Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Dla ciebie wszystko / Mężczyzna, który szuka zemsty
Zajrzyj do książki

Dla ciebie wszystko / Mężczyzna, który szuka zemsty

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1598-8
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329115988
Tytuł oryginalnyBreaking the Bad Boy's RulesA Sinful Seduction
TłumaczKatarzyna CiążyńskaAnna Sawisz
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-04-01
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Dla ciebie wszystko" oraz "Mężczyzna, który szuka zemsty", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.

Vaughn, znany perkusista rockowy, przeżywa kryzys. Jego zespół się rozpadł, ma za sobą głośny rozwód. Postanawia skupić się na karierze, nie tracić czasu na kobiety. Ale spotkanie z przyjaciółką z dawnych lat sprawia, że nagle świat nabiera nowych barw. Vaughn nie jest w stanie oprzeć się pożądaniu i nawet nie zauważa, kiedy zaczyna łamać swoje nowe zasady...

Cal od dwóch lat poszukuje Megan, pięknej wdowy po przyjacielu i wspólniku. Podejrzewa, że stoi ona za samobójczą śmiercią Nicka i wyprowadzeniem milionów z konta firmy. Wynajęty detektyw znajduje Megan w Sudanie. Cal leci do Afryki. Chce wyciągnąć z Megan prawdę, nawet jeśli będzie musiał ją uwieść...

Fragment książki

Vaughn Reed opuścił pokład samolotu prywatnego, którym przyleciał z Dublinu do Los Angeles. Pożegnał się z pozostałymi członkami zespołu podróżującego po świecie z gwiazdą pop, której talent polegał głównie na tym, że była fotogeniczna, świetnie tańczyła i mogła się pochwalić ogromną liczbą obserwatorów w mediach społecznościowych.
Nie była to najlepsza fucha w jego życiu, ale też nie najgorsza. Nieźle na tym zarobił, poza tym czuł się doceniony, a tego mu brakowało, odkąd jego legendarny zespół rockowy Sin&Glory rozpadł się przed czterema laty.
To Vaughn doprowadził do rozpadu tego działającego przez piętnaście lat zespołu. Od tamtej pory jego życie zawodowe i prywatne spadało po równi pochyłej.
Żeby więcej nie powtórzyć tego błędu, ustanowił dla siebie kilka zasad i się ich trzymał.
Po pierwsze: Nie myśleć wackiem. Po drugie: Nie wiązać się z siostrą z najlepszego przyjaciela. Po trzecie: Zawsze na pierwszym miejscu stawiać karierę. Po czwarte: Nigdy się nie zakochiwać.
W ciągu minionych czterech lat te zasady sprawdziły się w jego życiu. Unikał niezręcznych sytuacji. Rewelacji, które zniszczyłyby jego karierę. Ostatecznie niedługo skończy czterdziestkę. Jeśli się teraz nie pozbiera, pewnie już nigdy mu się to nie uda.
Wsiadł do czarnego lamborghini Aventador i ruszył na Bulwar Hollywood, w stronę pustego domu w Hollywood Hills.

Wjechał do dużego garażu przy swojej rezydencji należącej wcześniej do jednego z jego muzycznych idoli. Dom z pięknym widokiem na ikoniczny bulwar Zachodzącego Słońca, ocean i dorzecze rzeki Los Angeles, był przykładem nowoczesnej architektury. Wiązało się z nim jednak zbyt wiele złych wspomnień.
Może teraz, skoro planował spędzić w LA kilka miesięcy, uda mu się zrobić mały remont i przygotować dom do sprzedaży. Ledwie zgasił silnik, zadzwonił telefon. To jego asystentka Cherry Bingham.
- Co jest, Cherry? – Starał się mówić uprzejmym tonem, choć miał za sobą jedenastogodzinny lot, a ostatnia wiadomość od agentki była rozczarowująca. – Jeśli chodzi o mejl Hanny… tak, czytałem go. Wytwórnia nie jest zainteresowana finansowaniem naszego albumu ani trasą Sin&Glory bez Stevena.
Zacisnął zęby. Steven Iverson był wokalistą zespołu i najlepszym przyjacielem Vaughna. Niestety Vaughn popełnił błąd, żeniąc się, a potem rozwodząc z jego młodszą siostrą. Koniec tego małżeństwa stał się przyczyną końca przyjaźni i rozpadu zespołu. Teraz Steven z dość dobrym skutkiem rozwijał karierę solową, zaś Vaughn i reszta zespołu walczyli o przetrwanie w branży.
- Wiem, jak ciężko pracowałeś, żeby reaktywować zespół. Wysłać Stevenowi kolejny list polecony? – W tle słów Cherry zadźwięczały klucze.
- Zignoruje go jak poprzednie. – Wysiadł z lamborghini i z garażu wszedł do kuchni. W domu pachniało cytrynami i kwiatami. – Ale tutaj lśni.
- Wczoraj Alonzo wyczyścił basen, dziś rano dostarczyli zakupy, a Anita wysprzątała dom – odparła Cherry. – Właśnie dlatego dzwonię…
- Tylko nie mów, że Anita znów coś stłukła. – Rozpuścił spięte w mały kok włosy, które sięgały mu do ramion.
- Nie, tym razem to ja nabroiłam. – Cherry zniżyła głos. – Anita znalazła kopertę pod stolikiem w holu. Pewnie się wysunęła ze sterty poczty, którą tam położyłam. To list sprzed dwóch miesięcy. Naprawdę przepraszam, Vaughn.
- Nie ma za co, Cher. – Postawił bagaż w sypialni, pomasował zesztywniały kark i poruszył ramionami. – Od kogo ten list?
- Z kancelarii w twoim rodzinnym mieście Willowvale Springs. – Zdawało się, że wstrzymała oddech. – Jeśli okaże się, że będziesz musiał coś płacić albo poniesiesz inne konsekwencje… wyjaśnię, że to moja wina.
- Wyluzuj, Cher – odparł spokojnie. – Na pewno nic się nie stało. Gdzie znajdę ten list?
- Twoja poczta jest posegregowana i leży na biurku.
- Świetnie. A wracając do Stevena. Liczyłem, że uda się zebrać wszystkich, ale Matt zasugerował, żebyśmy pojechali bez niego. – Potarł brodę. – Steven był moim najlepszym przyjacielem, kiedy zakładaliśmy Sin&Glory. Byliśmy bez grosza, za to z wielkimi marzeniami. Może reakcja Stevena na mój rozwód z jego siostrą była niesprawiedliwa, jednak powrót na scenę bez niego wydaje się nie w porządku.
- Mnóstwo zespołów kontynuuje działalność, zmieniając wokalistę – zauważyła Cherry. – Talentów nie brakuje, na pewno kogoś znajdziesz.
- Chłopcy są na to otwarci, ale nie jestem pewien, jak to przyjmą fani. Zwłaszcza odkąd Steven zaczął karierę solową.
- Fani tęsknią za starymi piosenkami Sin&Glory. Zdziwiłbyś się, jak by się ucieszyli, słysząc, że grupa rozważa trasę. Mamy już trzy petycje z prośbą o wasz powrót. Pięćdziesiąt tysięcy podpisów.
- To nie rozwiązuje problemu finansów.
- Możemy ogłosić zbiórkę wśród fanów – rzekła Cherry.
- A jeśli nie wypali? Stracimy wiarygodność.
- Spróbuj znaleźć inwestorów. Albo zacznij grać w totka.
- Rozważę to. – Zaśmiał się. – Teraz chcę tylko wymoczyć się w kąpieli i spać przez dwa dni. Możesz dla mnie zamówić kalmary i rigatoni alla carbonara, i coś dla siebie przy okazji? Niech mi to dostarczą za godzinę. Spotkamy się jutro na śniadaniu.
- Okej, tylko nie zapomnij otworzyć tej koperty – przypomniała Cherry.
Vaughn jęknął. Wsunął telefon do tylnej kieszeni dżinsów i ruszył do kuchni. Sięgnął po swój ulubiony świeżo wyciskany sok i łapczywie pił z butelki. Potem ruszył do gabinetu.
Po chwili trzymał w ręce brązową kopertę. W wydrukowanej na kopercie nazwie Willowvale Springs było coś surrealistycznego. Od prawie dwudziestu lat mieszkał w LA, a jednak Willowvale Springs na zawsze pozostanie dla niego prawdziwym domem.
Otworzył kopertę i wyjął z niej z niej list oraz towarzyszący mu pendrive. Przeczytał list. Jasny szlag.
Raz jeszcze przeczytał list od Phila Walkera, którego znał od dziecka. Najwyraźniej Phil został prawnikiem i otworzył kancelarię. Informował Vaughna, że stary Hank Carson zmarł i zapisał mu swoją farmę, którą przekształcił w hotel dla turystów.
- To jakiś żart – mruknął Vaughn pod nosem.
Hank nie był jego krewnym, prawdę mówiąc Hank i jego żona Edith nie mieli dzieci. Przez kilka lat w czasie wakacji pracował dla Hanka jako boy hotelowy. Odbyli pewnie kilka rozmów. Gdy oznajmił Hankowi, że rezygnuje z pracy i chce przenieść się do LA, by założyć zespół rockowy, starszy pan nie był zadowolony. Mimo wszystko życzył mu powodzenia. Vaughn doceniał ten gest.
Podłączył pendrive do komputera i otworzył plik. Na ekranie pojawił się Hank ze zbolałym uśmiechem. Człowiek, którego zachował w pamięci jako potężnego mężczyznę, wydawał się chudy i kruchy, zniszczony przez czas i zapewne chorobę. Rozkaszlał się, potem wytarł usta chusteczką.
- Witaj, Vaughn, żałuję, że nie możemy pogadać w lepszych okolicznościach. I osobiście. Nie mogę jednak opuścić ziemskiego padołu, nie mówiąc ci, jaki jestem z ciebie dumny. Powiedziałeś, że chcesz założyć zespół rockowy i zostać sławny. Przyklaskiwałem twojej determinacji i wysiłkom, ale nie wierzyłem, że ci się uda. – Znów się rozkaszlał. – Moja Edith w ciebie wierzyła. I udało ci się, chłopcze. Pokazałeś wszystkim wątpiącym, że się mylą. Szkoda, że twoi rodzice tego nie dożyli. Byliby z ciebie cholernie dumni.
Zdawało się, że słowa utknęły Hankowi w gardle, otarł oczy.
