Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Druga młodość (ebook)
Zajrzyj do książki

Druga młodość (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-9175-0
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyCosta Rican Fling with the Doc
TłumaczElżbieta Chlebowska
Język oryginałuangielski
EAN9788327691750
Data premiery2022-10-27
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Życie Sary, pielęgniarki i samotnej matki, ograniczało się do pracy w chicagowskim szpitalu i wychowywania syna. Gdy chłopak wyjechał na studia, postanowiła zrealizować swoje pasje. Poleciała do Kostaryki i zatrudniła się na miesiąc w misji medycznej w tropikalnym buszu. Szefem placówki był przystojny doktor Gabe Novak. Sporo starszy od Sary, obudził w niej pragnienia, o których istnieniu właściwie zapomniała. Zawsze rozsądna do przesady, niespodziewanie dla siebie samej zaczęła z nim flirtować. Bo przecież w ich wieku nie mogą sobie pozwolić na nic więcej...

FRAGMENT

– Witamy w szpitalu Los Cabreras.
Sara Parker otworzyła oczy i stwierdziła, że nie znajduje się w klimatyzowanym pomieszczeniu, ale dusznym rozklekotanym samochodzie. Przez okno widziała duży biały namiot otoczony przez brązowe i szare budynki gospodarcze. Wokół kręcili się ludzie w szortach, podkoszulkach i klapkach, niektórzy mieli lekarskie fartuchy. Przetarła oczy, poprawiła się na niewygodnym winylowym siedzeniu i ziewnęła.
– Noah? – zawołała zachrypniętym od snu głosem.
Po pięciogodzinnym locie z Chicago i dwóch godzinach tłuczenia się po wyboistych drogach prowadzących tu z San José, stolicy Kostaryki, Sara była wykończona.
– Nie usłyszał cię – powiedziała siedząca za nią kobieta.
Miała na imię Doreen i była dermatolożką z Barrington. Występowała też w reality show Lekarze z Del Ray. Sara nie oglądała telewizji, nie miała na nią czasu po dodatkowych dyżurach, które orzed wyjazdem w tropiki brała w Chicago Memorial, swojej macierzystej placówce.
Trudno nazwać ten wyjazd urlopem, skoro zgłosiła się na miesięczną misję charytatywną. Szpital Chicago Memorial sponsorował tutejszą placówkę medyczną.
Zerknęła na towarzyszkę w lusterku i odpięła pas. Nie spodziewałaby się po Doreen udziału w podobnym przedsięwzięciu.
Los Cabreras było oddalone od innych miast, znajdowało się niemal na granicy z Nikaraguą. Głównym zadaniem tego polowego szpitala była pomoc dla uchodźców z sąsiedniego kraju, kryjącym się w relatywnie bezpieczniejszej Kostaryce przed mafią narkotykową, szukającym tu pracy i lepszej przyszłości.
Starannie rozjaśnione włosy Doreen i jej nienaganny makijaż zupełnie tu nie pasowały, choć trzeba było przyznać, że kobieta jest w niezłej formie i zapewne nie jest wiele starsza niż czterdziestodwuletnia Sara.
– Rozejrzę się trochę – powiedziała. – Przejdziesz się ze mną?
– Oczywiście. – Doreen też wygramoliła się z auta. – Nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy.
Wilgotne powietrze było niczym gorący okład przyłożony do ciała. Pot zaczął spływać Sarze po czole, kędzierzawe rude włosy skręciły się w loczki. Odruchowo wyciągnęła z kieszeni komórkę i wysłała szybką wiadomość do syna.
Przyjechałam do Los Cabreras. Więcej informacji później.
Skrzydła białego namiotu były podniesione, w środku dostrzegła stanowiska dla lekarzy przedzielone parawanem. Noah, jej przyjaciel, rozmawiał z mężczyzną w fartuchu chirurga. Wokół słyszała mieszankę rozmów po angielsku i hiszpańsku. Miejscowi mówili szybciej niż jej internetowy samouczek. Nie była pewna, czy uda jej się ich zrozumieć.
To zmęczenie. Jutro wszystko wyda mi się łatwiejsze, obiecała sobie.
– Chodźmy, moje panie. Pokażę wam, gdzie będziecie mieszkać. – Noah najwyraźniej był w swoim żywiole.
Sara zazdrościła mu, że tak łatwo przystosowuje się do każdych warunków. Ona nie mogła się odnaleźć, odkąd Luke wyjechał na studia do Kalifornii. Nie wiedziała, że tak ciężko dotknie ją syndrom pustego gniazda.
Pozostała jej praca, więc spędzała w szpitalu każdą wolną chwilę. Brała dodatkowe dyżury, gdy tylko obarczone rodziną koleżanki prosiły ją o zastępstwo.
Kiedy wzięła dłuższy urlop, przez pierwszy tydzień cieszyła się wolnością – nie musiała zrywać się o świcie, dopasowywać się do cudzych planów, nikt jej nie wzywał do pracy w weekendy.
Po tygodniu zaczęła się nudzić i zastanawiać, jak może wykorzystać swoje wieloletnie doświadczenie. Medialne wiadomości na temat wojen gangów narkotykowych w Ameryce Środkowej skłoniły ją do sprawdzenia, jakie są potrzeby organizacji, dla której od dwóch lat pracował Noah. I oto znalazła się w Kostaryce, z zamiarem niesienia pomocy najbardziej potrzebującym.
– Proszę. – Noah wyciągnął z bagażnika jej walizkę i ugiął się pod jej ciężarem. – Coś ty u licha z sobą wzięła?
– Wszystko, co znajdowało się na liście.
– Zapomniałem, jaka z ciebie pedantka – prychnął.
– Wcale nie – zaprotestowała i zaraz się uśmiechnęła. – Dobrze, masz rację, ale dzięki temu jestem dobrą pielęgniarką.
– Jesteś świetna w swoim fachu, bo masz dobre serce i troszczysz się o ludzi – odparł. – Można ci darować pedanterię.
Wyciągnął walizkę Doreen i zaprowadził je do piętrowego baraku szumnie zwanego hotelem pracowniczym. Okna i drzwi dla ochłody zakryto przed słońcem żaluzjami.
Na dole znajdowało się biuro, pod sufitem kręciły się wentylatory, a kartki papieru na biurku szeleściły, poruszane silnym powiewem. Na ścianach w równym rzędzie wisiały dyplomy.
W niczym to nie przypominało nowoczesnej izby przyjęć na pediatrii, w której urzędowała w Ameryce.
– Zgaduję, że nazywasz się Sara Parker – zagadnął ją młody Brytyjczyk i przywitał się serdecznie. – Jestem Tristan. – Miał szczery uśmiech i z miejsca go polubiła. – Noah wiele mi o tobie mówił.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – zaśmiała się. – Jesteś tak miły, jak cię opisywał.
– Przedstawię wam doktora Gabriela Novaka. – Przytrzymał lekarza, którego widziały wcześniej w namiocie. – Nasze nowe wolontariuszki, pielęgniarka pediatryczna Sara Parker i lekarka dermatolożka Doreen Dubuque z Chicago.
– Miło mi. – Ciemnowłosy wysoki mężczyzna miał akcent, który trudno było określić. Wschodnioeuropejski?
– Skąd pan pochodzi? – zapytała Sara.
– Jestem tutejszy – odparł. – Przepraszam, ale trochę się spieszę.
– Gabe, skoro idziesz na górę, może zabierzesz walizki pań do ich pokoju? – zawołał za nim Tristan.
Gabe zawrócił i westchnął ciężko.
Większość znanych jej lekarzy obruszyłaby się na taką propozycję, ale doktor Novak potulnie zataszczył na górę ich bagaże, zostawiając nowo przybyłe kobiety z Tristanem.
– Noah mówił mi, że wzięłaś paromiesięczny urlop – zwrócił się do Sary.
– Miałam zamiar wyspać się i odpocząć, ale szybko mi się znudziło. Syn wyjechał na studia, a ja zawsze chciałam zobaczyć kawałek świata, tylko nigdy nie miałam czasu. Przy okazji mogę się przydać.
– Będziemy wdzięczni za każdą pomoc. A pani, doktor Dubuque? Co pani sądzi o naszych polowych warunkach?
– Chętnie ich spróbuję. Dla odmiany. – Doreen uśmiechnęła się szeroko.
– Bardzo przepraszam, ale w tej chwili nie mogę oprowadzić pań po obozowisku. Muszę wypełnić papiery dla fundacji. Po kolacji chętnie będę pełnił rolę gospodarza. Jeśli jesteście spragnione, na blacie stoi baniak z wodą do picia i mycia zębów. Dzielą panie pokój na górze, pierwszy po lewej stronie.
– Dziękuję. – Sara uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Niezwykłym zrządzeniem losu Noah i Tristan poznali się tutaj, w najbardziej nieprawdopodobnym miejscu na ziemi. Przyjaciel wyznał jej, że od początku poczuli niesamowitą więź i stali się nierozłączni. Noah zrezygnował z etatu radiologa na pediatrii w szpitalu w Chicago i przeprowadził się do Kostaryki, aby wraz ze swym partnerem prowadzić polowy szpital na granicy. Sara wciąż miała z nim kontakt i cieszyła się jego szczęściem, choć ubył jej z otoczenia kolejny bliski człowiek.
Wraz z Doreen wspięły się po trzeszczących schodach i pod drzwiami znalazły bagaże. Przeniosły walizki do pokoju. Sara rozejrzała się po ścianach obwieszonych fotografiami. Noah i Tristan. Noah otoczony grupką dzieciaków, gdy doktor Novak stał trochę z boku.
– Które łóżko wolisz? – spytała Doreen.
– Wszystko mi jedno. – Sara wyjrzała przez okno.
Na podwórzu kobieta niosła dwa bezgłowe kurczaki, trzymając je za łapki.
Sięgnęła po komórkę, ale nie było zasięgu.
– Telefony komórkowe nie działają – powiedział od drzwi doktor Novak.
Przystojny z niego facet jak na pięćdziesięciolatka. Wysoki, potargane ciemne włosy, cień zarostu. Atrakcyjni faceci wróżą kłopoty. Nauczyła się tego na własnej skórze, kiedy się rozstała z byłym mężem.
– Tristan powinien panie uprzedzić, ale bywa roztargniony, kiedy nad czymś pracuje.
– Aha. – Zasmuciła się. Rozmawiała z Lukiem przed wyjazdem, ale od tej pory się z nim nie kontaktowała. A jeśli będzie jej potrzebował? Jest wprawdzie dorosły, ale tak trudno zrezygnować z macierzyńskich nawyków.
– Ważny telefon? – zapytał.
– Chciałam sprawdzić, co słychać u syna. I zapewnić, że u mnie wszystko w porządku.
Doktor Novak zmarszczył się, ale nawet grymas dodawał mu chłopięcego uroku.
– Mamy na dole telefon satelitarny używany w stanach wyższej konieczności.
– To tylko tęsknota za synem – bąknęła zawstydzona.
– Troskliwe matki zawsze są u nas na pierwszym miejscu. Jestem pewien, że Tristan nie będzie miał nic przeciwko krótkiej rozmowie.
Biuro na dole było puste. Doktor Novak pogrzebał w szufladach i znalazł telefon. Podał go Sarze.
– Najpierw proszę wybrać kierunkowy do USA.
– Dziękuję! – zawołała za nim, bo już był w połowie drogi do drzwi.
Wykręciła numer syna i czekała. Jeden dzwonek. Dwa. Wreszcie odebrał.
– Luke? Mówi mama.
– Jesteś na miejscu?
Łzy zakręciły jej się w oczach na dźwięk jego głosu.
– Przed godziną dotarłam do szpitala. – Przysiadła na podłodze. – Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Powinnam wrócić? A jeśli coś ci się stanie?
– Nic się nie stanie. Wszystko jest w porządku, mamo – zapewnił syn. – Już o tym rozmawialiśmy. Poświęciłaś dla mnie pół życia. Teraz spełniaj własne marzenia.
Jak ten czas leci. Jeszcze wczoraj to ona przemawiała do niego w ten sposób, gdy przychodził do niej z dziecinnymi problemami. Rower skradziony spod szkoły. Ulubiona świnka morska, która niespodziewanie zdechła. Atak wyrostka robaczkowego w szkole średniej. Role się odwróciły i teraz to on był jej opoką.
– Powiedz prawdę. Jak sobie radzisz na studiach? Nie balangujesz bez opamiętania? Pamiętasz o prezerwatywach?
– Mamo, daj spokój. A ty? Jacyś atrakcyjni wolontariusze w średnim wieku?
Przypomniała sobie doktora Novaka, ale się zawstydziła.
– Mamo, jesteś tam?
– Tak.
– Baw się dobrze. Poznawaj nowych ludzi. Będzie świetnie.
– Na pewno. – Syn ma rację, niepotrzebnie martwi się na zapas.
– Mamo? I pamiętaj, jestem z ciebie dumny. Będziesz zadowolona, że się zdecydowałaś. Obiecuję.

Był już zmierzch, gdy Gabe skończył zajmować się ostatnią pacjentką. Była to mała dziewczynka o imieniu Chuly. Jej mama zachorowała na dengę. Przez dwa dni przedzierały się do szpitala przez tropikalny las. Dziecko upadło i zwichnęło rękę.
Kiedy dotarły do Los Cabreras, małej prowizorycznie unieruchomiono ramię, ale to matka była w gorszym stanie. Rozwinęła się gorączka krwotoczna. Zemdlała w izbie przyjęć. Gabe zaintubował kobietę, podłączył ją pod respirator i założył kroplówkę, aby ją nawodnić.
– Chcę do mamusi – płakała Chuly, gdy zakładał jej stabilizator. Nie potrafił spokojnie patrzeć na cierpienie dziecka.
– Poszukać dla niej łóżka? – zapytał Noah.
– Tak, proszę. W pobliżu mamy.
– Ale… – Noah zawahał się.
– Dzieci czują się pewniej, gdy widzą, co się dzieje. Sam ją położę. Ty zajmij się łóżkiem.
– Jasne, doktorze. – Noah nie wyglądał jednak na przekonanego.
Nieortodoksyjne metody Gabe’a zaskakiwały kolegów, ale wiedział, że nie należy ignorować ani lekceważyć traumy. Przykucnął przy dziewczynce.
– Zabiorę cię teraz do mamy – obiecał po hiszpańsku. – Gotowa?
Chuly wyciągnęła do niego zdrową rączkę i poważnie skinęła głową.
Gabe przeniósł ją na drugi koniec namiotu, gdzie za parawanem leżeli chorzy.
– Mama śpi, bo dostała lekarstwo. Na razie nie będzie mogła mówić, ta rurka pomaga jej oddychać. Słyszy cię i wie, że jesteś blisko. Jutro się obudzi i wszystko będzie dobrze. Noah przygotuje ci spanie zaraz obok. Nie będziesz się bała tej aparatury, prawda?
Chuly kiwnęła głową.
– Gracias.
– Nie ma za co. – Pocałował ją w główkę i posadził na łóżku. – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zawołaj.
Dziewczynka uspokoiła się i odwróciła do matki. Gabe wycofał się. Nagle poczuł, jaki jest zmęczony i głodny.
Przegapił porę kolacji, będzie musiał przejść się do wioski, zjeść coś w miejscowym barze.
Wziął szybki prysznic w namiocie higienicznym. W hotelu przebrał się w czyste szorty i koszulkę. Był gotów do wyjścia, gdy zatrzymało go ciche pochrapywanie w pokoju po lewej stronie.
Zwykle był samotnikiem. Przez ostatnich dwadzieścia lat uczestniczył w wielu misjach medycznych, pracował z setkami wolontariuszy i miał jeszcze więcej pacjentów, ale z jakiegoś powodu Sara Parker wydała mu się wyjątkowa.
Drzwi były uchylone. Spała.
– Saro? Dobrze się czujesz? – spytał.
Gwałtownie usiadła i przetarła oczy.
– Nie śpię. Nie śpię – zapewniła i rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju.
– Jesteś w Kostaryce, Los Cabreras – przypomniał jej.
– Która godzina? – Rudy loczek spadł jej na czoło, różowa bluzka podwinęła się, ukazując pasek kremowej skóry. Nie powinien patrzeć, ale jakoś nie umiał oderwać wzroku.
– Siódma wieczorem. Zjadłaś kolację z innymi?
– Zaspałam. Nie szkodzi, mam batoniki energetyczne.
– Zły pomysł – rozległ się za nimi głos Noaha. – Gabe, jeśli idziesz do Almy, weź ją z sobą. Potrzebuje prawdziwego jedzenia.
– Chodźmy, z Noahem nie należy się spierać.
Dwadzieścia minut później szli polną drogą przez wioskę opustoszałą o tej porze. Wiatr od odległego oceanu poruszał długimi liśćmi drzew mangowych.
W niewielkiej restauracji odsunął dla Sary krzesło i z zadowoleniem wciągnął w płuca zapach czosnku i rozgrzanego oleju.
Przychodził tu od dwudziestu lat, od pierwszego wyjazdu z organizacją charytatywną, kiedy przyzwyczajał się do życia poza Chorwacją i opłakiwał śmierć najbliższych. Właścicielka knajpy, starsza pani o imieniu Alma, znajdowała dla niego zimne piwo Imperial i podsuwała mu butelkę w zamian za jeden uśmiech.
Po roku czy dwóch jego uśmiechy przestały być wymuszone.
Nad głową Sary wisiał plakat z kostarykańską drużyną piłki nożnej, La Sele. Marszczyła nos nad prostym menu, zawierającym te same trzy dania.
– Pomóc ci?
– Dziękuję, nie trzeba. Lepiej czytam po hiszpańsku niż mówię. – Zaczerwieniła się. – Ale dziękuję.
– Nie ma za co. – Mimowolnie zerknął na jej różowe wargi. Oj, stanowczo nie powinien nawet o tym myśleć.
– Co to jest? – zapytała.
– Tego nie chcesz – ostrzegł.
– Czemu?
– To potrawka z morskiej świnki.
– Prawdziwej świnki morskiej?
– Zgadza się.
– Masz rację, nie mogłabym jej zjeść – odparła z uśmiechem.
– Gdzie nauczyłaś się hiszpańskiego?
– W liceum, ale nie używałam go od trzydziestu lat i zdążyłam zapomnieć.
– Gwarantuję, że pod koniec pobytu wszystko sobie przypomnisz.
Alma przyszła przyjąć zamówienie, szeroki uśmiech rozjaśnił jej zmęczoną twarz. Gabe przytulił znajomą na powitanie.
– Kim jest ta ładna Amerykanka? – szepnęła mu do ucha.
– Pielęgniarka. Przyjechała nowa ekipa – wyjaśnił i wycisnął całusa na policzku Almy, ignorując niewypowiedziane pytanie w jej wzroku.
Właśnie dlatego zawsze przychodził sam.
– Enchilada, por favor.
Oboje zwrócili się do Sary, która trochę się speszyła, ale zdołała zamówić rosół.
– Nieźle – pochwalił ją Gabe, gdy Alma podreptała do kuchni.
– Okropnie. – Zawstydziła się i zakryła twarz rękami.
– Najważniejsze, że próbujesz. – Sięgnął przez stół i poklepał jej dłonie. – Uczymy się na błędach.
Ich spojrzenia się spotkały, przełknął ślinę i cofnął ręce. Nagle zapragnął znaleźć się w innym miejscu. Energia go aż rozsadzała, nie mógł usiedzieć spokojnie. Poderwał się, wszedł za kontuar i z lodówki wyciągnął dwa piwa.
– Wziąłem dwa dos imperiale.
– Możemy się tak szarogęsić? – zaniepokoiła się Sara, gdy wrócił do stolika. – Nie chcę wylądować w tutejszym więzieniu.
– Byłaś już w kostarykańskiej pace?
– Nie. – Zaczerwieniła się. – Mój syn studiuje w Kalifornii, słyszałam od niego to i owo.
– Wylądował za kratkami w Kostaryce?
– Co? Ależ nie! – Teraz trudno było zgadnąć, gdzie kończą się płomienne włosy, a zaczyna jej zaczerwieniona twarz. – Luke nigdy… Chciałam powiedzieć, że słyszałam o tym w telewizji.
– Tylko żartuję, Saro. – Parsknął śmiechem i podsunął jej butelkę. – Alma jest moją przyjaciółką. Nic nam nie grozi.
– Aha. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Czy mogłabym dostać wodę mineralną? Nie mam ochoty na alkohol.
– Oczywiście. – Schował piwo do lodówki i wyjął wodę.
– Dziękuję, doktorze Novak – powiedziała, sięgając po butelkę. – Jaka jest twoja specjalizacja?
– Medycyna ratunkowa. A na imię mam Gabe.
– Lubisz adrenalinę?
Na początku kariery lekarskiej dobrze się sprawdzał w sytuacjach na pograniczu życia i śmierci, kiedy ratował rannych i chorych. Lubił swoją pracę.
Potem bomby spadły na jego rodzinny dom w Vukovarze i wszystko się zmieniło. Medycyna stała się pokutą za własne porażki. Ratował innych, bo nie ocalił swoich bliskich. Bólu po ich stracie nie ukoiłoby całe piwo tego świata. Nie opowiadał o sobie. Nikomu. Nie będzie się zwierzał nieznajomej seksownej pielęgniarce...
– Cóż, ma swoje zalety. – Pociągnął łyk piwa, a tymczasem przed nimi pojawiły się zamówione dania. – Lubisz małpy?
– Słucham? Sama nie wiem. Nie miałam z nimi do czynienia.
Podniósł palec, by poczekała, i po chwili wrócił z małpką na smyczy. Mały czepiak wskoczył na krzesło między nimi i zwrócił się pyszczkiem do Sary.
– Jak się nazywa? Jest oswojony?
– Don Juan. I tak, jest aż za bardzo przyjazny wobec ludzi. – Gabe wyciągnął palec i małpka za niego chwyciła.
Uśmiech Sary przyspieszył bicie jego serca.
– Mogę spróbować? – Wyciągnęła palec wskazujący, a zwierzak nim potrząsnął, po czym ukradł marchewkę z talerza.
Rosół rozprysnął się, plamiąc jej bluzkę. Sara roześmiała się i wyciągnęła warzywa z rosołu dla Don Juana. Małpka wskoczyła jej na kolana, jakby to miejsce jej się należało.
Ty szczęściarzu, pomyślał Gabe i zaraz się zawstydził. Co u licha się z nim dzieje? Z jakiegoś powodu poczuł pociąg do tej nieznajomej kobiety, choć wystrzegał się przelotnych związków, nie mówiąc już o prawdziwych relacjach miłosnych...

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel