To powinna być historia Herkulesa: jego dwunastu prac, niezliczonych przygód – Historia powszechnie uwielbianego bohater, prawda? No, ale nie jest.
To historia wszystkich innych:
Alkmeny - matki Herkulesa (stale towarzyszą jej zbrodnie)
Megary - żony Herkulesa (opowie wam o ich małżeństwie)
Hylasa - pierwszego przyjaciela Herkulesa (byli czymś więcej niż tylko przyjaciółmi)
Eurysteusza - nadzorował prace Herkulesa (chociaż nigdy się o to nie prosił)
Jego przyjaciół i wrogów, jego żon, dzieci, kochanek i kochanków, bogów, rywali i ofiar. Pora usłyszeć ich historie.
Opowiedziana z humorem i czułością (niekiedy szokująca) nowa wersja klasycznego mitu o Herkulesie udziela głosu wszystkim tym postaciom, które dotychczas milczały.
Fragment tekstu:
Amfitrion I
Pragnęliśmy córki. Moja żona Alkmena i ja pochodzimy od herosów, co brzmi imponująco, lecz oznacza głównie to, że historia naszej rodziny była pełna pożarów, chwały i przedwczesnych śmierci.
Tak więc zdarzyło się pewnej nocy, że nasze ciała się splotły.
– Chciałbym, żebyśmy najpierw spłodzili dziewczynkę – wyszeptałem, jakby to było coś wstydliwego.
Jednak potomkom herosów nic nie przychodzi gładko, więc urodzili się bliźniacy.
Ich poczęcie zajęło trzy noce, choć w pewnym sensie jedną.
Alkmena była niezwykłą kobietą, dwakroć bystrzejszą ode mnie. Potrafiła myśleć o tysiącu rzeczy naraz i zawsze wiedziała, która z nich jest najważniejsza. Była też nadzwyczaj urodziwa. Wysoka i smukła, miała muskularne ramiona, oczy, które wszystko widziały, i kochała mnie. Jestem pewien, że żaden inny mężczyzna nie znalazł takiej piękności.
Może więc nie powinno mnie zaskoczyć, że przykuła uwagę boga – samego władcy Zeusa. A jednak mnie zaskoczyło, gdyż kiedy pojawił się przy niej, przybrał rysy mojej twarzy.
Istniała przepowiednia głosząca, że nadejdzie czas, gdy narodzi się potomek Zeusa, który będzie władał tymi wszystkimi, którzy są wokół niego. Nie wiem, dlaczego Zeus przywiązywał taką wielką wagę akurat do tej przepowiedni – przecież wszyscy jego potomkowie mieli zostać władcami – ale lepiej nie zadawać pytań bogom. Zeus postanowił, że właśnie ten syn powinien zyskać szczególnie imponujący rodowód, więc zwrócił się ku mojej, zrodzonej z herosów, żonie.
Obecnie jestem już starszy i miałem dość czasu, by pogodzić się z tym, co zaszło. Bardzo się starałem nie gniewać się na nią. Wiem, że logicznie rzecz biorąc, w niczym nie zawiniła, gdyż władca bogów pojawił się przy niej pod postacią jej męża, jednak dręczą mnie wątpliwości. Czy miał również moje nawyki? Moje myśli i słowa, mój sposób poruszania się?
Tej nocy, gdy Zeus zjawił się przy mojej żonie – czy zapukał do naszych drzwi? – świat ogarnął mrok.
Przebywałem wtedy daleko, starałem się zdobyć sławę jako dowódca wojskowy, zanim nasza rodzina się powiększy. Chciałem stać się ojcem, z którego dzieci będą dumne.
Ciemności panowały przez trzy dni. Gdy pierwszego dnia nie nadszedł ranek, zignorowaliśmy to. Żartowaliśmy, że Apollo, który powozi rydwanem Słońca, spóźnił się, bo pewnie zatrzymała go jakaś nimfa. Jednak tego popołudnia utrzymująca się ciemność zdusiła nasz śmiech – i rozważaliśmy ściszonymi głosami, czy nadszedł już kres ludzkości. Przypuszczaliśmy, że tytani opuścili więzienie w Tartarze, obalili swoje boskie dzieci i zawlekli je do jeszcze mroczniejszego miejsca niż świat, który zamieszkujemy.
W porze, która powinna być następnym rankiem, ruszyłem konno do domu. Pieprzyć wojnę. Pieprzyć honor. Jeśli to był koniec świata, pragnąłem spędzić go z moją żoną. U kresu podróży bojowy wierzchowiec o rodowodzie równie długim i wspaniałym jak mój, marzył już tylko o pastwisku, lecz to nie miało znaczenia. Gdy w polu widzenia pojawił się mój dom, ujrzałem wschodzące za nim słońce.
Nie traciłem czasu na rozmowę z Alkmeną. Rzuciłem tylko kilka pospiesznych słów wyrażających ulgę, po czym porwałem ją na ręce i zaniosłem do łóżka.
Ale nawet w stanie, w jakim byłem, wychwyciłem ten zapach. Pościel nie była świeża, oględnie mówiąc, ale nie wzbudziło to mojej podejrzliwości. Powiedziałem sobie, że gdy ja przebywałem na wojnie, moja żona czuła się samotna i nie sprała z poduszek mężowskiej woni, a to na wypadek, gdyby miała mnie już więcej nie ujrzeć. Lecz tak się nie stało, cały i zdrów wróciłem do domu.
Cieszyliśmy się nawzajem naszymi ciałami i pomimo wcześniejszego lęku był to ostatni raz, kiedy moja Alkmena zachowywała się ze szczerą prostotą. Gdy się obudziła, przeciągnęła się. Zawsze uwielbiałem sposób, w jaki to robiła – rozpościerała ramiona za sobą, jakby mogła ogarnąć nimi cały świat. Ale tym razem się skrzywiła.
– Nie żebym źle się bawiła ubiegłej nocy – powiedziała. – Ale ta ostatnia runda to jednak było dla mnie trochę za wiele.
I uśmiechnęła się. Kobieta mogłaby nazwać jej wygląd promiennym. Moi żołnierze znaleźliby na to bardziej ordynarne określenie.
– Jaka ostatnia runda? – wymamrotałem sennie, rozkoszując się tym, że leżę we własnym łóżku i mam przy sobie tę kobietę.
Nie ma to jak w domu.
– Ostatnia – powtórzyła powoli, jakby mówiła do idioty.
Kiedy jestem na wpół śpiący, często zachowuję się jak idiota. Gdy jestem całkiem obudzony – rzadziej, ale też się zdarza.
– Przecież była tylko jedna.
– Mój drogi, jeśli taka jest twoja definicja jednej rundy, obawiam się o moje plecy. Tylko dlatego, że to była jedna noc…
– To był ranek – powiedziałem, teraz już marszcząc brwi.
– Tak, ta ostatnia runda była rano. Ale reszta… – Urwała i usta nas obojga uformowały się do słowa „nie”, gdy uświadomiliśmy sobie, że zaszło między nami jakieś okropne, a zarazem groteskowe nieporozumienie. – Powinniśmy pójść do kapłana.
– Chodźmy. – Otoczyłem jej plecy ramieniem, by wiedziała, że ją wspieram.
Kapłan potwierdził wszystko, o czym wam już opowiedziałem, chociaż pod koniec swego orzeczenia nie potrafił spojrzeć Alkmenie w oczy. Dość nerwowy był z niego gość. Dodał też coś o wiele bardziej przerażającego niż jakakolwiek armia potworów, z którą przyszło mi się zmierzyć: BLIŹNIACY.
– Po jednym na każdego ojca – dodał, mając na myśli, że przynajmniej jeden jest mój.
Ale się mylił. Obaj byli moimi synami.
No, to znaczy byli synami Alkmeny, ale ja też miałem w tym swój udział. Nigdy nie uważałem, że Ifikles jest bardziej moim synem niż jego brat. W każdym razie bardzo się starałem tak nie myśleć.
Ciąża zdawała się przebiegać niezwykle trudno i ciężko, ale być może powodem był lęk. Przynajmniej ciotki Alkmeny tak sądziły i wyśmiewały jako paranoję każdych świeżo upieczonych rodziców, ja jednak nie potrafiłem oprzeć się wrażeniu, że coś tu jest nie w porządku.
– Podoba mi się imię Alkajos. Alkajos i Ifikles – powiedziała moja żona, gdy omawialiśmy kwestię ich imion. – Co o tym myślisz?
Osobiście uważałem, że imiona Alkmena, Amfitrion, Alkajos i Ifikles brzmią tak, jakbyśmy tego ostatniego od początku wyróżnili, ale to ona nosiła ich w sobie. Nawet gdyby zechciała nadać obydwu imię Zeus, też bym się zgodził.
– Brzmi cudownie, moja droga.
– Myślę, że byłoby miło, gdyby dzielili ze sobą pokój. Powinni być dla siebie zarówno braćmi, jak i przyjaciółmi.
– Brzmi cudownie, moja droga.
I tak dalej, i tak dalej. Alkmena usiłowała dokonać wyboru, jakby cokolwiek zależało od nas.
Narodziny były kolejną okropną trzydniową męczarnią. Po miesiącach spędzonych na modlitwach i składaniu ofiar bogini narodzin, by zyskać jej błogosławieństwo, Alkmena zrobiła sobie dzień przerwy. Jednak bez względu na to, jak ciężko dyszała, parła i klęła, nic się nie działo. Dopiero w środku nocy wszystko stało się naraz.
Powiedziano mi, że powodem była też ta przepowiednia. Hera ponoć nie chciała, żeby władzę objął uprzywilejowany potomek Zeusa, więc opóźniła jego narodziny, dopóki nie przyszedł na świat syn mojego brata, Eurysteusz. To mnie zabolało. Wprawdzie nie była to wina tego chłopca, jednak pewnego dnia miał objąć władzę nad miastem, które było przeznaczone dla mnie – i nad którym bym panował, gdyby nie wypadek z okresu mojego dojrzewania. Ale to nie ja powinienem się uskarżać, skoro moja żona rodziła przez trzy dni. Tak, całe trzy dni!
Najpierw urodził się nasz najstarszy, syn samego Zeusa. Był duży jak na noworodka, ale to dobrze, gdyż oznaczało, że jest zdrowy. Jego pierwszy krzyk, który natychmiast wydał, wystraszył wszystkie ptaki w promieniu kilku mil. Podaliśmy go jego matce. Z pewnością była wstrząśnięta – bogowie wiedzą, że ja byłem – ale gdy wzięła go na ręce, uśmiechnęła się tak cudownie, jakby cały świat nagle wrócił do normy.
Potem niemal przegapiłem narodziny Ifiklesa. Był drobniejszy, lecz na szczęście także zdrowy i wciąż krzyczał, ile sił w tęgich płucach. Dokonaliśmy tego – to znaczy ona dokonała. Zostaliśmy rodzicami i podawaliśmy sobie nawzajem chłopców, gdy usiłowaliśmy ich umyć.
Alkmena nalegała, żebyśmy ułożyli ich w naszym łóżku.
– Przynajmniej ten pierwszy raz – rzekła z uśmiechem.
– Brzmi wspaniale, moja droga.
Tylko że nie było wspaniale. Ledwie zdołaliśmy w końcu zasnąć – prawdę mówiąc, była to raczej drzemka – gdy obudził nas mrożący krew w żyłach wrzask.
– To Ifikles – szepnęła Alkmena. Ja jako mniej wnikliwy rodzic nie umiałem rozróżnić krzyków naszych noworodków. A ona dodała: – Coś się stało.
– Dzieci stale krzyczą, kochanie. Nie powinniśmy ulegać jego kaprysom – wymamrotałem, ale żona już zerwała się z łóżka.
I oczywiście miała rację. Ifikles wrzeszczał, a nasz najstarszy syn zniknął.
– Gdzie się podział? – spytała niemal zbyt szybko, bym mógł ją zrozumieć. – Jak to możliwe, że on…? Czy to służba? Nie. Hera?
Herę można by nazwać – z braku lepszego określenia – macochą naszego pierworodnego. Była żoną Zeusa, a także boginią małżeństwa – i to połączenie musiało w równej mierze przyprawiać Zeusa o furię, jak i o zakłopotanie, zważywszy na jego zasadniczą niezdolność do dochowania jej wierności. Nigdy nie przepadała za nieślubnym potomstwem męża, jednak nie dopuszczałem do siebie myśli, by miała zniżyć się do zamordowania niemowlęcia.
– Zapewne po prostu stoczył się z łóżka. Znajdziemy go – próbowałem uspokoić Alkmenę, jednak sam też struchlałem, a panika odebrała mi rozsądek.
Obudziliśmy służbę i rozpoczęliśmy poszukiwania. Sprawdziliśmy każdy najmniejszy fragment domu i dokładnie spenetrowaliśmy pobliski teren, lecz bezskutecznie. Byliśmy na wpół obłąkani z przerażenia i wzdrygaliśmy się na najcichszy hałas. To cud, że moje serce całkiem nie przestało bić, gdy usłyszeliśmy krzyk jednej z pokojówek.
– Proszę pani! – Sprawiała wrażenie zaniepokojonej, gdy podchodziła do Alkmeny. Serce zamarło mi w piersi. Nie, nie, nie, nie, nie! – Znalazłam go. Nic mu się nie stało.
Nie dość, że nic mu się nie stało, to uśmiechał się promiennie, leżąc w głębokiej na ponad łokieć błotnistej jamie, w którą wpasował się tak idealnie, jakby wykopano ją na jego miarę.
Opowiedziano nam następującą historię: jeden z bogów wykradł go z kołyski i oddał Herze, żeby nakarmiła go piersią. Gdyby to zrobiła, obdarzyłaby go jeszcze większą siłą, jakiej doprawdy nie potrzebował. Jednak Hera zorientowała się, kim jest chłopiec, i ta świadomość wdarła się niczym sól w stale jątrzącą się ranę, czyli kolejne zdrady Zeusa, po czym odrzuciła niemowlaka z powrotem na Ziemię, a mleko z jej piersi rozbryznęło się po niebie, plamiąc je gwiazdami.
Opowieści. Na niebie stale pojawiają się nowe gwiazdy, znacząc śmierć bądź narodziny tego czy owego. Byłoby próżnością sądzić, że tak wiele pojawiło się z powodu mojego syna.
Jakkolwiek się stało, umyliśmy go i ułożyliśmy z powrotem w łóżku, nie przejmując się zbytnio jego drobną przygodą. Jeśli jego twarzyczka cokolwiek wyrażała, to: „Tato, mogę zrobić to jeszcze raz?”.
Następnej nocy także położyłem ich w naszym łóżku, po prostu na wszelki wypadek. I ponownie zbudził nas krzyk. Znów się poderwaliśmy, lecz żadnemu nic się nie stało. Ifikles wrzeszczał, a jego starszy braciszek gaworzył radośnie.
Przyjrzeliśmy się uważniej. Nasz pierworodny trzymał w rączkach zmiażdżone truchło węża, przyciskając je mocno do piersi. Alkmena wzięła go na ręce.
– Sza. Mamusia tu jest, będziesz bezpieczny. Jesteśmy przy tobie.
Czułem, że za chwilę żona poleci mi, abym także zapewnił naszego pierworodnego, że też jestem przy nim i nic mu nie grozi. Lecz zamiast tego podszedłem do Ifiklesa, który nadal krzyczał. Objąłem go, aby wiedział, że nie jest sam. Jednak niczego mu nie obiecałem.
Wezwaliśmy kapłana, tego samego co poprzednio. Zrzędził i nie wydawał się szczególnie zachwycony koniecznością odbycia tej wizyty domowej o świcie, ale się zjawił. Stękał i wzdychał, omijając porozrzucane wszędzie zmiażdżone resztki węża.
– Może to był zwykły przypadek? – podsunął.
– Nie – odparła Alkmena tonem sugerującym, że kapłan jest niespełna rozumu. – Nie sądzę, by nadzwyczaj rzadki jadowity wąż przypadkiem wpełzł w piąstki mojego nowo narodzonego synka.
Pomyślałem, że ta kwestia o jadowitości węża to blef, ale gdy spytałem o to Alkmenę, przecząco pokręciła głową.
– Zapytałam eksperta. W przypadku ciąży wydawało mi się to roztropne.
Przekonałem się przez lata, że moja żona dowiedziała się setek rzeczy, ponieważ „wydawało się to roztropne”. Udzielenie pomocy medycznej w nagłych wypadkach. Zapach i barwa wszelkich łatwo dostępnych trucizn, a także wielu tych trudniej osiągalnych. Sposoby poskramiania dzikich zwierząt i jeszcze dzikszych mężczyzn. Trzymała w sandałach sztylety, a niejeden raz znajdywałem je także ukryte na górnych półkach.
– To dwa zdarzenia w ciągu dwóch kolejnych nocy – rzekłem do kapłana. – Co mamy zrobić?
– Ułagódźcie tego, kto usiłuje go zabić – rzucił nonszalancko, a potem uświadomił sobie, o kim mówi, i wzdrygnął się. – Wybacz, panie. Jest taka wczesna pora i zapomniałem się.
– Nie przepraszaj – powiedziała Alkmena. – Masz rację.
Jak ułagodzić boginię? Nie mogliśmy złożyć jej żadnej ofiary, która miałaby dla niej jakiekolwiek znaczenie. Co śmiertelnik, nawet wódz armii, może mieć takiego, czego pragnąłby bóg?
– Ona chce naszego syna – rzekła w końcu Alkmena.
– Chyba nie masz na myśli… – zacząłem przerażony.
– Nie, na bogów, skądże. Dajmy mu imię po niej, aby ona również mogła rościć sobie prawo do części jego chwały. To mogłoby pomóc.
Tak więc nie nazwaliśmy naszego syna Alkajosem, tylko daliśmy mu imię po kobiecie, która już dwukrotnie próbowała go zabić. Nazwaliśmy go Herkulesem, czyli Heraklesem – chwałą Hery.
Po tym bogini zaprzestała bezpośrednich prób uśmiercenia go.
Ułożyliśmy chłopców do snu w oddzielnych pokojach. Musieliśmy. Pierwszym wypowiedzianym przez Ifiklesa słowem było „wąż”.
To było pierwsze słowo ich obydwu. Herkules przodował we wszystkim, co fizyczne – potrafił raczkować, a później chodzić wcześniej od brata – ale słowa i liczby były domeną Ifiklesa. Spędzili dzieciństwo na zapędzaniu siebie nawzajem w kozi róg w różnego rodzaju rywalizacjach, które każdy z nich obmyślał, aby zwyciężyć.
Siła Herkulesa ujawniła się w pełni, gdy miał pięć lat i zaczął zgniatać nie tylko stworzenia, jakie przysyłała nam w darze żona jego ojca. (Alkmena i ja żartowaliśmy, że moglibyśmy stworzyć z nich menażerię. Najdziwniejsze były roje cykad, które zlatywały na nasz dom. Przez lata dyskutowaliśmy o tym, w jaki właściwie sposób Hera zamierzała uśmiercić go cykadami. W każdym razie Herkules przepłoszył je jednym ze swoich ryków, tak bardzo charakterystycznych w okresie jego dzieciństwa. Nawet gdy był już nastolatkiem, potrafił palcem u nogi odstraszyć każde zwierzę roślinożerne, jakie znalazło się w obrębie miejskich murów).
To zaczęło się od jego zabawek. Chociaż były solidniejsze od przeciętnych, zwijał je, skręcał i miażdżył. Potem przyszła kolej na krzesła, aż wreszcie szarpnęliśmy się na wydatek i zastąpiliśmy wszystkie nasze meble solidniejszymi, z marmuru. Owszem, były niewygodne, ale zdecydowanie trwalsze.
Pewnego dnia się potknął – stopy urosły mu szybciej niż reszta ciała, więc przechodził przez fazę niezgrabnego poruszania się – i wyciągnął rękę, by przytrzymać się ściany. Pozostawił w niej wgłębienie – idealny odcisk dłoni. Obaj chłopcy uznali to za zabawne i odtąd przymierzali się do tego odcisku, w miarę jak rośli. „Spójrz, jaki już jestem duży, zobacz!”.
Staraliśmy się, jak mogliśmy, aby pozwolić im być dziećmi i aby pozostali nimi, podczas gdy świat nakłaniał ich, żeby zbyt szybko dorastali. Zasięgaliśmy nawet porady jasnowidzów, najlepszych, jakich zdołaliśmy znaleźć, jakbyśmy wiedzieli, że przyszłość ofiaruje nam niejaką moc jej uniknięcia. Wszyscy przepowiadali nam te same zdarzenia i wszystkie przepowiednie się spełniły.
Herkules miał zostać bohaterem. Miał zabijać potwory. Jego życie miało być pełne bólu.
Ifikles I
Herk jest moim bliźniakiem, odrobinę starszym ode mnie, jeśli chcecie potraktować to tak samo formalnie jak on. Zawsze był obecny w moim życiu, więc nie potrafię powiedzieć wam, czym się różni od innych braci, ale mogę wam powiedzieć, czym różni się ode mnie.
Po pierwsze, wygląda na niższego, chociaż nasza matka utrzymuje, że jesteśmy tego samego wzrostu. Rzecz w jego barkach. Są tak szerokie, że dominują w całej jego postaci, co szczególnie było widoczne, kiedy byliśmy nastolatkami. Strzygł włosy krócej niż ja, nazywał je utrapieniem, i nie cierpiał wody, dąsał się, ilekroć matka zmuszała go do kąpieli. Krzywił się na to jak nikt inny.
W gruncie rzeczy nie był bystry, bez względu na to, co twierdzi mama. Nie miał czasu na słowa, na złośliwe oracje czy metafory, i uważał je za „uprzykrzone bzdury”.
Natomiast ja przeciwnie, język i retoryka były moimi najsilniejszymi stronami. Nie żebym je uwielbiał, zwłaszcza w młodości – czy w tym wieku kogokolwiek naprawdę obchodzą deklinacje? – ale lubiłem zwyciężać niemal równie mocno, jak Herk, a na tym polu mogłem pobić go za każdym razem. Odnalazłem swój talent albo go w sobie wykształciłem, i właśnie w tym rzecz. Każdy z nas miał innych nauczycieli, ponieważ on był znacznie lepszy w sztukach walki, a ja w słowach.