- Wiesz, że my z Edith nie mamy dzieci – podjął Hank. – Dzieci z Willowvale Springs były naszą rodziną. Kilkoro z was zrobiło na nas wrażenie. A zatem teraz, kiedy powoli żegnam się z tym światem, chciałbym każdemu z was coś zostawić. Tobie zostawiam hotel. Byłeś kimś więcej niż boyem czy chłopcem stajennym. Ciężko pracowałeś, dbałeś o gości i zwierzęta. Zdawało się, że dla ciebie to coś więcej niż praca. Widzę, że zachowałeś farmę rodziców, dbasz o nią nawet z daleka. Daję ci więc hotel, zrób z nim, co chcesz. Wiem, że podejmiesz słuszną decyzję. Powodzenia, synu.
Nagranie dobiegło końca. Vaughn patrzył na pusty ekran. Przez głowę przeleciało mu tyle słów, których nie powiedział Hankowi. Był mu wdzięczny za ten dar i wiarę w niego. Nie miał jednak pojęcia, co zrobi ze starym hotelem. Chciał się przecież pozbyć farmy w Willowvale Springs, choć nie miał serca się z nią rozstać. Nawet wtedy, gdy z trudem sobie radził.
Potarł twarz i ruszył do łazienki z widokiem na dorzecze. Odkręcił kurek i wsypał do wanny sól z lawendą i trawą cytrynową, ponieważ pomagała mu zasnąć. Rozebrał się i zanurzył w ciepłej wodzie. Zamknął oczy, po raz pierwszy od tygodni naprawdę się zrelaksował.
O mały włos nie zasnął w wannie. Nagle podniósł powieki i usiadł prosto, rozchlapując wodę na białoszare marmurowe płytki.
Może nie musi liczyć na wygraną w totka, by sfinansować nagranie nowego albumu. Hank Carson o to zadbał. W pośpiechu wytarł się, ubrał i zadzwonił do Cherry, by go umówiła z Philem w Willowvale Springs. Potem zadzwonił do najlepszego przyjaciela z dzieciństwa Reynaldo Price’a, którego rodzina była właścicielem firmy Price Construction. Hotel Hanka wymaga remontu, ale można za niego dostać sumę niezbędną do sfinansowania albumu.

Wjechał wypożyczonym audi na podjazd do hotelu na obrzeżach miasta, gdzie jako nastolatek pracował w czasie wakacji. Po ukończeniu szkoły średniej zatrudnił się tu na stałe. Nie widział tego miejsca od dwudziestu lat. Gdy przeglądał zdjęcia w internecie, zdawało się, że czas się tutaj zatrzymał.
Wysiadł z samochodu, przesunął ciemne okulary na czoło i przyjrzał się głównemu budynkowi. Stare zdjęcia były dla niego łaskawe. Budynek nie tylko nie był remontowany od czasu, gdy Vaughn tu pracował, wyglądało też na to, że przez ostatnie lata nikt o niego nie dbał. Kiedyś panowały tu czystość i porządek.
Jak długo Hank chorował? Vaughn wszedł po skrzypiących schodkach na ganek od frontu. Wciąż były tu stare huśtawki, które wymagały odmalowania i wymiany łańcuchów. Wszedł do środka i skierował się do recepcji. Odniósł wrażenie, że przeniósł się w czasie do lat sześćdziesiątych… XIX wieku.
- Vaughn Reed? – Starsza kobieta w recepcji podniosła wzrok. – Nie widziałam cię od… pogrzebu twojej matki. Mój Boże, to było dziesięć... piętnaście lat temu.
- Dwadzieścia – poprawił ją. – Miło panią znów widzieć, pani Halston.
Kobieta pracowała w recepcji, odkąd Vaughn sięgał pamięcią. Była miejscową wersją Dolly Parton. Jej jasne włosy posiwiały, oczy nie były już tak błękitne jak wtedy, gdy się w niej podkochiwał. Nadal miała fantastyczną figurę i ubierała się jak modelka z magazynu mody.
- Teraz jestem panią Weinstein. – Zaśmiała się z błyskiem w oku. – Barry zmarł pięć lat temu. Niech odpoczywa w pokoju. – Podniosła wzrok na sufit. – Mów mi po imieniu, Barbara. I pozwól, że cię uściskam.
Wyszła zza lady i wzięła go w ramiona.
- Co cię tu sprowadza, kochany?
- Jestem nowym właścicielem hotelu.
- Dzięki Bogu. – Przycisnęła rękę do piersi, jej zdobione kryształkami paznokcie zabłysły. – Potwornie się bałam, że ten stary zgred zostawi to mnie, tak jak zostawił sklep Mabel Miller. Tyle że Miller w przeciwieństwie do mnie chciała mieć ten sklep.
- Czemu? To znaczy… pracowałaś tu najdłużej. – Powinien się cieszyć, że nie zdenerwowała jej decyzja Hanka.
Uśmiechnęła się z dumą.
- Mam troje wnucząt i jedno w drodze. Wolę spędzać więcej czasu z nimi i podróżować. Czekałam na informację, kto zostanie właścicielem, żeby…
- Odchodzisz?
- Nie odchodzę, przechodzę na emeryturę. – Poklepała go po ręce. – Nie martw się, kochany. Zostanę, aż się tu odnajdziesz, i wyszkolę nowy personel. Jeśli chcesz, mogę cię teraz oprowadzić.
Zerknął na zegarek.
- Za kwadrans mam spotkanie z projektantem i kierownikiem projektów budowlanych, będziemy rozmawiać o remoncie.
- Cóż, alleluja! – Barbara uniosła ręce. – Bóg jeden wie, że remont się przyda.
- Myślisz, że zdążymy się rozejrzeć, zanim przyjdą?
- Nie, nie sądzę. – Wskazała drzwi.
A niech to. Nie wrócił do Willowvale Springs, by przeżyć romans. Kobieta, która szła w jego stronę, kołysząc biodrami, w marynarce do połowy uda podkreślającej kształty i nogi, mogła mu taki romans zagwarantować.
- Dobrze cię znów widzieć, Vaughn. – Położyła rękę na jego piersi i pocałowała go w policzek. Jej głos był lekko schrypnięty i dziwnie znajomy. Jej zapach – granatów, lilii i czegoś korzennego – pozostał przy nim, gdy się odsunęła.
- Przepraszam, czy my… - Urwał, przyglądając się pięknej twarzy, ciemnym figlarnym oczom i wesołemu uśmiechowi. – Nie, niemożliwe. – Zakrył usta i pokręcił głową. Odwrócił się do Barbary, rozbawionej tą wymianą zdań. – Czy to mała Allie Price?
- Nasza mała psotka wyrosła na piękną i utalentowaną kobietę – odrzekła Barbara, promieniejąc.
Bo w Willowvale Springs wszystkie dzieci należą do całego miasta.
- Cóż, widzę. – Zaśmiał się i wyciągnął ręce, by uściskać młodszą siostrę najlepszego przyjaciela z dzieciństwa. – Naprawdę miło cię widzieć, Allie.
Ściskając ją, starał się panować nad swoim ciałem, które reagowało na wtulone w niego krągłości Allie.
Pamiętaj o zasadzie numer jeden i numer dwa. To się nie wydarzy. Puścił Allie i schował rękę do kieszeni.
- Przyszłaś przedstawić mnie projektantowi i kierownikowi budowy?
- Teraz rozumiem, czemu chciałaś zrobić tu zdjęcia. – Barbara pogroziła kobiecie palcem, jakby Allie była nastolatką, która zrobiła jej psikusa. – Vaughn zatrudnił twoich krewnych do prac remontowych. Nie mógł lepiej wybrać. Widziałam, co zrobiliście w stajniach, gdzie trzymam moją Molly. Świetna robota.
- Dziękuję, Barb. – Allie wsunęła palce w lśniące, sięgające ramion loki.
Vaughn zacisnął pięść, by ich nie dotknąć. Znów spotkał się z nią wzrokiem.
Dźwięk telefonu przerwał ten krępujący moment.
- Lepiej odbiorę – powiedziała Barbara. – Gdybyście czegoś potrzebowali, zawołajcie.
- Dziękuję, Barbaro – rzekł Vaughn i wrócił spojrzeniem do Allie. – Więc projektant i kierownik budowy…
- Masz ich przed sobą. – Allie uniosła ręce tak jak dawniej, kiedy się przed nimi czymś popisywała.
- Ty jesteś projektantem wnętrz? – Zmarszczył czoło.
- Tak – odparła z cieniem oburzenia.
- Okej, świetnie. A co z kierownikiem budowy?
- Też masz go przed sobą.
- Chwileczkę. – Opuścił ręce i wyprostował się. – Wykonujesz obie prace?
Zdał sobie sprawę, że jest dla nich chłopakiem stąd, a nie członkiem jednego z najbardziej znanych zespołów rockowych. Spodziewał się jednak, że będzie choć po części traktowany jak gwiazda.
Rey miał świadomość, że to miejsce musi wyglądać możliwie najlepiej i że to dla Vaughna ważne. I co? Przysłał swoją młodszą siostrę, która miała odgrywać rolę projektanta i kierownika budowy. Cóż, zamieni z przyjacielem kilka słów.
- Doceniam, że poświęcasz mi czas i nie chcę być niemiły, ale powiedziałem Reyowi, że zależy mi na czasie. Więc jeśli nie potraktował tego poważnie..
Allie przeklęła po hiszpańsku i uderzyła ręką w pobliski stolik.
- Czemu każdy przystojny facet musi otwierać usta i rozwiewać iluzje? Jak na mężczyznę, który napisał świetne ballady dla solistek, zachowałeś się rozczarowująco. Nie wspominając o tym, że w artykule w „Rolling Stone” nazwałeś się feministą.
To był wywiad sprzed co najmniej dziesięciu lat. Naprawdę to pamiętała? Nie mógł jednak pozwolić na to, by siostra Reya o cudownym ciele i lśniącej brązowej skórze odwróciła jego uwagę od tematu.
- Jeśli Price Construction tak traktuje klientów, może będzie lepiej, jak znajdę inną firmę.
- Jak sobie chcesz, kolego. – Wzięła torebkę i zmierzyła go wzrokiem. – W okolicy jest boom budowlany. Wszystkie firmy są tak samo zawalone robotą jak my. Rey przysłał mnie, bo jestem najlepsza, jeśli chodzi o projektowanie. Mam też kierować budową, bo brakuje ludzi. Jeśli jesteś seksistowskim dupkiem i szowinistą i nie widzisz, że masz cholerne szczęście, że możesz ze mną pracować, nie zasługujesz na projekt, nad którym siedziałam przez trzy dni i noce. Życzyłabym ci szczęścia, ale oboje wiemy, że byłoby to nieszczere.
