Dzisiaj wyjdę za mąż
Przedstawiamy "Dzisiaj wyjdę za mąż" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Miranda Fadel pomaga kuzynce uniknąć zaaranżowanego ślubu z szejkiem Zamirem. Nieświadomie zakłóca bieg historii, Zamir bowiem musi się tego dnia ożenić, by przejąć władzę w kraju. Gdy oświadcza, że w takim razie ona zostanie jego żoną, Miranda jest przerażona. Wie, że nie nadaje się na żonę władcy, jednak w zaistniałej sytuacji nie może odmówić. Tym bardziej że Zamir jest pierwszym mężczyzną, przy którym jej serce bije szybciej…
Fragment książki
Zamir przymknął oczy, wychodząc z chłodnego luksusowego hotelu w palące słońce, które wzmagało pulsujący ból głowy. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że zapomniał o okularach przeciwsłonecznych. Ostatnio nie dawał rady, przytłoczony nadmiarem obowiązków i spraw do załatwienia. Ale nadzieja, że dziś wszystko wreszcie się ułoży, była jak obietnica życiodajnej wody na pustyni.
Odetchnął, zadowolony. Ostatnie tygodnie były piekłem, ale nie pozwolił sobie na rozczulanie się nad sobą. Musiał pozostać silny, dla swojej rodziny i kraju. Był o krok od osiągnięcia wszystkiego, co obiecał umierającemu wujkowi – zabezpieczenia korony, a tym samym stabilności swojej ojczyzny, Qu’sil, oraz ponownego zjednoczenia Qu’sil z sąsiednim państwem, Aboussir.
W obu krajach zaplanowano z tej okazji liczne uroczystości, bo nawet najbardziej zagorzali nacjonaliści w obu krajach zgodzili się, że jest to właściwe rozwiązanie. Mimo to negocjacje nie przebiegały łatwo. Na szczęście do zrobienia pozostała już tylko jedna rzecz, choć najważniejsza ze wszystkich.
Nie zwalniając kroku, z telefonem przy uchu, wsłuchany w słowa ministra finansów, który szczegółowo opisywał nieprzewidziane problemy budżetowe, Zamir podszedł do czekającej na niego limuzyny. Drzwi samochodu były otwarte, podtrzymywał je stojący na baczność szofer.
Zamir przez chwilę zastanawiał się, dlaczego jego gospodarze nalegali, by kierowca nosił rękawiczki w takim upale, a nie sprawili, by miał dopasowany mundur. Nawet jego kapelusz wydawał się za duży i zasłaniał mu twarz.
Zamir miał jednak poważniejsze sprawy na głowie. Podziękował kierowcy, wsiadł do limuzyny i skupił się na słowach swojego ministra. Wyciągając nogi, sięgnął po wodę. Po kilku minutach zakończył rozmowę i natychmiast odebrał telefon od szefa królewskiej ochrony. Hassanowi nie podobało się, że Zamir podróżował bez eskorty w obcym kraju, nawet podczas krótkiego przejazdu z hotelu. Ale o to właśnie chodziło – okazać całkowite zaufanie ludziom Aboussir, którzy staną się jego poddanymi.
– Odpręż się, Hassanie. Jestem w drodze. Do zobaczenia wkrótce. – Spojrzał na zatłoczone wąskie uliczki miasta. – I nie martw się, jeśli się trochę spóźnię. Drogi tutaj nie są tak szerokie, jak w domu. Poza tym na pewno nie zaczną ceremonii beze mnie.
Kończąc rozmowę, bocznym przyciskiem opuścił szybę między nim a kierowcą. Potem wziął kolejne tabletki na narastający ból głowy i znów napił się wody. Powinien był znaleźć czas na śniadanie, jednak śmierć wuja oznaczała mnóstwo pracy. Ale wkrótce… Po dzisiejszym dniu postanowił wziąć wolny wieczór.
– Telefon mi pada – powiedział. – Muszę go naładować.
Zwykle robił to wcześniej, ale zapomniał wskutek nadmiaru zdarzeń.
– Oczywiście, panie.
„Panie”? Takie staromodne słowo, ale Aboussir był bardziej tradycyjnym miejscem niż Qu’sil. W jego kraju zwracano się do niego „proszę pana”. Wkrótce zostanie formalnie uznany za szejka i ludzie będą go nazywać „waszą wysokością”.
Zamir posmutniał. Tęsknił za starym człowiekiem, za wujem, którego zastąpi na tronie.
– Poproszę o telefon, zajmę się tym, panie.
Głos szofera brzmiał bardzo młodo, może zbyt młodo, ale skoro umiał prowadzić i znał miasto, wiek nie miał znaczenia. Zresztą… Doprawdy zręcznie manewrował pomiędzy pojazdami, zwierzętami i pieszymi.
– Dziękuję.
Zamir podał telefon, usiadł i zamknął oczy. Powinien był trochę odpocząć
– Za ile tam dotrzemy? Piętnaście minut?
– Dłużej, niestety. Doszło do poważnego wypadku. Będziemy musieli zjechać z głównej drogi. Ale zawiozę was, panie, tam, gdzie potrzebujecie.
Zamir skinął głową, ale nie otworzył oczu. To spotkanie było istotne. Postanowił trochę się zdrzemnąć, żeby potem być w formie.
Nawet w klimatyzowanym pojeździe skóra Mirandy była wilgotna, jednak nie z powodu temperatury, lecz ze strachu! Nawet dla niej, znanej z beztroski i braku odpowiedzialności, dzisiejsze działania były nie do przyjęcia.
Jak w ogóle mogła pomyśleć, że odniesie sukces? Przecież był to tylko akt desperacji. Nie jej własnej, ale kuzynki, której nie mogła tak po prostu odmówić.
Kiedy opracowała plan, w zasadzie pół żartem, Sadia od razu go zaakceptowała. Po raz pierwszy jej nieśmiała kuzynka nie martwiła się o przyzwoitość ani konsekwencje. Właściwie, dlaczego miałaby się martwić, skoro to Miranda ryzykowała najwięcej?
To nie fair. Sadia nie mogłaby tego zrobić. Zauważono by, gdyby wymknęła się dziś rano.
W każdym razie, jeśli plan nie wypali, obie za to zapłacą. Ale gdyby się udało... Nawet jej bujna wyobraźnia nie była w stanie sprostać wyzwaniu. Pal licho, byłoby warto, nawet mimo prawdopodobnych konsekwencji!
Przecież nie mogła siedzieć bezczynnie, gdy Sadia potrzebowała pomocy! Przyjaźniły się przez całe życie, wliczając w to lata nieobecności Mirandy w Aboussir.
Wjeżdżając przez łukowe przejście do centrum nowej części miasta, zerknęła we wsteczne lusterko. Wyglądało na to, że się zdrzemnął, oparty na wyściełanym oparciu, z długimi nogami wyciągniętymi wzdłuż kanapy.
Był najbardziej imponującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Chociaż zdjęcia nie oddawały jego piękna, widziała na nich niepokojąco przystojnego mężczyznę. Było w nim coś nieuchwytnie doskonałego, pewność siebie w aurze elementarnej męskości. Sama jego obecność sprawiła, że zaczęła odczuwać świadomość własnej płci. To nie powinno się dziać, wziąwszy pod uwagę, jak dużo czasu spędzała w pobliżu przystojnych mężczyzn. Dlatego ta świadomość ją zszokowała.
Poczuła dreszcz emocji. Co innego opracować plan w pokoju Sadii o północy, a co innego wprowadzić go w życie w biały dzień.
Jej odwaga została osłabiona artykułami o błyskotliwym umyśle szejka Zamira, jego niecodziennych umiejętnościach prezentowanych za sterami władzy i w sporcie. Prasa przedstawiała go jako kogoś, kto potrafiłby zadbać o swój kraj bez względu na okoliczności. Takiego człowieka nie da się łatwo pokonać. Dlatego w nocy próbowała zrezygnować z tego szalonego projektu, ale Sadia była zbyt zdesperowana.
Miranda czuła się winna, bo – szczerze mówiąc – byłaby wdzięczna, gdyby plan się nie powiódł. Ale tak się nie stało. W efekcie przygniotła ją mieszanina strachu i podniecenia, gdy Zamir ruszył w kierunku samochodu. Kroczył z pewnością siebie, eksponując szerokie ramiona i mocne dłonie. Blask hebanowych oczu w przystojnej twarzy sprawił, że zapomniała oddychać.
Ojczym Mirandy był przystojny, podobnie jak wielu jego przyjaciół grających w polo. Była przyzwyczajona do obecności sportowców, którzy poruszali się tak, jakby posiadali cały świat. Ale szejk Zamir był klasą sam w sobie.
Ignorując ciepło przeszywające ją falami, skręciła w główną drogę, by opuścić miasto. Nie poruszył się. Jej tętno przyspieszało w oczekiwaniu na pytania. Nic takiego nie nastąpiło. Może rzeczywiście spał. Jednak poczucie niepewności sprawiło, że zrobiło jej się niedobrze.
Opuścili teren zabudowany. Znów spojrzała w lusterko i tym razem przyłapała go, gdy wtulał się głębiej w skórzane siedzenie. Kontrast pomiędzy surowymi, męskimi rysami i delikatnością jego ruchów obudził w niej coś nieznanego. Odetchnęła głęboko, z ulgą. Sprawdziła czas. Wydawało jej się, że jechała godzinami, ale gdyby teraz zawróciła, zdążyliby do miejsca, gdzie go oczekiwano.
Zaciskając szczękę, Miranda skupiła się na drodze i wszystkich powodach, dla których to robiła.
Po pierwsze, nienawidziła gnębicieli. Po drugie, Sadia była zbyt cenna, by ją tak traktować. Poza tym, owszem, to ojciec Sadii faktycznie zmuszał ją do uległości, ale odbywało się to na życzenie tego człowieka. Skoro nikt inny nie miał odwagi, by mu się przeciwstawić, musiała to zrobić osobiście.
Samochód dojechał do skrzyżowania trzech autostrad. Miranda uchyliła okno i jednym szybkim ruchem wyrzuciła telefon Zamira. Jeśli ktoś będzie próbował go zlokalizować, skończy w przydrożnych krzewach. Szkoda, że nie zrobiła tego, kiedy jeszcze byli w mieście, wtedy poszukującym szejka byłoby jeszcze trudniej.
Miranda uśmiechnęła się. Właśnie tak postąpi, kiedy trzeba będzie ponownie kogoś porwać.
Zamir czuł się przytępiony, podrażniony dziwnym smakiem w ustach. Ten lek! Przyjmował go wiele lat temu i zdążył zapomnieć, że zwykle pogrążał go w letargu.
Przynajmniej nie bolała go już głowa, co uznał za mały sukces.
Wtedy zdał sobie sprawę, że samochód się zatrzymał. Otworzył szeroko oczy, niezadowolony, że przespał całą drogę. Rozejrzał się, zdumiony.
Nie było szofera, nie było gościnnego gospodarza, żadnych znajomych twarzy z jego otoczenia. Zamiast wejścia do pałacu i pełnych entuzjazmu służących, widział tylko kamienistą ziemię, pustą płaszczyznę sięgającą po horyzont. Wokół nie było żadnych widocznych budynków, jedynie z tyłu nad okolicą górował nadzwyczaj wysoki mur z kępami drzew. Żwirowa ścieżka prowadziła w górę, w nieznanym kierunku.
Niepokój chwycił go za kark. Położenie słońca wskazywało, że od chwili opuszczenia hotelu minęły długie godziny. Niewątpliwie opuścili miasto, ale nie miał pojęcia, gdzie się znajdował. Wytężył słuch, by usłyszeć jakikolwiek charakterystyczny dźwięk, głos, krok, strzał.
Cokolwiek się wydarzyło, kierowca musiał być w to zamieszany. Dobrze, że przynajmniej zostawił otwarty samochód i opuszczone szyby, co mogło okazać się kluczowe w rosnącym upale.
Odwrócił głowę i dostrzegł pojazd zaparkowany w cieniu wysokiego kamiennego muru. Serce Zamira zabiło mocniej. Dokąd go przywieziono?
Wyszedł z samochodu, z trudem utrzymując równowagę, gotowy stawić czoło atakowi. Nic się jednak nie wydarzyło. Stał, wsłuchany w westchnienia popołudniowej bryzy. Co to za miejsce? Dlaczego się tu znalazł? Zerknął na zegarek. No tak, miał kilka godzin opóźnienia. Hassan pewnie wpadł w szał. Nie tylko on. Cała sprawnie działająca machina dworu królewskiego weszła w tryb awaryjny, gdy nie przybył na czas.
Zajrzał do samochodu, ale tylko potwierdził to, czego się obawiał. Jego telefon zniknął. Czuł, że żołądek ściska mu się na myśl o konsekwencjach nieobecności na spotkaniu. Skutki mogą się okazać katastrofalne. Który wróg to zaplanował? Dlaczego zostawiono go samego, żywego? Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niezrozumiała.
Szybko, trzymając się linii cienia, pobiegł cicho wzdłuż muru, zatrzymując się na rogu. Wciąż jednak nikogo nie widział. Po kilku minutach odnalazł ciężką bramę i wszedł na plac przed nieznaną budowlą.
Ogromne łukowate wejście imponowało solidnymi drewnianymi drzwiami, nabijanymi żelazem, z ozdobnymi, zabytkowymi zawiasami. Taki rodzaj drzwi wymyślono, by trzymać rabusiów z daleka. Jego własny pałac miał coś podobnego, choć wspanialszego i w lepszym stanie.
Jedno skrzydło pozostało nieznacznie otwarte. Zaproszenie czy niedopatrzenie?
Zamir chwycił dorodny kamień i ruszył do przodu.
Miranda trzęsła się tak bardzo, że musiała zrobić przerwę i wziąć kilka głębokich oddechów.
Nic mu nie będzie. Po prostu spał. Jednakże, gdy próbowała go obudzić, nie poruszył się.
Ponieważ ledwo odważyłaś się go dotknąć, pomyślała, ale kiedy się obudzi, będziesz musiała stawić czoło konsekwencjom tego, co zrobiłaś.
Martwiło ją, że musiała go tak zostawić, w upale, ale jej genialny plan nie uwzględniał jego rozmiarów. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i okazał się mocno umięśniony, był zbyt potężny, by dać się przesunąć.
Miranda chwyciła się krawędzi ławki i wmawiała sobie, że wszystko będzie dobrze. To nie środek lata, kiedy temperatury zbierały śmiertelne żniwo na pustyni. Lekki powiew wiatru przenikał przez samochód, a ona sama pobiegła do łazienki, by przygotować mokry ręcznik i schłodzić czoło śpiącego szejka.
No właśnie… Kto by pomyślał, że będzie spał tak długo? Z każdym kilometrem poza miastem spodziewała się, że się ocknie i zażąda, by się odwróciła. Szczerze mówiąc, nigdy nie wierzyła, że ten szalony plan się powiedzie.
Co tam… Najważniejsze, że Sadia jest bezpieczna. Miranda próbowała przekonać samą siebie, że tylko to się liczy.
Sięgnęła do szafki po ręcznik i… zlodowaciała. Nie była sama, czuła to.
– Cofnij powoli rękę i obróć się – usłyszała.
Mimo paraliżującego ją strachu odwróciła głowę.
Przed nią stał szejk we własnej osobie, z wściekle zmrużonymi oczami, co sprawiło, że jej płuca zapomniały, do czego zostały stworzone. Jego spojrzenie przenikało ją jak ostrze z obsydianu wulkanicznego, a przystojne, ponure rysy twarzy przypominały chmurę burzową. Wypełnił sobą drzwi, odcinając jej jedyną drogę ucieczki.
Westchnęła, gotowa zmierzyć się z trudną rzeczywistością. Zamir rządził królestwem, wkrótce będzie władał dwoma, i bez wątpienia był przyzwyczajony do posłuszeństwa. Był potężny, a teraz jeszcze wściekły. Cóż… Trudno go winić po tym, co się stało.
– Pokaż mi, co masz w dłoni. Powoli – rozkazał.
Miranda skinęła głową, niechcący zsuwając na czoło za dużą czapkę. Na dodatek zahaczyła o coś bransoletką, więc uniosła drugą rękę, żeby się uwolnić. Szarpiąc się z niewidoczną przeszkodą, oszołomiona, niemal zemdlała otulona zapachem drzewa cedrowego i pustynnych kwiatów.
Zamir mówił coś, ale nie rozumiała słów, walcząc z zablokowaną bransoletką i podnieceniem. Gdy się cofnęła, zdesperowana, poczuła, że przywarła do niego niemal całym ciałem.
– Kobieta?! – wykrzyknął zdezorientowany, chwytając ją za nadgarstek.
Nie musiała odpowiadać. Czuł kształt jej piersi i bioder, tak samo jak ona czuła moc jego mięśni. Zamarła, zahipnotyzowana, a może zszokowana nagłą świadomością, że oto stoi wtulona w ciało władcy, który do tej pory wydawał się poza zasięgiem zwykłego śmiertelnika.
– Zostałem porwany przez kobietę?
Ściągnął jej czapkę i w zdumieniu zatopił wzrok w miedzianych lokach. Potem powoli rozluźnił uścisk i uwolnił jej rękę.
– Zamierzała pani zaatakować mnie ręcznikiem?
– Oczywiście, że nie. Chciałam go zmoczyć…
– Nie ma tu nic oczywistego!
Ich spojrzenia się spotkały i Miranda znów poczuła strach, tym razem przed własnymi myślami. Czy mogliby nie być porwanym i porywaczką, ale mężczyzną i kobietą? Jej oddech przyspieszył.
– Gdzie są pani wspólnicy?
– Nie mam wspólników.
Nie kłamała. Sadia znała plan, pomogła go opracować, ale to Miranda miała go wykonać, sama. Nawet teraz ledwo mogła uwierzyć, że częściowo wszystko się udało. A może to tylko senne szaleństwo i wkrótce się obudzi? Tylko że człowiek obok był zbyt prawdziwy. Nawet jej bujna wyobraźnia nie byłaby w stanie wyczarować kogoś tak boskiego. Uśmiechnęła się.
– Co jest takie zabawne?
– Nic. Jestem trochę oszołomiona.
Wbrew jej oczekiwaniom, nie złagodniał.
– To chyba powinna być moja kwestia. To ja jestem tym uprowadzonym. Co pani tu robiła?
Miranda przygryzła wargę.
– Martwiłam się, kiedy pan się nie obudził. Szukałam wody i ręcznika do zmoczenia.
– Co za troska! Druga Florence Nightingale?
Miranda wytrzymała jego piorunujące spojrzenie.
– Bałam się, że może to jakaś choroba – wyznała. – Ale nie jest mi przykro, że pana porwałam.
Zamir patrzył, jak jej zgrabny podbródek unosi się w geście buntu. Byłoby to zabawnie urocze, gdyby nie okoliczności. Poza tym zaintrygowała go. Czuł jej przyspieszony puls, a mimo to zachowała spokój. Była odważna, musiał przyznać. Czy również niebezpieczna? Z kim jeszcze będzie musiał się zmierzyć?
– Jeśli nie ma pan nic przeciwko, chciałabym stanąć o własnych siłach.
Znów ta odważna niefrasobliwość, jakby nie przeszkadzało jej, że jest zdana na jego łaskę. Przyjrzał jej się uważnie. Włosy tworzyły seksowną, naturalną aureolę, skóra w kolorze bladooliwkowego złota urzekająco kontrastowała z jasnoszarymi oczami.
Urzekająco? Ten lek musiał działać osłabiająco na mózg, pomyślał, nadal ją obserwując.
Byłaby niezwykła, gdyby w pojedynkę nie zniszczyła wszystkiego, co tak długo budował ze sztabem ludzi w obu krajach.
Pod wpływem przypływu wściekłości Zamir odsunął się. Mógłby ją przeszukać, żeby sprawdzić, czy nie ma ukrytej broni, ale uznał, że nie stanowiła bezpośredniego zagrożenia. Mimo to ustawił się obok otwartych drzwi, by obserwować nieznany teren.
– Dlaczego tu jesteśmy? Z kimś się spotykamy?
– Nie spotykamy się z nikim.
Wyprostowała się, jakby chciała mu przypomnieć, że jest młodą, atrakcyjną kobietą. Zabójcy i fanatycy pojawiali się we wszystkich formach, przypomniał sobie.
– W takim razie dlaczego tu jesteśmy?
– Potrzebowałam miejsca, z którego nie mógłby pan szybko wrócić do miasta. Nie ma tu telefonu. Komórkę wyrzuciłam.
– Kto żąda okupu?
– Nie ma żadnego okupu! Zrobiłam, co zamierzałam zrobić. – Spojrzała na męski zegarek na smukłym nadgarstku. – Już za późno na powrót na spotkanie, a tylko to się liczy.
Miała rację. Tylko to się liczyło. Nawet teraz Zamir nie mógł uwierzyć, że tak pięknie rozpoczęty dzień zakończył się katastrofą. Czuł powracający ból głowy.
– Dla kogo pracujesz?
Jego kraj nie miał wrogów jako takich, ale niektórzy zazdrościli mu sukcesów finansowych. Być może zazdrościli także stabilności i harmonii społecznej oraz sposobu jej utrzymywania. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby państwa Qu’sil i Aboussir mogły się zjednoczyć. Czy ponowna próba będzie możliwa? Pewnie nie, przez tę kobietę.
– Dla nikogo, naprawdę.
Zaczynał tracić cierpliwość. Oddychając ciężko, powoli wyciągnął rękę.
– Poproszę o kluczyki do samochodu.
Miała usta w kształcie łuku Amora. Zacisnęła je, by wytrzymać jego spojrzenie.
– Nie mam ich. Wrzuciłam do studni na dziedzińcu. Nie może pan wrócić dziś do stolicy.