Dziedziczka z przypadku
Przedstawiamy "Dziedziczka z przypadku" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Panna Julia Prior i sir William Hedfield poznają się w trudnym momencie życia. Skompromitowana Julia uciekła z domu przed nienawistnym kuzynem, a William, cierpiący na suchoty, usłyszał od lekarzy, że pozostało mu kilka tygodni życia. Podczas gdy Julia stara się zacząć wszystko od nowa, William szuka kogoś godnego zaufania, komu mógłby bez lęku pozostawić swoją posiadłość. Przymioty Julii upewniają go, że znalazł odpowiednią osobę, i proponuje jej ślub. Nie wie, że będzie to dopiero początek perypetii.
Fragment książki
Zatrzymał ją śpiew słowika. Ile już czasu biegła? Cztery dni… pięć? Straciła rachubę. Stopy same ją zaprowadziły na wygięty, ozdobny mostek. Nie czuła już bólu, pęcherze stanowiły nieodłączny element jej ogólnego, żałosnego stanu. Ale kiedy stanęła na szczycie mostu, uderzyło ją piękno zalanego księżycowym blaskiem krajobrazu.
Idealny spokój. Wokół żadnych ludzi, żadnego hałasu, nie musiała się obawiać pościgu. Tylko księżyc odbity w spokojnej tafli jeziora, ciemny masyw lasu i brunatny ptaszek, napełniający magicznym śpiewem ciepłe, nocne powietrze.
Julia zdjęła czepek i powoli rozejrzała się dokoła. Gdzie jestem? Jak daleko dotarłam? Za późno już na żal, że nie zostałam, by stawić czoło problemom, pomyślała. Nie próbowała wyjaśniać, że to był wypadek, że działała w samoobronie.
Nie bardzo wiedziała, jak uciekła. Pamiętała swój krzyk, kiedy cofała się ze zgrozą przed rozciągniętym u jej stóp ciałem. Gdy do pokoju wpadli ludzie, ukryła się za parawanem, żeby nie widzieli jej niemal nagiej, zbroczonej krwią. Nie zauważyli jej, bowiem skupili się wokół zwłok.
Za parawanem były jej ubrania i woda. Umyła ręce i ubrała się, żeby wyglądać przyzwoicie. Z jakichś względów wydawało jej się to istotne. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby uciekać.
Pugilares Jonathana leżał na wierzchu, na jego płaszczu. Pod wpływem impulsu schowała go do torebki. A potem zmusiła się do wyjścia zza zasłony i stawienia czoła temu, co nieuchronne. Pokój był pełen ludzi, inni przepychali się w drzwiach, żeby zajrzeć do środka.
Nikt nie zwrócił uwagi na kobietę w prostym, szarym płaszczu i skromnym, słomkowym czepku. Teraz wydawała się po prostu jedną z osób, które przybiegły tu zwabione hałasem, a bladość jej twarzy i drżenie można było tłumaczyć tym, co zobaczyła.
Instynkt ucieczki i spryt ściganego zwierzęcia kazały jej zbiec tylnymi schodami na dziedziniec i ukryć się pomiędzy workami na chłopskiej furmance. O świcie, niezauważona przez nikogo, odjechała spod zajazdu. Potem niepostrzeżenie zeskoczyła z tyłu wozu i znalazła się w kompletnie sobie nieznanej okolicy. Teraz wydawało jej się, że od zawsze wędrowała, gdzie oczy poniosą, kryła się przed ludźmi i chyłkiem korzystała z podwózki.
Gdybym mogła choć na chwilę usiąść, zatrzymać się w biegu i po prostu chłonąć ten spokój, ten błogosławiony brak ludzi, których trzeba oszukiwać, których trzeba się wystrzegać… I choć na chwilę zapomniała o strachu, dopóki nie znajdę w sobie dość siły, by ruszyć dalej…
Wysoka, szara sylwetka majaczyła niewyraźnie w blasku księżyca na samym środku wąskiego kamiennego mostka. Nocna bryza rozwiała długie, ciemne włosy. Kobieta. Niemożliwe! – odezwał się w jego głowie głos. Majaczę…
Will wytężył wszystkie zmysły. Cisza. I nagle w noc wdarły się trzy przeciągłe trele, rozpoczynając kolejny koncert słowika, tak boleśnie piękny, że zamknął oczy.
Kiedy ponownie je otworzył, spodziewał się, że będzie sam. Ale widmowa postać nadal stała na mostku. To jakaś wyjątkowo uporczywa halucynacja, pomyślał. Kobieta odwróciła się i zobaczył blady owal jej twarzy. Duch? To śmieszne, ale przeszył go dreszcz zabobonnego strachu, choć sam stał już przecież jedną nogą w świecie duchów.
Nie wierzę w duchy. Odmawiam, powiedział sobie w myślach. Jego sytuacja była wystarczająco zła, nie musiał pogarszać jej jeszcze obawami, że wróci tu po śmierci i będzie musiał patrzeć, jak jego ukochana posiadłość popada w ruinę w niedbałych, marnotrawnych rękach Henry’ego.
Nie, to z pewnością realna kobieta, kobieta z krwi i kości, a niezwykła bladość jej twarzy to po prostu skutek kontrastu z ciemnymi włosami. Will podszedł bliżej pod osłoną lasu rosnącego wokół Lake Walk. Co ona tutaj robiła, ta kobieta, która weszła tak daleko w głąb parku należącego do King’s Acre? Musiała przejść co najmniej milę od drogi prowadzącej do rogatki pomiędzy Thame i Aylesbury.
Była wysoka, ubrana w długi, szary płaszcz. Przechyliła się przez poręcz mostu i wbiła wzrok w ciemne wody jeziora, jakby kryła się w nich jakaś tajemnica. Każdy jej ruch świadczył o zmęczeniu, pomyślał Will i nagle zesztywniał, gdy zmieniła pozycję i przysiadła bokiem na balustradzie.
– Nie! – Will, przeklinając własne, odmawiające współpracy, zdradzieckie ciało, zmusił się do większego wysiłku i przyspieszył. U stóp mostka potknął się i złapał balustrady. – Nie… nie skacz! Nie poddawaj się… cokolwiek by to było… – Nogi się pod nim ugięły, opadł na kolana i zaniósł się kaszlem.
Przez chwilę obawiał się, że swoim nagłym pojawieniem się mógł sprowokować potencjalną samobójczynię do skoku, ale kobieta duch zsunęła się z balustrady, podbiegła i uklękła przy nim.
– Jest pan ranny, sir!
Objęła go i oparła na swym ramieniu. Will na moment zamknął oczy. Pokusa poddania się temu wzmacniającemu dotykowi drugiego człowieka była niemal nieodparta.
– Nie jestem ranny. Tylko chory. Niezakaźnie – dodał, bo kobieta głośno wciągnęła powietrze. – Proszę się… nie obawiać.
– Nie boję się o siebie – odparła z nutką zniecierpliwienia w głosie. Zmieniła nieco pozycję, żeby oprzeć go plecami o swoje ramię, i położyła chłodną dłoń na jego czole. Will z trudem powstrzymał rozkoszne westchnienie. – Ma pan gorączkę.
– Zawsze mam o tej porze. – Starał się kontrolować oddech. – Przestraszyłem się, że chce pani skoczyć.
– O, nie. – Wyczuł, że lekko potrząsnęła głową. – Nie wyobrażam sobie, że można być w takiej desperacji, by zrobić coś takiego. Tonięcie musi być przerażające. Zresztą zawsze jest jakaś nadzieja. Zawsze. – Jej głos był niski i nieco schrypnięty, jakby niedawno płakała.
– Odpoczywałam, wpatrując się w odbite w wodzie światło księżyca. Tak tu pięknie i spokojnie i słowik śpiewa zachwycająco. A ja bardzo teraz potrzebuję spokoju i piękna – dodała, dzielnie próbując się uśmiechnąć, z żałosnym efektem.
Czuł emanujące z niej fale napięcia i zmęczenia. Jeśli nie zachowam ostrożności, kobieta ucieknie, pomyślał. A może jednak nie, bo wydawała się zdeterminowana, by zaopiekować się nim…
Will rozluźnił się z trudem, jakby miał do czynienia z rannym zwierzęciem, i poddał się opiece.
– Dlatego właśnie przychodzę tutaj podczas pełni księżyca – wyznał. – A noc świętojańska wzmacnia jeszcze ten czar. W księżycowej poświacie można uwierzyć niemal we wszystko. – Uwierzyć, że znowu mogę być sobą, w pełni sprawnym… – Początkowo wziąłem panią za ducha.
– No nie! – zaprotestowała, tym razem z autentycznym rozbawieniem, które chyba ją samą zaskoczyło. – Jestem zdecydowanie zbyt masywna na ducha.
Każdy mięsień jego ciała – ciała, które, jak sądził, już wiele miesięcy temu całkowicie straciło zainteresowanie płcią przeciwną – naprężył się w niemym proteście. Ta kobieta była tak cudowna w dotyku: miękka i krągła, a równocześnie mocna i pewna, gdy opierała go o swe ramię. Z trudem powstrzymał pomruk sprzeciwu, gdy go puściła i wstała.
– Gdzie ja mam głowę? Rozmawiam z panem o duchach i słowikach zamiast sprowadzić pomoc. W którą stronę będzie najszybciej?
– Nie trzeba. Dom jest tuż… – Zabrakło mu tchu, więc machnął tylko ręką, wskazując ogólny kierunek. – Gdyby pomogła mi pani wstać… – To upokarzające, że musiał o to prosić, ale po miesiącach bezsensownej walki z samym sobą nauczył się ukrywać zranioną dumę. Ta kobieta potrzebowała pomocy, a on nie mógł jej pomóc, leżąc na moście.
– Więc proszę tutaj zostać. Pójdę i sprowadzę pomoc.
– Nie. – W razie potrzeby potrafił jeszcze wydawać rozkazy. Kobieta odwróciła się ku niemu, z wyraźnym oporem, ale jednak. Will wyciągnął prawą rękę. – Wystarczy, że pani mnie podtrzyma.
Czuł, że miała ochotę z nim dyskutować, na szczęście tylko jeszcze mocniej zacisnęła wargi – wyobrażał sobie, że były pełne i szczodre, choć w tym świetle nie mógł być tego pewien – i mocno ujęła jego dłoń.
– Pewnie będzie pan zapewniał, że jest pan dorosłym człowiekiem i wie, co dla pana dobre – powiedziała, kiedy stanął na nogach. – Ale muszę otwarcie powiedzieć, sir, że spacery w blasku księżyca, kiedy ma się gorączkę, to szczyt głupoty. Wpędzi się pan do grobu.
– Proszę się tym nie przejmować. – Will przytrzymał się poręczy i stanął prosto. Była wysoka, ta jego kobieta duch, musiała tylko lekko odchylić do tyłu głowę, by spojrzeć mu prosto w twarz. Teraz widział marsa na jej obliczu, które w księżycowej poświacie miało barwę kości słoniowej. Nie potrafił określić jej wieku ani rozróżnić rysów, ale tak – jej wargi były pełne i kuszące, choć w tym momencie wydęte z dezaprobatą. Wyglądało na to, że tak samo nie lubiła, by się jej sprzeciwiać, jak on. – Ja już stoję nad grobem.
Widział, że zrozumiała, i czekał na jej protesty i zakłopotanie, które ludzie demonstrowali zawsze, gdy mówił im prawdę. Ale ona powiedziała tylko:
– Bardzo mi przykro, sir.
Oczywiście w świetle księżyca musiała zauważyć, że był wrakiem człowieka, więc być może jego słowa nie stanowiły dla niej zaskoczenia. To prawdziwy cud, że na widok takiego chodzącego kościotrupa nie wskoczyła ze strachu do jeziora.
– Rozumiem, że weszłam na teren pana posiadłości. Z tego powodu również mi przykro.
– Jest pani tutaj mile widziana. Witam w King’s Acre. Zechce pani towarzyszyć mi do domu i przyjąć poczęstunek? Potem polecę odwieźć panią do miejsca zamieszkania, obiecuję. – Kobieta przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Najwyraźniej nie uważała go za tak nieszkodliwego, jakim się czuł. – Zapewniam, że nie będzie pani pozbawiona przyzwoitki. Mam niezwykle szacowną gospodynię.
To zapewnienie wywołało na jej twarzy uśmiech, co można było przewidzieć. Oszukiwał samego siebie, jeśli się łudził, że ta kobieta uznała go za tak niebezpiecznego dla damy mężczyznę, za jakiego uchodził niegdyś w swoim regimencie. Teraz nawet najbardziej lękliwej pannicy wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by uznała prawdopodobieństwo gwałtu za nader znikome.
– Chwilowo kwestia przyzwoitki jest najmniejszym z moich zmartwień, sir. – W jej głosie zabrzmiała nutka goryczy, zupełnie bez sensu. – Ale nie mogę sprawiać kłopotu panu i pańskim domownikom o tak późnej porze.
Oddech Willa uspokoił się, a wraz z nim wrócił mu zdrowy rozsądek. Przyzwoite młode damy – a jego towarzyszka bez wątpienia była damą, choć niezbyt młodą – nie materializowały się nagle bez bardzo poważnego powodu w świetle księżyca, bez bagażu i odpowiedniej eskorty.
– Późna pora nie ma znaczenia, moi domownicy pogodzili się z moim upodobaniem do godzin nocnych. Ale co z pani bagażem? I z pokojówką? Mogę kogoś po nie posłać.
– Nie mam ani bagażu, ani pokojówki, sir. – Odwróciła głowę, wyczuwał, z jakim wysiłkiem starała się zapanować nad głosem. – Ja… dryfuję.
Julia wiedziała, że nie powinna powiedzieć prawdy, chociaż odczuwała zaskakująco silną pokusę, by rzucić się ze łzami w ramiona tego starszego mężczyzny i opowiedzieć całą historię. Był zapewne sędzią, a nawet jeśli nie, to uznałby za swój obowiązek oddać ją w ręce sprawiedliwości. Ale od kilku dni wędrowała na piechotę, kryła się w stodołach, od czasu do czasu wydawała parę miedziaków na chleb, ser i cienkie piwo, więc była wyczerpana, zagubiona i zdesperowana. Część prawdy będzie musiała wystarczyć, trzeba zaryzykować – oby okazała się dobrą kłamczuchą.
– Powiem otwarcie, sir – odezwała się Julia, wdzięczna za osłonę ciemności, choć równocześnie żałowała, że nie widzi wyrazu jego oczu. – Uciekłam z domu. Kilka dni temu.
– A można zapytać dlaczego? – Jego głos, zaskakująco młody jak na mężczyznę posuniętego w latach, był równie starannie pozbawiony jakichkolwiek śladów osądu jak jego wynędzniała twarz.
– Kuzyn, od którego jestem całkowicie zależna, postanowił oddać mnie człowiekowi, który pragnął tylko mojej… zguby. Ucieczka wydawała mi się jedynym wyjściem, choć teraz rozumiem, że w konsekwencji i tak zostałam skompromitowana. Jestem pewna, że w tej sytuacji nie zechce pan przyjąć mnie pod swój dach. Pańska żona…
– Nie mam żony. – Jego głos był chłodny. – I nie mam żadnych zastrzeżeń wobec pani, mogę tylko współczuć, że znalazła się pani w tak trudnej sytuacji.
Nie powinien tak dużo mówić, pomyślała. Bez wątpienia nie przesadzał w kwestii stanu swojego zdrowia: był naprawdę ciężko chory. Kiedy go wsparła na moście, wyczuła pod ubraniem tylko skórę i kości. Był wysokim mężczyzną, mierzącym ponad sześć stóp, i w młodości musiał być muskularny i silny. Teraz brakowało mu oddechu, a kiedy położyła mu rękę na czole, było rozpalone gorączką i pokryte potem.
A jednak ruszył jej na ratunek, kiedy wydawało mu się, że chciała się rzucić do jeziora, i nie obraził jej, kiedy przyznała się do części katastrofalnej pomyłki, jaką popełniła. W zamian mogła przynajmniej odprowadzić go do domu. Ryzyko, że dotarł tam już opis poszukiwanej morderczyni, nie było zbyt wielkie. Chyba mogła bezpiecznie spędzić tam noc. W zajeździe nie znano jej nazwiska, a karty wizytowe Jonathana znajdowały się w pugilaresie spoczywającym w jej torebce – miejscowy konstabl miał więc do czynienia z bezimiennym nieboszczykiem i równie bezimienną uciekinierką.
Powinnam przyjąć pomoc, to nie czas na skrupuły, zrugała się w myślach.
– Chodźmy, sir. Skoro nie pozwala mi pan sprowadzić pomocy, to proszę przynajmniej przyjąć moje ramię. Z pewnością nie powinien pan tu przychodzić i narażać się na takie zmęczenie.
– Mówi pani zupełnie jak Jervis, mój lokaj – mruknął mężczyzna nieco opryskliwie. Julia obawiała się przez chwilę, że jego uparta duma okaże się silniejsza od zdrowego rozsądku, ale pozwolił, by wzięła na siebie część jego ciężaru.
– Mówił pan, sir, że tędy? – Zmusiła obolałe stopy do ruchu, starając się nie kuleć, bo gdyby to zauważył, odmówiłby przyjęcia pomocy.
– Nazywam się William Hadfield – odezwał się po kilku krokach. – Powinna pani wiedzieć, kogo pani ratuje. Jestem baronem Dereham.
Nie znała tego nazwiska, ale podczas ucieczki oddaliła się o ponad sto mil od swego domu i rodziny, ziemiańskiej, ale niemającej kontaktu z utytułowaną arystokracją.
– Nazywam się…
– Nie musi pani mówić. – Ciężko dyszał. Julia zwolniła kroku, zadowolona z pretekstu. Była zmęczona i obolała, być może bardziej wyczerpana strachem niż wysiłkiem fizycznym.
– To żaden problem, milordzie. Nazywam się Julia Prior. I jestem panną – dodała płaskim, pozbawionym wyrazu głosem. Żywa czy martwa, już na zawsze pozostanie panną. Uświadomiła sobie nagle, że podała mu prawdziwe nazwisko. Idiotka, skarciła się w duchu. Ale było już za późno na żal, zresztą nazwisko należało do pospolitych.
– W lewo, panno Prior. – Posłusznie skręciła we wskazaną alejkę. Z konsternacją stwierdziła, że teren zaczął się wznosić. Czy lord Dereham zdoła wejść pod górę jedynie z jej pomocą? Jakby czytając w jej myślach, powiedział: – Nadciąga z odsieczą kawaleria, już nie będzie pani musiała mnie dźwigać.
Julia już otworzyła usta, aby zaprotestować, że przecież tylko go wspiera, ale zamknęła je szybko. Ostra nuta w głosie barona świadczyła, że nie pogodził się ze swym stanem i wszelkie próby pocieszania przyjąłby z gorzką niechęcią. Za młodu musiał być arogancki i pewny siebie, uznała Julia.
– Milordzie! – Dwóch ludzi zbiegało po zboczu ze wzgórza, na którym czekał gig. W jednym mężczyźnie już na pierwszy rzut oka można było rozpoznać lokaja: schludny, wymuskany i nienaganny, wydawał pod nosem pomruki przypominające gdakanie kury. Drugi, w wysokich butach i płaszczu, był w równie oczywisty sposób stajennym.
– Jervis, pomóż pani wsiąść do gigu. – Uwolnił jej ramię i Julia została ulokowana w skromnym powoziku z taką atencją, jakby była udzielną księżną. Po krótkiej, prowadzonej zniżonym głosem wymianie zdań, baron powiedział coś stanowczym tonem i zajął miejsce naprzeciw niej.
Stajenny prowadził konia za uzdę, a lokaj szedł z tyłu. Po paru minutach koła gigu zachrzęściły na żwirowym podjeździe okalającym szeroki trawnik.
– Ależ to zamek! – Julia, wyrwana nagle z zamyślenia, zamrugała oczami na widok baszty z otworami strzelniczymi i murów zwieńczonych blankami. W księżycowej poświacie wyglądało to wręcz niedorzecznie, gotycko i romantycznie.
– Bardzo mały zameczek, zapewniam. A wewnątrz tak nowoczesny, że każda osoba o romantycznej naturze musi odczuwać głębokie rozczarowanie. Fosa jest wyschnięta, a lochy pełne butelek wina. Opuszczana krata w bramie już dawno przerdzewiała, a i wrzący olej bardzo rzadko zdarza się nam obecnie wylewać na głowy przybyszów. – Zabrzmiało to tak, jakby troszeczkę tego żałował.
– Sprowadźcie panią Morley – rozkazał głośno lord Dereham, kiedy stajenny pomógł Julii wysiąść z gigu. Ledwo trzymała się na nogach i potknęła się, kiedy wreszcie stanęła na ziemi. – Powiedzcie jej, żeby oddała do dyspozycji panny Prior chińską sypialnię, a potem każcie kucharce przysłać gorącą kolację do biblioteki.
– Ależ, milordzie, już po północy… – zaprotestowała Julia.