Zakręciła się na pięcie i kołysząc biodrami, pomaszerowała do wyjścia. Vaughn przeklął pod nosem.
- Allie, zaczekaj. – Ruszył za nią i chwycił ją za rękę.
Od dawna nie odczuł tak natychmiastowego podniecenia. Jako zmęczony stary rockman podejrzewał, że nie jest już do tego zdolny. Tyle że to prosta droga do cierpienia, a co gorsza, mogłoby to negatywnie wpłynąć na jego karierę.
Nie zamierzał powtarzać tego samego błędu.
Allie pachniała niebiańsko i miała pełne kuszące wargi, on jednak potrzebował kogoś, kto wykona tę robotę szybko, więc nie będzie fantazjował o irytującej małej łobuziarze, która zamieniła się w niewiarygodnie piękną boginię.

Fragment książki

Gdy smukła sylwetka odrzutowca przesuwała się nad Półwyspem Somalijskim zwanym Rogiem Afryki, Cal jeszcze raz przejrzał zawartość otrzymanej od Crandalla koperty. Niegłupi gość z tego detektywa. On jeden zdecydował się szukać Megan tam, gdzie zgodnie z logiką nigdy nie powinna się była znaleźć – wśród wolontariuszy okradzionej przez siebie fundacji.
Fotokopie dokumentów świadczyły o tym, że zdążyła już zaliczyć Zimbabwe, Somalię, a większość ostatniego roku spędziła w Sudanie. Za każdym razem wiązała się z najbardziej niebezpiecznymi misjami. Cóż, taki był jej wybór. Co nią kierowało?
A skoro rzeczywiście fotografia przedstawia wytworną wdowę po Nicku, co się u licha stało z forsą?
Z tego, co nakradła, mogłaby żyć w luksusie przez dziesiątki lat. I byłby to luksus nawet bardziej ostentacyjny niż ten, który mógł jej zaofiarować Nick.
Na wspomnienie tego, jak drogimi prezentami Nick obsypywał żonę, Cal nie mógł powstrzymać westchnienia. Ona musiała zawsze mieć wszystko naj naj naj. Może i Nick przesadzał z wystawnością, ale Cal nigdy nie przestał wierzyć w jego dobre intencje. Znali się przecież i przyjaźnili od czasów szkolnych.
Kończyli ten sam college – Cal został inżynierem, Nick specjalistą od marketingu. Gdy Cal zaprojektował lekką modułową zadaszoną konstrukcję, którą można było szybko stawiać zarówno w miejscach dotkniętych przez klęski żywiołowe, jak i wykorzystywać w rekreacji, przyjaciele postanowili wspólnie zrobić biznes.
Tak powstała firma J-COR. Szybko się wzbogacili, ale obaj uznali, że pieniądze to nie wszystko.
Ich domki służyły ludziom dotkniętym nieszczęściami na całym świecie. Stąd pomysł Cala, by założyć także fundację. On miał się zająć sprawami technicznymi, a Nick finansową stroną przedsięwzięcia.
W ciągu kilku lat działalność fundacji została rozszerzona o dostarczanie żywności oraz usług medycznych. I wtedy Nick ożenił się z Megan, pielęgniarką poznaną na jednej z dobroczynnych imprez.
Cal był jego drużbą i świadkiem na ślubie, ale jakoś nie ufał wybrance przyjaciela. Była może zbyt piękna? Uprzedzająco grzeczna i zamknięta w sobie, jakby pod lśniącą powierzchnią kryło się coś… nieokreślonego, trudnego do zdefiniowania.
Jej chłód i dystans kontrastowały z naturalnością, otwartością i ciepłem, jakie miał w sobie Nick, który najwyraźniej dostał na jej punkcie bzika. Obsypał pannę młodą prezentami: dom za kilka milionów, ferrari, diamentowo-szmaragdowy naszyjnik i mnóstwo innych rzeczy. Megan odwdzięczała mu się, budując swój społeczny wizerunek na wspieraniu fundacji.

Imprezy dobroczynne, na których gościła w swoim domu bogatych darczyńców, rzeczywiście przynosiły wymierne korzyści. Ale zebrane fundusze zasilały też w dużej mierze jej kieszeń. Po trzech latach rutynowy audyt izby skarbowej spowodował, że ów domek z kart zaczął się chwiać. Dalsza historia to już pożywka dla tabloidów.
Cal wpatrywał się w fotografię, która najwidoczniej została zrobiona z dużej odległości, a następnie powiększona. Megan, jeśli to naprawdę była ona, nie zdawała sobie sprawy, że ktoś jej robi zdjęcie.
Patrzyła w bok. W okularach słonecznych odbijała się świetlana plamka. Dostrzegł logo firmy. Fakt, zawsze nosiła okulary tej marki. Ściągnął usta. Teraz był pewien. Megan nie jest w stanie zerwać z zamiłowaniem do luksusu.
Całe szczęście, że przeniesiono ją do Aruszy. Gdyby została w Sudanie, śledzenie jej przypominałoby szukanie igły w stogu siana. Arusza jest natomiast tętniącym życiem centrum turystycznym miłośników safari. Jest tu międzynarodowe lotnisko.
Właśnie się do niego zbliżał na pokładzie firmowego odrzutowca. Wiedział też, gdzie szukać przychodni, którą już kiedyś wizytował.
Jeśli zechce, za kilka godzin będzie miał Megan na sąsiednim siedzeniu. Wystarczy wynająć kilku osiłków…
A co potem? Sama wizja jest kusząca, ale dobrze wiedział, że brakuje mu podstaw prawnych do porywania kogokolwiek, i to jeszcze za granicą. A zresztą, co by to dało? Megan nie jest głupia. Wie, że Cal nie ma twardych dowodów na to, że ona ma te pieniądze. Są wprawdzie jej podpisy na kilku czekach, które nigdy nie zostały rozliczone w budżecie fundacji, ale to za mało.
Jeśli będzie się trzymała swojej wersji, że nic nie wiedziała o kradzieży i o tym, gdzie znajdują się wyprowadzone fundusze, on zostanie z niczym.
Nie ma podstaw, by ją legalnie aresztować, a on nie miał skłonności do stosowania przemocy fizycznej. Miał jedynie nadzieję dotrzeć do prawdy. Nie był na tyle optymistą, by sądzić, że skłoni ją do zwierzeń. Megan jest zbyt przebiegła, nigdy otwarcie nie przyzna się do swoich machlojek. Ale może przypadkiem coś się jej wymknie?
Wtedy Crandall dostanie do ręki koniec nitki, która doprowadzi go do ukrytych pieniędzy.
To musi potrwać. Ale skoro Cal już wybrał się w tak daleką podróż, nie zamierzał wracać z niczym, nawet gdyby musiał dla osiągnięcia celu zapraszać tę damę na wystawne kolacje, poić ją winem i prawić słodkie komplementy. Niech i tak będzie.
Samolot zaczął schodzić do lądowania. Przy ładnej pogodzie powinien zaraz się pojawić masyw Kilimandżaro. Niestety, zbierające się po prawej stronie samolotu chmury zasłaniały widok tej legendarnej góry.
Zaczynała się pora deszczowa. Zanosiło się na konieczność lądowania w warunkach gwałtownej ulewy afrykańskiej.
Zapiąwszy pas, Cal usiadł prosto i obserwował zbliżającą się burzę. Samolotem zachybotało, pojawiły się błyski wyładowań, woda zalała szyby. Przypominała mu się podobna deszczowa noc sprzed trzech lat, w San Francisco.
W śródmiejskim Hiltonie urządzali wtedy firmową wigilię. Około jedenastej Cal wpadł na korytarzu na wychodzącą z toalety Megan. Była blada jak kreda, usta najwyraźniej dopiero co zwilżyła wodą. Zatrzymał się i zapytał, czy dobrze się czuje.
Roześmiała się.
– Ależ tak, Cal. Czuję się dobrze. Jestem tylko trochę… w ciąży.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał, Był zdziwiony, że Nick nic mu nie powiedział.
– Nie, dziękuję. Nick musi tu zostać, poproszę go więc, żeby mi wezwał taksówkę. Nocne przyjęcia już nie dla mnie.
Oddaliła się pośpiesznie, a Cal nie mógł się oprzeć refleksji, że odkąd ją zna, Megan po raz pierwszy wyglądała na szczęśliwą.
A teraz? Czy jest szczęśliwa? Usiłował ją sobie wyobrazić w trakcie pracy w obozie dla uchodźców – w skwarze, wśród natrętnych much, nędzy, chorób…
Co ona tam robi? Co zrobiła z pieniędzmi? Tylko ona może udzielić odpowiedzi na dręczące go pytania.

Megan opadła na ławkę. Od ulewy chronił ją okap dachu. Nerwowy dzień, jak zwykle.
Młodą matkę i jej nowo narodzone dziecko zabrały wczesnym rankiem z przychodni kobiety z jej plemienia. Potem zaczął się napływ pacjentów – jedni mieli tylko wysypkę, inni aż malarię.
Megan miała nawet okazję asystować tanzańskiemu lekarzowi w zszywaniu i szczepieniu chłopca, który ośmielił się drażnić młodego pawiana.
Ale teraz zmierzchało i przychodnia była już zamknięta. Lekarz i asystentka poszli do domu, do swoich rodzin. Megan pozostała sama w kompleksie budynków, w skład którego wchodziła przychodnia, agregat prądotwórczy, pralnia, łaźnie i dwupokojowy bungalow z kuchnią – mieszkanie dla takich jak ona wolontariuszy.
Surowość ceglanych ścian łagodziła nieco obfita roślinność. Drzewa i krzewy pięknie kwitły na żyznej wulkanicznej glebie. Ocieniający poradnię tulipanowiec właśnie gubił kwiaty. Czerwonawe płatki spadały z dachu kaskadą wraz z ulewnym deszczem. Wyglądały jak krwawe łzy.
Przymykając oczy, Megan wdychała słodko pachnącą wilgoć. W spieczonym słońcem Sudanie, gdzie w zapylonym powietrzu czuć było ludzką biedę i nieszczęście, marzyła o deszczu. Nie będzie jej łatwo tam wrócić, ale musi. I chce. Uchodźcy potrzebują jej opieki, a ona potrzebuje innego życia niż to, które wiodła dawniej.
Już miała podnieść się z ławki i zmierzyć się z ulewą, gdy przy bramie ktoś zadzwonił.
Wisiał tam taki zwykły krowi dzwonek. Wstała bez szczególnego entuzjazmu. Jeśli ktoś jest w potrzebie, nie można odmówić mu pomocy. Ale jest tu sama, a dobijać mogą się równie dobrze napastnicy szukający w przychodni narkotyków i pieniędzy czy inni niegodziwcy.
Dzwonek zadzwonił ponownie. Megan pod strugami deszczu pobiegła do swojego mieszkania, wyjęła spod poduszki rewolwer Smith & Wesson kaliber 38 i wrzuciła go do kieszeni luźnych bojówek w kolorze khaki.
Wychodząc, pośpiesznie zdjęła z wieszaka plastikową pelerynę, której kaptur narzuciła sobie na głowę, i podążyła w stronę blaszanej bramy. Zardzewiała kłódka tkwiła na łańcuchu spinającym z sobą byle jak przyspawane do skrzydeł bramy klamki.
– Jina lako nani? – zapytała w swoim podręcznikowym suahili. Było to pytanie o nazwisko przybysza. Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
Po chwili silny męski głos zapytał:
– Megan? To ty?
Nogi się pod nią ugięły. Oparła się o bramę, niezgrabnie mocując się z kluczem. Głos Cala to ostatni dźwięk, jaki chciałaby usłyszeć.
Ale głupio byłoby teraz się przed nim chować.
– Megan? – Pytanie zostało powtórzone znacznie bardziej natarczywie.
Miała jednak zbyt ściśnięte gardło, by odpowiedzieć. Powinna była wiedzieć, że Cal nie spocznie, aż ją znajdzie, choćby miał zjechać w tym celu pół świata.
Zamek ustąpił, łańcuch opadł.
Megan cofnęła się, a Cal wkroczył na podwórze. W przeciwdeszczowym burberry wyglądał na jeszcze wyższego, niż go zapamiętała. A szare oczy z jeszcze większym chłodem patrzyły na nią spod ociekającego wodą ronda kapelusza.
Wiedziała, czego może chcieć. Po dwóch latach ciągle nie znał odpowiedzi. Teraz będzie bezlitośnie zasypywał ją pytaniami o śmierć Nicka i pieniądze, które przepadły.
Z tym, że ona nie zna odpowiedzi.
Jak zdoła przekonać Cala, by przejrzał na oczy i zostawił ją w spokoju?

Uwadze Cala nie uszła tandetna plastikowa peleryna i zmęczona twarz wyglądająca spod kaptura.
Poczuł ucisk w piersi. Tak, to Megan. Ale inna niż ta, którą zapamiętał.
– Cześć, Cal – odezwała się głębokim głosem. – Widzę, że prawie się nie zmieniłeś.
– Ale ty owszem. – Zatrzasnął za sobą furtkę. – Chyba nie każesz mi tak stać na deszczu?
Spojrzała na swoje domostwo.
– Mogę ci zaproponować kawę, ale chyba nic więcej. Nie miałam czasu na zakupy – tłumaczyła cichym głosem, prowadząc go w stronę zadaszonego ganku.
Deszcz bębnił o blachę falistą nad głowami.
– Prawdę mówiąc, na ulicy czeka na mnie taksówka – odrzekł Cal. – Myślałem, że mógłbym cię zaprosić na kolację do hotelu.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Zdziwiona czy zdenerwowana? W końcu ma co nieco za uszami.
– To miłe z twojej strony, ale nie ma mnie kto zastąpić. Muszę tu zostać.
Położył jej rękę na ramieniu. Drgnęła, ale nie próbowała jej strącić.
– Nie szkodzi – odparł. – Rozmawiałem z doktorem Musą przez telefon. Zgadza się, żebyś wyszła na jakieś dwie godziny, skorzystała z okazji i zjadła coś dobrego. Wysyła tu swojego służącego, żeby popilnował przychodni pod naszą nieobecność.
– Cóż, skoro wszystko jest załatwione… – Jej głos cichł coraz bardziej.
– Doktor Musa uważa, że odwalasz tu kawał dobrej roboty.
To akurat była prawda, ale Cal chciał jej pochlebić.
Wzruszyła lekko ramionami. Dawna Megan z lubością wysłuchiwała pochwał, a ta tu dziwna chudzina wydawała się nimi zażenowana.
– Właśnie skończyłam sprzątać. Muszę się umyć i przebrać. – Zdobyła się na krótki wymuszony śmiech. – Teraz trwa to u mnie dużo krócej niż dawniej.
– Świetnie, otworzę bramę, żeby taksówka mogła wjechać.
Brnąc z powrotem, zauważył, jaką radość sprawia mu myśl, że ma na sobie nieprzemakalne trekingowe buty. Dopiero później pomyślał, że oto znalazł kobietę, której tak długo szukał.
Spotkać Megan dziś to tak, jakby spotkać ją po raz pierwszy. Czuł się zdezorientowany i zaintrygowany jej przemianą, nie odpuści jednak sprawy zaginionych funduszy. Jeśli ta nowa Megan gra na jego wyrozumiałość – a trzeba przyznać, że jej zachowanie budzi sympatię – to srodze się zawiedzie. On i tak będzie drążył tak długo, aż ją ostatecznie przyszpili.
Kilka minut po tym, jak taksówka podjechała pod bungalow, przybył Benjamin, postawny młody służący doktora Musy. Megan wyłoniła się z pokoju w białej bluzce, czystych letnich spodniach i kurtce w prążki.
Z brązowej skórzanej torebki wystawał róg złożonej plastikowej peleryny przeciwdeszczowej. Z tym, że torebka – jak zauważył Cal – była od Gucciego. Pewne rzeczy są niezmienne, pomyślał.
Megan wręczyła Benjaminowi swój pistolet i podziękowała mu z uśmiechem. Cal okrył ją połą swojego przeciwdeszczowego płaszcza.
Wsiedli do taksówki. Twarz Megan miała mokrą, włosy przeczesane palcami. Odświeżyła i przebrała się w ciągu dziesięciu minut, ale i tak wyglądała szykownie.
– Kiedy przyjechałeś? – zagadnęła.
– Samolot wylądował dwie godziny temu. Zameldowałem się w hotelu Arusha, odświeżyłem i przyjechałem tutaj.
Dotychczas patrzyła przed siebie, ale teraz odwróciła się w jego stronę.
– Coś się stało, Cal? Jakiś kryzys?
– Nic mi o tym nie wiadomo – roześmiał się drwiąco. – Mógłbym powiedzieć, że akurat przejeżdżałem obok i postanowiłem wpaść z wizytą. Ale chyba byś mi nie uwierzyła, prawda? – dokończył, widząc wątpiące spojrzenie jej karmelowych oczu.
– Nie. – Uśmiechnęła się zdawkowo.
Miała takie soczyste, stworzone do całowania usta... Wprawdzie nigdy nie żywił do niej przesadnie ciepłych uczuć, nie mógł jednak zaprzeczyć, że jest to atrakcyjna i wzbudzająca pożądanie kobieta.
Kiedy ostatnio ktoś ją całował? Cal złapał się na myśli, że go to ciekawi. Ale co z tego? Znalazł się tu z zupełnie innych powodów.
Choć skoro dotarcie do prawdy będzie wymagało całowania jej, nie będzie miał nic przeciwko temu...
– Ja cię za dobrze znam, Cal. Wiem, że nie odpowiedziałam ci na szereg pytań. Ale skoro przyjechałeś tu w celu wydobycia ze mnie informacji, mogłeś sobie oszczędzić tej podróży. Nic się nie zmieniło. Ja nadal nie wiem, gdzie podziały się pieniądze. Pewnie Nick je wydał, co czyni mnie w pewnym sensie współwinną. Ale jeśli spodziewasz się je znaleźć u mnie pod poduszką albo na jakimś koncie w banku w Dubaju, mogę ci tylko życzyć szczęścia w poszukiwaniach.
Zawsze była bezpośrednia, pomyślał Cal. Przynajmniej w tej kwestii nic się nie zmieniło.
– Nie mówmy o tym na razie. Bardziej interesuje mnie, dlaczego wyjechałaś i co robiłaś przez te dwa lata.
– Jasne. – W jej oczach na krótko pojawił się błysk, po czym znów zaczęła patrzeć w dal.
Samochodowe wycieraczki pracowały na całego, strugi deszczu spływały po szybach.
– W podzięce za dobry stek jestem w stanie opowiedzieć ci parę historyjek. Mam nadzieję, że przynajmniej zabawnych.
– Na ciebie zawsze można liczyć. – Starał się powiedzieć to obojętnym tonem.
Musi rozgryźć tę nową Megan. Zawsze uważał, że ma silny charakter. Teraz również pod jeszcze bardziej kruchą i delikatną powłoką cielesną można się było domyślać konstrukcji z najtwardszej stali.
Wiedział, że skierowano ją tu, by trochę odpoczęła i zregenerowała siły. Z dokumentów to nie wynikało, ale doktor Musa, wykształcony w Wielkiej Brytanii przedstawiciel plemienia Chagga, który kierował przychodnią, wyrażał przez telefon wielką troskę o stan zdrowia i kondycję psychiczną Megan.
Cal musiał się dowiedzieć czegoś więcej. Najpierw jednak powinien się oswoić z jej obecnością.
Przypomniał mu się zapach używanych przez nią zazwyczaj perfum. Jakaś znana francuska marka, nazwa uleciała mu z głowy. Łagodna, lekko pobudzająca woń. A teraz? Jeśli w ogóle czymś pachniała, było to używane w szpitalach mydło bakteriobójcze.
Jednak – co dziwne – sama jej bliskość wpływała na niego podobnie jak jej niegdysiejszy elegancki zapach.
Wszystko się zmieniło. Kiedyś, w San Francisco, Megan było żoną jego najlepszego przyjaciela. Dwa lata temu owdowiała, a raport Crandalla nie wspominał, by ktoś nowy pojawił się w jej życiu.
Cóż, cel uświęca środki. Zaciągnięcie jej do łóżka nie sprawi mu szczególnej przykrości. A skądinąd wiadomo, że łóżkowe „rozmowy po” szczególnie sprzyjają ujawnianiu rozmaitych sekretów.
A nawet jeśli nie, są cholernie przyjemne.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel