy ktoś mocno pochwycił ją za ramiona – tak mocno, że z pewnością zostawił siniaki – i obrócił wbrew jej woli. Zobaczyła przed sobą twarz mężczyzny i zacisnęła dłonie na rączce torby. Ciepłe, wiosenne waszyngtońskie popołudnie naraz wydało jej się zimne i wrogie. Od razu zauważyła, że ten człowiek źle jej życzy, i poczuła przerażenie. W jednej chwili znów stała się dziewczynką, bezradną i zalęknioną, kryjącą się po kątach przed ojcem, który szalał po domu i rozbijał sprzęty. I tak jak wtedy, zaczęła drżeć na całym ciele.
– Co? – pisnęła cienkim głosem, głosem dziewczynki, którą przestała być dobrych dziesięć lat temu.
– Tym razem będziesz słuchać, a nie mówić – warknął obcy. Miał dziwny akcent.
W pierwszym odruchu Miranda miała ochotę przeprosić i potulnie zgodzić się na wszystko, byle ułagodzić jego złość. Naraz jednak inna dłoń dotknęła jej pleców, oderwała ją od napastnika i przygarnęła do mocnej piersi. Miranda przestała oddychać. Wiedziała, że powinna protestować, krzyczeć, uderzyć intruza torebką, ale coś ją powstrzymywało. Ogarnęło ją dziwne wrażenie, że jest bezpieczna, choć sytuacja zupełnie na to nie wskazywała.
Silne ręce puściły wreszcie jej ramiona. Podniosła głowę i ze zdumieniem popatrzyła na człowieka, który wciąż trzymał ją przy sobie, po czym jeszcze z większym zdumieniem uświadomiła sobie, że zna tę twarz.
– Pomyliłeś się – powiedział jej obrońca do napastnika zimnym głosem z wyraźnym rosyjskim akcentem. Przeniósł wzrok na nią i Miranda zauważyła, że on też ją rozpoznał. Poczuła się wstrząśnięta. Nigdy dotychczas nie spotkała go osobiście, ale w swoich badaniach analizowała jego charakter, wykorzystywała filmy z jego udziałem na zajęciach ze studentami, a także szeroko omawiała wartości, które jej zdaniem reprezentował, w prasie i telewizji. To był Iwan Korovin – ten Iwan Korovin, niepokonany mistrz MMA, a obecnie ulubieniec Hollywood, uwielbiany za brutalność i agresję – uosobienie wszystkiego, z czym Miranda walczyła przez całe życie.
Napastnik warknął coś po rosyjsku. Miranda nie musiała znać tego języka, by zrozumieć, że nie były to miłe słowa. Na dźwięk tego tonu poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w brzuch.
Iwan Korovin znów przycisnął ją do swojego twardego jak stal ciała.
– Nie ruszaj tego, co należy do mnie – ostrzegł niskim, głębokim głosem, który na żywo brzmiał jeszcze lepiej niż na filmach. Całe ciało Mirandy pokryło się gęsią skórką. To wrażenie było tak nieoczekiwane, że prawie nie zwróciła uwagi na to, co powiedział.
– Nie zamierzałem wchodzić ci w drogę – odrzekł pierwszy mężczyzna i jego małe, podłe oczka zatrzymały się na twarzy Mirandy. Poruszyła się w objęciach Iwana, ale nie próbowała się uwolnić. W głębi ducha była na siebie zła za to tchórzostwo. – Lepiej nie robić sobie z ciebie wroga.
Uśmiech Iwana był jego kolejną potężną bronią.
– Skoro tak, to pamiętaj, że masz jej więcej nie dotykać, Guberev.
Ten głos brzmiał jak buczenie potężnego silnika. Mirandę znów przeszył dziwny dreszcz. Co się z nią właściwie działo? Wychowana w snobistycznym Greenwich w stanie Connecticut przez potężnego fizycznie ojca, który znęcał się nad rodziną, zawsze wyżej ceniła inteligencję niż mięśnie. Przed dwoma laty opublikowała doktorat, a potem książkę „Kult jaskiniowca”, w której omawiała fenomen popularności mistrzów szczególnie brutalnych dyscyplin sportu. Książka została przyjęta zdumiewająco dobrze i od czasu jej wydania Mirandę często zapraszano do rozmaitych programów telewizyjnych jako eksperta. Ona sama uważała, że reprezentuje konieczny głos rozsądku w świecie pełnym przemocy, w świecie, który uwielbiał takich brutali jak słynny Iwan Korovin, były mistrz sztuk walki, a od kilku lat gwiazda filmów akcji, w których wcielał się w postać Jonasa Darka.
Odepchnęła jego umięśnioną pierś. Napastnik wymruczał jakieś nieszczere przeprosiny, ale Miranda zupełnie nie zwróciła na to uwagi, skupiona na własnej reakcji na Iwana Korovina. Na żywo wyglądał jeszcze lepiej niż w filmach. Na ekranie sprawiał wrażenie niebezpiecznej i nieco nieokrzesanej maszyny do zabijania. Półnagi, z ciałem pokrytym tatuażami, przedzierał się przez szeregi przeciwników, jakby byli zrobieni z masła. Mirandzie zawsze kojarzył się z neandertalczykiem i bez oporów nazywała go tak publicznie. Na żywo nie tracił żadnego z tych przymiotów – był wysoki i zbudowany z samych mięśni, ale również zaskakująco i uderzająco piękny. Było to piękno wojownika zaprawionego w wielu walkach. Nos, z pewnością już kilkakrotnie złamany, podkreślał tylko piękny zarys ust, blizna na czole uwydatniała wysoko osadzone kości policzkowe, a doskonale skrojony garnitur tonował atmosferę brutalności. Najbardziej ze wszystkiego zaskoczył Mirandę błysk inteligencji w jego ciemnych oczach.
Miała wrażenie, że spada z urwiska w czarną otchłań. Zupełnie zapomniała o napastniku, który wcześniej pochwycił ją za ramiona. Zapomniała o przeszłości i o własnym tchórzostwie. Zapomniała o wszystkim, nawet o sobie. Na całym świecie istniał tylko Iwan Korovin i jego przenikliwe spojrzenie. A Miranda nigdy się nie zapominała ani nie traciła kontroli nad sobą.
– Tego, co twoje? – powtórzyła jego słowa, usiłując odzyskać równowagę wewnętrzną. – Czyżbyś właśnie powiedział, że należę do ciebie? Jak przedmiot? Jak koza?
Jego piękne usta drgnęły w uśmiechu i Miranda poczuła się tak, jakby ktoś ją czule pogłaskał. Ten mężczyzna był o wiele bardziej niebezpieczny, niż sądziła.
– Jestem bardzo zaborczy – oznajmił. Obcy akcent sprawił, że te słowa zabrzmiały jak pieszczota. Popatrzył ostrzegawczo na tego drugiego mężczyznę, który wciąż stał obok nich, zionąc złością i okropną wodą kolońską, a potem znów przeniósł ciemne, melancholijne spojrzenie na Mirandę. Poczuła to spojrzenie w całym ciele.
– To okropna wada – dodał. Z żenującą łatwością przyciągnął ją do siebie, jakby Miranda była zupełnie pozbawiona własnej woli, a potem pochylił głowę i pocałował ją, jakby miał do tego święte prawo, nie zostawiając jej ani chwili na reakcję. Nie próbowała z nim walczyć; nawet nie jęknęła, a co więcej, w ogóle nie miała na to ochoty. Pozwoliła, by ten człowiek, który zapewne nie lubił jej tak samo jak ona jego, całował ją tak namiętnie, jakby za moment mieli pójść do łóżka.
Gdy w końcu podniósł głowę, w jego ciemnych oczach błyszczał ogień, a Mirandzie dzwoniło w uszach.
– Miłaja – wymruczał. To słowo brzmiało ładnie, ale Miranda była pewna, że to jakieś przekleństwo. Poczuła panikę i dopiero teraz dostrzegła dookoła błyski świateł. To było światło fleszy. Otaczał ich tłum paparazzich. Uświadomiła sobie, że następnego dnia zobaczy te zdjęcia na okładkach wszystkich kolorowych pism w supermarketach.
Rozzłoszczony napastnik zniknął, jakby nigdy go tu nie było. Pozostał tylko Iwan Korovin i Miranda, która musiała wreszcie przyjąć do wiadomości nieprzyjemną prawdę: dała się sfotografować w objęciach największego wroga, mężczyzny, który kiedyś w popularnym talk-show nazwał ją „ujadającym kundelkiem”, na co publiczność zareagowała wielkim aplauzem. W dodatku stało się to w czasie trwania międzynarodowej konferencji, w obecności wielu osób odpowiedzialnych za politykę społeczną – naukowców i delegatów z co najmniej piętnastu krajów, całego tłumu ludzi, którzy podobnie jak ona sama przeciwstawiali się wszystkiemu, co reprezentował Korovin. Uświadomiła sobie z przygnębieniem, że jest to wielki, być może śmiertelny cios dla całej jej kariery – kolejny cios zadany przez Iwana Korovina.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, ta ruda pani profesor zmiotłaby go z powierzchni ziemi.
Oderwał się od niej i poszedł za ochroniarzami do hotelu, w którym odbywała się konferencja. Gdy już znaleźli się w środku, zaprowadził ją w miejsce, gdzie mogli usiąść na fotelach wśród zieleni. Nie patrzyła na niego. Sądził, że walczy z prawdą, która musiała być trudna do przełknięcia dla takiej harpii jak ona, walczącej ze wszystkim, co on reprezentował. Winna mu była wdzięczność, ale gdy w końcu podniosła na niego ciemnozielone oczy, które intrygowały go bardziej, niż chciał przed sobą przyznać, zrozumiał, że ona nie ma najmniejszego zamiaru dziękować. Była na niego wściekła. Nie dziwiło go to, ale jako wytrawny wojownik doskonale potrafił wyczuć agresję w drugiej osobie i odpowiedzieć tym samym.
Pomyślał ponuro, że zasłużyła sobie na to. Od dwóch lat nieustannie utrudniała mu życie. Publicznie obrzucała go wyzwiskami. Gotowa była posunąć się do każdego kłamstwa, by przedstawić go w najgorszym możliwym świetle i zwrócić przeciwko niemu opinię publiczną. Och, tak, zasłużyła sobie na to.
– O co tu chodzi? – zapytała lodowato, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z kruchości własnej pozycji i jakby Iwan był niesubordynowanym studentem, który nie potrafi się zachować na zajęciach.
– Przestraszyłem cię? – zapytał znudzonym tonem i zauważył kolejny błysk wściekłości w zielonych oczach. – Wydawało mi się, że najlepiej będzie działać szybko.
Wstała z fotela. Najwyraźniej nie należała do tych nudnych, rozsądnych Amerykanek, które obawiały się wysokich obcasów. Jej obcasy były ostre i wysokie na co najmniej osiem centymetrów, ale zdawało się, że czuje się w nich zupełnie swobodnie. Całą postawą próbowała mu okazać, że nie pozwoli się zdominować, ale było już za późno.
– Zaatakowałeś mnie – warknęła tym samym lodowatym tonem. – Użyłeś fizycznej przemocy!
Rumieniec na jej twarzy fascynował Iwana. Pocałunek mógł kłamać, ale rumieniec był prawdziwy. Oczy miała błyszczące, a oddech przyspieszony. Nie potrafił oderwać od niej wzroku.
– Pocałowałem cię – poprawił ją.
Nie wolno się było fascynować przeciwnikiem, a szczególnie takim przeciwnikiem. W końcu to ona pierwsza oceniła go niesprawiedliwie. Stawiała mu na drodze zasieki z drutu kolczastego i potrafiła to uczynić zawsze w najgorszym momencie. Sprawiała, że w oczach opinii publicznej wydawał się jakąś karykaturą z komiksu. Taka reputacja mogła mu bardzo zaszkodzić przy promowaniu nowej fundacji dobroczynnej.
– Jak śmiałeś?
Wzruszył ramionami.
– Śmiem robić wiele rzeczy. Ty też byłaś bardzo odważna w wywiadach telewizyjnych.
Podniosła na niego oburzone spojrzenie. Iwan skorzystał z okazji, by przyjrzeć się jej z bliska i krew znów zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Była delikatnej budowy, o szlachetnych rysach twarzy, wysoka jak na kobietę i szczupła, choć nie tak chuda jak modelki. Iwan długo żył w biedzie i przesadna chudość kojarzyła mu się wyłącznie z nędzą. Nie była jednak tak krucha, jak wydawało mu się wcześniej. Włosy miała długie, ciemnorude, a oczy tajemnicze i intrygujące. Ubrana była w ciemny kostium ze spodniami, bardzo oficjalny, ale zarazem kobiecy. Gdy ją całował, przez chwilę poczuł na swojej piersi dotyk jej niedużych, lecz zgrabnie uformowanych piersi. Dawno już nie czuł takiego czystego pożądania.
– Dmitrij Guberev to bardzo niesympatyczny człowiek. Wydaje mu się, że skoro ma pieniądze, to może pozwolić sobie na wszystko – mruknął Iwan krótko, zły na siebie. – Przez jakiś czas próbował zrobić karierę w sportach walki w Kijowie, ale gdy nic z tego nie wyszło, został organizatorem walk. To był jedyny zrozumiały dla niego sposób, by go przekonać, żeby zostawił cię w spokoju. Jeśli czujesz się urażona, nic na to nie poradzę.
– Musiałeś mu powiedzieć, że należę do ciebie? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Jak w średniowieczu! Jeśli mogę zapytać, to kim dla ciebie jestem?
– On chyba myśli, że jesteś moją kochanką, a nie moją kozą – odrzekł Iwan gładko. Nie potrafił się powstrzymać, by się z nią trochę nie podroczyć.
– Nie prosiłam, żebyś wsiadał na białego konia i przybywał mi na ratunek – odrzekła, nie podnosząc głosu. Jej ton doskonale pasował do ciemnoszarych pereł na szyi. Wszystko w niej było gładkie, wyrafinowane i arystokratyczne. Iwan dorastał w nędzy w Niżnym Nowogrodzie, w czasach, gdy to miasto jeszcze nazywało się Gorki. Po rosyjsku znaczyło to „gorzki” i tak właśnie Iwan wspominał te mroczne, zimne lata. Może właśnie dlatego ta kobieta tak zaszła mu za skórę. Rzadko się zdarzało, by ktoś go traktował z takim lekceważeniem jak ona.
– Nie potrzebowałam twojej pomocy – ciągnęła z urazą. Iwan przypomniał sobie wyraz bezradności, który przez chwilę widział na jej twarzy, ale powiedział sobie, że to nie jego problem. Sama zrobiła sobie z niego wroga.
– Może i nie prosiłaś. – Wzruszył ramionami, jakby to nie miało większego znaczenia. – Ale ja znam Gubereva. Ma podły charakter i gdybym się nie wtrącił, skończyłoby się to znacznie gorzej. – Popatrzył na nią prowokująco. – Masz sińce na ramionach?
Na jej twarzy pojawiło się zmieszanie. Roztarła ramiona dłońmi i skrzywiła się lekko.
– Nic mi nie jest. – Opuściła ramiona i przesunęła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Iwan potrafił czytać język ciała i widział, że wcale nie jest tak opanowana, jak chciałaby się wydawać. – Doceniam twoją chęć pomocy, jeśli rzeczywiście o to ci chodziło, ale rozumiesz chyba, że nie popieram metod, których użyłeś.
– Może były nieco radykalne – przyznał. Wciąż nie rozumiał, dlaczego ją pocałował. Wielokrotnie walczył z Guberevem na macie i wiedział, że podobnie jak większość damskich bokserów, tamten w głębi serca był tchórzem i nigdy nie odważyłby się na taki pokaz agresji wobec kogoś silniejszego. Sama obecność Iwana wystarczyła, by go odstraszyć. Po co więc posuwał się dalej? – Ale skuteczne.
– Skuteczne? Dla kogo? – Napięcie w końcu przedarło się przez gładki ton. – To może być koniec mojej kariery. Mogę tylko przypuszczać, że właśnie o to ci chodziło. Nie ma lepszego sposobu, by podważyć wszystko, co mówiłam o tobie, niż pokazać publicznie, że jestem dla ciebie tylko kolejną seksualną zabawką.
Iwan jednak nie musiał uciekać się do takich metod. W końcu był Iwanem Korovinem, mistrzem walki i gwiazdą filmową, i wbrew insynuacjom Mirandy nie został ani jednym, ani drugim przez przypadek. Miał za sobą lata wyczerpującego treningu. W ciągu trzech lat od opuszczenia Rosji musiał nauczyć się płynnie mówić po angielsku i wiele wysiłku włożył w pozbycie się akcentu. Nie intrygował ani nie kopał pod nikim dołków; był znany z tego, że do problemów i przeciwników podchodzi z otwartą przyłbicą.
– Czyżbyś była jedną z moich seksualnych zabawek? Wydaje mi się, że pamiętałbym coś takiego.
– Powiedzmy to sobie jasno – odrzekła. – Zajmowałam się tobą w swoich badaniach. Cała twoja kariera opiera się na tym, że niszczysz przeciwników jednego za drugim, w ogóle nie biorąc pod uwagę możliwości porażki.
Przeprowadzała nad nim badania, jakby był jakimś zwierzęciem w zoo. Jak to możliwe, że wydawała mu się tak atrakcyjna, choć wiedział, że gdyby tylko mogła, gotowa była zniszczyć go w jednej chwili? Ale rozsądek nie miał z tym nic wspólnego.
– Często nazywają cię „ niepowstrzymaną siłą” – mówiła, unosząc wyzywająco głowę, jakby przygotowywała się do pojedynku i jakby uważała, że to określenie jest obelgą. – Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by dojść do wniosku, że mnie również postanowiłeś skosić równo z trawą i wykorzystałeś do tego pierwszą okazję.
– Twoje badania, pani doktor Sweet, bywają całkiem interesujące – powiedział, zły na siebie za to, że wciąż nie potrafił się pozbyć erotycznych wyobrażeń. – Ale ja się z nimi zupełnie nie zgadzam. Mogę się z tobą nie zgadzać i nie potrzebuję wymyślać dziwnych strategii, by cię zdyskredytować. Chciałem ci tylko pomóc. Pomógłbym każdemu, kto znalazłby się w podobnej sytuacji. Przykro mi, jeśli uznałaś to za obraźliwe.
Przez chwilę patrzyła na niego ze zmarszczonym czołem. Miał wrażenie, że jest oceniany i że ta ocena nie wypadła dla niego korzystnie. Znów poczuł się jak w młodości, nim jeszcze zaczął pokonywać drogę do sławy. Wziął głęboki oddech, żeby się opanować.
– Życie to nie film akcji, panie Korovin – stwierdziła takim tonem, jakby wygłaszała werdykt, stojąc na jakimś podium sędziowskim. – Nie możesz porwać kobiety w ramiona i całować bez jej pozwolenia, a potem jeszcze oczekiwać aplauzu. Znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że zostaniesz oskarżony o molestowanie.
– Oczywiście – odrzekł tym samym znudzonym tonem. – Dziękuję, że mi przypomniałaś, że znajduję się w najbardziej zwyrodniałym prawnie kraju na świecie. Następnym razem, gdy będziesz próbowała wejść pod jadącą ciężarówkę, nie ruszę palcem, żeby cię stamtąd odciągnąć.
– Nie sądzę, żeby nasze ścieżki miały się jeszcze kiedyś skrzyżować – odparowała. Była to niezmiernie elegancka obelga. – I bardzo się z tego cieszę. A teraz wybacz, ale muszę już iść. Trzeba jakoś zminimalizować straty. Cały świat widział, jak hollywoodzki macho chwyta mnie w objęcia…