Hiszpańska arystokratka / Myślą, słowem i sercem
Przedstawiamy "Hiszpańska arystokratka" oraz "Myślą, słowem i sercem", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Eva Flores została wychowana przez despotyczną matkę, dumną z arystokratycznego pochodzenia. Przyjaźń z kimś niżej urodzonym nie wchodziła w grę. Eva nie potrafiła sprzeciwić się matce, nawet gdy się zakochała w synu ogrodnika, Vidalu Suarezie. Po śmierci matki Eva nie jest w stanie utrzymać rodzinnego majątku i podejmuje pracę w hotelu. Któregoś dnia spotyka Vidala – teraz milionera, znanego biznesmena. Vidal, choć ma żal do Evy za to, jak kiedyś był traktowany, jest gotowy pomóc jej finansowo. W zamian oczekuje, że Eva przez jakiś czas będzie udawała jego narzeczoną…
Ariel Hart od kilkunastu lat mieszka w Paryżu i pracuje jako projektantka mody. Żyje jednak w ciągłej obawie, że upomni się o nią szejk Riyaz, któremu obiecano ją na żonę. Ten dzień nadchodzi. Przyjeżdża brat szejka, Cairo al Hadid, z którym Ariel przyjaźniła się, gdy byli nastolatkami. Zabiera ją do pałacu, żeby ją przygotować do roli przyszłej królowej. Obojgu jednak coraz trudniej jest ukrywać, że są w sobie zakochani i to oni są sobie przeznaczeni…
Fragment książki
Castillo de Santos, obrzeża Madrytu
Eva Flores zadrżała, pomimo że jesienne słońce przygrzewało przyjemnie. Wiedziała, że powinna odczuwać ulgę, a nawet szczęście. Chociaż tak naprawdę nie była pewna, czy wie, co to szczęście. Postanowiła zatem, że uczucie ulgi ją zadowoli. Po roku poszukiwań w końcu udało jej się znaleźć kupca zainteresowanego zakupem jej rodzinnego castillo.
Właśnie na niego czekała. Chciał obejrzeć zamek przed zakupem, co trochę ją martwiło. Prawnik zapewnił jednak, że to czysta formalność. Jego zdaniem był to poważny kupiec, który nie marnowałby czasu na coś, czym nie byłby zainteresowany. Eva patrzyła na tę sytuację z pewnym zaniepokojeniem. Dopóki dokumenty nie zostaną podpisane, to zadłużone, kruszejące mauzoleum, pełne ponurych wspomnień, wciąż było na jej głowie. I wciąż była w nim uwięziona.
Szła przez zapuszczony ogród, którego nie miał już kto doglądać, odkąd odszedł ostatni członek personelu. Ale nie chciała o tym myśleć. Chciała skoncentrować się na rozpoczęciu nowego życia, nie patrzeć w przeszłość. Jednak czuła, że musi pożegnać się duchami. Z duchem matki. Na myśl o niej Eva poczuła znajomą mieszaninę żalu, złości i bezsilności. Matka kontrolowała jej życie tak bardzo, że dopiero po jej śmierci Eva zyskała wolność, by poznać samą siebie.
Zatrzymała się przed żelazną bramą prowadzącą do otoczonego murkiem ogrodu. Uderzył ją zapach przekwitających kwiatów. Ogród był zaniedbany, pełen chwastów. Eva wiedziała, że powinna czuć się winna, że pozwoliła mu tak zarosnąć, ale czuła jedynie pustkę. Spojrzała na bogato dekorowaną altankę w rogu, prawie w zupełności ukrytą za listowiem. Był to piękny przykład architektury, który na pewno nie powstał na zamówienie jej rodziców. Byli zbyt pragmatyczni na takie fanaberie.
Ojciec odszedł od nich, kiedy Eva miała osiem lat. Wpędziło to jej matkę w otchłań rozpaczy i zgorzknienia. Za punkt honoru postawiła sobie tak wychować córkę, żeby nie dało się jej zranić. I jak dotąd jej metody okazywały się skuteczne. Co prawda, Eva nie miała nawet możliwości, żeby poznać kogoś, kto mógłby ją zranić. Poza... Otrząsnęła się ze wspomnień. Myśl o nim wywołała burzę w jej sercu, z którą nie miała ochoty się mierzyć. Było tak, odkąd zobaczyła go pierwszy raz, jeszcze jako nastolatka. Wysoki i przystojny, nawiązał z nią więź jak nikt inny.
Matka kiedyś przyłapała Evę wpatrującą się w niego przez okno, kiedy pracował w ogrodzie. Podziwiała wtedy jego lśniącą od potu oliwkową skórę i wyrzeźbione mięśnie.
– Takim chłopakiem rządzą grzeszne pragnienia, Evo. Zasługujesz na coś więcej. I możesz sprawić, że będzie o tym pamiętał – powiedziała matka.
Eva nie wiedziała wtedy, o czym mówiła, ale szybko się zorientowała. Matka chciała, żeby Eva go kusiła tylko po to, żeby go później wyśmiać. Pokazać, że jest poza jego zasięgiem.
Problem polegał na tym, że on był mądry, uprzejmy i... seksowny. Rozbudzał w Evie tak intensywne i jednocześnie obce jej uczucia, że pod koniec wakacji czuła się, jakby miała wybuchnąć. Przerażało ją to.
