Gwiazdka inna niż wszystkie
Przedstawiamy "Gwiazdka inna niż wszystkie" nowy romans Harlequin z cyklu HQN GWIAZDY ROMANSU.
Zbliżające się Boże Narodzenie to dla wielu czas spokoju, lecz nie dla Vivian. Ją czeka jeszcze więcej pracy w parku narodowym, w którym jest strażniczką. W dodatku musi przeszkolić nowego partnera, a Sawyer jest co prawda dobrym pracownikiem, lecz nieustannie burzy jej spokój. Zbyt bezpośredni, sypie komplementami jak z rękawa i zachęca do flirtu. Vivian próbuje go do siebie zniechęcić, podkreślając, jak wiele ich dzieli. Oszukuje własne serce, wmawiając sobie, że przywykła do samotności. Gdy Sawyer nagle zaczyna jej unikać, powinna odczuć ulgę, tymczasem jest rozczarowana. Chyba pora, by schowała dumę do kieszeni i przyznała, że na miłość nigdy nie jest za późno…
Fragment książki
– Ile razy mam ci powtarzać, Mort? Nie potrzebuję nowego partnera. Doskonale sobie radzę.
Strażniczka Vivian Hollister wstała z drewnianego krzesła i zaczęła się przechadzać po niewielkim biurze swojego przełożonego. Podeszła do okna i wyjrzała na pusty parking. Jej koledzy już wyruszyli patrolować przydzielone im obszary. Tymczasem ona otrzymała rozkaz, by stawić się na ważną rozmowę z Mortem.
– Słuchaj, Viv. Nie mam żadnych wątpliwości, że znasz się na swojej robocie. Jesteś w Lake Pleasant od dawna i nigdy nie musiałem się martwić, że się obijasz albo że rozwiązujesz problemy w niewłaściwy sposób. Ale…
Vivian nie dała mu dokończyć:
– Ale co? Pracuję tu dziewięć lat, Mort. Już prawie dziesięć. Przez ten czas powinieneś się zorientować, że znam się na rzeczy. Po co zawracać sobie głowę szukaniem zastępstwa za Louisa? Poradzę sobie sama.
Sześćdziesięcioletni Mort był wysokim, kościstym mężczyzną o rudych włosach i niebieskich oczach otoczonych siatką zmarszczek. Był przełożonym Vivian, odkąd zaczęła pracę w Parku Stanowym Lake Pleasant w Arizonie. Przez te lata Mort okazał się nie tylko świetnym szefem. Został również jej przyjacielem. Dlatego spodziewała się, że zrozumie jej niechęć do pracy z nieznajomym. Ale on tylko uśmiechał się cierpliwie, dając jej do zrozumienia, że marnowała czas, próbując go przekonać do swoich racji.
– Gdyby Louis miał mieć tylko dzień lub dwa wolnego, zgodziłbym się, żebyś pracowała sama. Ale zanim jego złamana noga wydobrzeje, minie od czterech do sześciu miesięcy. Nadchodzą święta Bożego Narodzenia i na kempingach w parku będzie mnóstwo dodatkowych gości. Czy ci się to podoba, czy nie, będziesz potrzebowała pomocy.
Vivian zacisnęła zęby. Odwróciła się od okna i spojrzała z powrotem na szefa.
– Sześć miesięcy! Rozmawiałam z Louisem przez telefon wczoraj rano. Powiedział mi, że wróci do pracy za dwa, najwyżej trzy tygodnie!
Mort pokręcił głową.
– To było, zanim lekarz odkrył, że problem z kością piszczelową Louisa to coś więcej niż zwykłe złamanie. Będzie potrzebował operacji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i Louis będzie się oszczędzał, to wróci do pracy na wiosnę.
Vivian stłumiła jęk. Dziś był drugi grudnia. Wiosna wydawała się odległa o całe wieki. Nie było szans, by Vivian tak długo dała sobie radę bez Louisa.
Opadła na krzesło, z którego dopiero co wstała, całkowicie zdruzgotana takim obrotem spraw.
– Och, nie – wymamrotała. – Sześć miesięcy. Biedny Louis.
– O Louisa się nie boję. Inez będzie go rozpieszczała. Bardziej mnie martwi, kto go zastąpi. – Mort rzucił okiem na duży zegar na ścianie. – Twój nowy partner powinien przybyć lada chwila.
Ta niespodziewana zapowiedź sprawiła, że Vivian znów poderwała się z krzesła.
– Tego ranka? Teraz? Żartujesz sobie!
Mort już miał odpowiedzieć, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Vivian odwróciła się od biurka i utkwiła przerażone spojrzenie w drzwiach. Jak mógł jej zrobić taką niespodziankę? Dlaczego nie uprzedził wcześniej, że pozna dziś nowego partnera? Przynajmniej miałaby czas, by się przygotować.
– Proszę – zawołał Mort.
Vivian nieświadomie złapała się krawędzi biurka Morta, jakby potrzebowała wsparcia. Nieważne, kto to miał być, mężczyzna, kobieta, ktoś starszy albo młodszy, to nie mogło się skończyć dobrze. Louis był jedynym partnerem, z jakim do tej pory pracowała. Był dla niej jak ojciec i bezgranicznie mu ufała. Nie chciała spędzać długich godzin pracy z jakimś nieznajomym.
Dotarło do niej, że Mort podnosi się z krzesła, ale w następnej chwili wszystko w pokoju w jednej chwili się rozmyło. Wszystko z wyjątkiem wchodzącego do środka mężczyzny. Gdyby nawet gdyby miała czas sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać jej nowy partner, to raczej by nie zgadła.
Mógł mieć niecałe trzydzieści lat. Był wysoki i szczupły. Miał opaloną skórę, czarne włosy z granatowymi refleksami, gęste brwi i ciemne oczy. W jego ostrych rysach wyróżniały się wysokie kości policzkowe. Jednak uwagę Vivian przyciągnął przede wszystkim delikatny uśmiech na cienkich wargach mężczyzny.
Kim on był? Kwaterę główną Lake Pleasant czasami odwiedzali strażnicy z innych części stanu, ale gdyby ten mężczyzna był jednym z nich, na pewno by go zapamiętała. Samo patrzenie na niego sprawiało, że Vivian robiło się gorąco.
– Dobrze cię widzieć, Sawyer. – Mort podszedł do przybysza i uścisnął jego dłoń. – W samą porę.
– Miło pana znowu zobaczyć, panie Woolsey – powiedział Sawyer, serdecznie ściskając dłoń Morta. – Planowałem być wcześniej, ale ranczer z rezerwatu uznał, że ten poranek to idealny moment na spęd bydła autostradą.
– Nie martw się spóźnieniem. I nie trzeba mi „panować”. Nazywaj mnie po prostu Mort, jak wszyscy tutaj. No, wszyscy z wyjątkiem Viv, bo ona czasem mówi na mnie tak, że wolałbym tego nie powtarzać – zażartował, po czym skinął na Vivian, by podeszła bliżej. – Viv, pozwól, że ci przedstawię twojego nowego partnera.
Vivian była pewna, że znalazła się w równoległej rzeczywistości. Wzięła głęboki oddech i zmusiła się, by podejść do obu mężczyzn.
– Viv, to jest Sawyer Whitehorse. Będzie z tobą pracował, dopóki Louis nie stanie na nogi. Sawyer, to jest Vivian Hollister.
Mężczyzna od razu się uśmiechnął i wyciągnął do niej rękę. Vivian zwalczyła pokusę wytarcia swojej spoconej dłoni o spodnie i wymieniła z nim uścisk.
– Miło mi panią poznać, pani Hollister – powiedział. – Z tego co słyszałem, ciężko będzie zastąpić Louisa. Ale zrobię, co w mojej mocy.
Mimo że na zewnątrz było zimno, dłoń Sawyera była ciepła i dawała oparcie niczym rozgrzana słońcem skała.
– Mnie również, panie Whitehorse. Ja… Hm. Dowiedziałam się, że będę miała nowego partnera na chwilę przed tym, jak pan tu wszedł. Ale skoro już pan tu jest, to witam w Parku Stanowym Lake Pleasant. Mam nadzieję, że miło spędzi pan tu czas.
Nadal trzymał jej dłoń w swojej, a jego uśmiech tylko się poszerzał. Uwadze Vivian nie umknął dołeczek w jego prawym policzku. Czy w tym mężczyźnie było cokolwiek nieatrakcyjnego? Jak dotąd niczego takiego nie dostrzegła.
Nosił zieloną kurtkę myśliwską z naszywkami służb, która podkreślała jego szerokie ramiona i umięśnioną klatkę piersiową. Spodnie jego dobrze dopasowanego munduru podkreślały wąskie biodra i długie, umięśnione uda.
Cholera. Sawyer Whitehorse miał na sobie mundur, jaki nosił każdy tutejszy strażnik. Dlaczego więc on wyglądał w nim tak seksownie?
– Dziękuję, pani Hollister – rzekł. – Nie mogę się już doczekać.
Mort uśmiechnął się. Wydawał się zadowolony z przebiegu ich rozmowy.
– Nie sądzicie, że powinniście przejść na ty? Gościom parku może wydać się dziwne, że zwracacie się do siebie tak formalnie.
– Nie mam nic przeciwko – powiedział Sawyer, posyłając w stronę Vivian kolejny szeroki uśmiech.
Czy w jego ciemnych oczach pojawił się błysk? Dobry Boże, o czym myślał ten człowiek? Nie zdawał sobie sprawy, że była kilka lat starsza od niego? Poza tym przez następne sześć miesięcy miała być jego partnerką w życiu zawodowym, a nie prywatnym.
– Mów mi Vivian – powiedziała, pospiesznie wyrywając dłoń z jego ciepłego uścisku.
– Tak lepiej – powiedział z aprobatą Mort. – Myślę, że... – W tym momencie telefon na jego biurku zadzwonił. – Przepraszam. To coś ważnego. Nie muszę wam mówić, co macie robić. Viv, oprowadź Sawyera i opowiedz mu, co i jak.
Mort zajął się rozmową telefoniczną, a Vivian podeszła do wieszaka przy wejściu do biura i wzięła swoją kurtkę oraz kapelusz.
Kiedy wkładała kurtkę, Sawyer szybko podszedł do niej, by pomóc jej z rękawem. Jego dłonie wodzące po materiale na jej ramionach sprawiły, że jej zabiło szybciej.
Żaden z jej kolegów nigdy nie potraktował jej tak szarmancko. Nie okazywali jej specjalnych względów, bo była kobietą. I tego właśnie chciała. Aż do teraz. Aż do momentu, gdy przez drzwi wszedł Sawyer Whitehorse z jego grzesznie seksownym uśmiechem. To, że potraktował ją jak damę, sprawiło, że poczuła się wyjątkowa.
Weź się w garść, Viv. Od lat nie myślałaś o mężczyznach i na pewno nie powinnaś myśleć teraz. Będą z tego tylko kłopoty.
– Dzięki – mruknęła, po czym odwróciła się twarzą do niego. – Jesteś gotów do wyjścia czy musisz najpierw coś załatwić w biurze?
– Jestem gotowy. Po prostu prowadź.
Kiedy po raz pierwszy na niego spojrzała, wydawało jej się, że jego oczy są równie czarne, jak jego włosy. Ale teraz, gdy stała tuż przy nim, spostrzegła, że tak naprawdę mają kolor mocnej kawy w odcieniu ciepłego brązu. Jego rzęsy były gęste i ciemne, podobnie jak brwi, które w tej chwili były uniesione w oznace rozbawienia.
Vivian poprawiła kapelusz na długich, kasztanowych włosach i zawiązała sznurek pod brodą.
– Mam nadzieję, że Mort powiedział ci, że nie mam w zwyczaju wracać do biura na lunch. Część parku, za którą odpowiadam ja i Louis, jest zbyt daleko, by tracić na to czas i benzynę. Wziąłeś coś do jedzenia?
– Mam lunch w samochodzie. Zwykle staram się planować z wyprzedzeniem.
Założył kapelusz, a następnie otworzył przed nią drzwi. Kiedy go mijała, poczuła słaby zapach mydła, szałwii i jakichś ostrych, męskich perfum. Zapach przywodził na myśl obrazy dzikiej przyrody i seksu tuż przy tlącym się ognisku.
Co? Skąd w jej głowie takie myśli? I jak w ogóle zdoła przetrwać z Sawyerem Whitehorse'em choćby jeden dzień, a co dopiero sześć miesięcy?
Vivian odrzuciła te pytania na bok i przeszła przez drzwi z irytującą świadomością, że Sawyer idzie tuż za nią.
Na przejrzystym, błękitnym niebie świeciło słońce, a północny wiatr był łagodny nawet jak na grudzień w Arizonie. Vivian zapięła kurtkę i żwawym krokiem poszła do zaparkowanego na lewo od budynku SUV-a. Obok stał czarny ford. Nie widziała wcześniej tego pojazdu, mogła więc tylko przypuszczać, że należał do Sawyera.
– Skoczę po lunch i zaraz do ciebie przyjdę – powiedział. Szedł długimi krokami, zwinnie jak kot.
– Jasne – odpowiedziała. – Poczekam na ciebie w SUV-ie.
Skręcił, by zabrać rzeczy ze swojego auta, a Vivian pospieszyła, by zająć miejsce za kierownicą samochodu służbowego. Zanim Sawyer wrócił, miała już włączony silnik i zapięte pasy.
Schował za siedzeniem pudełko z lunchem i parę skórzanych rękawiczek, a potem zerknął na Vivian.
– Zwykle to ty prowadzisz?
Spojrzała na niego.
– Co to za pytanie?
Uśmiechnął się. Kontrast jego prostych, białych zębów i ciemnej skóry sprawił, że Vivian nie była pewna, czy jej oddech nie przyspieszył.
– Sądząc po wyrazie rwojej twarzy, uważasz moje pytanie za seksistowskie – stwierdził.
– Nie! To znaczy, nie o tym mi chodziło – odparła. – Właściwie pomyślałam, że to dobry moment, żeby chwilę porozmawiać, zanim zaczniemy pracę.
Rozsiadł się w fotelu i założył ręce na piersiach. Vivian starała się nie patrzeć na jego umięśnione ramiona, ale zwróciła uwagę na brak obrączki na jego palcu.
Chyba się nie spodziewałaś się, że taki mężczyzna jest żonaty, co, Vivian? Wygląda jak dziki mustang.
– Dobrze, Vivian. Mów dalej. Mam tyle samo czasu, co ty.
– W porządku – powiedziała, oparła się chęci oblizania ust, po czym zastanowiła się, jak by tu zacząć. – Tak jak wspomniałam, nie wiedziałam, że się pojawisz. Cały ten pomysł z nowym partnerem mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że będę pracować sama.
Brązowe oczy wędrowały po jej twarzy, ale Vivian usilnie unikała ich spojrzenia. Unikała też myślenia o tym, jaki byłby w dotyku jego gładko ogolony policzek.
– Tego właśnie chciałaś? – zapytał. – Pracować sama?
Odchrząknęła i spróbowała zebrać myśli.
– Nie do końca. Louisowi wydawało się, że to tylko niegroźne złamanie. Sądził, że wróci do pracy za dwa, trzy tygodnie. Przyzwyczajenie się do pracy z nowym partnerem wymaga czasu i…
– Cierpliwości.
– Tak, myślę, że to odpowiednie słowo. Sądziłam, że będzie mi łatwiej w pojedynkę.
– Czy miałaś wielu partnerów, odkąd zostałaś strażniczką?
– Tylko Louisa. A ty?
– Trzech. Pierwszy przeszedł na emeryturę. Drugi przeniósł się na północ stanu. No i teraz mam ciebie.
Sposób, w jaki powiedział „ciebie” sprawił, że Vivian niemal zadrżała. Sięgnęła po pokrętło ogrzewania.
– Rozumiem. Jak długo jesteś strażnikiem?
– Dziewięć lat. Odkąd skończyłem dwadzieścia.
Domyślała się, że był po dwudziestce, i miała rację. Chociaż jego wiek nie miał nic wspólnego z ich pracą, Vivian poczuła się żałośnie stara.
– Marszczysz czoło – zauważył. – Co się dzieje? Coś nie tak, że mam dwadzieścia dziewięć lat?
– Po prostu jesteś bardzo młody.
W porównaniu ze mną, prawie dodała.
Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, aż w końcu spytał:
– A ty jak długo jesteś strażniczką?
– Tyle, co ty, ale zaczęłam później. Mam trzydzieści pięć lat.
Wzruszył ramionami, jakby wiek Vivian był nieistotny. Zapewne dla niego tak rzeczywiście było.
– Nie musiałaś mi mówić, ile masz lat – powiedział, po czym uśmiechnął się, stanowczo zbyt sugestywnie. – Wyglądasz o wiele młodziej.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, nie wiedząc, czy powinna zakląć, czy wybuchnąć śmiechem.
– Czy to miał być komplement?
– To tylko fakty, proszę pani.
Zorientowała się, że jeśli tego nie powstrzyma, to Sawyer zaraz zacznie z nią flirtować. A z tym mogłaby sobie nie poradzić. Nie z tym mężczyzną.
Zwróciła się twarzą do niego.
– Słuchaj, Sawyer. Nie mam pojęcia, czy twoi byli partnerzy byli mężczyznami, czy kobietami, ani jakie relacje cię z nimi łączyły. Ale musisz wiedzieć, że nie będzie między nami żadnego flirtowania, umawiania się, nic z tych rzeczy. Będziemy razem tylko pracować. Zrozumiano?
– Po to tu jestem – odpowiedział wesoło. – Znam zasady. Ręce przy sobie. Żadnego flirtowania. Żadnego umawiania się. I niczego innego.
Nabijał się z niej. Sprawił, że poczuła się jak pruderyjna stara panna, która boi się, że mężczyzna choćby spojrzy w jej stronę. Cholera.
Znów zabrał głos:
– Wiesz, że kiedy się denerwujesz, jesteś jeszcze ładniejsza?
Zacisnęła usta i spojrzała na przednią szybę auta. Cholerny Mort. Co on sobie myślał, przyjmując na miejsce Louisa kogoś takiego? Dlaczego nie mógł wybrać jakiegoś starszego mężczyzny, który nie pożerałby jej wzrokiem za każdym razem, gdy na niego spojrzała?
– Dlaczego uważasz, że się denerwuję? – zapytała.
Pochylił się w jej stronę i przyjrzał jej twarzy.
– Bo złote plamki w twoich zielonych oczach migoczą ogniem, a twoje policzki zrobiły się mocno czerwone.
O co chodziło z tym facetem? Chciała być oburzona, ale skrycie pochlebiało jej, że tak ją komplementował.
Chyba za długo była bez mężczyzny. Tak by to podsumował jej młodszy brat, Holt.
– Naprawdę? – spytała.
– Jasne. Będziemy świetnymi partnerami – rzekł, po czym wskazał na dźwignię zmiany biegów. – Nie sądzisz, że powinnaś nas stąd zabrać? Tracimy czas.
Odsunęła się od niego, wrzuciła wsteczny i wcisnęła pedał gazu. Jeśli Mort przypadkiem wyjrzy przez okno i ujrzy żwir sypiący się spod opon, to bardzo dobrze, pomyślała ze złością. To on wpakował ją w ten koszmar.