Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Gdy się zakochasz… / Przyjęcie rozwodowe
Zajrzyj do książki

Gdy się zakochasz… / Przyjęcie rozwodowe

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1703-6
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329117036
Tytuł oryginalnyHis Housekeeper's Twin Baby ConfessionThe Divorce Party
TłumaczMaciej SołtysikBarbara Budzianowska-Budrecka
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-08-26
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Gdy się zakochasz…" oraz "Przyjęcie rozwodowe", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Josselyn Christie tuż po ślubie dowiaduje się od męża, sycylijskiego arystokraty Cenza Falconego, że jest dla niego jedynie narzędziem, by się odegrać na jej ojcu. Chce od niego uciec, lecz wtedy Cenzo ma wypadek i na skutek uderzenia traci pamięć. Josselyn postanawia odpłacić Cenzowi za to, jak ją potraktował. Mówi mu, że jest jej służącym…

Brazylijski milioner Caio Salazar i Ana Diaz zawierają związek małżeński, który ma potrwać rok i obojgu przynieść korzyść. Caio zmieni swój wizerunek playboya, który coraz bardziej przeszkadza mu w interesach, a Ana uwolni się od despotycznego ojca. Gdy przychodzi czas rozwodu, Ana uświadamia sobie, że zakochała się w Caiu, ale wie, że on nie odwzajemnia jej uczuć. Podpisuje dokumenty i planuje jak najszybciej wyjechać. Rozwiedzeni małżonkowie niespodziewanie dowiadują się, że grozi im niebezpieczeństwo. Na jakiś czas będą się musieli razem ukryć…

Fragment książki

Carrie Taylor nie czuła nic, nawet strachu przed rozmową o pracę. Ubiegała się o prestiżowe stanowisko jako gospodyni domowa, która ma mieszkać w miejscu zamieszkania. Nie wiedziała, dlaczego to akurat ją uznano za odpowiednią kandydatkę. Nie miała dużego doświadczenia poza pracą w trzygwiazdowych hotelach w Manchesterze.
Praca w rezydencji w Londynie to zupełna nowość. Mogła zacząć od razu i od dawna marzyła o przeprowadzce do dużego miasta.
Czuła, że emocje przebiją barierę, którą starannie wokół siebie budowała przez ostatnie sześć tygodni. Miałaby czas na wyleczenie ran – mogłaby po prostu uciec, mogłaby się pozbierać.
Spróbowała ponownie skupić się na rozmowie. Nie było mowy, żeby dostała tę pracę. I ta myśl była w pewnym sensie wyzwalająca. Minął ją tłum szykownie ubranych kobiet, które z pewnością miały więcej doświadczenia, oraz jeden mężczyzna. Carrie obciągnęła koszulę. Marynarka i spódnica nawet do siebie nie pasowały, ale były tego samego koloru, więc musiało wystarczyć. W rajstopach była dziura, ale liczyła, że jej nie widać. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy straciła sześć kilogramów i naprawdę powinna była kupić nowe ubrania.
Sam rekruter powiedział, że nie jest pewien, czy się uda, ale zawsze warto zaryzykować. I potem zapytał z zaciekawianiem, czy na pewno nie słyszała o lordzie Lindenie Massimie Blacku. Bo to w końcu hrabia z rodu Lindenów. Odparła, że nie.
Carrie zaczęła się teraz nad tym zastanawiać. Mężczyzna był bez wątpienia zamożny. I do tego hrabią i lordem. Może zajmował się polityką? Nie mogła teraz wyciągnąć telefonu. Skarciła się w duchu, że nie wyszukała go wcześniej w pociągu.
Wyobrażała go sobie jako bardzo wytwornego starszego pana. Może miał białe włosy? I gromki głos? Inni kandydaci wyszli z gabinetu z przerażoną miną.
– Panno Taylor?
Carrie wstała tak szybko, że torba upadła na podłogę.
– To ja – rzuciła zdenerwowana i pochyliła się, by ją podnieść z ziemi.
Surowo wyglądający asystent zlustrował ją wzrokiem.
– Lord Linden przyjmie teraz panią. Tędy.
Poszła za młodym mężczyzną przez oszałamiającą salę przyjęć z klasycznymi czarno-białymi płytkami i marmurowymi schodami prowadzącymi na pierwsze piętro. Pośrodku znajdowała się gigantyczna waza przyozdobiona malunkami egzotycznych kwiatów.
Była tak rozproszona okazałością wnętrza, że prawie wpadła na mężczyznę, gdy ten nagle zatrzymał się przed drzwiami. Chciała poprawić schludnie upięty kok, ale obawiała się, że mężczyzna ją skarci.
Asystent zapukał i głęboki głos odpowiedział:
– Proszę wejść.
Drzwi się otworzyły i mężczyzna odsunął się, by ją przepuścić. Carrie weszła i przez moment oślepiło ją słońce, więc udało jej się tylko dostrzec wysoki i szeroki zarys postaci przy oknie.
Potem zrobiła kolejny krok. Od razu przyszło jej do głowy, że mężczyzna nie jest stary. A potem pomyślała, że jeszcze nigdy nie widziała nikogo bardziej przystojnego. Jakby ktoś powołał do życia grecki posąg.
Gęste ciemne włosy. Mocna szczęka. Pełne usta. Potężna sylwetka. Każda linia jego twarzy i ciała odzwierciedlała władzę oraz coś znacznie bardziej niepokojącego. Pierwotną, wrodzoną zmysłowość, taką, której jeszcze nigdy nie doświadczyła.
Mówił coś, ale Carrie przez chwilę tego nie słyszała. Spróbowała się otrząsnąć. Ale nie mogła. Po raz pierwszy coś przebiło się przez barierę. Prosto do serca.
– Przepraszam, czy mówił pan coś?
– Poprosiłem, by zajęła pani miejsce. – Massimo Black, lord Linden, powściągnął rozdrażnienie.
Kobieta, która właśnie weszła, patrzyła na niego, jakby nigdy wcześniej nie widziała mężczyzny. Doświadczył już nieco mniej oczywistych reakcji.
Massimo musiał usiąść. Rzadko spotykał kogoś, kto nie znał zarówno jego, jak i jego ponurej historii. Odziedziczył ogromne bogactwo i tytuł hrabiego Lindena w wieku zaledwie osiemnastu lat po przedwczesnej skandalicznej śmierci rodziców – matka przedawkowała narkotyki w rodzinnym kraju po rozpustnej imprezie, a ojciec kilka tygodni później rozbił się, pilotując helikopter, ze swoją najnowszą kochanką. Następnie doszło do tragicznej śmierci ukochanego młodszego brata, który niestety wdał się w rodziców. Mimo starań Massima nie udało się go nakierować na odpowiednią drogę.
Do tej pory żaden z kandydatów na gospodarza nie zrobił na nim wrażenia pomimo odpowiednich CV i listów referencyjnych. Nie pokładał więc zbyt wiele nadziei w kimś, kto nawet tego nie miał.
Kobieta usiadła ostrożnie na brzegu krzesła. Zastanawiał się, dlaczego tak siedzi. Spojrzał w dół i zobaczył, że szarpie za spódnicę, jakby chciała ją naciągnąć na kolano. Ujrzał błysk bladej skóry. Dziurę w rajstopach.
Krew mu zabuzowała. Natychmiast skarcił się w duchu, że coś tak godnego politowania wywołało w nim taką reakcję. 
Blond włosy upięła z tyłu w kok, chociaż nieumiejętnie, bo wystawało kilka kosmyków. Jej twarz na pierwszy rzut oka wydawała się brzydka, ale kiedy Massimo usiadł naprzeciwko i patrzył, jak rozgląda się po pokoju, zobaczył prosty nos i zaskakująco pełne usta. Ogromne oczy – bardzo zielone.
Zerknęła na niego, a Massimo musiał użyć całej siły woli, by sprowadzić się na ziemię. Spojrzał na dokumenty. 
– Napisano tutaj, że jest pani wdową. – Podniósł wzrok w samą porę, by zobaczyć, jak lekko się wzdryga.
– Tak.
Zakłuło go sumienie. Wiedział, jak to jest stracić kogoś, kogo się kocha. Ból po śmierci brata prawie dziesięć lat temu był wciąż żywy.
– Przykro mi. Czy to się niedawno stało?
– Pół roku temu. – Unikała jego wzroku. 
– Napisano tutaj, że może pani zacząć od razu i zamieszkać na miejscu.
– Tak.
Massimo zainteresował się kobietą, która przyjechała aż z Manchesteru, by ubiegać się o pracę, której dostanie graniczyło z cudem.
– Dlaczego uważa pani, że ma kwalifikacje do podjęcia pracy jako gospodyni w tym domu?
Zobaczył, że bierze oddech, a jej piersi unoszą się pod koszulą, pełniejsze, niż by się spodziewał. 
Spojrzała mu prosto w oczy. Jej głos był miękki, ale wyraźny, z zaskakującą nutą stali. 
– Wiem, że nie mam żadnych uczelnianych kwalifikacji, ale pracuję tak od szesnastego roku życia.
– To wtedy opuściła pani szkołę?
Uniosła brodę. 
– Tak.
Massimo podziwiał jej pewność siebie.
– Pracowałam w lokalnym hotelu, ścieliłam łóżka i sprzątałam łazienki, a w wieku dwudziestu lat awansowałam na menedżerkę. Zatrudniałam personel, zarządzałam nim i byłam odpowiedzialna za to, by wszystko dobrze funkcjonowało.
Massimo odłożył jej akta i wyprostował się. Wierzył jej na słowo. Niewątpliwa duma z tego, jak o tym opowiadała, zrobiła na nim wrażenie. Nie miała akademickich kwalifikacji, ale miała więcej doświadczenia w małym palcu niż którykolwiek z innych kandydatów.
– Więc teraz moje pytanie brzmi: dlaczego postanowiła pani rzucić wszystko i przyjechać, by zarządzać domem w Londynie?
– Ponieważ nic mnie tam nie trzyma i chcę zmiany. Chcę zdobyć doświadczenie w sektorze prywatnym.
Massimo miał wrażenie, że chodzi o coś więcej. Podjął natychmiast decyzję, co było dla niego nietypowe.
– Zatrudnię panią na miesięczny okres próbny. Moja gospodyni, która kończy pracę, będzie tutaj przez tydzień, by poinstruować, jak wszystko wygląda. Ile pani zajmie pakowanie?
– Czy to na poważnie? – Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
Skinął głową. Był zafascynowany tym, jak zmienił się kolor jej policzków. Ponownie stłumił emocje. Ta kobieta będzie jego gospodynią. I nic więcej. Nie pozwoli sobie na żadne uczucia, jeśli ona przyjmie tę posadę.
– Hm… Potrzebuję maksymalnie dwóch dni. Mogę tu wrócić po weekendzie?
– Doskonale. Mój asystent udzieli pani wszelkiej pomocy, jakiej będzie pani potrzebowała przy pakowaniu i przeprowadzce.
Carrie nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie stało. Wstała na słabych nogach. Wyciągnęła rękę do lorda Lindena. Jego dotyk był gorący.
Zrzuciła to na szok związany z posadą. I na to, że Massimo był taki charyzmatyczny i młody.
– Dziękuję za szansę. Nie pożałuje pan. – Cofnęła rękę.
Ulżyło jej na myśl, że może odejść od wszystkich ponurych wspomnień z dotychczasowego życia. Mogła zacząć od nowa. Uleczyć się. I może pewnego dnia znów ruszy do przodu.
Trudno było odczytać coś ze wzroku lorda Lindena. To dobrze. Był jej szefem i stawka była zbyt wysoka. Nie mogła sobie na nic pozwolić – ani pod względem emocjonalnym, ani fizycznym.
– Dziękuję – powtórzyła i obiecała sobie w duchu, że nie zaprzepaści szansy.

Cztery lata później

Massimo wyszedł właśnie z wywiadu z gazetą finansową. Zadzwonił telefon w samochodzie. Spojrzał na wyświetlacz i skrzywił się. To był jeden z jego asystentów, który pewnie zastanawiał się, co się dzieje.
Zignorował połączenie i nacisnął pedał gazu. Jazda z dużą prędkością polepszyła mu humor, chociaż nie mógł się mocno rozpędzić w korku.
Uśmiechnął się ponuro. Może jednak odziedziczył coś po rodzicach? Zginąłby w wyścigu jak jego brat, próbując pokonać samego siebie.
Dziennikarka denerwowała go pytaniami, jak się czuje, będąc najbogatszym człowiekiem na świecie. A potem wypytywała go, czy czuje się odpowiedzialny za to, by kontynuować dziedzictwo filantropii.
Innymi słowy, czy mógłby się ustatkować i mieć dzieci. Nie dał rady zwierzyć się dziennikarce, że nie ma zamiaru sprowadzać na świat kolejnego pokolenia Lindenów. Nie po tym, jak rodzice dali doskonały przykład destrukcyjnego, chaotycznego rodzicielstwa. Oddawali swoje dzieci do żłobków i szkół z internatem. Dzięki temu Massimo rozwinął silne poczucie odpowiedzialności.
Jego młodszy brat poszedł w drugą stronę. Massimo często zastanawiał się, czy gdyby był mniej ostrożny, brat poczułby potrzebę buntu. W każdym razie Massimo również miał gen lekkomyślności po matce Włoszce i charakter nieudolnego playboya po ojcu; nie mógł ryzykować, że przekaże tę mieszankę następnemu pokoleniu. Widział, jak jego brat rozbija się i płonie. Nie zrobiłby tego własnemu dziecku.
Skrupulatnie wybierał kochanki tylko na jedną noc, więc nie mogło do niczego dojść. Nie miał ochoty testować swojej wierności po tym, jak patrzył, jak jego matka nie chowała się z coraz to nowym kochankiem. Nie chciałby tak skrzywdzić kobiety.
Do tej pory jedna noc zawsze wystarczała. No, przynajmniej jakieś pół roku temu. Od tego czasu… nie miał apetytu.
Massimo przejechał przez automatyczną bramę londyńskiego domu. Gdy wysiadł z samochodu, nie czuł już zdenerwowania po wywiadzie. Późnym latem powietrze w mieście było spokojne. Podszedł do drzwi wejściowych, a te otworzyły się same jak zaczarowane.
Ale magia nie istniała. Była za to jego asystentka, panna Taylor. Ubrana w zwykły uniform, na który składała się czarna koszula z krótkim rękawem i spodnie w tym samym kolorze. Płaskie buty. Blond włosy starannie upięła w kok, odsłaniając szyję. Nałożyła subtelny makijaż. Nie nosiła biżuterii. Tyle wystarczyło, by przyspieszyć bicie jego serca. Stłumił to uczucie. Chociaż przychodziło mu to z coraz większą trudnością. Przytrzymała otwarte drzwi.
– Witam z powrotem, sir. – Zmarszczyła brwi. – Nie spodziewałam się, że wróci pan tak wcześnie… Czy wszystko w porządku?
Znów poczuł zdenerwowanie. Czy jego życie było już tak przewidywalne, że nie mógł nawet wcześniej wrócić do własnego domu? I to było dziwne, ponieważ panna Taylor była jedną z niewielu osób, które go nie irytowały.
Nie, miała na niego wyjątkowy wpływ. Kusiła go i jednocześnie działała niepokojąco i uspokajająco. Jak to było możliwe, że ktoś może wywoływać tak sprzeczne uczucia? To niedorzeczne. Tracił panowanie nad sobą.
Pracowała dla niego od czterech lat, a on często gratulował sobie, że zaufał intuicji, by ją zatrudnić. Stała się jednym z najbardziej zaufanych pracowników. I w związku z tym miał zamiar poprosić ją, by wyświadczyła mu ogromną przysługę.
– Właściwie, to chciałbym panią o coś prosić. Przejdźmy do biura.
Carrie nie wiedziała, dlaczego zawahała się przez chwilę, ale kiedy lord Linden spojrzał na nią ostro, rzuciła, że nie ma problemu.
Posłusznie ruszyła za nim i starała się nie zwracać uwagi na to, jak garnitur idealnie opina mu ciało. Włosy zawijały się nad kołnierzem i Carrie odczuła silną potrzebę dotknięcia ich i skomentowania, że stały się już długie.
Wyczuwała, że jest w dziwnym nastroju. Bywał ponury. Ale nigdy nie wyżywał się na personelu.
Znaleźli się dokładnie w tym gabinecie, w którym odbyła się rozmowa o pracę. Dziwne pomyśleć, że to było cztery lata temu. Dzięki pracy dostała wszystko to, na co liczyła. Miejsce, w którym można osiąść i wyleczyć rany.
Dała radę opanować uczucia, jakie żywiła do szefa. Na ogół unikała kontaktu wzrokowego, a ich rozmowy zawsze dotyczyły domu i terminarzu spotkań. Często podróżował biznesowo. Czasami nie było go nawet przez miesiąc.
Ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie podróżował tak dużo. I ten fakt zaczął Carrie działać na nerwy. Traciła poczucie kontroli.
– Proszę usiąść, panno Taylor.
Carrie usiadła, nie wiedząc, o czym lord Linden chce z nią porozmawiać. Usiadł za biurkiem, w jakiś sposób nadal dominując nad przestrzenią, mimo że już nie stał.
Nie miał od miesięcy kochanki. Ta przypadkowa i paląca myśl pojawiła się w głowie Carrie. Zarumieniła się. Co się z nią dzisiaj działo? Widocznie przeszkadzało jej, że widuje je następnego ranka.
Carrie zawalczyła, by odzyskać spokój. Może zabierał swoje kochanki do hotelu? Albo nocował w ich mieszkaniach?
– Czy wszystko w porządku? – zapytał lord Linden.
– Po prostu… w porządku. Jest trochę ciepło, to wszystko.
Lord Linden wstał ponownie i otworzył okno, które wychodziło na bujny ogród. Całkowity luksus w centrum Londynu. Carrie jednak na to nie patrzyła. Nie mogła oderwać wzroku od mięśni przebijających przez materiał.
– Lepiej?
– Tak, dziękuję.
Usiadł ponownie. Carrie zacisnęła dłonie, starając się zapanować nad sobą.
– Wie pani, że jutro lecę do Nowego Jorku.
Właściwie to o tym zapomniała. Przeszła przez nią fala ulgi.
– Tak, na tydzień, prawda?
– Możliwe, że na dłużej. Ale jest pewien problem. Moja stała gospodyni, która opiekuje się mieszkaniem na Manhattanie, przeszła na wcześniejszą emeryturę z powodu złego stanu zdrowia. Do tej pory mój zespół nie znalazł nikogo odpowiedniego. Wydaję tam przyjęcie i chciałbym mieć kogoś, kto mógłby się tym zająć.
Nie była pewna, do czego to zmierza.
– Miałem nadzieję, że rozważy pani lot ze mną. – Lord Linden pochylił się do przodu.
– Miałabym polecieć do Nowego Jorku? Z panem? – Spanikowała.
– Do pracy w apartamencie jako gospodyni na czas podróży. – Skinął głową. – Mam nadzieję, że do czasu mojego wyjazdu znajdziemy zastępstwo.
– Ja… Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Nigdy nie byłam w Ameryce. Nie znam tamtejszych zasad i w ogóle.
– Czy pani paszport jest ważny?
– Niedawno go odnowiłam. – Skinęła głową.
– To wszystko, czego potrzeba.
Zabrzmiał, jakby to było takie proste. Nic wielkiego. Zabierał ją z miejsca w miejsce. Wiedziała, że nie zazna spokoju, ale nie miała wyboru. Niemniej jednak oparła się.
– Ale czy nie będę potrzebna tutaj?
– Zapewniała pani, że wszystko działa jak w zegarku – odpowiedział lord Linden z łatwością. – Dom da sobie radę bez pani przez tydzień lub dwa. Jak powiedziałem, muszę zorganizować ważne spotkanie. Byłbym wdzięczny, gdybym miał tam kogoś, komu ufam, że dopilnuje wszystkiego. Nie musi się pani martwić o szczegóły. Mój asystent w Nowym Jorku będzie pracować zgodnie z pani poleceniami.
– Maksymalnie dwa tygodnie?
– Dopóki nie załatwię interesów. Jestem pewien, że do tego czasu mój zespół zatrudni nową gospodynię.
– Chyba nie mam wyboru? – powiedziała na głos.
– Czy Nowy Jork jest aż tak zły? Będzie pani miała czas, by robić to, na co ma pani ochotę. – Zmarszczył brwi.
Carrie wiedziała, że dziwnie byłoby odmówić. Była jego gospodynią w Londynie. To, o co ją prosił, było całkowicie rozsądne.
– Tak. Pojadę z panem.
– Dobrze – skwitował. – Wyjeżdżamy jutro przed lunchem. Zakładam, że to wystarczy, by zebrać rzeczy i upewnić się, że dom jest w dobrych rękach?
– Oczywiście – odpowiedziała gładko Carrie.
– Bardzo dobrze. To wszystko, panno Taylor.
Cztery lata pracy dla tego mężczyzny minęły bez problemów i nagle czuła, że nadchodzi burza.
Carrie tylko kilka razy leciała samolotem i jeszcze nigdy prywatnym odrzutowcem. Myślała, że przyzwyczaiła się do luksusowego życia w londyńskim domu lorda Lindena, ale elegancki odrzutowiec skorygował to wyobrażenie.
Wnętrze było kremowo-złote. Z puszystymi dywanami. Wydawało się, że fotel, na którym siedzi, wyprofilowano specjalnie pod jej ciało. 
Usiadła z przodu odrzutowca, a Massimo siedział za nią przy biurku z laptopem i pracował. Przez cały lot oferowano jej napoje oraz menu z jedzeniem, które zwykle serwowano na jednej z kolacji lorda Lindena. Zadowoliła się wodą gazowaną.

Fragment książki

Zapowiadało się źle. 
Lilly Anderson skrzywiła się, dotykając pulsującej bólem głowy. Być może zdołałaby powstrzymać atak migreny, gdyby zastygła w tej pozycji.
Być może.
Tyle że nie wchodziło to w rachubę. Nie mogła przecież na cały wieczór zaszyć się w ciemnym wnętrzu rolls-royce’a, którym podjechał po nią wieloletni szofer Riccarda. Była już i tak spóźniona na przyjęcie, które jej mąż wydawał z okazji… ich rozwodu. Spóźniona, by uczcić jedyną rzecz, jakiej pragnęła bardziej niż czegokolwiek – wolność. 
– O Boże! – Alex, jej siostra bliźniaczka, wydała stłumiony jęk. – Jak mogą to drukować!
– Co takiego?
– Nic, nic.
– Czytaj. 
– To rubryka Jay Kaiken. Nie powinnaś tego słuchać. 
– Alex…
– No dobra, ale ostrzegałam – odchrząknęła. – „W przededniu swego rozwodu, który zapowiada się na najbardziej sensacyjne wydarzenie tego sezonu, magnat przemysłu winiarskiego Riccardo De Campo oraz jego żona Lilly – dziewczyna z farmy w Iowa, która przeistoczyła się w fizjoterapeutkę – wydają okolicznościowe przyjęcie. W swoim czasie sugerowałam, że jest to jedyna namiętnie zakochana w sobie para w Nowym Jorku, ale najwyraźniej nawet i ta bajka dobiegła końca. Coraz częstsze pogłoski o niewierności urodziwego Riccarda położyły kres temu ongiś trwałemu małżeństwu. Tak więc z mieszanymi uczuciami pożegnam dziś ten związek, a jako osoba zaproszona będę świadkiem wielu pikantnych szczegółów, które wkrótce opiszę”.
Zmięła brukowiec i rzuciła go na podłogę. 
– Cholerny sukinsyn – warknęła.
Lilly zamknęła oczy, czując, że ogarnia ją kolejna fala mdłości. Nigdy nie wyobrażała sobie podobnej sytuacji i nie przypuszczała, że owładną nią tak mieszane uczucia. Wygładziła jedwab swej eleganckiej sukni. Wprawdzie znienawidzony przez Riccarda kolor fuksji stanowił poważny atut tej kreacji, ale wciąż miała wrażenie, że źle na niej leży. Wychodząc z domu, dostrzegła w lustrze swą papierowo bladą twarz i ciemne kręgi pod piwnymi oczami. W gruncie rzeczy zastrzeżeń nie budziły tylko lśniące włosy, które stylista perfekcyjnie wymodelował. 
– Wyglądasz stanowczo za dobrze – mruknęła Alex. – Powinnaś włożyć coś gorszego. I potargać nieco fryzurę.
Uznając to za komplement, Lilly poczuła się trochę lepiej. Jej siostra była najbardziej bezpośrednią osobą, jaką znała. 
– Ale po co miałabym to robić? 
– Bo Riccardo jest toksyczny – odparła sucho Alex. – To małżeństwo omal cię nie zniszczyło. Bądź brzydka, dziewczyno. To najlepszy sposób, żeby się go pozbyć. 
Lilly uśmiechnęła się i zaraz skrzywiła, gdy jej skroń przeszył ostry ból. 
– W końcu zgodził się na rozwód – uspokoiła siostrę. – Powinnaś fetować zwycięstwo.
– Podpisał papiery?
– Mam nadzieję, że zrobi to dziś wieczór.
Alex zmarszczyła brwi. 
– Nie byłby sobą. Na pewno coś knuje. 
– Może wreszcie uznał, że czas wymienić mnie na kogoś innego?
– Oby. 
Serce Lilly gwałtownie się skurczyło. Powinna być zadowolona z obrotu sytuacji. Dlaczego więc wiadomość, że Riccardo zamierza publicznie ogłosić rozpad ich związku, przygniotła ją ciężarem stukilowego głazu? 
Wyprostowała ramiona. Na pewno miał w tym jakiś cel. 
– Bez jego podpisu nigdy nie będę mogła formalnie związać się z Harrym, gdybym tego chciała. 
– Daj spokój, Lill. – Piękną twarz Alex wykrzywił grymas dezaprobaty. – Wprawdzie Harry Taylor jest wybitnym kardiochirurgiem, lekarzem bez granic itede, ale tak naprawdę to straszliwy nudziarz. Gdybyś za niego wyszła, równie dobrze mogłabyś powrócić do Mason Hill. 
– Jest przystojny, mądry i miły – broniła go Lilly. Nie musiała zapewniać siostry, że powrót do żałosnej egzystencji, od której uciekły, mając po osiemnaście lat, nie wchodzi w rachubę. – To szczęście, że mu na mnie zależy. 
Jej bliźniaczka machnęła dłonią. 
– Nie zaprzeczysz chyba, że po Riccardzie jest jak sok winogronowy po cabernecie.
– Przecież mówisz, że Riccardo to katastrofa. 
– Tym bardziej Harry Taylor. Zanudzi cię na śmierć. 
W obawie przed kolejnym atakiem bólu Lilly powstrzymała się od śmiechu.
– Mam dość mężczyzn, którzy przyprawiają mnie o bicie serca i drżenie kolan. 
– Ten, którego wybrałaś, na pewno może się tym poszczycić. O której właściwie miałyśmy tam być? 
Poruszyła się niespokojnie. Zawsze się spóźniała. Bez względu na chęci. Próbowała wcisnąć zbyt wiele zajęć w każdy dzień. Ale Riccardo nie uznawał jej tłumaczeń. Chciał, czego chciał, i kiedy chciał. 
Wyraz twarzy Alex uległ zmianie.
– Rozmawiałam dziś z Davidem. 
Lilly zamarła. Rozmowa z bratem, który został w Iowa, mogła oznaczać tylko jedno.
– Co z Lisbeth? 
Alex zmarszczyła brwi.
– Powiedział, że w ostatnim tygodniu czuła się źle. Lekarz mówi, że jeśli ta eksperymentalna kuracja ma dać wyniki, należy ją podjąć w ciągu następnych kilku miesięcy. 
Cholera. Lilly kurczowo zacisnęła dłonie, czując, jak ogarnia ją znajome uczucie bezradności. Ich młodsza siostra Lisbeth była chora na białaczkę. Przed trzema miesiącami po okresie remisji nastąpił nawrót choroby i zdaniem lekarza jedynie zastosowanie nowej, przełomowej terapii mogło dać szansę poprawy. Ale taka kuracja kosztowała majątek. 
– Nie poproszę Riccarda o pieniądze, Alex. Wiem, jak to brzmi, ale nie mogę dać mu nad sobą takiej władzy.
– Rozumiem. – Siostra ścisnęła jej dłoń. – Coś wymyślimy. 
Lilly zacisnęła usta.
– Jutro znów pójdę do banku. Może zgodzą się wypłacić mi tę sumę w ratach? 
Przecież musi być jakiś sposób – pomyślała. Lisbeth musi przejść tę kurację. 
Ale tego wieczoru powinna się skupić na sobie, żeby jakoś przetrwać. 
Jej ręce drżały, a w głowie walił kowalski młot, gdy skręcili w wysadzaną drzewami elegancką ulicę, przy której stała stara rezydencja z kamienną fasadą. Oczarowała ją od pierwszego wejrzenia, a Riccardo, widząc jej zachwyt, natychmiast ją nabył. 
– Widzę, że ci się podoba – powiedział, nie mrugnąwszy nawet okiem na wymienioną w ofercie sprzedaży sumę trzydziestu pięciu milionów dolarów. – Kupujemy.
Zatrzymali się przed frontem domu, z którego przed rokiem uciekła z jedną walizeczką. Od tamtego czasu nigdy już tu nie wróciła i nagle uświadomiła sobie, że to, co teraz robi, jest zupełnym szaleństwem. Przyjęcia rozwodowe stały się wprawdzie modne, ale czy naprawdę pragnie manifestować rozstanie z Riccardem wobec tych wszystkich ludzi, którzy zatruli jej życie?
Nie miała jednak wyboru. Wolno się podniosła, gdy Tony podszedł do drzwi i je otworzył.
Głos Riccarda brzmiał stanowczo: Musimy zakończyć ten stan zawieszenia. Pora oficjalnie przedstawić naszą sytuację. Przyjdź, Lilly, bo inaczej nigdy do tego nie dojdzie.
Z ociąganiem podała kierowcy rękę. Ale nogi omal nie odmówiły jej posłuszeństwa, gdy dotknęła stopami ziemi i ujrzała rząd długich limuzyn. Przypomniały jej, jak Riccardo w pierwszą rocznicę ich ślubu wyniósł ją w ramionach ze swego samochodu, po czym wniósł po schodach do sypialni na górze. Tej nocy kochał ją z intensywnością, która zapowiadała dozgonną miłość. 
Obrazy początku i końca zderzały się ze sobą, boleśnie uświadamiając, jak szybko wszystko przemija. 
– Możemy jeszcze zawrócić – powiedziała cicho Alex, stając u jej boku. – Jeśli Riccardo naprawdę chce rozwodu, sam do ciebie przyjdzie. 
– Nie, nie przyjdzie. – Pokręciła głową Lilly. – Muszę to dziś załatwić. 
Żeby nigdy już nie wrócić do świata, do którego nie należę – dodała w myślach.
Sztywno ruszyła w stronę wejścia. Ciemnowłosy młody mężczyzna w uniformie otworzył drzwi i wprowadził je obie do środka.
– Zabawne, że ktoś wpuszcza cię do własnego domu – szepnęła Alex.
– To nie jest już mój dom. 
A przecież nic się tu nie zmieniło. Nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na unikalny włoski kandelabr z kryształu, który oświetlał hol. Kupili go z Riccardem w czasie podróży poślubnej, odwiedzając Murano, dzielnicę w Wenecji słynącą z produkcji szkła. Osobiście wybrali również kryształ, na którym wygrawerowano ich inicjały i który następnie umieszczono w dolnej części kandelabru. Riccardo nalegał, by do liter dodano dwa złączone ze sobą serca. 
– To nasz symbol – powiedział. – Nie jesteśmy już dwojgiem obcych ludzi. Staliśmy się jedną istotą. 
Zachwiała się na wysokich obcasach. Pod wpływem przemożnego impulsu tak gwałtownie zapragnęła uciec, że z trudem utrzymała stopy na podłodze. 
– Lilly… – zaniepokoiła się Alex, wpatrując się w jej twarz.
– Nic mi nie jest. – Zmusiła się do uśmiechu, gdy lokaj stanął obok, by wprowadzić je po schodach do sali balowej. – Znamy drogę. 
Ruszyła w górę po lśniących drewnianych stopniach, czując, jak z każdym krokiem serce szybciej łomoce jej w piersi. 
Dasz sobie radę. Robiłaś to przecież setki razy – powtarzała w myślach raz po raz. 
Tyle że wtedy obok był Riccardo. Tego wieczoru zaczynała nowe życie. Bez niego. 
Zatrzymała się przed wejściem, obejmując spojrzeniem migotliwe barwy kreacji i bajeczną biżuterię wytwornych kobiet, skrzącą się w świetle bezcennych kandelabrów z czasów Regencji. W rogu sali grał zespół jazzowy, ale gwar setek rozmów zagłuszał muzykę. 
Zesztywniała. Nienawidziła jazzu. Czyżby Riccardo zrobił to celowo? Żeby zademonstrować, że się zmienił? 
Alex złapała ją za ramię i pchnęła w przód.
– Potrzebujesz drinka. 
Raczej dziesięciu – pomyślała ponuro Lilly, gdy dziesiątki spojrzeń zwróciły się w ich stronę i przez tłum przebiegł szmer podniecenia. Przełączyła się na automatycznego pilota – jedyny sposób, by funkcjonować w sytuacjach takich jak ta – i ruszyła przed siebie.
Widząc Jay Kaiken, uniosła tylko głowę i wyprostowana szła dalej. Gdy razem z Alex skierowały się do baru w głębi sali, wydarzyło się coś dziwnego. Tłum rozstąpił się niczym Morze Czerwone – z jednej strony rozpoznała przyjaciół i znajomych, którzy chętniej utrzymywali kontakty z nią niż z Riccardem, z drugiej natomiast skupili się jego kontrahenci, partnerzy biznesowi i znajomi politycy. Dostrzegła również jego braci i kuzynów. 
Zupełnie jak na naszym ślubie – pomyślała, przypominając sobie, jak szła główną nawą pięknej starej katedry katolickiej przy Upper East Side, widząc po jednej stronie swoją rodzinę i sąsiadów, schludnie, choć niemodnie ubranych farmerów z Iowa, a także szkolne koleżanki i kolegów, z drugiej natomiast znacznie liczniejszy klan Riccarda złożony z dyskretnie eleganckich członków starych rodów o arystokratycznych korzeniach. 
Jakby ich małżeństwo od początku było podzielone.
Może już wtedy powinna wyciągnąć z tego wnioski. 
Trzymając wysoko głowę, sunęła przed siebie. Wtem wzdłuż kręgosłupa przebiegł ją dreszcz. Gdzieś tu był Riccardo. Czuła, że ją obserwuje. 
Obróciła się i niczym gołąb pocztowy, który odnajduje cel, napotkała jego spojrzenie. Wydawał się wściekły. Kipiał wręcz gniewem. Znał cztery języki: angielski, hiszpański, niemiecki i oczywiście rodzimy włoski, ale jego zmysłowe, niebezpieczne usta nie musiały wymówić nawet słowa, gdyż oczy dobitnie wyrażały wszelkie emocje.
Nerwowym gestem dotknęła twarzy, przyciągając jego spojrzenie. 
– Nie daj się zdominować – mruknęła Alex. – To twoje przyjęcie. Panuj nad sytuacją. 
W praktyce nie było to jednak takie proste. Tym bardziej że Riccardo wziął od kelnera dwa kieliszki szampana i ruszył w ich stronę, patrząc na nią z intensywnością, która paraliżowała. Miała wrażenie, że widzi go na nowo. W czarnym smokingu, który podkreślał jeszcze jego smagłą urodę, wyglądał wręcz zabójczo. Ale było w nim coś odmiennego. Jakiś rys surowości. Pięknie rzeźbione rysy jego twarzy pogłębiły się i wyostrzyły. Zniknęła gęsta, ciemna fala opadająca na czoło, a krótko ostrzyżone włosy nadawały mu stanowczy i – o ile to możliwe – jeszcze bardziej atrakcyjny wygląd. 
Dlaczego, myślała, po wszystkim co przez niego przeszła, nadal był jedynym mężczyzną, którego spojrzenie wytrącało ją z równowagi.
Siostra szturchnęła ją w ramię.
– Toksyczna substancja, pamiętaj.
Lilly wyprostowała się i głęboko wciągnęła oddech, gdy Riccardo stanął na wprost nich. Schylił się i musnął pocałunkiem jej policzek.
– Spóźniona i w różowej sukni – szepnął. – Można by pomyśleć, że robisz mi na złość.
Jej puls gwałtownie przyspieszył. 
– Może tak świętuję odzyskaną wolność? 
– Jeszcze jej nie masz – odparował, zbliżając usta do jej drugiego policzka. – I nie skłaniasz mnie w ten sposób do ustępstw. 
Lilly była świadoma, że wszystkie oczy skierowały się w ich stronę, gdy się cofnął, obejmując ją karcącym spojrzeniem. Poczuła się nagle jak piętnastolatka.
– Nie igraj ze mną, Riccardo – powiedziała cicho. – Bo obrócę się i wyjdę tak szybko, że nie zdołasz zareagować. 
Oczy mu zalśniły, a kąciki ust lekko się uniosły. 
– Już raz to zrobiłaś, tesoro. I znów tu jesteś.
Chciała mu odpowiedzieć, ale on już się schylał, by pocałować Alex. 
– Buonasera, jak się miewasz?
– Nie można lepiej – mruknęła.
– Czy pozwolisz, że zamienię z moją żoną kilka słów na osobności? 
Z żoną… Użył tego określenia tak pewnie, że brzmiało jak wyzwanie.
– Cokolwiek masz do powiedzenia, możesz to zrobić w obecności mojej siostry – wtrąciła się Lilly.
– Nie tym razem. – Spojrzał jej głęboko w oczy. – Jeśli nie chcesz, by każdy nowojorski brukowiec opublikował treść naszej rozmowy, proponuję odbyć ją gdzie indziej.
Zważywszy, że dopiero niedawno jej imię nareszcie zniknęło z plotkarskich kolumn, Lilly szybko się zgodziła. 
Obrócił się do Alex. 
– Gabe już przygotowuje ci drinka w barze. 
Wzniosła oczy do góry.
– Czyżbyś chciał doprowadzić dziś do konfrontacji pomiędzy wszystkimi członkami rodzin Andersonów i De Campo? 
– Walczymy tylko z tymi, którzy wywołują w nas silne emocje – zadrwił. – Spróbuj nie rozerwać go na strzępy, dobrze? 
– Myślisz, że to dobry pomysł? – cicho spytała Lilly, bardziej po to, by udać, że nie czuje gorącego dotyku jego dłoni, gdy wyprowadzał ją z sali, niż z troski o siostrę, która znakomicie umiała radzić sobie sama. 
– Uwielbiają się przekomarzać. Oboje będą zachwyceni. 
Z trudem nadążała za jego długimi krokami, gdy prowadził ją po schodach na trzecie piętro, gdzie znajdowały się sypialnie. Po drodze skinął głową pracownikowi ochrony, który stał na swym stanowisku. 
– Po co tam idziemy? – szepnęła, rumieniąc się pod zaciekawionym spojrzeniem ochroniarza. – Nie możemy porozmawiać w twoim gabinecie?
Minął pokoje gościnne i skierował się do swego apartamentu.
– Nie chcę ryzykować, że ktoś nas podsłucha. Przejdziemy na taras przy naszej sypialni. 
– Twojej sypialni – poprawiła. – I nie sądzę…
– Basta, Lilly. – Spojrzał na nią gniewnie. – Jestem twoim mężem, a nie jakimś facetem, który cię podrywa. 
Zamknęła usta i weszła za nim przez podwójne drzwi do apartamentu. Za nic w świecie nie chciała spojrzeć na olbrzymie łoże z baldachimem, które ongiś dzielili. Było świadkiem namiętnych scen, których wolała nie pamiętać.
Ich małżeńskie łoże. Miejsce, w którym ona i Riccardo zawsze znajdowali porozumienie. 
Pchnął francuskie drzwi wychodzące na obszerny taras. Krzaki róż, które dla niej sprowadził, właśnie zaczynały rozkwitać, wydzielając cudowny zapach. 
Z trudem odrzuciła sentymenty i obróciła się, by spojrzeć mu w twarz. 
– Więc? – ponagliła ostro. – Co takiego masz do powiedzenia?
– To przykre, że musimy odzywać się do siebie w taki sposób i że do tego doszło.
– Niech cię diabli, Riccardo… – Stanęła na szeroko rozstawionych nogach i spojrzała mu w twarz. – Od ponad roku próbuję cię skłonić, żebyś mi dał rozwód, a ty wciąż odmawiasz. I nagle dzwonisz jak gdyby nigdy nic z idiotycznym pomysłem, by ogłosić rzecz oficjalnie podczas przyjęcia. A teraz bawisz się ze mną w kotka i myszkę. Co ty właściwie wyrabiasz? 
Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o poręcz.
– Może gdybyś wcześniej zgodziła się na spotkanie, nie musiałbym się uciekać do takich sposobów.
– Nigdy nic dobrego nie wynikało z tego, że byliśmy razem. Wiesz o tym.
Jego oczy zalśniły.
– To wierutne kłamstwo i ty też o tym wiesz.
Objęła się rękoma.
– Seks nie jest dobrą podstawą małżeństwa.
– Nie tylko seks nas łączył, Lilly. – Jego głęboki głos zmiękł, przybierając aksamitny ton, który sprawiał, że z miejsca topniała. – Ale znacznie, znacznie więcej. 
– Nie dość! Nie wyobrażasz sobie, jaka byłam szczęśliwa przez ten ostatni rok.
Jego twarz zbladła pod głęboką opalenizną. 
– Byliśmy kiedyś ze sobą szczęśliwi. 
Ciaśniej objęła się rękami, usiłując opanować ból, który przeszył jej serce.
– Jesteśmy szczęśliwsi osobno, chyba sam to widzisz.
– Nigdy się z tym nie zgodzę. 
Uniosła brodę. 
– Chcę rozwodu. Jeśli mi go nie dasz, zwrócę się do adwokata, który go przeprowadzi.
Przygryzł wargę. 
– Mogę przeciągać to latami. 
– Dlaczego? – Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na niego z rozpaczą. – Między nami wszystko skończone. Wyrządziliśmy sobie nawzajem zbyt wiele krzywd. Czas zacząć nowe życie.
Wbił dłonie w kieszenie, rzucając jej gniewne spojrzenie, które aż zbyt dobrze znała. Cisza, jaka między nimi zapadła, doprowadzała ją do szaleństwa. 
– Dobrze.
Patrzyła na niego, nie rozumiejąc. 
– Co dobrze?
– Dam ci ten rozwód. Pod jednym warunkiem. 
Wiedziała, że powinna teraz wyjść. Uciec najszybciej, jak umie. Ale nie mogła zmusić nóg do wykonania kroku.
– Musisz pozostać moją żoną przez kolejne sześć miesięcy. 
Otworzyła usta ze zdumienia.
– Co?!

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel