Dziwny debiut lady Esther
Przedstawiamy "Dziwny debiut lady Esther" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Ich spojrzenia spotkały się zaledwie na kilka sekund, ale od razu się rozpoznali. Esther na zawsze zachowała w pamięci arystokratę, który przed laty udzielił jej bezinteresownej pomocy. Oliver nigdy nie zapomniał wątłej dziewczynki przytulonej do boku zdesperowanej matki. Teraz Esther debiutuje w towarzystwie, a Oliver bacznie śledzi jej poczynania. Oszołomiła go jej uroda, ale wie, że musi trzymać się na dystans. Towarzystwo owianego złą sławą hulaki nadszarpnęłoby jej reputację. Jednak gdy Esther zostaje bohaterką skandalu, to on jako jedyny wyciąga do niej pomocną dłoń i po raz drugi ratuje ją przed hańbą…
Fragment książki
Panna Esther Barrington-Hall weszła do zatłoczonej, tętniącej życiem, rzęsiście oświetlonej sali balowej. Pierwszy bal w jej debiutanckim sezonie zapowiadał się tak wspaniale, jak obiecywała jej ciotka.
Nigdy nie widziała tylu ludzi zebranych w jednym miejscu. Kwartet utalentowanych muzyków wykonywał znane melodie, które ciotka uwielbiała i w ciągu ostatnich miesięcy często grywała na fortepianie w Redworth Manor.
Esther miała na sobie suknię z białego jedwabiu, wyszywaną ciemniejszą nicią we wzory przedstawiające liście i kwiaty. Była to jej ulubiona suknia, zwiewna, fantazyjna, przywodząca na myśl leśne boginki z opowiadań, które lubiła czytać w dzieciństwie. Wybrała ją spośród wielu zakupionych dla niej przez ciotkę.
Wiele osób zwróciło na nią uwagę, jednak ciotka nakazała jej patrzeć tylko przed siebie.
- Podejdą do ciebie w odpowiednim czasie, moja droga. Teraz pozwólmy im trochę pomyśleć. Nie uśmiechaj się za wiele i nie rozmawiaj z nikim, dopóki nie zostaniesz należycie przedstawiona. Nie idź zbyt szybko. Lepiej robić wszystko bez pośpiechu, żebyśmy mogły poznać tych, na których nam zależy.
Nie rób tego, nie rób tamtego.
Ileż to razy słyszała te napomnienia w ciągu ostatnich lat, przygotowując się do dzisiejszego wieczoru? Wszystko służyło temu, by wywarła jak najlepsze wrażenie.
Targi matrymonialne.
Już sama nazwa wystarczała, by wzbudzić przerażenie. W tej grze nie można było ponieść porażki, inaczej szło się w odstawkę na półkę położoną wysoko i odległą od życia. Lub, co gorsza, skończyć u boku męża, którego trudno choćby polubić.
Ciotka Mary wyglądała jak zwykle wspaniale, jednak Esther wyczuwała jej niepokój. Ciotka nie była więc tak pewna siebie, jak udawała. Esther cieszyła się, że ma obok siebie pięcioro kuzynów i kuzynek, na których pomoc i wsparcie mogła liczyć.
Aiden miał zaprosić ją do tańca, gdyby nie uczynił tego nikt inny. Podobnie Jeremy, który jednak nie wykazywał entuzjazmu, jako że nie przepadał za tym rodzajem rozrywki. Sarah i Charlotte miały trzymać się w pobliżu. W tej właśnie chwili napotkała spojrzenie Charlotte. Kuzynka uśmiechnęła się do niej, w jej brązowych oczach kryła się zachęta.
Rodzina.
Tak długo nie miała żadnej, a teraz otaczało ją mnóstwo bliskich. Benjamin, najstarszy kuzyn, również był obecny na sali, z pewnością zachowując się nienagannie, zgodnie z precyzyjnymi wskazówkami swej matki.
- Tworzymy zwarty front – zwróciła się do nich ciotka Mary przed wyjściem z londyńskiego domu w St James’s. – Żadnego migania się, Ben. Rozumiesz? Musicie trwać na swoich posterunkach, żeby tego wieczoru Esther odniosła sukces, o jaki marzę. Nie możemy sobie pozwolić na błędy ani narazić się na plotki.
Zawsze mogło zdarzyć się coś, co obróciłoby wniwecz ich plany. Musieli więc zachować najwyższą czujność i ostrożność.
Wszyscy członkowie rodziny Barrington-Hallów rozumieli, że trzeba zapewnić Esther bezpieczeństwo.
Dołączył do nich stryj Thomas. Był wysokim, pewnym siebie mężczyzną. Jego tytuł, majątek i koneksje sprawiały, że czuł się swobodnie wśród elit, co zjednywało mu powszechną sympatię.
- Na pewno świetnie sobie poradzisz, Esther, i to bez niczyjej pomocy. Po prostu bądź sobą. Nie brak ci rozsądku i rozumu.
Uśmiechnęła się, słysząc te słowa, gdyż zanim znalazł ją w sierocińcu w Londynie i przywiózł do Kent, nie miała pojęcia, kim jest. Wiedziała tylko, że jej matka drastycznie naruszyła normy przyzwoitości i wylądowała w mrocznym zaułku niebezpiecznego miasta.
Ciotka nie musiała jej mówić, jak łatwo kobieta może zrujnować swoją reputację, nie stosując się do reguł obowiązujących w towarzystwie. Były wypisane krwią na jej duszy i już jako dziewczynka nie tolerowała złego zachowania i łamania zasad.
Ciotka przystanęła przed niezbyt młodą piękną kobietą i towarzyszącym jej młodym mężczyzną o podobnie szlachetnych rysach twarzy.
- Lady Beaumont.
- Lady Duggan.
Przez chwilę taksowały wzrokiem swe stroje, fryzury, odgadywały zamiary. W końcu dama powiedziała:
- Miło cię widzieć. Myślałam, że wciąż jesteś na wsi w Redworth.
- Nie. Przyjechaliśmy do Londynu na sezon naszej najmłodszej bratanicy. Lady Beaumont, proszę pozwolić, że przedstawię pannę Esther Barrington-Hall.
Esther dygnęła i uśmiechnęła się. Nie był to uśmiech zbyt promienny ani zbyt pewny siebie. Był miły, lecz nie przymilny. Taki, jakiego nauczyła ją ciotka Mary.
Dama rozpromieniła się.
- Miło mi cię poznać, moja droga. To jest mój syn, lord Alberton. Właśnie wrócił z podróży do Ameryki. Cieszymy się, że jest teraz z nami w domu.
- Panno Barrington-Hall. – Lord Alberton ujął jej rękę i przytrzymał. – Bardzo miło mi panią poznać.
Zabrzmiało to bardzo naturalnie, uśmiech towarzyszący jego słowom był szczery i uprzejmy.
- Zastanawiam się, czy mogę panią prosić o następny taniec, zanim będzie miała pani pełny karnecik.
Cofnął się nieznacznie, dając jej odrobinę przestrzeni. Starannie dobierał słowa, jego zachowanie było nienaganne, co bardzo jej się spodobało. Ten młody mężczyzna znał zasady i stosował się do nich. Nie zamierzał przekraczać granic przyzwoitości.
- Tak, milordzie. – Sięgnęła po karnecik i pióro i wpisała jego nazwisko w pierwszej linijce. Walc. Miała nadzieję, że ciotka pozwoli jej na ten taniec. Teraz z zachwytem przysłuchiwała się ich rozmowie.
Esther zatańczy swój pierwszy taniec w towarzystwie, mając za partnera przystojnego i wysokiego młodego lorda. Wieczór nie mógł się zacząć lepiej.
- Benjamin, twój kuzyn, jest moim przyjacielem i poprosił mnie, żebym na panią uważał tego wieczoru, panno Barrington-Hall. Przyznaję, że po tym, jak panią poznałem, bardzo chętnie spełnię jego prośbę. Zadanie wydaje się nader przyjemne.
- Dziękuję. Czuję się onieśmielona w tak licznym towarzystwie. Oczywiście organizowaliśmy przyjęcia w Kent, jednak były one bardzo niewielkie w porównaniu z tym tutaj.
- Proszę je potraktować jako praktykę – powiedział. – Moja siostra była przerażona podczas swego debiutu, a teraz jest szczęśliwą żoną earla Thorntona.
Esther kiwnęła głową.
- Jak poznał pan mojego kuzyna Bena?
- Byliśmy razem w Eton, a potem poszliśmy na ten sam uniwersytet.
- Cambridge?
- Tak. Lubię się uczyć.
Ona również lubiła, chociaż nie była pewna, czy w obecnych okolicznościach powinna o tym mówić. Kobiety nie powinny zbytnio interesować się edukacją.
Zamierzała zadać mu kolejne pytanie, jednak jej uwagę zwrócił narastający szmer głosów w sali. Odwróciła głowę. Wysoki mężczyzna w czarnym stroju zstępował ze schodów, a wszystkie spojrzenia skierowane były ku niemu. Ze swego miejsca nie widziała dokładnie rysów jego twarzy, jednak było w nim coś elektryzującego, dlatego nie dziwiła jej reakcja zgromadzonych.
- To Oliver Moreland – powiedział jej towarzysz. – Szuka okazji do wieczornej zabawy – dodał z przekąsem. – Pani kuzyn z pewnością życzyłby sobie, by panią ostrzec. Ten człowiek zuchwale łamie wszystkie zasady etykiety i jakimś cudem uchodzi mu to płazem. Jego bogactwo i pochodzenie, fakt, że jest drugim synem lorda, z pewnością mu w tym pomagają, jednak… - Urwał.
- Jednak co? - ponagliła Esther.
- Pochodzi z rodziny, którą wielu uważa za dziwną. Podobno jego matka utopiła się, by uwolnić się od nich wszystkich. Jego ojciec zmarł kilka lat później z powodu pijaństwa.
Na jej twarzy musiał odmalować się szok, bo lord Alberton szybko spróbował zatrzeć niemiłe wrażenie.
- Powiedziałem zbyt wiele i szczerze tego żałuję. Prawdę mówiąc, Moreland jest jedną wielką tajemnicą i lepiej go unikać. – Gdy rozległy się pierwsze dźwięki muzyki, uprzejmie się skłonił. – To jest mój taniec, panno Barrington-Hall.
Przyjęła podane jej ramię, ciesząc się jego towarzystwem, gdy prowadził ją na parkiet.
Walc. Taniec, który pozwalał partnerom na więcej niż inne. Do tej pory tańczyła go jedynie z nieletnimi kuzynami w niebieskim salonie w Kent.
Zauważyła, że mężczyzna, o którym mówił lord Alberton, kieruje się w róg sali. Był na tyle wysoki, że mogła śledzić jego ruchy. Zastanawiała się, dlaczego ten człowiek ją interesuje, zważywszy jego fatalną reputację. Było w nim jednak coś znajomego, czego nie potrafiła dokładnie nazwać. Ta zagadka ją intrygowała.
- Kim jest ta dziewczyna w bieli? – Oliver Moreland zadał to pytanie swojemu przyjacielowi Frederickowi Bronsonowi stojącemu na skraju parkietu.
- To panna Esther Barrington-Hall. Jest bratanicą lorda i lady Dugganów, niedawno przybyła do Londynu.
Dziewczyna była piękna, to nie ulegało wątpliwości. Miała blond włosy o barwie miodu i smukłą sylwetkę, a poza tym emanowała zmysłowością. Tańczyła doskonale, jednak sposób, w jaki przekrzywiała głowę…
Czyżby skądś ją znał?
- Powiedziano mi, że to jej pierwszy bal w Londynie. – Głos Fredericka dobiegł jakby z oddali. – Jest wzorem cnót i ma znaleźć tu męża. Słyszałem, że panna Barrington-Hall przestrzega zasad co do joty, a najbardziej cieszy ją towarzystwo licznych kuzynek i kuzynów.
Oliver roześmiał się.
- W takim razie powinienem raczej poszukać Hetty Palmer i sprawdzić, po jakim czasie zaproponuje mi coś gorszącego.
- Czyli wskoczenie do twojego łóżka.
- A najpierw do mojego powozu, który stoi przed domem. Jej mężowi to nie przeszkadza.
- Bo ma spaczone poczucie moralności.
- Mówisz to tak, jakbyś uważał, że to karygodne.
- Chciałem tylko, byś zachował ostrożność, Oliverze. Któregoś dnia zostaniesz przyłapany przez zazdrosnego męża i wyzwany na pojedynek o świcie.
- Nie martw się – odparł Oliver. – Jestem niezwykle ostrożny. Poza tym doskonale strzelam.
Frederick zachichotał.
- W takim razie powinienem ci życzyć, żebyś zakochał się po uszy i by jakaś dama złamała ci serce tak, jak ty złamałeś wielu damom.
Oliver spochmurniał. Frederick był jego dobrym przyjacielem, więc taka uwaga go zabolała.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, Freddie, i zawsze jestem bardzo hojny przy rozstaniu. Poza tym moje damy są dobrze zaznajomione ze sztuką miłości. Nigdy nie zawracałbym sobie głowy dziewicą.
- W takim razie dlaczego tak uważnie przyglądasz się pannie Barrington-Hall?
Oliver oderwał od niej wzrok.
- Chyba dlatego, że niewinność ma swój urok. Patrzeć, ale nie dotykać. Widzę, że jest otoczona kuzynami, a lord Duggan doskonale wywiązują się ze swych obowiązków wobec niej.
- To prawda. Duggan cieszy się doskonałą reputacją i słynie z dbałości o rodzinę. Gdybyś ośmielił się zbałamucić jego ukochaną niewinną bratanicę, zawisłbyś na najbliższej szubienicy.
Oliver pokiwał głową i sięgnął po kieliszek z tacy niesionej przez służącego w liberii koloru zielonożółtego jak dojrzała limonka. Rozejrzawszy się dokoła, dostrzegł wiele innych tkanin o niezwykłych barwach zdobiących wnętrze.
- Czy nasi gospodarze mają upodobanie do tkanin, których nikt inny by nie kupił?
Frederick spoważniał.
- Zapomniałem, że nie byłeś tu w zeszłym roku… - Urwał.
Rok temu Oliver rzadko bywał w towarzystwie, ponieważ jego brat Philip widząc, że ciągłe napomnienia i reprymendy nie pomagają, chwycił za broń i do niego strzelił. Trafił go w bok, chociaż Oliver był pewien, że mierzył w serce.
Nikomu nie powiedział o tym, co się stało, jednak Frederick miał przeczucie, że przyjacielowi grozi niebezpieczeństwo, dlatego niespodziewanie przyjechał do ich rodzinnego domu, Elmsworth Manor w Hampshire. Tam zawołał lekarza, a potem zabrał Olivera do miasta, z dala od znienawidzonej rezydencji. Freddie uważał, że należy powiedzieć o wszystkim władzom, jednak Oliver nie chciał niszczyć resztek respektu, jaki budziło nazwisko Moreland. Od tamtej pory nie widział brata.
Podeszła do nich Josephine Campbell. Ujęła go za ramię, delikatnym uściskiem przekazując sekretną wiadomość.
Sypiał z nią kilka miesięcy wcześniej, ale nie chciał odnawiać znajomości. Dzieci Josephine były co najmniej dziwne, a poza tym jej wzrok wyrażał desperację.
Postanowił jedynie zaprosić ją do tańca. Jeden taniec wystarczy. Nie powinna spodziewać się po nim niczego więcej. Kiedyś podobała mu się drobna sylwetka Josephine, teraz jednak konieczność pochylania się, by słyszeć jej słowa, nie wydawała mu się ekscytująca. Wciąż czuł ból w boku, kiedy padał deszcz, a tego dnia była paskudna pogoda. Torując sobie drogę przez tłum, zastanawiał się, dlaczego przyszedł na bal, na którym roi się od debiutantek. Josephine trzymała się go kurczowo, jakby nie zamierzała go nigdy puścić.
- Mam nadzieję, że twoje dzieci czują się dobrze – zagaił banalnie. Jej dzieci były, łagodnie rzecz ujmując, trudne, a on nie interesował się ani ich zdrowiem, ani poczynaniami. Napotkawszy jednak wymowne spojrzenie Josephine, uznał, że wypada zacząć rozmowę.
- Tak, panie Moreland. Nie uwierzysz, ale w zeszłym tygodniu Barbara skończyła osiemnaście lat. Nie mogę w to uwierzyć. Wydaje mi się, że urodziłam ją zaledwie wczoraj, a teraz wyrosła na taką piękność, że ludzie…
Oliver nie dosłyszał jej następnych słów. Dziewczyna w bieli znajdowała się teraz blisko. Widział haftowane ozdoby na jej sukni i złocistą wstążkę we włosach. Chciał, by odwróciła się w jego stronę, by mógł przyjrzeć się jej twarzy, jednak Alberton poprowadził ją w przeciwnym kierunku i zniknęła wśród tańczących.
Zauważył lady Susan Drummond i panią Cecelię Furness, które próbowały przyciągnąć jego uwagę. Niegdyś sypiał z tymi kobietami. Obie znalazły sobie nowych mężów, za co był wdzięczny losowi. Miał ochotę wyjść i oddać się ciekawszym rozrywkom. Obiecał jednak ciotce, że będzie obecny na tym balu, a zazwyczaj starał się dotrzymywać słowa. Ciotka zasadniczo różniła się temperamentem od swej siostry, a jego matki. Promienna i uprzejma, nie miała skłonności do popadania w melancholię. Siostry były jak ogień i woda. Julia nie miała dzieci i była mocno związana z nim i z Philipem.
Josephine wciąż mówiła o swojej córce i uśmiechała się co chwila. Oliver poczuł zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Czyżby ten długi monolog miał wzbudzić jego zainteresowanie tą dziewczyną? Zapewne tak. Kiedy umilkła muzyka, odprowadził partnerkę tam, gdzie go zaczepiła, i szybko się oddalił pod byle pretekstem.
Musiał wyjść z tego pomieszczenia. Panujące tu gorąco i ciężar oczekiwań Josephine i innych dam sprawiły, że poczuł się znużony. Nie patrząc na mijane osoby, ruszył w kierunku dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do zimowego ogrodu.
W oranżerii było chłodniej niż w sali balowej, liczne rośliny w donicach tworzyły przytulną atmosferę. Głęboko wciągnął powietrze i zamknął oczy.
- Pan również nie mógł tego znieść?
Odwrócił się gwałtownie. Pod wysokim drzewkiem stała dziewczyna w bieli. Trzymając drinka, patrzyła w okno na wietrzną i deszczową noc.
Teraz wydawała się spokojna i opanowana. Debiutantka z sali balowej zmieniła się w pewną siebie osóbkę.
- Rzadko dłużej zostaję na tego typu przyjęciach – odparł, starając się nadać swemu głosowi obojętne brzmienie.
- Bo woli pan inne rozrywki?
Upiła łyk, a wówczas w jej policzkach pojawiły się dołeczki.
- A więc wie pani, że mam fatalną reputację, panno Barrington-Hall? - Nie było sensu owijać w bawełnę. Dziewczyna sprawiała wrażenie osoby ceniącej szczerość i bezpośredniość.
- Wiem bardzo niewiele. Niedawno przyjechałam do Londynu, ale odnoszę wrażenie, że niezbyt dobrze się pan czuje w towarzystwie londyńskiej elity.
- Myślę, że z takim wyczuciem doskonale sobie pani tutaj poradzi – powiedział, lekko rozbawiony.
Spoważniała.
- To „doskonale” ma oznaczać, że znajdę sobie męża z tytułem, który zapewni mi życie na odpowiednio wysokim poziomie, do jakiego przywykłam?
Usłyszawszy ton irytacji w jej głosie, pospieszył z wyjaśnieniem:
- Mówiąc „doskonale”, miałem na myśli to, że jest pani wyjątkowa i sama dokona właściwego wyboru.
- Uważa pan, że kobiety cieszą się taką wolnością? W Londynie płeć piękna nie ma zbyt wielu przywilejów.
- A pani jest ze wsi?
- Tak, wolę życie z dala od miasta.
Ponownie się uśmiechnął. Rzadko rozmawiał z kobietami jej pokroju, które z nim nie flirtowały. Jej powściągliwość intrygowała go, a zarazem stanowiła wyzwanie.
- Barrington-Hallowie są bardzo szanowaną rodziną. – Uznał, że temat dotyczący jej najbliższych sprawi, że stanie się bardziej rozmowna.
- To prawda.
- Przywiązują wielką wagę do zasad i etykiety.
- I to bardzo mi odpowiada, sir.
- Słyszałem, że pani też przestrzega zasad?
- A ja słyszałam, że pan ich nie przestrzega.
- W takim razie znaleźliśmy się w impasie. Może udałoby mi się panią przekonać do zmiany zapatrywań?
- A dlaczego niby miałabym tego chcieć, panie Moreland? Odpowiednia pozycja w towarzystwie zależy między innymi od ścisłego przestrzegania reguł.
Uniosła ku niemu kieliszek, po czym wyszła sąsiednimi drzwiami, których wcześniej nie zauważył. Jej zniknięcie miało w sobie coś z popisu iluzjonisty na wiejskich jarmarkach.
Intrygująca i podniecająca. Czy celowo próbowała wywrzeć na nim wrażenie?
Nie zamierzał iść za nią, jako że dość wyraźnie go odprawiła. Znał się na kobietach jak rzadko kto.
Zaskoczyła go ta tajemnicza dziewczyna o niezwykłych zielonych oczach i w zwiewnej sukience. On także musi stać się intrygujący i tajemniczy. W jego głowie dojrzewał już pewien plan.