Gwiazdkowy prezent
Przedstawiamy "Gwiazdkowy prezent" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE EKSTRA.
Oczarowana przystojnym greckim architektem Alexem Antonidesem, Daisy uległa nastrojowi chwili i spędziła z nim noc. Pragnęła miłości, małżeństwa i dzieci, czyli wszystkiego tego, czego Alex unikał jak ognia. Zostawił ją ze złamanym sercem. Po pięciu latach ponownie wkracza w jej życie…
Fragment książki
Alexandros Antonides odczytał nazwisko, adres i numer telefonu nabazgrane na wymiętej kartce. Kusiło go, by z powrotem wsunąć ją do kieszeni albo najlepiej wyrzucić. Na miłość boską, nie potrzebował swatki! Kolejny raz zgniótł w dłoni skrawek papieru i popatrzył przez okno taksówki, jadącej Ósmą ulicą w kierunku północnym. Opuścili właśnie centrum Manhattanu. Najchętniej kazałby taksówkarzowi zawrócić, lecz zamiast tego usiadł wygodnie i kolejny raz rozprostował świstek.
Daisy Connolly. Jego kuzyn Lukas zapisał adres jej biura matrymonialnego miesiąc wcześniej, podczas rodzinnego zjazdu w domu jego rodziców w Hampton.
– Znajdzie ci idealną żonę – zapewnił.
– Skąd ta pewność? – spytał Alex z powątpiewaniem, znacząco rozglądając się po wnętrzu, w którym nie zastał śladu narzeczonej czy choćby dziewczyny kuzyna.
– Widziałem rezultaty jej pracy. Studiowaliśmy razem. Już wtedy kojarzyła pary. W mgnieniu oka ocenia, kto do kogo pasuje. Nie mam pojęcia, jak to osiąga. Przez czary, wróżenie z fusów? Trudno powiedzieć. W każdym razie zadzwoń do niej, jeżeli w ogóle chcesz się żenić.
– No dobra, w ostateczności spróbuję – mruknął Alex z niechęcią.
– Moim zdaniem najwyższy czas – skomentował Lukas. – Ile narzeczonych miałeś w zeszłym roku?
– Dwie, nie licząc Imogen – wycedził Alex przez zaciśnięte zęby.
Imogen była wspaniała, ale nie kochała Alexa ani on jej. Poszła na randkę z rozpaczy, ponieważ jej ukochany stchórzył w ostatniej chwili. Lecz kiedy odzyskał zdrowy rozsądek i poprosił ją o rękę, natychmiast przyjęła oświadczyny. Alex uważał, że popełnia głupstwo, ale uprzejmie życzył jej szczęścia. Przypuszczał, że zakochana do szaleństwa w niestałym młodzieńcu dziewczyna naprawdę będzie go potrzebowała.
Lukas przez chwilę bacznie obserwował twarz Alexa.
– Dwie narzeczone w ciągu jednego roku to niemało. Moim zdaniem już potrzebujesz fachowej pomocy – orzekł po chwili namysłu.
Jego kuzyni, Elias i PJ, pokiwali głowami z aprobatą.
Alex tylko prychnął, zniecierpliwiony. Nie szukał idealnej kandydatki tylko odpowiedniej. Miał trzydzieści pięć lat. Uznał, że najwyższy czas zmienić stan cywilny. Mężczyźni z jego rodziny nie żenili się młodo. Korzystali z uroków kawalerskiego życia, póki nie dojrzeli do założenia rodziny. Alex w młodości postanowił, że pozostanie kawalerem. Lubił podboje, pociągała go zmienność, lecz ostatnio przestał odczuwać radość z polowania. Doszedł do wniosku, że szkoda wysiłku.
Choć nie miałby kłopotów ze znalezieniem partnerki do łóżka, zbrzydły mu jednorazowe przygody. Uważał je za wulgarne, szczeniackie, niegodne dojrzałego, odpowiedzialnego mężczyzny.
Powinien znaleźć sobie żonę, jak każdy Antonides. Nawet lekkomyślny PJ już nosił obrączkę. Prawdę mówiąc, ożenił się w tajemnicy przed rodziną kilka lat temu. Najmłodszy, Lukas, niezależny duch, który wyjątkowo cenił sobie swobodę, z pewnością wkrótce pójdzie w jego ślady.
Alex w ubiegłym roku zrobił rachunek sumienia. Wolał spędzać czas przy desce kreślarskiej niż biegać za kobietami, co bynajmniej nie oznaczało, że przed nim uciekały. Wręcz przeciwnie. Najtrudniej było im wybić z głowy nadzieje na wielką miłość. Doszedł do wniosku, że najprościej byłoby znaleźć odpowiednią osobę, jasno określić zasady, wziąć ślub i żyć dalej po swojemu.
Nie miał wygórowanych wymagań. Szukał sympatycznej, niewymagającej kandydatki, której wystarczy miły, niewymagający mąż. Nie pragnął miłości, nie planował potomstwa. Nie potrzebował komplikacji. Będzie dzielił z małżonką stół i łoże, uczestniczył w rodzinnych i oficjalnych przyjęciach. Obecnie mieszkał w kawalerskim mieszkaniu, które wyremontował na Brooklynie nad swoją pracownią, ale po ślubie chętnie poszuka innego, bliżej jej miejsca pracy. Ponieważ dostosowanie do nowych sytuacji przychodziło mu łatwo, nie przewidywał kłopotów ze znalezieniem chętnej kandydatki.
Życie pokazało, że to nie takie proste. Prawniczka poszła z nim na kolację tylko po to, żeby wysondować, czy nie zdoła go nakłonić do ojcostwa. Dentystka nie ukrywała, że nie cierpi swojego zawodu i marzy tylko o tym, żeby go porzucić, by zostać żoną i matką. Melissa, maklerka giełdowa, oświadczyła wprost, że jej biologiczny zegar tyka, dlatego zamierza w przeciągu najbliższego roku zajść w ciążę. Alexowi starczyło przytomności umysłu, by uprzytomnić jej, że taka opcja w ogóle nie wchodzi w grę. Oczywiście nie umówiła się na następną randkę, podobnie jak poprzednie rozliczne kandydatki.
Nie pozostało mu więc nic innego, jak zawitać do owej Daisy.
Dawniej znał jedną Daisy, jasnowłosą, roześmianą, o błękitnych oczach, lśniących jak gwiazdy. Spędził z nią jeden weekend kilka lat temu. Wzdychała namiętnie, słodko całowała i chciała za niego wyjść. Może to zrządzenie losu. Być może ta nowa Daisy znajdzie mu żonę.
– Potraktuj to jak zadanie, jak jedno ze zleceń w pracy – doradził praktyczny Elias.
Alex uznał, że to doskonały pomysł. Podwładni z pracowni architektonicznej wykonywali za niego zadania, na które brakowało mu czasu. Wypełniali rozkazy, sprawdzali teren, otoczenie, jakość materiałów, selekcjonowali informacje. Potem przedstawiali mu wyniki analiz i pozostawiali dokonanie wyboru.
Powierzenie wstępnej selekcji fachowej sile oszczędziłoby mu zachodu i niezręcznych sytuacji. Spotykałby się jedynie z wybranymi kandydatkami, żeby zadecydować, która stanowi najlepszy materiał na żonę. Szkoda, że wcześniej nie odwiedził Daisy Connolly, ale rzadko bywał w Upper West Side. Dopiero dziś na tyle wcześnie skończył pracę nad projektem w najbliższej okolicy, że mógł do niej zajrzeć w godzinach pracy.
Dwadzieścia minut później wysiadł z taksówki. Miał nadzieję, że jeszcze nie poszła do domu. Nie uprzedził jej o planowanej wizycie. Zostawił sobie drogę odwrotu na wypadek, gdyby coś go zraziło w najbliższym otoczeniu.
Ale szacowna, willowa dzielnica Nowego Jorku w sąsiedztwie Muzeum Historii Naturalnej, otoczona cztero- i pięciopiętrowymi kamienicami z czerwonego piaskowca, wyglądała jak z eleganckiego katalogu. Liście drzew, ocieniających uliczkę, przybrały w październiku różne odcienie złocistych kolorów. Wprawne oko architekta doceniło urodę tego miejsca.
Kiedy trzy lata temu wyjechał z Europy za ocean, kupił sobie mieszkanie w ponad dwudziestopiętrowym drapaczu chmur dwa kilometry na południe od zachodniego Central Parku, żeby z lotu ptaka podziwiać panoramę miasta.
Przed dwoma laty wykorzystał okazję do przeprowadzki. Zlecono mu wyburzenie przedwojennego biurowca na Brooklynie w pobliżu miejsca zamieszkania jego kuzynów, Eliasa i PJ. Alex namówił klienta na sprzedaż nieruchomości, znalazł mu w zamian inną działkę, zaprojektował na niej budynek według jego życzenia, a ten przedwojenny wyremontował dla siebie. Urządził sobie biuro na parterze, a mieszkanie na czwartym piętrze, co dało mu poczucie przynależności do miejskiej społeczności.
Dzielnica Daisy sprawiała podobnie przytulne wrażenie, z pralnią na jednym rogu i restauracją na drugim. Minął niewielki plac zabaw ze sprzętem do wspinaczki, huśtawką i zjeżdżalnią. Na jednej z kamienic ogrodnik z mieszkania na otoczonym ogródkiem parterze reklamował nasiona i sadzonki z własnej hodowli. Obok kręgarz oferował swoje usługi.
Lecz biuro matrymonialne nie zamieściło żadnej reklamy. Trzy piętra kamienicy ze złocistego kamienia, jaśniejszego od czerwonego piaskowca, miały wykusze okienne. Dwa wyższe, znacznie skromniejsze, zaprojektowano z pewnością jako mieszkania dla służby. Koronkowe firanki w oknach cieszyły oko, nie ujmując budowli nobliwego wyglądu. Ani śladu znaków zodiaku czy kryształowych kul. Alex odetchnął z ulgą, stwierdziwszy brak magicznych akcesoriów, co oznaczało, że owa Daisy Connolly nie uprawia czarów, jak podejrzewał Lukas.
Wziął głęboki oddech, otworzył drzwi klatki schodowej i wkroczył do środka. W wąskim korytarzyku odnalazł tabliczkę z nazwiskiem pod numerem pierwszym i nacisnął przycisk dzwonka.
Przez pół minuty nikt nie otwierał. Alex zazgrzytał zębami, zły, że zmarnował wolne popołudnie na podróż do Upper West Side. Już miał odejść, gdy usłyszał szczęk zasuwy. Wkrótce ujrzał smukłą, uśmiechniętą kobietę. Lecz uśmiech zgasł na jej ustach i krew odpłynęła z twarzy, kiedy spojrzała mu w oczy.
– Alex? – wykrztusiła.
Alex rozpoznał miodowy odcień włosów, intensywny błękit oczu. Powróciły wspomnienia słodkich pocałunków.
– Daisy?
Alex tutaj? Niemożliwe! Wykluczone! – myślała Daisy gorączkowo. Lecz stał przed nią we własnej osobie, wysoki, smukły, muskularny i nieodparcie męski. Dlaczego nie wyjrzała przez okno, kto przyszedł, zanim podeszła do drzwi? Odpowiedź przyszła sama: Alexandros Antonides należał do przeszłości. Nie przyszło jej do głowy, że kiedykolwiek stanie na jej progu.
Oczekiwała Philipa Canavarry’ego. Miesiąc wcześniej na plaży zrobiła dla jego rodziny serię zdjęć, przedstawiających Phila i jego żonę Lottie z dziećmi. Półtora tygodnia temu wybrali te, które chcą wywołać. W południe Phil zapytał, czy może wpaść po pracy po odbiór.
Kiedy za dwadzieścia szósta zadzwonił dzwonek, Daisy podeszła do drzwi z uśmiechem i teczką, która wypadła jej z ręki, gdy ujrzała Alexandrosa Antonidesa. Z mocno bijącym sercem przykucnęła i zaczęła zbierać fotografie z podłogi. Musiała czymś zająć ręce, żeby ochłonąć po wstrząsie. Co tu robił, do diabła? Nie widziała Alexa od lat i nie spodziewała się go więcej w życiu zobaczyć. Wstrzymała oddech, gdy schylił się i zaczął jej pomagać.
– Zostaw – rozkazała. – Sama sobie poradzę.
– Nie. – Wypowiedział to jedno krótkie słowo tak samo stanowczym tonem jak pięć lat temu, kiedy odarł ją ze złudzeń.
Szorstki, zmysłowy baryton z lekkim obcym akcentem oczarował ją, gdy go po raz pierwszy usłyszała. Sądziła, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Potem przestała wierzyć w bajki.
Najgorsze, że teraz równie silnie na nią działał. Lecz zdążyła już zmądrzeć. Wiedziała, że nie wolno jej ulec jego zwodniczemu urokowi. Podniosła z podłogi ostatnie zdjęcie i wstała.
– Co tu robisz? – spytała.
– To ty jesteś Daisy Connolly? – odpowiedział pytaniem, równie zaskoczony jak ona.
– Dlaczego cię to dziwi?
Zanim padła odpowiedź, odetchnęła z ulgą na widok męskiej sylwetki za plecami Alexa. Obdarzyła nowo przybyłego promiennym uśmiechem, niczym rycerza, spieszącego na ratunek.
– Wejdź, Phil, proszę! – zachęciła.
Alex zerknął przez ramię, po czym spytał bezceremonialnie, jakby miał do tego prawo:
– Kto to jest?
– Przepraszam, jeżeli przyszedłem nie w porę – odrzekł zmieszany przybysz.
– W niczym nie przeszkadzasz – zapewniła Daisy. – Kiedy zadzwonił dzwonek, myślałam, że to ty. Niestety, upuściłam twoje zdjęcia, ale zrobię ci nowe odbitki.
– Nie trzeba. Pewnie nic im się nie stało. – Wyciągnął po nie rękę, ale Daisy przycisnęła je do piersi.
– Nie oddam ci ich w takim stanie. Zasługujecie z Lottie na najlepszą jakość.
Byli jedną z pierwszych par, jakie skojarzyła. Lottie pracowała jako charakteryzatorka, gdy podjęła pierwszą pracę po szkole w pracowni fotograficznej. Phil rozliczał jej podatki. Daisy traktowała ich niemal jak własne dzieci, choć byli od niej starsi. Dałaby z siebie wszystko, żeby ich zadowolić.
– Za dwa dni przyślę wam nowe do domu przez kuriera – obiecała.
– Lottie czeka na nie z niecierpliwością – zaprotestował Phil po chwili wahania.
– No to je zabierz, ale i tak dostaniecie nowe. Przeproś ją ode mnie za zwłokę.
Phil obejrzał zdjęcia, wcisnął do teczki, po czym popatrzył z troską na pobladłą twarz zwykle opanowanej, pogodnej i nieustraszonej Daisy. Lottie bardzo w nią wierzyła.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak, oczywiście – skłamała.
– Niech się pan nie martwi – zawtórował jej Alex, obejmując Daisy ramieniem. – Przeżyła wstrząs, ale szybko dojdzie do siebie. Zaopiekuję się nią – dodał na widok niepewnej miny gościa.
– Dobrze. Niech pan o nią zadba. – Phil pospiesznie się pożegnał.
– Wielkie dzięki – prychnęła Daisy, kiedy zostawił ich samych.
Mimo że szybko oswobodziła się z objęć Alexa, nadal czuła ciepło jego ciała.
– Chyba los mi cię zesłał, Daisy – powiedział Alex.
Własne imię zabrzmiało w uszach Daisy trochę jak drwina, a trochę jak pieszczota.
– Dlaczego tak sądzisz? – spytała ostrożnie.
– Właśnie szukam żony – odparł z szelmowskim uśmieszkiem, jakby oczekiwał, że zaraz padnie mu w ramiona.
– Życzę powodzenia – odburknęła, krzyżując ręce na piersi w obronnym geście. Doskonale pamiętała, jak oświadczył bez ogródek, że nie planuje założenia rodziny.
– To nie oświadczyny – zastrzegł.
– Wiem.
Daisy dawno wyrosła z romantycznych marzeń. Pięć lat temu nie pozostawił jej złudzeń.
Była druhną na ślubie współmieszkanki z czasów studiów, a pan młody poprosił Alexa na drużbę w zastępstwie chorego kolegi. W chwili, gdy dwudziestotrzyletnia Daisy napotkała gorące spojrzenie przystojnego Greka, uwierzyła, że spotkała miłość swego życia, tak jak matka i siostra.
Rodzice zawsze powtarzali, że od momentu poznania wiedzieli, że zostali dla siebie stworzeni. Julie, siostra Daisy, poznała przyszłego męża Brenta w ósmej klasie. Wzięli ślub zaraz po maturze, a po dwunastu latach małżeństwa nadal równie mocno się kochali.
Oczywiście Daisy nie wyjawiła swoich nadziei na weselu nowo poznanemu mężczyźnie. Ale kiedy panna młoda poprosiła ją o odstawienie swojego samochodu na Manhattan, bez wahania wyraziła zgodę, gdy zapytał, czy może z nią pojechać.
Przegadali całą drogę. Młody architekt, zatrudniony w międzynarodowej firmie, z pasją opowiadał o swych życiowych planach. Pragnął łączyć stare z nowym, godzić piękno z funkcjonalnością i projektować budynki, przemawiające do wyobraźni, zapewniające ludziom komfort psychiczny. Kiedy przedstawiał swoje życiowe cele, oczy mu błyszczały. Daisy w pełni podzielała jego entuzjazm.
Alex słuchał jej równie uważnie. Pracowała wtedy dla Finna MacCauleya, jednego z czołowych fotografów w świecie mody. Wiele się tam nauczyła, nabrała niezbędnego doświadczenia. Traktowała tę posadę jako praktykę, ponieważ podobnie jak Alex marzyła o założeniu własnej działalności. Wybrała już swą przyszłą niszę.
– Będę fotografować ludzi podczas pracy, zabawy i wypoczynku, rodziny, dzieci. Tobie też chciałabym zrobić kilka zdjęć – poprosiła. Nie dodała tylko, że pragnie zatrzymać przynajmniej jego wizerunek na zawsze.
– Proszę bardzo, kiedy tylko zechcesz – odrzekł bez wahania.
Po odstawieniu auta koleżanki Daisy zabrała Alexa metrem do mieszkania w Soho. Podnajęła je od studentki stomatologii, która wyjechała na półroczną praktykę zagraniczną.
W wagonie ujął jej dłoń, gładził palce kciukiem, a potem pochylił głowę i musnął jej usta wargami. Delikatny, zapraszający pocałunek rozpalił w niej ogień. Gdy odchylił głowę, wstrzymała oddech. Jego gorące spojrzenie wyrażało te same pragnienia, które odczuwała po raz pierwszy w życiu.
Nie zwykła wskakiwać mężczyznom do łóżka na skinienie. Tylko raz uległa pokusie, ale doznała rozczarowania. Na próżno powtarzała sobie, że nie warto ryzykować kolejnego. Nie starczyło jej siły woli, żeby zaprotestować, kiedy pocałował ją na chodniku. Słodkie, czułe pocałunki obiecywały nieziemskie rozkosze. Nigdy wcześniej nie pozwoliła sobie na taką śmiałość. Lecz teraz, spragniona dalszego ciągu, w pośpiechu niemal zawlokła go do wynajętego mieszkania.
Jednakże kiedy zamknęła za sobą drzwi, opuściła ją odwaga.
– Pozwól, że najpierw zrobię ci zdjęcia – poprosiła.
– Dobrze, jeżeli tego chcesz – odparł z figlarnym uśmieszkiem.
Oczywiście pragnęła zupełnie czego innego, tak jak on. Ale potrzebowała gry wstępnej. Krążyła wokół niego z aparatem w ręku, podchodziła i odchodziła, z uśmiechem lub z poważną miną, podczas gdy Alex obserwował ją spod półprzymkniętych powiek. Namiętne spojrzenie wyraźnie mówiło, jak bardzo jej pragnie. Temperatura w pokoju rosła z każdą sekundą, doprowadzała krew w jej żyłach niemal do wrzenia.
W końcu Alex wyjął jej z ręki aparat i wycelował w nią obiektyw. Uchwycił wyraz twarzy, w pełni oddał żądzę, która w niej płonęła. Następnie zdjął marynarkę, rozpiął guziki koszuli i zamek błyskawiczny jej sukienki. Zanim opadła na ziemię, Daisy odebrała mu aparat, nastawiła samowyzwalacz i objęła go ramionami.
Obraz wtulonej w siebie pary prześladował ją potem przez lata.
Lecz w tamtej chwili myślała tylko o nim. Zrzuciła resztę ubrania. Wkrótce już nic ich nie dzieliło. Alex ułożył ją na łóżku, dotykał, całował i pieścił do utraty tchu. Onieśmielenie Daisy minęło jak ręką odjął. Bez najmniejszych oporów, bez cienia wątpliwości badała w nieskończoność każdy skrawek gładkiej skóry, zanim poszybowali ku szczytom rozkoszy.
Gdy leżeli potem spleceni, czuła, że spotkała tego jedynego, jak wcześniej matka i siostra. Pokochała Alexa od pierwszego wejrzenia.
Gawędzili do bladego świtu. Wśród pocałunków i czułości wymieniali wspomnienia z dzieciństwa, najpiękniejsze i najsmutniejsze. Opowiedziała mu, jak dziadek podarował jej pierwszy aparat fotograficzny, gdy skończyła siedem lat, i o śmierci uwielbianego taty minionej zimy. Alex wyznał, że kiedy pierwszy raz wszedł na szczyt góry, myślał, że może zdobyć cały świat i o tym, że w wieku dziesięciu lat stracił trzynastoletniego brata, który zmarł na białaczkę.
Później znów się kochali, raz i drugi.
Myślała, że spotkała mężczyznę swych marzeń, prawdziwą bratnią duszę. Poślubi go, obdarzy miłością i dziećmi, zestarzeją się razem. Wierzyła w to głęboko, póki nie wypowiedziała na głos swych myśli. Pamiętała ten niedzielny poranek, jakby to było wczoraj.
W końcu usnęli o świcie.