Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Emily, wróć! / Miesiąc w Normandii
Zajrzyj do książki

Emily, wróć! / Miesiąc w Normandii

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1941-2
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329119412
Tytuł oryginalnyThe Wife the Spaniard Never ForgotNever Underestimate a Caffarelli
TłumaczAgnieszka CymborMonika Łesyszak
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-07-01
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Emily, wróć!" oraz "Miesiąc w Normandii", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Gdy hiszpański milioner Javier Casas ulega wypadkowi, w szpitalu zjawia się jego żona Emily, która opuściła go sześć lat temu. Javier wciąż ją kocha i dostrzega szansę, by nakłonić ją do powrotu. Udaje, że stracił pamięć, a Emily rzeczywiście nie potrafi odmówić mu pomocy. Domyśla się, że Javier uciekł się do podstępu, by ją odzyskać, ale wciąż pamięta, jak bardzo czuła się samotna w ich małżeństwie. Jeśli mieliby być znów razem, mąż będzie musiał pokazać, że naprawdę mu na niej zależy…

Włoski biznesmen Raoul Caffarelli uległ ciężkiemu wypadkowi. Przykuty do wózka inwalidzkiego stracił chęć do życia i ukrył się przed światem w zamku w Normandii. Jego brat Rafe, nie mogąc się pogodzić z załamaniem Raoula, zatrudnia najlepszą fizjoterapeutkę Lily Archer. Lily podejmuje wyzwanie. Jej pierwszym trudnym zadaniem jest przekonać Raoula, by pozwolił sobie pomóc. Wkrótce okazuje się, że również on może pomóc jej…

Fragment książki

Pokonując po dwa stopnie naraz, Javier Casas opuścił ekstrawaganckie wnętrza najnowszego klubu nocnego w Madrycie – In Venum. Nieziemsko zmęczony przypomniał sobie słowa przyjaciela, Santiego, że tak właśnie kończy się przekraczanie swoich granic. Santi wiedział, co mówi. Jednocześnie kończył kręcenie swojego ostatniego filmu i zamykał produkcję poprzedniego. 
– Casas! – drapieżny kobiecy głos zatrzymał go w pół kroku. 
Odwrócił się. Kobieta zatrzymała się dwa stopnie wyżej od niego, ale ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu Javiera sprawiło, że stał z nią oko w oko. Zauważył, że w drzwiach stanął bramkarz, gotowy służyć pomocą, ale odwołał go ruchem głowy. Da sobie radę sam. Kobieta cały wieczór starała się nie dostrzegać subtelnych wskazówek Javiera, że nie jest zainteresowany. Prawda była taka, że wcale nie chciał dziś przychodzić do klubu, ale jako cichy posiadacz prawie połowy udziałów, nie mógł nie pojawić się na otwarciu. 
Zakończone czerwonymi paznokciami palce zacisnęły się na ramieniu Javiera. 
– Miałam nadzieję, że gdzieś pójdziemy – powiedziała i oblizała usta w geście, który zapewne miał być pociągający, ale Javierowi wydał się niepokojący. Światło padające z otwartych drzwi uwidaczniało w jej rysach desperację.
– Idź do domu, Annalise.
– Nie na to mam ochotę... – wyszeptała i zanim zdążył zareagować, oparła się o niego i dotknęła jego rozporka. Przeklinając, wywinął się z jej ramion. 
– Basta ya! – wykrzyknął, łapiąc ją za ręce. – Jestem żonaty! 
Kobieta przewróciła oczami.
– Nigdy z nikim się nie pokazujesz, więc wszyscy wiedzą, że to ściema. Chyba że trzymasz żonę zamkniętą na cztery spusty.
Javier zmarszczył brwi, zastanawiając się kim są „wszyscy”.
– Mnie mógłbyś zamknąć, gdybyś chciał.
Nie miał czasu na te bzdury. Kierowca czekał, a za pięć godzin miał spotkanie. Skinął głową na ochroniarza, który błyskawicznie pojawił się przy jego boku.
– Upewnij się, że Annalise trafi do domu – rzucił, schodząc po schodach.
Podszedł do samochodu, gdzie jego kierowca, Esteban, przyglądał mu się z rozbawieniem. 
– Nawet się nie odzywaj – rzucił przez zaciśnięte zęby. 
– Ależ ja nic nie mówię, sir – odpowiedział niewinnie szofer.
Kiedy Javier rozsiadł się na kanapie, najpierw sprawdził kalendarz, następnie jakieś dwieście mejli i rodzinny czat, który miał z przyrodnią siostrą i matką. Jednak nic nie mogło odwrócić jego myśli od żony, której nie widział od sześciu lat.
Zły na siebie za brak samokontroli, sięgnął po artykuł opublikowany w ubiegłym miesiącu. Więcej niż piękna fasada – najmodniejsza dekoratorka wnętrz w Zjednoczonym Królestwie wprowadza zmiany. Przeczytał ten protekcjonalny artykuł chyba z dziesięć razy i za każdym razem jego wzrok przyciągała fotografia kobiety, która opuściła go w wieczór, kiedy ich życie miało się zmienić z zupełnie innych powodów. 
Czarno-białe zdjęcie przedstawiało ją ubraną w białą koszulę, trzymającą kubek kawy i patrzącą prosto w obiektyw tak, jakby miała jakiś sekret do ujawnienia. Jej oczy lśniły w sposób, jakiego wcześniej nie widział. Ale tym, co go rozzłościło, był fakt, że kubek trzymała w taki sposób, żeby nie było widać jej serdecznego palca. Czy wciąż nosiła obrączkę?
Samochód zwolnił i skręcił w inną niż zwykle stronę. Javier zmarszczył brwi, łapiąc w przelocie spojrzenie Estebana w lusterku wstecznym.
– Jakieś źle oznaczone roboty drogowe. Musimy...
Cały świat zatrząsł się i wybuchł kawałkami metalu i strzaskanego szkła. Javier poczuł, że jego ciało unosi się do góry na fali uderzenia, które zmiażdżyło wnętrze, i stracił oddech w wyniku przeraźliwego bólu w boku. Czas na zmianę zwalniał i przyspieszał. Oślepiło go światło. Ktoś klęczał na szkle. Krew zalała mu oczy, ale nie mógł podnieść ręki, żeby ją zetrzeć. 
Stało się coś bardzo złego, coś, czego nie mógł uchwycić. Usłyszał coś o szpitalu i poczuł irracjonalne przeświadczenie, że będzie dobrze. Spojrzał w lewo i zauważył swój roztrzaskany telefon oraz odłamki szkła na zdjęciu Emily, która właśnie miała mu wyjawić swój sekret. Ale w tym momencie cały świat zniknął w ciemności. 
– To by było na tyle, panie i panowie, czas się rozejść.
– Ale, szefowo...
– Jest pierwsza w nocy, nie macie jakichś planów? Barów do odwiedzenia? Randek? Domów? – zażartowała Emily. 
Uwielbiała swój mały zespół. Byli nienasyceni podobnie jak ona, ale wiedziała, że taki stan szybko prowadzi do wypalenia, a jej zależało na tym, by jej ludzie byli wypoczęci. Zdrowie psychiczne było równie ważne jak dobra wypłata.
– Ale nie ustaliliśmy jeszcze koloru płytek w łazience ani kolorystyki trzeciej i czwartej sypialni i...
– Zrobimy to jutro. – Emily zaczęła zbierać kubki po kawie, odcinając ich od źródła energii, więc jedno po drugim, jej dwóch projektantów, architekt i ukochana asystentka opuścili pokój. 
Odetchnęła z ulgą, kiedy została sama. Zrobili kawał dobrej roboty przy projekcie Northcote w Cotswolds, ale restauracja w San Antonio była stresująca. Emily nie znalazła jeszcze pomysłu, nie miała natchnienia. I dopóki to się nie stanie, będzie niespokojna. 
Było tak, odkąd skończyła kurs wieczorowy w Design Institute. Jej życie było straszne, kiedy wróciła z Hiszpanii ze złamanym sercem, bez dachu nad głową i pomysłu co dalej. Na szczęście jej przyjaciółka Francesca zaoferowała jej swoje mieszkanie na czas, kiedy podróżowała. Jedynym warunkiem było to, że miała nadzorować remont kuchni. Potrzebując odwrócenia uwagi od nadziei, że mąż, wstrząśnięty jej odejściem, przyjedzie po nią, Emily najpierw chodziła krok w krok za projektantem, a potem sama stała się kierownikiem całego przedsięwzięcia. 
W ciągu następnych miesięcy straciła nadzieję, że Javier po nią przyjedzie. Zrozumiała, że mężczyzna, którego rozpaczliwie kochała, zaakceptował jej nieobecność tak, jak akceptuje się zmianę pogody. Żal prawie ją złamał, ale kiedy remont się skończył, Maggie, projektantka, zachęciła Emily do zapisania się na kurs w Instytucie. Twierdziła, że Emily ma talent. 
Tak więc rzuciła się w świat projektowania. W dzień pracowała z Maggie, w nocy się uczyła. Jej pierwsze zlecenie było przerażające, ale dużo ją nauczyło i, co najważniejsze, zakończyło się ogromnym sukcesem. Klienci doceniali, że potrafiła im dać więcej, niż oczekiwali. 
Czując, że potrzebuje dekompresji, Emily otworzyła lodówkę i nalała sobie kieliszek białego Rioja. Oparła się o blat kuchenny i chłonęła ciszę i przestrzeń swojego industrialnego loftu w Bermondsay. Biuro, pełne porozrzucanych papierów i laptopów na ogromnym stole, było oddzielone od części mieszkalnej wielkimi fabrycznymi oknami i ścianą zieleni. 
Przed wygodną, narożną kanapą leżał puszysty biały dywan. Światło padało na leżącą na stoliku gazetę z ubiegłego miesiąca, gdzie opublikowano artykuł o niej. Patrząc na nią, Emily skrzywiła się z niesmakiem. Podobno nie ma czegoś takiego jak zła prasa, ale ewidentnie facet, który napisał artykuł, stracił swoje zasady. Zamiast na jej pracy, skoncentrował się niemal zupełnie na jej wyglądzie. Trzeba jednak przyznać, że rozgłos zwiększył ruch na jej stronie internetowej. 
Wyjrzała przez okno na puste ulice południowego Londynu. Rzemieślnicze kafejki obok sieciowych coffee shopów, apartamenty spoglądające z góry na wiktoriańskie szeregówki, studia artystów obok pięciogwiazdkowych restauracji. Piękny londyński chaos w całym swoim przepychu. Emily uwielbiała to miejsce i swoją pracę, ale cały czas czuła, że czegoś brakuje. Odniosła sukces na gruncie zawodowym, co dało jej poczucie finansowego bezpieczeństwa, ale zaczęła odczuwać innego rodzaju potrzebę. Bardziej osobistą. Spojrzała na złoty krążek na swoim palcu. Wzięli ślub pośpiesznie, jakby już wtedy bali się, że zmienią zdanie. Wiedziała, że Javier wolałby ślub z pompą, ale ona była szczęśliwa. Prosta złota obrączka znaczyła dla niej więcej niż najbardziej okazały klejnot, który i tak by do niej nie pasował. 
Patrzyła na swoją dłoń, wahając się. Jakby tego, co chciała zrobić, nie dało się już cofnąć. Zaciskając zęby, zdjęła obrączkę i położyła na parapecie. Poczuła się niepewnie. Łykiem wina spróbowała zabić smak napięcia w ustach. Potrząsnęła ręką i rozprostowała palce, mając dziwne wrażenie nieobecności. 
Dzwonek telefonu ją przestraszył. Kto dzwonił o takiej porze? Zauważyła kierunkowy z Hiszpanii i poczucie czegoś strasznego ścisnęło jej gardło. Potwierdziła, że jest panią Casas i chwilę później kieliszek wyślizgnął się z jej palców i rozbił o podłogę. 
Ból.
Ściskał mu głowę jak imadło. Kiedy oddychał, czuł się tak, jakby diabeł wbijał mu rozżarzony szpikulec między żebra. Z przyzwyczajenia powstrzymał cisnący się na usta jęk. Wiedział, że nie jest sam.
Wcześniej wydawało mu się, że słyszy swoją matkę, co sprawiło, że ponownie zemdlał. Teraz starał się zrozumieć głosy. Jakiś mężczyzna mówił coś cicho, ale z frustracją. Czyli matka naprawdę tu była. 
Javier odetchnął na tyle, na ile mógł, i prawie krzyknął z bólu, tym razem w klatce piersiowej. Gdzieś w pokoju monitor zapiszczał głośno, co na moment zatrzymało rozmowę, ale po chwili maszyna podjęła stały rytm i głosy kontynuowały dyskusję. 
Dlaczego nie pamiętał, co się stało? Wiedział tylko, że jest w szpitalu.
– Powinien siedzieć! – wykrzyknęła jego matka. Przez chwilę Javier zastanawiał się, czy Renata mówi o nim. 
– Rozmawiał z policją, pomagał w dochodzeniu i obecnie nie ciążą na nim żadne zarzuty – wyjaśnił męski głos.
– Ale jak to możliwe? – zapytała Renata. – Przecież to on prowadził!
Esteban. Mieli wypadek? Czy coś mu się stało? Maszyna ponownie zapiszczała, denerwując Javiera. Chciał się odezwać, ale usta nie reagowały. 
– Wypadek nie był jego winą. Dziś go wypiszą. 
– A mój syn ma tu zostać? Chcę rozmawiać z pana szefem!
– Ja jestem szefem chirurgii.
– Kto jest nad panem?
– Pani Casas, może porozmawiamy w moim biurze?
– Nie zostawię syna! – Wściekłość w jej głosie była Javierowi bardzo dobrze znana. Przerażała go bardziej niż ból. Renata była bardzo trudnym człowiekiem i jedynym sposobem, jaki Javier znalazł, żeby sobie z nią radzić, był dystans. Gdyby nie jego siostra Gabi, oddaliłby się nawet na inny kontynent. Jego umęczony mózg wyrzucił wspomnienie, które podcięłoby mu nogi, gdyby stał. „Proszę mamo, to boli”. Javier ponownie stracił przytomność. 
Kiedy ponownie się obudził, w pokoju panowała cisza. Postanowił zaryzykować i zerknąć spod ciężkich powiek. Jasne światło wbiło się w jego mózg jak nóż i Javier zamknął oczy. Spokój pozwolił mu skupić w końcu myśli. Był w In Venum... Wielkie otwarcie... Kobieta na schodach... Wsiadł do samochodu i... Roboty drogowe. Javier spiął się, przypominając sobie uderzenie, świat do góry nogami, krew na twarzy...
– Kim jest Emily? – zapytał nieznajomy kobiecy głos.
Monitor zapiszczał, kiedy serce Javiera zabiło mocnej na dźwięk tego imienia.
– On wciąż powtarza to imię.
– To nikt – sucho odpowiedziała jego matka. 
– Mamo! – usłyszał swoją siostrę. – Emily to jego żona – wyjaśniła nieznajomej.
Javier poczuł, jak złość zaciska mu pięści. Jego żona to nie był „nikt”! Wiedział, że Renata nie pochwalała jego wyboru – jakaś Angielka, ledwo dwudziestoletnia, nieznająca słowa po hiszpańsku – ale jego żona to jego rodzina.
– Ta dziewczyna tylko...
Otworzył oczy i cokolwiek matka chciała powiedzieć, znikło w nagłym zamieszaniu. Ktoś go dotykał, potrząsał za ramię, powstrzymując przed ponowną utratą świadomości.
– Panie Casas? Słyszy mnie pan?
Kobieta była nieustępliwa i Javier chciał unieść ramię, żeby ją odsunąć, ale jego ręka podniosła się ledwo o centymetr. Dlaczego jego ciało go nie słuchało?
– Panie Casas, czy wie pan, gdzie się znajduje?
Nie mógł wydobyć z siebie dźwięku, więc tylko skinął głową, co spowodowało kolejną falę bólu. 
– Podam panu trochę wody, proszę spróbować przełknąć.
Podano mu słomkę i po kilku próbach udało mu się nieco zwilżyć gardło.
– Spróbujmy jeszcze raz – powiedział męski głos, który Javier słyszał już wcześniej. – Czy wie pan gdzie jest?
– Tak – potwierdził cicho Javier.
– Wie pan, jak się tu znalazł?
Zanim udało mu się sformułować odpowiedź, mężczyzna zadał kolejne pytanie.
– Co jest ostatnią rzeczą, którą pan pamięta?
Javier wytężył umysł. Czuł, że to ważne pytanie. Jego wzrok prześlizgnął się po pokoju. Zauważył matkę, siostrę, lekarza i pielęgniarkę, a potem zatrzymał się na drzwiach.
– Emily.
Stojąc w wejściu do szpitalnego pokoju Javiera, Emily wyglądała na oszołomioną. Nie spodziewała się takiego widoku. Javier leżał w szpitalnej piżamie, podłączony do monitorów. Na policzku wykwitł mu ogromny siniak, czoło przecinało rozległe skaleczenie, ale to bladość jego skóry ją zszokowała. Javier nigdy nie był blady.
Przez całą chaotyczną, pełną zamieszania podróż Emily przekonywała sama siebie, że nic mu się nie stało. Przecież nie mógł istnieć świat, w którym Javier nie byłby potężną siłą natury. Mogła tylko wierzyć, że to jakieś nieporozumienie. Ale prawie trzy godziny lotu dały jej czas na zastanowienie. 
Starała się nie przeceniać faktu, że wciąż pozostała jego osobą do kontaktu w razie wypadku. Nie mogła sobie pozwolić na żadną nadzieję. Nie dałaby rady znowu przez to wszystko przechodzić.
Pojechała do szpitala i znalazła oddział, ale prawie minęła jego pokój. Zerknęła szybko do środka i zatrzymała się nagle. Z sercem dudniącym w uszach słuchała, jak odpowiada lekarzowi, pragnąc się upewnić, że wszystko w porządku. Jej kciuk pogładził obrączkę, którą ponownie założyła, zanim wybiegła z domu. I wtedy usłyszała swoje imię w jego ustach. 
Ich oczy się spotkały. Emily znieruchomiała zupełnie, przykuta do miejsca intensywnością jego wzroku.
– Amnezja! – wykrzyknęła Renata i Emily, zmęczona i zdenerwowana, przewróciła oczami. Wydało jej się, że dostrzegła rozbawienie w oczach Javiera.
Lekarz spostrzegł ją stojącą w drzwiach.
– Mój syn ma amnezję! Zróbcie coś!
– Pani Casas. – Doktor wziął Renatę pod ramię i wyprowadził na korytarz, gdzie stała Emily. Renata poczerwieniała na jej widok.
– Nie wiem, co ona tu robi – powiedziała szybko po hiszpańsku. 
– Jest na liście do kontaktu – stwierdził lekarz. – Jest pani żoną pana Casas? – zapytał również po hiszpańsku.
– Ona nie mówi po hiszpańsku – wypaliła Renata, zanim Emily zdążyła odpowiedzieć. Pogarda w jej głosie była doskonale słyszalna.
Prawdą było, że na początku ich znajomości Emily nie znała hiszpańskiego. Jednak nauczyła się tego języka po powrocie do Londynu, sądząc, że może jej się jeszcze kiedyś przydać. 
Renata ewidentnie ignorowała Emily i było to wciąż przykre. Nawet po tylu latach. Nie chcąc jej bardziej rozdrażniać, Emily pozwoliła lekarzowi wyjaśnić stan Javiera po angielsku. Miał pęknięte trzy żebra, kilka siniaków i rozcięć, ale udało mu się uniknąć poważniejszych obrażeń. Przez ramię lekarza dostrzegła, jak Javier kłóci się z pielęgniarką na temat elektrod, które starał się odczepić od swojej piersi.
Korzystając z zamieszania, przyglądała mu się głodnymi oczami. Jego ogromna sylwetka wyglądała niemal zabawnie w małym szpitalnym łóżku. Jednak w pokrywających jego twarz siniakach nie było nic śmiesznego. Odkąd poznała Javiera, był olśniewającą eksplozją kolorów i energii. Męski i czarujący, potrafił zwalać kobiety z nóg. Ona wpadła po uszy. 
Jak tylko wzrok Javiera wrócił do niej, spojrzała na lekarza. 
– Martwi się pan o jego pamięć? – zapytała, nieświadomie przerywając Renacie.
– Tak. Ma wstrząs mózgu. Skany pokazują opuchnięcia, ale przeprowadzimy jeszcze kilka testów, żeby sprawdzić, czy jest się czym martwić.
Zmusiła się, żeby spojrzeć na Javiera przez okno do pokoju i zauważyła w jego oczach determinację, wyrachowanie. Najwidoczniej wszystko było w porządku z jego głową. Ale nikt tego nie zauważał, oprócz niej. 
– Co to znaczy? Czy on ma... amnezję?
– Zależy, co pamięta. Celem rehabilitacji na razie jest zapewnić mu spokój i nie wymuszać wspomnień. 
Emily nie do końca rozumiała, o czym mówi lekarz, ale wiedziała, że trzeba poczekać.
– Proszę przeprowadzić testy.
Następne godziny minęły jej na siedzeniu przed pokojem Javiera, kiedy on był badany. Jego matka była zadowolona z takiej sytuacji. Siostra Javiera, Gabi, wyszła i usiadła w ciszy obok Emily. Zaskoczyła ją, kiedy wzięła ją za rękę i mocno uścisnęła. Pamiętała Gabi jako nastolatkę. Teraz siedziała przed nią piękna kobieta. Żadna nie czuła potrzeby rozmowy, zanim nie dowiedzą się więcej. 
Co miała teraz robić? Jakiekolwiek będą wyniki, Javier będzie potrzebował pomocy. Może zatrudni kogoś, kto będzie się nim opiekował? Wiedziała, że przeprowadził się do mieszkania w Madrycie. Wstydliwie czytała każdą wzmiankę o nim w kolumnach plotkarskich. Będzie w porządku, zapewniała się w kółko. Będzie dobrze. Tyle musiała wiedzieć, żeby wrócić do domu. Jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, być może jutro będzie z powrotem w Londynie i starci tylko jeden dzień pracy.
Fragment książki

 – Przecież wiesz, że nie rehabilituję mężczyzn – przypomniała Lily szefowej kliniki rehabilitacyjnej w jednej z południowych dzielnic Londynu.
– Wiem, ale to wyjątkowa okazja – przekonywała Valerie. – Raoul Caffarelli pochodzi z bardzo zamożnej rodziny. Przez cztery tygodnie w jego rezydencji w Normandii zarobisz tyle, co tu przez cały rok. Zresztą nie mogę wysłać nikogo innego. Jego brat wybrał ciebie.
Lily zmarszczyła brwi.
– Brat? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Valerie przewróciła oczami.
– Tak. Szczerze mówiąc, z jego słów wynikało, że Raoul na razie w ogóle nie chce z nikim współpracować. Po wyjściu ze szpitala zamknął się w sobie i odgrodził od świata. Jego starszy brat, Rafe, wyczytał, że postawiłaś na nogi córkę szejka Kaseema Al-Balawiego. Liczy na to, że jego też uzdrowisz. Jest gotów hojnie cię wynagrodzić. Odniosłam wrażenie, że mogłabyś podyktować własne warunki.
Lily przygryzła wargę. Propozycja brzmiała kusząco, zwłaszcza od strony finansowej, zważywszy na rozpaczliwą sytuację matki, oszukanej przez kolejnego ukochanego, który przed odejściem zdążył opróżnić jej konto bankowe. Przerażała ją jednak perspektywa zamieszkania u mężczyzny – nawet przykutego do wózka inwalidzkiego. Przez pięć lat do żadnego nie podeszła.
– Nie wezmę tego zlecenia – odmówiła, biorąc kartę innego pacjenta. – To niemożliwe. Znajdź kogoś innego na moje miejsce.
– Obawiam się, że nie masz wyboru – zastrzegła Valerie. – To propozycja nie do odrzucenia. Bracia Caffarelli słyną z uporu w dążeniu do celu. Rafe pragnie, żeby Raoul został jego drużbą. Bierze ślub we wrześniu. Wierzy, że tylko ty zdołasz mu do tego czasu przywrócić sprawność.
Lily zamknęła szufladę i poważnie popatrzyła na szefową.
– Myśli, że potrafię czynić cuda? Nie wiadomo, czy jego brat kiedykolwiek odzyska władzę w nogach, a co dopiero za kilka tygodni.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale mimo to powinnaś spróbować. Oferują ci pracę marzeń. Pokrywają wszystkie koszty. Zamieszkasz przez miesiąc w kilkusetletnim zamku w sielskim zakątku Normandii. Przyjmij tę ofertę, Lily. Wyświadczysz mi wielką przysługę. Podbudujesz renomę kliniki. Potrzebujemy potwierdzenia naszej skuteczności po sukcesie terapii córki szejka. Zyskamy sławę wśród sławnych i bogatych jako skuteczny ośrodek fizykoterapii holistycznej. Natychmiast wzrośnie popyt na nasze usługi.
Lily wpadła w popłoch. Serce waliło jak młotem, na czoło wystąpił zimny pot. Gorączkowo próbowała znaleźć jakieś wyjście, ale chęć pomocy mamie i lojalność wobec szefowej przeszkadzały je znaleźć. Czy podoła tak nieprawdopodobnie trudnemu zadaniu?
– Muszę zobaczyć kartę choroby i raporty lekarzy. Nie wiadomo, czy zdołam pomóc panu Caffarellemu. Nie należy robić jemu ani jego bratu fałszywych nadziei.
Valerie włączyła komputer.
– Rafe przesłał mi całą dokumentację – oznajmiła. – Przekażę ci ją.
Nieco później Lily obejrzała ją w swoim gabinecie. Raoul Caffarelli doznał urazu kręgosłupa w wyniku wypadku na nartach wodnych. Złamał sobie też prawe ramię, ale już się goiło. Zachował szczątkowe czucie w stopach, ale nie potrafił stać o własnych siłach ani chodzić. Zdaniem neurochirurgów praktycznie nie miał szans na odzyskanie pełnej władzy w dolnych kończynach, aczkolwiek liczyli na niewielką poprawę.
Lily wielokrotnie czytała podobne rokowania. Nie ulegała jednak żadnym sugestiom, żeby nie wpływały na przebieg terapii. Niektóre urazy kręgosłupa pozostawiały trwałe uszkodzenie, inne stosunkowo niewielkie z szerokim spektrum stanów pośrednich. Wiele zależało od rodzaju zranienia, nastawienia klienta i jego ogólnego stanu zdrowia. Najchętniej stosowała mieszane metody. Łączyła tradycyjne terapie, takie jak ćwiczenia strukturalne, wzmacniające i masaż, z alternatywnymi – jak aromaterapia, suplementy diety i techniki wizualizacji.
Córka szejka, Halimah Al-Bahlawi, stanowiła jeden z najbardziej spektakularnych przykładów skuteczności Lily. Trzech neurochirurgów zawyrokowało, że nigdy nie będzie chodzić. Lily pracowała z nią przez trzy miesiące. Z początku czyniła nieznaczne postępy, ale w końcu zrobiła pierwsze kroki, oparta o równoległe poręcze. Ćwiczyła więc dalej, aż przestała potrzebować jakiegokolwiek wsparcia.
Lily siadła w fotelu i zaczęła ogryzać paznokieć. Każda inna fizjoterapeutka uznałaby zlecenie od sławnego i bogatego Raoula Caffarellego za spełnienie najskrytszych marzeń. Niejedna oddałaby dziesięć lat życia za możliwość spędzenia jednego dnia, a zwłaszcza nocy w jego luksusowej rezydencji. Pochwyciłyby niezwykłą okazję obydwiema rękami. Lecz Lily cierpiała męki. Dostała skurczów żołądka na samą myśl o dotknięciu twardego, męskiego ciała. Praca fizjoterapeutki wymagała kontaktu fizycznego – masowania i ugniatania mięśni i ścięgien.
W tym momencie zadzwonił jej telefon komórkowy. Gdy ujrzała na ekranie twarz matki, odebrała połączenie.
– Cześć, mamo, co u ciebie? Czy wszystko w porządku? – powitała ją ciepło.
– Przykro mi, że przeszkadzam ci w pracy, kochanie, ale znów dzwonili z banku. Zajmą dom, jeżeli nie spłacę raty kredytu hipotecznego za ostatnie trzy miesiące. Usiłowałam im wytłumaczyć, że Martin mnie okradł, ale nie chcieli słuchać.
Lily zawrzała gniewem na wspomnienie człowieka, którego matka poznała na internetowym portalu randkowym. Nigdy nie umiała oceniać ludzi. Dlatego zaufała bezgranicznie nowo poznanemu mężczyźnie. Teraz przyszło jej drogo zapłacić za naiwność. Rzekomy wielbiciel poznał kody bankowe, włamał się do jej kont i ukradł oszczędności całego życia. Lecz Lily nie śmiała jej osądzać, zwłaszcza po tym, co ją samą spotkało w noc dwudziestych pierwszych urodzin.
Jak mogła odrzucić okazję, którą los podsunął jej w samą porę, w najbardziej krytycznym momencie? Mama wspierała ją z całych sił w najcięższych chwilach, kiedy o mało nie oszalała z rozpaczy, upokorzenia i pogardy dla siebie. Stała przy niej murem. Poświęciła całą energię, żeby pomóc jej odzyskać utraconą równowagę i wiarę w siebie. Zawdzięczała jej wszystko. Zasłużyła na to, by oddać dla niej jeden miesiąc życia, nawet gdyby w odczuciu Lily miał trwać całą wieczność.
– Nie martw się, mamusiu. Dostałam nowe zlecenie. Wyjadę do Francji na cały sierpień, ale poproszę o zapłatę z góry, co pozwoli uregulować należność w banku. Nie stracisz domu. Mogę ci pomóc.

Raoul popatrzył na brata spode łba.
– Przecież wyraźnie mówiłem, że chcę zostać sam.
Rafe wydał pomruk zgrozy.
– Nie możesz tu spędzić reszty życia jak pustelnik. Nie widzisz, że to twoja najlepsza szansa, a być może jedyna, na powrót do zdrowia?
Raoul zdrową ręką obrócił wózek tak, żeby nie patrzeć na brata. Nie wątpił w jego dobre intencje, ale mierziła go perspektywa przyjęcia pod dach jakiejś młodej Angielki, stosującej znachorskie metody.
– Najlepsi lekarze orzekli, że nic nie można zrobić. Nie widzę powodu, żeby tracić czas i pieniądze, by jakaś tam Archer udawała, że mnie leczy.
– Rozumiem twoje rozgoryczenie po rozstaniu z Clarissą, ale fakt, że zerwała zaręczyny, nie upoważnia cię do odsądzania wszystkich kobiet od czci i wiary.
– Moja niechęć nie ma nic wspólnego z Clarissą! – prychnął Raoul.
– Nawet jej nie kochałeś. Uznałeś ją za odpowiednią osobę na życiową partnerkę. Wypadek ukazał jej prawdziwą twarz. Całe szczęście, że nie doszło do ślubu. Poppy też tak sądzi.
Raoul mocno zacisnął palce lewej ręki na kole wózka.
– Ładne mi szczęście! – warknął. – Popatrz tylko na mnie! Czy wyglądam na szczęściarza? Sparaliżowany, bezwładny? Nawet nie potrafię się sam ubrać.
– Przepraszam, źle dobrałem słowa. – Rafe w zakłopotaniu przeczesał ręką włosy. – Przyjmij ją przynajmniej na okres próbny, na tydzień albo chociaż na dwa dni. Jeżeli uznasz, że nic nie zdziała, zrezygnujesz. Ty zadecydujesz, czy ma zostać czy odejść.
Raoul podjechał z powrotem do okna, żeby popatrzeć na swoje najcenniejsze rasowe rumaki na pastwisku. Nie mógł nawet wyjść, żeby pogłaskać je po aksamitnych nozdrzach i poczuć miękką trawę pod stopami. Uwięziony w niesprawnym ciele, które przez trzydzieści cztery lata życia określało jego tożsamość, cierpiał męki. Lekarze twierdzili, że miał więcej szczęścia od innych. Zachował częściowo czucie w nogach, całkowitą kontrolę nad wydalaniem i przypuszczalnie również sprawność seksualną. Lecz czy jakakolwiek kobieta by go teraz zechciała? Clarissa nie pozostawiła wątpliwości, że żadna.
Ponad wszystko pragnął odzyskać zdrowie, wrócić do normalnego życia.
Na jakiej podstawie Rafe wierzył, że ta Archer dokona cudu? Może wynajął szarlatankę? Raoul nie chciał sobie robić fałszywych nadziei, żeby nie doznać gorzkiego zawodu. Powoli oswajał się z nową sytuacją. Potrzebował trochę czasu, żeby w samotności dojść ze sobą do ładu. Nie był jeszcze gotowy do kontaktów ze światem. Dostawał mdłości na samą myśl o paparazzich czyhających na okazję do zrobienia sensacyjnego zdjęcia.
– To tylko jeden miesiąc, Raoul – przekonywał żarliwie Rafe. – Spróbuj, proszę.
Raoul wiedział, że obaj bracia się o niego martwią. Młodszy, Remy, odwiedził go przed trzema dniami. Na siłę usiłował go pocieszyć i rozweselić. Dziadek Vittorio nie próbował go wspierać, co było do przewidzenia. Nie zwykł okazywać współczucia. Wolał krytykować, osądzać i karać.
– Potrzebuję tygodnia lub dwóch na przemyślenie twojej propozycji – odparł.
Zapadła ciężka cisza. Raoul ponownie obrócił fotel na kółkach. Popatrzył podejrzliwie na niepewną minę brata.
– Chyba jej tu nie ściągnąłeś?
– Czeka w pokoju śniadaniowym.
Raoul zawrzał gniewem. Puścił barwną wiązankę przekleństw, francuskich, włoskich i angielskich. Przez całe życie nie czuł się tak bezsilny jak obecnie. Jak Rafe śmiał podejmować za niego decyzję w jego własnym, prywatnym azylu? Traktował go jak dziecko, niezdolne do podjęcia rozsądnej decyzji. Nie wpuści tu nikogo, kogo nie zapraszał!
– Cicho, bo cię usłyszy – upomniał go Rafe.
– Nic mnie to nie obchodzi! Co ty wyprawiasz?
– Usiłuję ci pomóc, choćby wbrew twojej woli. Nie mogę patrzeć, jak siedzisz tu wściekły i wrzeszczysz na każdego, kto na ciebie spojrzy. Nawet nie wyjedziesz na dwór, jakbyś się już poddał. Nie wolno ci dać za wygraną! Musisz wyjść z impasu!
– Wyjdę, ale dopiero kiedy odzyskam siły. Nie masz prawa sprowadzać tu obcej osoby bez mojego pozwolenia. To mój dom. Zabierz ją stąd.
– Zostanie – oświadczył stanowczo Rafe. – Zapłaciłem jej z góry bez możliwości zwrotu pieniędzy w razie rezygnacji. Takie warunki postawiła, zanim przyjęła zlecenie.
– Czy nic ci to nie mówi o jej charakterze? – zadrwił bezlitośnie Raoul. – Na Boga, myślałem, że masz więcej rozsądku! Naciągnęła cię. Zobaczysz, że za kilka dni odejdzie pod pretekstem, że uraziłem ją jakimś słowem czy spojrzeniem, żeby pobiec tanecznym krokiem wprost do banku po wypłatę.
– Panna Archer dostała doskonałe rekomendacje. Ma świetne kwalifikacje i duże doświadczenie.
– Nie wątpię – warknął Raoul.
– Zostawię cię teraz, żebyś ją poznał. Muszę wracać do Poppy. Czekają nas przygotowania do wesela. Chcę cię na nim widzieć, na wózku czy na nogach. Zrozumiałeś?
– Nie zamierzam robić z siebie widowiska. Poproś Remy’ego na drużbę.
– Przecież go znasz. Może w ogóle nie przyjść, jeżeli jakiś ciekawszy pomysł wpadnie mu do głowy. Wybraliśmy ciebie. Nie wolno ci zawieść. – Rafe ruszył ku drzwiom, ale w ostatniej chwili przystanął z ręką na klamce. – Zadzwonię za kilka dni – obiecał na odchodnym.

Lily kurczowo ściskała torebkę zimnymi palcami mimo wysokich letnich temperatur. Chociaż nie znała francuskiego ani włoskiego, podniesiony głos Raoula Caffarellego dobitnie świadczył o tym, że nie zachwyciło go jej przybycie. Jak na ironię jego niechęć dorównywała jej własnej. Cieszyło ją tylko, że uregulowała dług matki.
Lecz najgorsze dopiero ją czekało. Perspektywa zamieszkania z nieznajomym w starym zamczysku nasuwała skojarzenia ze scenariuszami horrorów. Serce waliło jej jak młotem, ręce zwilgotniały, kolana drżały.
Z pokoju śniadaniowego wyszedł Rafe Caffarelli z ponurą miną.
– Jest w bibliotece – poinformował. – Proszę nie zważać na jego grubiańskie zachowanie. Miejmy nadzieję, że zyska przy bliższym poznaniu. Na razie jest bardzo rozgoryczony.
– Nic dziwnego. Przeżywa trudne chwile... – wymamrotała wyschniętymi wargami, wstając z miejsca.
– Ja też. Nie wiem, jak do niego dotrzeć. Wszystkich od siebie odsunął. Nie poznaję go. Wiedziałem, że potrafi być uparty, ale nie przewidziałem, że aż do tego stopnia – dodał z niepewną miną.
– Od wypadku minęło niewiele czasu. Niektórym potrzeba kilku miesięcy, żeby przywyknąć do nowej sytuacji. Inni w ogóle nie potrafią jej zaakceptować.
– Życzę sobie, żeby przyjechał na mój ślub, choćbyśmy mieli go tam zawlec siłą – oświadczył Rafe z zawziętą miną.
– Zobaczę, co się da zrobić, ale niczego nie mogę obiecać – zastrzegła Lily.
– Gosposia, Dominique, dostarczy pani wszystkiego, co potrzeba. Po spotkaniu z Raoulem pokaże pani apartament. Młody chłopak, Sebastien, przychodzi każdego ranka pomóc mojemu bratu umyć się i ubrać. Ma pani jakieś pytania?
Setki, ale mogły zaczekać.
– Nie, wszystko jasne – odrzekła.
Rafe Caffarelli skinął głową i przytrzymał dla niej drzwi.
– Podprowadzę panią do biblioteki, ale chyba lepiej, jeżeli zostawię panią samą przed drzwiami. Mój brat ostatnio za mną nie przepada – dodał z wyraźną przykrością.

Biblioteka mieściła się na tym samym piętrze zamku, lecz wyglądała zupełnie inaczej niż słoneczny pokój dzienny z widokiem na zielone pola Normandii. Jedyne okno wpuszczało niewiele światła do mrocznego wnętrza. Przy ścianach stały regały od podłogi do sufitu, wypełnione książkami. Przy olbrzymim biurku z blatem pokrytym skórą ustawiono globus. Pachniało tam papierem, skórą, pergaminem i drewnem. Lily, przekraczając próg, poczuła, jakby wkroczyła w zamierzchłą epokę.
Jej wzrok przyciągnęła milcząca postać na wózku inwalidzkim za biurkiem. Raoul Caffarelli bardzo przypominał swego przystojnego brata z lśniącymi, czarnymi włosami, oliwkową cerą i mocno zarysowaną żuchwą. Różniła go tylko barwa oczu, nie ciemnobrązowa jak u starszego, tylko orzechowa w zielone cętki. Obecnie patrzyły na nią z nieskrywaną wściekłością.
– Wybaczy pani, że nie wstanę na powitanie – zadrwił z kamienną twarzą.
– Ależ oczywiście.
– Jeśli nie jest pani głucha ani głupia, to musiała pani pojąć, że nie potrzebuję tu pani.
Lily uniosła głowę, żeby nie okazać, jak bardzo ją upokorzył.
– Oczywiście nie cierpię na niedosłuch ani na zaburzenia umysłowe – odburknęła.
Gospodarz długo mierzył ją wzrokiem. Jego rysy zdradzały francusko-włoskie pochodzenie. Dumna postawa mimo kalectwa świadczyła o arystokratycznym rodowodzie. Lily oceniła jego wzrost na prawie metr dziewięćdziesiąt. Nie wątpiła, że przed wypadkiem prowadził aktywny tryb życia. Wyraźnie widziała silną muskulaturę torsu i ramion pod cienkim materiałem koszuli. Na prawej ręce nadal nosił opatrunek gipsowy, ale dłonie wyglądały na silne i sprawne. Ciemny cień zarostu na gładko wygolonej twarzy wskazywał na wysoki poziom męskich hormonów. Miał bardziej rzymski kształt nosa niż brat. Zmarszczki wokół ust nadawały mu nieco posępny wygląd, jakby ostatnio schudł. Zaciśnięte ze złości wargi nie dawały wyobrażenia o tym, jak wygląda uśmiechnięty. Lecz Lily nie przyjechała, żeby go rozśmieszać. Im prędzej spróbuje przywrócić mu sprawność, tym szybciej stąd wyjedzie.
– Przypuszczam, że mój brat przedstawił pani wszystkie szczegóły mojej marnej kondycji? – zagadnął, wciąż obserwując ją spode łba.
– Widziałam zdjęcia i przeczytałam raporty lekarzy – odparła.
– I co? – spytał niemal oskarżycielskim tonem.
Lily odruchowo zwilżyła wyschnięte wargi, ignorując przyspieszony puls.
– Sądzę, że warto wypróbować kilka z moich metod. Odniosły pozytywny skutek w paru podobnych przypadkach.
– Co to za metody? Machanie kadzidełkiem, powtarzanie mantr, odczytywanie aury czy nakładanie rąk? – zadrwił bezlitośnie.
Zdenerwował Lily, choć przywykła do sceptycznego podejścia pacjentów na początku terapii. Liczyła jednak na to, że kiedy stanie na własnych nogach, będzie się śmiał inaczej, z radości.
– Stosuję różne kombinacje tradycyjnych i alternatywnych sposobów rehabilitacji w zależności od diety, stylu życia, rytmu snu i czuwania i stanu psychicznego pacjenta.
– Odczytuje go pani z kart tarota i znaków zodiaku?
Lily zacisnęła zęby, żeby  nie powiedzieć czegoś złośliwego. Nigdy nie spotkała bardziej zgryźliwego człowieka. Jego arogancja wynikała przypuszczalnie z uprzywilejowanej pozycji społecznej. Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że należy do garstki szczęśliwców, których stać na najdroższe leczenie i sztab służących. Użalał się nad sobą w sposób typowy dla ludzi, którzy nigdy w życiu nie musieli na nic zapracować, wszystko dostawali na srebrnej tacy. Czy nie przyszło mu do głowy, że wielu biedakom po podobnych wypadkach nie ma kto podać przysłowiowej szklanki wody?
– Urodziłem się pod znakiem byka, jeżeli to panią interesuje – dodał.
– To tłumaczy pańską zatwardziałość – odparowała bez ogródek.
– Owszem, bywam uparty – potwierdził bez cienia wstydu. – Ale wygląda na to, że pani też.
– Określiłabym siebie raczej mianem wytrwałej – skorygowała. – Nie daję za wygraną, póki nie osiągnę zamierzonego efektu.
Raoul Caffarelli lekko zabębnił palcami lewej ręki o poręcz wózka. Ciche stukanie zabrzmiało w ciszy zwielokrotnionym echem. Znów omiótł wzrokiem jej postać. Czyżby porównywał ją ze swymi byłymi sympatiami? Jeżeli tak, to z pewnością ocenił ją jako nieciekawą osobę. Nie malowała się i nosiła proste, luźne sukienki, skrywające figurę. I przeszłość.
– Nie wiem, co z panią zrobić – wymamrotał z nieskrywaną niechęcią.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel