Gdy zderzą się dwa światy
Przedstawiamy "Gdy zderzą się dwa światy" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Violet Summers zatrudnia się jako przewodniczka w luksusowym pociągu wycieczkowym. Nie ma pojęcia, że właścicielem pociągu jest Roman Fraser. Do tej pory spotkała się z nim przypadkowo w Halloween i w Święto Dziękczynienia i spędzili razem noc. Oboje są sobą zauroczeni, ale nigdy nie planowali związku. Roman jest samotnikiem, milionerem skupionym na pracy, a Violet cieszy się niedawno uzyskaną wolnością od nadopiekuńczej rodziny, chce zobaczyć świat i doświadczyć wielu przygód. Tymczasem odkrywają, że będą mieli dziecko…
Fragment książki
Halloween
Roman Fraser kroczył przez opuszczone atrium, usiłując ominąć rozciągnięte na podłodze ozdoby halloweenowe. Przyjęcie zdecydowanie się udało. Powinien właśnie zmierzać na kolejne, znacznie bardziej wystawne niż to organizowane w siedzibie firmy. Wolał go jednak uniknąć.
Jako prezes Fraser Holdings, był zbyt obarczony obowiązkami. Dział handlowy przechodził przez prawdziwe urwanie głowy, hotele należące do spółki latami nie widziały podobnego obłożenia, a dział dodatków i dóbr luksusowych rozwijał się w fenomenalnym tempie. Zbudowane na renomie jego pradziadków nazwisko Fraser było synonimem bogactwa i luksusowych podróży, a obecny globalny sukces był osiągnięciem Romana.
Jutro wyjeżdżał za morze, by skontrolować podwykonawców i kilka hoteli, ale póki co na jego drodze znalazła się para skrzydeł. Były białe i błyszczące, ale jedno było złamane. Podniósł je z wysiłkiem. Zostawienie ich obsłudze byłoby nie fair. Szczególnie, że anioł, do którego były przyczepione, je zrzucił. Nie żeby wierzył w anioły. Demony to inna sprawa.
Zamyślony szedł chodnikiem. Jego kierowca dostał dziś wolne, żeby mógł świętować z dziewczyną. Roman nie pragnął towarzystwa. Halloween otwierało sezon świąteczny. Pełen rytmicznych, radośnie dzwoniących melodii. Początek czasu dzielenia się, dawania, dostawania, ucztowania i wszechobecnej radości. Żadnej z tych rzeczy Roman nie wyczekiwał. Był znudzony i odczuwał przesyt. Chciał zanurzyć się w pracy. Nie kusiły go nawet skąpe kostiumy nimf i czarownic. Ten czas w roku był do bani.
Jutro więc znikał, wylatywał z samego rana. Tak, był marudnym Grinchem i chciał być sam. Zawsze. A teraz szczególnie.
Violet Summers zamykała dziś późno. Podobała jej się atmosfera dzisiejszego wieczoru. Ludzie poprzebierani w kostiumy byli dla niej nowością. W domu w Nowej Zelandii Halloween nie było wielkim świętem. Ale tu, na Manhattanie, było na zupełnie innym poziomie. Niektóre ze śmiałych kostiumów i makijaż przechodniów zapierały dech w piersiach.
Pracowała do późna sama w maleńkim sklepiku z makaronikami. Gdyby tylko jej nadopiekuńczy rodzice mogli ją teraz zobaczyć. Udało jej się nawet włączyć alarm, nie uruchamiając go przypadkowo.
Kiedy zamykała drzwi, zaledwie parę metrów od niej zjawił się anioł. Wysoki, piękny anioł o szerokich ramionach.
Zatrzymał się, niepewny, co robić dalej. Trzymał ogromne skrzydła, z których jedno było złamane. Szczerze mówiąc, nadawały one jego posturze jeszcze bardziej nieziemski wygląd. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, a od jej przyjazdu do Nowego Jorku dwa tygodnie temu widziała mnóstwo eleganckich ludzi. Ciągle mijali jej sklep. Ale on? Może to tylko oświetlenie, blask ulicznych lamp podkreślał zarys jego twarzy, nadając mu nieco ostry wyraz, a cera w tym świetle wydawała się nieziemsko blada. Byłby idealną inspiracją dla twórców anime. Był idealny – atrakcyjny dla każdego, kto posiadał puls.
Zamarła. Bała się, że jak mrugnie, to on zniknie. Chciała nacieszyć się widokiem. Aż zaśmiała się sama z siebie. Naprawdę pożerała wzrokiem jakiegoś gościa na ulicy? Była przyzwyczajona do widoku mężczyzn. Jej czterej bracia i ich koledzy o to zadbali. Ale ten człowiek powinien grać superbohatera.
Nadal stał bez ruchu. Patrzył w dal, jakby nie do końca był obecny. Zgubił się czy martwił się czymś? Jej zachwyt ustąpił miejsca ciekawości. Wyglądał, jakby przytłaczały go sprawy dużo cięższe niż te ogromne skrzydła. Zrobiła krok i delikatnie zawołała.
– Potrzebujesz pomocy?
Odwrócił się. Nieobecny wzrok zastąpiła czujność.
– Do mnie mówisz?
Ostrość głosu tłumiła pierwsze wrażenie. Jaka szkoda – okazał się aniołem nie tylko upadłym, ale też zgorzkniałym.
– Dlaczego myślisz, że potrzebuję pomocy?
– Wyglądałeś… – zawstydziła się, ale jego brak wdzięku dodał jej odwagi – jakbyś się zgubił.
– Zgubił? – powtórzył.
– Tak, jakbyś wylądował w miejscu, do którego nie należysz.
– W miejscu, do którego nie należę. – Stało się jasne, że nie była stąd.
– A twój kostium jest…
– Kostium?
– Skrzydła są świetne, to złamanie naprawdę robi wrażenie. – Zbyt późno zauważyła czarny garnitur. – To nie kostium, prawda?
Pokręcił przecząco głową, ale wyraz jego twarzy nieznacznie złagodniał.
– Niesiesz te skrzydła dla kogoś innego?
Pewnie czekał na swoją dziewczynę, która zaraz wyłoni się z tego eleganckiego budynku obok. A potem podjedzie samochód z szoferem i oboje udadzą się na jakieś eleganckie przyjęcie.
– Nie. Znalazłem je.
– I co, szukasz właściciela?
Podszedł w jej stronę, a Violet zauważyła, że jego błękitne oczy miały domieszkę innego koloru. Nie widziała jakiego. Jakaś jej część bardzo chciała podejść bliżej.
– Przypadkiem nie są twoje?
– Wyglądam, jakby do mnie pasowały? Bardziej niż anioła przypominam elfa.
Przyjrzał jej się uważnie. Zalała ją fala gorąca, więc spuściła wzrok.
– Kto wie, może jesteś uroczym, ale diabelnie niebezpiecznym demonem?
– Demonem?
Jego uwaga gwałtownie przeniosła się za nią.
– Uważaj!
Coś uderzyło ją z tyłu, straciła równowagę i wpadła w jego silne ramiona. Obrócił ich oboje, przycisnął ją do szklanej witryny i zasłonił własnym ciałem przed… Nie wiedziała nawet, przed czym. Zachwycona wpatrywała się w jego anielskie oczy, podczas gdy za nim pędził w popłochu tłum ludzi, który przycisnął go do niej. Skrzydła unosiły się nad nimi niczym parasol ochronny, a ona nie chciała się ruszyć. Już nigdy.
Śmieszność sytuacji wywołałaby u niej salwy śmiechu, ale skok adrenaliny sugerował, że znaleźli się w niebezpieczeństwie.
Szalony, nieokiełznany tłum pędził obok nich, warcząc.
– Zombie? – Pokręcił głową.
Musiała ich być co najmniej setka. Atak zombie. Ale Violet nie dbała o to, jakie potwory atakują. Jej uwaga w całości skupiona była na nim, a jego bliskość powodowała, że uginały się pod nią kolana. Poczuła się tak bezpiecznie i dobrze, że prawie zamruczała jak kociak. Powinna się odsunąć, ale nie śmiała się ruszyć ani nawet oddychać, żeby nie przerwać tej magicznej chwili.
– Zombie? A one nie powinny być powolne i niezdarne? Może to wampirze zombie? – wymamrotał. – Nieważne. Wszystko w porządku? Przepraszam, że cię tak przygniotłem.
Nadal się nie odsunął. Jego uścisk był wyjątkowo wygodny. Ich ciała stopiły się w jedno, jakby jej rozmiar i jego siła jakoś do siebie pasowały. To nie powinno być możliwe, zważywszy na to, że on był wielki, a ona maleńka, a jednak zadziwiająco do siebie pasowali. Już wiedziała, że to pasmo w jego lewym oku było brązowe. Właściwie topazowe. Nierówne, niedoskonałe, intrygujące. Wpatrywała się jak zaczarowana.
