Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Hotel na Karaibach (ebook)
Zajrzyj do książki

Hotel na Karaibach (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-6398-6
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyIrresistible Bargain with the Greek
TłumaczBarbara Bryła
Język oryginałuangielski
EAN9788327663986
Data premiery2021-03-18
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Luke’owi Xenakisowi po dziesięciu latach udaje się wreszcie doprowadzić do ruiny Geralda Granthama, który oszukał jego rodziców i przyczynił się do ich śmierci. Świętowanie tego sukcesu okazuje się tym piękniejsze, że na przyjęciu poznaje Talię, kobietę swoich marzeń. Jednak rankiem Talia znika. Gdy już pogodził się z tym, że więcej jej nie zobaczy, ona nagle zjawia się w jego biurze. Luke odkrywa, że Talia jest córką Granthama i że właśnie pozbawił ją całego majątku. Wprawdzie jest na nią wściekły, że porzuciła go bez słowa, ale proponuje jej pracę. Pojedzie z nim na Karaiby i zaprojektuje wnętrze hotelu, który Luke zamierza tam otworzyć…

Fragment książki

Sypialnia nadal pogrążona była w mroku, grube zasłony maskowały światło świtu za oknem. Talia z trudem wlokła się do drzwi. Każda komórka jej ciała krzyczała w bezgłośnym proteście. Zmusiła się jednak do wyjścia, bo wiedziała, że musi to zrobić. Musi odejść.
Odejść od mężczyzny śpiącego teraz w szerokim łóżku, z nagim umięśnionym torsem, który pieściła wcześniej w ekstazie. Emocje zaatakowały ją niczym nóż patroszący jej wnętrzności. Wyjść stąd – och, dobry Boże – zmusić się, by odejść od mężczyzny, który zwalił ją z nóg i zabrał do raju, o istnieniu którego nigdy nawet nie marzyła! Od mężczyzny, który dał jej nadzieję na ucieczkę z więzienia, w którym była zamknięta. Więzienia, do którego teraz wracała. Bo nie miała innego wyjścia.
Kiedy nacisnęła cichutko klamkę, poczuła, że telefon znowu zawibrował w jej wieczorowej torebce. Wzywał ją z powrotem do domu, do więzienia, w którym musiała żyć.
Nóż znowu przekręcił się jej w trzewiach. Ten mężczyzna wcześniej spojrzał na nią tylko raz i już wiedziała, że odda mu się z entuzjazmem, bez wahania i wątpliwości. Pozwoliła mu wyciągnąć się z przyjęcia, na którym nie odrywali od siebie oczu, rozkoszując się pochłaniającą ich namiętnością, jakiej nigdy w swoim życiu nie zaznała.
Nóż jeszcze raz przekręcił się w niej boleśnie. Istniał między nimi związek tak namacalny, jak dotyk ich ciał splecionych namiętnie tej nocy. Coś przyciągało ich do siebie. Łatwość, z jaką prowadzili rozmowę, naturalna komunikacja wywołująca radosny śmiech, ciepło i bliskość, będące czymś więcej niż tylko fizycznym obcowaniem…
Ostatni cios noża sprawił, że niemal krzyknęła z bólu, kiedy po cichu otworzyła drzwi, niezdolna oderwać oczu od mężczyzny, którego nigdy więcej nie zobaczy. Bo nie mogła zrobić tego, o czym rozmawiali z takim entuzjazmem w nocy.
– Chodź ze mną! – mówił, a oczy mu płonęły. – Ta noc to tylko początek tego, co razem przeżyjemy. Pojedź ze mną na Karaiby, tam jest tysiące wysp do zwiedzania… Pojedź tam ze mną…
Jego głos, ciepły i wibrujący, nadal rozbrzmiewał jej w głowie.
Zdusiła dłonią szloch narastający jej w gardle. To było niemożliwe! Nie mogła z nim pojechać. Nie mogła zrobić nic poza tym, co właśnie robiła. Odchodziła od niego.

Poprzedniego wieczoru

Luke Xenakis spojrzał w górę na wiktoriański magazyn, zamieniony w modny loftowy apartamentowiec w starej londyńskiej dzielnicy Docklands. Dotarł tutaj z City, prosto z ostatniego spotkania z pośrednikiem, które zwieńczyło dziesięć długich lat jego zemsty. I teraz, nareszcie – Thee mou! – tego dokonał. Opanowały go emocje, wściekłe i gwałtowne. W końcu zacisnął dłonie w morderczym uchwycie na gardle swego wroga.
Życie za życie. Jego przodkowie bez wahania traktowali tę gorzką życiową prawdę dosłownie. Wykrzywił usta, wchodząc do budynku. Jednak w bardziej cywilizowanych czasach musiały istnieć inne sposoby na wymierzanie sprawiedliwości. A teraz – właśnie dziś wieczór – sprawiedliwość w końcu została jego wrogowi wymierzona. W ciągu dwudziestu czterech godzin ten człowiek zostanie zniszczony. Wykończony finansowo. Zrujnowany.
Skrzywienie ust zmieniło się w uśmiech. W dziki grymas. Ruszył na górę dudniącymi żelaznymi schodami ku najwyżej położonemu apartamentowi, skąd dochodziły już dźwięki łomoczącej muzyki, wypierając mu z głowy inne myśli. Właśnie tego teraz chciał. To był początek jego nowego życia…

Talia zatrzymała się przy wejściu do loftowego apartamentu, nagle niezdecydowana, czy powinna wejść do środka na przyjęcie. Ale tego właśnie potrzebowała. Zatracić się choć na kilka godzin i zapomnieć o nękającej ją presji. Westchnęła w duchu, bo znała tego przyczynę. Jej nieszczęsna matka miała zszargane nerwy, a porywczość ojca przez ostatnie miesiące stała się jeszcze gwałtowniejsza. Dlaczego tak było, Talia nie miała pojęcia i nie chciała tego wiedzieć. Całą energię poświęcała na kojenie nerwów matki i uspokajanie ojca tyrana, by na nią nie napadał. To ją wyczerpywało, ale nie miała wyboru, myślała z goryczą, stając na progu sali, w której odbywało się przyjęcie. Musiała godzić się z tym, czego chciał od niej ojciec, bo inaczej jego fatalny nastrój odbiłby się na matce.
Musiała więc pozostać Natashą Grantham, córką – ozdobą odnoszącego szalone sukcesy magnata nieruchomości Geralda Granthama z firmy Grantham Land. Stanowiła część jego wizerunku, obok eleganckiej żony, ogromnej rezydencji nad Tamizą i jeszcze okazalszej willi w Marbelli, a także pełnych przepychu apartamentów na całym świecie, floty luksusowych samochodów, jachtu oraz prywatnego odrzutowca. Tego wszystkiego, dzięki czemu inni mogli zazdrościć mu sukcesu, bogactwa i osiągnięć. Tylko na tym jej ojcu zależało – na sukcesie i własnym wizerunku. Z pewnością nie na żonie i nie na córce. Talia miała tego świadomość, ale jej matka uparcie wierzyła w bajeczkę, że ojciec się o nie troszczył. Wymyślała dla niego niekończące się usprawiedliwienia – presję, pod jaką pracował, stres związany z prowadzeniem firmy, bo przecież robił to wszystko dla nich. Talia wiedziała, że ojciec był oddany tylko jednej osobie i jednej sprawie – sobie samemu. Ją i matkę traktował jak własność, jak rekwizyty, dzięki którym dobrze się prezentował. Jej matka Maxine miała olśniewać jako gospodyni przyjęć, a Talia pełniła rolę dekoracyjną jako potulna córka. Pracowała dla niego jako projektantka wnętrz, nadzorując zgodnie z jego wytycznymi renowację kupowanych przez niego nieruchomości. Pojawiała się także na niekończących się imprezach towarzyskich, na których wymagał jej obecności. W zamian za to pozwalał jej mieszkać za darmo w jednym z wielu swoich mieszkań w Londynie i wypłacał jej dodatek na zakup garderoby.
Oczy zasnuł jej cień. Świat widział w niej rozpieszczoną księżniczkę, ukochaną córeczkę tatusia – ale rzeczywistość była rażąco inna. Talia była zwykłym pionkiem w bezwzględnej grze o władzę, w której jej ojciec celował, kontrolując żelazną ręką wszystkie aspekty jej życia. Każda chwila, w której mogła znaleźć się od niego z daleka, była dla niej bezcenna. Tak jak dzisiejszy wieczór.
Powodowana impulsem, przyjęła zaproszenie na przyjęcie od kogoś, kogo poznała w środowisku projektantów wnętrz. To nie była typowa dla niej sceneria. Zwykle przy rzadkich okazjach, kiedy miała wieczór dla siebie, pozostawała w domu albo wybierała się na koncert lub do teatru. Sama albo z przyjaciółką. Nigdy z mężczyzną. Nie chodziła na randki. Tylko raz pozwoliła sobie na romans, krótko po dwudziestce. Jej ojciec bezlitośnie wykorzystał wtedy swoje wpływy, by zrujnować karierę tego młodzieńca, a potem powiedział Talii, co zrobił. Dostała nauczkę. Teraz, w wieku dwudziestu sześciu lat już się pogodziła z tym, że nie mogła się z nikim związać.
Ale wokoło imprezowicze mieszali się ze sobą, tańcząc, flirtując i łącząc się w pary. Ogarnęło ją zniecierpliwienie. Jak długo miała znosić takie życie? Jeszcze nigdy pozłacana klatka, w jakiej żyła, nie wydawała jej się tak nieznośna. Nigdy nie czuła się tak zdławiona. Tak zdesperowana, by uciec. Ale dziś wieczorem, dobry Boże, ucieknie. Rzuci się w wir tej imprezy i przetańczy całą noc. Jej matka przebywała w rezydencji nad Tamizą, ojciec bawił za granicą – zapewne z jedną ze swoich kochanek. Pomyślała, że im dłużej go nie było, tym lepiej! Wzięła głęboki wdech i weszła do środka.
Poprzez tłum po drugiej stronie ogromnego wnętrza dostrzegła bar. Kiedy, przeciskając się wśród ludzi, szła w tym kierunku, poczuła na sobie męski wzrok. Znała to uczucie. Przez całe życie była świadoma, że jej wspaniałe kasztanowe włosy, jasne oczy, pięknie sklepione rysy i nieskazitelna cera przyciągały męską uwagę. Stanowiły element wizerunku, jaki jej ojciec chciał, by prezentowała światu, bo piękna córka rzucała korzystne światło na niego samego. Zwykle ubierała się pod jego dyktando, w garsonki i sukienki, które sama uważała za zbyt pretensjonalne. Tego wieczoru zignorowała jego wytyczne. Rozpuściła długie włosy, zazwyczaj starannie upięte do góry, i umalowała się mocniej niż zwykle, podkreślając oczy, kości policzkowe i ponętne usta. Sukienkę bez ramiączek w kolorze burgunda, którą miała na sobie – krótszą niż zwykle i o wiele bardziej obcisłą – kupiła tego popołudnia w butiku z używanymi rzeczami od projektantów. Lubiła go, ponieważ dzięki temu mogła wydawać mniejsze sumy z dodatku na stroje i stopniowo odkładać trochę pieniędzy na osobistym koncie, którego jej ojciec nie monitorował. Na wypadek, gdyby pewnego dnia wyrwie się na wolność…
Przestała o tym myśleć i skupiła się na dotarciu do baru. Idąc na niebotycznych trzynastocentymetrowych obcasach, czuła, jak jej biodra się kołyszą. Przy barze przystanęła, opierając ozdobione bransoletami dłonie na podświetlonym kontuarze. Chciała wypić drinka. Nie po to, by się upić, ale by dać sygnał samej sobie, że tego wieczoru zamierza sprawić sobie przyjemność. Odrobinę sobie odpuścić. Zmniejszyć nieustanną, miażdżącą presję. Pożyć trochę dla siebie, ten jeden raz.
– Poproszę o szprycer z białego wina – powiedziała i uśmiechnęła się do barmana.
– A przy okazji poproszę jałowcówkę dla mnie – rozległ się za jej plecami głęboki głos z lekko wyczuwalnym obcym akcentem.
Odwróciła się lekko i znieruchomiała. Stojący tam mężczyzna był wysoki, miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt. Mimowolnie otworzyła szeroko oczy. To była instynktowna reakcja na to, co ujrzała. Ciemne włosy, ciemne oczy, mocna szczęka, prosty nos i rzeźbione usta, szerokie ramiona, rozbudowana klatka piersiowa, wąskie biodra i długie, jakże długie nogi…
Wzrok mężczyzny spoczął na niej i poczuła, że jej trzewia reagują jeszcze mocnej. Widziała w taksującym spojrzeniu nieznajomego, że podoba mu się to, co zobaczył, i nie próbował tego ukryć. Spoglądał na nią śmiało, jak gdyby miał do tego pełne prawo. Poczuła dziwny dreszcz, jej ciało ogarnęła fala gorąca. Wstrzymała oddech. Co to było? Niczego takiego wcześniej nie doświadczyła! Nawet z jedynym kochankiem, jakiego miała. Nieznajomy przyjrzał jej się od stóp do głów z uznaniem, a potem sięgnął po wypełnioną lodem szklaneczkę, postawioną dla niego na barze. Spokojnie uniósł ją do ust.
– Za nieoczekiwanie interesujący wieczór – powiedział, przechylając szklaneczkę w jej stronę.
Talia nie mogła oderwać od niego wzroku. Och, Boże, dlaczego reagowała na niego w ten sposób? Z trudem zapanowała nad wyrazem twarzy i, nie odpowiadając, bo nagle zabrakło jej tchu, sięgnęła drżącą ręką po swój kieliszek, który także pojawił się na barze. Upiła łyk szprycera, większy niż zamierzała. Ale potrzebowała tego. Rozpaczliwie.
Uświadomiła sobie, że mężczyzna wyciąga do niej rękę. Miał na sobie ciemne spodnie i prostą, szytą na miarę białą koszulę. Była rozpięta pod szyją, podwinięte rękawy odsłaniały opalone, silne nadgarstki i zegarek, jak zauważyła, luksusowej marki. Niewielu mogło sobie pozwolić na taki wykonany na zamówienie czasomierz. Mężczyzna nadal się jej przyglądał. W jego spojrzeniu dostrzegła teraz ciekawość.
– Luke – powiedział, z ręką nadal wyciągniętą. Najwyraźniej oczekiwał, że odpowie mu tym samym. Wydawał się całkowicie pewien, że tak będzie. Niemal bezwiednie uścisnęła mu dłoń. Poczuła chłód jego palców i drzemiącą w nich siłę.
– Talia – uśmiechnęła się. Z rozmysłem podała mu to imię. Ojciec zawsze nazywał ją Natashą, w miejsce jej prawdziwego imienia Natalia, które z kolei lubiła jej matka. „Talia” było zdrobnieniem, z którym sama się utożsamiała, a dziś wieczorem… och, dziś wieczorem, kiedy na tak krótko mogła naprawdę być sobą, wydawało się stosowne.
– Talia…
W jego ustach jej imię zabrzmiało trochę egzotycznie i zmysłowo. Tembr jego niskiego głosu ze śladem obcego akcentu zdawał się wprawiać ją w wibracje na poziomie podprogowym. W ciemnych oczach znowu pojawił się blask. Pociągnął spory łyk ze swojej szklaneczki i odstawił ją na bar, opierając na kontuarze ramię. Przypominał panterę, próbującą nie spłoszyć swojej ofiary, zanim będzie gotowa się na nią rzucić.
– A więc, Talio, opowiedz mi o sobie.
To były zwykłe słowa inicjujące rozmowę, ale napięcie aż iskrzyło między nimi.
Milczała przez chwilę, pijąc wino. Wahała się między ostrożnością a tym upajającym błyskiem wolności, gdy usłyszała nagle własną odpowiedź.
– Jestem projektantką wnętrz.
Jej głos brzmiał całkiem spokojnie, jak zauważyła z zadowoleniem, pomimo szalejących w niej emocji. Upiła znowu łyk szprycera.
Luke uniósł pytająco brew w kierunku otaczającego ich surowego wystroju.
– Na przykład takich miejsc? – spytał.
Potrząsnęła głową.
– Nie, to nie mój styl!
Rozejrzała się po ceglanych ścianach, stalowej konstrukcji podtrzymującej sufit, odnowionych deskach na podłodze i podświetlonych nowoczesnych dziełach sztuki. Zachmurzyła się na chwilę. To surowe modernistyczne wnętrze odbiegało od jej upodobań, ale tak naprawdę własnego stylu jeszcze nigdy nie zaprezentowała w pracy. Ojciec dyktował jej, co miała robić: projektować efektowne wnętrza, wyglądające tak, jak gdyby kosztowały dużo pieniędzy. I oczekiwał, że zrealizuje je w ramach niewielkiego budżetu, by zmaksymalizować jego zyski przy odsprzedaży. Szczerze tego nienawidziła.
Nie chciała jednak myśleć o tym teraz, kiedy ten niesamowity mężczyzna poświęcał jej swoją uwagę, sprawiając, że puls jej przyspieszał.
– A ty czym się zajmujesz? – usłyszała własne pytanie.
Wzruszył lekko ramionami.
– Inwestycjami – odparł.
Powiedział to niedbale, ale jego głos zabrzmiał nieoczekiwanie ostro.
– Musisz być w tym dobry – zauważyła, zerkając na jego zegarek.
Dostrzegł to spojrzenie.
– To prezent, jaki sobie dzisiaj sprawiłem – powiedział sucho.
– Bardzo ładny! – mruknęła. – Świętujesz dzisiaj urodziny?
– Coś lepszego – odparł, pociągając kolejny łyk drinka. – Właśnie osiągnąłem coś, nad czym pracowałem ponad dziesięć lat. To słodki, słodki moment.
W jego głosie znowu pojawiła się ostra nuta, teraz wyraźniejsza.
– Wydajesz się bardzo zdeterminowany – usłyszała własne słowa.
Znieruchomiał.
– Zdeterminowany? Och, tak…
Przez moment spoglądał gdzieś w dal, ale potem skupił spojrzenie na niej.
– A więc, co cię tu sprowadziło dzisiaj wieczorem, Talio?
Niepokojąca nuta w jego głosie zniknęła i teraz brzmiało w nim tylko… zaproszenie. Pociągnął kolejny łyk drinka.
Wzruszyła ramionami.
– A co sprowadza ludzi na imprezę?
Jej odpowiedź wyraźnie go rozbawiła.
– Chcesz, żebym ci na to odpowiedział? – uśmiechnął się. To, co pozostawało niewypowiedziane między nimi, było już wystarczającą odpowiedzią.
Potrząsnęła lekko głową i upiła kolejny łyk z kieliszka. A potem, jak gdyby wino ją ośmieliło, zerknęła z powrotem na niego.
– To dlatego jesteś tu dzisiaj?
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Być może – mruknął.
Wzrok miał wymowny. Poczuła przepływające przez nią ciepło, do jakiego nie była przyzwyczajona. To się działo za szybko! Powinna się wycofać, wmieszać się w tłum…
Ale on opróżnił swoją szklaneczkę, odstawił ją na kontuar i omiótł ją wzrokiem. I nagle cała jej ostrożność się ulotniła. Puls jej przyspieszył, policzki się zarumieniły, usta rozchyliły. Poczucie wolności upoiło ją. Nie mogła, nie chciała się temu opierać. Cokolwiek się działo między nimi, chciała tego!
– Jednego jestem pewien – powiedział z błyskiem w oku. – Dzisiejszy wieczór domaga się szampana!
Odwrócił się do barmana i zaraz pojawiły się dla nich dwa kieliszki, wypełnione delikatnie musującym trunkiem. Talia sięgnęła po jeden, czując upajające ciepło w żyłach.
– Czy to toast za twój słodki, słodki moment? – spytała, unosząc kieliszek w jego stronę. Spojrzała mu w oczy z uśmiechem.
Przez sekundę jego ręka pozostała nieruchoma, a potem uniósł kieliszek w jej kierunku.
– Za coś więcej – powiedział.
Przesłanie było wyraźne i powiedziało jej, czym owo „coś więcej” będzie. A w jej oczach była odpowiedź, jakiej mu udzielała…

Luke leżał z jedną ręką za głową, drugą obejmując smukłą kibić Talii. Jej długie włosy otulały mu pierś i czuł na ramieniu jej ciepły oddech, kiedy spała w jego objęciach. Słodki Boże, czy przeżył kiedyś taką noc? Nie musiał zadawać sobie tego pytania. Żadna inna kobieta nie mogła się równać z tą jedną! Wiedział to od pierwszej chwili, kiedy ujrzał ją przy barze. Och, jej oszałamiająca uroda zaparła mu dech w piersi.
Poczuł pożądanie, gwałtowne i natychmiastowe. Było w niej coś takiego co, działało na niego niczym sygnał naprowadzający, kierując prosto do niej. Talia. Kobieta poznana kilka godzin wcześniej przewróciła mu życie do góry nogami.
Jego dawne życie skończyło się w chwili, kiedy dokończył zadanie wyznaczone mu w dniu, w którym jego ojciec umarł z żalu za tym, co zostało mu odebrane, a matce pękło serce. Cofnął się w myślach do momentu, kiedy przysiągł pomścić rodziców, oszukanych i pozbawionych wszystkiego, co było dla nich cenne. Spowodowany tym stres zabił jego ojca. Człowiek, który się do tego przyczynił, kiedy dwudziestoletni wówczas Luke wtargnął wzburzony do jego biura, roześmiał mu się w twarz.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel