Gdy pojawiłaś się ty (ebook)
Javier Torres przyjeżdża na Galapagos, by nadzorować przebudowę swojego nowego hotelu. Przyciągają go również wspomnienia. Osiemnaście miesięcy temu poznał tu rudowłosą dziewczynę, Emerald Jones, z którą spędził najpiękniejszą noc w swoim życiu i o której nie potrafi zapomnieć. Nie mieli szans się więcej spotkać – on przedstawił jej się jako surfer Ramon, a ona, turystka, wyjechała, nie wiadomo dokąd. Gdy tak rozmyśla nad niemożliwym, nagle ze sklepu wychodzi Emerald. Nie jest sama. Na rękach niesie małe dziecko…
Fragment książki
Javier Torres porzucił przeglądane dokumenty na rzecz wyglądania przez zaciemnione okno SUV-a. Jego kierowca wyskoczył do pobliskiego sklepu po coś do picia. Było późne popołudnie, pogoda wspaniała i powinien czuć się w pełni usatysfakcjonowany życiem. Wracał bowiem do raju, czyli na Santa Cruz, zaludnioną najgęściej z całego archipelagu wysp Galapagos, należących do najbardziej fascynujących miejsc na ziemi. Przybył nadzorować rozpoczęcie przebudowy hotelu, w który niedawno zainwestował. Jednak zamiast satysfakcji czuł niepokój i, choć bardzo się starał, nie potrafił uwolnić się od wspomnienia poprzedniego pobytu tutaj. A ściślej, od wspomnienia pewnej uroczej rudowłosej. Musiała go zaczarować, bo nie znajdował innego określenia na to, co się między nimi wydarzyło i przez osiemnaście miesięcy, które od tamtego czasu upłynęły, regularnie widywał ją w snach.
Oczywiście już wcześniej miewał takie przygody. Ona natomiast była niewinna i wiele z tego, co się tamtej nocy wydarzyło, okazało się dla niej nowością. Przyjechała aż z Australii, a kto wie, gdzie znajdowała się teraz. Kiedy obudził się następnego ranka, już jej nie było, a on musiał wrócić na stały ląd, by zdążyć na samolot.
Przez cały ten czas nie potrafił o niej zapomnieć. Śnił o niej nocami i marzył w dzień, choć wcześniej właściwie nie miewał marzeń. W dodatku zupełnie przestały go pociągać inne kobiety. Tłumaczył to nawałem pracy, ale wiedział, że prawda leży gdzie indziej. Powrót na wyspę tylko dodał wspomnieniom wyrazistości.
I nagle obiekt jego marzeń zmaterializował się tuż przed nim. Dziewczyna zwyczajnie wyszła ze sklepu, niby wytwór jego udręczonej wyobraźni. Wszystko było tak jak zapamiętał: burza złocistorudych włosów i uroczo bujne kształty. Zapadł głębiej w siedzenie i sycił się upragnionym widokiem.
Przy tamtym pierwszym spotkaniu zobaczył ją, zanim ona dostrzegła jego. W jasnozielonym bikini wyglądała jak ucieleśnienie erotyzmu.
Teraz rozmawiała z parą młodych ludzi, którzy wyszli za nią ze sklepu. Młoda dziewczyna podała jej telefon i para ustawiła się do zdjęcia. Rudowłosa pstryknęła kilka ujęć i odwróciła się, by odejść. Opuszczający właśnie sklep kierowca uśmiechnął się z aprobatą.
Javier tkwił nieruchomo, wpatrzony w kształtne biodra i uda w obcisłych dżinsach. Rozpięta luźna koszula khaki odsłaniała białą koszulkę na ramiączkach, podkreślającą wspaniałe piersi. Obrazu całości dopełniała burza złocistorudych włosów spiętych w węzeł na czubku głowy, wysokie kości policzkowe i pokryta piegami skóra. Do Javiera napłynęło cudowne wspomnienie jej miękkiego, ciepłego wnętrza.
Rudowłosa uśmiechnęła się promiennie. Natychmiast zaczął się rozglądać, ciekaw, do kogo, i zobaczył starszą kobietę idącą wolno ścieżką. Miała na rękach dziecko, ciemnowłosego chłopczyka, który roześmiał się radośnie i wyciągnął rączki do rudowłosej.
Javier błyskawicznie zebrał fakty, dokonał kalkulacji i wyciągnął porażający wniosek. Z całą pewnością to tę dziewczynę uwiódł przed niespełna rokiem – słodka syrena z plaży miała na imię Emerald, a chłopiec musiał być owocem tego krótkiego romansu. Falą napłynęło poczucie winy. Urodziła jego dziecko, a on o niczym nie wiedział. Nie mogła się z nim skontaktować, bo tamtej nocy beztrosko zataił przed nią swoją tożsamość.
Przyjrzał jej się raz jeszcze i tym razem poza kuszącymi krągłościami i burzą wspaniałych włosów dostrzegł wyblakły i wystrzępiony brzeg koszulowej bluzki, łaty na dżinsach i cienie pod oczami. Świadectwo ubóstwa i wyczerpania jeszcze pogłębiło jego poczucie winy.
Nigdy nie planował dzieci ani małżeństwa. Żył pracą, budując małe imperium biznesowe, a wewnętrzny niepokój łagodził, podróżując. Nie pragnął głębszych relacji ani odpowiedzialności za drugą osobę. W obliczu własnych nieciekawych doświadczeń, perspektywa ojcostwa nie wydawała się pociągająca. Nie życzył żadnemu innemu dziecku tego, czego sam doświadczył. Tymczasem taki właśnie los zgotował własnemu synowi. Gwałtownie zapragnął to naprawić, zapewnić dziecku opiekę i bezpieczeństwo. Nie miał tylko pojęcia, jak się do tego zabrać…
Emerald Jones spojrzała na zegarek. Jeszcze kwadrans i będzie miała Luke’a z powrotem. Choć minęła zaledwie godzina, już bardzo za nim tęskniła. Nie było jej łatwo, ale i tak była bardzo wdzięczna swojej szefowej za pracę w małym sklepie. Przez większość zmiany mogła mieć synka blisko, w małym kojcu ukrytym za ladą. Jednak chłopczyk rósł i stawał się coraz bardziej ruchliwy i przedsiębiorczy, niedługo więc trudno będzie go tam utrzymać. Na razie była zbyt zmęczona, by wymyślić inne rozwiązanie. Szczerze mówiąc, żyła z dnia na dzień.
W progu sklepu stanął ktoś wysoki, a kiedy przesunął się w miejsce lepiej oświetlone, omal nie krzyknęła.
Osiemnaście miesięcy temu jej świat się zawalił i nigdy nie wrócił do normalności, a teraz dla odmiany stanął na głowie.
– Ramon?
Czekoladowo-kawowe oczy zajrzały w głąb jej duszy. Po kolei rejestrowała szczegóły. Grafitowe spodnie, biała koszula z podwiniętymi do łokci rękawami, odsłaniającymi mocne, opalone przedramiona, fascynujące oczy. Nikt inny nigdy nie wywarł na niej takiego wrażenia.
Nagle coś w tym obrazie zgrzytnęło. Przypomniała sobie, że ją oszukał, bo wcale nie był „Ramonem”. Nie zdradził jej swojej prawdziwej tożsamości ani powodu przyjazdu na wyspę. Za to ją wykorzystał. Pokazała mu piękne miejsce, a on je bezczelnie ukradł.
W tej samej chwili napłynęły inne wspomnienia, sekretne, które próbowała głęboko pogrzebać. Ciało i niewinność oddała mu bardziej niż chętnie. Spędzili razem magiczne chwile, których nie żałowała, nawet kiedy odkryła jego nieuczciwość. Tym bardziej że owocem ich romansu był mały chłopczyk, o którym on nie wiedział. Luke.
Teraz nagle uświadomiła sobie, że mógłby go jej odebrać równie łatwo, jak wziął jej niewinność, co przeraziło ją nie na żarty. Radosną ekscytację wywołaną jego widokiem zastąpił lęk i poczucie winy. Powinna mu była powiedzieć o synu. I będzie musiała to zrobić. Ale nie tutaj i nie w tej chwili, kiedy Luke mógł lada chwila wrócić ze spaceru z Connie. Przede wszystkim musi go skłonić do wyjścia, a później zastanowi się, jak to przeprowadzić.
– Emmy… – Był trochę spięty, ale uśmiech miał wciąż olśniewający.
Starała się nie poddać jego urokowi. Bo, jak zdołała się dowiedzieć, mężczyzną znanym jej jako luzacki surfer „Ramon” był Javier Torres, miliarder, inwestor, playboy i łajdak.
Kiedy w kilka miesięcy po urodzeniu Luke’a poznała jego prawdziwą tożsamość, nie chciała go już nigdy widzieć. Był w stosunku do niej nieuczciwy, kłamstwo przychodziło mu bez trudu, a do tego dysponował ogromną władzą. Początkowo była zbyt zła, by się z nim skontaktować, potem zbyt przestraszona jego możliwościami. I choć wiedziała, że to złe, nie miała wyboru. W dzieciństwie nieraz została oszukana, a i sama też nieraz skłamała.
Jednak choć go rozumowo odrzucała, nie umiała sobie poradzić z istniejącą pomiędzy nimi chemią. Fizycznie tęskniła za nim bardzo i nieustannie prześladował ją w snach.
Teraz czas naglił. Luke z Connie mogli lada chwila wrócić ze spaceru.
– Dzień dobry… – Rozciągnęła zdrętwiałe wargi w promiennym uśmiechu. – Mogę w czymś pomóc?
– Nie – odparł, nie odrywając od niej intensywnego spojrzenia.
Wyglądał nawet atrakcyjniej, niż zapamiętała, ale dostrzegła też cień zarostu, ciemne kręgi pod oczami i pewną nerwowość w zachowaniu, której nie zauważyła wcześniej.
Patrzył na nią tak samo jak tamtej nocy, kiedy ją uwiódł. Nie mogła pozwolić, by stało się to ponownie. Dla dobra Luke’a i jej samej.
– Minęło zbyt dużo czasu, Emerald – powiedział miękko. – Co ty na to, żeby dziś zamknąć wcześniej? – Uśmiechnął się, ale oczy pozostały poważne. – Wybralibyśmy się na przejażdżkę i porządnie przywitali?
– Słucham? – Za gardło ścisnął ją lęk. – Nie mogę wyjść wcześniej.
– Nie? A podobno jesteś z natury wolna i spontaniczna.
– Jestem w pracy.
I ma dziecko, o którym mu nie powiedziała. Źle się stało. Powinna go była poinformować, jak tylko poznała jego prawdziwą tożsamość. Przecież obiecała sobie więcej nie kłamać. Miała tego dosyć w domu rodzinnym. Niestety za bardzo się bała jego reakcji. Kto wie, jak by się zachował, gdyby się dowiedział, co matka jego syna ma na sumieniu?
– Nie sądziłem, że cię tu jeszcze spotkam – powiedział lekko. – Wyobrażałem sobie, że podróżujesz po świecie, a ty przez cały ten czas byłaś na Galapagos?
– Tak. – Przełknęła nerwowo i spojrzała na zegar.
– Nie wiedziałem, że pracujesz.
– Nie rozmawialiśmy o tym. – Zerkała na drzwi. W każdej chwili mogła się spodziewać Connie. – Pracuję i nie mogę dłużej rozmawiać…
Jego uśmiech przygasł, ale spojrzenie stało się intensywniejsze.
– A tak naprawdę, to dlaczego nie chcesz ze mną wyjść? – zapytał bardzo spokojnie.
– O co ci chodzi? – Strach zaczynał ją osaczać. – Mam pracę, a jak widzisz, jestem tu sama.
W tym momencie usłyszała radosne gaworzenie i w drzwiach stanęła Connie z chłopcem w ramionach. Stało się. Będzie musiała w końcu powiedzieć prawdę. Naprawdę żałowała, że nie przygotowała się do tego wcześniej, zbyt zajęta opieką nad dzieckiem i staraniem o związanie końca z końcem.
– Dzięki, Connie – powiedziała. – Zabierzesz go na górę? Przyjdę do was, jak tylko będę mogła.
Starsza kobieta zerknęła ciekawie na Javiera. Chyba i ona domyśliła się prawdy. Na szczęście nie odezwała się ani słowem, tylko odwróciła się na pięcie i wyszła, zabierając ze sobą chłopca.
– Kto to? – zapytał Javier, jak tylko zniknęła na schodach.
– Moja szefowa. – Starała się unikać jego wzroku.
Javier przyglądał jej się posępnie.
– Miałem na myśli chłopca.
Emmy wpatrywała się w niego pustym wzrokiem.
– Jak mu na imię? – zapytał aż zbyt spokojnie.
Nie była w stanie wymyślić żadnego sensownego kłamstwa.
– Jak mu na imię? – powtórzył, tym razem ostrzej.
Nie potrafiła skłamać.
– Luke.
– A na drugie?
Najwyraźniej już wiedział, że to jego syn. Co zamierzał? Bo coś na pewno, czytała to z jego wzroku i była przekonana, że nie może mu ufać.
– Lucero Ramon Jones, czy tak? – Trafnie potwierdził jej obawy.
– Widziałeś jego akt urodzenia? – spytała bez tchu.
– Zostawiłaś rubrykę „ojciec” pustą.
Jakim cudem zdołał dotrzeć do aktu urodzenia? Od jak dawna tu był?
– Dlaczego?
– Miałam powód – odparła, napędzana gniewem i adrenaliną. – Nie jestem pewna, kto jest ojcem.
– Na pewno? – Pytająco przechylił głowę. – Oboje wiemy, że daty pasują. Byłem twoim pierwszym kochankiem i nawet dałaś mu imię po mnie.
– Dałam mu imię po mężczyźnie, który mnie okłamał. Nawet mi nie powiedziałeś, jak się naprawdę nazywasz.
Wpatrywał się w nią milcząco i tylko mocno rozszerzone źrenice świadczyły o przeżywanych emocjach.
– A jak się naprawdę nazywam?
Wpadła w pułapkę. Teraz wiedział, że ona wie, że ją oszukał. Nie pozostało jej nic innego, jak odpowiedzieć szczerze.
– Javier Torres.
– Javier Ramon Torres.
Przymknęła oczy. To imię było jedynym, co mogła dać synkowi przy urodzeniu. Kiedy się dowiedziała, że Ramon to w rzeczywistości Javier, czuła się zdradzona i upokorzona.
– Od jak dawna wiesz?
– Od niedawna – odparła. – Odkąd media podały wiadomość o posiadłości Flores.
O posiadłości, którą mu pokazała. Jej ulubionym miejscu na ziemi. Jej sanktuarium. Była naiwna, dzieląc się czymś tak bliskim jej sercu z nieznajomym. Pożądanie wydrenowało jej mózg. A on kupił to miejsce i teraz zmieniał je z urokliwego ustronia w elegancki hotel. Okazał się brutalnym, bezwzględnym i zachłannym biznesmenem, zupełnie niepodobnym do bóstwa, które ją tak urzekło na dzikiej plaży.
– Minęło kilka miesięcy, a jednak się do mnie nie odezwałaś.
– Okłamałeś mnie – bąknęła w odpowiedzi.
– Oboje kłamaliśmy.
– Dlaczego chciałaś mi wmówić, że nie wiesz, kto jest ojcem?
– Bo długo nie wiedziałam.
– Trzeba się było odezwać od razu.
Miał rację i jej nie miał, bo przecież jednocześnie dowiedziała się o jego nieuczciwości.
– Nie wiedziałam o tobie nic ponadto, że mnie okłamałeś – broniła się desperacko. – Nie byłam nawet pewna, czy ten łajdak opisany w gazecie to naprawdę ty.
Słabe tłumaczenie, bo na zdjęciu w gazecie nie dało się go nie rozpoznać.
– Poznałaś mnie jak tylko stanąłem w progu, a mimo to odesłałaś chłopca na górę.
– Przestraszyłam się.
– Czy kiedykolwiek zachowałem się wobec ciebie niewłaściwie?
– Nie – wyszeptała przez ściśnięte gardło.
– Jakoś cię skrzywdziłem? Jeśli dobrze pamiętam, to ty odeszłaś, nie mówiąc nawet „do widzenia”.
Wymówka w jego oczach jeszcze pogłębiła jej poczucie winy.
– Dlaczego tak szybko odeszłaś? Dlaczego mnie nie obudziłaś, żeby się pożegnać? – Tak bardzo żałowałaś tego, co się wydarzyło?
– Nie...
– Mogłaś chociaż napisać parę słów.
– Po co? Myślałam, że jesteś turystą i już się nigdy nie spotkamy.
Patrzyła na niego z mieszaniną gniewu, poczucia winy i smutku. Tamta noc była baśniowym przeżyciem i chciała uniknąć porannej utraty złudzeń.
– Nie wyglądało, żebyś planował następną randkę.
– Ani ty. Przynamniej tak kazałaś mi wierzyć. Tamtej nocy kłamaliśmy oboje.
– Ja nie kłamałam.
– Kłamałaś.
– Nie podałeś mi nawet prawdziwego imienia, nie wspomniałeś, że przyjechałeś coś zniszczyć…
– Nie mam zwyczaju niszczyć tego, co wartościowe. A ty to zrobiłaś, odmawiając dziecku kontaktu z ojcem.
– Od początku nie chciałeś, żebym wiedziała, kim jesteś. Odkryłam to przypadkiem, wiele miesięcy później. Tak ci było wygodniej. Nigdy bym z tobą nie poszła, gdybym od początku znała prawdę.
– Trzeba było powiedzieć to wcześniej.
– Nie jesteś jakiś wyjątkowy.
Co z tego, że był przystojny i bogaty, skoro nieuczciwość kompletnie go dyskredytowała.
– Jeśli nie ja, to moje możliwości.
– Nie dbam o to. – Przez lata pracowała jako wolontariuszka i nigdy jej nie zależało na gromadzeniu pieniędzy. – Gdybym szukała bogatego faceta, zastukałabym do ciebie jeszcze tego samego dnia. Myślałam, że jesteś surferem. Skąd miałam wiedzieć, że miliarderem buldożerem, który kupuje co chce, a potem to niszczy?
– Niszczy? Masz na myśli to rozpadające się stare schronisko?
– Wcale się nie rozpadało.
– To pierwszorzędny kawał terenu, pilnie wymagający inwestowania.
Nieprawda. Miejsce wyróżniało się niezwykłym urokiem, a jego były właściciel był dla niej bardzo dobry.
– Pokazałam ci je z czystej sympatii, a ty to wykorzystałeś Ale mnie ani mojego syna nie kupisz.
– To również mój syn. – Oczy mu zabłysły, zdradzając irytację. – Od tamtej nocy upłynęło osiemnaście miesięcy. A ja dopiero dziś odkryłem, że on istnieje. Mój syn ma dziewięć miesięcy, czyli straciłem prawie rok z jego życia. To niewybaczalne. Nie masz prawa utrudniać nam kontaktów.
Jej najgorsze przewidywania właśnie zaczęły się sprawdzać. Był zdecydowany walczyć, pytanie tylko, jak daleko może się posunąć. Miał po swojej stronie pieniądze, władzę, przywileje. Ona miała tylko intuicję, determinację i bezgraniczną miłość do synka.
– Możesz być pewny – syknęła – że zrobię absolutnie wszystko, żeby chronić mojego syna.
– Dobrze wiedzieć. Przynajmniej czuję się ostrzeżony. – Uśmiechnął się wyzywająco. – Ale wiedz, że bez trudu poradzę sobie z tobą i wszystkimi twoimi oskarżeniami.
Jej uczucia zmieniały się od gniewu, poprzez sprzeciw, do przyciągania. Niechcianego i nieodpowiedniego, ale niemożliwego do powstrzymania. I to złościło ją najbardziej.
– No i co teraz?
Miał ochotę tylko i wyłącznie na to, czego absolutnie robić nie powinien. Nagły poryw pożądania zaskoczył nawet jego samego, ale twardo postanowił nie pozwolić, by emocje wzięły górę. Cofnął się o krok i wsunął dłonie do kieszeni spodni.
Przyszedł tu dzisiaj gotów przeprosić, wziąć odpowiedzialność za swojego syna i zadeklarować wsparcie dla jego matki. Nie spodziewał się, że ona już wie, kim on jest, i że wcale jej nie zależy na kontaktach z nim. Dlatego zastanawiał się teraz, jak powinien postąpić.
Ostatnią dobę pamiętał jak przez mgłę. Zatrudnił prywatnego detektywa, który miał pracować przez całą noc, a sam przewracał się bezsennie, przeliczając, wspominając i przeżywając tamtą noc wciąż od nowa. Potwierdzenie przyszło późnym rankiem. Emerald Jones urodziła syna przed dziewięcioma miesiącami i dała mu na imię Lucero Ramon, zdrobniale Luke. Choć tego się spodziewał, zyskanie pewności okazało się wstrząsem. By zabrać ich oboje na pokład samolotu, potrzebowali odpowiednich dokumentów, ale wcześniej chciał z nią spokojnie porozmawiać. Niestety nie miał pojęcia, jak zacząć tę, opóźnioną o przynajmniej dziewięć miesięcy, rozmowę.
Teraz próbował się uodpornić na jej ujmującą urodę. Jasnoniebieska lniana sukienka uroczo podkreślała błękit oczu. Burza złocistorudych włosów kusiła, by zanurzyć w nich palce i przyciągnąć ją bliżej. Powstrzymał się jednak i odpowiedział na jej pytanie.
– Chciałbym, żebyś zamknęła sklep i odesłała swoją przyjaciółkę, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać…
– To Connie – wtrąciła Emmy. – Jest wyjątkowa.
– Z pewnością, ale chciałbym pomówić w cztery oczy.