Gdy się zakochasz… / Spotkanie w Boże Narodzenie
Tytuł dostępny przedpremierowo od dnia 01.12.2022 r. w Booktime.pl
Christosowi Drakakisowi bardzo zależy na tym, by odziedziczyć rodzinną wyspę. Dziadek stawia jednak warunek, że zapisze ją wnukowi, jeśli ten się ożeni. Christos zawiera umowę ze swoją asystentką Alexis, że dofinansuje dom dziecka, na którym bardzo jej zależy, jeśli ona przez trzy lata będzie udawała jego żonę. W pewnym momencie jednak dziadek zaczyna nabierać podejrzeń, że Christos go oszukuje. Uwierzy, że to małżeństwo nie jest fikcją, jeśli urodzi się prawnuk…
Fragment książki
Podsłuchując, nigdy nie usłyszysz o sobie niczego dobrego, jak mówiło przysłowie. Christos Drakakis zgrzytnął zębami. Stał w mniejszej z dwóch połączonych ze sobą sal konferencyjnych. Nie przybył tam jednak, by podsłuchiwać. Oba pomieszczenia były puste, gdy wszedł zaledwie pięć minut wcześniej.
– Myślałem dotąd, że jesteśmy jeszcze daleko od prawdziwej katastrofy, ale kiedy zobaczyłem dziś jego twarz, wiedziałem już wszystko. Od ostatniej przegranej przez niego sprawy minęły trzy lata. Nie było mnie przy tym, ale wiem, że pospadało sporo głów.
Słowa te wypowiedział z autentycznym przerażeniem Gary Willis, jeden z pracowników Christosa. On sam przyszedł do sali konferencyjnej prosto ze swojego biura, znajdującego się na jednym z najwyższych pięter wieżowca.
Christos nigdy nie brał pod uwagę możliwości poniesienia porażki. Wręcz przeciwnie. Od początku wiedział, jak proces miał się potoczyć i w jaki sposób zakończyć.
Pierwsza klęska poraziła go. Poprzysiągł sobie potem, że już nigdy nie spuści z oka celu, jakim jest zwycięstwo. Drugą sprawę przegrał, ponieważ klient, którego reprezentował, okazał się patologicznym kłamcą.
Teraz Christos kompletnie stracił kontrolę nad przebiegiem sprawy. Pomimo że przeanalizował każdy z możliwych scenariuszy, prześledził wszystkie najdrobniejsze tropy i wyszukał najsłabsze punkty przeciwnika.
Wszystko powinno było pójść po jego myśli.
A jednak nie poszło. Porażka dotknęła najbardziej jego przyjaciela i klienta, Kyriosa, ale sam Christos bardzo źle zniósł trzecią przegraną sprawę w przeciągu ostatnich pięciu lat.
– Czy to aby na pewno tylko przez tę sprawę? Nasz drogi przełożony zachowuje się niczym Wlad Palownik już od dwóch miesięcy, a sprawę wzięliśmy zaledwie trzy tygodnie temu!
Żołądek Christosa wykręcił się na drugą stronę. Porównanie do Wlada Palownika było, musiał przyznać, jak najbardziej na miejscu. Postępował tak od tamtego „incydentu”. Sprawę pogarszały naciski, które od jakiegoś czasu wywierał na nim dziadek.
– Coś się jeszcze wydarzyło? – usłyszał głos Bena Smitha, kolejnego ze współpracowników.
– Nie mam pojęcia.
Tak – pomyślał Christos niechętnie. – Wydarzyło. Chwila słabości z osobistą asystentką. Powinna już dawno ulecieć w niepamięć, a jednak tkwiła w jego głowie na przekór logice.
Byli razem na późnej kolacji w towarzystwie doradcy podatkowego Christosa oraz niezwykle sympatycznej pary, która postanowiła rozstać się w najbardziej stylowy i polubowny sposób, jaki można sobie wyobrazić. Później przenieśli się do należącego do małżonków klubu, gdzie wypili kilka drinków.
Wszystko przebiegało normalnie, aż pod koniec nocy… przekroczyli granicę.
Na wspomnienie tamtych wydarzeń krew spłynęła mu niżej. Zacisnął mocno szczęki, próbując pozbyć się natrętnych, niedających spokoju myśli. Wkrótce tematem podsłuchiwanej rozmowy stała się ich bohaterka i sprawczyni.
– Alexis Sutton powinna zostać ogłoszona świętą za cierpliwość, jaką mu okazuje. Jeszcze nigdy nie widziałem, by cokolwiek zmąciło jej spokój.
Christos doskonale pamiętał noc sprzed dwóch miesięcy, podczas której nie była w ogóle spokojna. Nie opuszczała jego myśli.
Pogrążył się w pożądaniu i wspomnieniach. Co gorsza, wszystko wskazywało na to, że Alexis nie przeżywała niczego podobnego.
Zdawał sobie sprawę, że przez to wszystko chodził zły i naburmuszony. Nie łączył tego jednak z tą fatalną, przegraną sprawą. Już bardziej obwiniał o to dziadka i jego niekończące się, niedorzeczne żądania.
– Na wszelki wypadek zadzwoniłem do żony i zapowiedziałem jej, żeby nie spodziewała się mnie w domu przed północą.
Słowa Willisa wyrwały Christosa z zamyślenia.
– Daj spokój, to idiotyczne. Jestem umówiony na drinka z pewną seksowną stażystką w barze naprzeciwko. Moja sekretarka sześć razy próbowała zdobyć tam rezerwację. Nie odwołam tego.
– Pewnie też bym tak zrobił w twojej sytuacji – westchnął Willis ponuro.
Christos szarpnął drzwi i wparował do sąsiedniego pomieszczenia. Obrzucił mężczyzn beznamiętnym spojrzeniem. Na jego widok ich twarze zaczęły nabierać po kolei wszystkich kolorów tęczy.
– Willis, prześlij żonie bukiet ulubionych kwiatów na poczet wydatków służbowych. Dodaj list z przeprosinami ode mnie, ponieważ nie zobaczy cię w domu przez najbliższy tydzień. Smith – odwrócił się do drugiego z mężczyzn i kontynuował niebezpiecznie spokojnym tonem: – ty pokryjesz przeprosiny wobec tej dziewczyny ze swojej kieszeni. Też nie ujrzysz w najbliższych dniach zbyt wiele światła dziennego. Wszystkie twoje dotychczasowe sprawy zostaną rozdzielone pomiędzy kolegów. Do rana oczekuję od was wstępnego raportu, z wyjaśnieniem, jak mogliśmy nie wiedzieć o istnieniu tego dziecka z nieprawego łoża. Zrozumiano?
Obaj skinęli skwapliwie.
Christos odwrócił się w stronę drzwi.
– Proszę pana?
Spojrzał na Smitha. Ten nerwowo uniósł brwi.
– Hm… jeśli chodzi o to, co mówiliśmy…
– Mieliście rację. Nie lubię przegrywać. I tak, tym razem również spadnie kilka głów. Macie wyjątkową szansę, by zadbać o to, żeby nie były wasze. A w przyszłości, jeśli zechcecie sobie poplotkować jak nastolatki, upewnijcie się, że jesteście sami.
Wyszedł, ignorując brzęczący w kieszeni telefon. Mijał po drodze pracowników, którzy obrzucali go ukradkowymi, płochliwymi spojrzeniami. Mógł to zrozumieć.
Wieści o porażce rozniosły się i nikt nawet nie śmiał odezwać się do niego. Christos Drakakis był samotną wyspą, bynajmniej nie gościnną. Cieszył się ze swojej reputacji, dzięki której udało mu się w wieku dwudziestu sześciu lat zostać partnerem w kancelarii, a niedługo później stać na czele jednej z najlepszych firm prawniczych na świecie.
Wszedł do windy i wcisnął guzik na penthouse na ostatnim piętrze. Dopiero wtedy wyjął z kieszeni komórkę, lecz nie po to, by odebrać nerwowe połączenia od klienta. Wysłał krótką i konkretną wiadomość do osobistej asystentki, która zajmowała o wiele za dużo miejsca w jego głowie.
Odpowiedź Alexis Sutton była równie zwięzła. Po upływie pięciu minut zjawiła się w drzwiach apartamentu.
– Espresso czy szklaneczkę Macallana? – zapytała.
Christos wyjął ręce z kieszeni i kilkoma długimi krokami znalazł się tuż przy niej.
– Gdybym chciał drinka, sam bym go sobie zrobił. Przyniosłaś listę, o którą cię prosiłem? – niemal warknął, jednak jej nawet nie drgnęła powieka.
Zdawał sobie sprawę, że nie był najłatwiejszym człowiekiem do współpracy, lecz ona umiała zachować w jego obecności zimną krew. Dlatego tak długo utrzymała się na tym stanowisku. I dlatego rok temu, kiedy delikatne wskazówki dziadka zamieniły się nagle w realne groźby, złożył jej tę propozycję. Realizacja planu przebiegała gładko przez kolejnych dziesięć miesięcy. Aż do chwili, kiedy wyjątkowo miła kolacja z klientami i asystentką zamieniła się w noc, której nie mógł zapomnieć.
– Przyniosłam.
Spędził wiele minut, analizując barwę jej głosu. Bywała szorstka, czasem ostra. Przebijała przez nią lekka chrypka, która rozpalała w nim ogień. Pragnął usłyszeć, jak wykrzykuje jego imię. Ponownie.
– Wciąż uważam, że whisky pomogłoby ci się odprężyć. W pięć minut wyrzucisz z siebie wszystko i wracamy do pracy.
Christos podszedł jeszcze bliżej. Cenił jej rozsądek i praktyczność, ale to już nosiło znamiona niesubordynacji.
– Wydaje ci się, że do kogo mówisz?
Uniosła głowę. Miała czekoladowe oczy ze złotymi plamkami, które zawsze wywierały na nim wrażenie, jakby były gotowe zapłonąć żywym ogniem. Nie odpowiedziała od razu. Dała mu czas, podczas którego napawał zmysły jej jedwabistymi, kasztanowymi włosami, kuszącym błyskiem pomadki na pełnych ustach, wąską talią przepasaną skórzanym paskiem i kwiatowymi nutkami ulubionych perfum. To wszystko ponownie przywołało falę niechcianych wspomnień.
– Do wielkiego Christosa Drakakisa, przed którym przeciwnicy i sędziowie trzęsą się jak osika.
– A więc wiesz, że w tej chwili nie jestem w najlepszym nastroju, by mnie drażnić.
– Tak. I ktoś musi zapłacić za to, co się stało. Ktoś z listy, którą ci przygotowałam. Wiem także, że jesteś w nastroju „wyżyjmy się na Alexis”. Zatem, skoro określiliśmy już zakresy naszej świadomości, na co masz ochotę? – Uniosła filiżankę i szklankę do whisky. – Jedno stygnie, a w drugim roztapia się lód.
Jej przemowa rozdrażniła go i uspokoiła zarazem.
– Ani jedno, ani drugie. Poproszę o listę.
Opuściła ramiona.
– Wysłałam ci ją już na telefon. Na dole mam jeszcze kilka akt do zebrania. Powiedz mi, na których ci zależy, i je przygotuję.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi, zgrabnie kołysząc biodrami, opiętymi przez ciemnogranatową spódnicę ołówkową. Idealnie podkreślała jej profesjonalny charakter. Opanowała do perfekcji sztukę odchodzenia od niego.
– Alexis – rzucił ostrzegawczo.
Doszła do stolika kawowego na środku salonu. Poczekał chwilę, aż wyciągnęła ręce, by odstawić drinki.
– Stój.
Zamarła i spojrzała mu w oczy.
Podszedł do niej wolnym krokiem, starając się maksymalnie kontrolować swoje odruchy, pomimo że w brzuchu ulokował mu się nerwowy ciężar. Podobny do tego, którego doświadczył zeszłego wieczoru po telefonie od dziadka.
Teraz twój kuzyn ma szansę…
Okrążył Alexis i wyjął z jej dłoni maleńką chińską filiżankę. Jednym łykiem opróżnił gorącą zawartość naczynia. Następnie powtórzył to z bursztynowym płynem w kryształowej szklance.
Uderzenie kofeiny połączone z uspokajającą falą alkoholu rozlało się po żyłach Christosa. Rozpiął marynarkę i poluźnił węzeł krawata, po czym całkiem go ściągnął. Usiadł na sofie i nie spuszczając wzroku z Alexis, rozpiął trzy guziki koszuli. W najmniejszym stopniu nie poczuł zażenowania, widząc przypływ emocji na jej twarzy. Nie była na niego odporna, pomimo że po tamtej nocy starała się odgrodzić wysokim murem.
Jego trzy wcześniejsze asystentki, bardzo profesjonalne i skuteczne, próbowały z czasem przenieść ich zawodową relację na bardziej prywatną sferę. Christos czekał, aż Alexis zacznie dawać podobne sygnały, lecz nie doczekał się. Była superprofesjonalna i wyprzedzała jego potrzeby. Dopiero po upływie mniej więcej roku spostrzegł, że w pewien sposób go „wyczuwała”. Jednak nawet wtedy żelazną dyscypliną ucinała wszelkie niedopowiedzenia.
Aż do tamtej nocy.
– Wypiłem kawę i whisky – powiedział, zdając sobie sprawę, że zapragnął obu tych rzeczy w chwili, w której ujrzał je w dłoniach Alexis. Rzeczywiście wlały w jego wnętrze solidną dawkę spokoju. – A teraz jesteś gotowa spełnić moje polecenia?
Wysunęła końcówkę języka, zwilżając usta. Ten widok rozpalił ogień w jego piersi. Wiedział, że stąpał po kruchym lodzie. Nie chciał stracić Alexis ani narażać na szwank ich prywatnej umowy, którą zawarli. Przepracowała z nim trzy lata, bo była najlepsza, lecz jeśli miał spełnić oczekiwania dziadka, świadomość, że nie została wykuta z lodu, była mu jak najbardziej na rękę.
– Jeśli twoje polecenie dotyczy połączenia cię z Demitrim, to tak. Biedak odchodzi od zmysłów po ogłoszeniu wyroku. Poinformowałam go, że oddzwonisz do godziny.
To przypomniało mu o katastrofie, która musiała zostać naprawiona. A on nigdy nie uchylał się przed wyzwaniami.
Alexis cofnęła się o krok.
– Za pięć minut?
Była już niemal przy drzwiach. Profesjonalna i opanowana.
– Za trzy. – Zapiął guziki koszuli i zawiązał węzeł krawata. – Upewnij się, żebym dostał na biurko kompletny stenogram z dzisiejszej rozprawy.
– To była pierwsza rzecz, którą zrobiłam, gdy się dowiedziałam o wszystkim. – Spojrzała znad ramienia.
Na jego ustach zagościł cień uśmiechu.
– Uważaj Alexis. Chyba nie chcesz doprowadzić mnie do stanu, w którym wyobrażę sobie, że spełnisz każdą moją zachciankę?
– Jestem tu po to, by spełniać każdą twoją zawodową zachciankę. Jeśli nie chcesz, bym była tak zaangażowana, może powinnam znaleźć pracodawcę, który będzie umiał to docenić?
– To groźba?
Wiedział, że nie była to wyłącznie czcza pogróżka.
Miesiąc wcześniej natknął się na mejl, w którym „łowcy głów” zaproponowali Alexis potężną pensję i niezwykle bogaty pakiet świadczeń socjalnych, jeżeli zdecydowałaby się zmienić pracodawcę. Już sam fakt istnienia tego mejla podrażnił jego ambicję. Poprosił wówczas dział kadr o przygotowanie półrocznej recenzji jej pracy i podniósł wynagrodzenie Alexis o trzydzieści procent.
– Nie, proszę pana – zaprzeczyła. – Zwykłe przypomnienie, że oboje dysponujemy jakimiś możliwościami.
– „Proszę pana”?
– To właściwa forma grzecznościowa. Co z nią nie tak?
Dotąd zwróciła się do niego w ten sposób tylko podczas rozmowy o pracę. Nie cierpiał słyszeć tego wyrażenia z jej ust. Podszedł do drzwi, otworzył je i przytrzymał, by mogła przejść.
– Nigdzie cię nie wypuszczam. Jeszcze z tobą nie skończyłem.
Skinęła lekko. Oboje wyszli na korytarz i ruszyli w kierunku windy.
– Miło mi to słyszeć.
Wcisnął guzik, choć początkowo chciał go wgnieść do środka. Dzięki Alexis był spokojniejszy, co musiał niechętnie przyznać przed samym sobą. Opanowanie, jakie prezentowała w obliczu jego rozbuchanego greckiego temperamentu, było godne najwyższej ceny.
Po chwili drzwi windy otworzyły się. Christos wkroczył do swojego prawdziwego królestwa. Królestwa, które zbudował mozolnie, cegiełka po cegiełce, by zyskać pewność, że już nigdy ludzie pokroju jego ojca nie będą mieli szansy wykorzystać słabości i bezradności swoich ofiar. Zmuszał dręczycieli do płacenia najwyższej ceny.
Przed stawieniem czoła niespodziewanej porażce miał do załatwienia jeszcze jedną ważną sprawę. Musiał zabezpieczyć pięć kilometrów kwadratowych ziemi na jednej z wysp Morza Egejskiego. Było to miejsce, gdzie odnalazł spokój podczas swojego dzieciństwa. Tam ukształtował się mężczyzna, którym był obecnie i tam zaznał akceptacji. Kto wie, może nawet miłości?
Wzdrygnął się. Był owładnięty potrzebą posiadania Drakonisos. Nie wyobrażał sobie nawet, że mógłby bezczynnie pozwolić dziadkowi na zapisanie jej kuzynowi. Aby temu zapobiec, musiał jeszcze raz powrócić do umowy, jaką zawarł z Alexis. Ich prywatnego układu.
– Alexis.
Coś w jego głosie sprawiło, że zamarła.
– Czy jeszcze czegoś potrzebujesz?
– Tak. Nadeszła pora, by powtórzyć twoją drugą rolę.
Pobladła.
– Ale… jest dopiero czerwiec. Nie mieliśmy wyjeżdżać do Grecji przez następne dwa miesiące – odezwała się drżącym głosem.
– Nastąpił nieoczekiwany rozwój wydarzeń.
Oczy Alexis zrobiły się jeszcze większe.
– Co to dokładnie znaczy?
– To znaczy, że nadszedł czas, żebyś znowu stała się moją żoną, Alexis.
Nie dało się temu zaprzeczyć. Według dokumentu, który przechowywała w kącie szafki na bieliznę, była panią Alexis Drakakis, żoną prawnika milionera Christosa Drakakisa, przyszłego spadkobiercy fortuny swojego dziadka, wartej kilka miliardów euro.
Od czasu do czasu Alexis przyglądała się temu aktowi ślubu, zastanawiając się, czy postąpiła słusznie, czy może dała się omotać szaloną propozycją szefa.
Utknęła w tym układzie na trzy lata. Początkowo nawet udawało jej się podchodzić do niego jak do pracy. I zapomnieć o jego niezwykłości. O akcie ślubu leżącym obok pudełeczka, w którym znajdował się platynowy pierścionek zaręczynowy z pięciokaratowym brylantem oraz pasująca do niego obrączka. O chwili, w której Christos beznamiętnie podarował jej to wszystko podczas uroczystości w urzędzie miejskim w Marylbone rok temu.
Dwa razy do roku, kiedy odwiedzali Costasa Drakakisa w Grecji, Alexis zakładała tę biżuterię. Był to dowód na spełnienie żądań dziadka, by wnuk się wreszcie ożenił.
– Alexis, słyszysz mnie? – dotarł do niej zdecydowany głos Christosa.
Jak gdyby mogła uwolnić się od niego tak łatwo. Każdy wyraz, który wypowiadał, odciskał się głęboko w jej spragnionej duszy.
Odchrząknęła.
– Tak, słyszę. Czekam po prostu na więcej szczegółów.
Gorący płomień błysnął w oczach Christosa. Sygnalizował, że zbliżyła się do niebezpiecznej granicy. Jednocześnie wyrażały szacunek dla jej hardej postawy.
– Nie zostałem w pełni poinformowany o powodach. Wiem tylko, że muszę być w Grecji. I ty też. Jako moja żona.
Żona.
Myślała o sobie w ten sposób dwa razy do roku. Za każdym razem to słowo wywoływało w niej potężny wstrząs.
– Jeśli nie wiesz na sto procent, to może nie będę musiała…
Potrząsnął głową.
– Według naszej umowy masz mi towarzyszyć za każdym razem, kiedy odwiedzam Drakonisos. W zamian za to utrzymuję twój mały cenny projekt.
Projekt. Część jej sekretnego układu z Christosem. Kolejny pretekst, by czuć się potrzebną. I jedyny sposób na podtrzymanie więzi z miejscem, które mogła uważać za dom.
Dom Nadziei.
Nie mogła pozwolić na to, żeby został zrównany z ziemią.
Christos zgodził się finansować dom dziecka bezterminowo. W zamian za zgodę na odgrywanie roli jego żony przez trzy lata. To był główny argument za tym, że podjęła tę decyzję. Dom Nadziei stanowił jedyny stały punkt odniesienia dla Alexis po tym, jak została porzucona przed drzwiami organizacji charytatywnej w centrum miasta.
Gdy Christos zaproponował jej ten układ, akurat miała za sobą przygnębiającą rozmowę z dyrektorką domu dziecka. Było to wówczas najlepsze i jedyne rozwiązanie. Za jednym zamachem zdejmował potężny ciężar z piersi Alexis i sprawiał, że dom mógł w dalszym ciągu być schronieniem dla tych dzieci, które nie mogły liczyć na nic innego.
Z racjonalnego punktu widzenia powinna się uważać za podwójnie wygraną. Uratowanie Domu Nadziei w zamian za dwutygodniowe wakacje na cudownej greckiej wyspie, dwa razy w roku. Czy mogła wyobrazić sobie lepszy scenariusz?
Tytuł dostępny przedpremierowo od dnia 01.12.2022 r. w Booktime.pl
Włoski milioner Giacomo Volterra ulega wypadkowi na nartach, po którym częściowo traci pamięć. Nie pamięta, ani że miał żonę, ani że są w separacji. Gdy odnajduje Louise, jest zdziwiony jej niepozornym wyglądem. Zwykle podobały mu się kobiety dużo bardziej efektowne. Jednak już po krótkiej rozmowie Louise intryguje go swoim ciętym językiem i pewnością siebie. Giacomo prosi ją, by spędziła z nim święta i pomogła mu przypomnieć sobie, co ich poróżniło…
Fragment książki
To musi być pomyłka.
Giacomo Dante Volterra nie mógł uwierzyć własnym oczom. Pokręcił głową. Był jednym z najbogatszych ludzi we Włoszech. Właścicielem wielu nieruchomości, drogich samochodów i dzieł sztuki. Kiedyś uprawiał sporty ekstremalne. Zacisnął usta. Ale to już przeszłość.
Teraz jednak był naprawdę skołowany. Czekał na nią w gabinecie, coraz bardziej zniecierpliwiony, i powtarzał sobie, co zamierzał jej powiedzieć. Ale słowa uwięzły mu w gardle. Choć przez ostatnie miesiące zdążył przywyknąć do różnych niespodzianek, tym razem przekraczało to wszelkie granice.
Czy ta kobieta naprawdę była jego żoną?
Zmrużył oczy, bo wnioskując po jej nagle pobladłej i zszokowanej twarzy, była równie zdziwiona jego widokiem. Spodziewał się kogoś zupełnie innego. Czy jego żona mogłaby tak wyglądać?
Miała na sobie jaskraworóżowy strój, podkreślający jej drobne, kształtne ciało, a ciemne włosy zebrała na czubku głowy i upięła paskudną białą siatką do włosów. Na nogach miała czarne płaskie buty – skrzywił się z niesmakiem, zdecydowanie wolał szpilki – i nie nosiła biżuterii. Na pewno nie miała obrączki. Pewnie powinien jej być za to wdzięczny, bo czy jego propozycja nie byłaby bardziej ryzykowna, gdyby dziewczyna podchodziła z sentymentem do przeszłości, o której on zapomniał?
Zastanawiał się, dlaczego nie miała na sobie drogich ubrań i tony biżuterii, nie mieszkała też w eleganckim londyńskim apartamencie. Nie musiała pracować, mogłaby spędzać czas na siłowni albo w restauracji z przyjaciółkami, ale nie zauważył, żeby na koncie bankowym pojawiały się jakiekolwiek transakcje wykonane przez żonę, z którą był w separacji. Oznaczało to, że nie rościła sobie pretensji do jego majątku i sama się utrzymywała. Było to dla niego zaskakujące, bo przyzwyczaił się do tego, że to on za wszystko płacił. Nie mógł uwierzyć, że jego żona pracowała w niewielkiej firmie cateringowej w małym miasteczku niedaleko Heathrow. Wąskie uliczki mieniły się od kolorowych dekoracji i świątecznych lampek, a przed jednym z domów dostrzegł duże sanie zaprzężone w niemal naturalnej wielkości figury reniferów.
– Giacomo – powiedziała cicho.
Zauważył, że przygryzła wargę, jakby w jej pytaniu czaiło się coś więcej niż podejrzliwość i lekka niechęć i zaczął się zastanawiać, co to mogło być.
– Co tutaj robisz?
– Dzień dobry, Louise – zaczął ostrożnie. – Też się cieszę, że cię widzę.
Louise nie odpowiedziała. Nie była w stanie zebrać myśli ani wydusić słowa. Zakręciło jej się w głowie. Na jego widok poczuła ekscytację, nad którą nie była w stanie zapanować – był najpiękniejszym i najseksowniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. To wydawało się nieprawdopodobne, ale przez krótką chwilę była jego żoną – zanim wszystko skończyło się tak fatalnie. Ton jego głosu sugerował jednak, że Giacomo nie zjawił się tutaj, żeby błagać ją o wybaczenie. Przecież i tak tego nie chciała, prawda?
Patrząc w jego czarne oczy, poczuła rosnącą determinację. Nie, oczywiście, że nie chciała. Lepiej jej było bez niego, bo nie pasowali do siebie na tak wielu płaszczyznach. Giacomo Volterra, niezdolny do miłości, odepchnął ją od siebie. Nie było go przy niej, gdy najbardziej tego potrzebowała.
Poczuła smutek, wbrew sobie, bo przeszłość zawsze potrafi człowieka dopaść w najmniej oczekiwanym momencie. Opleść serce ciemnymi mackami i ściskać, aż poczujesz ostry ból. Nie była już tamtą Lulu. Jego Lulu. Teraz była Louise. I gdy zbierze się w sobie, żeby złożyć papiery rozwodowe, znów będzie się nazywać Greening, nie Volterra. I tak będzie najlepiej – ciągle to sobie powtarzała.
Gdy minął pierwszy szok i powoli zaczynała się uspokajać, mogła mu się lepiej przyjrzeć. Była zupełnie skołowana. Zauważyła bliznę biegnącą wzdłuż policzka, znaczącą idealnie rzeźbioną twarz, która przyprawiała kobiety o zawrót głowy. Nad lewą brwią miał kolejną niewielką bliznę, której większość ludzi pewnie by nie zauważyła, jednak ona znała na pamięć każdy fragment jego skóry.
Wtedy z uwagą spojrzała mu w oczy. Były ciemne i intensywne, a w ich mrocznym blasku czuła się kiedyś kimś wyjątkowym. Bywały seksowne, zwłaszcza gdy powoli zdejmował z niej ubranie albo gdy się kochali, ale dzisiaj widziała w nich jedynie pustkę. Miała wrażenie, że patrzy w oczy obcego człowieka, który przypadkiem zatrzymywał się pod różowo-czarnym znakiem „Posh Catering – obsługa z klasą”.
– Co ty tutaj robisz? – spytała ponownie, tym razem spokojniejszym tonem. – I co zrobiłeś z moją szefową?
– Niedługo wróci. – Poprawił się w fotelu, jakby był właścicielem tego miejsca, a ostre światło jarzeniówki podkreślało kruczoczarny odcień jego włosów. – Przekonałem ją, żeby pozwoliła nam porozmawiać chwilę na osobności.
Dziewczyna uniosła brwi.
– Ona praktycznie nie wstaje od biurka, musiałeś być bardzo przekonujący.
– To prawda – odparł gładko. – Potrafię być bardzo przekonujący, ale ty najlepiej o tym wiesz, prawda, Louise? Musiałem z tobą porozmawiać. Na osobności.
Louise poczuła dreszcz czegoś, co niepokojąco przypominało nadzieję, bo choć wiesz, że coś jest dla ciebie złe, to nie oznacza, że przestajesz tego pragnąć. Jej skóra wciąż mrowiła, gdy na nią patrzył. Powtarzała sobie, że to tylko automatyczna reakcja organizmu. Ciało, które dawno nie zaznało fizycznej bliskości, przypomniało sobie, że oto jest ktoś, kto potrafi dać jej prawdziwą rozkosz.
– No więc masz okazję. Mów, o co chodzi, ale musisz się streszczać. – Zerknęła na zegarek. – Jak widzisz, jestem w pracy.
Giacomo wzruszył ramionami. Były szerokie i silne i uwaga Louise bezwiednie powędrowała w ich kierunku. Z trudem powróciła myślami do rzeczywistości, Skupianie się na takich rzeczach w niczym jej nie pomoże. Starała się o nim zapomnieć od chwili, gdy zrozumiała, że to wszystko nie miało sensu. Przecież zmądrzała i pogodziła się z tym, że ich małżeństwo naprawdę dobiegło końca.
– To nie takie proste – szepnął. – To nie sprawa, którą da się przedstawić w paru słowach.
– Szkoda, bo naprawdę nie mam dużo czasu. Może po prostu napisz mi to w liście.
Właśnie się odwracała, gdy stało się coś nieoczekiwanego.
– Proszę – powiedział.
Louise zamarła. Giacomo nigdy o nic nie prosił. Wystarczyło, że pstryknął palcami i ludzie robili to, czego chciał – ze względu na jego wygląd i to, że potrafił być zarówno czarujący, jak i bezwzględny. Uśmiechali się i spełniali jego polecenia. Czy sama tak nie robiła? Złamała wszystkie zasady i wylądowała z nim w łóżku zaledwie parę godzin od ich pierwszego spotkania.
Jego głos na nią podziałał. Zawahała się, choć powinna zachować czujność, bo to, co miał jej do powiedzenia, mogło zupełnie wytrącić ją z równowagi, a przecież była w pracy. Pewnie mogła mu powiedzieć, że nie ma ochoty na żadne rozmowy, ale to byłoby niedojrzałe i mogło wskazywać, że z jej strony wciąż w grę wchodzą uczucia. A przecież to nieprawda. Bo był jej zupełnie obojętny, czyż nie?
Zgadza się, ten statek dawno odpłynął, była jednak ciekawa, po co przyjechał, skoro najwyraźniej do tej pory nie miał ochoty na kontakt.
Dlatego skinęła głową.
– Kończę o wpół do szóstej. – Starała się, żeby jej głos był pozbawiony emocji. – Spotkajmy się w pubie o szóstej, dam ci pół godziny, nie więcej.
– W którym pubie?
– Tu jest tylko jeden, Giacomo – odparła oschle. – To angielska wieś, a nie Mediolan. – Zerknęła na lśniący czarny samochód zaparkowany przed budynkiem. Pewnie kosztował więcej niż roczne zarobki jej szefowej. – Znajdziesz go bez problemu, tylko uważaj, żeby nie przekroczyć prędkości, bo jeszcze zarobisz mandat. Nasz lokalny policjant traktuje swoją pracę bardzo poważnie. A teraz przepraszam, muszę wracać do pracy. Tarty same nie napełnią się nadzieniem.
Nie odwróciła się, nawet słysząc zamykające się za nim drzwi; nie chciała widzieć, jak odchodzi. Wchodząc do niewielkiej przemysłowej kuchni, czuła, że cała drży.
– Wszystko w porządku. – Zmusiła się do uśmiechu, zbywając pełne troski pytanie koleżanki o to, dlaczego jest taka blada i czy przypadkiem nie jest chora.
Ale nic nie było w porządku. Ręce jej drżały tak bardzo, że upuściła na blat słoik z konfiturą z cebuli i prawie rozbiła naczynie z tartym serem. Nie widziała Giacoma od prawie półtora roku, po tym, jak poroniła, a ich małżeństwo dobiegło końca. Zamrugała z wściekłością, starając się zapanować nad łzami. Nie ma co się oszukiwać, ich związek i tak dobiegłby końca. To było wiadome od początku, zupełnie do siebie nie pasowali. Podczas ich ostatniej rozmowy telefonicznej powiedziała mu, że nie wróci, a on bez słowa się rozłączył i zablokował jej numer.
Potem miał wypadek i trafił do kliniki w Szwajcarii, a Louise była zaskoczona, jak bardzo rozbiła ją ta wiadomość. Powstrzymała naturalny instynkt, żeby od razu do niego pojechać, zamiast tego zadzwoniła do asystenta z pytaniem, czy może w czymś pomóc. Odpowiedź jednak była jak cios prosto w serce. Paolo uprzejmym głosem poinformował ją, że do prywatnej kliniki dobijają się tłumy kobiet gotowych zająć się pacjentem. Asystent, z którym zawsze tak dobrze się dogadywała, teraz wyraźnie chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę. Pewnie w ten sposób chciał jej dyskretnie przekazać, że Giacomo zamknął już ten rozdział i nie chce tracić na nią czasu – ich małżeństwo było prawdopodobnie jedyną porażką w jego pełnym sukcesów życiu. Pewnie chciał ją wymazać z pamięci, tak jak pod koniec lekcji ściera się kredę z tablicy.
Skończyła gotować, posprzątała stanowisko pracy i poszła do szatni, żeby zdjąć uniform. Gdy przebierała się w dżinsy i sweter, przychodził jej do głowy tylko jeden powód, dla którego się tu zjawił – musiała być naprawdę silna, jeśli jej przeczucia były prawdziwe. Czy poznał kogoś i chciał jak najszybciej załatwić sprawę rozwodu, żeby ponownie się ożenić? Tym razem naprawdę się zakochał? Spotkał kobietę dorównującą mu bogactwem i statusem społecznym, a nie zwykłą dziewczynę z Anglii, z którą ożenił się tylko dlatego, że przypadkowo zaszła w ciążę, choć miała być jedynie krótką przygodą?
Ściągnęła z włosów siatkę i przeczesała je palcami, żeby jako tako je okiełznać. To nie powinno wciąż tak boleć, a już na pewno nie może się z tym zdradzić. Zachowa spokój, gdy jej o tym powie. Zachowa się dojrzale i będzie mu życzyć szczęścia. Może nawet porozmawiają chwilę przy kawie – która z pewnością nie może się równać z tą serwowaną w Mediolanie.
Spyta ją, jak się ma, zachowując pełną dystansu wyższość byłego partnera, który ułożył sobie życie szybciej niż eksmałżonka. Ona uśmiechnie się i odpowie, że u niej wszystko w porządku. Jakoś leci.
Przeczesała włosy, zaplotła je w gruby warkocz, założyła ciepłą kurtkę z futrzanym kołnierzem i wyszła na zimne grudniowe powietrze, które szczypało w policzki. Nocne niebo było czyste, a gwiazdy dobrze widoczne na atramentowym tle. Ruszyła do pubu chodnikiem pokrytym już cienką warstewką iskrzącego się szronu. Przed pubem „Black Duck” stała naturalnej wielkości figura Świętego Mikołaja, który kołysał się lekko na delikatnym wietrze, a udekorowane światełkami okna mieniły się kolorowym blaskiem. Do świąt zostało zaledwie parę dni, a w niewielkim miasteczku rosło radosne napięcie związane z oczekiwaniem na Gwiazdkę. Wchodząc do pubu, Louise wzdrygnęła się, bo święta potrafiły być czasami boleśnie nostalgiczne. Musi się przygotować na ckliwe świąteczne piosenki, które z pewnością na nią podziałają, ale będzie musiała wziąć się w garść. Tak naprawdę nie może okazać żadnych emocji, niezależnie od tego, co od niego usłyszy, bo Giacomo nie bawił się w emocje.
Gdy weszła do środka, od razu go zauważyła, zresztą tak jak wszyscy. Siedział obok kominka pod zwisającym z sufitu złotym łańcuchem i zauważyła, że większość gości zerkało na niego z zainteresowaniem, a niektóre dziewczyny wręcz śliniły się na jego widok. Ludzie zazwyczaj zachowywali się w jego obecności tak, jakby nigdy wcześniej nie widzieli nikogo podobnego, i mieli rację. W niewielkim angielskim miasteczku ze świecą szukać kogoś podobnego do Giacoma Volterry.
Zdjął płaszcz, a od jego silnego, muskularnego ciała nie sposób było oderwać wzroku. Miał na sobie jasną jedwabną koszulę i sprane dżinsy, które podkreślały długie, mocne nogi; biła od niego aura bogactwa i niewymuszonej elegancji. Jego czarne włosy były nieco dłuższe, niż pamiętała, a mocną szczękę pokrywał lekki cień zarostu. Zimne czarne oczy tylko potęgowały wrażenie, że był niczym płonąca gwiazda, która spadła w sam środek tego przytulnego miejsca. Migoczące świąteczne lampki bladły przy nim, podobnie jak obecni w pubie mężczyźni. Na stoliku przed nim stała pusta filiżanka po kawie. Giacomo wstał, gdy Louise zbliżała się do stolika.
– A więc przyszłaś – powiedział miękko, choć w jego aksamitnym głosie pobrzmiewały ostre nuty.
– A co byś zrobił, gdybym nie przyszła?
– Odnalazłbym cię i sprawiłbym, że zmieniłabyś zdanie.
– Niby jak?
Wzruszył ramionami.
– Siłą perswazji. Sama wiesz, że jestem do tego zdolny, cara.
Chciała mu powiedzieć, żeby jej tak nie nazywał, że nie jest już jego kochaniem. To słowo za bardzo przypominało jej wszystko, co szeptał jej do ucha, gdy się kochali. Niestety słowa łatwo wypowiedzieć, nie muszą mieć większego znaczenia. Lepiej to zignorować, bo inaczej Giacomo może odnieść wrażenie, że wciąż ma na nią wpływ. Uśmiechnęła się chłodno i spojrzała na niego pytająco.
– No więc?
– Kawa? – zapytał.
– Poproszę. – Zdjęła kurtkę i usiadła po przeciwnej stronie stolika, jak najdalej od niego, jednak gdy szedł do baru, nie mogła się powstrzymać, żeby nie nacieszyć oczu jego widokiem. Starała się być obiektywna, ale budzące się w niej uczucia bardzo jej to utrudniały. Patrzyła, jak rozmawiał z barmanką, która roześmiała się perliście.
Wróciła myślami do tamtej chwili, dwa lata temu, i zdała sobie sprawę, jak była naiwna. Przecież nigdy go tak naprawdę nie znała. Zadbał o to. Giacomo Volterra zawsze trzymał ją na dystans, jakby się obawiał, że odkrywając się przed nią, dawał jej zbyt dużą władzę, a on lubił mieć nad wszystkim kontrolę.
Wrócił po paru minutach z dwoma filiżankami macchiato. Louise upiła łyk kawy, oblizała mleczną piankę z ust i dopiero wtedy na niego spojrzała.
– Chcesz już skrytykować tutejszą kawę, żebyśmy mieli to z głowy?
– Krytyka nie jest konieczna. Jestem zaskoczony, bo kawa jest bardzo dobra. – Wrzucił kostkę cukru do filiżanki i zamieszał, po czym odwzajemnił jej drwiący uśmiech. – Anglia najwyraźniej dogoniła resztę świata w kwestii kawy. W końcu.
– Jestem pewna, że właścicielka lokalu będzie wniebowzięta, gdy usłyszy pochwałę z ust takiego konesera. Nie zapomnij wystawić im opinii w internecie. – Louise odstawiła filiżankę i zacisnęła dłonie, żeby nie zauważył ich drżenia. – Chyba nie przyjechałeś tu, żeby rozmawiać o kawie.
– To prawda.
– A więc o co chodzi? Chcesz… – Chciała mu to ułatwić, bo w ten sposób ułatwiała sobie. Przejmie kontrolę. To nie takie trudne, gdy już się spróbuje. – Chcesz się ponownie ożenić?
– Słucham? Ponownie ożenić? – powtórzył i ściągnął brwi. – Skąd ci to przyszło do głowy?
– Założyłam, że…
Roześmiał się.
– Nie ma co zakładać w ciemno, to się nigdy nie opłaca, Louise. Zwłaszcza w moim przypadku. Nie, nie chodzi o małżeństwo.
Louise poczuła ulgę, która szybko zamieniła się w rozpacz. Jego życie prywatne to nie jej sprawa. Było coś jeszcze, co chciała poruszyć. Musiała wspomnieć o jego pobycie w klinice.
– Zmartwiłam się, gdy się dowiedziałam o wypadku.
Zmrużył oczy i zacisnął usta.
– Ach, wypadek. Zastanawiałem się, kiedy o tym wspomnisz. Czy moja twarz jest teraz aż tak odpychająca? – spytał miękko. – Dlatego tak się przeraziłaś na mój widok?
Louise patrzyła na niego bez słowa. To było tak niedorzeczne, że aż śmieszne. Ciekawe, jak zareagowałby, gdyby wiedział, że na widok tych blizn poczuła złość i lęk o niego. Nie chciała nawet myśleć, że coś mogłoby przeciąć jego gładką skórę i sprawić mu ból. Chciała mu powiedzieć, że nie ma w nim nic odpychającego, ale oczywiście nie mogła.
– Sądząc po reakcjach ludzi na twój widok, to tylko dodaje ci atrakcyjności. Jest w tym jakaś nutka niebezpieczeństwa, które działa na kobiety.
– Na ciebie też?
– Moje zdanie nie ma żadnego znaczenia, zwłaszcza w kwestii twojej atrakcyjności. – Zastanawiała się, czy jego ego domagało się komplementów. Czy chciał, żeby przyznała, że nadal bardzo ją pociąga i najchętniej zostałaby z nim teraz sama? Bo czy po części tego właśnie nie pragnęła? Dlatego musiała zachować kamienną twarz. – To, co nas łączyło, to już przeszłość.