Historia ich miłości (ebook)
Michelle nigdy nie zapomni, jak wiele zawdzięcza Gabrielowi. Ten przystojny ranczer wziął ją pod swoje opiekuńcze skrzydła, gdy tego najbardziej potrzebowała. Zawsze traktował ją jak siostrę, ona od dawna go kocha. Jednak to właśnie jemu nieświadomie wyrządziła wielką krzywdę i nawet naraziła go na śmiertelne niebezpieczeństwo. Urażony i zraniony Gabriel zrywa z nią wszelkie kontakty. To zrozumiałe, ale może postąpił zbyt pochopnie? Przecież nawet nie zdążył powiedzieć Michelle, że zawsze odwzajemniał jej uczucia. Tak, popełniła błąd, lecz czy postąpiłaby tak samo, gdyby nie miał przed nią tak wielu sekretów?
Fragment książki
Michelle poczuła drżenie drogi na długo przed tym, jak usłyszała ryk silnika. Jej ostatnia nadzieja na lepsze czasy zgasła. Miała dość życia.
Dlatego otoczyła kolana ramionami, zamknęła oczy i czekała na kolizję. To pewnie będzie bolało. Miała nadzieję, że przynajmniej nie potrwa zbyt długo.
Usłyszała głośny pisk opon, ale nie poczuła uderzenia. Czyżby już nie żyła?
Długie, muskularne nogi w wypłowiałych niebieskich dżinsach i czarnych skórzanych butach znalazły się w polu jej widzenia.
– Wyjaśnisz mi, co robisz na środku drogi? – zapytał gniewny głos.
– Czekam, aż przejedzie mnie samochód.
– Ja jeżdżę pikapem.
– Może być i pikap – odparła rzeczowo.
– Możesz to rozwinąć?
Michelle wzruszyła ramionami.
– Moja macocha pewnie mnie zbije, kiedy wróci do domu, bo zepsułam jej interes.
Gabriel Brandon zmarszczył brwi.
– Jaki interes?
– Mój ojciec zmarł trzy tygodnie temu – wyjaśniła ponuro. Uznała, że jej sąsiad o tym nie wie, bo przez ostatnie tygodnie nie było go w domu. – Wyrzuciła wszystkie jego rzeczy na wysypisko, bo zmusiłam ją, żeby zapłaciła za godny pogrzeb, a teraz próbuje sprzedać jego kolekcję znaczków. To wszystko, co mi po nim zostało. Nabywca wyszedł. Uderzyła mnie…
Mężczyzna pochylił się, żeby spojrzeć na jej twarz. Zmrużył oczy.
– Wsiadaj do pikapa.
– Jestem brudna.
– To brudny samochód. Nic się nie stanie.
– Porywa mnie pan?
– Tak.
– Niech będzie – westchnęła. Spojrzała na niego żałośnie. – Jeśli nie robi to panu różnicy, chciałabym polecieć na Marsa. Skoro już mam być porwana.
Otworzył jej drzwi po stronie pasażera.
– Ma pan na nazwisko Brandon – odezwała się, kiedy usiadł za kierownicą.
– Tak.
– Ja jestem Michelle.
– Michelle – powtórzył i zaśmiał się pod nosem. – Była taka piosenka. Mój ojciec ją uwielbiał. To szło jakoś tak: „Michelle, ma belle”. Mówisz po francusku?
– Trochę – odparła. – Mam francuski na drugiej lekcji. To znaczy „moja piękna”. – Zaśmiała się. – Obawiam się, że ta piosenka nie jest o mnie.
Brandon uniósł brwi. Czyżby mówiła poważnie? Była piękną dziewczyną.
– Piękno jest w oku patrzącego – powiedział.
– Mówi pan po francusku?
– Po francusku, hiszpańsku, portugalsku, w afrikaans, po norwesku, rosyjsku, niemiecku i w kilku bliskowschodnich dialektach.
– Naprawdę? Jest pan tłumaczem?
Gabriel myślał przez chwilę nad odpowiedzią.
– Od czasu do czasu – powiedział w końcu, śmiejąc się pod nosem.
– Fajnie.
Odpalił silnik i pojechał w stronę domu. To był typowy dom ranczera, odsunięty od drogi i otoczony morzem kwiatów, zasadzonych przez poprzednią właścicielkę, panią Eller. Oczywiście teraz, w lutym, nic nie kwitło.
– Pani Eller uwielbiała kwiaty – odezwała się Michelle.
– Słucham?
– Spędziła tu całe życie – wyjaśniła, uśmiechając się, kiedy zaparkowali przed werandą. – Jej mąż był zastępcą szeryfa. Mieli syna w wojsku, który zginął na służbie. Jej mąż umarł niedługo potem. Zasadziła tyle kwiatów, że nie było widać zza nich domu.
– Pochodzisz z tych okolic?
– Tak, moja rodzina mieszka tu od trzech pokoleń. Mój tata studiował medycynę w Georgii, a potem prowadził gabinet kardiologiczny w San Antonio. Tam się wychowałam, ale każde wakacje spędzałam tutaj, z dziadkami. Po ich śmierci tata zdecydował się nie sprzedawać domu i póki moja mama żyła, używaliśmy go jako domku letniskowego. Potem tata postanowił przeprowadzić się tu na wcześniejszą emeryturę. Moja macocha znienawidziła to miejsce od pierwszego wejrzenia. – Posmutniała. – Chce je sprzedać.
Gabriel westchnął. Wysiadł, otworzył drzwi pasażera i pomógł wysiąść Michelle. Następnie zaprowadził ją do domu, posadził w kuchni i wyjął dzbanek herbaty mrożonej. Nalał im obojgu po szklance.
– No, dalej – zachęcił. – Wyrzuć to z siebie.
– To nie pana problem.
– Chciałaś mnie wykorzystać do swojej próby samobójczej – przypomniał. – To już jest mój problem.
– Bardzo przepraszam, panie Brandon…
– Mów mi Gabriel.
Zawahała się.
– Nie jestem jeszcze taki stary – zauważył.
– No dobrze.
– Powiedz to – zachęcił, patrząc jej prosto w oczy.
– Ga… Gabriel.
– Tak lepiej.
– Nie czuję się za dobrze w towarzystwie mężczyzn – wypaliła.
Potem opowiedziała mu o wszystkim. O tym, jak znalazła Robertę w ramionach Berta tuż po pogrzebie, o tym, jak Bert na nią patrzył i próbował jej dotknąć, o wizycie pastora…
– A ja myślałem, że moje życie jest skomplikowane – skomentował ponuro. – Zapomniałem już, jak to jest być młodym i zdanym na łaskę dorosłych ludzi.
Michelle przyglądała mu się w milczeniu.
– Wiesz, jak to jest – domyśliła się. – Rozumiesz.
– Miałem ojczyma – warknął przez zęby. – Wiecznie próbował dobrać się do mojej siostry. Była bardzo ładna, miała prawie czternaście lat. Ja byłem kilka lat starszy i większy od niego. Nasza matka go kochała. Przeprowadziliśmy się do Teksasu, bo dostał awans i musiał objąć posadę w Dallas. Pewnego dnia usłyszałem krzyk siostry. Wpadłem do jej pokoju i zobaczyłem, jak on próbuje… Matka musiała zawołać sąsiada, żeby mnie od niego odciągnął. Wyobrażasz sobie, że wciąż go broniła? Zostałem aresztowany, ale opowiedziałem o wszystkim obrońcy. Wezwał moją siostrę na przesłuchanie. Ojczymowi wytoczono proces, w trakcie rozprawy jego adwokat bez przerwy obwiniał moją siostrę. To wszystko wpędziło ją w taką traumę, że do teraz boi się umawiać z mężczyznami.
Michelle wzdrygnęła się. Nieśmiało podniosła rękę i położyła ją na jego zaciśniętej pięści.
– Przykro mi.
– Dotąd nigdy o tym z nikim nie rozmawiałem – wyznał.
– Czasem dobrze jest opowiedzieć komuś o swoich problemach. Mroczne wspomnienia bledną, kiedy wyjdą na światło dzienne.
– Siedemnastolatka z mądrością trzydziestolatki? – zażartował i uśmiechnął się.
– Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma gorzej – zauważyła. – Mój przyjaciel Billy ma ojca alkoholika, który bije jego i jego matkę. Cały czas przyjeżdża policja, ale jego matka nigdy nie chce wnosić oskarżeń. Szeryf Carson mówi, że następnym razem wsadzi go do więzienia.
– To miło ze strony szeryfa.
– Co się stało po procesie?
Gabriel uścisnął jej dłoń. Jej dotyk był dziwnie uspokajający.
– Mój ojczym poszedł do więzienia za pedofilię. Moja matka codziennie go odwiedzała.
– A co się stało z tobą i twoją siostrą?
– Matka wyrzuciła nas z domu, trafiliśmy do rodziny zastępczej. Obrońca miał niezamężną, bezdzietną ciotkę po próbie samobójczej. Jej problemy nie były aż tak straszne, ale miała skłonności do depresji. Obrońca pomyślał, że moglibyśmy pomóc sobie nawzajem. W ten sposób zamieszkaliśmy z ciotką Maude. – Gabriel uśmiechnął się z nostalgią. – Zupełnie nie była typem starej panny. Jeździła jaguarem, paliła jak smok, potrafiła przepić każdego mężczyznę, uwielbiała grać w bingo i gotowała jak szef kuchni. A, i jeszcze mówiła w dwudziestu językach. Za młodu była w wojsku i musztrowała nas jak sierżant.
– Wow! Mieszkanie z nią musiało być fascynujące.
– Owszem. Była bogata i rozpieszczała nas. Zaciągnęła moją siostrę na terapię, a mnie do wojska. Uwielbiała Boże Narodzenie. Mieliśmy choinki, które ledwie mieściły się w salonie. Zapraszała bezdomnych na wieczerzę wigilijną. – Spoważniał. – Mówiła, że widziała kraje Trzeciego Świata, gdzie biedni ludzie byli traktowani lepiej niż u nas. Jak na ironię ci sami ludzie, których zapraszała do stołu, zadźgali ją na śmierć.
– Tak mi przykro!
– Kiedy to się zdarzyło, ja i Sara byliśmy już dorosłymi ludźmi. Byłem… w wojsku – dodał, mając nadzieję, że Michelle nie zauważyła zawahania. – Sara miała własne mieszkanie. Maude zostawiła cały majątek nam i swojemu bratankowi. Chcieliśmy oddać mu naszą część, ale tylko się roześmiał i powiedział, że dzięki nam mógł się nią dłużej cieszyć. Poza tym nie potrzebował pieniędzy, bo zarobił fortunę, broniąc w sądzie baronów narkotykowych.
– Baronów narkotykowych…
– Żadna praca nie hańbi – zauważył. – Poza tym znam przynajmniej jednego barona narkotykowego, który jest lepszym człowiekiem niż wielu szacownych obywateli.
Michelle tylko się uśmiechnęła. Gabriel spojrzał na jej drobną dłoń.
– Jeśli będzie bardzo ciężko, daj mi znać. Postaram się jakoś pomóc – powiedział.
– Muszę tylko wytrzymać do końca roku szkolnego.
– Tak, ale w niektórych sytuacjach kilka miesięcy wydaje się całym życiem. Przyjaciele sobie pomagają – dodał Gabriel.
– A jesteśmy przyjaciółmi? – zapytała.
– Musimy być. Nikomu dotąd nie powiedziałem o moim ojczymie.
– Nie opowiedziałeś mi reszty historii.
– Sześć miesięcy po wyroku mój ojciec został wypuszczony za dobre sprawowanie i postanowił zemścić się na mojej siostrze. Zadzwoniła na policję. Zastrzelili go.
– O Boże.
– Moja matka obarczyła winą nas oboje. Wróciła do Kanady, gdzie dorastaliśmy.
– Jesteś Kanadyjczykiem?
– Urodziłem się w Teksasie. Potem przeprowadziliśmy się do Kanady i przez jakiś czas mieszkaliśmy z rodziną naszej matki, kiedy ojciec był w wojsku. Sara urodziła się w Calgary.
– Czy po tym wszystkim zobaczyłeś jeszcze kiedyś matkę?
– Matka nigdy więcej się do nas nie odezwała. Umarła kilka lat temu. Jej prawnik odszukał mnie i poinformował, że cały spadek zapisała kuzynom z Alberty.
– Tak mi przykro.
– Takie życie. Miałem nadzieję, że może pewnego dnia uświadomi sobie, jaką krzywdę wyrządziła mojej siostrze, ale to nigdy nie nastąpiło.
– Nie możemy nic poradzić na to, kogo kochamy, ani co ta miłość z nami robi.
– Naprawdę jesteś siedemnastolatką z mądrością trzydziestolatki.
– Może jestem starą duszą.
– Ach. Interesujemy się filozofią?
– Tak. Nie mówiłeś nic o twoim ojcu.
– Był w organizacji paramilitarnej. Stanął na minie przeciwpiechotnej.
Michelle nie wiedziała, czym jest organizacja paramilitarna, więc tylko pokiwała głową.
– Pochodził z Dallas – kontynuował Gabriel. – Miał małe ranczo w Teksasie, które odziedziczył po dziadku. On i moja matka poznali się na rodeo w Calgary. Przyjechał, żeby sprzedać kilka sztuk. Ona miała wujka, który był właścicielem rancza w Albercie i przywiózł na rodeo swój inwentarz. – Mówiąc to, wpatrywał się w drobną dłoń Michelle. – Jej rodzina pochodziła z francuskiej części Kanady. Jedna z moich babć należała do plemienia Siuksów.
– Wow! W takim razie jesteś Amerykaninem czy Kanadyjczykiem?
– Jestem zarówno Kanadyjczykiem, jak i Amerykaninem.
– Mój ojciec uwielbiał kanadyjski serial „Na Południe”. Miał wszystkie odcinki na DVD. Ze wszystkich bohaterów najbardziej lubiłam psa Mountiego. Był wilkiem.
– Uwielbiałem ten serial. Był przezabawny.
Michelle zerknęła na zegar.
– Muszę już iść. Jeśli nie chcesz mnie przejechać, to muszę wrócić i zrobić kolację na wypadek, gdyby Roberta wróciła do domu na noc. Wciąż będzie wściekła przez tę kolekcję znaczków, ale jej nie znajdzie. Mam kryjówkę, o której nie wie.
Gabriel uśmiechnął się.
– Jesteś chytra jak lis.
– Zwykle nie, ale nie pozwolę jej sprzedać znaczków taty.
– Jeśli znowu cię uderzy, zadzwoń na policję.
– Zabije mnie za to.
– Mało prawdopodobne.
– Przypuszczam, że pewnie to zrobię, jeśli mnie do tego zmusi.
– Mówiłaś coś o pastorze. Jak się nazywa?
– Jake Blair. Dlaczego pytasz? Znasz go? Jest wspaniałym pastorem. Chociaż Roberta chyba się go boi.
– Tak, słyszałem o nim.
– Powiedział, że jego córka będzie mnie przywozić i odwozić z kościoła w każdą niedzielę. Carlie pracuje dla komendanta policji Jacobsville.
– Casha Griera?
Michelle skinęła głową.
– Jest bardzo miły.
– Cash Grier?! – wykrzyknął Gabriel. – Miły?
– Och, wiem, co ludzie o nim mówią, ale uważam, że jest inteligentnym człowiekiem.
– Bardzo.
Gabriel zaprowadził ją do pikapa i odwiózł do domu. Michelle już miała wysiadać, ale zawahała się.
– Dziękuję. To była moja pierwsza próba samobójcza.
– Wszyscy miewamy dni, kiedy gryzie nas czarny pies.
– Słucham?
– Winston Churchill miewał epizody depresyjne. Tak je nazywał.
– Winston Churchill…
– Wiesz, była taka wielka wojna światowa – wyjaśnił Gabriel z teatralnym entuzjazmem. – Brał w niej udział taki kraj jak Wielka Brytania, i…
– Och, przestań! – Michelle wybuchnęła śmiechem.
– Tylko sprawdzałem.
– Wiem, kim był Winston Churchill. Musiałam tylko przypomnieć sobie kontekst. Jeszcze raz dziękuję.
– Nie ma sprawy.
Wysiadła i zamknęła drzwi samochodu, z ulgą zauważając, że Roberta nie wróciła jeszcze do domu.
Kiedy Roberta wróciła, kolacja była gotowa. Macocha Michelle wciąż płoneła gniewem.
– Nie tknę wołowiny – oświadczyła. – Wiesz, że jej nie znoszę. Czy to puree ziemniaczane? Na pewno zrobiłaś je na maśle!
– Owszem – odparła cicho Michelle. – Zawsze mówiłaś, że takie lubisz najbardziej.
Roberta zarumieniła się i poruszyła niespokojnie, jakby coś w głosie Michelle wzbudziło w niej wyrzuty sumienia.
Tak właśnie było. Jej mąż nie żył dopiero od trzech tygodni. Wyrzuciła jego rzeczy, nie poszła na pogrzeb, wyśmiewała pasierbicę na każdym kroku, a nawet uderzyła ją. A ona po wszystkim zrobiła jej ulubione danie. Dobrze, że była zbyt naiwna, by zachowanie Roberty obudziło jej czujność. Pomyślała gorzko, że to wina Berta.
– Nie musisz jeść – powiedziała Michelle, odwracając się.
– Chętnie zjem – wymamrotała Roberta. Ty nie jesz?
– Już jadłam.
Roberta zabrała się za pieczeń wołową i puree ziemniaczane. To dziecko zrobiło nawet jej ulubiony krem z groszku.
Odłożyła widelec i zauważyła, że ręka jej drży. Cofnęła ją gwałtownie.
Było coraz gorzej. Potrzebowała coraz więcej. Bert narzekał na wydatki. Pokłócili się. Wpadła do jego apartamentu w San Antonio, zanurkowała w jego zapasach, a on głośno zaprotestował. Ale przecież to przez niego się uzależniła, czyż nie?
Nałóg pochłaniał więcej pieniędzy, niż się spodziewała, i Alan w końcu się zorientował. Zażądał rozwodu, ale ona błagała, żeby tego nie robił. Nie miała gdzie się podziać.
Alan zgodził się, ale pod jednym warunkiem: musiała przeprowadzić się z nim do jego rodzinnego miasteczka.
Myślała, że ma na myśli tymczasową przeprowadzkę. Był zmęczony wyścigiem szczurów i potrzebował chwili odpoczynku. Ale po kilku dniach spędzonych w jego domu rodzinnym wyznał, że zdiagnozowano u niego nowotwór. Chciał spędzić jak najwięcej czasu ze swoją córką, póki choroba go nie pokona. Planował też założyć darmową klinikę dla najbiedniejszych pacjentów. Chciał zakończyć swoje życie w miejscu, gdzie się urodził.
A ona była uwięziona w szponach nałogu, na który nie mogła sobie pozwolić, niezdolna do walki.
Spojrzała wściekle na pasierbicę. Naprawdę potrzebowała pieniędzy za te znaczki. Nie zostało nic więcej, co mogłaby spieniężyć. Wcale nie zabrała rzeczy Alana na wysypisko, powiedziała tak Michelle, by ta nie próbowała ich szukać. Tak naprawdę poszła do komisu w San Antonio i sprzedała wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Zarobiła na tym kilkaset dolarów, ale pieniądze wyparowały w ciągu kilku dni.
– Co zrobiłaś ze znaczkami? – zapytała nagle.
– Pojechałam do miasta i poprosiłam Casha Griera, żeby je dla mnie przechował – odparła Michelle.
– Casha Griera?
– Uznałam, że to najbezpieczniejsze miejsce. Powiedziałam, że boję się, że ktoś je ukradnie, kiedy będę w szkole.
Co oznaczało, że nie powiedziała komendantowi, że Roberta ją uderzyła. Dzięki Bogu. Tylko tego jej brakowało, oskarżenia o przemoc domową!
Roberta wstała od stołu. Chciało jej się pić, ale wiedziała, że nie uda jej się podnieść filiżanki z kawą, nie rozlewając wszystkiego. Najpierw musiała wziąć coś, co uspokoi drżenie rąk.
Zatrzymała się przed drzwiami łazienki.
– Eee… nie powinnam była cię uderzyć – burknęła, stojąc tyłem do Michelle.
Nie czekała na odpowiedź. Zaraz zresztą pożałowała swoich przeprosin. Co ją, do cholery, obchodzą uczucia tego dzieciaka?
Michelle posprzątała ze stołu i włożyła naczynia do zmywarki. Kiedy skończyła, Roberta dalej siedziała w łazience, więc poszła prosto do swojej sypialni.
Przeprosiny Roberty były dla Michelle sporym zaskoczeniem. Po dłuższym namyśle doszła do wniosku, że jej macocha po prostu obawiała się interwencji policji. Michelle bała się macochy, która miała gwałtowne wahania nastrojów i bywała agresywna.
Co dziwne, na początku Michelle lubiła Robertę. Była zabawna i sympatyczna, choć za bardzo interesowała się innymi mężczyznami. Kiedy szły razem do restauracji, zawsze ktoś ją zagadywał. Roberta lubiła i potrafiła skupiać na sobie uwagę.
Kilka miesięcy później wszystko się zmieniło. Roberta zaczęła znikać na całe wieczory. Powiedziała mężowi, że dołączyła do prywatnego klubu treningowego. Aerobik, pilates, same kobiety.
Niedługo potem przestała dbać o wygląd i zapomniała o swoich nienagannych manierach. Na wszystko narzekała. Alan dawał jej za mało kieszonkowego. W domu przydałoby się posprzątać, dlaczego Michelle tego nie robi? Nie chciała więcej gotować, nie lubiła tego. I tak dalej, i tak dalej. Alan był zrozpaczony jej przemianą. Michelle tym bardziej, jako że to głównie na niej wyżywała się Roberta.
– Niektóre kobiety z wiekiem robią się humorzaste – wyjaśnił Alan córce, ale w jego głosie było coś dziwnego. – Nie możesz jej o tym mówić. Nie lubi myśleć, że przybywa jej lat. Dobrze?
– Dobrze, tato – zgodziła się Michelle z uśmiechem.
– Grzeczna dziewczynka.
Po tym wydarzeniu Roberta zniknęła na kilka tygodni. Niedługo po jej powrocie przeprowadzili się do Comanche Wells, gdzie Michelle każdego lata spędzała tyle szczęśliwych chwil z dziadkami. Para staruszków zginęła w wypadku kilka tygodni po tym, jak matka Michelle zmarła na udar. To był straszny cios zarówno dla Michelle, jak i jej ojca.
Mimo to Michelle czuła się w Comanche Wells jak u siebie.