French Kissed
Na pierwszy rzut oka niczego jej nie brakuje. Tymczasem prawda wygląda zupełnie inaczej.
Fleur Marceaux studiuje na prestiżowej londyńskiej uczelni, jednak mimo urody i wysokiego statusu społecznego nie czuje się szczęśliwa. Rozstanie z chłopakiem i trudności z uzyskaniem dyplomu spędzają jej sen z powiek.
Max Tucker pocieszał przyjaciela, gdy Fleur złamała mu serce więc jest przekonany, że znajomość z nią wróży kłopoty. Praca nad wspólnym projektem zmusza tych dwoje do spędzania ze sobą czasu.
Fleur się waha i broni przed tą znajomością, jej zdaniem ze związku z Maxem nie wyniknie nic dobrego. Oboje mają także świadomość, że w International School istnieje drabina społeczna, a chłopak znajduje się na jej dole.
Wszystko się zmienia gy nieoczekiwanie na horyzoncie pojawia się szantażysta. Nagle dziewczynie pozostaje jedynie Max, ale też obawa jak on zareaguje, jeśli świat pozna tajemnice Fleur.
Fragment tekstu
Rozdział 1
Fleur
W życiu nie poświęcałam zbyt wiele uwagi plecom mężczyzn. Czy przyglądałam się ich ubraniom, zegarkom i samochodom? Oczywiście. Ale plecom? Nigdy. Musiałam mu jednak oddać, że nikt nie ma takich jak on.
Wierciłam się na krześle, licząc, że dzięki temu nie przysnę. Zegar wskazywał dopiero dziewiątą, więc pora nie należała do przyjemnych. Co gorsza, siedziałam na okropnych zajęciach z finansów. Dlatego wlepiałam wzrok w jego plecy – aby zachować przytomność. Albo tylko to sobie wmawiałam, bo chłopak przeciąganiem się wzbudził we mnie pewne uczucia. Wiele uczuć.
Przede mną siedział Max Tucker ubrany w jasnoszary T-shirt, którym niejasno sygnalizował, że nie dba o strój. Sylwetkę miał niczym waleczny bóg seksu, więc jego ciuchy były mało istotnie.
Kiedy się nieco pochylił, miękki materiał rozciągnął się na napiętych mięśniach. Oczarowana wciągnęłam powietrze ze świstem.
Max, w przeciwieństwie do pozostałych chłopaków z londyńskiej International School, ewidentnie tu nie pasował.
Nie chodziło o to, że był ze Stanów i nie dysponował majątkiem, choć to też w znacznej części skłaniało do tego wniosku, ale o to, że nie dbał o prezencję. W naszej uczelni liczyło się logo na metkach, bogactwo i wygląd, a przede wszystkim swag. Tutaj trzeba było poruszać się krokiem właściciela tego miejsca, co było dość trudne, bo wokół roiło się od synów i córek światowych przywódców i rozmaitych potentatów. Max odstawał od reszty. Mimo że przywodził na myśl raczej wieśniaka aniżeli króla, sylwetkę miał boską.
Był wysoki, tak wysoki, że czułam się przy nim niska, a to dość wyjątkowe, bo mam sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Bary miał tak szerokie, że zasłaniał sobą niemal całą salę. Z tego powodu przede wszystkim zdecydowałam się zająć miejsce za nim – bo jeśli ktoś mnie nie widzi, to nie może wywołać mnie do odpowiedzi. A ja nie miałam najmniejszego pojęcia o finansach. Znalazłam się na tych zajęciach, bo musiałam je zaliczyć, aby uzyskać dyplom z marketingu w branży modowej. Miałam już po dziurki w nosie studiów, choć semestr zaczął się dopiero w tym tygodniu.
Drugi powód, dla którego się wierciłam, napawając się widokiem Maksa, był taki, że bardzo mi się podobał. Uważałam, że jest piękny, choć jednocześnie surowy i nieokrzesany, co nie zawsze idzie w parze z urodą. Costę cechowały elegancja i wyrafinowanie, błysk w oku zapowiadający rozkosz i ostry seks.
Max natomiast wyrażał swoim wyglądem coś innego. Był zbyt otwarty, zbyt wiele emocji zdradzały jego spojrzenie i wyraz twarzy. Patrząc na niego, odnosiło się wrażenie, że nie skrywa żadnych tajemnic, nigdy nie miał sekretów. Wyglądał na bardzo solidnego gościa. Niegdyś myślałam, że to cecha największych nudziarzy na świecie, teraz zaś siedząca zaledwie kilka centymetrów ode mnie przyzwoitość prowokowała. Mówiła: „Posmakuj, dotknij, spójrz”. Chciała, abym chwyciła go za koszulkę, wsunęła pod nią rękę, pogłaskała złocistą skórę, umięśniony – jak podejrzewałam – brzuch.
Merde.
Ta myśl uderzyła mnie niczym cios w głowę. Chciałam – nie, po ponad rocznej wstrzemięźliwości – pragnęłam seksu. Wiedziałam jednak, że zachowuję się jak na głodzie, gdy pragnę kogoś takiego jak Max. Kogoś kogo nienawidziłam. Kogoś, kto nienawidził mnie.
Max
Fleur Marceaux wpatrywała się w moje plecy, jakby miała w oczach lasery. Bardzo często czułem, że jeśli się obrócę, to zobaczę, jak piorunuje mnie wzrokiem. Równie często jednak myślałem o jej długich prostych jasnych włosach i ciemnobrązowych oczach, nogach jak u baletnicy, opalonej skórze i charakterku, którego nie okiełzna żaden facet.
Nie wiedziałem, czy to cecha wszystkich Francuzów, czy tylko Fleur. W każdym razie była wymagająca jak mało kto.
Nieco się obróciłem. Tylko na tyle, aby dostrzec krzywiznę jej żuchwy i miękkie różowe usta. Byłem słaby, dlatego pozwoliłem sobie objąć wzrokiem całą doskonałą sylwetkę.
Fleur wyróżniała się nawet na uczelni takiej jak International School, której większość studentów ubierała się u projektantów i miała wyszukany styl.
W zeszłym roku, kiedy umawiała się z moim najlepszym przyjacielem George’em, którego serce ostatecznie poszatkowała niczym blender, spędziłem w jej towarzystwie dostatecznie czasu, by wiedzieć, że istniał tylko jeden sposób na Fleur – nie dopuścić, by tak ci namieszała w głowie, że staniesz się uległy. Zawsze miała nad każdym przewagę, więc celowo usiłowałem ją pozbawić kontroli… bo sprawiało mi to frajdę. Przede wszystkim jednak cieszyłem się, kiedy przeze mnie na jej czole pojawiał się mars. W tej chwili dziewczyna, która zwykle prześlizgiwała się przez życie, wyglądała na poirytowaną. Wyraz jej twarzy wzbudził we mnie pewne uczucia, choć wiedziałem, że nie powinienem zwracać na nią uwagi. Mimo to często zerkałem w jej kierunku.
Tego dnia miała na sobie dopasowaną sukienkę w kolorze, którego nazwy nie znam – coś pomiędzy czerwienią a pomarańczą – z głębokim dekoltem obramowującym rowek między piersiami. Na ten widok ślinka napływała mi do ust. Fleur nie wyróżniała się krągłościami, piersi i tyłek miała mniejsze niż przeciętne. Mimo to wiecznie się jej przyglądałem, gdy przechadzała się po korytarzach, kołysząc biodrami.
Nienawidziłem jej od trzech lat, pożądałem od pierwszego dnia na pierwszym roku, kiedy wpadłem na nią na korytarzu. To pojebane.
Spiorunowała mnie wzrokiem, mocno zacisnęła usta. Spojrzałem jej w oczy i posłałem zadowolony uśmieszek, choć niezbyt byłem zadowolony. W towarzystwie Fleur nigdy nie zaznałem spełnienia, tylko wiecznie czułem się niespokojny, złakniony. Dlatego tak trudno grało mi się w tę naszą grę. Uzmysłowiłem sobie, że właściwie nie mam szans wyjść z niej zwycięsko.
Obróciłem się, poprawiłem spodnie w kroku, siłą woli skupiłem uwagę na wykładowcy, a nie na siedzącej za mną dziewczynie.
Rozpocząłem ostatni rok studiów. Zaledwie za kilka tygodni czekał mnie długi ciąg rozmów o wymarzoną pracę. Niektóre przedsiębiorstwa otwierają rekrutację przyszłych absolwentów już jesienią. Od wieków wypatrywałem tej chwili. Mimo to, kiedy nadeszła, napełniła mnie przerażeniem.
W myślach usłyszałem ojca: „Na co ci te wymyślne studia? Masz się za lepszego od nas? Jeszcze zobaczysz. Wrócisz do domu i będziesz pracował z braćmi w barze”.
Usiłowałem zagłuszyć jego głos. Wyprzeć wątpliwości, obawę, że miał rację, że sobie nie poradzę. Złożyłem CV do kilku spośród najlepszych banków inwestycyjnych w Londynie, miasta, w którym konkurencja o stanowiska należała do największych na świecie. Z tej przyczyny starałem się mieć nienaganne wyniki na studiach.
– Osiemdziesiąt procent oceny końcowej będzie stanowić zadanie semestralne – poinformował nas wykładowca. – Zadanie polega na wymyśleniu jakiejś działalności gospodarczej i znalezieniu dla niej finansowania. Dostaniecie ode mnie wytyczne. Posłużą wam do założenia przedsiębiorstwa, które odniesie sukces. Przy ocenie uwzględnię wiele czynników, między innymi współpracę w grupie, sam pomysł, pracę pisemną i ustną prezentację na koniec semestru przed wydziałem finansów. Wagę poszczególnych elementów zawarłem w sylabusie. Jest na czwartej stronie.
Przekartkowałem informator, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Fleur znów mnie obserwuje. Zupełnie nie dbała o oceny? Wieść niosła, że jej ojciec jest wręcz obrzydliwie bogaty. Co planowała? Żyć za hajs tatusia? Chciała się kształcić czy uważała studia za pasmo imprez?
International School to dobra uczelnia, ale przyciąga określony typ ludzi. Niektórzy, jak ja, mogli sobie pozwolić na studiowanie tutaj tylko dzięki stypendium i kredytom. Świadomość, że przez dziesięć lat będzie się spłacać zobowiązania, skutkowała poważnym stosunkiem do nauki. Miałem jednak nadzieję, że mnie, ze względu na zarobki w branży, w której chciałem pracować, uda się spłacić należności w zaledwie dwa lata.
– Wasz sukces zależeć będzie między innymi od tego, czy stawicie czoła napotkanym przeciwnościom – ciągnął wykładowca. – W życiu zawodowym poznacie ludzi, których niekoniecznie polubicie. W tej branży sprawiedliwość nie istnieje. Być może traficie do słabszej grupy, więc będziecie musieli ciężej pracować, aby pokonać pewne ograniczenia. Dlatego abyście się poczuli jak w prawdziwym środowisku pracy, w tym roku nie dobierzecie się w pary sami.
W sali rozległy się jęki. Rozumiałem, co kierowało wykładowcą. Mimo to moje szanse na znalezienie kogoś dobrego właśnie drastycznie spadły. Może jedna czwarta osób na tym kierunku podchodziła do studiów poważnie. Dla pozostałych, jak Fleur, dyplom to tylko coś, co się wiesza w gabinecie w rodzinnym przedsiębiorstwie, w którym już czeka na nich piękne stanowisko zastępcy dyrektora generalnego, które obejmą przed dwudziestymi piątymi urodzinami.
Mnie zaś po studiach czekała spłata kredytu studenckiego opiewającego na ponad sto tysięcy dolarów i zapadnięta kanapa w salonie rodziców – i to pod warunkiem, że będę płacił czynsz.
– Proszę, by osoby siedzące w nieparzystych rzędach się obróciły. Gratulacje, oto wasz nowy partner biznesowy.
Chwileczkę. Że co takiego?
Policzyłem rzędy, czując narastającą panikę. O, kurwa.
Przez moment, głupią chwilę przepełnioną smutkiem, zastanawiałem się, czy nie porozmawiać z wykładowcą. Myśl jednak zniknęła niemal tak szybko, jak się pojawiła. Obróciłem się powoli, jakby ciało usiłowało odwlec nieuniknione, i spojrzałem w oczy mojej wrogini, a zarazem crushowi.
Fleur się uśmiechnęła, w jej oku pojawił się błysk, jakby ucieszyła ją moja niechęć.
– Hej, partnerze – odezwała się po chwili. Lekko francuskim akcentem uwodziła jakąś masochistyczną cząstkę mnie niczym syrena żeglarza.
Fleur
Do konfrontacji doszło we francuskiej kawiarence nieopodal uczelni. Profesor Schrader zakończył wcześniej zajęcia i polecił nam omówić zadanie z partnerami. W innych okolicznościach bym się ucieszyła – skrócenie zajęć o pół godziny zawsze stanowiło powód do radości – tym razem jednak te trzydzieści minut miałam spędzić z Maksem.
Siedział naprzeciwko i patrzył na mnie wilkiem. Dawał mi przedsmak trzech kolejnych miesięcy. Bajecznie.
Wysiliłam się na przesłodzony uśmiech, zupełnie różny od tonu mojego głosu.
– Zawsze taki jesteś czy tylko mnie kopnął ten zaszczyt?
Max poderwał głowę znad notesu, w którym coś skrobał – miał cudacznie drobne pismo – i spojrzał na mnie zmieszany, niemal jakby całkowicie o mnie zapomniał.
Zmrużyłam oczy.
– Wierz mi, mnie wspólna praca cieszy tak jak ciebie.
No dobrze, to horrendalne kłamstwo. Moja średnia zbliżała się niebezpiecznie do dwóch zero, a przecież nie ukończę studiów, jeśli nie dostanę pozytywnej oceny z tych zajęć. Max był podobno geniuszem, więc to ja miałam lepiej wyjść na wspólnej pracy. Niestety był też taki maksowaty.
Nachyliłam się i spróbowałam zapuścić żurawia do jego zeszytu.
– Co robisz?
Pochylił głowę, więc nie mogłam dostrzec wyrazu jego twarzy.
– Planuję – mruknął.
– Nie powinniśmy wspólnie tego robić? – zapytałam rozdarta. Nie wiedziałam, czy mam się wkurzyć, czy urazić, że nawet nie zapytał mnie o zdanie. Zapewne doszedł do wniosku, że nie grzeszę inteligencją, więc nie będzie ze mnie pożytku. – Nie mieliśmy pracować razem?
Nie było mowy, żebym zgodziła się na jakiś nudny projekt. Jeżeli miałam całymi dniami wpatrywać się w cyfry, to chciałam mieć ku temu śliczny powód – oprócz Maksa. Na przykład kolekcję ubrań. Ogarniałam modę.
– Halo? – Pomachałam dłonią przed jego twarzą.
Odpowiedziała mi cisza. Nie zaliczał się do gaduł, jednak takie milczenie było niedorzeczne nawet z jego strony.
Max prychnął i oparł się plecami o krzesło. Dłonie założył na karku. Uraczył mnie widokiem napiętych ogorzałych bicepsów i długich umięśnionych rąk, a także kawałka brzucha, bo uniosła mu się koszulka. Po chwili się pochylił i zasłonił brzuch.
– Dobra. Jaką branżę wybierasz? – Wbił we mnie wyczekujące spojrzenie.
Z trudem starałam się otrząsnąć i skupić na finansach.
– No? – rzucił wyzywającym tonem. Błysk w jego oku zdradził, co o mnie myśli – że nie stanę na wysokości zadania, że dawno temu postawił na mnie krzyżyk, uznawszy za ptasi móżdżek.
To najbardziej mi się nie podobało w Maksie – że wiecznie czułam się przez niego jak idiotka. Szczerze mówiąc, wypadałam przy nim raczej blado pod względem inteligencji. Nie przepadałam za studiami, uważałam, że na większości zajęć tylko marnuję czas. Nie podobał mi się mój kierunek. Lubiłam modę, ale ekonomia to była działka mojego taty.
Łatwo mogłabym złożyć swoje niepowodzenia na karb bariery językowej – przecież angielski nie był moim językiem ojczystym. Język nie stanowił jednak przeszkody. W szwajcarskiej szkole z internatem, do której uczęszczałam, mówiło się po angielsku i po francusku. Mimo to miałam fatalne oceny. Więcej czasu spędzałam z Costą niż na nauce.
Teraz – po dwudziestych drugich urodzinach i na ostatnim roku studiów – tego żałowałam. Żałowałam, że odpuszczałam sobie naukę i szłam do klubu, że zmarnowałam szmat czasu na nieistotne sprawy i na jedną osobę, która już się dla mnie nie liczyła.
Nie podobało mi się, że ludzie tacy jak Max patrzyli na mnie z góry. Nie mogłam jednak nic na to poradzić. Stale odnosiłam wrażenie, że nie nadążam, jakby moje życie zaczęło się w środku opowieści, tymczasem każdego innego na jej początku. Miałam same tróje, tylko czasami dostałam jakąś z plusem, i wagarowałam, ilekroć trafiła się okazja, bo na wykładach cierpiałam męki, z kolei wszyscy inni bez trudu pojmowali materiał.
Nie miałam pojęcia, czego chcę od życia. Nie wiedziałam, kim się stać.
Zaczęłam zaprzątać tym sobie myśli dopiero niedawno.
Obwiniałam o to Samira. To pół Francuz, pół Libańczyk, mój najlepszy przyjaciel i kuzyn. Syn siostry mojej matki. Przede wszystkim jednak mój druh. Kiedyś razem piliśmy cristala w klubach. Wtedy wszyscy imprezowali. Hulanki były czymś normalnym. W grupie czuliśmy się bezpieczni, uważaliśmy, że tak należy postępować, że nasze życia toczą się zgodnie z planem. W pewnej chwili przyszła jednak pora, by dorosnąć. Zawsze myślałam, że mam jeszcze czas. Ale Samir skończył studia pierwszego stopnia i zaczął drugiego, a także zrezygnował ze wszystkiego, by być z Maggie, swoją dziewczyną, a moją drugą najlepszą przyjaciółką. Spoważniał, zaczął się wykazywać większą determinacją, po prostu wydoroślał. Maggie też dojrzała. Zastanawiali się nawet, czy w przyszłym semestrze nie wynająć wspólnie mieszkania, i planowali przyszłość. Bardzo się cieszyłam ich szczęściem, naprawdę, tylko nie wiedziałam, co ze sobą począć.
Mnie nie czekała wspaniała przyszłość. Z nikim nie układałam sobie życia. Miałam tylko przeszłość, o której pragnęłam zapomnieć, i szantażystę, który chorobliwie nie chciał do tego dopuścić.
Rozdział 2
Max
Ujście frustracji dałem na siłowni, gdzie podnosiłem ciężary, dopóki mięśnie stanowczo się temu sprzeciwiły. Trening nie pomógł mi jednak okiełznać emocji.
Dzisiejsze spotkanie z Fleur zakończyło się fiaskiem. Przez ponad pół godziny na zmianę się kłóciliśmy i ignorowaliśmy. Te trzydzieści minut spędziłem z nosem w zeszycie, tymczasem ona traktowała mnie chłodno. Wykonanie zadania w tym tempie zajmie nam trzy lata, więc będę musiał podjąć pracę w zapuszczonym barze ojca, żeby spłacić kredyty.
Musiałem wziąć się w garść. Miałem siedemdziesiąt tysięcy powodów, aby zachowywać się poniekąd grzecznie w stosunku do Fleur.
Wbiłem kod do drzwi. W pokoju zastałem George’a grającego na Xboksie.
Był jednym z niewielu Brytyjczyków studiujących na International School. Ciągle zastanawiałem się, czy się zaprzyjaźniliśmy, bo zbliżyło nas do siebie poczucie, że odstajemy od reszty. W przeciwieństwie do mnie nie miał stypendium. Trochę dziwne, że zamiast pójść na którykolwiek państwowy uniwerek, skoro w Anglii edukacja wyższa kosztowała znacznie mniej niż w Stanach, zdecydował się na studia na uczelni międzynarodowej, na której było wysokie czesne. Podejrzewam, że na jego decyzje wpłynął fakt, że jego ojciec zasiadał w zarządzie International School.
George, choć pochodził z bogatej rodziny, nie cechował się nonszalanckim usposobieniem i pewnością siebie tak często spotykanymi w murach uczelni. Był nerdem jak ja. W weekendy wolał grać we własnym pokoju niż wydać tysiące funtów w klubie.
Dość ironiczne, że na uczelni, która szczyciła się, że studiują na niej osoby z bardzo różnorodnych środowisk, dało się wskazać czynniki sprzyjające zacieśnianiu więzi. Nade wszystko ludzi zbliżały do siebie pieniądze.
– Jak było na zajęciach? – zapytał, nie odrywając wzroku od ekranu.
Usiadłem przy nim i wziąłem drugi pad. Tymczasem George ukończył misję w kosmosie i przeklikał się na multiplayera.
– Okropnie.
– Project finance, tak? Myślałem, że nie możesz się ich doczekać.
– Tak było, dopóki wykładowca sam nie dobrał nas w pary, w których mamy wykonać zadanie.
Ostatki skumulowanej frustracji wyładowałem na maciupeńkiej postaci na ekranie.
– Właśnie wykończyłeś bota z naszej drużyny, więc podejrzewam, że nie cieszysz się z przydziału? – zapytał cierpko George.
Ociągałem się z odpowiedzią. Ani razu nie rozmawialiśmy poważnie o jego rozstaniu z Fleur. Wiedziałem, że bardzo mu się podobała – choć, szczerze mówiąc, który na nią nie leciał? – a ona zerwała z nim po pięciu miesiącach. Od rozstania minęło niemal pół roku. Ale co, jeśli napomykając choć słowem na jej temat, wywołam wilka z lasu?
– Z kim jesteś w parze? – zapytał.
Westchnąłem. Uczelnia była dość mała. I tak miał się w końcu dowiedzieć.
– Fleur.
Spodziewałem się, że zapadnie pełna napięcia cisza. Tymczasem usłyszałem śmiech.
– Masz pracować z Fleur?
Przeczesałem włosy dłonią.
– Najwyraźniej.
George prychnął.
– Stary, schrupie cię na śniadanie. Nienawidzi cię.
Skrzywiłem się.
– No. Domyślam się.
– Nie, nie czaisz. Ona serio cię nienawidzi.