Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Inny plan na szczęście / Najlepsi z najlepszych
Zajrzyj do książki

Inny plan na szczęście / Najlepsi z najlepszych

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1332-8
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329113328
Tytuł oryginalnyA Secret Heir to Secure His ThroneThe Couple who Fooled the World
TłumaczDorota Viwegier-Jóźwiak
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-03-18
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Inny plan na szczęście" oraz "Najlepsi z najlepszych", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Po tragicznej śmierci rodziców Parys obejmuje tron. Zaskoczony przedwczesnym dziedzictwem i pogrążony w żałobie wyjeżdża na jedną z wysp swojego kraju. Zaniepokojeni urzędnicy chcą go sprowadzić z powrotem do pałacu. Proszą o pomoc jego dawną przyjaciółkę, Madelyn Jones. Parys nie wiedział, że jest ona matką jego dziecka. Świadomość, że jest nie tylko królem, ale i ojcem, skłania go, żeby wrócić, objąć władzę i zaopiekować się rodziną. Jest tylko jeden warunek – Madelyn musiałaby go poślubić, a ona nie wyobraża sobie życia w pałacu…

Flavio Calvaresi i Julia Anderson są liderami w branży informatycznej. Ich firmy konkurują ze sobą od lat, jednak propozycja intratnego kontraktu skłania ich do zawarcia tajnego rozejmu. Tylko wspólnymi siłami mogą opracować najlepszą ofertę. By uniknąć podejrzeń o nieuczciwą grę, postanawiają udawać romans. Umawiają się, że kiedy zdobędą kontrakt, wrócą na wcześniejsze pozycje rywali. Lecz wydarzenia, które nastąpią, skłonią ich do zmiany planów…

 

Fragment książki

 

Ze wszystkich powrotów do przeszłości ten był chyba najbardziej spektakularny.
Co więcej, dał Madelyn Jones sporo czasu, by zastanowić się nad konsekwencjami głupstw, jakie popełniła w ciągu całego ostatniego semestru studiów za granicą. Jakby przez ostatnie sześć lat nie robiła tego praktycznie bez przerwy.
Choć z biegiem lat myślała o tym jakby rzadziej. Tak właśnie działała rzeczywistość. Eliminowała bezsensowne rozważania, wszystkie „co by było, gdyby” i stres, jaki im towarzyszył. Zostawało samo życie. Tylko tyle i aż tyle.
Madelyn lubiła swoje obecne życie. Ciężko pracowała, by zapanował w nim ład. Teraz w zasadzie mogłaby się już niczym nie przejmować.
Zaśmiała się przy tej myśli, choć nie dlatego, że była zabawna. Madelyn siedziała na tylnej kanapie opancerzonego SUV-a wiozącego ją prawie na sam szczyt góry znajdującej się w najbardziej odosobnionym regionie wyspiarskiego królestwa Ilonii, które już w czasach antycznych zasłynęło wieloma wygranymi wojnami przeciwko Wizygotom. Zasnuty przeważnie chmurami, wilgotny archipelag leżał u wybrzeży Półwyspu Iberyjskiego, na północny wschód od Azorów.
Wyspiarskie królestwo mogłoby się kojarzyć z lazurowym, ciepłym morzem, piaszczystymi plażami, palmami, koktajlami z egzotycznych owoców, feerią kwiatów i łagodnymi zimami.
Madelyn nawet pod tym względem miała pecha. Stolica Ilonii ze starym portem, kolorowymi kamienicami, urokliwymi uliczkami i pałacem królewskim przycupniętym na najwyższym ze wzgórz, znajdowała się na innej wyspie. Tam wylądowali i choć nie były to Karaiby, uznała, że jest całkiem ładnie. Natomiast ta wyspa – dostępna tylko dla wyselekcjonowanych pasażerów promu lub transportem powietrznym pałacu – była uważana za prywatne schronienie monarchy. Górzysty teren prawie w całości był pokryty lasami, kraterami wulkanów i nieprawdopodobną wręcz ilością kwitnących na niebiesko hortensji.
Znajdowała się tutaj najwyższa góra w Ilonii, tak jej powiedziano. Z przesadną dumą, co zauważyła Madelyn pochodząca z zachodniej części Stanów i obeznana z krajobrazem wysokich gór. W praktyce oznaczało to, że było tu wysoko i zimno, choć temperatury i tak były nieco wyższe w porównaniu z rodzinną wioską Madelyn w pobliżu jeziora Tahoe, aktualnie zasypaną śniegiem, który utrzyma się tam pewnie do czerwca. W każdym razie panujący na zewnątrz przenikliwy chłód, gdy samochód – środkowy w konwoju – wspinał się krętą drogą na szczyt wzgórza, był czymś, czego się nie spodziewała.
Podobnie jak reszta zdarzeń.
– Otrzymała pani pozwolenie na wejście do pustelni, panno Jones – odezwała się siedząca obok niej starsza kobieta prawie nienagannym angielskim.
Madelyn wyrzuciła już z głowy wszelkie protesty albo raczej uznała, że będą one całkowicie daremne.
– Szczęściara ze mnie – mruknęła sarkastycznie, nadal nie mogąc wyjść ze zdumienia, że jej życie skręciło w tak nieoczekiwaną stronę.
Kobieta obok – nieco demonicznie wyglądająca Angelique Silvestri, u której nawet srebrne włosy zdawały się emanować złymi zamiarami – tylko się uśmiechnęła.
Taki sam uśmiech widniał na jej twarzy, gdy przedstawiła się, zapukawszy wcześniej do drzwi domu, który Madelyn dzieliła z ciotką Corrine. Ubrana na czarno świta stała nieco dalej z tyłu. Taki sam uśmiech pozostał na jej twarzy także później, podczas wszystkich zdarzeń, które doprowadziły do tego, że przemierzyły pół świata, by znaleźć się tutaj, w samochodzie zalewanym teraz strugami deszczu ze śniegiem.
– Wyraziła pani na to zgodę – przypomniała jej kobieta, jakby to miało Madelyn uspokoić.
– Nie tyle wyraziłam zgodę, co otrzymałam propozycję nie do odrzucenia – sprostowała Madelyn. Zbyt ciężko walczyła w ciągu ostatnich sześciu lat, by teraz przełknąć tak ewidentne kłamstwo. Po chwili jednak westchnęła, ponieważ nie była również tak naiwna jak kiedyś. Nie upierała się przy czymś, co mogło przynieść jej tylko szkody. Taka była rzeczywistość. Takie było życie. I zazwyczaj brała to za dobrą monetę. – Skoro już tu jestem, proszę mi powiedzieć, ilu śmiałków zginęło po ześlizgnięciu się z tej wąskiej ścieżyny prosto w przepaść?
Angelique Silvestri była ministrem w rządzie wyspiarskiego państwa. Madelyn nie wiedziała, jakim resortem dowodziła, ale też nieszczególnie ją to obchodziło.
– Bardzo niewielu zwykłych ludzi może znaleźć się na tej wyspie, panno Jones. Ci, którym zostało to dane, są w pełni świadomi przywileju. Szlak wbrew pozorom jest bezpieczny, proszę trzymać się blisko skały. Wszystko, co musi pani zrobić, to wejść na górę do pustelni. Mam nadzieję, że to nie przekracza to pani możliwości?
Madelyn nie skomentowała tej uwagi. Jednym z talentów Angelique Silvestri było opakowywanie złośliwych komentarzy w taki sposób, by nie można ich było ocenić jednoznacznie jako złośliwe. Może nawiązała do pracy Madelyn, która była „tylko” kelnerką w jednym z eleganckich ośrodków nad jeziorem Tahoe, a może chodziło o to, że Madelyn nigdy nie zwróciła się do dworu o pomoc?
Ugryzła się teraz w język, bo wiedziała, że komentując wypowiedź Angelique, nic nie zyska. Zgodziła się tu przylecieć, a skoro powiedziała A, powinna też powiedzieć B, nawet jeśli cała sytuacja wydawała się bardziej przerażająca, niż początkowo myślała.
Zmotywowana tą ostatnią myślą, pchnęła drzwi SUV-a, które niełatwo było otworzyć z powodu silnego wiatru, i wygramoliła się z samochodu prosto w śnieżną zawieję. Przez chwilę walczyła z kapturem, próbując utrzymać go na głowie. Nie żeby jakoś skutecznie chronił przed zimnem i lecącym w twarz deszczem ze śniegiem, ale zawsze lepsze to niż nic.
– Musisz się zadowolić tym, co masz – mruknęła do siebie.
Życie przeważnie miało dla niej smak cytryn, dlatego zawsze starała się z nich zrobić o wiele lepszą w smaku lemoniadę. Nie obejrzała się na stojący z tyłu samochód i Angelique, której twarz zniknęła za przyciemnionymi szybami. Zamiast tego ruszyła w górę wykutą w skale ścieżką, która w tych warunkach pogodowych wyglądała wyjątkowo nieprzyjaźnie. Ścieżka oddalała się od małego płaskiego fragmentu drogi, gdzie zaparkował konwój, otulając stromą skałę, następnie skręcała, pnąc się dookoła w górę. Coraz wyżej i wyżej.
Madelyn wiedziała, dokąd idzie. Podczas lotu przez Atlantyk przeglądała pilnie wszystkie zdjęcia pustelni, którą wybudowano wieki temu ku czci króla Ilonii. Sama pustelnia wykuta była w skale, imponując surową sylwetką i migając światłami, które włączano, gdy monarcha przebywał na wyspie.
Wielkie jak latarnia morska nad archipelagiem.
Albo ego mężczyzny, który czekał na Madelyn w środku.
Ale na rozmyślanie o nim przyjdzie jeszcze czas. Najpierw musiała przetrwać tę wędrówkę.
Wiatr wzmógł się, toteż stawiała kroki ostrożniej, przysuwając się jak najbliżej ściany. Miała świadomość, że z każdym krokiem znajduje się coraz bliżej i bliżej jednego z głównych powodów, dla których jej życie było tak ciężką walką.
Wolała nie myśleć o ostatnich kilku tygodniach studiów w Cambridge. To były słoneczne i upalne dni, które bardzo rzadko się tutaj zdarzały. Po nich nadchodziły długie wieczory i gorące noce, które na zawsze zmieniły życie Madelyn.
Gdy wracała pamięcią do tamtego okresu, wciąż słyszała jego śmiech, który wydawał się teraz tańczyć w podmuchach wiatru wokół niej. Niemal widziała radosne iskry w jego niezwykłych zielonych oczach, zbliżonych odcieniem do turkusowego morza. W jej wyobrażeniach morze takiego koloru otaczało wyspy, o których opowiadał.
Pamiętała też, jak to się wszystko skończyło. Jej lot powrotny do domu został odwołany w ostatniej chwili, przez co musiała spędzić w Anglii jeszcze jedną noc. Zamiast zostać w Londynie, złapała pociąg do Cambridge. Była tak podekscytowana tym, że zrobi mu niespodziankę. Tak pewna, że ucieszy się na jej widok, że nawet nie zadała sobie trudu, by się zastanowić. W tamtym czasie w ogóle nad niczym się nie zastanawiała.
To było naprawdę żałosne, stwierdziła w myślach, próbując bez większego powodzenia skoncentrować się na stawianiu stóp w taki sposób, by się nie poślizgnąć.
W domu trwała impreza. Nie zdziwiło jej to, ponieważ organizował je często. Przeciskała się raźno przez tłum gości, aż doszła do schodów prowadzących do sypialni. Tu zatrzymali ją strażnicy, których uważała za jego przyjaciół. Patrzyli na nią z politowaniem, zaś ona na nich z niedowierzaniem. Zawsze byli dla niej mili, a teraz…
Zrozumiała wtedy, że był tylko jeden powód, dla którego chronią dostępu do księcia. Do dziś nie mogła się pozbyć uczucia zażenowania, że tak długo zajęło jej dojście do tak prostego wniosku.
– Idiotka – mruknęła pod nosem, kierując się na coraz węższą ścieżkę. – Okazałaś się kompletną idiotką.
W końcu dała za wygraną, odwróciła się od pełnych litości spojrzeń przyjaciół księcia i ruszyła do wyjścia. Ale to nie poprawiło jej sytuacji, bo tam z kolei natknęła się na Annabel, jedną ze znajomych księcia, która zajmowała się głównie wydawaniem rodzinnej fortuny na imprezowanie. Kiedy później Madelyn analizowała całą tę sytuację, była pewna, że Annabel musiała ją widzieć wchodzącą do domu i pewnie miała sporo zabawy, obserwując jej starcie u stóp schodów i litościwe spojrzenia mężczyzn, którzy nie wpuścili jej na górę. Tak więc nawet jej współczucie było udawane. Podobnie jak sympatia, którą okazywała jej przez kilka ostatnich tygodni.
– Biedactwo – zaświergotała Annabel. – Wyglądasz na całkowicie załamaną. Ostrzegałam go, że nie powinien tak cię traktować, ale on ma to gdzieś. Nikt nigdy mu nie powiedział, że nie psuje się swoich zabawek.
Co śmieszniejsze, pomyślała teraz Madelyn, kiedy wróciła wtedy na Heathrow, by spędzić najgorszą noc w swoim życiu na podłodze w hali odlotów, wyobrażała sobie, że rozmowa z fałszywą do bólu Annabel była najgorszą rzeczą, jaka ją spotkała.
A to był dopiero początek…
Madelyn przyspieszyła kroku. Miała dość przenikliwego zimna i marznącego deszczu. Chciała jedynie zrobić to, na co się zgodziła, a potem zejść z tej przeklętej góry. Przeprosi wiedźmowatą Angelique, że nic nie wskórała, bo zapewne tak będzie, a potem wróci do swojego życia.
Madelyn, która na chwiejnych nogach wyszła z wypełnionego imprezowiczami domu księcia, była słaba. Głupiutka i naiwna, co zawsze w mniej lub bardziej zawoalowany sposób sugerowała Annabel. Fakt, że przyznała się do tego sama przed sobą, bolał. Był jak gorzka pigułka, a jej paskudny smak Madelyn czuła do dzisiaj.
Teraz była silniejsza, o wiele silniejsza. Nie miała zresztą innego wyboru. Straciła wszystko, co było wtedy dla niej ważne. Spłonęła doszczętnie, by odrodzić się jak feniks z popiołów. Dziś myślała o tamtym zdarzeniu jak o czymś, co ją uformowało, a nie zniszczyło.
Za ostatnim zakrętem zobaczyła wejście do budynku. Nareszcie! Pokonując ostatnie metry, przyjrzała się budowli zwanej pustelnią. Z bliska wydawała się jeszcze bardziej imponująca. Sam fakt, że wykuto ją w skale, był dowodem kunsztu budowniczych.
Budowla miała kilka pięter i bramę, która w dawnych czasach zapewne skutecznie chroniła ją przed sforsowaniem. Podeszła bliżej, poszukując wzrokiem czegoś w rodzaju kołatki albo sznura od dzwonu.
W głębi duszy miała nadzieję, że niczego podobnego nie znajdzie. Już układała w myślach wytłumaczenie, dlaczego jej misja się nie powiodła. No ale skoro nie udało jej się nawet pokonać bramy… to może po prostu odwiozą ją na lotnisko, a królestwo Ilonii rozwiąże swoje problemy bez jej udziału.
Niestety, gdy była już całkiem blisko, zauważyła mniejszą furtkę w bramie, już otwartą. Mrucząc pod nosem, przestąpiła próg. Rozejrzała się i zdziwiła, bo nadal była na zewnątrz, tyle że nad głową miała wystający fragment skały. Zdała sobie sprawę, że to, co wcześniej wzięła za ozdobne okno pomiędzy pierwszym i kolejnym piętrem, było balkonem. W pogodne dni można było stąd zobaczyć większość wysp Ilonii, o czym powiedział jej asystent Angelique Silvestri, gdy byli jeszcze na pokładzie samolotu. Wtedy nie zwróciła na to szczególnej uwagi, ale teraz, kiedy była na miejscu, prawie pożałowała, że dzień nie jest suchy i słoneczny. Widok musiał być spektakularny i na pewno wart wędrówki na szczyt.
Zapatrzona w niezwykłą architekturę, dostrzegła kątem oka ruch i odwróciła głowę w tamtą stronę. Oddech uwiązł jej w gardle.
Jego widok rozdarł jej serce. Aż się zdziwiła, że nie runęła na ziemię z wrażenia. Rozstanie z księciem było ciężkie, ale przecież je przeżyła. Zdecydowanie! Madelyn nabrała powietrza w płuca i pomyślała, że to tylko chwilowe wzruszenie, które minie. Nie było czym się przejmować.
Nie potrzebowała nic czuć. Spojrzała więc na niego krytycznie.
Stał na szczycie wykutych w skale stopni, ubrany cały na czarno, w butach nadających się raczej do wojska, spodniach bojówkach, jakby miał zaraz po ich spotkaniu ruszyć na podbój jakiejś fortecy w okolicy. Do tego przylegająca do ciała bluzka, która akcentowała każdy mięsień jego brzucha, torsu i ramion.
W czasach, gdy utrzymywali znajomość, był szczupły i wysoki, niemalże eteryczny, jak podkreślało wiele jego wielbicielek. Blond włosy, nieco dłuższe i falowane nadawały mu anielski wygląd. Dziś były krótko przycięte i ściemniały, połyskując niczym miedź. Ale to nie włosy najbardziej zafascynowały Madelyn. Nie uczucia, które kłębiły się w jej wnętrzu i do których istnienia nigdy by się nie przyznała. Ale to, że gospodarz tego miejsca się nie uśmiechał.
Miał zaciętą minę, co jednak wcale nie ujmowało mu zmysłowości, która była cechą, jaką większość ludzi od razu u niego zauważała. Swoją charyzmą mógłby rozświetlić całe miasta bez specjalnego wysiłku. Zawsze wyglądał na zaskoczonego wpływem, jaki wywierał na ludziach. Bawiła go paleta cech, którą dysponował, jakby osobiście przyłożył rękę do swojej urody i seksapilu. Te wysokie kości policzkowe, kształtne usta, symetria obiektywnie doskonałej twarzy. Był po prostu piękny, nie tylko przystojny.
Dziś jednak w jego wyglądzie nie było nic, co sugerowałoby dawną frywolność. Zmężniał, choć było to dość nieadekwatne określenie jego osoby. Madelyn zawsze wyobrażała go sobie w pozycji półleżącej na szezlongu czy sofie, pogrążonego w filozoficznych rozważaniach albo zasłuchanego w muzyce.
Emanował taką samą zmysłowością jak dawniej, ale doszedł do niej element zdecydowania i szorstkiej siły. Ciarki przebiegły jej po plecach i jak do tej pory było jej zimno, tak miała wrażenie, że jest jej za gorąco. Nie należała do osób, którym ktoś z wyższej klasy mógłby łatwo zawrócić w głowie. Ciężko pracowała, by dostać się na studia. Chciała, by rodzice byli z niej dumni. Chciała też osiągnąć coś w życiu, by udowodnić, że nauka się opłaciła. Jej rodzice, Angie i Timothy Jones, uważali, że nie warto zawracać sobie tym głowy.
Któregoś wieczora Madelyn pomyliła puby i znalazła się w miejscu wypełnionym elegancko ubranymi ludźmi. Jej lepiej poinformowani przyjaciele powiedzieli, że część z nich regularnie pojawia się na stronach „Tatlera”. Na ich życie składały się głównie imprezy w rezydencjach rozrzuconych po całym świecie i spędzanie lata na luksusowych jachtach pływających po Morzu Śródziemnym.
Madelyn patrzyła na rozbawione towarzystwo, jak na egzotyczne zwierzęta w zoo. Z całej tej grupy tylko on odwzajemnił jej spojrzenie.
A potem nic nie było już takie samo.
Znalazła swojego księcia w Anglii, tak jak przepowiedzieli jej przyjaciele, zanim jeszcze wyjechała ze Stanów.
Pod jego wpływem zmieniła zachowanie o sto osiemdziesiąt stopni i ze skromnej, pracowitej dziewczyny stała się śmiałą i rozrywkową dziewczyną zapatrzoną w swojego księcia jak w obraz. Wielokrotnie zastanawiała się, jakim cudem tego dokonał.
Ale kiedy powolnym krokiem schodził po schodach, stwierdziła, że całkowicie rozumie tamtą wersję samej siebie.
Mimo że dziś się nie uśmiechał, mimo że wydawał się mniej uwodzicielski niż zawsze. Mimo że minęło sporo czasu, i tak sprawił, że Madelyn zapomniała o całym świecie, a zwłaszcza o tym, że utknęła tu z nim w cieniu nieprzyjaznej skały smaganej wiatrem i śniegiem, tysiące stóp nad poziomem morza. Zapomniała o wszystkim z wyjątkiem jego, jakby był jej przeznaczeniem.
Nawet w sposobie jego poruszania się było coś, co kazało myśleć, że cały świat został stworzony po to, by celebrować każdy jego krok. Skupione spojrzenie przewiercało ją na wylot. Tak samo, jak wiele lat temu ogarnęła ją panika, że zajrzy w każdą myśl, która była w jej głowie.
Nie miało znaczenia, że wydawał się inny, odmieniony i bardziej ponury.
To nadal był on. Parys Apollo, król Ilonii. Mężczyzna, który wywrócił życie Madelyn Jones do góry nogami.
Wyprostowała się i uniosła wyżej głowę, gdy przystanął naprzeciwko niej.
– Przyznam, że jestem zaintrygowany – powiedział głosem, który tak dobrze znała, ponieważ pamięć o nim była czysto fizyczna. Tembr jego głosu rozchodził się po jej ciele niczym wędrujący płomień.

 

Fragment książki

 

 

– Pod względem funkcjonalności nasz system przewyższa ofertę konkurencji. – Julia Anderson popatrzyła na znajdujący się za jej plecami ekran, na którym widoczny był interfejs nowego systemu operacyjnego. Jej wystąpienie śledziło kilka tysięcy gości oraz miliony widzów w internecie. – Jest także przejrzysty, prosty w obsłudze i estetyczny.
Uśmiechnęła się do kamer, wiedząc, że wygląda zachwycająco. Miała do dyspozycji osobistą stylistkę, specjalistę od makijażu i fryzjera. Dzięki odpowiedniemu sztabowi ludzi, którzy dbali o wszystkie szczegóły, mogła pokazać się światu.
– Jednak wygląd to nie wszystko. – Zaczerpnęła powietrza, spoglądając na stojący przed nią laptop. – System operacyjny musi być bezpieczny. Nowa zapora jest skuteczniejsza od rozwiązań dostępnych na rynku. Potrafi wykryć i zablokować niemal wszystkie zagrożenia, chroniąc poufne dane. – Na laptopie zamigotał obraz. Julia znieruchomiała, czując na sobie zaniepokojone spojrzenia. Rozpoczęła się transmisja.
– Bezpieczny? – Z głośników popłynął obcy głos. – Nie sądzę. Ochroni tylko tych, którzy używają systemu Anfalas. Każdy, kto korzysta z oprogramowania Datasphere, pokona zaporę bez trudu.
Flavio Calvaresi! Mogła się tego spodziewać. Docinali sobie przy każdej okazji. A razem lubili dawać się we znaki Scottowi Hamlinowi, trzeciemu z wielkich graczy na rynku. Tworzyli trójkąt, w którym każdy walczył z każdym. O większe wpływy, sukces i sławę w świecie zaawansowanych technologii.
Jego twarz, przystojna i ozdobiona ironicznym uśmieszkiem, zajmowała teraz cały ekran, demonstrując światu słabość zapory nowego systemu operacyjnego.
– Prawie nikt nie używa Datasphere, panie Calvaresi – powiedziała, starając się zachować spokój. Premiera jej nowego systemu operacyjnego, podobnie jak każdego produktu Anfalas, była wiadomością dnia. Efektowne włamanie do jej systemu pobije rekordy oglądalności. – Żeby korzystać ze sprzętu Datasphere, potrzeba tytułu profesora informatyki, podczas gdy Anfalas koncentruje się na użytkowniku… – kontynuowała.
– I pani użytkownik właśnie został pokonany przez hakera – triumfował.
Julia kiwnęła dłonią na technika czuwającego nad transmisją. Ekran zgasł, odcięty został także głos. Julia wciąż widziała irytującą twarz swojego oponenta na ekranie laptopa. Podniosła wzrok, starając się wybadać nastrój publiczności.
– Przepraszam państwa za ten incydent. Wszyscy wiemy, do czego zdolna jest konkurencja.
Kilka osób w audytorium parsknęło nerwowym śmiechem. W pierwszym rzędzie niecierpliwie tłoczyli się dziennikarze, czekający na możliwość zadawania pytań. Po chwili przyniesiono nowy komputer i Julia wznowiła wykład, pomijając kwestię bezpieczeństwa i przechodząc od razu do zalet nowych monitorów HD oraz oprogramowania do edycji zdjęć i muzyki. Uznała, że najlepiej będzie zrezygnować z konferencji prasowej. Zeszła ze sceny, przeklinając pod nosem. Wyjęła z lodówki butelkę wody, nasunęła na nos okulary przeciwsłoneczne i odebrała od asystenta swoją czarną skórzaną torbę.
– Samochód?
– Podstawiony z tyłu. Ten z przodu to przynęta dla paparazzich. – Thad strzepnął niewidoczny pyłek z jej ramienia i poprawił włosy.
– Dziękuję. – Miała ochotę wypłakać się na jego ramieniu, ale Thad zbeształby ją za rozmazany makijaż. Poza tym nie powinna okazywać słabości. Dlatego wróci teraz do swojej rezydencji i będzie patrzeć na morze, zajadając się lodami na pocieszenie. A potem… Potem pomyśli, jak się zemścić na przeklętym Calvaresim.
Otworzyła tylne drzwi limuzyny, wsiadła i zamknęła je za sobą starannie, sprawdzając przez szybę, czy nie ma gdzieś w pobliżu wszędobylskich paparazzich.
– Witam!
Tuż obok siedział Flavio.
– Co, do cholery, robisz w moim samochodzie?
– Tak się składa, że to mój samochód.
– W takim razie, co zrobiłeś z moim samochodem?
– Odesłałem kierowcę. Powiedziałem, że masz spotkanie. Ze mną.
– Doskonale. Czy podczas tego spotkania będę mogła przyłożyć ci w zęby za to, co zrobiłeś podczas prezentacji?
– Och, czyżbyś już nie pamiętała, co się wydarzyło podczas mojej ostatniej konferencji?
– Co takiego? – spytała Julia, zaskoczona.
– Wszystkie zestawy promocyjne, przygotowane na inaugurację nowego smartfona Datasphere, miały w środku twojego OnePhone’a. Do tego slogan reklamowy wyświetlony na ścianie!
– „Jeden OnePhone do wszystkiego”. Pamiętam. Świetne hasło. Ale moje prezentacje to wydarzenia. Mówi o nich cały świat.
– Tylko dlatego, że robisz aferę przy okazji byle gadżetu.
– Taki mam styl i ludzie mnie lubią. Ja nie wyznaczam trendów, drogi Flavio, ja jestem trendem.
– Trendem? Może porozmawiamy o dżinsach marmurkach? One też były trendem. Dawno, dawno temu!
Oparła się wygodniej, pewna swego. Samochód ruszył.
– Dokąd jedziemy?
– Do mojego biura.
– Skończyłam na dzisiaj pracę.
– Nie skończyłaś. Chyba że chcesz przepuścić niepowtarzalną okazję.
Spuściła wzrok, wpatrując się w dłonie ze starannie umalowanymi paznokciami. Z trudem rozpoznawała własne ręce. Skóra była gładka, wypielęgnowana. Z wyglądu przypominała damę, gorzej było z obyciem. Mogła się umalować i ubrać, jak chciała, ale ta biedna, zagubiona i wrażliwa dziewczyna z przeszłości wciąż w niej tkwiła. Nie mogła i nie chciała pokazać jej nikomu.
– Takich okazji mam bez liku – powiedziała, przenosząc wzrok na swojego towarzysza. – A wiesz dlaczego? Bo ciężko pracuję. Bo jestem geniuszem! A to oznacza, że jeśli nie skorzystam z tej okazji, to kolejna pojawi się jeszcze przed kolacją.
Flavio mierzył ją badawczo. Lekki uśmiech błąkał się po jego kształtnych ustach.
– Barrows już się do ciebie zgłosił?
– Skąd o tym wiesz?
Uśmiechnął się szerzej.
– Nie wiedziałem, aż do teraz. Kontaktował się też z Hamlinem. Wszyscy otrzymaliśmy zaproszenie do współpracy nad jego nowym systemem nawigacyjnym dla luksusowych samochodów.
– Ach, tak? – Julia udawała obojętność, mimo że oferta Barrowsa była największym wydarzeniem w jej firmie od czasu wprowadzenia na rynek OnePhone’a, który szybko stał się numerem jeden w Stanach. Teraz miała szansę wprowadzić swój produkt do samochodów na całym świecie. Gigantyczny kontrakt. Ale najpierw musiała pokonać konkurentów, o których istnieniu do tej pory nie wiedziała.
– Tak – potwierdził Flavio. – Jeśli chcesz, mogę pomóc ci go zdobyć.
– Nie potrzebuję twojej pomocy – obruszyła się.
– Potrzebujesz. Po dzisiejszej prezentacji twój wizerunek zacznie się chwiać. Wyszłaś na nieprzygotowaną i niedoświadczoną. Potrzebujesz mojej pomocy.
Zacisnęła zęby, czując niepohamowaną złość.
– A haczyk?
– Słucham?
– Haczyk, Flavio. Gdzie jest haczyk w twojej ofercie?
– Będziesz mnie widywać znacznie częściej niż dotychczas – powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha. Był naprawdę irytujący. I bardzo przystojny, co wkurzało ją jeszcze bardziej.
– Jeśli planujesz więcej takich numerów jak dziś, możesz być pewien, że nie będę z tego powodu szczęśliwa.
– Dziwne, większość kobiet dałaby wszystko, żeby się ze mną spotykać.
– Większość kobiet nie jest dla ciebie konkurencją. – Trafiony, zatopiony! Uśmiechnęła się triumfalnie.
– I nie zatruwają mi życia tak jak ty. Ale dla dobra sprawy jestem skłonny przymknąć oko na tę niedogodność.
– Dla dobra sprawy?
– Będę z tobą szczery. Sam nie dostanę tego kontraktu. Ty zresztą też nie. Brakuje mi… pewnej prostoty, którą mają twoje produkty.
– Są zbyt skomplikowane.
– Powiedzmy, że są dla zaawansowanych. Wracając do rzeczy, mnie brakuje umiejętności, aby przystosować system nawigacyjny do niewygórowanych wymagań przeciętnego kierowcy, tobie brakuje wydajnych procesorów. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. Hamlin z kolei mógłby dostarczyć przeciętnej jakości procesory oraz interfejs porównywalny z twoim. Jego procesory są lepsze od twoich, a jego interfejs byłby lepszy od mojego.
Julia z uwagą przysłuchiwała się słowom Flavia, ale zaciekawiło ją co innego.
– Skąd masz te wszystkie informacje?
– Wywiad gospodarczy – rzucił krótko.
– To nie fair!
– Przecież sama z niego korzystasz.
Julia udała kichnięcie, aby odwrócić się w stronę szyby i nie musieć skłamać. Za oknami limuzyny przesuwały się wzgórza Hollywood ozdobione jasnymi domami z czerwoną dachówką. Spomiędzy nich przezierał ocean iskrzący się w słońcu. Mimo siedmiu lat spędzonych na wybrzeżu widok ten wciąż zapierał jej dech w piersi i przypominał o tym, jak rozpoczęła zupełnie nowe życie.
Teraz potrzebowała chwili odpoczynku. Od jego pytań, uśmiechów i przyjemnego zapachu wody kolońskiej, jaki wokół siebie roztaczał. W ciasnej przestrzeni samochodu trudno było od tego wszystkiego uciec.
Musiała przyznać, że Flavio ją intrygował. Nie tylko nie przypominał z wyglądu większości informatyków, którzy rzadko przywiązywali wagę do wyglądu. Ba, ona sama wyglądałaby jak lump, gdyby nie zatrudniła specjalisty od wizerunku. W jej życiu tak naprawdę liczyło się programowanie, a nie to, jak się prezentuje. Bez pomocy doradcy nie umiała nawet skompletować stroju tak, aby stanowił przyjemną dla oka całość.
On był inny. Miał w sobie sporo uroku i seksapilu, który większość ludzi o bardzo wysokim poziomie inteligencji, nie wyłączając jej, uważała za zbędny dodatek.
– Uznam milczenie za odpowiedź twierdzącą – przerwał jej rozmyślania.
– Masz rację, korzystałam – powiedziała, śledząc wzrokiem krajobraz. Samochód skręcił w mniejszą ulicę i rozpoczął mozolną wspinaczkę na szczyt.
Julia odwróciła się w jego stronę.
– Myślałam, że jedziemy do twojego biura?
– Do mojego prywatnego biura. Nie możemy pokazywać się razem, dopóki nie obmyślę, jak to rozegrać.
– Proponujesz spółkę, a ciągle mówisz: ja, ja i ja.
– Nie widzę problemu.
– Zespół to „my” – zwróciła mu uwagę.
Samochód skręcił i podjechał do bramki, przy której się zatrzymał. Wjazd na posesję był ukryty wśród zieleni i kwitnących o tej porze pnączy. Flavio otworzył szybę i przyłożył palec do czytnika linii papilarnych.
– Ty też – rzucił przez ramię.
– Przecież mnie nie rozpozna.
– Wiem, ale będę cię miał w rejestrze.
– Przechowujesz odciski palców? To już zakrawa na paranoję.
– Przyłóż palec – przypomniał jej.
Popatrzyła najpierw na niego, potem na okno i bramkę ze skanerem, która strzegła dostępu do posiadłości.
– Mam wychylić się przez okno?
– Tak. – Spojrzał na nią rozbawiony.
Zaczerwieniła się i unikając jego wzroku, przysunęła nieco bliżej, aby wysunąć rękę za okno. Pracowała już z wieloma mężczyznami i aluzje oraz żarciki nie robiły na niej wrażenia. Zwłaszcza wtedy, gdy przywdziewała maskę twardej i nieustępliwej. Taka powinna być teraz. Pochyliła nad jego kolanami i sięgnęła w stronę okna, ale wciąż była za daleko od czytnika. Westchnęła zniecierpliwiona i wyprężyła się jak struna, unikając jak ognia dotknięcia swojego współpasażera. W tej samej chwili Flavio poruszył się, chcąc jej zrobić więcej miejsca, i znów poczuła jego zapach. Była tak blisko, że mogła rozróżnić poszczególne składowe. Pikantną nutę wody kolońskiej. Owocowy aromat żelu pod prysznic i uwodzicielsko piżmowy zapach czystej, męskiej skóry…
Zakręciło jej się w głowie.
Rusz się wreszcie, bo za moment się rozsypiesz! – powiedziała sobie. Nie chciała cofnąć się do roli smutnej, nieporadnej nastolatki, która nie mogła znaleźć swojego miejsca wśród rówieśników. Odepchnęła to wspomnienie i jeszcze mocniej wychyliła się za okno, ignorując fakt, że opiera się piersiami o jego biceps. Dopiero gdy dotknęła kciukiem skanera, a urządzenie wydało ciągły dźwięk, cofnęła się, opadając wyczerpana na kanapę. Samochód bezgłośnie sunął aleją. W oddali dojrzała kolejną bramę zagradzającą dalszą drogę.
– To jakiś żart?
– Spokojnie, tu wystarczy kod. – Wprowadził go na telefonie, który, jak zauważyła, nie był aż tak elegancki i szybki jak ten, który produkowała jej firma. – Czy twoje telefony też mogą się łączyć z domowym systemem bezpieczeństwa?
– Nie, ale mają wypasione aplikacje z grami.
– Jakim cudem to coś lepiej się sprzedaje? – Uniósł brwi ze zdumienia.
– Nie słyszałeś, co powiedziałam? Wypasione? I gry?
– I do czego to ma służyć?
– Do zabawy. Wyobraź sobie, że większość ludzi nie ma w domu systemu bezpieczeństwa, który wita gości uroczym „Dzień dobry, to ja, paranoik”.
– A twój system bezpieczeństwa?
– Mój robi to samo, tyle że nie muszę go obsługiwać przez telefon.
Flavio podniósł telefon, podsuwając go jej niemal pod sam nos.
– Ale przyznaj, że robi wrażenie.
– Może i robi – powiedziała niechętnie.
– Wspaniale. To powinno ułatwić sprawę.
Limuzyna zajechała przed drzwi potężnego budynku, przypominającego raczej włoski pałac niż typowe wille na okolicznych wzgórzach.
– Jaką sprawę?
Flavio wysiadł, obszedł samochód i otworzył drzwi od jej strony. Owionął ją uwodzicielski zapach, gdy podawał jej dłoń.
– Och, daj spokój. To spotkanie biznesowe, a nie bal. – Wysiadła, unikając bezpośredniego kontaktu, i sama zamknęła za sobą drzwi.
– Zapiszę sobie, że mój dotyk wprawia cię w zakłopotanie.
– W zakłopotanie? Mylisz się, drogi Flavio. Po prostu nie pozwolę ci bawić się w żadne gierki. Powiedz, czego chcesz, i miejmy to już z głowy. Chcę wreszcie wrócić do domu i napić się wina. To był naprawdę męczący dzień.
– Wina możesz się napić tutaj. To nie będzie krótkie spotkanie.
– Już teraz mogę ci powiedzieć, że nie spodoba mi się to, co masz do zaoferowania.
– Nie spodoba ci się, ale przecież nie jesteś głupia. Dlatego wysłuchasz, co mam do powiedzenia. Sprawa wygląda następująco. Ty masz coś, czego ja potrzebuję. Ja mam coś, czego ty potrzebujesz. Jedynym sposobem na to, by któreś z nas dostało ten kontrakt, jest połączenie sił.
– Wolałabym spłonąć na Górze Przeznaczenia.
– Zacna śmierć. Ale to nie załatwi ci zlecenia. A współpraca za mną owszem.
– Współpraca oznacza połowę zlecenia.
– Połowa to więcej niż nic. A zlecenie nie wpadnie w łapy Hamlina.
– W czym niby jesteś lepszy od niego? – Wiedziała, że Scott Hamlin to skończony palant. Miała u siebie kilku ludzi, którzy kiedyś pracowali dla Hamlin Tech, i żaden nigdy nie wypowiedział jednego pochlebnego słowa o swoim szefie. Udało jej się skaptować także paru pracowników Flavia. Raz czy dwa razy usłyszała, że był tyranem. Gdyby sama miała podsumować jego osobę, nie użyłaby słów „sympatyczny facet”. Ani on, ani Hamlin nie mieli jednak na sumieniu większych przewinień, żadnych procesów, żadnych sporów z pracownikami. Uważała Hamlina za szowinistyczną świnię i człowieka bez skrupułów. Czy to wystarczało, żeby teraz stanąć po stronie Flavia? Tak, ale nie chciała wyjść na nazbyt gorliwą.
– Nie uśmiecha ci się współpraca z Hamlinem i dlatego poprosiłeś mnie?
– Współpraca z tobą też mi się nie uśmiecha, ale nie mam innego wyjścia.
Julia spojrzała na zegarek – ekstrawaganckie, wykonane na zamówienie cacko z opatentowanym interfejsem OnePhone’a – i włączyła stoper.
– Masz dokładnie minutę, żeby przekonać mnie do tego pomysłu, albo wychodzę.
– Przykro mi, cara mia, ale to zupełnie nie w moim stylu.
– Nawet nie spróbujesz?
– Powiem tylko jedno. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.

– I to ma mnie zachęcić?
W przypływie irytacji zacisnął zęby. Ta kobieta doprowadzała go do szału. Nie pierwszy raz zresztą. Jej firma pojawiła się na rynku jakieś pięć lat temu i niemal z dnia na dzień odniosła spektakularny sukces. Anfalas zmieniał sny w rzeczywistość, a jego właścicielka uważała się za ewoluujący trend. Trudno o większą bzdurę, ale ludzie to kupowali. Nie mógł jej odmówić kreatywności i kompetencji. Była stworzona do roli liderki i wszystko przychodziło jej z łatwością, jakiej nie zauważył dotąd u nikogo, poza sobą. Niewątpliwie stanowiła wyjątek, ale mniemanie o sobie miała rozdęte do granic możliwości.
– Myślę, że już zachęciło – zablefował.
– Czyżby? – Spoglądała gdzieś w bok. Blond włosy opadały jej na ramiona otulone czernią efektownego kostiumu z dekoltem kryjącym nieduże, ale kształtne piersi. Czerń była jej wizytówką. Trochę niezwykłą jak na słoneczną Kalifornię, ale zapewniającą rozpoznawalność. Wyobrażał sobie, że dodaje sobie tym animuszu. W jego opinii wyglądała zbyt surowo, trochę jak mroczna postać z gry komputerowej. Ale przecież nikt go nie pytał o zdanie.
– Musi być jakiś powód, dla którego tak się denerwujesz – zarzucił przynętę. – Chodzi o ten projekt czy może o mnie? – Posłał jej swój firmowy uśmiech, od którego kobietom zwykle miękły kolana. Sztukę uwodzenia miał opanowaną do perfekcji. Jak na ironię kobiety, na których ją praktykował, w ogóle tego nie potrzebowały, ale chętnie wchodziły w rolę, bo lubiły być uwodzone.
– Tobą na pewno nie jestem zainteresowana – odparła chłodno.
– A zatem musisz być zainteresowana moim planem. W takim razie wejdźmy do środka, gdzie będziemy mogli bezpiecznie porozmawiać.
– Masz ochronę lepszą niż w Pentagonie. Jestem pewna, że tu też jest bezpiecznie.
– Wolę nie ryzykować.
– Czy paranoja jest uwarunkowana kulturowo?
– Słucham?
– Pytałam, czy wszyscy Włosi są tacy przewrażliwieni?
– Możliwe. Szczególnie ci, którzy wychowywali się na ulicach Rzymu.
– Rozumiem, że takie warunki skłaniają do ostrożności. Ja akurat nie mam tego rodzaju doświadczeń. Pewnie dlatego, że przedmieścia w Ohio nie przypominają slumsów.
– Skoro już wymieniliśmy się doświadczeniami z naszego życia, to może wejdziesz i posłuchasz, co mam do powiedzenia?
Zmrużyła oczy, przyglądając mu się badawczo spod długich rzęs.
– Może wejdę.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel