Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Doskonała propozycja / Jestem najlepsza
Zajrzyj do książki

Doskonała propozycja / Jestem najlepsza

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-276-9797-4
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyCinderella in the Billionaire’s CastleUndone by Her Ultra-Rich Boss
TłumaczJoanna ŻywinaEwelina Grychtoł
Język oryginałuangielski
EAN9788327697974
Data premiery2023-09-06
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Doskonała propozycja" oraz "Jestem najlepsza", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Lucinda Villeneuve czuje, że to ona powinna zorganizować wesele siostry Thiria Skartosa. Wie, co zrobić, by uszczęśliwić pannę młodą. Przedstawia swoją propozycję Thirowi, lecz on nawet nie chce jej słuchać. Przyszła do niego w niefortunnym momencie, gdy szukał spokoju i odosobnienia w swoim zamku. Czas działa jednak na jej korzyść, bo Thirio zaczyna się coraz bardziej interesować piękną i inteligentną Lucindą…

Orla Garrett jest organizatorką imprez i robi to perfekcyjnie. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych i nie pozwala sobie na błędy. Nie rozumie, jak to się stało, że przygotowując konferencję dla najbardziej wymagającego klienta Duartego de Castro e Bragança, pomyliła pomieszczenie, w którym ma się ona odbyć. Gdy Duarte odkrywa tę pomyłkę, chce zwolnić Orlę. Jednak od pierwszego wejrzenia iskrzy między nimi tak bardzo, że ostatecznie Duarte postanawia dać Orli drugą szansę…

 

Fragment książki

Sześć lat wcześniej

– Chyba nie mówisz poważnie, że wychodzisz, Thirio?
Thirio uśmiechnął się, jego ciemne oczy lśniły wesoło, a lekko przekrzywiona twarz była niemal zbyt przystojna. Ten uśmiech był znany na całym świecie, a przynajmniej w każdym tabloidzie i portalu plotkarskim.
– Dlaczego nie?
Constantina skrzywiła się z niezadowoleniem, pod którym kryło się coś więcej. Niepokój. Weszła do sypialni syna.
– Cóż, po pierwsze, jutro ojciec ma urodziny. Na imprezie będą setki ludzi i on oczekuje – ściągnęła brwi – oboje oczekujemy, że weźmiesz w niej udział.
– Nie zamierzam tego przegapić, mamo. Nie martw się.
Constantina spojrzała na syna, teraz już mężczyznę, zmrużonymi oczami.
– Czy naprawdę musisz wychodzić co wieczór?
Thirio odwrócił się.
– Czy to naprawdę ma znaczenie? – spytał z rozdrażnieniem.
– Marnujesz sobie życie.
– A co jeszcze mam według ciebie robić? Leżeć cały dzień nad basenem? Grać w golfa? Żeglować jachtem po morzu?
– Mógłbyś z nami pracować – zauważyła Constantina. W Skartos Inc. czekała na niego posada, utworzona zaraz po jego osiemnastych urodzinach. Thirio Skartos, urodzony w jednej z najstarszych i najbogatszych rodzin w Europie, naprawdę nie musiał pracować. Utworzony dla niego fundusz opiewał na miliardy funtów, a on zamierzał wydać je co do centa. Hedonizm naprawdę był przyjemny.
– Jestem tu z wami, mamo. Wrócę na imprezę. Nie naciskaj.
Constantina westchnęła ciężko. Dostrzegała w synu tak wiele cech jego ojca. Patrząc na twarz Thiria, widziała Andreasa. Jego siłę, dumę, upór i determinację. Wstała powoli, nie potrafiąc ukryć smutku malującego się na jej delikatnych rysach. Nie spojrzała Thiriowi w oczy i nie dostrzegła lekkiego grymasu, sugerującego wyrzuty sumienia.
– Nie przyszłam, żeby się kłócić.
– Przecież się nie kłócimy – wyrzuty sumienia zniknęły i zastąpił je promienny uśmiech.
– Pogubiłeś się, Thirio. Jak możesz żyć w ten sposób? Kobiety, alkohol, imprezy. Nie tak cię wychowaliśmy.
– Czyżby?
Constantina wzdrygnęła się, oskarżenie trafiło prosto w serce. Przypomniały jej się wszystkie wieczory spędzone poza domem, rozrywki, którym się oddawali, podczas gdy dzieci wychowywały się w szkołach z internatem, czas w domu spędzając u boku niań lub kochającej yiayi.
– Możesz tak wiele osiągnąć, być, kim zechcesz.
– To, jak żyję, to nie twoja sprawa.
Constantina zacisnęła usta.
– Mylisz się, kochanie. Poza tym martwię się. – Ruszyła w stronę drzwi, każdy jej ruch był naturalnie elegancki. – Proszę cię, nie zarażaj siostry twoim podejściem do życia. Ma siedemnaście lat i Bogu dzięki chce od życia więcej niż ty.
– Broń Boże, królowej Evie włos nie może spaść z głowy – odparł, przewracając oczami. – Moim zdaniem odrobina rozrywki by jej nie zaszkodziła.
– Nie pytam cię o opinię – powiedziała Constantina. – Nie sprowadzaj jej na manowce, Thirio.
– Przyjechałem na urodziny ojca. Porozmawiam z gośćmi, uśmiechnę się do zdjęcia i znikam. Zadowolona?
Constantina nie była ani trochę zadowolona. Uwielbiała Thiria. Był chłopcem, którego nie sposób było nie kochać: pucołowaty, z uroczym uśmiechem i rozbrajająco władczym charakterem, nawet jako małe dziecko. Nadal był uwielbiany. Uroda i wrodzona inteligencja sprawiły, że był popularny wśród rówieśników, niestety dostatek, w którym dorastał, uczynił go aroganckim i zbyt pewnym siebie.
Wyrośnie z tego, powtarzał Andreas z uśmiechem, a Constantina wiedziała, że patrzył na wybryki syna przez palce.
– Jesteś moim synem i kocham cię, Thirio. Zawsze będę cię kochać. Czasem jednak uważam, że przydałby ci się zimny prysznic. Zdajesz sobie sprawę, jak uprzywilejowana jest twoja pozycja? Nie chciałbyś tego jakoś konstruktywnie wykorzystać? – Pokręciła głową ze smutkiem. – Masz nieograniczone możliwości, jesteś wyjątkowo bystry. Gdybyś chciał, mógłbyś zmienić świat.
Thirio zmrużył oczy.
– To moje życie i zrobię z nim to, na co będę miał ochotę.
Constantina poczuła złość. Marnujący się potencjał jej syna był dla niej źródłem nieustającego bólu.
– Więc miejmy nadzieję, że w końcu zechcesz zrobić z nim coś pożytecznego.
Wyszła z pokoju, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo – żadne z nich nie miało pojęcia, że były to ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziała do syna. Constantinie nie będzie dane zobaczyć, jak potoczy się życie jej syna. Jej śmierć, za którą ponosił odpowiedzialność, będzie go prześladować przez wiele lat.

Obecnie

Kilka razy w roku, gdy Thirio był zmuszony opuścić Castile di Neve, zawsze wracał w fatalnym nastroju. Naprawdę niewiele aspektów zewnętrznego świata go cieszyło, a konieczność konfrontowania się z nim była dla niego prawdziwym brzemieniem. Aż w końcu mógł wsiąść w helikopter i opuścić dowolne miasto na świecie. Zostawiając za sobą cywilizację, leciał nad alpejskimi lasami porastającymi górskie zbocza, zbliżając się do zamku, który od sześciu lat nazywał domem.
Wyrastał z klifu niczym magiczna zjawa. W pochmurne popołudnia szczyty wież zdawały się dryfować wysoko nad poszarpanymi zboczami opadającymi w dół ku północnej części Włoch i pomimo romantycznego piękna wiekowych murów Thirio cenił budowlę za jej wynikającą z położenia niedostępność.
Zamek zdawał się nie należeć do niczego.
I tak trwali tam razem, dwoje odludków na obrzeżach cywilizacji. Teraz ledwie pamiętał przyjęcia, które kiedyś urządzali tu rodzice, gdy zamek szumiał od życia i zabawy.
Helikopter zniżył lot, okrążając zamek i kierując się na lotnisko, gdy Thirio zauważył coś, co sprawiło, że zaklął pod nosem.
Samochód.
Nieduże, czarne auto zaparkowane niedaleko głównego wejścia.
Jedną z rzeczy, jaką Thirio najbardziej cenił w posiadłości, była jej niedostępność. Oczywiście można tu było dojechać drogą, była ona jednak wąska i kręta – zwykle był tu zupełnie sam, tak jak sobie życzył.
Obudził się w paskudnym nastroju – wizja nieuchronnej podróży zawsze psuła mu humor – który w miarę upływu dnia tylko się pogarszał. Jedyne, o czym marzył, to wrócić do domu, wziąć prysznic i zapomnieć o innych ludziach, przeszłości i poczuciu winy.
Wyłączył silnik, ale nie wysiadł z helikoptera, starając się opanować emocje. Odetchnął głęboko i otworzył drzwi. Powietrze było tu chłodne i rześkie, choć w tym regionie wiosna zagościła już na dobre, niosąc ze sobą słońce, kwiaty i optymizm. Tu, na szczycie świata, chmury były szare, a drzewa uginały się od śniegu. Wysiadł z helikoptera, zatrzasnął drzwi i ruszył do tylnego wejścia pałacu.
Nie miał pojęcia, kto śmiał wkroczyć do jego królestwa, ale zamierzał odprawić nieproszonego gościa z kwitkiem. Thirio Skartos nie był w nastroju do bycia miłym.

Lucinda Villeneuve była zdenerwowana – delikatnie mówiąc. Nie tylko dlatego, że zjawiła się niezapowiedziana w zamku znanego miliardera z pewną propozycją. Chodziło o to, czego owa propozycja dotyczyła. Jeśli zgodzi się zatrudnić ją jako koordynatorkę przy organizacji wesela jego siostry, dla Lucindy byłaby to szansa, która mogła odmienić jej życie. Samo wynagrodzenie wystarczyłoby na zabezpieczenie pod kredyt, dzięki któremu w końcu mogłaby spłacić macochę i odzyskać kontrolę nad firmą należącą do jej nieżyjącego ojca. Co więcej, udowodniłaby wszystkim, którzy w nią wątpili, co naprawdę potrafi.
Musi go przekonać, że jest stworzona do tej pracy.
W sieci nie było zbyt dużo informacji na temat Thiria Skartosa. Można było znaleźć całą masę zdjęć młodego, przystojnego imprezowicza, który nie opuścił żadnego przyjęcia czy wydarzenia – znała ten typ ludzi. Jednak po pożarze, w którym zginęli jego rodzice, zniknął z życia publicznego. Na ostatnie sześć lat praktycznie zapadł się pod ziemię, więc Lucinda musiała się trochę nagimnastykować, żeby zdobyć adres jego alpejskiej kryjówki, położonej na granicy Szwajcarii, Francji i Włoch.
O jego młodszej siostrze Evie było więcej informacji. Trzymała się z dala od mediów, ale ostatnio zaręczyła się z księciem Nalvanii, czwartym synem rządzącego aktualnie monarchy, i w związku z tym udzieliła serii wywiadów. Lucinda spędziła kilka tygodni, analizując je i zbierając informacje na temat przyszłej księżniczki, aby zawrzeć to wszystko w swojej propozycji. Wiedziała, że to była świetna oferta. Musiała tylko przekonać o tym Thiria Skartosa.
Jeśli w końcu się tu zjawi!
Dotarła na miejsce kilka godzin temu, jakiś czas czekała w samochodzie, potem weszła do foyer i w końcu trochę dalej w głąb pałacu. Po drodze wypiła herbatę i czuła, że musi już skorzystać z toalety. Szukając łazienki, natknęła się na oszałamiających rozmiarów bibliotekę, gdzie wysokie ściany były całe zastawione starymi księgami. Czy to coś złego, jeśli tu na niego zaczeka? Uznała, że nie, skuliła się więc w jednym z foteli ze starym wydaniem Wojny i pokoju i tak zastał ją Thirio.
Lucinda nie była pewna, czego powinna się spodziewać. Wszyscy wiedzieli, że był przystojny, potwierdzały to zdjęcia sprzed kilku lat – oliwkowa skóra, atramentowo czarne oczy, grube i proste brwi, ostry noc i mocno zarysowana szczęka – jednak mężczyzna, który wszedł do biblioteki z morderczym błyskiem w oku, był kimś zupełnie innym. Na twarzy widać było ślady tamtego młodego chłopaka, jednak wykrzywione złością rysy sprawiały, że nie sposób było w nim rozpoznać tamtego uśmiechniętego, beztroskiego dzieciaka. Był potężnym mężczyzną, mierzącym prawie dwa metry i emanującym jakąś mroczną energią. Lucinda poderwała się z fotela, ze skruchą odkładając książkę. W obliczu jego obezwładniającej męskości zapomniała o profesjonalizmie.
– Kim ty jesteś, do diabła? – Miał wyjątkowo ostry akcent. Jego ojciec był Grekiem, a matka pochodziła ze Szwajcarii, sam natomiast uczęszczał do szkół w Londynie i Wiedniu i brzmiał jak członek brytyjskiej rodziny królewskiej. Jego głos był jednak niski, szorstki i zachrypły, jakby nie używał go zbyt często, a teraz był zły, że w końcu musi go użyć.
Lucinda przełknęła ślinę.
– Thirio Skartos?
– Jesteś w moim domu – odwarknął. – Naprawdę uważasz, że masz prawo zadawać pytania?
Nie spodziewała się aż takiej wrogości.
– Próbowałam się z panem skontaktować przez telefon – odparła pospiesznie, na chwilę zapominając, jak bardzo potrzebowała jego pomocy. – Ani razu pan nie oddzwonił.
– Większość ludzi zrozumiałaby aluzję.
– Nie jestem jak większość ludzi.
Splótł ramiona na piersi i patrzył na nią bez słowa, a Lucinda poczuła, jak jej tętno przyspiesza. Przygryzła dolną wargę.
– Nie jesteś tu mile widziana.
– Potrzebuję tylko paru minut rozmowy, nic więcej.
Na jego twarzy malował się sceptycyzm.
– Nie rozumiesz po angielsku?
Lucinda wzdrygnęła się. Nie on pierwszy podważał jej inteligencję. Od śmierci ojca macocha i przyrodnie siostry nie szczędziły jej upokorzeń, krytykując ją i obrażając na każdym kroku.
Ten mężczyzna nie miał pojęcia, że przywykła do odrzucenia i potrafiła być naprawdę silna.
– Rozumiem wszystko – powiedziała po chwili – ale nigdzie się nie wybieram, zanim nie porozmawiamy. Jeśli naprawdę chce pan zostać sam, sugeruję, żeby mnie pan wysłuchał. Im szybciej porozmawiamy, tym szybciej się stąd wyniosę.
Zaskoczyła go.
– Myślisz, że możesz wejść do mojego domu bez zaproszenia i stawiać mi ultimatum? Mógłbym kazać cię aresztować.
– To prawda – zgodziła się i skinęła głową, drżąc w środku – ale to trochę by potrwało i zaangażowałoby więcej osób. Nie zamierzam zostawać tu dłużej, chcę tylko porozmawiać.
Widać było, że Thirio Skartos nie przywykł do tego, że ktoś stawia mu warunki. Gdyby życie Lucindy nie zależało od tego, czy zaakceptuje jej ofertę, z rozbawieniem obserwowałaby jego próby zapanowania nad sobą.
– Nie zajmę panu dużo czasu – powiedziała polubownym tonem. – Ściemnia się i naprawdę nie mam ochoty jechać po nocy tą drogą.
– Słuszna uwaga – mruknął, zerkając w stronę okna. – Nadciąga burza. Na twoim miejscu, panno…?
– Lucinda Villeneuve.
– Wyjechałbym, dopóki jeszcze możesz. Ja idę wziąć prysznic.
Lucinda otworzyła usta. Cóż, sprawy zdecydowanie nie układały się po jej myśli. Miała naprawdę niewiele informacji na jego temat, ale jedna rzecz wydawała się oczywista. Siostra wypowiadała się o nim w samych superlatywach i najwyraźniej łączyła ich silna więź.
– Nie chce pan wiedzieć, po co przyjechałam?
– Jeszcze się nie zorientowałaś?
– Pomimo tego że dotyczy to pana siostry?
– Co z nią? – Każde słowo było ostre niczym nóż.
Lucinda zrobiła krok naprzód, ale zaraz tego pożałowała, gdy nagle poczuła jego zapach. Pachniał perfumami z nutą cytrusów i przypraw, pod którymi kryło się coś piżmowego. Tym razem jej reakcja nie pozostawiała wątpliwości. Pożądanie zagnieździło się w jej żołądku niczym wąż.
– Pańska siostra wychodzi za mąż, a pan jest odpowiedzialny za zorganizowanie wesela.
– Przyjechałaś po to, żeby poinformować mnie o czymś, czego jestem świadomy?
– Wierzę, że mogę urządzić dla pana siostry ślub jej marzeń.
– Ty i każdy z organizatorów stąd aż do Sydney – odparł, krzywiąc się.
– Z tą różnicą, że ja mam rację.
Odwróciła się i podeszła do stołu z marmurowym blatem.
– Pozwoli pan, że przedstawię moje plany.
– Aplikacje należy składać mejlem.
– Wiem o tym.
– Więc co tu robisz?
Desperacko potrzebuję tej pracy, pomyślała.
– Moja oferta jest zbyt poważna.
– Więc postaraj się ją skrócić i wysłać mejlem. Nie mam czasu na czytanie trzydziestu stron jakichś bzdur, bo ty nie potrafisz się streszczać.
– Naprawdę jest pan…
– Tak? – spytał, patrząc jej prosto w oczy. Serce biło jej jak oszalałe, a nogi zrobiły się jak z waty.
– Dlaczego nawet nie chce pan ze mną porozmawiać? – spytała, opanowując się.
– Bo chcę zostać sam.
Wzdrygnęła się, czując ukłucie ciekawości i współczucia. To jednak było dla niej zbyt ważne, żeby teraz mogła odpuścić.
– W porządku. – Podniosła dłonie. – Obiecuję, że wyjadę, ale najpierw proszę mi pozwolić opowiedzieć o weselu, które zaplanowałam. Będę się streszczać.
– To tylko ślub – warknął. – Ona założy białą suknię, on smoking, będzie orkiestra, jedzenie i alkohol, a potem będą małżeństwem.
– Dlaczego siostra powierzyła panu to zadanie, skoro ma pan takie nastawienie?
Otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć, ale potem je zamknął.
– To nie twoja sprawa. – Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. – Zakładam, że trafisz do wyjścia?
Lucinda przyglądała mu się z otwartymi ustami.
– Czy obieca pan chociaż, że zapozna się z planem? – Wskazała na starannie opracowany skoroszyt. Wbrew jego oczekiwaniom, informacje były przedstawione bardzo zwięźle i obrazowo.
– Nie – odparł i odszedł. Przyglądała się z zafascynowaniem jego szerokim plecom, aż zniknął, a wraz z nim wszystkie marzenia o zorganizowaniu wesela Evie Skartos. Mogła zapomnieć o wolności, którą ten projekt mógł jej zagwarantować.

Z ulgą zdjął z siebie ubrania, uwalniając się jednocześnie od wszystkiego, co się dziś wydarzyło: spotkań w pracy, pełnego szacunku współczucia, ciekawości i spekulacji. Naprawdę myśleli, że nie słyszał, jak szeptają po kątach? Że nie wiedział, co to oznacza?
Stanął nagi przed duży lustrem, przyglądając się powoli swojemu ciału. Z początku nienawidził blizn, które biegły od biodra do pachy, przechodząc na pierś i plecy, a potem wyżej, na szyję. Mógłby ich nienawidzić, bo nie pozwalały zapomnieć, ale właśnie dlatego teraz tak je cenił – ciało nosiło na sobie znaki jego winy.
Blizny nigdy nie pozwolą mu zapomnieć, choć to mu chyba nie groziło – krzyki matki wżarły się w jego umysł, odciskając na nim piętno – ale to blizny sprawiały, że tak często myślał o tamtej nocy. Kilka razy dziennie. Przeżywał tę traumę wciąż na nowo, odgrywając w głowie swoją rolę i poczucie winy, które nosił w sobie, bo był głupim, pijanym idiotą.
Dotknął palcami zabliźnionej tkanki i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, wyobraził sobie jej palce. Kobiety, która śmiała naruszyć jego prywatną przestrzeń, weszła do jego domu i zachowywała się tak, jakby był jej cokolwiek winien. Gdy podniosła ten cholerny folder, zauważył, że jej dłonie były blade i delikatne, paznokcie krótkie i zaokrąglone, a skóra porcelanowa. Gdy przesuwał palcami wzdłuż blizny, wyobraził sobie, że to jej dłoń wędruje tędy, dotykając skóry, a jej bursztynowe oczy przyglądają się rozmiarowi zniszczeń. Jej usta… Jęknął, bo nie sposób było ich nie zauważyć. Idealnie pełne, różowe wargi, zawsze skore do uśmiechu, z pięknie wykrojonym łukiem kupidyna. Miał ochotę wyciągnąć dłoń i przesunąć po nich palcem, poczuć, jak się rozchylają, a jej ciepły oddech owija się wokół jego nadgarstka. Chciałby…
Nie zasługiwał już jednak na takie przyjemności. Obiecał sobie, że już nigdy się im nie odda – celibat był łagodną karą za winy, których się dopuścił. Przez niego rodzice stracili życie, więc on nie miał prawa cieszyć się swoim.
Od sześciu lat tkwił w czyśćcu, który sam sobie stworzył. Nie tęsknił za dawnym życiem ani związanymi z nim luksusami. Nie tęsknił za imprezami, alkoholem, kobietami i zabawą. Jedyne, za czym tęsknił, to rodzice i życie, którego w ogóle nie doceniał.
Gdy myślał o tym, jak bardzo był zepsuty i rozpieszczony, miał ochotę znów stać się chłopcem, schować się w kącie i płakać, a potem usiąść na kolanach matki, która powie mu, że wszystko będzie dobrze. Thirio jednak nie był już chłopcem i wiedział, że już nic nie będzie dobrze. Chodziło już tylko o przetrwanie, ze względu na Evie.

 

Fragment książki

– Quem és tu e que raios fazes na minha cama?
Słysząc głęboki męski głos, który przebił się przez otulającą ją mgłę snu, Orla Garrett westchnęła rozkosznie i zagrzebała się głębiej w chłodnej pościeli.
Duarte de Castro e Bragança zwykle odwiedzał ją w snach noc po tym, jak rozmawiali przez telefon. Za każdym razem, kiedy jego imię pojawiało się na ekranie jej komórki, przeszywała ją fala podniecenia. Następująca po tym rozmowa nieodmiennie ją ekscytowała, mimo że nie rozmawiali na specjalnie ciekawe tematy. Orla prowadziła ekskluzywną agencję asystentów, więc zazwyczaj mówił jej, czego chce, a ona zapewniała, że zostanie to zrobione. Ale to nie miało znaczenia. Jej podświadomość połączyła jego głos ze zdjęciami z gazet i fantazjowała o nim w najlepsze.
Nie była w stanie powstrzymać tych snów, a tak właściwie, po co miałaby próbować? Budziła się rozpalona i drżąca od stóp do głów… to było najbardziej seksowne, co jej się przydarzyło od czasu zerwania z narzeczonym, a nawet i wcześniej. Ich życie erotyczne było tak dalekie od ideału, że mimo upływu trzech lat nadal nie miała ochoty próbować drugi raz.
To były tylko niewinne fantazje. Przecież nie planowała wprowadzić ich w życie! Romans z klientem byłby bardzo nieprofesjonalny, a poza tym i tak nigdy nie zwróciłaby na siebie uwagi oszałamiająco przystojnego miliardera.
Wiedziała też, że odkąd Duarte poznał swoją piękną żonę, stracił zainteresowanie innymi kobietami. I że wciąż był w żałobie po tym, jak przed trzema laty Calysta poroniła ich syna, a niedługo potem sama zmarła po przedawkowaniu narkotyków.
Nie, jej sny nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Nie słyszała w nich krytycznego głosu w głowie, który stale przypominał jej, ile i co musi robić, jeśli ma być z siebie choć trochę zadowolona. W snach, w których występował Duarte, perfekcja nie była czymś, o co musiała się starać. Dostawała ją w gratisie.
– Dzień dobry – wymamrotała w poduszkę.
– Kim ty jesteś i co robisz w moim łóżku?
Tym razem mówił po angielsku. Musiał się zbliżyć, bo poczuła jego zmysłowy zapach.
– Czekam na ciebie – wymamrotała sennie.
Przez ostatni tydzień harowała na okrągło, przygotowując jego posiadłość na doroczną konferencję pięciu największych producentów wina na świecie. Bolały ją wszystkie mięśnie. Masaż byłby cudowny, nawet we śnie…
– Wstawaj. Teraz.
No, to nie było zbyt miłe. Zupełnie nie jak Duarte z jej snów, który zazwyczaj flirtował, prawił jej komplementy, a potem brał ją w ramiona. Ten Duarte wydawał się zirytowany. Niecierpliwy. Gdzie był jego uśmiech? Dlaczego potrząsał jej ramieniem, zamiast ją głaskać i pieścić? I dlaczego czuła jego zapach? Jej sny nigdy nie uwzględniały zapachu…
Olśnienie spłynęło na nią jak tsunami, uderzając w nią i roztrzaskują w drzazgi resztki snu. Z walącym sercem usiadła na łóżku i uderzyła głową w coś twardego. Ból przeszył jej czaszkę, sprawiając, że krzyknęła. Poczuła, jak materac obok niej się ugina. Zacisnęła ręce na głowie, mruganiem odpędzając łzy, aż dudnienie w jej głowie przeszło w tępe pulsowanie, a nudności minęły.
Gdyby tylko mogła równie łatwo pozbyć się szoku i przerażenia. Gdyby tylko mogła wrócić pod kołdrę i udawać, że to się nie działo. Ale nie mogła, więc, umierając ze wstydu i przerażenia, otworzyła oczy.
Na widok siedzącego obok niej mężczyzny, który kręcił głową i przeczesywał ręką włosy, zaparło jej dech w piersi. Zrobiło jej się gorąco, potem zimno, a potem znowu gorąco. Skręciło ją w żołądku, a jej puls jeszcze bardziej przyspieszył.
Duarte przyłapał ją na spaniu w pracy. Zaprosiła go do łóżka. A potem uderzyła go głową – swojego najważniejszego, najbogatszego klienta. Jak miała naprawić tę monumentalną katastrofę?
To, że nie spodziewała się go jeszcze przez trzy tygodnie, nie było żadną wymówką. Jej firma obiecywała perfekcję na każdym poziomie. Ich klienci żądali i płacili za to, co najlepsze. To była najbardziej żenująca sytuacja, jaką mogła sobie wyobrazić.
– Tak mi przykro – powiedziała drżąco.
Duarte spojrzał na nią i Orli po raz drugi zaparło dech. Zdjęcia, które widziała w gazetach, ani trochę nie oddawały rozmiarów ani charyzmy tego mężczyzny. Nie oddawały szerokości jego ramion ani potężnych, odzianych w dżinsy ud. Nie przypominała sobie też, żeby kiedykolwiek widziała furię podobną do tej, która płonęła w obsydianowej głębi jego oczu, albo szczękę tak zaciśniętą, że wyglądała, jakby miała pęknąć.
– Przynieść panu zimny okład na głowę? – wykrztusiła, krzywiąc się na wspomnienie tego, jak mocno w niego uderzyła. Przypomniała sobie, że w torebce ma apteczkę. – Może coś przeciwbólowego?
– Nie – warknął. – Ale możesz odpowiedzieć na moje pytanie.
Racja. Powinna to zrobić. To nie był dobry moment, żeby podziwiać jego atrakcyjność. Powinna skupić się na ograniczeniu strat.
– Nazywam się Orla Garrett – powiedział z nadzieją, że kiedy Duarte ochłonie, uzna tę sytuację za zabawną wpadkę. – Jestem współwłaścicielką Hamilton-Garrett. Rozmawialiśmy przez telefon.
Duarte ściągnął brwi. Orla praktycznie widziała, jak trybiki pracują w jego głowie. Czy powinna podać mu rękę? W jakiś sposób nie wydawało się to właściwe, kiedy ona wciąż była pod kołdrą, a on siedział na materacu ledwo pół metra od niej. Dużo bardziej miała ochotę przysunąć się do niego i usiąść mu na kolanach. Potem mogłaby przeczesać palcami jego włosy i sprawdzić, czy nie nabił sobie guza. Mogłaby wodzić palcami po jego twarzy, badając jego imponujące kości policzkowe i lekki zarost na szczęce. Wtedy on otoczyłby ją ramionami i pocałował w szyję…
To było jakieś szaleństwo. Co ona sobie myślała? Czyżby oszalała?
Wstrząśnięta kierunkiem, w jakim biegły jej myśli, Orla uznała, że musiała dostać wstrząsu mózgu. Przełknęła ślinę i wstała z łóżka, poprawiając szorty, które nagle wydały jej się o wiele za krótkie.
– Wedle polecenia – powiedziała, walcząc o resztki profesjonalizmu. – Przygotowałam dom na pańską konferencję. Wszystkie sypialnie są już gotowe, poza tą jedną.
Zostawiła ją sobie na koniec, ponieważ wydawała się wymagać najmniej pracy. W pozostałych pięciu panował absolutny chaos. Pościel i ręczniki leżały rzucone na podłodze, a klejące kieliszki po winie zostawiono na blatach pokrytych grubą warstwą kurzu. Na dole nie było lepiej. Salon był zastawiony zapleśniałymi kubkami po kawie, a puste butelki po winie zapełniły kilka skrzynek.
Starając się nie zwymiotować od zapachu, Orla zachodziła w głowę, co tu się wydarzyło. Ale zaraz przypomniała sobie surowo, że to nie jej sprawa. Jej klient miał dla niej zlecenie i musiała je wykonać.
– Uzgodniłam menu na weekend z Marianą Valdez – powiedziała, mając nadzieję zaimponować mu faktem, że udało jej się zwerbować jedną z najlepszych kucharkę na świecie. – Wszystkie specjalne wymagania gości zostały uwzględnione. Poleciłam wydobyć z piwnicy wina, które życzył pan sobie podać do obiadu w piątek i sobotę. Rejs rzeką został zaplanowany na niedzielne popołudnie. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Duarte zgromił ją spojrzeniem, niewzruszony tym, co osiągnęła mimo trudnych warunków pracy.
– Tymczasem ty spałaś w moim łóżku.
– Nie! – zaprzeczyła ze wstydem. – Nie spałam. Mieszkałam w hotelu w wiosce. To była jednorazowa drzemka, przysięgam. Nie, żeby to miało cokolwiek poprawić. Wiem, że moje zachowanie jest niewybaczalne.
Wiedziała że jest na przegranej pozycji. Duarte nie będzie zainteresowany faktem, że firma, którą wynajęła do tego zadania, zrezygnowała w ostatniej chwili. Że nie miała innego wyboru, niż posprzątać dom osobiście. Że w jakiś sposób znalazła się w posiadaniu niewłaściwego klucza i musiała zbić szybę, żeby wejść i otworzyć drzwi od środka. Duarte płacił rocznie sześciocyfrową sumę, żeby wszystkie jego polecenia zostały wykonane szybko, bezbłędnie i bez zadawania pytań.
– Obiecuję, że to nigdy więcej się nie wydarzy – dokończyła, w myślach modląc się, żeby zdecydował się puścić jej płazem tę wpadkę.
Duarte powoli pokręcił głową, sprawiając, że serce podeszło jej do gardła. Nagle odniosła nieodparte wrażenie, że nie zamierza jej wybaczyć. Nie zamierza zapomnieć. Gniew w jego ciemnym, magnetycznym spojrzeniu zbladł, ale obojętność, która pozostała, była jeszcze gorsza. Kiedy się odezwał, jego głos był zimny jak lód.
– Masz rację. To się nigdy więcej nie wydarzy. Ponieważ jesteś zwolniona.

Duarte ledwo zauważył, że kobieta przed nim zesztywniała i wzdrygnęła się, a jej twarz wykrzywił wyraz szoku i rozczarowania. Nie potrafił myśleć jasno. Jego głowa wciąż pulsowała po zderzeniu. Musiał wytężać całą samokontrolę, by odeprzeć wspomnienia, które napłynęły do jego głowy, kiedy postawił nogę w tym domu. By opanować emocje, które nim targały.
Frustracja i zaskoczenie, że jego polecenie nie zostało wykonane poprawnie, walczyło z wściekłością, że jego zaciekle broniona prywatność została naruszona. Szok, jakim było dla niego znalezienie pięknej, złotowłosej kobiety śpiącej w jego łóżku, walczył z przeszywającym go na jej widok pożądaniem. Żałoba i poczucie winy, które pogrzebał głęboko w sobie, podniosły łeb, zaskakując go dziką, nieokiełznaną intensywnością.
Nic z tego nie było mile widziane. Ani kotłujące się w nim emocje, ani wspomnienia jego podstępnej żony i maleńkiego, niewinnego syna, który nigdy nie wziął swojego pierwszego oddechu. A na pewno nie Orla Garrett, naruszająca jego prywatną przestrzeń, a zarazem status quo, które tak bardzo starał się utrzymać.
– Przepraszam…? – wykrztusiła kobieta, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
– Słyszałaś – warknął Duarte. – Jesteś zwolniona.
Orla jeszcze szerzej otworzyła swoje ogromne oczy.
– Bo się zdrzemnęłam?
Powodów było wiele i nie miał najmniejszej ochoty się nimi dzielić.
– Bo jesteś niekompetentna.
Orla uniosła podbródek.
– Można mi wiele zarzucić, ale nie to, że jestem niekompetentna!
– W takim razie jak byś to nazwała? – zapytał, gestem obejmując łóżko, pokój, dom.
Orla zaczerwieniła się.
– Wpadką.
– To coś więcej.
– Okoliczności są łagodzące.
– I nieistotne.
Orla patrzyła na niego przez chwilę, marszcząc brwi, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała. Potem wzięła głęboki oddech i skinęła głową.
– Ma pan rację – powiedziała ponuro. – Przeprosiny nie są dostatecznym zadośćuczynieniem. Oczywiście wcale na pana nie czekałam. Śniłam. O kimś zupełnie innym.
O kim? – zastanowił się Duarte. O mężu? Kochanku? I czym mogło być to dziwne, tępe uczucie w piersi? Chyba nie rozczarowaniem? To byłoby niedorzeczne.
Przez ostatnie lata regularnie rozmawiał z Orlą przez telefon, co pozwoliło jej dość dobrze poznać przynajmniej niektóre aspekty jego życia. On natomiast nic o niej nie wiedział. Ale to było w porządku. Nie musiał. Ich relacja była czysto biznesowa.
To, czy była singielką, czy nie, nie interesowało go. Co z tego, że dźwięk jej głosu wystarczył, żeby obudzić jego uśpione libido? I tak postanowił sobie, że jak na razie ma dość kobiet. Rany po jego krótkim i nieszczęśliwym małżeństwie wciąż były zbyt świeże i zbyt bolesne.
– Pracowałaś w złym miejscu – powiedział, zirytowany kierunkiem, w jakim podążyły jego myśli.
– O czym pan mówi?
– Poleciłem przygotować nocleg w winnicy. To nie jest winnica.
Orla zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem.
– To jest Casa do São Romão, nie Quinta do São Romão. A zatem włamałaś się do miejsca, które kiedyś, przez krótką chwilę, było moim domem. Myszkowałaś w miejscach, w których nie powinno cię być, i spałaś w moim łóżku. A tymczasem zadanie, które ci powierzyłem, pozostaje niewypełnione.
Orla patrzyła na niego ze zdezorientowaniem na swojej ślicznej twarzy.
– Co?
– Popełniłaś błąd – powiedział ponuro. I to jaki błąd! Włamała się do jego prywatnej przestrzeni. Widziała rzeczy, których planował nikomu nigdy nie pokazywać. Dobrze chociaż, że w jego kontrakcie z firmą Orli była zawarta klauzula poufności.
– To niemożliwe. – Orla pobladła.
– Sugerujesz, że to ja popełniłem błąd?
– Co? N…nie. Oczywiście, że nie – wyjąkała, rumieniąc się. – Bardzo przepraszam. Naprawię to.
Ale tego nie dało się naprawić. Co się stało, to się nie odstanie. Kto wiedział o tym lepiej niż Duarte? Jego syn nie mógł znów się narodzić, tym razem oddychający. Nie mógł cofnąć czasu i wymazać kłótni, która do tego doprowadziła. Nie mógł dostrzec tego, co działo się z Calystą, i powstrzymać jej od odebrania sobie życia. Nikt nie mógł. Ale mógł pozbyć się stąd Orli, zanim straci nad sobą kontrolę.
– Masz pięć minut, żeby się spakować – powiedział sztywno. – A potem się wynoś.

Orla stała jak wryta, patrząc, jak Duarte obraca się na pięcie i wychodzi z pokoju. Jej serce tłukło się w piersi, a na czoło wystąpił jej zimny pot. Podłoga pod jej stopami wydawała się kołysać.
Boże. Był naprawdę wściekły. Nie tolerował błędów i nie mogła go za to winić, ponieważ ona też ich nie tolerowała. Nie popełniła żadnego poważnego błędu od czasu swoich zaręczyn, które zostały zerwane cztery lata wcześniej. Nawet przed tym robiła wszystko co w jej mocy, żeby ich unikać. Błąd oznaczał porażkę, a w jej świecie nie było miejsca na porażki.
Jako lekceważone, przeciętne dziecko, wciśnięte między starszą siostrę, która śpiewała jak anioł, i obiecującego atletę w osobie młodszego brata, musiała zacięcie walczyć o swoje miejsce w rodzinie. Pracowała jak demon, żeby dostawać jak najlepsze stopnie i wyrwać dla siebie trochę rodzicielskiej uwagi, którą jej bardziej utalentowane rodzeństwo dostawało bez najmniejszego wysiłku. I to działało. Działało tak dobrze, że dążenie do perfekcji stało się częścią jej DNA. Jej poczucie własnej wartości zależało od jej sukcesów i nie wyobrażała sobie podjąć się czegoś, co mogłoby się zakończyć porażką.
Demony jej dzieciństwa nie nawiedzały jej od lat i nie zamierzała pozwolić na to teraz. Na samą myśl zmroziło jej krew w żyłach. W tej chwili nie miało znaczenia, jak doszło do pomyłki. Analiza tego, co poszło nie tak, mogła poczekać.
Jej opinia na temat reakcji Duartego też była nieistotna. Mogła uważać, że przesadził, ale wciąż był klientem. Wyraźnie się wściekł, że nawaliła – choć nie mógł być na nią tak zły, jak ona sama – i jej zadaniem było to naprawić. Sprawić, że wycofa się z pomysłu zwolnienia jej. Po latach walki, upartego wspinania się po szczeblach kariery, wreszcie pozwolono jej wkupić się w firmę. Nie miała zamiaru pozwolić Samowi, współzałożycielowi Hamilton Garrett, pożałować tej decyzji. Duarte zarabiał dla nich miliony w opłatach i zleceniach – prawie tyle, co wszyscy ich pozostali klienci razem wzięci – i nie zamierzała być tą, która go straciła.
To nie będzie proste zadanie, ale nie znaczy, że jej się nie uda. Wystarczyło potraktować go w ten sam sposób, w jaki traktowała wszystkich ludzi, którzy nie chcieli dać jej tego, czego chciała. Zawsze udawało się w końcu ich przekonać. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Wzięła głęboki oddech, podniosła swoje trampki i wyszła z sypialni. Przeszła po balkonie, który biegł wzdłuż wszystkich czterech ścian rezydencji, i znalazła się u szczytu szerokich schodów.
– Chwileczkę! – zawołała, zauważając Duartego idącego korytarzem. Ale on nie zatrzymał się ani nawet nie dał po sobie poznać, że ją usłyszał. Spróbowała więc ponownie. – Conde de Castro! Proszę. Mogę się wytłumaczyć.
Duarte machnął ręką.
– Nie.
– Zrobię wszystko. Proszę tylko powiedzieć, co.
– Jest za późno.
Nie. To niemożliwe.
– Jak mogę to naprawić?
– Nie możesz.
Mogła. Musiała tylko odkryć, czego chciał.
– Uchylę pana opłaty członkowskie przez następne trzy lata.
– Wasze opłaty są dla mnie niezauważalną kwotą – odparł. Nadal szedł przez siebie, robiąc długie, miarowe kroki; ona zaś, wciąż boso, deptała mu po piętach. – I jeśli myślisz, że nadal będę korzystał z waszych usług, to znów jesteś w błędzie.
No dobrze. Musiała wymyślić coś innego.
– Wesprę organizację charytatywną, którą pan wybierze.
– To będzie nic w porównaniu z kwotami, którymi już je wspieram.
Cholera.
– Przydzielę panu innego asystenta – zaproponowała, ignorując dziwny sprzeciw, który wzbudziła w niej ta myśl. W tej chwili była gotowa zrobić wszystko.
– Może się pan na chwilę zatrzymać, żebyśmy o tym porozmawiali? – zapytała, walcząc, żeby w jej głosie nie było słychać desperacji.
– Nie mamy o czym rozmawiać.
– Czy kiedykolwiek wcześniej pana zawiedliśmy?
– Teraz mnie zawiedliście.
– Konferencja jest dopiero za trzy tygodnie. Mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby przygotować drugi dom.
– Nie o to chodzi.
W takim razie o co chodziło? Nic z tego nie miało sensu. Owszem, popełniła błąd, ale patrząc obiektywnie, to nie był koniec świata. Co tu się działo?

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel