Do miłości jeden krok / W prywatnym raju
Do miłości jeden krok
Angielka pracująca w wydawnictwie, Liza Benton, i włoski arystokrata Fausto Danti poznają się w barze w Londynie. Fausto ocenia Lizę jako nudną prowincjuszkę, a Liza widzi w nim jedynie zarozumiałego aroganta. Gdy spotykają się ponownie na przyjęciu, Liza jest zdumiona, że Fausto potrafi zachować się ujmująco, a on nie może uwierzyć, że ograła go w szachy. Liza zaczyna go intrygować. Namawia ją na romans…
Fragment książki
– Nigdy nie zgadniesz, kto właśnie tu wszedł!
Liza Benton zaśmiała się na widok zarumienionej twarzy młodszej siostry.
– Na pewno nie zgadnę, bo nie znam tu nikogo.
Wnętrze ruchliwego baru w Soho pełne było chromowanych stołków i dudniącej muzyki, a także ludzi, którzy mieli znacznie więcej pieniędzy i wyczucia mody niż ona i wydawali się czerpać przyjemność z popisywania się jednym i drugim.
Liza przeprowadziła się do Londynu z wiejskiej okolicy Herefordshire zaledwie przed sześcioma tygodniami i wciąż czuła się trochę jak wiejska mysz na tle całej masy eleganckich miejskich myszek. Ale jej młodsza siostra Lindsay, która przyjechała na weekend z razem matką, Yvonne, zdeterminowana była błyszczeć w każdym odwiedzanym przez nich miejscu. To Lindsay namówiła Lizę i ich starszą siostrę Jennę na przyjście do baru Rico.
– Przychodzą tu wszyscy znani ludzie – oświadczyła światowym tonem zupełnie nieprzystającym do jej siedemnastu lat.
Jeśli nie liczyć kilku szkolnych wycieczek, Lindsay rzadko wyjeżdżała z Herefordshire, więc Liza nie miała pojęcia, skąd jej siostra może wiedzieć takie rzeczy. Lindsay jednak zawsze była pewna siebie, może nawet za bardzo.
Rozglądając się po Rico, Liza nie odniosła wrażenia, by było to jakieś wyjątkowe miejsce, chociaż musiała przyznać, że nie wie zbyt wiele o takich rzeczach. Nie była bywalczynią barów, ale szczególnie jej to nie doskwierało. Spędziła dwadzieścia trzy lata życia, dorastając w licznej rodzinie, a potem na uniwersytecie; kontakty towarzyskie i romanse nie zajmowały w tym życiu zbyt wiele miejsca, z wyjątkiem jednego niefortunnego epizodu, którego nie miała ochoty teraz wspominać.
– Więc kto wszedł? – zapytała ze śmiechem jej starsza siostra Jenna, podczas gdy Yvonne, ich matka, która kochała plotki tak samo jak Lindsay, szeroko otworzyła oczy i upiła łyk koktajlu we wściekłych barwach.
– Chaz Bingham – oznajmiła Lindsay triumfalnie.
Liza i Jenna wpatrywały się w nią tępo, ale Yvonne mruknęła z zadowoleniem.
– Pisali o nim w zeszłym tygodniu. Niedawno odziedziczył jakiś interes, chyba inwestycje?
Ton jej głosu był równie światowy jak u córki, chociaż wyjeżdżała z Herefordshire jeszcze rzadziej niż Lindsay. Cała jej wiedza pochodziła z programów telewizyjnych i tabloidów.
Lindsay takie szczegóły najwyraźniej nie interesowały.
– Coś w tym stylu. – Wzruszyła ramionami. – Ma mnóstwo pieniędzy. Przystojny, prawda? – dodała z podekscytowaniem.
Liza zauważyła uśmiech w oczach Jenny i przewróciła oczami, gdy goście siedzący przy sąsiednim stoliku wymienili spojrzenia. Nie lubiła snobów, a na przestrzeni lat spotkała sporo ludzi, którzy uważali, że jej rodzina jest trochę zbyt dziwaczna i zbyt głośna – uroczy ekscentryczny ojciec, podatna na ekscytację matka oraz ich cztery córki – ładna Jenna, inteligentna Marie, zabawna Lindsay… i Liza. Liza nie miała pojęcia, jak można byłoby ją określić. Spokojna? Normalna? Nieciekawa? Wiedziała, że nie ma urody Jenny, intelektu Marie ani żywotności Lindsay. W tej chwili jednak dobrze się bawiła i nie miała ochoty się nad tym zastanawiać.
– Gdzie on jest? – dopytywała matka, strzelając oczami na wszystkie strony.
– Tam – wskazała Lindsay i Liza stłumiła chichot.
– Może ogłosimy to przez megafon? – zapytała cierpko.
Siostra spojrzała na nią obojętnie.
– Lizo, w takim barze na pewno nie mają megafonu.
– O ja głupia – mruknęła Liza.
Od strony Jenny dobiegło naraz przeciągłe westchnienie i Liza odwróciła się, żeby zobaczyć, o co to całe zamieszanie. Spojrzała w stronę wejścia i zamarła na widok mężczyzny stojącego przy drzwiach. Nie sposób było nie zwrócić na niego uwagi. Zdawało się, że wysysa całe powietrze z pomieszczenia. O pół głowy wyższy od wszystkich pozostałych gości w barze, miał atramentowoczarne włosy sczesane z wysokiego, arystokratycznego czoła. Stalowoszare oczy lekceważąco obiegały pomieszczenie, usta skrzywione były w cynicznym grymasie, który Liza dostrzegała nawet z drugiego końca sali. Rozpięta u góry śnieżnobiała koszula odsłaniała mocną szyję. Liza aż do tej pory nie miała pojęcia, że męska szyja może być seksowna. W połączeniu z wąskimi czarnymi spodniami był to strój, który pasowałby raczej do kelnera, a jednak nikt nie mógłby wziąć tego mężczyzny za kelnera. Emanował władzą, pieniędzmi i arogancją, jakby był właścicielem całego świata. Liza zwykle nie znosiła arogancji, ale pewność siebie tego mężczyzny była zniewalająca. Zmusiła się, by odwrócić wzrok.
– Widziałaś go? – dopytywała Lindsay.
Skinęła głową.
– Jenno, wydaje mi się, że on cię zauważył – głośno szepnęła podekscytowana Yvonne.
Jenna uśmiechnęła się i zarumieniła. Liza znów podniosła wzrok: ciemnowłosy Adonis zwrócony był w inną stronę, a w jej siostrę z wyraźnym zainteresowaniem wpatrywał się mężczyzna o życzliwej twarzy, z potarganymi jasnymi włosami i rumianymi policzkami. To był Chaz Bingham? Więc kim był ten drugi?
– Idzie tu! – pisnęła Lindsay.
O dziwo, Chaz naprawdę zbliżał się do ich stolika. Liza zebrała się w sobie. Zastanawiała się, czy chce je poprosić, by zachowywały się ciszej, czy może pożyczyć od ich stolika krzesło, na którym leżały płaszcze, ale on nic takiego nie zrobił. Uśmiechając się promiennie do Jenny, zwrócił się do nich wszystkich:
– Chciałbym zapytać, czy mogę postawić paniom drinka?
Jenna zarumieniła się uroczo. Obdarzona przez naturę burzą jasnych loków, żywymi niebieskimi oczami i krągłą sylwetką zawsze miała jakichś wielbicieli, ale, o dziwo, nawet w najmniejszym stopniu nie była próżna; prawie z nikim się nie spotykała i zawsze wydawała się zaskoczona przyciąganą uwagą. Liza nawet nie mogła marzyć o takiej popularności.
– Tak, dziękujemy – odpowiedziała Lindsay, wymownie szturchając Jennę. Zadowolony Chaz przyjął od nich zamówienia.
– Ze wszystkich kobiet w całym barze wybrał właśnie ciebie! – szepnęła triumfalnie matka, kiedy odszedł.
– Mamo, on tylko chce mi postawić drinka – zaprotestowała Jenny, ale Liza zauważyła, że odprowadziła Chaza wzrokiem.
Ona sama odruchowo przeniosła spojrzenie na tego drugiego mężczyznę, który dołączył do Chaza przy barze i mówił coś do niego ze znudzonym wyrazem twarzy, obojętnie wiodąc wzrokiem po sali. Jego arogancja wydawała się wręcz śmieszna. Liza wyobrażała sobie, że jakiś właściciel ziemski mógłby tak patrzeć na chłopów pańszczyźnianych, i znów poczuła irytację. Dlaczego tak przystojny mężczyzna musiał być taki arogancki? Westchnęła w duchu. Wiedziała, że wygląd to nie wszystko, a jednak na tym świecie z pewnością bardzo się liczył.
– Kiedy tu wróci, na litość boską, poproś go, żeby usiadł – powiedziała matka do Jenny.
– Mamo…
– Jeśli ona go nie poprosi, to ja to zrobię – oświadczyła Lindsay. – On na pewno śpi na pieniądzach.
– Nie sądzę, żeby tak bardzo docenił zaproszenie od ciebie – wtrąciła Liza, a gdy siostra spiorunowała ją wzrokiem, sięgnęła po swoje wino. Odrzuciła ofertę Chaza Binghama i w kieliszku pozostał tylko łyk. Czy Chaz przysiadłby się do nich, gdyby go poprosiły? I czy jego dumny przyjaciel też by do niego dołączył? Na tę myśl serce zabiło jej szybciej i poczuła, że potrzebuje więcej wina.
– Dokąd idziesz, Lizo? – Matka pochwyciła ją za rękaw. – Chaz zaraz tu wróci…
Nawet się jeszcze nie przedstawił, a matka już nazywa go po imieniu, pomyślała cierpko.
– Zdecydowałam, że mimo wszystko mam ochotę na kieliszek wina – powiedziała Liza i z lekkim trzepotaniem serca skierowała się stronę baru i opartego o niego intrygującego mężczyzny.
– Dlaczego, do diabła, wybrałeś to miejsce? – Fausto Danti rozglądał się po zatłoczonym barze z grymasem niesmaku. Przyleciał z Mediolanu tego popołudnia i miał nadzieję wybrać się ze starym przyjacielem ze studiów na spokojną kolację do dyskretnego, ekskluzywnego klubu, a nie na drinka do baru pełnego turystów i studentów.
– Nie podoba ci się tu? – zapytał Chaz niewinnie, a gdy Fausto nie zaszczycił go odpowiedzią, dodał jeszcze: – Zawsze byłeś snobem, Danti.
– Wolę uważać, że jestem wymagający.
– Rozluźnij się wreszcie, powtarzam ci to od czasów studenckich. – Ruchem głowy wskazał na stolik z gromadą piszczących kobiet. – Powiedz, widziałeś kiedyś piękniejsze stworzenie?
Fausto musiał przyznać, że kobieta, na którą Chaz zwrócił uwagę już w chwili, gdy przekroczył próg, była naprawdę piękna.
– Całkiem ładna. Tylko ta jedna z nich wszystkich.
– Jej siostry też nie są złe.
– Siostry? – zdziwił się Fausto. – Skąd wiesz, że to nie przyjaciółki?
Chaz wzruszył ramionami.
– Wszystkie są do siebie podobne, a ta starsza to na pewno matka. W każdym razie zamierzam poznać je wszystkie. Ty też możesz to zrobić.
Fausto tylko prychnął z niedowierzaniem.
– Nie mam najmniejszej ochoty.
– A co powiesz o tej z kręconymi włosami?
– Równie zwyczajna i nudna jak ta druga obok – odparł Fausto, nie patrząc na żadną z kobiet. Nie miał zamiaru podrywać nikogo w takim miejscu, ani nawet w ogóle. Przyjechał do Anglii tylko po to, by poradzić sobie z problemami w londyńskim biurze i zaraz po tym zamierzał wrócić do Włoch, do matki, która miała nadzieję, że wkrótce przedstawi jej swoją narzeczoną. Na tę myśl poczuł ściskanie w żołądku. Musiał jednak wypełnić swój obowiązek, co do tego nie było dwóch zdań.
– Daj spokój, Danti – powtórzył Chaz. – Zrelaksuj się, jeśli jeszcze pamiętasz, jak się to robi. Wiem, że przez ostatnie lata ciężko pracowałeś, ale zabawmy się trochę.
– Zwykle bawię się inaczej. – Fausto przyjął od barmana whisky i lakonicznie skinął głową w podziękowaniu. – Na pewno nie w towarzystwie poszukiwaczek złota, które spijają ci z ust każde słowo.
Chaz poklepał go po ramieniu. Fausto uśmiechnął się do niego zaciśniętymi ustami i naraz poczuł dziwny dreszcz. Odwrócił się szybko, spodziewając się zobaczyć kogoś tuż za sobą, ale nikogo tam nie było. Rozejrzał się po zatłoczonej sali, ale wszędzie widział tylko jednolity tłum londyńczyków ze średniej klasy.
Chaz sięgnął po drinki, które zamówił dla pstrokatej grupy kobiet, i ruszył w ich stronę. Jedna ze szklanek ozdobiona była różową parasolką i aż trzema wisienkami. Fausto niechętnie poszedł za przyjacielem. Blondynka, którą Chaz miał na celowniku, rzeczywiście była atrakcyjna, choć wydawała się prostą dziewczyną. W jej czystym spojrzeniu nie było podstępu, w otwartej twarzy nie widać było głębi, jednak Fausto musiał przyznać, że jej uroda robiła wrażenie.
Druga siostra, chyba jeszcze nastolatka, miała przesadny makijaż, jasnobrązowe włosy spięte w ciasny kucyk na czubku głowy i obcisłą bluzkę podkreślającą krągłości. Fausto zinterpretował błysk w jej oczach jako chciwość i znów zaczął się obawiać nieprzyjemnego wieczoru. Zauważył, że matka była w tym samym typie i ubrana równie wyzywająco. W jego pamięci niejasno zamigotały kędzierzawe kasztanowe włosy i błyszczące piwne oczy. Był pewny, że przy stoliku siedziała jeszcze czwarta kobieta. Gdzie ona się podziała?
Chaz uprzejmie postawił przed nimi drinki. Jak można było przewidzieć, blondynka, jąkając się, zaprosiła go do stolika i Chaz natychmiast usiadł obok niej. Dla Fausta zostało tylko miejsce obok nastolatki z pożądliwym spojrzeniem, toteż oznajmił chłodno, że woli stać.
– Właśnie tego się spodziewałam – usłyszał obok ramienia. Kobieta, której wypatrywał, minęła go i wślizgnęła się na swoje miejsce. – Prawdę mówiąc, sprawia pan wrażenie, jakby chciał pan stąd zniknąć jak najszybciej.
Fausto spojrzał w piwne oczy, które w tej chwili strzelały ogniem. Zastanawiał się, dlaczego ta mała Panna Nikt patrzy na niego z taką wyższością i gniewem.
– Przyznaję, że ja sam nie wybrałbym tego baru – odpowiedział, mierząc ją równym spojrzeniem.
Kasztanowe włosy opadały jej na ramiona w burzy spiralnych loków, duże piwne oczy otoczone były gęstymi rzęsami, a usta przypominały łuk Kupidyna. Miała na sobie prosty zielony sweter i dżinsy. Po chwili zastanowienia Fausto uznał, że nie ma w niej nic niezwykłego.
Wytrzymał jej spojrzenie. Kpiąco uniosła brwi i z ostentacyjnym brakiem zainteresowania odwróciła wzrok.
– Jenna… Lindsay… Yvonne… Liza – dobiegło od stolika i Fausto nadstawił uszu, chociaż wątpił, czy kiedykolwiek poczuje potrzebę zwrócenia się do którejkolwiek z tych kobiet po imieniu. Chaz jednak wydawał się zachwycony. Fausto wsunął ręce do kieszeni spodni. Więc teraz wiedział, że ma na imię Liza, chociaż to nie miało żadnego znaczenia.
– A pan jak ma na imię? – zaćwierkała matka, czyli Yvonne, choć było jasne, że i tak wie, z kim ma do czynienia. Ze względu na swoje pochodzenie, majątek i zamiłowanie do imprez Chaz często gościł na łamach plotkarskich pism.
– Chaz Bingham, a to mój dobry przyjaciel z czasów studiów, Fausto Danti. Przyjechał z Mediolanu i przez kilka miesięcy będzie prowadził biuro rodzinnej firmy w Londynie.
Fausto rzucił mu chłodne spojrzenie. Chaz odpowiedział niewinnym uśmiechem, w którym nie było nawet cienia skruchy.
– Jak się panu podoba nasz kraj, panie Danti? – spytała matka obrzydliwie dziewczęcym głosem.
– Tak samo jak piętnaście lat temu, kiedy tu studiowałem – odpowiedział Fausto chłodno. Zaśmiała się niepewnie i sięgnęła po absurdalny koktajl.
Chaz z ożywieniem rozmawiał z Jenną. Pozostała czwórka – Fausto i te trzy nudne kobiety – siedziała w nieznośnym milczeniu. Fausto był zmęczony, nie w humorze i absolutnie nie miał ochoty zawierać z nimi bliższej znajomości, a poza tym następnego dnia musiał wstać o siódmej rano. Po nieznośnych piętnastu minutach znacząco spojrzał na zegarek i na Chaza, przyjaciel jednak beztrosko go zignorował.
Fausto zacisnął zęby. Nie chciał okazać się niegrzecznym gburem i zostawić przyjaciela samego, chociaż Chaz może właśnie tego sobie życzył. Znów zerknął na zegarek, jeszcze bardziej wymownie.
– Bardzo mi przykro, że pana zatrzymujemy – powiedziała Liza kwaśno.
– Właściwie to Chaz mnie zatrzymuje – odparł Fausto.
– Wygląda na to, że dobrze się bawi. – Chaz i Jenny rozmawiali z głowami pochylonymi ku sobie. – Na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu, że pan sobie pójdzie. – Fausto dostrzegł w jej oczach wyraźną iskierkę wyzwania i wbrew sobie poczuł podziw. Ta kobieta miała w sobie więcej ognia niż jej piękna siostra. Ale to nie miało żadnego znaczenia.
– Jestem skłonny się zgodzić. – Skinął głową. – W takim razie pożegnam się.
Obrzucił beznamiętnym spojrzeniem wszystkie trzy kobiety i skinął głową do Chaza, który posłał mu zawstydzony uśmiech, nie przerywając rozmowy z Jenną.
Fausto jeszcze raz spojrzał na Lizę. Gdy ich oczy się spotkały, coś w nim drgnęło, zaraz jednak, tak samo lekceważąco jak na początku, dziewczyna odwróciła wzrok.
Liza wpatrywała się w sufit swojej sypialni. Jesienne promienie słońca przebijały się przez zasłony i rozświetlały jej maleńki pokój złocistym blaskiem, ona jednak nie zwracała na to uwagi. Przed oczami stała jej postać Fausta Dantiego – stalowoszare oczy, ładnie zarysowane usta, czarne włosy i pogardliwe spojrzenie.
Niegrzeczny, arogancki, irytujący cham. Zacisnęła pięści na kołdrze, przypominając sobie jego arystokratyczny, przeciągły głos, który mówił: „Równie zwyczajna i nudna jak ta druga, jeśli nie bardziej”. Usłyszała te obojętne, okrutne słowa, kiedy podeszła do baru. Po raz kolejny powiedziano jej, że nie jest nikim wyjątkowym, ale tym razem było to jeszcze gorsze, bo powiedział tak zupełnie obcy mężczyzna. Fausto Danti zerwał strup z ledwie zagojonej rany, którą Liza ze wszystkich sił starała się ukrywać przed wszystkimi, nawet przed sobą. Zawsze wiedziała, że nie jest piękna jak Jenna, inteligentna jak Marie ani energiczna jak Lindsay. Ale usłyszeć to w taki sposób…
Po usłyszeniu tego bezdusznego komentarza szybko wróciła do stolika, wściekła i zraniona, zanim zdążył ją zauważyć. Powiedziała sobie, że zna tego mężczyzny, a on najwyraźniej w ogóle nie miał ochoty jej poznać. Patrzył na nie wszystkie z góry i nie stać go było nawet na zwykłą uprzejmość.
Ale sposób, w jaki na nią patrzył… Liza mocniej zacisnęła pięści. Choć bardzo chciała go nienawidzić, to spojrzenie wzbudziło w niej zaskakującą tęsknotę, której nie mogła zaprzeczyć. Wiedziała jednak, że to nie może prowadzić do niczego dobrego. Sądząc po tym, co powiedział, musiała zupełnie opacznie odczytać to spojrzenie. Przecież już kiedyś zdarzyło jej się tak pomylić. A co do jej reakcji… no cóż, był atrakcyjny i każda normalna kobieta mogłaby tak zareagować na jego wygląd. Z drugiej strony, kiedy Chaz odszedł po wymianie numerów telefonów z Jenną, rozmowa przy stoliku skupiła się wokół niego, a nie wokół Fausta Dantiego. Czy zadzwoni? Czy zaprosi Jennę na randkę? Kiedy? Dokąd ją zabierze? Rozprawiały o tym przez pół nocy, aż wreszcie Liza poszła spać, nie chcąc im psuć nastroju. Żadna z sióstr nawet nie wspomniała wczoraj o Fauście Dantim.
Liza z westchnieniem wyszła z łóżka. Miała przeczucie, że to będzie ciężki dzień.
W prywatnym raju
Tara Michaels, uciekając przed ślubem z okrutnym kuzynem, trafia do pałacu szejka Raifa ibn Ansara. Przekroczyła nielegalnie granicę, ale zrobiłaby wszystko, by wrócić do Londynu, gdzie ma dom i pracę. Szejk Raif uświadamia jej, że w Londynie już na nią czekają, i proponuje, by schroniła się jakiś czas u niego. Tu będzie bezpieczna…
Fragment książki
Ciężarówka, którą jechała Tara, zatrzymała się gwałtownie. Serce dziewczyny niespokojnie łomotało w piersi. Nadszedł ten moment, którego bała się najbardziej. Ledwo była w stanie uwierzyć, że świadomie podjęła się czegoś takiego. Przekraczała właśnie nielegalnie granicę. Łamała prawo, próbując dostać się na terytorium obcego kraju. Wiedziała jednak, że nie ma wyboru. Musiała uciekać.
Zadrżała na myśl o tym, co by ją czekało, gdyby została w Dhalkurze. Obawy przed zaufaniem mężczyźnie, którego ledwo znała i który pomagał jej w ucieczce, zdawały się niczym w porównaniu ze strachem przed tym, co mogłoby się z nią stać, gdyby nie wyjechała. Tara nie wyobrażała sobie dalszego życia na łasce Fauda.
Strach zaczynał ogarniać jej delikatne ciało, z trudem łapała oddech. Leżała zawinięta w kokon z materiału i rzucona jak przedmiot w rogu auta. Mimo wczesnej pory czuła, jak na pustyni narastał upał. Nagle ciężarówką szarpnęło. Tara zamarła. Usłyszała przytłumione głosy i zrozumiała, że przekroczyli granicę. Wzięła głęboki oddech. Przynajmniej na tyle głęboki, na ile mogła sobie pozwolić na tak ciasnej i ubogiej w tlen przestrzeni. Ale nie powinna była myśleć o tym teraz, kiedy starała się nie dostać klaustrofobii. Yunis zatrzyma ciężarówkę, gdy tylko znikną z pola widzenia strażników granicznych i będzie mogła się wydostać. Musiała zachować spokój i czekać.
Nie było to jednak łatwe zadanie. Ostatni miesiąc był bowiem najgorszym w całym jej życiu, a codzienność zamieniła się w koszmar. Żałoba po mamie wciąż wypełniała myśli Tary, sprawiając, że świat wydawał się nudny i bezsensowny. Jedyna osoba, na myśl o której czuła intensywne emocje, to był Faud.
Nigdy więcej nie zamierzała spojrzeć mu w oczy. Jej kuzyn wyrósł ze złośliwego, sadystycznego chłopca na bezwzględnego, zachłannego mężczyznę, gotowego zniszczyć każdego, kto stanie mu na drodze do celu. W tym przypadku była to Tara. Znowu zadrżała. Musiała sobie przypomnieć, że już za krótką chwilę będzie wolna. Ciężarówka się zatrzyma i Yunis ją wypuści. Był przyjacielem jej matki, dlatego mu ufała. Postanowiła sobie, że kiedy będzie już bezpieczna, znajdzie sposób, by mu się odwdzięczyć.
Ziewnęła, zmęczona pomimo niebezpieczeństwa. Upał i brak tlenu dawały jej się we znaki.
Wkrótce zatrzymali się na postoju, a Tara pozwoliła powiekom swobodnie opaść…
Obudziła się ogarnięta paniką, w zupełnej ciemności. Gorące powietrze ciążyło jej w klatce piersiowej. Nie mogła się ruszyć, jej ręce i nogi były uwięzione. Nic nie słyszała. Całkowicie zdezorientowana, nie mogła nawet stwierdzić, gdzie jest góra, a gdzie dół.
Już miała zacząć krzyczeć, gdy uderzyły ją wspomnienia. Ciężarówka. Granica. Oferta Yunisa, by ukryć ją w dostawie towarów, które zabierał do Nahratu.
Po prostu zasnęła, to wszystko.
Czy wcześniej też było tak nieznośnie gorąco? Swędziała ją przegrzana skóra, a włosy lepiły się od wilgoci. Jak długo już tu była?
Rozległo się głośne uderzenie, ktoś otworzył tył ciężarówki. Usłyszała przytłumione męskie głosy. Przestraszyła się. Kim byli ci ludzie? Dokąd przyjechali?
Yunis jechał do stolicy Nahratu, ale obiecał, że zostawi ją w jakimś ustronnym miejscu. Plan nie uwzględniał udziału żadnych osób trzecich. Czuła, jak w uszach pulsuje jej krew, a napięcie narasta. Czy popełniła błąd, ufając mężczyźnie, który był przecież najlepszym przyjacielem jej matki?
Poczuła ruch. Ktoś pociągnął za zawiniątko, w którym była ukryta. Usłyszała męskie głosy i parsknięcie śmiechem.
Tara przygryzła wargę, tłumiąc krzyk. Całkowicie rozbudzona, nie mogąc się ruszyć, jedyne, co mogła zrobić, to milczeć i mieć nadzieję, że będzie bezpieczna. Mimo to w głowie już pisała czarny scenariusz o tym, że Yunis dostarczył ją w inne miejsce, w ręce mężczyzn zbratanych z Faudem, którzy pragnęli wykorzystać jego bezbronną kuzynkę.
Raif zaczekał, aż zostanie sam, po czym wstał z pozłacanego siedzenia stojącego na marmurowym podium i przeciągnął się. Pomimo dyskomfortu, którego mu to przysparzało, cotygodniowe publiczne wysłuchanie apeli było tradycją, której nie miał zamiaru zmieniać. Ważne było, aby ludzie czuli, że szejk ich słucha i o nich dba. Dzisiejsza sesja zaczęła się od sąsiedzkiego sporu o ziemię, który trwał od kilku pokoleń. Następnie usłyszał o rzekomej kradzieży posagu i oskarżeniach wobec urzędnika państwowego o zaniechanie swoich obowiązków.
Szejka zmartwiły owe zarzuty, jeśli były prawdziwe…
Nagle otworzyły się drzwi i wszedł szambelan pałacu. Ukłonił się, po czym wskazał na wysokiego mężczyznę trzymającego duży pakunek. Nawet stąd Raif widział, że nieznajomy się poci, ciężko oddycha, a oczy ma szeroko otwarte. Czy jego brzemię było tak ciężkie, czy też był zdenerwowany?
– Szybko. – Szambelan pospieszył mężczyznę. – Nie każ Jego Królewskiej Mości czekać.
Następnie zwrócił się do szejka:
– Prosił pan o informację, kiedy nadejdzie prezent dla pana ciotki. – Wskazał na mężczyznę. – Jeden z moich pracowników był przypadkiem na granicy, kiedy przesyłka dotarła, i upewnił się, że zostanie tu natychmiast przywieziona. Pomyślałem, że chciałby pan obejrzeć ją osobiście.
Raif skinął głową i przeniósł swoją uwagę na nieznajomego, który z wysiłkiem, ostrożnie położył pakunek na podłodze.
– Otwórz opakowanie, żeby Jego Wysokość mógł zobaczyć.
Szambelan podszedł do paczki, ale nieznajomy natychmiast zatrzymał jego ruch, jakby pilnował swojej przesyłki.
– Nie! – Odwrócił się i po raz pierwszy spojrzał Raifowi w oczy. Skóra na karku Raifa się napięła. To było spojrzenie pełne desperacji. – Jeśli Wasza Wysokość pozwoli, powinien pan zobaczyć to na osobności. – Spojrzał przez ramię na strażnika przy drzwiach.
Zaciekawiony Raif przyjrzał się nieznajomemu.
– Dlaczego?
Mężczyzna miał problem z wyduszeniem z siebie odpowiedzi.
– Proszę, Wasza Wysokość. To ważne.
Szambelan także wyglądał na zdziwionego.
– Daj mi to.
Ruszył do przodu, jakby chciał wziąć sprawy w swoje ręce, ale nieznajomy po raz kolejny zablokował próbę.
– A tak właściwie, kim ty jesteś? – Głos Raifa przerwał ich sprzeczkę.
– Yunis, Wasza Wysokość. Jestem szefem Królewskiej Gildii Dhalkur…
– A, to ty.
Ciotka wychwalała tego mężczyznę pod niebiosa, zarówno jeśli chodzi o jego charakter, jak i kunszt, dlatego Raif zamówił dla niej prezent z jego warsztatu. – Nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co przyniosłeś.
– Przysięgam, że nie zrobię Waszej Wysokości żadnej krzywdy – powiedział Yunis z ręką na sercu.
Szejk był już niezmiernie zaciekawiony, co kryje pakunek. Gwałtownym skinieniem głowy odprawił strażnika.
– Wasza Wysokość! – przeklął szambelan.
Raif go zignorował. Yunis nie byłby w stanie wejść do pałacu, gdyby był uzbrojony. Poza tym ręczyła za niego ciotka.
– Otwórz – rozkazał.
Ich oczom ukazał się dywan okraszony złotymi zdobieniami, pięknie odbijającymi światło. Yunis rozwijał dalej. Złoto zmieszało się z bladymi kolorami pustynnych piasków, kontrastując z błękitami indygo i głębokimi fioletami. Był to piękny dywan, jednak Raif dalej nie rozumiał, po co ta dyskrecja. Wtem dywan rozwinął się z łoskotem, a Raif zorientował się, że wpatruje się w gołe kończyny, plątaninę ciemnych włosów i wielkie wytrzeszczone oczy.
Szambelan odskoczył z krzykiem. Yunis zamarł.
A Raif nie mógł oderwać oczu.
Ona, bo niewątpliwie była to kobieta, miała na sobie sukienkę koloru dojrzałych malin. A raczej w połowie miała, bo ta zsunęła jej się z ramion, odkrywając nagie piersi. Wielkie zielone oczy wpatrywały się w niego.
Raif poczuł, jak to spojrzenie przeszywa go na wskroś.
Wreszcie uniosła smukłe ramię i odgarnęła kosmyk włosów, odsłaniając zaczerwienione policzki. Była piękna.
Raif poczuł skurcz w brzuchu. Pożądanie?
– Przypuszczam, że to Kleopatra? – powiedział głębokim, surowym głosem.
Górował nad nią z podwyższonej platformy, przez co czuła się malutka i nic nieznacząca. Jego formalne szaty, nieskazitelnie białe, wykończone złotem, kontrastowały z jej wyświechtanym okryciem.
Miał wokół siebie aurę władzy i dominującej męskości.
Wiedział o tym doskonale.
Zamrugała oszołomiona, próbując złapać oddech. Zbyt długo zajęło jej zrozumienie odniesienia do Kleopatry. Kleopatra, jak głoszą legendy, została przemycona do kwater Juliusza Cezara owinięta dywanem, a następnie próbowała go uwieść.
Tara poprawiła sukienkę i wtem odkryła, że kokarda jest rozwiązana, a materiał nie zakrywa jej nagiego ciała. Westchnęła z przerażeniem i zaczęła gorączkowo szukać rozwiązanych końców. Długa podróż, duchota i skwar sprawiły, że męczyły ją mdłości. Spojrzała na podłogę, na której siedziała, i dostrzegła misterne wzory półszlachetnych kamieni osadzonych w marmurowej posadzce. Uniosła głowę i natychmiast przytłoczyła ją ogromna przestrzeń. Prawda uderzyła ją w twarz.
To nie był zwykły pokój, a mężczyzna, który się jej przyglądał, nie był zwykłą osobą. Tara znała tę surową, przystojną twarz. Każdy, kto interesuje się bieżącymi sprawami, by ją rozpoznał. Yunis nie sprzedał jej handlarzowi ludźmi. Przywiózł ją prosto do szejka Nahratu. Przerażenie paraliżowało jej ciało. Przekroczyła granicę, ale nie była bezpieczna. Jej sytuacja była już wystarczająco beznadziejna – szejk wiedział, że jest obcą, nielegalnie przemyconą na terytorium jego kraju. To było jednak nic w porównaniu z jej losem, gdyby Raif odkrył, kim jest Tara i postanowił zwrócić ją w ręce kuzyna.
Tara owinęła się ciasno sukienką i zerwała się na równe nogi, odchylając ramiona do tyłu.
–Wasza Wysokość. – Nie mogła dygnąć, a tym bardziej ukłonić się, więc po prostu pochyliła głowę i skupiła się na utrzymaniu się prosto, mimo chwiejnych kolan i mdłości.
– To był niezły występ.
Nie potrafiła ocenić nastroju szejka na podstawie jego słów. Czy był sarkastyczny?
– Twoje imię?
Powoli podniosła oczy, mając nadzieję, że odnajdzie w jego wyrazie twarzy jakiś cień życzliwości. To była próżna nadzieja. Szejk Raif ibn Ansar z Nahratu wyglądał na bardziej nieporuszonego i surowego niż wcześniej.
– Tara, Wasza Wysokość. – Odetchnęła głęboko. Było mało prawdopodobne, by jej nazwisko coś dla niego znaczyło. – Tara Michaels.
– A jakie jest znaczenie tej scenki, pani Michaels? – Szejk zmrużył oczy. – Przyznam, robi wrażenie, aczkolwiek brakuje mi tu… godności. Wbrew temu, co myślą niektórzy, nie interesują mnie kobiety padające do moich stóp, dosłownie czy w inny sposób.
Uderzyło ją to oburzające założenie, że zaplanowała tę upokarzającą sytuację. Jakby jakakolwiek rozsądna kobieta rozwinęła się u jego stóp jak… podarunek! Założę się, że ta stara historia o Kleopatrze została wymyślona przez mężczyznę. Mężczyznę o lubieżnym umyśle.
– Proszę, Wasza Wysokość – Yunis wkroczył do rozmowy. – To się nie miało wydarzyć – powiedział, po czym odwrócił się i spojrzał ze smutkiem w kierunku Tary. – Zostałem zatrzymany na granicy i eskortowany prosto do pałacu, nie miałem możliwości wypuścić cię wcześniej.
– Przemyt ludzi – skwitował niski mężczyzna o przysadzistej posturze, który dopiero co pojawił się w polu widzenia Tary. – Zawołam straż i każę ich natychmiast aresztować.
Kolana się pod nią ugięły.
– Nie ma takiej potrzeby – powiedział szejk, ku zdziwieniu Tary. – Sam ich przesłucham. Możesz iść. Zachowasz to, co się wydarzyło dla siebie, dopóki nie zadecyduję, jakie kroki podejmiemy.
Niski mężczyzna niechętnie opuścił salę, a Raif zszedł z podestu i zbliżył się do kobiety.
– Źle się czujesz? – zapytał.
Tara z trudem się wyprostowała.
– Choroba lokomocyjna – wymamrotała. – Nie było tam powietrza i było bardzo gorąco.
Szejk patrzył na nią długo i wnikliwie. Jego oczy były tak ciemne, że wydawały się czarne.
– Chodź – powiedział w końcu i opuścił salę.
Dwadzieścia minut później Tara siedziała w luksusowej poczekalni. Spodziewała się, że zostanie wrzucona do celi, gdzie będzie przesłuchiwana, a tymczasem miła kobieta przyniosła jej wodę z lodem i ciasteczka. Nudności ustąpiły i jedyne, czego pragnęła, to wyjść na wolność. Szejk zabrał jednak ze sobą Yunisa, a Tara nie mogła odejść bez upewnienia się, że wszystko z nim w porządku. Czuła się winna, że naraził swoje bezpieczeństwo, by jej pomóc. Zmartwiona oparła głowę na ręku i przymknęła na chwilę oczy…
Nie była pewna, co ją obudziło. Nie był to dźwięk, bardziej wrażenie bycia obserwowaną. Tara otworzyła oczy i odkryła, że nie jest sama.
Szejk Raif z Nahratu siedział naprzeciwko niej i nawet nie mrugnął, kiedy się przebudziła. Tara w pośpiechu zdjęła nogi z fotela i usiadła wyprostowana z bosymi stopami na podłodze.
– Gdzie jest Yunis? – zapytała łamiącym się głosem.
– Nie musisz się o niego martwić.
– Nie? Wypuściłeś go? Jest wolny?
Szejk postukał palcami w poręcz krzesła.
– Oczywiście nie. Złamał prawo, przemycając cię przez granicę. Reszta jego przesyłek jest właśnie sprawdzana. Kto wie, co jeszcze przemycił?
Tara pokręciła głową.
– To nie tak. On nie jest przemytnikiem.
– Doprawdy? – Szejk wyglądał sceptycznie.
– To prawda! Zrobił mi przysługę, chciał mnie uratować.
– To nie jest wymówka dla przemytu ludzi. To poważne wykroczenie. Jeśli nie szanuje naszych granic, mógł popełnić także inne przestępstwa. Zostanie odpowiednio potraktowany.
Szejk wyglądał tak surowo, że serce Tary zamarło.
– Co z nim zrobiłeś? – spytała cicho.
Nahrat był podobno krajem z postępowym systemem prawnym. Ale niedawny kontakt z Fuadem dowiódł, jak mało znaczyło prawo, gdy potężny, bezlitosny człowiek miał przyzwolenie, by je ignorować. Czy Yunisa czekało coś więcej niż zwykłe przesłuchanie? Przerażona zerwała się na równe nogi.
– Skrzywdziłeś go?
Szejk poprawił się na siedzeniu.
– A jakie miałoby znaczenie, gdybym to zrobił?
Dreszcz przerażenia przeszył jej ciało. Wzięła drżący, głęboki oddech, nie odrywając wzroku od tego tajemniczego spojrzenia. Zawsze uważała, że ciemne oczy są bardzo seksowne. Teraz wydawały jej się też groźne.
– Naprawdę, to porządny człowiek. Nigdy wcześniej tego nie robił. Zobaczył, że jestem zdesperowana, i zaoferował mi szansę ucieczki. Próbował pomóc.
Szejk skinął głową.
– Tak mówi. Obecnie czeka, aż jego historia zostanie zweryfikowana. – Szejk zrobił długą pauzę, po czym powiedział: – Proszę wyjawić mi całą prawdę, pani Michaels.
Tara była świadoma, że uciekła ze szponów Fuada, ale jeśli ten mężczyzna odeśle ją z powrotem przez granicę, nie będzie drugiej szansy na ucieczkę. Pytanie brzmiało, na ile mogła być z nim szczera. Czy powinna mu zaufać Raifowi?
– Jestem obywatelką Wielkiej Brytanii i…
– Gratulacje. Dobrze mówisz w naszym języku.
– Ja… – Zawahała się. Ile mogła ujawnić? – Moja matka pochodziła z Dhalkuru i tam się urodziłam. Mieszkałam tam do ósmego roku życia.
– Wróciłaś odwiedzić rodzinę?
To było niebezpieczne terytorium. Jeśli odkryłby, kim jest jej kuzyn, poczułby się zobowiązany do „zwrócenia” Tary w jego ręce.
– Moja matka nie żyje, Wasza Wysokość. – Drapało ją w gardle, z trudem powstrzymała napływające do oczu łzy. Miesiąc nie wystarczył na przywyknięcie do straty. – Nic mnie już nie trzymało w Dhalkurze. Chciałam dotrzeć do domu. Ale… zgubiłam paszport…
– A twój bagaż?
– Słucham?
Prawda była taka, że gdyby ktoś zauważył ją idącą na podwórze z walizką, na pewno zostałaby zatrzymana. Ale nie mogła tego powiedzieć.
Zmusiła się do wzruszenia ramionami.
– Spieszyłam się. Muszę szybko wracać do Londynu, a Yunis zaoferował mi pomoc. Jest starym przyjacielem mojej matki, sprzed lat. – Przynajmniej to było prawdą.
– Zamiast udać się do władz i zgłosić utratę paszportu, zdecydowałaś się złamać prawo i podżegać do tego samego swojego wspólnika, przekraczając nielegalnie granicę?
Kącik jego ust powędrował do góry, a na twarzy malował się wyraz kpiny.
– Naprawdę, stać cię na więcej… – zawiesił głos – księżniczko Taro.
Tara osunęła się na wystawne obicie kanapy. To był koniec. Nie miała już szans na ucieczkę. Przeszyła ją rozpacz. Chłodny podmuch strachu zmroził jej kości na myśl o powrocie. Zadrżała i skrzyżowała ramiona.
Próżno było szukać w jego twarzy zdziwienia.
– Wiedziałeś! Przez cały ten czas wiedziałeś i nic nie powiedziałeś – wypaliła niczym pocisk w jego kierunku.
Wzruszył umięśnionymi ramionami.
– Czekałem, aż mi powiesz.
Tak jakby miała jakikolwiek powód, żeby mu ufać. Równie dobrze mogło się okazać, że był sprzymierzeńcem Fauda.
– Czy z Yunisem wszystko w porządku? Wypuścisz go teraz, skoro masz mnie?
Coś się zmieniło w tej surowej, przystojnej twarzy. Przez chwilę wyglądało na to, że go zaskoczyła.
– W twoich ustach to brzmi, jakbym co najmniej chciał cię tu „mieć”.
Tara zamrugała. Czy była możliwość, że szejk po prostu pozwoli jej odejść? Nikła nadzieja. Nawet jeśli nie był przyjacielem jej kuzyna, to jako przywódca sąsiedniego kraju pewnie czułby się zobowiązany zwrócić ją Fuadowi, by utrzymać pokojowe stosunki.
– Proszę, przynajmniej wypuść Yunisa. Próbował zrobić dobry uczynek, to wszystko.
– Znowu rozmawiamy o nim? – westchnął zniecierpliwiony. – Czy on tak wiele dla ciebie znaczy? Kim dla ciebie jest? Kochankiem?
– Oczywiście, że nie! – Skąd mu przyszedł do głowy tak abstrakcyjny pomysł? – Yunis jest wystarczająco stary, by być moim ojcem! – Pokręciła głową. – To przyjaciel mojej matki. Pomógł mi ze względu na nią.