Ostatni raz widziała go w tym miejscu, które wtedy wyglądało jeszcze tak, jak powinno. Wciąż pamiętała jego wysoką i silną postać, krótkie czarne włosy, poważny wyraz twarzy. Patrzył na nią z mieszanką zmęczenia, złości i litości. Rozpalił w niej ogień. Desperacko próbowała wywołać w nim jakąś reakcję. Udało jej się. Skóra jej ścierpła na samo wspomnienie tego, co prawie się stało. Pamiętała tę złość i rozpacz. Nigdy nie czuła się tak bezbronna i zagubiona.
Eva otrząsnęła się ze wspomnień z niesmakiem. Dziś miała myśleć o przyszłości. Zauważyła, że wciąż miała na sobie wytarte dżinsy, starą koszulę i znoszone trampki. Włosy powypadały z kucyka. Na pewno nie wyglądała na właścicielkę zamku. W zasadzie nią nie była, przejął go bank. Kiepska sytuacja dla ostatniej potomkini znakomitej rodziny. Wiedziała, że jest ostatnia, bo po swoich doświadczeniach stwierdziła, że nie chce mieć dzieci. Za bardzo się bała, że popełni takie same błędy jak jej matka.
Pomyślała, że czas się przygotować. Miała właśnie zamiar wyjść z ogrodu, kiedy zauważyła, że ktoś stoi w bramie. Ktoś wysoki i postawny. Słońce świecące jej prosto w twarz uniemożliwiało przyjrzenie się twarzy przybysza. Musiał to być potencjalny kupiec. Zastanowiło ją, jak znalazł to miejsce, ukryte głęboko w labiryncie ogrodów. Było w jego figurze coś znajomego. Osłoniła oczy ręką.
– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała.
Mężczyzna podszedł bliżej i Eva zauważyła, że jest nawet wyższy, niż jej się początkowo wydawało. Kiedy zobaczyła w końcu jego twarz, zamarła. To niemożliwe – pomyślała. Wtedy mężczyzna zdjął ciemne okulary i zobaczyła jego oczy w kolorze morskiej wody.
– Witaj, Evo. Znów się spotykamy – odezwał się.
Czyżby był tylko zmaterializowanym wytworem wyobraźni? Miał na sobie dopasowany do potężnej sylwetki garnitur. Nigdy nie widziała go w garniturze. Zawsze nosił dżinsy albo szorty i t-shirty. Teraz to ona miała na sobie takie ubranie. Ubranie, które wcześniej było dla niej zakazane. Ale ostatnimi czasy tylko takie nosiła, chyba jako wyraz mocno spóźnionego i bezcelowego buntu.
– Vidal Suarez... – wypowiedziała jego imię.
– A więc pamiętasz mnie.
Zawsze – pomyślała Eva, zaciskając usta, żeby to słowo się z nich nie wyrwało. Jednak w jej pamięci pozostał młodzieniec na skraju męskości. Przed nią zaś stał stuprocentowy mężczyzna.
– Co tu robisz? – zapytała.
Podszedł bliżej, rozglądając się dookoła. Eva wciąż czuła się zdezorientowana.
– Zawsze lubiłem to miejsce. Szkoda, że jest tak zapuszczone. Ale ani ty, ani twoja matka nigdy nie dbałyście o castillo i jego otoczenie – stwierdził Vidal z zadumą.
Na pewno nie był wytworem jej wyobraźni. Jego słowa zabolały. Matkę cieszyło obserwowanie, jak zamek popada w ruinę. Wydawało jej się, że powolny rozpad domostwa uświadomi ojcu Evy, że zrobił błąd, odchodząc. Że wróci ze strachu, co ludzie powiedzą. Ale nie wrócił. A zamek podupadał, pomimo wysiłków zredukowanego personelu, żeby utrzymać go na przyzwoitym poziomie.
Eva otrząsnęła się z zaskoczenia.
– Co tu robisz? – powtórzyła.
– Czyżbyś mnie nie oczekiwała?
Za dużo myśli kłębiło się w głowie Evy, uniemożliwiając zrozumienie sytuacji. To, co sugerowało jego pytanie, było dla niej nie do pojęcia.
– Czekam na kogoś z Sol Enterprises.
– Sol Enterprises to moja firma.
Vidal przyglądał jej się uważnie, sprawiając, że przez chwilę poczuła się na skraju omdlenia. Wiedziała, że powinna wyjść z ogrodu. Przemknęła obok niego, mówiąc, że powinni udać się do domu. Szła zapuszczonymi ścieżkami i oddychała głęboko. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczy. Minęło tak dużo czasu. Tyle się zmieniło.
Kiedy zaczął pracować ze swoim ojcem, zarządcą gruntów zamku, był już znany jako młody geniusz. Dostał stypendium jednej z najlepszych hiszpańskich szkół, potem kolejne, które umożliwiły mu studiowanie na najbardziej prestiżowych uniwersytetach na świecie. Był to prawdopodobnie jedyny powód, dla którego matka Evy pozwoliła mu mieszkać na gruntach ze swoim ojcem. Oczywiście miał pracować razem z nim w wakacje. Za darmo.
A teraz był miliarderem. Znanym na całym świecie tytanem nowoczesnych technologii mieszkającym w kolebce innowacji – San Francisco. Matka Evy czerpała ogromną przyjemność ze zmuszania go do pracy fizycznej, co miało mu przypominać, gdzie jego miejsce. Ostatnie lato, kiedy Eva go widziała, to było lato, kiedy jego życie się zmieniło. Zarobił wtedy pierwszy milion.
Teraz czuła, że Vidal ocenia godny pożałowania stan, w jakim znalazła się posiadłość. Miała poczucie winy, mimo że nic nie mogła poradzić, żeby zapobiec ruinie. Całą energię poświęciła na unikanie bankructwa. Co ostatecznie na niewiele się zdało.
Matka od lat odmawiała sprzedaży. Nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, że miały problemy. Żyła w ciągłym stanie inercji i zaprzeczenia. Dopiero po jej śmierci Eva zyskała względne poczucie kontroli, które w tym momencie wydawało się bardzo ulotne. W jej głowie kłębiły się pytania. Dlaczego on? Dlaczego teraz? Nie wiedziała też, z jakiego powodu okazywał zainteresowanie zakupem. Albo może wiedziała, ale pełna poczucia winy nie chciała sama przed sobą przyznać, że pewnie nie zapomniał, jak obie z matką go potraktowały.
Podeszli do zamku od frontu. Przed domem stał wysmukły, sportowy samochód o niskim zawieszeniu. Prawdopodobnie Vidala. Tworzył nieprzyjemny kontrast z obdrapanym zamkiem.
Sam castillo był imponującym budynkiem łączącym styl klasyczny z mauretańskim. Wejście zwieńczone łukiem prowadziło do otoczonego kolumnami dziedzińca. Kolejne wspomnienie pojawiło się w głowie Evy. Pewnego wieczoru matka zaprosiła Vidala na obiad. Eva była jednocześnie podekscytowana i przerażona. Miała wtedy szesnaście lat i ciało buzujące od pragnień, z którymi nie wiedziała, jak sobie radzić. Vidal przyszedł i widać było, że się postarał. Wyglądał bardzo przystojnie w chinosach i koszuli. Włosy zaczesał do tyłu, pachniał piżmem i przyprawami. Matka cały wieczór go ignorowała. Nie powiedziała do niego ani jednego słowa. Zachowywała się tak, jakby był przedstawicielem niższego gatunku.
Eva płonęła ze wstydu i złości. Ale nie była w stanie postawić się matce. Przybrała więc zbroję obojętności, tak aby nikt i nic nie mogło jej zranić. Uczucia i pragnienia schowała głęboko.
Vidal przetrwał to spotkanie z wrodzoną dumą i kulturą, na którą żadna z nich nie zasługiwała. Nigdy więcej nie przyszedł do nich na obiad. A teraz był tu ponownie pod pozorem zainteresowania kupnem posiadłości. Wykorzystał okazję, żeby tym razem Evie zaserwować upokorzenie.
Eva zaprowadziła go do salonu, krzywiąc się na widok okropnego stanu, w jakim był. Odchodząca od ściany tapeta, plamy wilgoci, poprute orientalne dywany. Portrety przodków pokryte warstwą kurzu. Meble przykryte prześcieradłami.
Odwracając się do Vidala, Eva próbowała przybrać opanowany wyraz twarzy. Nie na wiele się to zdało. Całe opanowanie uleciało z niej, kiedy tak stała, chłonąc jego postać. Potężne ciało, po żołniersku obcięte ciemne włosy, męska twarz z głęboko osadzonymi oczami przyćmiewały całą obskurność zamku. Równo przycięta ciemna broda przyciągała uwagę do jego ust. Szerokich, o wargach na tyle pełnych, że można było uznać je za ładne. Eva pamiętała ich twardość. Próbowała wyrzucić z głowy to wspomnienie.
– Patrzysz na mnie, jakbyś widziała mnie pierwszy raz.
– Wyglądasz inaczej.
– Jestem inny.
Surowy ton jego głosu przypomniał Evie, jak wiele się zmieniło. Mimo niskiego pochodzenia udało mu się przerosnąć wszelkie oczekiwania. Jego majątek był niemożliwy do oszacowania. Posiadał nieruchomości we wszystkich największych miastach. Miał nawet dom na Hawajach.
Eva zastanawiała się, czy Vidal myślał, że się zmieniła. Posiniaczona psychicznie i zmęczona po latach kontroli, czuła się bezbronna. Jakby ktoś zerwał z niej ochronną warstwę skóry. Uświadomiła sobie, jak musi wyglądać w jego oczach.
– Miałam zamiar się przebrać przed twoim przyjściem – powiedziała z wahaniem.
Dokładnie otaksował ją wzrokiem.
– Czyli nie jest to twój codzienny strój? Ale w sumie skąd miałbym wiedzieć. Minęło tyle czasu. Widzę, że nie tylko posiadłość uległa zapuszczeniu.
– To chyba oczywiste, że nic nie jest już takie jak kiedyś.
Vidal odwrócił od niej wzrok i Eva poczuła, że znów może oddychać. Rozejrzał się dookoła z rękami w kieszeniach. Potem znów skupił się na niej.
– Rzeczywiście wszystko jest inaczej. Nie będę udawał, że lubiłem twoją matkę, ale chciałbym złożyć wyrazy współczucia.
Eva stłumiła emocje i chłodno podziękowała.
– Widzę, że dalej jesteś twarda. Nawet krzty uczucia na wspomnienie matki. Przecież byłyście tak blisko.
Eva zaniemówiła. Jak mógł tak myśleć? Ale zaraz cichy głos w jej głowie odpowiedział, że to przecież prawda. W pewnym sensie. Była jednocześnie niewolnicą i pomocnikiem swojej matki. Uśmiechnęła się gorzko.
– Perspektywa to zabawna rzecz. A co u twojego ojca? – zapytała, próbując zakończyć temat matki. Twarz Vidala zastygła. Wyjął ręce z kieszeni.
– Chcesz powiedzieć, że nie wiesz?
– Nie wiem czego? – Zmarszczyła brwi. Jej świat ograniczał się teraz do tych zaniedbanych ścian i codziennej trasy do Madrytu, gdzie pracowała.
– Nie żyje.
– Jak to? Kiedy? – Słowa przyszły jej z trudem.
– Jakby cię to obchodziło.
– Twój ojciec był dla mnie dobry. Lubiłam go. – Eva poczuła, że musi się bronić.
– Ani ty, ani twoja matka nie zasługiwałyście na jego dobroć.
Eva poczuła wstyd. Przypomniała sobie, jak kiedyś matka kazała jej dostarczyć wiadomość ojcu Vidala. Upomniała ją, że nie może rozmawiać z nim jak równy z równym. Po przekazaniu wiadomości Eva odeszła, ale Vidal zatrzymał ją na ścieżce. Z zaskoczeniem zauważyła, że robi jej się gorąco. Uświadomiła sobie, że to przed tym ostrzegała ją matka. Przed byciem na łasce emocji, hormonów. Poddaniem się słabości.
Vidal był zły.
– Kim ty jesteś, że pozwalasz sobie w taki sposób rozmawiać ze starszą od siebie osobą?
Mieszanka intensywnych emocji w reakcji na jego reprymendę sprawiła, że Eva poczuła ucisk w piersiach. Ogarnęły ją wstyd, zdezorientowanie i coś dużo bardziej skomplikowanego. Coś, czego nie rozumiała. Uciekła się więc do wyuczonej obojętności i uniosła brodę wysoko, zupełnie jak matka.
– A kim ty jesteś, że tak się do mnie odzywasz? Nawet tu nie pracujesz. Mieszkasz tu tylko dzięki hojności mojej matki.
Wypowiedziane słowa zostawiły w jej ustach gorzki posmak. Wiedziała, że zrobiła źle. Ale wolała schować się za tymi słowami niż pokazać, jaki czuła wstyd.
– Nie ma co, niezły z ciebie numer. Mieszkasz w tym rozpadającym się zamku, nie mając nic poza nazwiskiem i pustymi przywilejami. Jesteś żałosna. Nigdy więcej nie odzywaj się tak do mojego ojca.
Przez krótką, przerażającą chwilę Eva bała się, że się rozpłacze. Poczuła w tym momencie, jak jest słaba. Przełknęła łzy.
– Nie masz prawa mówić mi, co mam robić – powiedziała i odeszła szybkim krokiem, bojąc się, że jeszcze jedno jego słowo i tama puści.
Eva otrząsnęła się z bolesnego wspomnienia.
– Jak…? Kiedy umarł?
– Niedługo po tym, jak opuścił castillo.
– Ale to było jakieś pięć lat temu. Był chory?
– Był dumny. Zbyt dumny, żeby nie pracować, mimo że stać mnie było na jego utrzymanie. Czuł jakąś źle pojętą lojalność w stosunku do was. Twoja matka za to zwolniła go, nie dając ani referencji, ani zadośćuczynienia. Byłem wtedy w Stanach. Prosiłem, żeby przyjechał, ale nie chciał „być ciężarem”, jak powiedział. Zanim lekarze odkryli, że ma raka trzustki, było już za późno, żeby dało się cokolwiek zrobić. Umarł w ciągu kilku miesięcy.
– Tak mi przykro. Nic nie wiedziałam. – Eva poczuła, jak serce ściska jej się z żalu.
– A dlaczego miałabyś wiedzieć? Dla was był tylko kolejnym, bezimiennym pracownikiem. Miał pewne symptomy, jeszcze jak tu pracował, ale twoja matka nie dała mu wolnego na wizytę u lekarza. A on nie chciał robić problemów.
Eva pamiętała dzień, kiedy ojciec Vidala odszedł. Wydawał się dużo starszy, niż był. Widać było, że nagłe zwolnienie było dla niego szokiem. Eva chciała mu pomóc, ale odmówił. Twierdził, że da sobie radę.
Za dużo wspomnień. Dlatego tak bardzo chciała już sprzedać castillo. Przeszłość wciąż była tu zbyt żywa.
– Dlaczego naprawdę tu jesteś, Vidal? – zapytała.
No właśnie. Dlaczego tu był? Odpowiedź pojawiła się w jego głowie, zanim zdążył pomyśleć. Po prostu nie mógł zapomnieć o Evie.
Bzdura. Miał plany co do zamku i nie miało to nic wspólnego z Evą. Czy na pewno? Nie mógł zignorować żaru, jaki rozlał się w jego żyłach. Narastało w nim pragnienie. Pragnął tej kobiety? To było irytujące. Nie myślał o niej od lat.
No dobrze, myślał o niej od czasu do czasu. Najczęściej wtedy, kiedy był z kobietą. Przypominał sobie wtedy jej chłodne piękno i wyniosłość. Zastanawiał się, czy wciąż była lodową królową. Wyobrażał sobie, jak wielu mężczyzn musiało być na tyle zafascynowanych jej urodą, żeby próbować stopić ten lód i zobaczyć, kogo naprawdę skrywał. Sam marzył, żeby to zrobić, mimo że ciężko mu się było do tego przyznać.
A teraz stała tu przed nim i wyglądała tak, jak oczekiwał. Jednak widział, że coś się zmieniło. Ciężko mu było określić, co dokładnie. Nadal była piękna. Może nawet piękniejsza niż kiedyś. Wyrosła z niezdarnych lat młodzieńczych, nabrała kobiecych kształtów. Może to powycierany strój robił różnicę? Nigdy nie widział jej inaczej niż elegancko ubranej, mimo że bardzo rzadko wychodziła.
Fragment książki
Uciekaj!
Ariel Hart patrzyła na ekran telefonu, na którym widniała ta wiadomość. Zamarła, ale tylko na moment. Potem przystąpiła do działania. Wiedziała, że ten moment w końcu przyjdzie. Wiedziała, że powinna być na to gotowa.
– Kochanie – przekonywała ją matka – on od lat siedzi w więzieniu i tam pewnie umrze. Nie wiesz nawet, czy po ciebie przyjdzie.
Ona jednak wiedziała.
Jej ojciec wplątał się w sprawy, od których powinien trzymać się z daleka, i wykorzystał ją do swoich rozgrywek – była pionkiem w jego grze i…
Nie pora na użalanie się nad sobą, Ari, powiedziała do siebie. Weź się w garść.
Przebrała się pospiesznie, zdjęła kaszmirowe spodnie dresowe i równie miękki sweter i zamieniła je na czarne legginsy i bluzę z kapturem, która teraz wydawała jej się sztywna. Założyła kaptur, starannie pod nim chowając prawie białe blond włosy. Założyła czarne adidasy, chwyciła torbę podróżną w tym samym kolorze i po raz ostatni rozejrzała się po swoim pięknym paryskim mieszkaniu.
Czuła się tu bezpiecznie. Było tu spokojnie. Pięknie. Blade odcienie różu i kojące beże. Ubrana na czarno, wyglądała tu teraz jak włamywacz, co było afrontem dla tego miejsca.
Ułożyła sobie życie. Zaczęła karierę.
Od lat żyła, oglądając się przez ramię. Ciągle się przeprowadzała, posługiwała się fałszywymi nazwiskami, ale w końcu, siedem lat temu, przestała. Miała z tyłu głowy, że to się może wydarzyć, zawsze miała spakowaną torbę podróżną, choć wydawało się to mało prawdopodobne. Nie wiedziała nawet, czy Riyaz żył. Tak samo jak Cairo.
Dlatego razem z matką postanowiły być… w gotowości. Jak zgłosić na policji lub w ambasadzie potencjalne zagrożenie ze strony kogoś z innego kraju, kto ci nie groził i możliwe, że nie żyje? W głębi serca jednak wiedziała. Mógł jej szukać, żeby się zemścić lub się z nią ożenić. Nie chciała ani jednego, ani drugiego. Zostawiła to wszystko za sobą. Nie zostanie projektantką mody, lecz będzie prowadzić życie wygnańca.
To jednak nie była najlepsza pora na użalanie się nad sobą, skoro mogło jej grozić prawdziwe niebezpieczeństwo. Użalała się nad sobą dwadzieścia lat temu, gdy odkryła – w wieku ośmiu lat – że ojciec przyrzekł ją obcemu człowiekowi. Czuła żal, błądząc po lśniących salach pałacu w Nazulu, pośród migoczących mozaik i fontann, wśród unoszącego się w powietrzu zapachu kwiatów pomarańczy. W ten sposób jej ojciec uzyskał dostęp do pałacu i pomógł w organizacji zamachu, który odsunął od władzy rodzinę królewską – w efekcie szejk i jego żona zginęli, jeden syn został wtrącony do lochu, a drugi…
Zaginął.
Cairo…
Nie myślała o nim zbyt często, a przynajmniej starała się o nim nie myśleć. Młodszy brat, ten o ujmującym uśmiechu i ciepłym spojrzeniu, tak niepodobny do tego, któremu została przyrzeczona – to on został jej przyjacielem i powiernikiem. I pierwszym zawodem miłosnym. Miała trzynaście lat i siedziała na dziedzińcu, grzejąc się w słońcu i rozmyślając. I wtedy się zjawił.
– Nie podoba ci się tutaj, ya amar?
– Jest zbyt gorąco.
– Jesteśmy na pustyni.
– Chcę wrócić do Europy. Nienawidzę tego miejsca.
– Do Europy? Przecież jesteś Amerykanką?
– Pół roku spędzaliśmy w Paryżu.
– Ach, bardzo miłe miejsce.
– Milsze niż to.
– Powiedz mi, przeszkadza ci to miejsce czy może powód, dla którego się tu znalazłaś?
– Jedno i drugie.
– Myślę, że to nieprawda. Jeśli się rozejrzysz, zauważysz, że miejsce i powód to dwie różne sprawy. Wtedy może zaczniesz doceniać spędzony tutaj czas…
Wyciągnął rękę, zerwał rosnącą na drzewie nad nimi pomarańczę i podał jej owoc.
– Czy ci się to podoba, czy nie, drzewa w końcu wydają owoce. Nie wszystko musi być takie złe. Zastanów się nad tym, ya amar.
Mój księżycu. Nazywał ją tak, lecz nigdy się nie dowiedziała, dlaczego. Mówił to w taki sposób, jakby z niej żartował, jednak za każdym razem czuła w środku dziwne mrowienie. Cairo był najprzyjemniejszym elementem tamtych wyjazdów do Nazulu. Wszystko się jednak skomplikowało, gdy miała dwanaście, a on trzynaście lat – zrobił się bardzo wysoki i nagle nie wiedziała, jak z nim rozmawiać. To było takie zabawne. Jednego roku, gdy przyjechała z wizytą, biegali po pałacu, szalejąc jak dzikie koty, a następnego… w jego towarzystwie czuła się zawstydzona. Przez cały rok niemal ze sobą nie rozmawiali.
Tamtego dnia, gdy zerwał dla niej pomarańczę, nie uciekła przed nim. Wtedy zakwitło między nimi coś nowego. Coś czułego, cennego i przepełnionego tęsknotą. Pomyślała, że to miłość, lecz wiedziała, że uczucie nie miało racji bytu. Po pięciu dniach wróciła do Paryża. A już kolejnego dnia…
Świat legł w gruzach, przynajmniej w Nazulu.
Riyaz, następca tronu i jej narzeczony, został pojmany i wsadzony do więzienia.
A Cairo?
Istniały dwie możliwości. Został zabity razem z tymi, którzy stawiali opór, a jego ciało wyrzucone jak worek śmieci, tak nic nieznaczące, że niewymagające nawet identyfikacji.
Albo zniknął.
Teraz nie miało to znaczenia. Riyaz wyszedł na wolność, a to oznaczało…
Będzie szukał narzeczonej – żeby upomnieć się o to, co do niego należało, lub się zemścić. Żadne rozwiązanie nie było po jej myśli. Nie chciała odpowiadać za grzechy swojego ojca, on powinien za nie zapłacić. Wiedziała jednak, że będzie musiała ponieść konsekwencje.
Założyła plecak, ruszyła do drzwi i otworzyła je.
Zamarła.
Był tutaj.
Stał przed nią. Wyższy i postawniejszy, niż gdy widziała go po raz ostatni. To nie Riyaz ani oddział żołnierzy, których widywała w koszmarach. To nie potwór, którego nauczyła się bać i przed którym chciała uciekać.
To był on.
Cairo al Hadid.
Żywy i realny.
W jej korytarzu.
– Ya amar – odezwał się. – Przyjechałem po ciebie.
Szejk Cairo Ahmad Syed al Hadid zbyt długo nie miał kraju, do którego mógł należeć. Może nie było to dokładne odzwierciedlenie sytuacji – miał swoją ojczyznę, o której nie zapomniał. Postawił sobie za cel pokonanie najeźdźców i uzurpatorów. Minęły lata, a on o wszystkim pamiętał. Krzyki matki. Ojciec, który chwycił za miecz, żeby walczyć, choć nie miał szans. Był królem Nazulu i musiał walczyć o swój kraj do końca, broniąc go przed upadkiem, do którego nie doszłoby, gdyby nie zdrada. Dopuścił się jej patriarcha Hart. Dominic Hart stawał się coraz bardziej zachłanny. Znalazł dojście na dwór Nazulu i postanowił przyjąć ofertę ich wrogów. Za opłatą zdradził rodzinę al Hadid. Był najemnikiem z Europy Wschodniej, który uznał, że ma dosyć walki o władzę dla innych i postanowił sam po nią sięgnąć. Wybrał Nazul, ponieważ kraj był bogaty w naturalne surowce i na tyle niewielki, z małą liczbą sojuszników na skalę globalną, że konsekwencje jego czynów nie będą zbyt dotkliwe.
Cairo jednak zamierzał dopilnować, żeby poniósł konsekwencje. Hart przez ostatnie lata zasiadał na tronie i Cairo z radością zakończy czas jego rządów. Chciał patrzeć na jego twarz, gdy razem z najemnym wojskiem wedrze się do pałacu. Cairo nie zamierzał brać jeńców. Krwawe bitwy miały swoją cenę, tak jak zemsta. Zamierzał jednak odebrać ten dług. Jego życie, pragnienia, ciało i dusza nie należały do niego. Stracił do nich prawo wiele lat temu na pustyni, gdy popełnił błąd, który tak wiele kosztował. Żył więc, wiedząc, że ten czas nadejdzie, a wtedy on zrobi wszystko, żeby odzyskać i odbudować swój kraj. Aby jego brat mógł zasiąść na tronie, jako pełnoprawny władca Nazulu. Tamtego dnia uciekł z pałacu, ale wiedział, że wróci.
Pojechał do Anglii i zaczął się posługiwać nowym imieniem i panieńskim nazwiskiem matki – Syed al Shahar. Dzięki sprytowi i znajomości systemu zdobył odpowiednie stypendia w najlepszych uczelniach. Od tego zaczął budowę imperium. Ludzie znali Caira jako playboya i biznesmena, nie wiedzieli jednak, że jako chłopiec patrzył, jak w pałacu pośrodku pustyni umiera jego rodzina.
Sprawa nie trafiła nawet na pierwsze strony gazet – po prostu kolejne niepokoje gdzieś na świecie. W Europie i Stanach Zjednoczonych nie zajmowano się tematami, które nie miały na nich wpływu, kto więc by się tym przejmował? Jacyś ludzie zabijali się w kraju, do którego nie zamierzali nigdy przyjechać. Zainteresowanie danym miejscem uzależniali od tego, czy chcieliby polecieć tam na wakacje lub czy dany kraj mógł im w jakiś sposób zagrażać. Jeśli nie… To po prostu kolejne okrutne wydarzenie w świecie pełnym okrutnych historii. Coś nieznaczącego, co jednak zmieniło całe jego życie. Ale wiedział, że Riyaz przeżył. Czuł to w kościach. Poza tym Cairo był lojalny wobec swego kraju. Swoje imperium zbudował na pragnieniu zniszczenia tych, którzy zabili jego rodzinę.
Jeśli jego brat naprawdę wciąż żył, musiał zostać uratowany. Dla świata był Syedem, ale tak naprawdę zawsze będzie Cairo, który wróci po brata. Wiedział, co powinien robić. Przyjęcia i zbytki nigdy go tak naprawdę nie interesowały. Pomogły zatrzeć nieco wspomnienie tamtych wydarzeń w Nazulu. Wolał, by te obrazy nieco zbladły i straciły na wyrazistości. Nie musiały być tak jaskrawe, żeby pamiętał o swej misji. Wiedział, kim był. Korzystał z przyjemności tego świata, początkowo po to, żeby dostać się na odpowiednie imprezy i dzięki temu poznać odpowiednich ludzi. Odkrył jednak, że potrafi ciężko pracować i jeszcze bardziej zatracać się w rozkoszach tego świata. Stworzył więc imperium, które pozwalało mu poruszać się swobodnie pomiędzy narodami. Zbierać przyjaciół i informacje, a także inne przydatne rzeczy, które pomogą mu zniszczyć uzurpatorów. Przebywał w towarzystwie mężczyzn naprawdę niebezpiecznych i pozbawionych skrupułów. Raz uratował przed nimi dziewczynę. Briannę Whitman. Pomógł jej uciec przed losem zgotowanym jej przez ojca, wysłał ją do szkoły, potem została uznaną doradczynią osób w sytuacjach kryzysowych.
Gdy znów zobaczy swojego brata, zamierzał zatrudnić Briannę, by mu pomogła wrócić do świata. Pomogła mu stać się człowiekiem, którym miał być, a nie bestią, którą stał się przez lata spędzone w izolacji.
Riyaz był wolny, ale tylko fizycznie… Zdecydowanie nie był gotowy, by przejąć władzę. Stał się nieokrzesany i brakowało mu podstawowych manier. Spędził lata w lochu na czytaniu i trenowaniu ciała tak, by stało się maszyną do zabijania.
Nie miał jednak okazji, by zastosować zdobyte umiejętności w prawdziwym świecie. Prowadzenie rozmowy przychodziło mu z trudem, nie mówiąc już o zagłębieniu się w tajniki światowej dyplomacji.
Przejęcie przez Caira pałacu w Nazulu było tajemnicą zarówno dla jego narodu, jak i całego świata. Mieli władzę, ale działali w ukryciu – zamierzał czekać do chwili, aż będzie mógł przedstawić Riyaza ludziom. Będą mieli na to tylko jedną szansę. Riyaz nie mógł być postrzegany jako słaby mentalnie i złamany przez to, co go spotkało. Ludzie będą chcieli triumfalnego powrotu silnego władcy.
Cairo był przy uwolnieniu Riyaza. Brat był ubrany w łachmany, włosy i broda były długie i w nieładzie. Spodziewał się, że Riyaz będzie blady, słaby i wynędzniały, jego ciało jednak zbudowane było z samych mięśni, a serce wypełniała wściekłość. Nie chciał wychodzić ani spać w łóżku. Wciąż większość czasu spędzał w lochach.
Po uwolnieniu poprosił o dwie rzeczy: cheeseburgera i Ariel Hart.
Ariel…
To imię było jak zadra w sercu, przywoływało tyle wspomnień… Wiedział, gdzie była. Wiele razy chciał do niej przyjechać, wiedział jednak, że zjawi się u niej tylko w jednej sprawie. Jeśli Riyaz będzie chciał ją zobaczyć. I Riyaz ją chciał.
Cairo zrobi więc to, o co prosi go Riyaz. Jest mu to winien.
– Musiałaś wiedzieć, że po ciebie przyjdę – powiedział.
– Ja…
Była taka piękna. Jak kwiat pomarańczy w mozaikowym ogrodzie, którego nie widział od ponad dekady. Była jak chwila, która przeminęła i której już nigdy nie odzyska. Zaskoczyło go, jak bardzo poruszyło go to spotkanie – Cairo przecież był w środku niemal martwy. Czuł wściekłość, pożądanie. Gdy Riyaz został uwolniony, przepełniło go nieznane uczucie, potężniejsze od niego samego.
Ale to… Ona… Była niezwykle piękna. Piękniejsza, niż się zapowiadała, bo zawsze była prześliczna. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami w kolorze turkusu. Ubrana była tak, jakby była gotowa do ucieczki – ktoś musiał ją ostrzec.
– Przyszedłeś, żeby mnie zabić? – szepnęła.
– Nie – odparł. – To byłoby zbyt proste. Zresztą jestem cywilizowanym człowiekiem.
– Ty żyjesz – dodała.
– Tak. Przynajmniej jak ostatnim razem sprawdzałem. – Przyjrzał jej się uważniej. – Myślałaś, że zginąłem?
– Nie wykluczałam tego. – Odwróciła wzrok i był pewien, że dostrzegł w jej oczach smutek i żal. Nie zamierzał jednak dać się temu zwieść. – Wiem, co się stało z resztą twojej rodziny.
– Riyaz żyje.
Skinęła powoli głową.
– Czy dlatego tu jesteś? Z powodu Riyaza?
– Tak – przytaknął. – Przyjechałem w imieniu brata. Nie wydajesz się zdziwiona tym, że żyje.
– Słyszałam plotki, że zostawiono go przy życiu i uwięziono w pałacu. Jako swojego rodzaju zabezpieczenie, ale nie wiem, w jakim sensie.
– Ja też nie, ale kto jest w stanie zrozumieć szaleńca? Mam też na myśli twojego ojca.
– Nie miałam pojęcia o zdradzie ojca. Nic nie wiedziałam o jego planach.
– A ja nie zamierzam cię o to obwiniać. Byłaś tylko dzieckiem.
– Tak jak ty.
Przyglądał jej się dłuższą chwilę. Nie czuł się jak dziecko, na pewno nie od dnia ucieczki z pałacu. Wiedział tylko, że musi przeżyć. Był jedynym członkiem rodziny, który przeżył i wciąż był na wolności. Przetrwanie nie było jedną z opcji, lecz koniecznością.
– Więc nie przyjechałeś po to, żeby się zemścić?
Zemsta byłaby dużo prostszym zadaniem, już jej zakosztował. Było w niej coś oczyszczającego. Sprawa Ariel nigdy nie była dla niego prosta, ale zadośćuczynienie wymagało ofiar. I tym właśnie miała być.
– Nie. Jestem tu, żeby dopilnować warunków umowy. Mój brat został uwolniony i potrzebuje żony.
– I pewnie nie zamierzasz szukać nikogo innego.
– Nie. Zostałaś przyrzeczona mojej rodzinie, która straciła już wystarczająco dużo.
Odrzuciła włosy i spojrzała na niego odważnie, wiedział jednak, że to nie było szczere. W ten sposób próbowała zamaskować strach.
– Wydaje się, że to jak płakanie nad rozlanym mlekiem – odparła.
Nie był okrutny, ale nie był też człowiekiem, który uginał się pod czyimś naciskiem. Nie zamierzał znosić głupców, prób manipulacji ani humorów kobiety, której ojciec brał udział w zamordowaniu jego rodziców.
– To nie mleko się rozlało, ale krew, ya amar. Krew moich rodziców. Po tych wszystkich latach ból pozostał. Riyaz spędził piętnaście lat w więzieniu, bez kontaktu z drugim człowiekiem. Żył w całkowitej izolacji, podczas gdy ja gromadziłem siły, które pozwolą mi go uwolnić. Skoro lubisz przysłowia, pozwól, że przypomnę ci inne. Oko za oko, ząb za ząb. Życie w niewoli… za życie w niewoli.
To, czego chciała, nie miało znaczenia. Kiedyś uległ jej urokowi i drugi raz nie popełni tego błędu. Chwycił jej ramię i wyprowadził ją z mieszkania. Nie poruszała się jednak wystarczająco szybko, więc podniósł ją i wziął na ręce, niczym pannę młodą, którą miał przenieść przez próg. Tylko że ona nie należała do niego. Od początku była przeznaczona Riyazowi, który stracił wszystko…
To go właśnie napędzało. Wściekłość, którą czuł w imieniu brata, i pragnienie, by odpokutować własne winy. Ledwie zauważył, że się wyrywała, okładając go pięściami, jednak jej ciosy były niczym kamyczki rzucane w potężne drzewo. Jego rodzina zginęła, a jedyną jego karą był fakt, że musiał na to patrzeć, podczas gdy sam zasługiwał na śmierć. Przez te wszystkie lata żył, karmiąc się pragnieniem zemsty. Jakby trafił do czyśćca. Jednak to wciąż było życie.
A ona… Mieszkała w Paryżu. Dramat, który się rozegrał w pałacu, nie miał na nią żadnego wpływu. Nie czekał na windę, tylko zniósł ją po schodach starego budynku prosto do zaparkowanej obok limuzyny. Otworzył drzwi i wrzucił ją do środka, po czym zamknął je i zablokował.
– Jedziemy – rzucił do kierowcy.
Mężczyzna był opłacony na tyle dobrze, żeby nie zadawać pytań. Na szczęście, bo Ariel zaczęła protestować.
– On mnie porwał – powiedziała do kierowcy, który wymienił z Cairem lodowate spojrzenie w lusterku. Potem Cairo włączył przegrodę oddzielającą kierowcę od reszty samochodu.
– Jego to nie obchodzi – powiedział.
– Co dobrego przyjdzie z mojego małżeństwa z Riyazem? – Rozejrzała się w panice, jakby teraz do niej dotarło, w jakiej sytuacji się znalazła.