Droga do serca lady Lucy (ebook)
Byli razem zaledwie miesiąc. Oliver nawet nie zdążył dobrze poznać żony, ale wierzył, że przeżyją z Lucy wiele szczęśliwych chwil. Jednak po powrocie z wojny czekał na niego pusty dom. Odszukał żonę dopiero po roku, w najbardziej niebezpiecznej dzielnicy Londynu. Niezależna i uparta Lucy nie zamierza wracać do męża i dawnego życia, ale Oliver wie, jak ją przekonać do zmiany zdania. Nie ucieka się do gróźb i nakazów, woli krok po kroku zdobywać jej zaufanie. Im lepiej poznaje żonę, z tym większym zapałem walczy o jej miłość. Chce udowodnić Lucy, że nigdy nie jest za późno, by zacząć wszystko od nowa.
Fragment książki
Oliver przystanął przed wejściem do sklepu mięsnego znajdującego się o kilkanaście ulic na północ od Russell Square. Szukając żony, w minionym roku odwiedził wiele miejsc, do których szanujący się dżentelmen, posiadacz tytułu, nawet by się nie zbliżył. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie musiał odwiedzać rzeźnika.
Z zaciekawieniem przyjrzał się wiszącym połciom mięsa, pchnął drzwi i wszedł do środka. Na dźwięk dzwoneczka potężnie zbudowany mężczyzna trzymający ogromny tasak uśmiechnął się, dając znać, że zajmie się klientem, gdy tylko upora się z półtuszą wieprzową wiszącą z tyłu za ladą.
– Czym mogę służyć? – zapytał po chwili, wycierając zakrwawione ręce w białą ścierkę. – Mam świeżutką wieprzowinę, jeśli to pana interesuje.
Uprzejme słowa nie były w stanie pokryć nieufności widocznej w spojrzeniu rzeźnika. Ten człowiek dobrze wiedział, że Oliver nie zamierza niczego kupować.
– Szukam mojej żony – rzekł Oliver bez żadnych wstępów. W ciągu roku setki razy znajdował się w podobnej sytuacji i nauczył się przemawiać krótko i konkretnie.
Rzeźnik zmarszczył brwi.
– W zeszłym tygodniu rozmawiałem z roznosicielem. Chłopakowi wydawało się, że widział ją w tej okolicy, a konkretnie w pańskim sklepie. – Wyjął miniaturowy portret z kieszeni i pokazał rzeźnikowi. – To lady Sedgewick, chociaż może posługiwać się innym nazwiskiem.
Oliver uważnie przyglądał się mężczyźnie na wypadek, gdyby w jego wzroku pojawił się błysk dowodzący rozpoznania.
– Nie znam tego nazwiska – odparł rzeźnik, zyskując na czasie.
– A kobietę na miniaturce?
– Dlaczego pan jej szuka?
Oliver poczuł, że puls mu przyspiesza. Już od ponad roku szukał Lucy, przeżywając jedynie kolejne rozczarowania. Ilekroć zdawało mu się, że zbliża się do celu, okazywało się, że jest na fałszywym tropie. Tym razem jednak poczuł przypływ nadziei.
– Jest moją żoną.
– Jest wiele powodów, dla których żona może nie chcieć, by mąż ją znalazł.
– Nie zamierzam wyrządzić jej krzywdy – powiedział Oliver zgodnie z prawdą. Nigdy by tego nie zrobił, mimo tego, co musiał przejść z powodu Lucy.
Rzeźnik przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym kiwnął głową, jakby usatysfakcjonowany.
– Jest trochę podobna do młodej damy, która przychodzi tu raz w tygodniu z Fundacji na Rzecz Kobiet i Dzieci imienia Świętego Idziego. Sprzedaję im resztki po niższej cenie.
– Gdzie jest ta fundacja? – spytał Oliver, chociaż znał odpowiedź. Miał jednak nadzieję, że się myli.
– Oczywiście w St Giles – odparł rzeźnik z uśmiechem. – Jeśli zamierza pan tam pójść i wrócić cały i zdrowy, będzie pan potrzebował przewodnika.
– Dziękuję za pomoc. – Oliver wręczył mężczyźnie kilka monet, które ten natychmiast schował do kieszeni, a potem kiwnął głową i wrócił do swoich zajęć.
Oliver wyszedł ze sklepu, zastanawiając się nad otrzymanymi informacjami. Szukając Lucy, przygotowywał się na najgorsze. Wyobrażał sobie, że żona i ich dziecko leżą martwi w jakimś rowie, że Lucy utrzymuje się z prostytucji na ulicach Londynu, a jego pierworodny syn wychowuje się w brudnych, niebezpiecznych slumsach. Nigdy jednak nie przyszła mu do głowy St Giles.
Była to owiana najgorszą sławą dzielnica nędzy. Nikt obcy nie ośmielał się tam zapuszczać, jeśli życie było mu miłe. Oliver nie potrafił sobie wyobrazić, jak doszło do tego, że Lucy się tam znalazła. Nie rozumiał też, dlaczego życie w St Giles odpowiada jej bardziej niż wygodne życie w roli jego żony.
W ciągu lat spędzonych w armii Oliver nie uciekał przed niebezpiecznymi starciami zbrojnymi. Nie należał do oficerów, którzy trzymają się z tyłu i pozwalają, by ich żołnierze pierwsi ruszyli do boju. Jednakże na myśl o samotnej przechadzce do St Giles poczuł zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Mimo wszystko skierował się na południe. Zamierzał jeszcze tego dnia znaleźć żonę i dowiedzieć się, co się stało z jego synem. Nawet jeśli miało to oznaczać wędrówkę zdradliwymi, przypominającymi system króliczych nor uliczkami zakazanej dzielnicy.
Kierował się na tyły Montague House, imponującego gmachu, w którym mieściło się British Museum, gdy kątem oka dostrzegł kobietę śpiesznie oddalającą się od niego Montague Street. Była zwrócona do niego plecami, lecz poczuł skurcz żołądka, bo wydała mu się znajoma. Szczupłej budowy, miała na sobie brązową wełnianą suknię z grubo marszczoną spódnicą i praktyczne obuwie. Włosy kobiety były związane w ciasny węzeł na wysokości szyi. Ciemnoblond kosmyki, które wymknęły się z upięcia, dotykały ramion. Tak mogły wyglądać z tyłu tysiące kobiet – gospodyń domowych, żon sklepikarzy – jednak było coś charakterystycznego w jej postawie i sposobie poruszania się.
– Nie bądź idiotą – mruknął do siebie pod nosem i zawrócił z obranej drogi. Przez wiele miesięcy po zniknięciu żony wydawało mu się, że widzi ją wszędzie: spacerującą w Hyde Parku, po drugiej stronie sali balowej, nawet w twarzy barmanki w gospodzie w pobliżu jego wiejskiej posiadłości. Trudno było się spodziewać, że po tak długim czasie bezbłędnie rozpozna żonę od tyłu. Zapewne po prostu rzeźnik nadmiernie rozbudził jego nadzieje.
Nie potrafił jednak posłuchać głosu rozsądku, przyspieszył kroku. Jeśli uda mu się wyprzedzić tę damę, przystanąć i dyskretnie jej się przyjrzeć, przekona się, czy to Lucy, nie budząc przy tym przerażenia Bogu ducha winnej młodej kobiety. Starając się nie przyciągać uwagi, zwinnie wyminął kilka par idących pod rękę i grupkę mężczyzn pogrążonych w rozmowie.
Kobieta przeszła przez ulicę, kierując się w stronę St Giles. Nadzieje Olivera gwałtownie wzrosły. Przebiegł na drugą stronę i znalazł się o kilka stóp za młodą damą.
Zastanawiając się, czy powinien wymówić jej imię i zobaczyć, jaka będzie jej reakcja, w pewnej chwili znieruchomiał. Kobieta obejrzała się przez ramię, zamierzając przejść przez kolejną ulicę. Nie od razu go zobaczyła, skupiwszy wzrok na nadjeżdżającym powozie, jednak coś przyciągnęło jej wzrok i obróciła głowę… po czym zesztywniała, kurczowo chwyciła spódnicę, a jej usta otworzyły się w wyrazie bezgranicznego zdumienia. Nie widział dokładnie jej twarzy, jednak ta reakcja świadczyła o tym, że w końcu znalazł swoją żonę.
– Lucy – wychrypiał, rzucając się za nią w pogoń. Uniosła spódnice i biegła szybciej, niż wypadało żonie wicehrabiego, lecz to nie powinno go dziwić. – Zatrzymaj się! – krzyknął tonem, jakim zwracał się do swoich podwładnych w armii. Lucy nie zwróciła na to uwagi, przeskakując nad końskim łajnem. Po chwili zniknęła za rogiem.
Na innym terenie Oliver bez trudu prześcignąłby żonę, jednak tutaj jej drobna sylwetka dawała jej przewagę. Bez trudu mijała kolejnych przechodniów. Gdy dobiegali do St Giles, Oliver tylko nieznacznie się do niej przybliżył.
– Lady Sedgewick! – zawołał. – Proszę przestać uciekać i odwrócić się do mnie.
Jego słowa nie przyniosły efektu. Zwolnił, idąc teraz węższymi uliczkami. Po obu stronach wznosiły się budynki zasłaniające teren przed słońcem. Mimo że uliczka przed nim była pusta i widział na niej tylko biegnącą Lucy, czuł na sobie liczne spojrzenia ukrytych obserwatorów, co nie wróżyło nic dobrego.
Powinien się odwrócić, wycofać w bezpieczniejsze miejsce i liczyć na ponowne spotkanie z Lucy. Natychmiast jednak porzucił tę myśl. Ponad rok czekał, aż zobaczy żonę, zapyta o powody jej zniknięcia, o los syna. Nie pozwoli, by strach wygnał go z podejrzanej dzielnicy.
– Idę po ciebie, Lucy – krzyknął i puścił się pędem, widząc rąbek spódnicy żony znikający za rogiem. Biegł za nią jak pies gończy, który zwęszył zapach lisa.
Przeskoczył nad pijakiem leżącym przed wejściem do jednego z domów, przedarł się przez grupkę mężczyzn kłócących się zażarcie przy grze w kości, zignorował skierowane w jego stronę gwizdy kobiet nie pierwszej młodości, próbujących ukryć wiek pod grubą warstwą pudru.
Wpadł na podwórze i chwycił Lucy za ramię.
– Może wreszcie się zatrzymasz? – warknął, trzymając ją tak, by nie sprawić jej bólu, jednak wystarczająco mocno. Próbowała się wyrwać, unikała jego wzroku, dopóki nie przycisnął jej do ściany.
– Ten facet cię niepokoi, panienko? – rozległ się cichy głos kogoś stojącego za Oliverem. Obejrzawszy się przez ramię, Oliver ujrzał zaniedbanego mężczyznę w średnim wieku. Obrońca Lucy był szczerbaty, zęby, które mu zostały, przybrały różne odcienie brązowego. Miał na sobie brudne, cuchnące łachmany. To wszystko Oliver objął wzrokiem w jednej chwili, a chwilę potem zobaczył w dłoni mężczyzny niewielki nóż.
Spojrzał na żonę i uniósł brwi.
– Czy ja cię niepokoję? – zapytał.
– Tak – prychnęła, usiłując się uwolnić z uścisku; jej oczy pałały.
– Puść pannę Caroline.
– Panna Caroline? – Oliver zaśmiał się gorzko. – Tak się teraz nazywasz?
Kątem oka zobaczył, że mężczyzna z nożem postąpił o krok. Oliver patrzył na twarz Lucy. Najwyraźniej zastanawiała się, czy ma pozwolić temu typowi na zaatakowanie męża. W końcu po namyśle. zbyt długim jak na gust Olivera, westchnęła.
– Nie rób sobie kłopotu z mojego powodu, Bert.
– Jest pani pewna, panno Caroline? Jedna chwilka, a się go dźgnie i wrzuci do rzeki.
– To zbyt wielki wysiłek – burknął Oliver. – Rzeka znajduje się o dobre piętnaście minut drogi stąd.
– Na szczęście dobry Bóg wynalazł taczki.
– Na pewno z myślą o tym, by służyły to takich celów.
– Będę obok, gdyby zmieniła pani zdanie – powiedział Bert, zdejmując czapkę i kłaniając się Lucy.
– Czego chcesz? – wydyszała, gdy Bert się oddalił.
Oliver zamrugał, bezgranicznie zdumiony. Ilekroć wyobrażał sobie ponowne spotkanie z żoną, widział ją zakłopotaną, przygniecioną ciężarem winy. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że jego cicha, posłuszna małżonka buńczucznie okaże swój gniew.
– Naprawdę musisz o to pytać?
Popatrzyła wtedy na niego dużymi brązowymi oczami, które pamiętał nawet wtedy, gdy inne szczegóły zaczynały się zacierać.
– Chcę wiedzieć, gdzie jest mój syn i co robiłaś przez ten czas. – Wypowiedział te słowa ostro, ze złością, jednak w żadnym razie nie zamierzał przyprawić jej o łzy. Tymczasem wybuchnęła płaczem i zaniosła się szlochem.
Pociągając nosem, Lucy próbowała się opanować. Nie chciała okazywać słabości przed mężem, jednak wspomnienie syna sprawiło, że nie była w stanie powstrzymać łez. Mimo że od śmierci dziecka minął już ponad rok, wciąż nie mogła o nim myśleć, nie roniąc przy tym łez. Był taki malutki, kruchy i całkowicie zdany na jej opiekę. Wraz z nim umarła cząstka jej serca.
– David nie żyje – powiedziała, wiedząc, że to nie jest dobry czas i miejsce na powiadomienie męża o śmierci ich dziecka. Powinna była zrobić to dużo wcześniej. Prawdę mówiąc, tydzień po śmierci Davida miała zamiar napisać do męża list, jednak nie potrafiła znaleźć właściwych słów, i tak tydzień przeszedł w miesiąc, potem w rok, a Oliver wciąż nie otrzymał od niej żadnej wiadomości.
– Nie żyje? – Oliver puścił jej ramię i cofnął się. Pokiwał głową. Lucy nie potrafiła wyczytać żadnych emocji z jego twarzy. Mąż sprawiał wrażenie kogoś, komu zawalił się świat i nie wie, co ma teraz począć.
– Przepraszam – powiedziała szczerze. Nie czuła winy z powodu samej ucieczki, tylko tego, co nastąpiło potem. Nie powiadomiła Olivera, że jest bezpieczna i zdecydowała się na zbudowanie nowego życia, nie przekazała mu wiadomości o śmierci syna.
– Chodź – powiedział szorstkim tonem. – Zabieram cię do domu.
– Mój dom jest tutaj.
Rozejrzał się dokoła, marszcząc czoło na widok biegających po podwórku wynędzniałych, brudnych dzieci w łachmanach. Lucy także widziała wokół siebie ludzkie dramaty, brud i choroby – a choćby nie wiem jak długo mieszkała w slumsach, nie potrafiłaby się na to uodpornić– nauczyła się jednak w każdym dostrzegać człowieka.
– Minął rok, Lucy, a ty nie odezwałaś się do mnie ani słowem. Przynajmniej tyle byłaś mi winna.
Otworzyła usta, zamierzając zaprotestować, zauważyła jednak determinację w jego twarzy.
– Chodź. – Chwycił ją za ramię i poprowadził w stronę, z której przyszli.
– Jest skrót do St James’s Square – powiedziała. Unikała pojawiania się w tej części Londynu z obawy, że Oliver może akurat przebywać w Sedgewick House, jednak po tak długim czasie spędzonym w St Giles znała tu wszystkie ścieżki.
Roześmiał się i potrząsnął głową.
– Nie wiem, jakie zamiary mają kryminaliści czający się za rogiem i w każdej chwili gotowi przyjść ci z pomocą. Idziemy stąd.
– Wcale nie jest tu tak źle – powiedziała cicho.
– To najgorsza, najbiedniejsza dzielnica Londynu.
Nie mogła zaprzeczyć. Sama używała tych słów w rozmowach z członkami zarządu Fundacji na Rzecz Kobiet i Dzieci, podczas spotkań odbywających się dwa razy w roku. Tu, w St Giles, żyli nędzarze, przestępcy, prostytutki, a co najsmutniejsze, dzieci biegające dziko po ulicach, gotowe na wszystko, byle tylko dostać ciepły posiłek czy kilka monet.
– Mogę iść sama – powiedziała, wyszarpując ramię z jego uścisku.
– Nie ufam ci – warknął. Nie powinna się temu dziwić. Nie zdążyli się poznać podczas krótko trwającego małżeństwa, a jej zachowanie w ubiegłym roku z pewnością nie zbudowała między nimi więzi.
Szli szybko, w tempie niemal marszowym. Lucy musiała podbiegać, by dotrzymać kroku Oliverowi. Po kilku minutach zostawili za sobą wąskie, ocienione uliczki St Giles i wyszli na główną ulicę.
Oliver zamachał na dorożkę, omal nie wpadając pod końskie kopyta. Na szczęście woźnica w porę się zatrzymał.
– St James’s Square numer dwanaście – powiedział Oliver, pomagając Lucy wsiąść i szybko zajmując miejsce w dorożce.
– Ja… – zaczęła Lucy, lecz Oliver uciszył ją uniesieniem dłoni.
– Czekałem ponad rok, żeby się dowiedzieć, dlaczego uprowadziłaś naszego syna i zniknęłaś bez słowa. Nie będziemy o tym rozmawiać w dorożce.
– Ja tylko…
– Powiedziałem: nie. Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz z tym poczekać dwadzieścia minut.
Lucy z rezygnacją opadła na wyściełane oparcie i odwróciła się w stronę okna. Przed ucieczką była żoną Olivera przez dziesięć miesięcy, z których dziewięć mąż spędził na wojnie. Niemal go nie znała, ale to nie oznaczało, że miała spokojnie znosić podobne impertynencje.
Rozpoznawała większość mijanych miejsc. Miniony rok spędziła w Londynie, a chociaż wolała nie pokazywać się w eleganckich dzielnicach stolicy, czasami tam bywała. Wzdrygnęła się, gdy dorożka skręciła w St James’s Square. Wiedziała, że czekają ją trudne chwile, a w dodatku sama jest temu winna.
– Chodź – rozkazał Oliver, gdy dorożka zatrzymała się przed pomalowanym na biało domem. Budynek znajdował się w doskonałym stanie i był wyjątkowo okazały jak na dom w samym środku miasta. Na takiej przestrzeni spokojnie mógłby wygodnie żyć nawet tuzin matek z dziećmi, tymczasem mieszkał w nim samotny mężczyzna i kilku służących. Lucy pomyślała, że to okropne marnotrawstwo.
Drzwi otworzył młody, elegancko ubrany mężczyzna z blizną biegnącą od brwi aż po brodę.
– Mam nadzieję, że miło spędził pan popołudnie, milordzie – powiedział młody majordomus. Starał się nie patrzeć na Lucy, lecz było widać, że z trudem skrywa zaciekawienie.
– Tak, dziękuję, Parker. Będziemy w moim gabinecie. Nie chcę, by mi przeszkadzano.
– Tak, milordzie.
Po tych słowach Oliver wprowadził Lucy do gabinetu, zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Lucy przełknęła z trudem, przebiegając wzrokiem po zamkniętych oknach. Nie powinna się bać, pomimo wszystkich swoich wad jej mąż był szlachetnym człowiekiem i z pewnością nie wyrządzi jej krzywdy.
– Usiądź – polecił, wskazując wygodne skórzane fotele przed wygasłym kominkiem.
Spełniła jego prośbę. Choć nie znosiła, kiedy ktoś mówił jej, co ma robić, zdawała sobie sprawę, że jest teraz zdana na łaskę i niełaskę męża. Przez kilka następnych godzin będzie musiała pamiętać, kto rządzi w tym domu.
Patrzyła, jak Oliver przemierza pokój, sięga po dwie szklanki i nalewa solidne porcje whisky. Była zdumiona, gdy wręczył jej jedną. W ciągu ich krótko trwającego małżeństwa nigdy nie zaproponował jej wspólnego drinka. Wtedy myślała, że mają pełnić tradycyjne role męża i żony. Teraz zdała sobie sprawę, że Oliver po prostu nie miał pojęcia, jak powinien ją traktować.
– Mów – odezwał się w końcu, zajmując miejsce w fotelu.