Dream Lake
Wakacyjne love story wypełnione muzyką, humorem i wspaniałą przyjaźnią
A gdyby tak nad jednym jeziorem zorganizować dwa letnie obozy: musicalowy – dla oryginalnych, utalentowanych artystów, rywalizujących o wymarzony bilet na Broadway, oraz komputerowy – dla geeków w T-shirtach z Pokemonami, pragnących świętego spokoju, nielimitowanych gier komputerowych i ewentualnie wygodnych foteli, to… co by się mogło stać?
Muzycznie uzdolniona, różowowłosa Margo i brązowooki nerd Tobi niespodziewanie wpadają na siebie i jak grom z jasnego nieba spada na nich uczucie, którego nie szukali. Margo chce się skupić na karierze, Tobi postanowił żyć samotnie, by nie powielać błędów rodziców. Czy uda im się zapanować nad zauroczeniem? Co wygra – miłość czy zdrowy rozsądek? I co na to kumple?!
To historia o skomplikowanych wyborach między miłością a przyszłą karierą, między samotnością a zaangażowaniem.
Fragment tekstu
1
Obóz musicalowy
– Marzenie?! – Dziewczyna o różowych włosach, w sportowych butach i fioletowo-miętowych dresach, stojąc opodal domku letniskowego umiejscowionego nad mieniącym się złotem jeziorem z tabliczką „Marzenie”, uśmiechnęła się szeroko do siebie. W jednej ręce trzymała bagaż, w drugiej telefon, a na szyi powiewał jej tęczowy identyfikator z imieniem, nazwiskiem i czarno-żółtą gwiazdą.
Okolica wyglądała na zadbaną i słodką jak cukiernia. Idealnie uporządkowana roślinność, równo zasadzone drzewka, rzędy kwiatów tak wyeksponowane, że niemal czuło się zapach każdego z osobna. Ciepły podmuch wiatru o woni świeżo upieczonych obozowiczów odbijał się od idealnie gładkiej tafli wody. Rósł apetyt na zasmakowanie przygody.
– To nie jest oficjalna nazwa. Lata temu ktoś tak nazwał to miejsce. Legenda lub plotka, a może jedno i drugie, głosi, że spełniło się tutaj kilka wielkich marzeń. Ale są i tacy, którzy twierdzą, że to zwykłe nawiązanie do serialu „Jezioro marzeń” z lat dziewięćdziesiątych. Bez względu na to, jaka jest prawda, przyjeżdżająca tu rok w rok młodzież wiąże z tym miejscem wielkie nadzieje – dziewczyna z identyfikatorem „Iza”, obdarzona blond kucykiem, ciemną oprawą oczu i ciałem filigranowej łyżwiarki wyrecytowała jak nakręcona pozytywka. Po czym odwróciła się beznamiętnie na pięcie i odeszła.
Margo powiodła za nią spojrzeniem. Iza szła po asfaltowej alejce, stawiając stopy od palców po pięty z lekkością motyla. Gdy zniknęła za zakrętem, Margo obróciła się w stronę mocno kontrastującego z bajecznie zadbaną zielenią poszarzałego parterowego domku z werandą na jedną osobę i oknem wielkości wzmacniacza gitarowego. Z prawej strony wisiała przyczepiona krzywo tabliczka z numerem osiem. W dolnym brzuszku cyfry dorysowane zostały oczy i uśmiech. Uchylone drzwi zapraszały do wejścia.
– Cześć, jestem Margo! – Stanęła w progu i popatrzyła na trzy przyszłe współlokatorki. Zacisnęła mocno palce na telefonie, aż zatrzeszczała jego obudowa.
– Siema – pierwsza odezwała się blondynka z rozpuszczonymi włosami gładko zaczesanymi do tyłu, z rzęsami dłuższymi niż hiszpańskie wachlarze i cerą ciemniejszą niż cappuccino. – Ostrzegam, pościel jest wilgotna! – Kontrast jej włosów i skóry przypominał kawę z pianką na wierzchu. – Jestem Aldona. A to są Maja i Ada. – Aldona wskazała ręką na rude, piegowate bliźniaczki (wypisz, wymaluj jak z filmu Nigdy nie wierz bliźniaczkom), które właśnie zajadały się batonami energetycznymi. Takie same, a jednak inne. Przyglądając się im uważniej, można było dostrzec, że Ada ma dłuższą grzywkę nachodzącą na oczy, a Maja zaczesuje ją na lewo, gładko spajając z resztą fryzury, i nosi aparat ortodontyczny. Dziewczyny zamachały rękami na powitanie, nie przerywając jedzenia. Margo popatrzyła na ich czarne T-shirty z napisem „Dance for fun” i srebrne legginsy. Gołe stopy, wygodnie ułożone na białej pościeli, odsłaniały kolorowy pedicure. Każdy paznokieć miał inny kolor. Przypominały M&M-sy.
– Czy to moje? – Margo spojrzała na łóżko wyglądające na wolne. Aldona potwierdziła zapraszającym gestem ręki. Dziewczyna weszła do pokoju zdecydowanym krokiem. Pod jej stopami zaskrzypiała nadgryziona zębem czasu drewniana podłoga. Z dworu dochodziły rozemocjonowane głosy: młodzież na podwyższonych rejestrach szukała właściwych adresów, witała się ze starymi znajomymi i zachwycała jeziorem. Margo, nie gasząc uśmiechu, postawiła torbę przy desce imitującej zagłówek.
– Rzeczywiście, pościel jakby zimna. – Usiadła na brzegu i czując przyspieszone bicie serca, chciała już tylko przebrnąć przez ten najbardziej stresujący początek znajomości.
– Dobrze, że mamy swoje ręczniki – zachichotała jedna z bliźniaczek, która właśnie zgniotła papierek i oblizała palec.
Margo, w wersji oficjalnej, dla nowo poznanych osób, był to zlepek imienia i nazwiska Magdalena Rogalska, a dla wtajemniczonych – pseudo, zapożyczone od głównej bohaterki książki Johna Greena Papierowe miasta, której była wierną fanką. Margo-Magdalena podobnie jak Margo bohaterka książki Greena czuła się nastolatką, która zwracała uwagę otoczenia, podziwiano ją. Nie dominowała. Kiedy miała ochotę, chodziła swoimi drogami i miewała szalone pomysły, a gdy przygniatała ją rzeczywistość, uciekała. Niestety, nie tak jak Margo bohaterka, choć kto wie… Margo-Magdalena od dziecka była bywalczynią świata fantazji i muzyki.
– Gdy dorosnę, zostanę znaną aktorką! Będę mieszkać w Los Angeles w willi z basenem i będę mieć limuzynę z kierowcą, który będzie mnie woził do pracy filmowej. Będę też czasem piosenkarką! – mówiła do swoich rodziców. – Tak jak Emma Watson. Ona śpiewa w filmach. I będę miała tyle pieniędzy, że kupię wam dom blisko mnie i będę wam wszystko kupować!!! – Po minach widziała, że ich rozbraja, ale i trochę trapi swoją wybujałą wyobraźnią. Ostatecznie rozczulali się, tłumacząc sobie, że to jeszcze dziecko, a mierzyć trzeba wysoko. W końcu osądzili, że naprawdę ma talent, a wspierali go jak mogli najlepiej.
– Sekcja taneczna? Aktorska? Czy wokalna? – Aldona przeszła do konkretów.
Tegoroczny obóz musicalowy zrzeszał utalentowaną młodzież z całej Polski. Selekcja była surowa, a na casting mogli przyjść tylko półprofesjonaliści, czyli osoby, które miały już doświadczenie na deskach teatralnych. Zakwalifikowanych łączył jeden cel – dostać się do finałowej dwunastki i zdobyć bilet na Broadway. Trzy tygodnie wycisku: nauki tańca, wokalu i aktorstwa pod okiem najlepszych pedagogów w kraju, ale i trzy tygodnie ostrej rywalizacji. Spośród pięćdziesięciu naprawdę dobrych dzieciaków, wybiorą szczęśliwą dwunastkę, która zrealizuje swoje marzenie o występie w mieście Wielkiego Jabłka. Ta szansa mogła otworzyć im drogę do kariery. Stawka była wysoka, a młodzież ambitna.
– Aktorska i wokalna – Margo odpowiedziała głosem lekko spłoszonej ptaszyny, a w myśli dodała „i taneczna…”.
– Fiuu! – Bliźniaczki pokiwały głowami z uznaniem. Ich marchewkowe włosy podskoczyły jak zwinne baletnice. Aldona głośno westchnęła i zastukała długim paznokciem w brzeg łóżka. Margo ściągnęła usta w kreskę, nie wiedząc, czy to dobry moment na uśmiech, grymas czy może jakąś odpowiedź.
– My sekcja taneczna, Aldona także. We trzy jesteśmy z Morąga z zespołu Jazzdance – odezwała się Maja, siostra z aparatem na zębach.
– Ja z Warszawy, z Ogniska Musicalowego. Miło mi was poznać. – Kultura osobista kazała jej to dodać, choć na dziewczynach raczej nie zrobiła wrażenia. A przynajmniej dobrego.
– Skoro jesteś z nami w domku, to musimy ustalić pewne zasady. – Aldona znów zabrała głos. Jej lśniące miodowe włosy niczym prosto z zakładu fryzjerskiego uderzyły o brzeg ramienia jak wzburzone morze. – Wyglądasz na miłą dziewczynę, więc nie powinno być z tobą problemów – ciągnęła bezpardonowo.
Margo wyprostowała plecy, zaczynając się obawiać, w jakim kierunku ta rozmowa zmierza. Miała wrażenie, że każdy dźwięk słyszy coraz głośniej i głośniej. Spodziewała się, że na takim obozie spotka prawdziwe wojowniczki, które prędzej wyprują sobie flaki, niż przegrają, ale by tak od razu odkryć swoje karty?
– My trzy jesteśmy jak siostry. Nie rywalizujemy ze sobą. Za to wspieramy się, pomagamy sobie i kryjemy się, jeśli jest taka potrzeba. – Aldona mrugnęła okiem do bliźniaczek. – Zawsze trzymamy się razem!
Margo poczuła ścisk w żołądku. Ton Aldony nie wskazywał na nic pomyślnego dla niej. W głowie wybrzmiewał jej Beethoven: tatatatam… tatatatam… Czekała na bolesną puentę lokującą ją na pozycji „tej obcej”. Intruza, który zaburzy idealną harmonię, który będzie zawadzał i odstawał. Nagle pożałowała tego przyjazdu. Ból z żołądka momentalnie rozszedł się po ciele i doszedł przez serce do gardła. Czuła, jakby dwie zimne dłonie zacisnęły się na krtani i coraz mocniej ugniatały miejsca umożliwiające swobodny przepływ tlenu.
„Świetnie się zapowiada” – pomyślała i już chciała wejść w słowo swojej przedmówczyni, gdy stało się coś dziwnego.
– Dlatego musisz stać się jedną z nas, zostać naszą czwartą siostrą i musimy się wzajemnie wspierać. Nie widzę innego wyjścia. – Aldona przechyliła głowę w stronę Ady i Mai, czekając na ich aprobatę. Dostała ją. Potem wróciła spojrzeniem do Margo.
– Wow, a już myślałam, że mam się spakować… – roześmiała się dziewczyna nerwowo, choć jeszcze nie było jej do śmiechu. Serce przeżywało coś w rodzaju szoku pourazowego.
Współlokatorki wyglądały na rozbawione, a Ada podbiegła do Margo i serdecznie ją uściskała. Dotyk tak pobudził serce Margo, że jakby drgnęło i puściło ciepłe iskry do całego ciała. Subtelna woń konwalii i piwonii zmieszała się z ostrym cytrusowym krzykiem:
– Witaj w domku marzeń! – Ada powiodła wzrokiem po wnętrzu drewnianej chatki z czterema łóżkami, czterema komodami z opadającymi lub niedomykającymi się drzwiczkami, jednym owalnym lustrem, miniaturową łazienką z prysznicem i foliową zasłonką, z jednym oknem i stołem bez krzeseł. Listwa przypodłogowa odchodziła od ściany, a dywan leżący na środku pokoju przypominał wycieraczkę do butów. I pewnie za nią służył, bo nikt nie ośmieliłby się stanąć gołą stopą na jego powierzchni.
– Czy tutaj wszystko nosi nazwy związane z marzeniami? – Margo zmrużyła oczy.
– Ha, ha! W sumie tak… – zachichotała Ada, bliźniaczka bez aparatu na zębach o sopranowym głosie, wyższym niż jej siostry.
Aldona spojrzała na zegarek:
– O shit! Za pięć minut zaczynają się zapisy na zajęcia! – I zerwała się na równe nogi, poganiając energicznie dziewczyny. – Jak się spóźnimy, dostaniemy łatę „spóźnialskie” albo sprzątną nam sprzed nosa najlepsze pory! Przeglądałam grafik i wiem, gdzie musimy się dostać!
– To już wiesz, kto tu pilnuje porządku? – szepnęła Maja do Margo. Spomiędzy aparatu wydobył się świst przy słowie „wiesz” brzmiąc jak „wieś”.
– To mnie zaskoczyłaś… Hi, hi! – roześmiała się Margo.
Dziewczyny wyskoczyły z domku, trzaskając mocno drzwiami, które odbiły się i ponownie otworzyły.
– Zamek zepsuty – Ada machnęła ręką. Żadna jednak nie wróciła, by jeszcze raz je zamknąć. Margo wstrzymała oddech, a brzuch jej wysłał sygnał przypominający zaciskanie się paska na ostatnią dziurkę, ale również nie zwolniła kroku. Stuk. Stuk. Stuk. Margo odwróciła się. Drzwi trzykrotnie odbiły się od futryny i przymknęły.
Nagle w głowie Margo wybuchła niepokojąca myśl. Déjà vu? Sen? Flashback dawno zapomnianego zdarzenia? A może wypartego? Mimo ciepła na dworze, na ręku poczuła podnoszące się włoski. Objęła się ramionami. Biegła za dziewczynami, ale myślami błądziła gdzieś między drzwiami domku, a trzema gwałtownymi uderzeniami przypominającymi rażenie pioruna albo światło stroboskopu. Pierwszy. Drugi. I trzeci. Ten ostatni obudził głośny szum i harmider dookoła. Piski. Krzyki. „Mamy ją!”. Błyskawicznie poruszające się kształty. Cienie? Głosy? „Szybko!” Ale gdzie? Co?! Kto?! Przez ten ułamek sekundy Margo ogarnął nieznany jej wewnętrzny chaos. Serce mocniej zabiło, a płuca upomniały się o głębszy łyk tlenu. Lęk? Ale czego tu się bać? Złodzieja w domku? Na pewno nie przyjdzie. Co niby miałby kraść? Kilka T-shirtów i używane trampki? Nie. To coś innego. To ta niespodziewana myśl, ukryta w oddali za gęstą mgłą niby-wspomnienia…
Pierwszy… Drugi… Trzeci… Mamy ją!
„O co chodzi!?”
Dziewczyny biegły jak lekkoatletki w sztafecie. Oddychały miarowo. Ręce w ruchu naprzemiennym pilnowały linii ciała. Prowadziła Aldona, najbardziej zdeterminowana. Z daleka wyglądała jak żywa lalka Barbie albo instagramerka od fitnessu. Wypielęgnowane blond włosy, podkreślone kredką oczy i sylwetka o wymiarach XS. Jej czarna koszulka podrygiwała, odsłaniając linię pępka, z którego uśmiechał się mały kolczyk w kształcie delfina. Nie oglądała się na boki, nie zważała na koleżanki. Miała cel: zdążyć przed resztą i wybrać najlepsze pory zajęć. Stworzyć idealny grafik, umożliwiający zarówno pracę, jak relaks.
Za nią łeb w łeb szły bliźniaczki. Również wysportowane i zwinne. Gdyby się tak nie spieszyły, zrobiłyby po drodze ze dwie gwiazdy na jednym ręku albo jakieś salto. Aż kipiały z nich zwinność i elastyczność. Stopy unosiły się lekko, jakby tańczyły balet. Żadnego szurania o ziemię, żadnego ciężkiego opadania. Jedyny dźwięk, który im towarzyszył, to świst wydychanego powietrza uderzającego o aparat ortodontyczny Mai. Ich złote piegi oświetlało słońce niczym maleńkie bursztynki wśród piasku na plaży.
Na końcu, rozproszona nieco, ale równie szybka, podążała Margo. Burzę różowych włosów rozwiał pęd wiatru, odsłaniając głęboko skryte ciemne pasemka. Na policzkach wymalowały się wypieki, które mogłyby sygnalizować zmęczenie albo tendencję do zdradzania uczuć i emocji. Delikatna, brokatowa mgiełka położona na powieki obsypała się na kontur twarzy, tworząc magiczną poświatę i podkreślając krągłość rysów. Luźna koszulka zsunęła się z lewego ramienia, odsłaniając biały ślad nierównej opalenizny.
Poza współlokatorkami z domku numer osiem inni uczestnicy nie gnali do zapisów. Dziewczyny mijały wolno idące osoby, gawędzące i rozglądające się na boki. Jezioro skupiało uwagę prawie każdego. Już samo spojrzenie w stronę wody przenosiło do świata odpoczynku, wakacji i marzeń. Szum maleńkich fal wzbudzanych przez rowery wodne podpływające do brzegu koił i rozczulał. Zieleń traw i kolory roślin spowalniały rytm serca. Zatrzymywały czas.
– Już prawie! – Aldona odwróciła się do koleżanek i z uśmiechem tryumfu wskazała na tablicę ogłoszeń stojącą pod ścianą hali. Wisiały tam białe kartki formatu A4 zatytułowane nazwą zajęć, porą oraz imieniem prowadzącego. Na samej górze widniała rozpiska-ściągawka przypominająca mapę myśli. Od każdego hasła odchodziły strzałki pokazujące różne możliwości połączenia bloków warsztatowych.
– Okej! – sapnęła Margo. Aldona, Maja i Ada, które dotarły kilkanaście sekund wcześniej, ponaglały ją spojrzeniami. Każda już trzymała w ręku ołówek. Aldona łapczywie chwyciła je wcześniej ze stolika stojącego pod tablicą, a teraz swoim stukała o wiszącą kartkę z napisem „Taniec nowoczesny, 9:00-10:30, prowadząca Marlena, sala A.”
– Dobra! Jak masz na nazwisko? – Aldona już zdążyła zapisać siebie, Maję i Adę na ten taniec.
– Nazywam się Magda Rogalska, ale wolę Margo.
– Magda? Ha! A to niespodzianka – Aldona wzięła kosmyk włosów i ułożyła go za uchem. – To będziesz Margo Rogalska – mówiła i pisała jednocześnie. – Zaczynamy tańcem, by rozgrzać się z rana i mieć energię na resztę zajęć.
Nie minęło pięć minut, gdy cała czwórka miała już przyporządkowane wszystkie możliwe zajęcia, łącznie z dodatkowymi szkoleniami.
Serce Margo biło bardzo szybko. Zawsze przyspieszało, gdy działo się coś zbyt prędko.
– Niezłe jesteście! Mistrzynie logistyki i zarządzania czasem! Nie minęłyście się z powołaniem? – zaśmiała się. – Uogólniając nasz codzienny grafik, po śniadaniu mamy taniec, potem pilates na zmianę z jogą, wczesny obiad i aktorstwo, śpiew i znów taniec, a na koniec dodatkowe. – Margo wyciągnęła telefon, by zrobić notatki. – Wygląda na to, że większość zajęć mamy razem. Poza tymi dodatkowymi ze śpiewu i aktorstwa, na które będę chodziła tylko ja.
– I ja… – Zza pleców dobiegł Margo znajomy, kobiecy głos, a jego właścicielka otarła się o ramię Margo. Przeszła obok dziewczyn, nie patrząc żadnej w oczy. Wzięła ołówek i dopisała się na dodatkowy blok z wokalu, emisji głosu i na zajęcia teatralne. Na każdej kartce jej nazwisko figurowało pod nazwiskiem Margo.
Margo Rogalska
Izabela Maria Rogalska
Filigranowa dziewczyna z blond kucykiem westchnęła cicho, zachowując pokerową minę, odwróciła się i odeszła. Margo podążyła za nią wzrokiem, ale po chwili odwróciła się do Aldony, Mai i Ady, które robiły sobie selfie na tle hali przygotowanej do treningów.
W punkcie zapisów zaczęło gromadzić się coraz więcej oryginalnie wyglądających osób. Chłopak w kraciastej koszuli rozpiętej do połowy klatki piersiowej, ze złotym łańcuchem na szyi i wełnianej czapce na głowie. Ciemnoskóra dziewczyna z asfaltowym afro, w tiulowej spódniczce i cekinowej bluzce. Jasnowłosy chłopak z grzywką na oczach, w szortach i bokserce niczym surfer. Listy błyskawicznie się zapełniały. Tarcie ołówków po szorstkiej fakturze recyklingowanego papieru było jak skreczowanie płyty przez DJ-a. Panował gwar i przyjemna ekscytacja. Letni wiatr rozbudzał emocje niczym tancerz rozgrzewający się do pokazowej etiudy.
– O której masz śpiew? Kiedy taniec? Z kim aktorstwo? W którym domku mieszkasz?! – Poziom adrenaliny rósł. Przyjemne napięcie udzielało się wszystkim. Licealiści czuli się jak studenci z amerykańskich seriali. To wzmagało pragnienie zdobycia złotego biletu na Broadway!
2
Obóz komputerowy
– Ej, a ty nie pomyliłeś walizek? Twoja waży ze dwie tony! Cegły zapakowałeś na wypadek, gdyby zły wilk nam zdmuchnął domek?! – Sebastian, niewysoki, krępy okularnik wyciągnął z samochodu bagaże. Spojrzał z wyrzutem na Tobiasza, tyczkowatego bruneta o trochę przydługich rękach i nogach. Ojciec Tobiasza przywiózł ich na mazurski obóz i nim chłopcy zdążyli dobrze wysiąść, już odjeżdżał, krzycząc przez otwarte okno:
– Tylko nie palcie marihuany! Ha, ha!
I już go nie było. Auto zostawiło za sobą pisk opon i chmurę kurzu, która osiadła na chłopakach. Tobi otrzepał wyprasowane w kancik granatowe chinosy i koszulę z krótkim rękawem. Mruknął z dezaprobatą, ale w głębi duszy poczuł ulgę, że został bez rodzicielskiego nadzoru.
– Wziąłem kilka książek – powiedział beztrosko.
– Kilka? Stary! To obóz informatyczny, a nie kącik robótek ręcznych i czytania poezji. Mogłeś odpuścić knigi na te trzy tygodnie i ewentualnie ogarnąć kilka skrętów! W końcu czuję się za ciebie odpowiedzialny, masz się dobrze bawić! – rzucił butnie Sebastian.
– Tak, mamo – pokornie jęknął Tobi w odpowiedzi, a potem obaj zachichotali.
Chłopcy znali się od podstawówki i uważali za najlepszych kumpli. Sebastian był typowym gikiem komputerowym. Potrafił hakować świetnie strzeżone strony, rozwalał algorytmy mediów społecznościowych, a raz podszył się na Twitterze pod żonę Lewandowskiego i napisał, że Anna przestaje być na diecie bezglutenowej, bo jest za droga. Chłopaki pokładali się ze śmiechu, gdy zrozpaczona pani Ania próbowała się wytłumaczyć. Tobiasz zaś był dobry ze wszystkiego. To typ wzorowego ucznia, którego rodzice zmuszają do nauki, trzymają pod kluczem albo kloszem (jeden pies!) i zabraniają wychodzić z domu, by nie zmarnował swojego potencjału pod budką z piwem.
– Wiesz, że to nie moja bajka. A w ogóle to w jakim języku będziemy pracować? Angielskim? Hiszpańskim? – mruknął Tobiasz.
– W języku komputerowym, skryptowym, zapytań…
– Błagam, nawet nie kończ… – Tobiasz wystawił otwartą dłoń na znak stopu. – Właśnie dlatego mam tę furę książek. Jestem tu, żeby rodzice mogli się pozabijać bez świadków. Ale nie mam zamiaru czerpać z tego obozu przyjemności innej niż zagłębianie się w moje lektury i ewentualnie wybijanie komarów nad jeziorem. Jeśli będzie ci za mnie wstyd, to możesz udawać, że mnie nie znasz. Mój cel: święty spokój! Ot, co!
– Spoko stary, może jakieś laski się trafią na poprawę humoru? – Sebastian mrugnął okiem.
– Na obozie komputerowym?! – Tobiasz uniósł brwi i pokiwał przecząco głową. – To kolejna ruina. Wysłać siedemnastolatka na męski obóz!
– Jaki męski?! – Sebastian z przerażeniem rozejrzał się dookoła.
– A widzisz tu jakieś dziewczyny? Nie liczę tamtej z irokezem wyższej ode mnie o dwie głowy, której rozmiar buta liczy czterdzieści trzy!