– Zareagowałeś tak szybko – wyszeptała.
– Instynkt.
Tak. Był naturalnie opiekuńczy. Violet całe życie spędziła wśród opiekuńczych osób i szukanie kolejnej było nie dla niej. A jednak w tej właśnie chwili dokładnie tego pragnęła. Chciała schronić się w jego ramionach. Instynktownie położyła dłoń na jego piersi i dopiero zauważyła.
– Krwawisz?
– To sztuczna krew. I nie moja. Nic mi nie jest.
Spojrzała mu w oczy. Nie uwierzyła. Sama tak kłamała. Krew była sztuczna, ale głęboko pod jej ręką kryła się prawdziwa rana. Nie był ani zombie, ani aniołem. Był prawdziwym mężczyzną, a ona nie mogła się od niego oderwać. Rozciągające się nad nimi skrzydła oddzielały ich od reszty świata, tworząc bezpieczny azyl. Poczuła podniecenie, tak dla niej niezwykłe, że aż szokujące. Gdyby się teraz nachylił, pocałowałaby go.
– Skrzydła straciły więcej piór. – Próbowała odzyskać równowagę. – Szkoda. Ktoś się napracował przy ich tworzeniu. – Składały się z kartonu, kleju, piór i tysięcy diamencików, dzięki którym błyszczały.
– Tyle że wyrzucono je przed północą.
– Jesteś pewien? A co, jeśli ktoś miał po nie wrócić? W sumie je ukradłeś.
– Słuszna uwaga. – Zamarł. A potem najcudowniejszy z uśmiechów rozświetlił mu twarz. – Moja wina.
W tej chwili powinien był uderzyć grom, a niebo powinno się rozstąpić. W tej właśnie złowróżbnej chwili Violet Summers stała się inną kobietą. Pochłonęło ją zmysłowe tsunami, zmieniając ją dogłębnie. Wszystko przez jeden cudowny uśmiech.
– Może powinieneś zamieścić ogłoszenie: „Znaleziono połamane skrzydła”.
– Właściwie są całkiem ciężkie. Myślisz, że anioły zrzuciły skrzydła, bo było im za ciężko? Nieustanne bycie dobrym musi być uciążliwe.
– Masz dość? – Uśmiechnęła się.
– Wszystkiego mam dość – westchnął.
Tak, u niego z pewnością nie wszystko było w porządku.
– I co zamierzasz z tym zrobić?
– Z pewnością nic anielskiego.
Nutka w jego głosie zmroziła jej krew w żyłach. Nie mogła zakochać się w kimś tak skrzywdzonym. Sama też kiedyś taka była. Wszystko, czego teraz potrzebowała, to spokój i dobra zabawa. Chciała żyć chwilą. W końcu uwolniła się od kochającej, ale tak bardzo ograniczającej ją rodziny. Kochała ich, ale potrzebowała oddechu. Czterej nadopiekuńczy bracia i wiecznie martwiący się o nią rodzice byli dużym obciążeniem. Wszyscy tak usilnie udawali, że nie próbują jej chronić przed każdym zagrożeniem. Potrzebowała odrobiny przestrzeni, by odkryć, kim jest, i udowodnić, że wcale nie musi dobrze wyjść za mąż, bo sama umie o siebie zadbać. Zresztą daleko jej było do zamążpójścia, skoro nie pozwalano jej nawet na zbliżenie do żadnego mężczyzny. Jej oddech przyspieszył, ale nagle coś się zmieniło.
– Co kobieta taka jak ty robi tu sama w środku nocy takiej jak ta?
Kobieta taka jak ona? Oburzyła się.
– Pracowałam w tym sklepie od rana. – Dumnie uniosła brodę. – A co ty robisz tu w środku nocy?
– Też pracowałem. Powinienem być teraz na przyjęciu, ale…
– Zgubiłeś drogę? – wtrąciła. – Czasem trudno tu złapać taksówkę. Możesz pojechać metrem.
– Metrem?
– To takie podziemne pociągi.
– Tak, wiem. Ale rzadko korzystam. A ty chyba nie jesteś stąd? Masz dziwny akcent. A jednak z jakiegoś powodu myślisz, że możesz mi pomóc.
– Co dwie głowy, to nie jedna – odpowiedziała obronnie. – Naprawdę jestem świetna w pomaganiu innym. Mnóstwo moich klientów to turyści szukający drogi, choć w Aoteraoa nie mamy drogi.
– Aotea… co?
– Aoteraoa w Nowej Zelandii. Mówię za szybko? Często mówię za szybko, przez co trudno mnie zrozumieć. No i za dużo gadam – wymruczała, jakby zdradzała jakąś tajemnicę. W sumie lepsze to niż gapienie się, jakby był najprzystojniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek widziała. Co akurat było prawdą, ale nie musiał tego wiedzieć. – Nie zrozum mnie źle. Kocham Nową Zelandię, ale bardzo chciałam wyjechać za granicę. Szczególnie do Nowego Jorku. To takie wielkie miasto. To mój pierwszy raz.
– Pierwszy raz? Naprawdę?
Nabijał się z niej. Oblała się rumieńcem. Desperacko próbowała się uwolnić od pożądania kogoś, kogo widziała po raz pierwszy w życiu.
– Ty też nie jesteś stąd. – Nie mógł być skoro nie jeździł metrem.
– Nieprawda. Choć pochodzę z północnej części stanu Nowy Jork, przez większość czasu mieszkam na Manhattanie.
Jak można mieszkać na Manhattanie „przez większość czasu”, jednocześnie mając co najmniej jedno inne miejsce zamieszkania? Ten upadły anioł nie był tak spłukany jak ona. Jego garnitur kosztował co najmniej jej półroczną pensję. On był kimś, kto normalnie w ogóle by z nią nie rozmawiał. No, chyba że kupowałby u niej makaroniki. A i to nie, bo były dla niego zbyt mało ekskluzywne. Ku jej rozczarowaniu cofnął się nagle i opuścił skrzydła na chodnik.
– Co zamierzasz z nimi zrobić?
– Nie wiem. Po prostu…
– Użyłeś ich jako zastępczego kostiumu, bo swojego zapomniałeś?
– Nie – westchnął. – Leżały na środku atrium mojego budynku. Były częścią halloweenowych dekoracji, ale zrobił się straszny bałagan. Są naprawdę ciężkie i nie chciałem, żeby sprzątaczka musiała je targać i szukać im miejsca. Nie mam pojęcia, czemu ci to mówię.
– Zapytałam – zauważyła rozsądnie.
– No tak, ja zazwyczaj nie…
– Nie rozmawiasz z nieznajomymi na ulicy? Czy z kobietami takimi jak ja?
– Normalnie nie dostaję ofert pomocy na ulicy – skrzywił się.
– Każdy czasem potrzebuje pomocy. Nawet upadły anioł w garniturze.
– Upadły? Jakiej pomocy potrzebuję twoim zdaniem?
Spojrzała na niego. Był poważny. Piękny. Poważny. Tak strasznie poważny.
– Ulgi? Czegoś, co spowoduje, że się uśmiechniesz. Uśmiechnąłeś się dzisiaj? To znaczy, zanim mnie spotkałeś?
Tym razem nie tylko się uśmiechnął, ale nawet zaśmiał.
– To jest twoja specjalność? Przynoszenie ulgi?
– Nie tylko specjalność. To moja super moc.
– Naprawdę? Czyli teraz to ty jesteś bohaterką?
– Oczywiście.
– To dlaczego to ja musiałem cię ratować przed zadeptaniem przez zombie?
– Kto mówi, że musiałeś? Zareagowałeś zanim…
– Zanim zdążyli cię zadeptać, bo nawet ich nie zauważyłaś. Wiesz, że możesz się przyznać? Mogłabyś również podziękować.
Nie miała ochoty mu dziękować. Przekornie miała ochotę zachowywać się dokładnie odwrotnie, niż oczekiwał.
– Nie potrzebowałam twojej pomocy.
– To co ja tu właściwie robię?
Po plecach przeszedł jej dreszcz. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.
– Czemu nie idziesz na przyjęcie?
– Unikam ludzi.
– Nie lubisz ludzi?
– Niech zgadnę: ty lubisz.
– Oczywiście. Szczególnie w święta. Klienci w święta dają duże napiwki. Nie jestem naiwna. Pracuję w handlu, ale zamierzam zostać przewodnikiem, a święta w turystyce są najlepsze.
– Zamierzasz zostać przewodnikiem w obcym kraju?
– A dlaczego nie? Sama odkryłam mnóstwo ciekawostek, zamierzam się nimi dzielić. Poza tym doskonale wiem, co interesuje turystów, bo sama nim jestem. A przy okazji pozwiedzam ten kraj.
Patrzył na nią z ponurym wyrazem twarzy.
– Za dużo gadam?
– Czy ja coś takiego powiedziałem?
– Wyczytałam to z twojej miny.
– To źle wyczytałaś. Pomyślałem, że…
– Że się naburmuszysz?
– Że co zrobię?
– Może nie naburmuszysz, ale wyłączysz.
– Ani trochę. Bardzo miło mi się ciebie słuchało. W cudowny sposób wymawiasz „r”.
– No tak, naleciałość z samego południa Nowej Zelandii. – Przewróciła oczami. – Już nic nie mówię.
– A to w ogóle możliwe?
– Czasami.
Patrzył na jej usta tak, jakby dokładnie wiedział, jak powstrzymać ją od mówienia. Ale stał za daleko. Zdecydowanie za daleko. Patrzyła, jak wzywa taksówkę.
– Jedziesz na przyjęcie?
– Nie. Raczej nie.
– Unikasz życia towarzyskiego?
– Tak będzie najlepiej.
– Niekoniecznie.
– No tak, jesteś romantyczką, która wierzy w związki. W nadzieję.
– A ty cynikiem. Urodzony samotnie, żyje w samotności i samotnie umrze.
– Oho, gryziesz. Wiedziałem, że jesteś niebezpieczna. – Otworzył drzwi taksówki. – Zabierze cię pod wskazany adres. Już opłacona.
– Nie musisz – powiedziała. Ale nie było jej stać na przejazd, a nie chciała tułać się ulicami po nocy. Nie z tymi pędzącymi zombie i wampirami dookoła.
– Ale chcę.
– A ty zawsze dostajesz, czego chcesz.
– Obawiam się, że tak. – Uśmiech rozjaśnił mu twarz, a oczy mu zalśniły.
– Życie jest za krótkie, żeby sobie odmawiać.
– A ty robisz, co chcesz? – Spojrzał sceptycznie.
I miał rację. Ciągle pracowała nad sobą.
– Jesteś zbyt urocza, żebyś się samotnie wałęsała po nocy. Jakiś prawdziwy potwór mógłby cię dopaść.
– Pożałowałby. Nie jestem taka słodka, na jaką wyglądam.
– Czyżby? Nie kuś.
– O nie, aniołku, to nie dla ciebie. Niczego o mnie nie wiesz, a ja ani nie potrzebuję, ani nie chcę twojej ochrony. – Pierwszy raz kusiła kogoś tak odważnie. Nigdy wcześniej nie czuła takiej potrzeby. Ale była północ, Halloween, a ona była bardzo daleko od domu, w końcu wolna. Do tego w tej surrealistycznej scenie u jej stóp znajdował się upadły anioł.
– Oczywiście, że chcesz. Każdy by chciał.
Święto Dziękczynienia
Roman Fraser przemierzał puste atrium. Dziś rano wrócił z trzytygodniowej podróży służbowej, podczas której odwiedził główne biura imperium Fraser Holdings, by od razu zabrać się za nadrabianie zaległości. Siedziba firmy była cudownie wyludniona. Pracownicy spędzali dziś czas z rodzinami i przyjaciółmi. Skrzywił się na samą myśl o oglądaniu parady i leniwym świętowaniu po uczcie. Na szczęście praca zapewniała mu niekończącą się listę zadań.
Nie umiał się jednak pozbyć jednej natrętnej myśli, która towarzyszyła mu w dzień i w nocy od Halloween. Myśli o maleńkiej brunetce w czerwieni, której uroczy szczebiot dotarł do głębi, zamkniętej i ukrytej przez niego dawno temu.
To on potrzebował ochrony. Pokusa była silniejsza od jego woli, więc znów zaczął się zastanawiać, czy w dzisiejsze święto także sprzedaje turystom słodycze w budynku obok. Wspomnienie uderzyło mocą magii tamtego wieczoru. Intymna chwila, w której przyciskali się do siebie, unikając tłumu, wciąż go oszałamiała. Racjonalnie myśląc, wiedział, że podstawą tego przyciągania była magia wieczoru, połączenie światła i atmosfery. Ze swoim akcentem z Antypodów, uczciwością i sposobem, w który pożądała go z wzajemnością, której, mimo starań, nie potrafiła ukryć, była dla niego nowością. Była dokładnie tym, czego wtedy potrzebował. Gdyby spotkała go znów, prawdopodobnie odkryłaby, że wcale nie był taki pociągający. Takie były realia. Chwil jak tamta nie da się powtórzyć, a instynktowi nie można ufać. W końcu już kiedyś brutalnie go zawiódł.