Irlandka w Nowym Jorku (ebook)
Tara Fitzpatrick od sześciu lat pracuje dla argentyńskiego milionera Lucasa Conwaya, prowadząc mu dom w Dublinie. Lubi to zajęcie, lecz gdy pewnego dnia Lucas w złości źle się do niej odnosi, uświadamia sobie, że nadszedł czas na zmianę. Lucas jednak nie zamierza przyjąć jej wymówienia. Wie, że Tara jest niezastąpiona. Zaprasza ją na kolację i przekonuje, że skoro Tara pragnie zmiany, to nie musi rzucać pracy – wystarczy, że wyjedzie z nim do Nowego Jorku…
Fragment książki
Lucas Conway patrzył na stojącą przed nim blondynkę, a widok jej zaczerwienionych oczu i poznaczonych strugami łez policzków nie budził w nim żadnych cieplejszych uczuć. Czuł tylko pulsowanie w skroniach.
I nic poza tym.
– Kto cię tu wpuścił? – zapytał chłodno.
– Twoja gospodyni – odparła drżąco, usiłując powstrzymać szloch. – Taka potargana.
– Nie miała prawa wpuszczać tu nikogo – odparł surowo, zaskoczony tym nieżyczliwym określeniem w stosunku do kogoś, kto najwyraźniej potraktował ją uprzejmie.
A jednak, takie właśnie były kobiety. Z pozoru słodkie i urocze, a przy głębszym oglądzie płytkie i podłe.
– Uprzedzałem, że nie chcę, by mi przeszkadzano. To dotyczyło wszystkich – kontynuował chłodno. – Przykro mi, Charlotte, ale będziesz musiała odejść. Nie powinnaś była tu przychodzić.
Wstał gwałtownie, bo nagle poczuł ściskanie w sercu, podobne do tego, które pojawiło się, kiedy w poprzednim tygodniu otrzymał list. Czytał go z przerażeniem. Do świadomości napłynęły obrazy z przeszłości. Przemoc i kłótnie. Rzeczy, których nie chciał pamiętać, o których tak usilnie starał się zapomnieć. Czasami jednak przeszłość powraca, a człowiek jest wobec niej bezsilny…
Górował nad blondynką, wpatrującą się w niego błagalnym wzrokiem.
– Chodźmy. Odprowadzę cię.
– Lucas…
– Proszę, Charlotte… – Próbował nadać głosowi odpowiednio współczujący ton, ale nie potrafił.
Nie umiał wzbudzić w sobie takich emocji. Często słyszał zarzut nieumiejętności okazywania uczuć, oczywiście poza chwilowym pożądaniem. Teraz też z trudem powstrzymał westchnienie.
– Daj spokój, nie utrudniaj tego jeszcze bardziej.
Kobieta na mgnienie przymknęła obrzmiałe od płaczu powieki i kiwnęła głową. Kiedy wyprowadzał ją z gabinetu z widokiem na wzburzone wody Zatoki Dublińskiej, czuł zapach drogich perfum, a kiedy wyszli przed budynek, spróbowała raz jeszcze:
– Lucas… – zaczęła drżącym głosem. – Muszę ci coś powiedzieć… To ważne i powinieneś o tym wiedzieć… Wiem, że nie masz nikogo, a ja tak bardzo za tobą tęsknię. Przecież było nam razem dobrze, a ja cię kocham…
– Nie. – Przerwał jej twardo, zanim zdążyła upokorzyć się jeszcze bardziej. – To niemożliwe. Nie znasz mnie, bo gdybyś mnie znała, na pewno byś mnie nie pokochała. Przykro mi, nie jestem mężczyzną dla ciebie. Daj sobie szansę, Charlotte, i znajdź kogoś odpowiedniego. Kogoś, kto zadba o ciebie tak, jak na to zasługujesz.
Otworzyła usta, żeby poprosić raz jeszcze, ale już rozumiała, że to daremne. Kiwnęła więc głową, odwróciła się i ruszyła do swojego srebrnego, sportowego samochodu, trochę chwiejnie w wysokich, kompletnie niepraktycznych obcasach. Stał w drzwiach i obserwował jej odjazd, co można by uznać za grzeczność, w gruncie rzeczy jednak chciał się tylko upewnić, że naprawdę odjechała, wzniecając fontannę żwiru.
Zerknął na nisko zawieszone chmury. Pogoda w ostatnich dniach nie była zbyt łaskawa, a teraz zapowiadało się na burzę. Czekał na nią niecierpliwie, w nadziei, że choć trochę oczyści duszne powietrze. Na razie pocił się, a ubranie przylgnęło mu do skóry. Zamknął drzwi i z narastającym rozdrażnieniem pomyślał o swojej wścibskiej gospodyni.
Coraz bardziej nakręcony zszedł do kuchni, którą największe magazyny wnętrzarskie chętnie pokazałyby w swoich publikacjach i znalazł Tarę Fitzpatrick ubijającą coś wściekle w miedzianej misie. Spojrzała na niego, kiedy wszedł, a kosmyk gęstych rudych włosów spadł jej na oko. Odrzuciła go na plecy z gniewnym pomrukiem, ani na chwilę nie przerywając ubijania. Zastanawiał się, dlaczego ich nie ścięła, zanim zaczęły przypominać wronie gniazdo. I po co upierała się, żeby podczas prac domowych nosić ten okropny fartuch, workowaty i siermiężny, w którym, jak jej kiedyś powiedział, wyglądała jak relikt lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku i który tak fatalnie zniekształcał jej smukłą sylwetkę.
– Pojechała? – spytała krótko, utkwiwszy w nim badawczy wzrok.
– Pojechała – odparł.
Czuł narastającą irytację, a Tara nadawała się znakomicie, żeby się na niej wyładować.
– Dlaczego ją wpuściłaś?
– Bo płakała? – Zawahała się, na chwilę przerywając ubijanie.
– To oczywiste, że płakała. Jest zepsuta i przyzwyczajona stawiać na swoim, a takie zwykle reagują płaczem, kiedy im się to nie udaje.
Tara otworzyła usta, jakby chciała skomentować jego słowa, ale najwyraźniej zmieniła zdanie.
– To ty się z nią spotykałeś, Lucas – zauważyła tylko.
– I to się skończyło – odparł z naciskiem. – Całe miesiące temu.
Zawahała się, próbując się zachować dyplomatycznie, a Lucas nie po raz pierwszy patrzył z aprobatą na jej bursztynowe oczy, bladą skórę i imponującą grzywę rudych splotów.
– Może nie wyjaśniłeś jej wystarczająco jasno, że to koniec – zasugerowała, odkładając ubijaczkę i masując nadgarstek, jakby ją rozbolał.
– Zapewniam cię, że nie mogłem wyrazić się jaśniej – odparł. – Powiedziałem to jak delikatniej i zasugerowałem, że pewnego dnia moglibyśmy zostać przyjaciółmi.
Tara cmoknęła i pokręciła głową.
– Duży błąd.
– Duży błąd? – parsknął. – To znaczy?
– Daj kobiecie nadzieję, a nigdy się jej nie pozbędziesz. Może gdybyś nie był taki przystojny… – podjęła ubijanie tak energicznie, że piana osiadła niebezpiecznie blisko brzegu miski – …twoje byłe nie trzymałyby się ciebie aż tak kurczowo.
Tak jawna krytyka nie pozwoliła mu się dłużej powstrzymywać.
– A gdybyś ty znała swoje miejsce, to zamiast zachowywać się jak pani domu, po prostu byś jej tu nie wpuściła! – Wściekle przemaszerował przez kuchnię, żeby nalać sobie kawy.
Gdyby znała swoje miejsce?
Lodowaty głos szefa zastąpił dźwięk młynka do kawy i Tara przerwała ubijanie. Było jej przykro, bo nigdy wcześniej nie potraktował jej w taki sposób. Nie znała tej niechętnej, zniecierpliwionej miny i nawet była przekonana, że nie doświadczy jego legendarnego chłodu i ostrego języka. Cóż, jednak tak się stało. Naiwnie wyobraziła sobie, że uniknie nieprzyjemności, bo szykowała mu posiłki, prasowała koszule i dbała o ogród, dzięki jej wysiłkom pięknie ukwiecony o każdej porze roku. Dlatego sądziła, że nie dozna pogardy, którą zdawał się żywić do większości kobiet. Że ma specjalne miejsce w jego sercu, podczas gdy reszta świata przysięgłaby, że Lucas Conway w ogóle nie ma serca. A może po prostu w ostatnim czasie był w podłym nastroju i z dnia na dzień bardziej zgryźliwy? Wszystko zapoczątkował list ze Stanów, z którym Lucas zniknął na dłuższy czas w swoim gabinecie. Kiedy się z niego w końcu wynurzył, nie był już dawnym sobą.
Drewnianą łyżką zeskrobała masę z brzegów miski i ubijała jeszcze przez chwilę choć bez wcześniejszego entuzjazmu. Powiedziała sobie twardo, że nie dopuści, by jego arogancja i zły nastrój odbijały się na jej samopoczuciu. Może zresztą takiego właśnie zachowania należało po nim oczekiwać, skoro był tak bogaty i tak dobry w łóżku, jak powszechnie plotkowano.
Plotki rzeczywiście krążyły, choć tak naprawdę niewiele wiedziano o miliarderze, choć usilnie starano się dowiedzieć jak najwięcej. Nawet internet nie dostarczał zbyt wielu wiadomości. Sprawdziła to wkrótce po tym, jak zaczęła dla niego pracować. Akcent miał zupełnie niewyobrażalny. Z pewnością nie był Irlandczykiem, a w seksownym głosie słychać było charakterystyczne przeciąganie. Mówił wieloma językami, po francusku, włosku, hiszpańsku, a także angielsku, choć z pewnością nie po celtycku. Plotka głosiła, że zanim przyjechał do Irlandii i zarobił fortunę, był gońcem w ekskluzywnym szwajcarskim hotelu, ale Tara nigdy w to nie wierzyła. Ktoś taki jak Lucas Conway miałby pracować jako goniec? Uważała, że to niemożliwe. Plotkowano też, że pochodzi z Ameryki Południowej, a niesforne, ciemne włosy i niezwykłe, zielone oczy kontrastujące ze lśniącą, oliwkową skórą zdawały się to potwierdzać.
Obserwowała go, gdy maszyna napełniała filiżankę jego ulubioną, mocną kawą. Miał więcej przyjaciółek niż inni mężczyźni skarpetek i znany był z tego, że wyjątkowo szybko się nimi nudził. Pewnie dlatego rzucił, zdawałoby się, idealną Charlotte, kiedy, jak wiele innych przed nią, nie chciała przyjąć do wiadomości, że nie zamierza się żenić. To jednak nie powstrzymało jej przed wysłaniem mu kartki na walentynki i skrzynki szampana na urodziny. „Ja nawet niespecjalnie lubię szampana”, powiedział wtedy Tarze, zerknąwszy do drewnianej skrzynki, a ona uznała go za wyjątkowego niewdzięcznika.
Podobał się nie tylko seksownym supermodelkom. Lubili go też mężczyźni i starsze kobiety, które praktycznie omdlewały na jego widok. Jednak pomimo wszystkich okazywanych sobie względów Lucas Conway zawsze zachowywał pewną dozę rezerwy, odporny na pochlebstwa i nieco tajemniczy. Jakby obserwował otaczający świat z obiektywizmem naukowca.
Ją do tej pory zawsze traktował z szacunkiem. Jakby była kimś więcej niż tylko niezbyt mądrą, płatną służącą. Dziś nagle okazała się osobą, która nie znała swojego miejsca. Czy naprawdę właśnie tak ją postrzegał? A inni? Oblizała nagle wyschłe wargi. A co sądzi o sobie ona sama? Dziewczyna z prowincji, niepotrafiąca dostosować się do otoczenia. Dziecko, które dorastało w atmosferze wstydu, sparaliżowane lękiem, że ludzie poznają prawdę o niej. Dlatego przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekła do miasta.
Tłumaczyła sobie, że nie warto tego rozdmuchiwać. Potaknie grzecznie, a kiedy Lucas wyjdzie, dokończy suflet, który planowała podać mu na kolację. Z jakiegoś jednak powodu nie potrafiła przejść nad jego słowami do porządku dziennego. Coś, czego nie rozumiała, nie dawało jej spokoju. Czy to ta dziwna atmosfera, jaka zapanowała w domu po nadejściu tamtego listu? Słyszała, że kiedy go czytał, klął pod nosem. A może to kwestia paskudnie dusznej pogody, czyniącej powietrze ciężkim jak ołów? Prawdopodobnie jednak chodziło o coś zupełnie innego. O kogoś, kogo dostrzegła poprzedniego wieczoru, wędrującego Grafton Street, kiedy oglądała wystawy podczas wieczornego wolnego.
Tara omal nie wyskoczyła ze skóry, kiedy ją zauważyła, a trudno jej było nie zauważyć. A niewątpliwie zwracała powszechną uwagę.
W szkole Mona O’Sullivan była zawsze tą naj…, a kiedy tak sunęła główną ulicą Dublina, wyglądała, jakby nie miała żadnych trosk. Niebotycznie wysokie obcasy, skórzany płaszcz, perfekcyjna fryzura i gigantyczny brylant na serdecznym palcu nie pozostawiały wątpliwości, że od czasów szkolnych nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Tara schroniła się we wnęce przy wejściu do sklepu, przerażona, że Mona ją zobaczy, zatrzyma i zacznie zadawać te straszne pytania, od których w czasach szkolnych rumieniła się po korzenie włosów i pragnęła zapaść się pod ziemię. Pytania przypominające Tarze, dlaczego tak bardzo wstydziła się przeszłości i tak usilnie starała o niej zapomnieć. Oczywiście to ostatnie nigdy by jej się nie udało. Przeszłość wyskakiwała jak diabeł z pudełka, osaczała ją w najmniej spodziewanym momencie, kryła się za pozornie niewinnymi pytaniami obcych ludzi, nachodziła w bezsenne noce. To dlatego zdecydowała się na tę bezpieczną, dobrze płatną pracę w bogatej dzielnicy, gdzie nikt jej nie znał.
Zastanawiała się teraz, czy znalezienie tej pracy zaślepiło ją do tego stopnia, że pracowała u człowieka, który przyznał sobie prawo do traktowania jej, jakby była nikim, tylko dlatego, że akurat był w podłym nastroju.
Przerwała ubijanie i stuknęła miską o blat, świadoma, że marnuje tak starannie przygotowany suflet. Ale nagle przestało jej zależeć. Najwyraźniej zupełnie niepotrzebnie bardziej się przejmowała kolacją pracodawcy niż samą sobą.
– Więc może powinieneś poszukać sobie kogoś, kto będzie znał swoje miejsce – powiedziała.
Lucas odwrócił się od ekspresu z lekko nieprzytomnym wyrazem twarzy.
– Przepraszam?
– Za późno na przeprosiny – burknęła w odpowiedzi.
– Nie przepraszałem – wyjaśnił niecierpliwie. – Usiłuję zrozumieć, o czym mówisz.
Najwyraźniej dawał jej do zrozumienia, że nie potrafi się sensownie wysłowić!
– Mówię o tym, że podobno twoim zdaniem nie znam swojego miejsca – wyjaśniła z oburzeniem, które wprawdzie było zupełnie obce jej naturze, ale dziwnie wyzwalające. – Starałam się być miła dla Charlotte, bo płakała, a przecież spędziłam kilka miesięcy na próbach usunięcia jej szminki z twoich koszul i pościeli, więc nie jest dla mnie kimś zupełnie obcym i obojętnym. A kiedy znalazłam jej kolczyk na podłodze jadalni, podziękowała mi pięknym bukietem kwiatów. Co więc miałam zrobić, kiedy pojawiła się tu dziś zapłakana tak, że tusz spływał jej po policzkach? – Spojrzała na niego pytająco. – Tak po prostu odesłać?
– Taro…
– Uważasz, że była w stanie prowadzić? Taka zapłakana i rozedrgana?
– Taro. Mam wrażenie, że coś przeoczyłem. – Odstawił nietkniętą kawę na stół i patrzył na nią nierozumiejąco. – Co ci się nagle stało?
Nie potrafiłaby odpowiedzieć. Czy miało to coś wspólnego z karcącym spojrzeniem, jakim, wchodząc do kuchni, obdarzył jej rozwichrzone włosy? Jakby była jakimś robotem od prania i sprzątania, a nie żywą, czującą istotą? Ciekawe, czy spojrzałby tak samo, gdyby zamiast niej zjawiła się tu nieskazitelna Mona O’Sullivan na wysokich obcasach, o obiecujących kształtach i talii podkreślonej ciasnym paskiem.
A przecież wiedziała doskonale, że swoje ubranie wybierała bardzo starannie. Zawsze tak było. Dawno temu nauczyła się, że w towarzystwie mężczyzn najlepiej jest sprawiać wrażenie niewidzialnej. Dobrze przyswoiła tę lekcję i tego się trzymała. Czego więc się teraz spodziewała?
Nagle przejrzała na oczy i zobaczyła, czego się może spodziewać. Dalszego ciągu w następnych dniach, nieustającej pracy dla mężczyzny, który jej nie doceniał. Wyraźnie przyszedł czas, by z tym skończyć i poszukać czegoś nowego. Duży, hałaśliwy dom z mnóstwem dzieci – to by była miła odmiana.
– Uważam, że potrzebna mi zmiana – oznajmiła zdecydowanie.
– O czym ty mówisz?
Zawahała się jeszcze. Zachowanie Lucasa mogło się nie podobać, ale z pewnością dałby jej świetne referencje. W końcu pracowała dla niego od osiemnastego roku życia, odkąd przybyła do dużego miasta, mocno onieśmielona ruchem i hałasem.
– O nowej pracy – uściśliła.
Spojrzał na nią oczami zielonymi jak doliny Connemary.
– Nowej pracy?
– Właśnie. – Pomyślała, że ciekawie jest zobaczyć zwykle niewzruszonego milionera w stanie zbulwersowania. – Pracuję u ciebie już sześć lat, Lucas – poinformowała go chłodno. – Chyba nie oczekiwałeś, że zostanę tu do twojej emerytury?
Pogłębienie się zmarszczek sugerowało, że raczej nie sięgał myślami aż tak daleko. Ona, ze swej strony, nie mogła sobie wyobrazić tego żywotnego mężczyzny w emerytalnym bezruchu.
– Nie powinienem był traktować cię niegrzecznie – powiedział powoli. – Przepraszam.
– Rzeczywiście, nie powinieneś – odparła zgodnie. – Choć, być może, oddałeś mi przysługę. Już czas, żebym poszukała nowej pracy.
Pokręcił głową i uśmiechnął się blado.
– Nie możesz tego zrobić.
Tara zamarła. Już od dawna nie słyszała tych słów skierowanych do siebie, ale były refrenem, który zdefiniował jej dzieciństwo.
„Nie możesz tego zrobić, Taro, nie wolno ci tego zrobić”.
Była kozłem ofiarnym, cierpiała za grzechy matki, a wcześniej babki. Oczekiwano od niej, że będzie pokornie potakiwać i zapomni o sprzeciwie. Miała ciężko pracować i posłusznie wykonywać polecenia. Trzymać się z daleka od chłopców, bo z kontaktu z nimi mogły wyniknąć kłopoty. Dobrze zapamiętała tę lekcję. Z nikim się nie związała, nie miała bliskich osób poza jedyną przyjaciółką Stellą, która namówiła ją na zaledwie kilka randek, zresztą nieudanych. Usilnie starała się zapomnieć o spotkaniach z jednym z pracowników farmy. Wkrótce po tym wyjechała do dużego miasta i została przyjęta do pierwszej pracy, o którą się starała. W agencji ostrzeżono ją, że Lucas Conway jest trudnym szefem i że prawdopodobnie nie wytrzyma u niego dłużej niż miesiąc, ale udało jej się udowodnić im, że się mylili. Zarobiła więcej, niż mogła sobie kiedykolwiek wyobrazić, utrzymując jego dom w czystości, prasując mu koszule i serwując świeże posiłki, kiedy tylko nie podróżował po świecie. Prosta i niewymagająca praca.
Tamtego pierwszego dnia po prostu włożyła poliestrowy fartuch i zaczęła pracę w jego pięknym domu w Dalkey. Nigdy nie zrozumiała, dlaczego potrzebował tak dużo miejsca, skoro był sam i nie zamierzał zakładać rodziny. Raz nawet widziała, jak cofnął się przerażony, kiedy odwiedził go przyjaciel z żoną i noworodkiem.
– Nie możesz mnie powstrzymać przed odejściem, Lucas – powiedziała odrobinę wyniośle. – Mam miesiąc wypowiedzenia, więc łatwo znajdziesz kogoś innego. Dobrze wiesz, że ludzie staną w kolejce po tę pracę.
Lucas spojrzał na nią i powiedział sobie, że musi pozwolić jej odejść, bo miała rację. Na jej miejsce było mnóstwo chętnych, aplikacje wciąż spływały, a on wzbogacił się przez te lata i mógł sobie pozwolić na zatrudnienie całej armii służących, gdyby zaistniała taka potrzeba.
Ale ta rudowłosa dziewczyna z prowincji była kimś więcej niż jego gospodynią; czasem miał wrażenie, że trzyma w ręku całe jego życie. Umiała ciężko pracować. Kiedyś spytał ją, dlaczego zmywa podłogę na kolanach skoro ma do dyspozycji najnowocześniejszego mopa. Odpowiedziała, że mop nie wszędzie dotrze i spojrzała na niego zaskoczona, że nie wie tak oczywistej rzeczy.