Dziewczyna z charakterem (ebook)
Theo Knox przez przypadek odkrywa, że Kate Cassidy, siostra jego zmarłego przyjaciela, zarejestrowała się na portalu agencji towarzyskiej jako seksowna Harmony. Theo podejrzewa, że Kate ma jakieś problemy. Podczas rozmowy proponuje jej pomoc. Nie bierze pod uwagę, że Kate jest osobą o silnym charakterze, mającą własny pomysł na życie, i potrafi postawić na swoim…
Fragment książki
Co, do diabła…?
Zza biurka na najwyższym piętrze czterdziestoczteropiętrowego budynku mieszczącego Knox Group, Theo Knox gapił się na ekran iPada, którego szef jego ochrony właśnie przyniósł i umieścił mu przed oczami.
Było na nim coś, co wyglądało na formularz informacyjny. Pod imieniem „Harmony” widniały szczegóły:
Lokalizacja: Londyn
Wiek: 26
Wzrost: 185 cm
Wymiary: 96 – 71– 96
Włosy: blond
Oczy: niebieskie
Tatuaże: jeden
Zainteresowania: podróże, książki, muzyka
Doświadczenie seksualne: brak
W prawym górnym rogu znajdowało się ozdobne logo agencji Belle’s Angels, przedstawiające splecione winorośle i napis „Stworzeni dla siebie”.
Wszystko to pięknie, ale dlaczego Antonio Scarlatto, pracownik ceniony za kompetencje i opanowanie, uważał, że mogło to być Theowi do czegoś potrzebne?
Theo nie był absolutnie zainteresowany serwisami randkowymi ani randkami jako takimi, odpowiadały mu okazjonalne przygody na jedną noc. A gdyby nawet był zainteresowany, to i tak nie miał na to czasu. Był właścicielem i dyrektorem naczelnym firmy o zasięgu globalnym, zatrudniającej tysiące ludzi i wartej miliardy i miał za dużo spraw na głowie. Jedną z nich w tym momencie było nakłonienie do sprzedaży sentymentalnego właściciela pewnej firmy, którą Theo chciał przejąć.
– Dlaczego marnujesz mój czas, pokazując mi to? – warknął, podnosząc wzrok na mężczyznę stojącego po drugiej stronie biurka, który naprawdę przeholował, myśląc, że Theowi potrzebna była do szczęścia Harmony.
– To dotyczy osoby zatrudnionej u pana. – Antonio nawet nie mrugnął okiem w odpowiedzi na ponure spojrzenie Thea. – Jest zarejestrowana na tej witrynie, a to jest jej strona. Dwadzieścia minut temu próbowała się na niej zalogować ze służbowego komputera. Wychwyciła to nasza zapora sieciowa. Wchodzenie na takie strony jest sprzeczne z polityką firmy, więc muszę wiedzieć, jakie mam podjąć kroki.
– To portal randkowy.
– Nie zawracałbym panu tym głowy, gdyby tak było – odparł Antonio. – Proszę spojrzeć niżej.
Theo powstrzymał irytację i przeleciał wzrokiem formularz, automatycznie rejestrując jego treść, a potem wrócił kursorem do góry. Wtedy zamarł. Opisowi towarzyszyło pół tuzina fotografii owej Harmony w przyciągających wzrok pozach. Na pierwszych czterech miała na sobie ubranie – bardzo skąpe i obcisłe, ale była ubrana. Na pozostałych jednak nie miała na sobie prawie nic, bo jej negliż był tak prześwitujący, że poza kilkoma skrawkami umieszczonej strategicznie koronki niczego nie skrywał. Ani jej kształtów. Ani długich kończyn. Niczego. A jej twarz… Znał ją. To była Kate Cassidy. Harmony o ponętnym ciele i oszałamiającej urodzie była siostrą Mike’a Cassidy’ego.
To odkrycie wstrząsnęło Theem. Przeczytał tekst towarzyszący zdjęciom i krew zastygła mu w żyłach. Antonio miał rację. Belle’s Angels to nie był zwykły serwis randkowy, a Kate wcale nie szukała randki.
Co ona, do cholery, wyprawiała? Czy miała pojęcie, na jakie naraziła się niebezpieczeństwo? A co on zamierzał w tej sprawie zrobić? Bo zdecydowanie coś z tym zrobić musiał. Z każdą mijającą sekundą jego przerażenie rosło. Kate najwyraźniej potrzebowała opieki. W zasadzie od śmierci jej starszego brata Mike’a dziewięć miesięcy wcześniej powinien mieć ją i jej młodszą siostrę na oku. Dyskretnie. Z oddali. A przynajmniej upewnić się, że miały się dobrze. Dług, jaki miał wobec niego, był ogromny, a jednak Mike umarł z powodu czegoś, czemu Theo powinien był zapobiec. A teraz one nie miały nikogo. Więc dlaczego nic w tej sprawie nie zrobił? Dlaczego nie wiedział nawet, że Kate dla niego pracowała? Cóż, musiał się tym natychmiast zająć, bo z nią działo się coś złego. Ewidentnie straciła swój maleńki rozumek. Mogła jej się stać krzywda i to dlatego, że Theo nie zrobił nic, by temu zapobiec. Coś takiego nie mogło się więcej powtórzyć. Dwa razy w jednym życiu to aż nadto.
– Jakie działania mam podjąć? – spytał Antonio.
– Zamknij tę witrynę – odparł Theo, popychając tablet w jego stronę. – Czegokolwiek by to nie wymagało, za wszelką cenę zrób to.
Mężczyzna kiwnął głową.
– A jeśli chodzi o osobę, o której mowa?
– Nią zajmę się sam.
W ciągu pięciu i pół miesiąca, odkąd pracowała w Knox Group, Kate ani razu nie była jeszcze wzywana na otoczone czcią najwyższe piętro budynku w centrum Londynu, stanowiącego siedzibę firmy. To jej odpowiadało. Stanowisko księgowej średniej rangi, jakie tam miała, nie uprawniało jej do tego wątpliwego zaszczytu, a szczerze mówiąc, im mniej miała do czynienia z koszmarnym Theem Knoxem, tym lepiej. Co nie znaczy, że dobrze się znali, dzięki Bogu. Mógł sobie być przyjacielem jej brata, ale spotkała go tylko raz. Dziewięć miesięcy wcześniej na pogrzebie Mike’a. Popełniła wtedy kolosalny błąd, prosząc go o wsparcie. Chciała jedynie pójść z nim na drinka po czuwaniu. Nie oczekiwała niczego więcej. Wszyscy już wyszli, a ona była zrozpaczona i czuła się tak strasznie samotna. Chciała po prostu porozmawiać o swoim bracie z kimś, kto przypuszczalnie dobrze go znał. Ale wielki Theo Knox ewidentnie uznał jej sugestię za seksualną zaczepkę i potraktował ją z lekceważeniem i pogardą. Powiedział jej, że nie jest zainteresowany, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Stała tam osłupiała, gapiąc się na jego znikającą postać z otwartymi ustami, nie wiedząc, czy się śmiać, czy płakać. Czy naprawdę myślał, że chciała go poderwać? Na pogrzebie własnego brata? Jego arogancja zapierała jej dech w piersiach. Nie powinna się tym przejmować, bo nic dla niej nie znaczył, ale jego reakcja zniszczyła resztkę poczucia własnej wartości, jaką jeszcze miała. Przez chwilę nienawidziła go tak, jak jeszcze nigdy nikogo.
Gdyby mogła więc odrzucić ofertę pracy w jego firmie, która pojawiła się niedługo potem, zrobiłaby to. Ale miała rachunki do zapłacenia, a pensja, jaką jej zaproponowano, była zbyt wysoka, by odmówić. Nie dość wysoka, rzecz jasna, by pokryć astronomiczne kwoty, jakich wymagała placówka opiekująca się jej siostrą ani ciągle rosnące zadłużenie, które jej brat zaciągnął na pokrycie tych kosztów. Jednak wystarczająco wysoka, by chciała przejść przez okres próbny. Dlatego więc, gdy asystentka Thea zadzwoniła, prosząc, by zjawiła się w jego gabinecie o osiemnastej, kiedy powinna już wyjść z pracy, posłuchała.
Winda, którą jechała na najwyższe piętro, zwolniła i zatrzymała się łagodnie, drzwi otworzyły się z lekkim szumem. Przypominając sobie, by się nie garbić, Kate uniosła brodę i przeszła po kosztownym białym dywanie, stawiając duże kroki swoimi długimi nogami. Kiedy dotarła do recepcji, wskazano jej parę szerokich drewnianych drzwi. Podeszła do nich, wzięła głęboki wdech i zastukała. Nie musiała długo czekać, bo głęboki męski głos warknął „Wejść”.
Jak tylko znalazła się w środku, jej uwagę przyciągnął mężczyzna siedzący za dębowym monolitem biurka. Przyglądał jej się z władczą miną, sugerującą całkowite panowanie nad sytuacją. Z wrażenia ledwo zauważyła otoczenie – zalany popołudniowym słońcem elegancki biały gabinet, tak rozległy, że mógł pomieścić całe jej mieszkanie, luksusowe meble i kolorowe dzieła sztuki na ścianach. Jedyne, czego była świadoma, to obecności swojego szefa, nieuprzejmego, protekcjonalnego palanta, oraz nienawiści, jaką kiedyś w niej wzbudził.
– Zamknij drzwi.
Zrobiła to i ruszyła w jego kierunku, a z każdym jej krokiem w gabinecie robiło się coraz bardziej gorąco i klaustrofobicznie. Co, zważywszy na działającą bez zarzutu klimatyzację, było dziwne i niepokojące. Przyglądała mu się uważnie. Na pogrzebie Mike’a była zbyt przybita, by cokolwiek na jego temat zarejestrować, teraz jednak musiała niechętnie przyznać, że plotkarskie kolumny, zachwycające się jego powierzchownością, miały rację. Z ciemnymi krótkimi włosami, obsydianowymi oczami i rzeźbionymi rysami był z pewnością najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Miał imponująco szerokie ramiona, pasujące do równie imponującego wzrostu, bo chociaż teraz siedział, przypomniała sobie, że musiała zadrzeć głowę, proponując mu wyjście na drinka tamtego popołudnia. Był też nieskazitelnie ubrany.
Czy kiedykolwiek sfrustrowany przeczesywał palcami włosy? Czy paraliżowała go niska samoocena, czego ona doświadczała nieustannie? Mało prawdopodobne. Ten facet był automatem. Niezwykle wydajnym, zdeterminowanym, błyskotliwym, jeśli wierzyć temu, co podawała prasa, ale mimo wszystko – automatem. Cóż, to, kim był i jak wyglądał, nie miało znaczenia. Był oszałamiająco przystojny, opanowany w sposób godny pozazdroszczenia i o dobre dziesięć centymetrów od niej wyższy. Ale wciąż był bardzo nieprzyjemną istotą ludzką.
– Pan chciał mnie widzieć, panie Knox? – spytała chłodno, stając trzydzieści centymetrów przed jego biurkiem.
Błysnął ciemnymi oczami, a ona oblała się rumieńcem.
– Tak – odparł, wskazując na nowoczesne krzesło po jej stronie biurka. – Wystarczy Theo. Siadaj.
– Dziękuję.
Nie spiesząc się, usadowiła się na krześle, a potem przez kilka sekund obciągała żakiet i wygładzała spódnicę. Chciała się uspokoić, bo czuła dziwny niepokój. To musiały być nerwy, bo nie miała pojęcia, dlaczego została wezwana i pomimo wszystkiego, co sobie o nim myślała, był trochę onieśmielający. Miała świadomość, że wystarczył jeden jej fałszywy ruch i wszystkie talerze, którymi żonglowała, mogły roztrzaskać się o ziemię.
– Jak się masz?
Znieruchomiała na sekundę. Co? Teraz chciał się bawić w uprzejmości? Cóż, okej, niech będzie. Mogła zapomnieć o ich wcześniejszym spotkaniu. Zresztą on nie sprawiał wrażenia, że ją rozpoznaje.
– Doskonale – powiedziała radośnie, jak gdyby nie była cała wyżęta ze stresu i zmęczenia. – A ty?
– Świetnie. Kawy?
Potrząsnęła głową.
– Nie, dziękuję.
– Herbaty?
– Nie.
– Czegoś innego?
– Nie trzeba.
– Jak idzie ci praca?
Ha, ale która? Będąc księgową, pracowała także w barze przez pięć dni w tygodniu, a w weekendy wyprowadzała psy. Resztę czasu, jaka jej pozostawała, jeśli nie jechała w odwiedziny do siostry, poświęcała na prace zlecone jako niezależna księgowa.
– Nadzwyczaj dobrze – powiedziała z promiennym uśmiechem, zdeterminowana nie myśleć o tym, że znajdowała się na krawędzi. – Bardzo mi się podoba.
– To dobrze – powiedział, pochylając się do przodu, a ona z jakiegoś dziwnego powodu wstrzymała oddech. – A więc, Kate, opowiedz mi o Belle’s Angels.
I nagle bum, całe jej opanowanie zniknęło, podobnie jak fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Jej uśmiech zgasł i poczuła skurcz żołądka. Co Theo Knox wiedział o Belle’s Angels? Z pewnością nie był ich klientem. Z jego wyglądem nie mógł mieć przecież problemów z randkami. Ale czy odwiedził tę witrynę i widział jej stronę? Nie powinna się tym przejmować, skoro jej profil zebrał ponad tysiąc wyświetleń, odkąd pochopnie założyła go ostatniej nocy, ale na myśl, że on widział jej zdjęcia, zrobiło jej się słabo.
– A o co chodzi? – spytała ostrożnie, bo wyraz jego twarzy był nieodgadniony.
– Jesteś tam zarejestrowana.
Ach, jasne. Została złapana na gorącym uczynku. Skoro pan Knox – Theo – był tak niesłychanie bystry, wymówki nie miały sensu.
– Tak – powiedziała, przypominając sobie, że nie miała za co przepraszać ani czego się wstydzić. Wymyśliła przynajmniej rozwiązanie traumatycznej sytuacji, pozbawiającej jej tej odrobiny snu, jaka jej jeszcze pozostawała, nawet jeśli pociągnęło to za sobą niepokojące konsekwencje.
– Próbowałaś wejść na tę witrynę w pracy.
Rzeczywiście tak było. Jej profil wzbudził tak ogromne zainteresowanie, a szczególnie nawiązanie do dziewictwa, że dosłownie zasypywano ją mejlami. Niektóre budziły grozę. Nie mając pomysłu, jak powstrzymać ich zalew, chciała zmienić ustawienia swojego konta.
– Próbowałam.
– Co jest pogwałceniem zasad obowiązujących w firmie.
Och, Boże, to nie przyszło jej do głowy. Agencja Belle’s Angels była zarejestrowana w Niemczech i możliwe, że przekraczała granice legalności w Zjednoczonym Królestwie. Taką witrynę powinny zablokować zapory sieciowe. To dlatego nie mogła się na nią dostać. Chciała tylko zablokować niekończący się strumień odpowiedzi na swój anons. Ale najwyraźniej była idiotką, bo równie dobrze mogła stracić pracę.
– To był błąd. – Oblała się potem. – Jednorazowy. To się już nie powtórzy.
– Masz rację. – Głos Thea pozbawiony był emocji. – Nie powtórzy się.
Jakaś gula ulokowała się w gardle Kate i z trudem ją przełknęła.
– Zwalniasz mnie? – spytała.
Rozpaczliwie potrzebowała tej pracy. Wyrzuceni z pracy księgowi nie byli pożądanymi potencjalnymi pracownikami i kto wie, ile potrwa, zanim znajdzie nową posadę. Rachunki piętrzyły się każdego dnia, a korespondencja z agencji windykacyjnej robiła się coraz bardziej przerażająca, co nie znaczy, że jej pensja choć w przybliżeniu pokrywała raty spłat czy koszty opieki nad siostrą. Ale Milly była zależna od niej i tylko od niej, nie miała nikogo innego teraz, kiedy Mike umarł. Gdyby musiała opuścić Fairview, byłaby zdruzgotana.
– Nie zwalniam cię.
– Więc co masz na myśli? – spytała z ulgą.
– Kazałem zamknąć tę witrynę.
– Nie możesz tego zrobić – zawołała, bo to niweczyło jej jedyną szansę na zarobienie szybko dużych pieniędzy.
– Mogę – powiedział ponuro. – I zrobiłem to.
– Jak?
– To nie było trudne.
Nie. Dla człowieka tak wpływowego jak on nie było to trudne, ale…
– Nie miałeś prawa.
– Prawdopodobnie nie.
– Więc dlaczego?
Uniósł brwi i to była jedyna oznaka emocji, jaką u niego dostrzegła, odkąd weszła do gabinetu.
– Zarejestrowałaś się w agencji towarzyskiej, Kate.
Ton miał oskarżycielski, ale nie dała się zastraszyć. Sam miał się świetnie ze swoimi milionami w banku. Mniejsi śmiertelnicy musieli być bardziej kreatywni, jeśli nie chcieli po pierwsze zniszczyć szczęścia i bezpieczeństwa ich biednej młodszej siostry, po drugie stracić dachu nad głową i zostać zdeklarowanymi bankrutami, a w końcu nigdy więcej nie dostać pracy w dziedzinie, którą uwielbiali.
– I co z tego? – mruknęła.
– Jak mogłaś być tak lekkomyślna?
Lekkomyślna? Nie. Zdesperowana i w ślepym zaułku, ale nie lekkomyślna.
– Przeprowadziłam rozeznanie.
– Ja również – powiedział złowieszczo. – Belle’s Angels to internetowy dom publiczny.
– Możliwe, ale wysokiej klasy – pisnęła.
Malutki mięsień zaczął drgać mu w szczęce.
– To zupełnie nieistotne.
– Ależ tak, bo oferują różne poziomy usług, a ja zarejestrowałam się na pierwszym.
– Naprawdę myślałaś, że ktoś zapłaci ci tysiąc funtów za godzinę rozmowy?
– Moja sztuka konwersacji nie ma sobie równych.
– Nie wątpię. Jednak, uwierz mi, twoi… klienci… oczekiwaliby o wiele więcej.
– Tak, no cóż, masz najwyraźniej większe doświadczenie z takimi serwisami niż ja.
W odpowiedzi na ten niedwuznaczny przytyk posłał jej groźne spojrzenie. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła, bo on mógł mieć rację. Prawdę mówiąc, nie do końca myślała racjonalnie, rejestrując się na witrynie agencji zeszłego wieczoru. Właśnie przyszedł kolejny astronomiczny rachunek z Fairview jako dodatek do nieżyczliwego mejla z firmy, w której Mike zaciągnął pożyczkę, i listu z towarzystwa hipotecznego informującego ją, że zalega z płatnością. Wypiła kilka kieliszków wina, by stłumić niepokój, ale to nie pomogło i po nich poczuła się jeszcze gorzej. W telewizji szedł właśnie jakiś dokument o wideo-czacie i w środku rozpaczy nagle olśniło ją, że seks świetnie się sprzedaje. Znalezienie odpowiedniej strony i rejestracja były niezwykle proste. Przypomniała sobie o zapasie seksownej bielizny, jaką kupowała latami, bo sprawiała, że czuła się delikatna i kobieca przez samo jej posiadanie, i wyglądało na to, że gwiazdy jej sprzyjały. Największym wyzwaniem okazało się opanowanie samowyzwalacza w telefonie. Myślała o możliwych konsekwencjach swojego planu, nie była kompletną idiotką, ale na oko plusy przeważały minusy. Zakładała, że minusy – głównie dotyczące tego, jaki rodzaj ludzi odwiedzał taką witrynę – zostaną zneutralizowane przez filtry i staranny proces selekcji. Ale przeliczyła się, bo niektóre mejle, jakie otrzymała, były odrażające. Jeszcze bardziej zaalarmowały ją sumy, jakie oferowano za jej dziewictwo. Nawet ta bardziej umiarkowana korespondencja wskazywała na coś innego niż sama tylko rozmowa, więc może Theo nie mylił się co do oczekiwań jej niedoszłych klientów. Patrząc z tej perspektywy, chociaż straciła swoją jedyną nadzieję na poprawę finansów, to miała szczęście, że udało jej się tego uniknąć. Na myśl o tym, przez co musiałaby przechodzić, robiło jej się niedobrze.
Nie chciała jednak przyznać mu racji.
– To nie jest twoja sprawa – burknęła.
– Mylisz się.
No cóż, pozostawała wprawdzie kwestia surowej polityki firmy, ale on nie miał prawa mieszać się w jej sprawy w taki sposób.
– Nie potrzebuję, by mnie ratowano – powiedziała chłodno. – Mam dwadzieścia sześć lat. Jestem rozsądna i potrafię podejmować decyzje.
– Z mojej perspektywy to tak nie wygląda.
– Dlaczego cię to w ogóle obchodzi?
Przez chwilę wpatrywał się w nią w ciszy, jak gdyby sam nie mógł tego rozgryźć. Ku własnej konsternacji Kate złapała się na tym, że nie mogła oderwać od niego wzroku.