Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Jak było naprawdę / Londyńskie negocjacje
Zajrzyj do książki

Jak było naprawdę / Londyńskie negocjacje

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-8342-585-6
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383425856
Tytuł oryginalnyReclaimed by His Billion-Dollar RingThe Talk of Hollywood
TłumaczMałgorzata DobrogojskaAnna Dobrzańska-Gadowska
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-08-01
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Jak było naprawdę" oraz "Londyńskie negocjacje", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Na przyjęciu urodzinowym ojca Calanthe Reynolds niespodziewanie pojawia się grecki biznesmen Nikos Kavadis. Osiem lat temu był jej kochankiem i pierwszą miłością, lecz ją porzucił. Calanthe dowiedziała się później, że to jej ojciec zapłacił mu, by się z nią nie spotykał, skoro był tylko biednym studentem, a ona córką milionera. Pomimo dawnych uczuć Calanthe nie chce odnawiać z nim znajomości. Czegoś tu jednak nie rozumie, bo Nikos patrzy na nią z dawnym żarem, a ojciec widzi w nim idealnego kandydata na męża…

Jaxon Wilder znalazł wspaniały temat na scenariusz do filmu: historię agentki brytyjskiego wywiadu Anastasii Romansky. Jaxon jedzie do Londynu, by uzyskać zgodę rodziny i zgromadzić materiały, lecz napotyka silny opór. Wnuczka nieżyjącej już Anastasii, Stazy, doktor archeologii o ostrym języku, ma wiele zastrzeżeń do tego pomysłu. Jaxon staje przed nie lada wyzwaniem. Musi znaleźć sposób, by piękna Stazy zmieniła zdanie…

 

Fragment książki

Calanthe stała obok ojca, pozdrawiając gości przybywających do sali bankietowej należącego do niego topowego ateńskiego hotelu. Ku jej zadowoleniu zebrała się tu cała ateńska śmietanka towarzyska. Sześćdziesiąte urodziny to godna okazja do świętowania.
Ojciec, pomimo emanującej z niego życzliwości dla świata, sprawiał wrażenie napiętego. Ramiona obwisły mu jak po nadmiernym wysiłku i nie wyglądał dobrze.
Niepokojące. Zwykle tryskał energią, był silny i nieugięty. Dzięki tym cechom stał się bardzo bogatym człowiekiem. Jego firma deweloperska była warta fortunę. Calanthe specjalizowała się w sztuce klasycznej i dzieliła czas pomiędzy muzea w Londynie i Atenach, ale zdawała sobie sprawę, że któregoś dnia odziedziczy imperium ojca. Nie chciała jednak, by ten dzień nadszedł zbyt szybko i miała nadzieję, że ojciec zostanie z nią dłużej niż matka. Minęły zaledwie dwa lata od jej przegranej w zaciętej walce z rakiem.
Nie mogła teraz o tym rozmyślać, bo pełniła tu rolę hostessy i chciała, by ojciec był z niej dumny. Wokół uśmiechano się do niej z aprobatą, a ojciec chwalił ją słowami płynącymi prosto z serca: „Moje ukochane dziecko, jakże pięknie wyglądasz”.
Postarała się dla niego. Bladoniebieski jedwab designerskiej sukni doskonale harmonizował z jasnoniebieskimi oczami, odziedziczonymi po matce. Ciemne włosy i śródziemnomorską karnację zawdzięczała greckim przodkom. Uszyta ze skosu suknia świetnie podkreślała zgrabną figurę, a całości dopełniały doskonały owal twarzy, kształtny nos, wrażliwe wargi i kosztowny brylantowy naszyjnik – prezent od ojca, efektownie się prezentujący na łabędziej szyi. Na pewno mogła się podobać.
Przyciągała uwagę, zawsze tak było, ale jej uśmiech był zaledwie uprzejmy i cechowała ją pewna chłodna wyniosłość, co martwiło jej ojca, który bardzo już chciał zobaczyć ją szczęśliwą w małżeństwie. Do tego jednak musiałaby się zakochać. Już raz to przeżyła, kiedy była sporo młodsza, naiwna i ufna. Skończyło się sercem roztrzaskanym w drobny mak i całkowitym pozbawieniem złudzeń.
Przybyło więcej gości, więc starała się do nich podchodzić, prowadzić towarzyskie pogawędki, olśniewać urokiem osobistym.
Zanim ruszyli dalej, spojrzała na wejście do sali bankietowej, gdzie pojawiali się nowo przybyli.
Kiedy podszedł do nich kelner z tacą, wzięła kieliszek szampana, a drugi podała ojcu rozmawiającemu z jednym z gości i znów spojrzała na wejście. Czy to już wszyscy? Za chwilę w sąsiednim pomieszczeniu zostanie podany obiad.
Właśnie miała się napić szampana, kiedy w drzwiach stanął jeszcze jeden gość. Wysoki, jak inni we fraku… W tej chwili nie widziała jego twarzy, bo rozmawiał z obsługą przy wejściu, ale było w nim coś…
Nagle zabrakło jej tchu i kurczowo zacisnęła palce na nóżce kieliszka. Nowo przybyły odwrócił się i rozejrzał po sali bankietowej.
Pod jego badawczym wzrokiem ogarnęła ją słabość, a zaraz potem lodowaty chłód.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Osiem lat wcześniej

Calanthe ostrożnie uwolniła ceramiczny fragment zagrzebany w twardej, suchej ziemi i zawołała pracującą obok Georgię, by obejrzała eksponat fachowym okiem.
Georgia studiowała archeologię i miała doświadczenie w wykopaliskach. Calanthe czytała Historię sztuki, co zapewniało pewną wiedzę, niestety tylko teoretyczną. Bardzo chętnie dołączyła do studenckiego zespołu, zebranego przez profesora Georgii, by przeszukać nowe stanowisko, odsłonięte przy okazji budowy hotelu na jednej z wysp Morza Egejskiego.
Studenci stanowili przemiłą grupę, zachwyconą darmowymi, choć pracowitymi wakacjami, a zwłaszcza zamianą deszczowej północy Anglii na słoneczną Grecję.
Calanthe świetnie się wśród nich czuła. Miała wprawdzie za ojca bogatego Greka, którego odwiedzała regularnie dwa razy do roku przez całe dzieciństwo i bardzo lubiła przebywać w jego luksusowej rezydencji na przedmieściach Aten, ale była wychowywana przez matkę w bardzo zwyczajnych warunkach. Niewiele osób wiedziało, że poza angielskim nazwiskiem matki miała też greckie. I nawet najbliżsi przyjaciele nie wiedzieli, jak bardzo bogaty jest jej ojciec.
– Co myślisz? – spytała teraz Georgię, pokazując jej zaokrąglony terakotowy fragment na otwartej dłoni.
Koleżanka starannie obejrzała znalezisko.
– Może to wyrób koryncki? Sprawdźmy, czy nie ma więcej, zanim poprosimy profesora – zaproponowała entuzjastycznie, klękając przy stanowisku ze swoimi narzędziami.
Na ich klęczące postaci padł cień.
– Co tam, dziewczyny, znalazłyście złoto albo biżuterię? – spytał głęboki głos z angielskim akcentem.
Zaskoczone, jednocześnie uniosły głowy i obie zastygły z wrażenia. Mężczyzna, który się nad nimi pochylał, był całkowicie wart takiej reakcji. Calanthe zabrakło tchu. Górując nad nimi nie tylko dlatego, że klęczały w wykopie, stał tam, na szeroko rozstawionych, obutych w buty turystyczne stopach, z nogami obleczonymi roboczymi spodniami khaki z mnóstwem kieszeni, ściągniętymi ciężkim pasem. Był wąski w biodrach i szeroki w ramionach, a muskularną pierś okrywała zakurzona koszulka khaki. Miał ciemne okulary, mocno zarysowaną szczękę, rzeźbione wargi, smukły nos i przydługie, ciemne włosy, wijące się na karku.
Wyglądał zniewalająco.
Georgia musiała przełknąć, żeby odzyskać głos.
– Na razie tylko wyroby garncarskie – wykrztusiła, podnosząc się.
Calanthe zrobiła to samo, nagle bardzo świadoma, że jej wygodne, luźne szorty są pokryte ziemią, koszulka mokra od potu, a włosy spięte nietwarzowo na czubku głowy.
Zastanawiała się, kim jest nieznajomy, i szybko doszła do wniosku, że robotnikiem z sąsiedniej budowy. Wskazywał na to ciężki, żółty kask, który trzymał w ręku. Ale co robi na ich stanowisku, gdzie wstęp był dozwolony tylko dla ekipy archeologów?
– Nie powinien pan tu wchodzić – odezwała się niespokojnie.
On chyba potraktował to jak wyrzut, bo popatrzył na nią przenikliwie.
– Byłem ciekawy – wyjaśnił lakonicznie. – Wasze wykopaliska dotyczą historii mojego kraju.
– Może i tak – odparła zapalczywie – ale skoro historia ma dla pana tak dużą wartość, to nie trzeba było stawiać tu hotelu.
– Miejsce wykopalisk zostało zabezpieczone. Współczesna Grecja jest krajem turystycznym, więc nowe hotele nie są luksusem, ale koniecznością.
Przeniósł wzrok na Georgię i Calanthe czuła, że traci jego zainteresowanie. Trudno, mówił prawdę.
– Może przyjęlibyście jeszcze jednego wolontariusza? Wpadłbym po skończeniu zmiany…
– Proszę zapytać profesora – odparła Georgia. – Jest tam.
Nieznajomy kiwnął głową.
– Tak zrobię.
Calanthe znów uklękła, a Georgia gapiła się na niego bezwstydnie.
– Och! – westchnęła w końcu. – Niezły jest.
– To tylko murarz – burknęła Calanthe.
Georgia uniosła brwi.
– To dosyć snobistyczne stwierdzenie – zauważyła.
Calanthe wzruszyła ramionami.
– Co jakiś budowlaniec może wiedzieć o naszym zajęciu?
– Powiedział, że go interesuje – odparła Georgia. – Daj mu szansę.
Po co? – pomyślała Calanthe, ale nie powiedziała tego głośno.
– Mógłby chcieć nam coś podkraść – spierała się. – Zapytał przecież, czy znalazłyśmy złoto albo biżuterię.
– Wszyscy o to pytają na wykopaliskach – odparła ugodowo Georgia. – Zresztą nie szukamy przecież złota ani biżuterii, tylko naczyń. Chodź, może znajdziemy resztę tego. Bierzmy się do pracy.
Calanthe posłuchała chętnie. Miała nadzieję, że praca pomoże jej wybić sobie z głowy chętnego im pomagać. Niestety terapia nie okazała się specjalnie skuteczna.
Georgia dobrze to wyraziła. Facet naprawdę był niezły.

Miał na imię Nik, jak poinformowała ją Georgia tego wieczoru, kiedy całą gromadą wędrowali do niedrogiej portowej tawerny.
– Będzie pracował z Dave’em i Kenem w czasie wolnym od bycia „tylko murarzem”. – Specjalnie powtórzyła snobistyczne określenie Calanthe.
– Dobrze, że nie z nami.
– Och, daj spokój. To oczywiste. Mówisz tak, bo ci się spodobał i nie chcesz się do tego przyznać.
Calanthe nachmurzyła się, ale Georgia jeszcze nie skończyła.
– Mnie też się spodobał i potrafię się do tego przyznać. Ale… – westchnęła dramatycznie – wiem doskonale, że nie mam u niego szans. To nie moja liga.
– Nie przesadzaj.
– Jestem tylko uczciwa. Zresztą przyjechałam tu z nadzieją, że dogadam się z Davem. Zawsze mi się podobał. Zresztą – dodała, kiedy doszli do portu, zerkając na Calanthe, która zdążyła się wykąpać, przebrać w zgrabną sukienkę i związać włosy – ty zdecydowanie jesteś w jego lidze. – Westchnęła przesadnie.
– Wcale mi na tym nie zależy – parsknęła Calanthe. – Nie jestem nim zainteresowana.
– Ale on jest zainteresowany tobą. Z twoim wyglądem nie może być inaczej. Grecy zawsze się zakochują w chłodnych angielskich dziewczynach. Zresztą, o ile pamiętam, sama jesteś pół-Greczynką.
– Bardzo cię proszę, nie wspominaj mu o moim greckim pochodzeniu.
Calanthe rzuciła przyjaciółce ostrzegacze spojrzenie. Wolała uniknąć pytań o ojca, bo jego nazwisko było dobrze znane, podobnie jak stan posiadania.
– Jasne, obiecuję – zapewniła ją Georgia. – Teraz zjedzmy coś w końcu. Umieram z głodu.
Przyśpieszyły koku i całą grupą weszli do tawerny, w której bywali co wieczór. Profesor i jego zastępca jadali gdzie indziej, nie chcąc swoją obecnością krępować młodych.
Wkrótce talerze gyros, souvlakis i karafki lokalnego wina zostały opróżnione. Rozmawiano o tym, jak minął dzień, i o różnych archeologicznych problemach, a potem dyskusja zeszła na zwykłe młodzieżowe tematy, od zespołów muzycznych po politykę i zmiany klimatu.
Ich długi stół stał na zewnątrz, w chłodniejszym wieczornym powietrzu, wszyscy byli zrelaksowani i weseli. Calanthe oparła się wygodnie i zastanawiała, czy zmieści jeszcze jedną porcję tradycyjnego deseru. Jej ojciec na pewno byłby zdumiony, widząc ją zachwyconą w tak skromnych warunkach. Kiedy przebywała u niego w Atenach, dobre jedzenie było codziennością, czy to w domu, czy w najlepszych restauracjach.
Uśmiechnęła się krzywo, upijając wina i ciesząc się bryzą kołyszącą łódkami w porcie. Pochyliła głowę i starała się rozluźnić zmęczone po całodziennej pracy ramiona.
– Może przydałby ci się masaż? – Usłyszała charakterystyczny, głęboki, już znajomy głos za plecami i wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił.
Nieznajomy, ciemnowłosy i zabójczo przystojny, przebrał się w dżinsy i czystą koszulkę, ale poznałaby go na końcu świata…
Nie, absolutnie nie zamierzała się poddawać temu śmiesznemu wpływowi, jaki zdawał się mieć na nią i inne kobiety. Zauważyła, że Georgia oderwała się od bardziej niż przyjacielskiego tête á tête z Davem, a kilka innych kobiet przy stole nagle zaczęło masować sobie karki, zerkając na wysoką postać.
– Nik! Siadaj z nami! – zawołał do przybyłego Ken.
Ku zaniepokojeniu Calanthe Nik sięgnął po wolne krzesło i usiadł, a Ken nalał mu wina.
– Yammas… – Podniósł szklankę i upił duży łyk.
Rozejrzał się, a potem jego wzrok znów spoczął na Calanthe i pochylił szklankę w jej stronę.
– Za poszukiwanie skarbów – powiedział.
W ciemnych oczach pojawił się błysk. Wolałaby je wciąż widzieć za ciemnymi okularami, bo odsłonięte… były mroczne i olśniewające zarazem, podobnie jak cala reszta.
Potem powiedział coś jeszcze, nie po angielsku, tylko po grecku.
– Choć myślę, że ja już swój znalazłem. Złoty skarb…
Wielkim wysiłkiem woli zdołała utrzymać obojętny wyraz twarzy, jakby nie rozumiała, co powiedział. Albo co miał na myśli.
Gdyby miała jeszcze jakieś wątpliwości, wyczytałaby prawdę, równie klarowną jak wypowiedziane wcześniej słowa, z ciemnych oczu, które niewystarczająco szybko zasłonił powiekami.
Zamarła w bezruchu jak ofiara pod obezwładniającym wzrokiem gada i słyszała tylko niespokojne bicie swojego serca.
Potem ciszę przerwał głos Georgii.
– Nie skarbów, Nik, tylko ceramiki. I może brązu, jeśli będziemy mieli szczęście.
Odwrócił wzrok od Calanthe, która znów zaczęła oddychać i drżącą dłonią sięgnęła po swoje wino. Co, u diabła, wydarzyło się przed chwilą?
Nie chciała się nad tym zastanawiać. Wolała słuchać rozmowy o wykopaliskach.
Nik najwyraźniej usłyszał słowa Georgii.
– Brąz? – powtórzył. – Nie żelazo?
– Może jakieś – wtrącił Dave. – Zdaniem profesora to miejsce pochodzi prawdopodobnie z okresu przejściowego pomiędzy epokami brązu i żelaza. Jedenasty, może dziesiąty wiek przed Chrystusem.
Nik pokiwał głową.
– Rozumiem. Więc post-Mykeny? Średniowiecze albo pre-Archaik?
Calanthe spojrzała na niego, zaskoczona okazaną właśnie znajomością tematu, a on odwzajemnił jej spojrzenie, z całą pewnością świadomy jej zaskoczenia.
W tej chwili jednak Dave i inni zaczęli dyskutować o możliwych implikacjach takiego usytuowania stanowiska.
Calanthe wydawało się, że Nik ma swoje zdanie, choć oczywiście nie był specjalistą. Rzucił kilka uwag na temat stylów i metod budowy w tamtym okresie, a potem Calanthe usłyszała swój głos.
– Mam wrażenie, że zdobyłeś sporo historycznej wiedzy, pracując przy nowoczesnych konstrukcjach!
Starała się mówić lekko, a nawet żartobliwie, ale doczekała się tylko kolejnego bacznego spojrzenia.
– Nie – odparł znacząco. – Moja wiedza na temat dawnych stylów i metod budowy pochodzi z trzyletnich studiów nad klasyczną architekturą grecką.
Calanthe zatkało. To był klasyczny nokaut.
Zasłużyłam sobie, pomyślała. Wcześniej zlekceważyła go i poddała w wątpliwość jego kompetencje, uznając za prostego robotnika.
Nie bardzo rozumiała, skąd takie zachowanie. Prawdopodobnie próbowała utrzymać go na dystans.
Zerknęła na niego ukradkiem. Słyszała, jak śmieje się z czyjegoś wywodu, odrzucając w tył ciemną głowę, pokazując białe zęby i zmarszczki wokół oczu.
Wstrzymała oddech. Naprawdę był zabójczo przystojny. W końcu musiała to przyznać.
Georgia odwróciła się, zajęta Dave’em, i Calanthe pochyliła się, opierając łokcie na stole i sącząc wino, oddając się całym sercem temu, co chciała teraz robić. Po prostu tylko siedzieć i patrzeć na niego.
Właściwie dlaczego nie miałaby sobie pozwolić patrzeć na niego? Podziwiać jego męską urodę? To chyba było nieszkodliwe. Zupełnie nieszkodliwe.

Ateny. Obecnie.

Nieszkodliwe…
To słowo dzwoniło jej w głowie, kiedy stała obok ojca.
Nie, to nie było nieszkodliwe pozwalać sobie tak, jak chciała to robić, jak to praktycznie zrobiła – tamto lato sprzed lat, szklanka wina w dłoni, wzrok wbity w mężczyznę, sycenie się nim jak winem.
Mieć z nim cokolwiek wspólnego – to wcale nie było nieszkodliwe. Chciałaby móc uciszyć ten bolesny wewnętrzny głos. Co jej teraz przyjdzie z mówienia sobie, jak powinna była postąpić przed laty? Zachowała się, jak się zachowała, i jej głupie, ufne serce słono za to zapłaciło. Gorycz rozczarowania mężczyzną, który okazał się zupełnie inny, niż myślała.
W głowie usłyszała echo ojcowskiej opowieści o postępku Nika, o tym, do czego się zniżył, wyjątkowo łatwo i bez cienia zażenowana.
To jednak należało już do przeszłości i tak miało zostać. Ale w tej chwili przeszłość niespodziewanie ruszyła jej naprzeciw. Jej i jej ojcu.
Szyty na miarę wieczorowy strój świetnie podkreślał zgrabną sylwetkę. Włosy miał krótkie, doskonale ostrzyżone i delikatny meszek na karku. Gładko ogolony, zadbany w każdym calu, nieskazitelny, bogaty mężczyzna pośród mu podobnych.
Stał przed nią i patrzył na nią, a nie na jej ojca, ciemnymi, przepastnymi oczami, z których nie dało się wyczytać nic, prócz zwykłej uprzejmości, odpowiedniej na taką okazję.
Całą siłę woli włożyła w znieruchomienie, napięcie mięśni, zaciśnięcie palców na nóżce kieliszka, aż pobielały jej kłykcie.
Nie czuła się na siłach analizować tego, co na mgnienie pojawiło się w tych niezgłębionych oczach, na pewno jednak nie było to obojętne. Zaraz jednak znikło, a on się odezwał, z tą samą obojętnie uprzejmą nutą w głosie.
– Witaj, Calanthe. Dawno się nie widzieliśmy.

Zauważył, że jego słowa ją zmroziły, była wręcz wstrząśnięta. Cóż, on też się nie spodziewał, że ją spotka. To był impuls; przyjść tutaj nakazał mu jego instynkt łapania pojawiających się okazji.
Przeniósł wzrok na stojącego obok mężczyznę, który zauważył jego obecność, przerwał prowadzoną rozmowę, kiwnął głową i postąpił krok naprzód. W oczach Georgiosa Petranakosa czaiła się wątpliwość i Nik pospieszył ją rozwiać.
A jednak, o ironio, nie miał pojęcia, kim był nieznajomy. Rozpoznaliby go na pewno ludzie, których wysłał osiem lat wcześniej, by chronili jego córkę, choć używał wtedy innego nazwiska.
Tym razem występował pod własnym.
– Nikos Kavadis – przedstawił się, a Georgios kiwnął głową, jakby go sobie przypomniał.
– Ach, tak.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu moje wtargnięcie, Kyrios Petranakos. Mieszkam w tym hotelu i zauważyłem pana nazwisko na tablicy w lobby.
Starszy pan uśmiechnął się miło.
– Bardzo mi przyjemnie, że mógł pan do nas dołączyć.
Wyostrzone ucho Nikosa pochwyciło w jego głosie nutę szczerego zadowolenia. Dawniej nie byłby tak mile widziany. Od razu by go usunięto.
Teraz… Cóż, teraz miał pełne prawo obracać się w tak samo elitarnych kręgach jak Georgios Petranakos. Wprawdzie jego biznes nie skupiał się w Grecji, tylko był rozsiany po całym świecie, wszędzie tam, gdzie potrzebowano specjalistów i innowacyjnych rozwiązań, usług tak specjalistycznych, że w ciągu ośmiu lat został bardzo bogatym człowiekiem.
Dzięki temu mógł bezkarnie wkroczyć niezaproszony na prywatne przyjęcie innego bogatego człowieka i przyglądać się bezkarnie kobiecie u boku gospodarza. Nie miał pojęcia, że ją jeszcze kiedyś zobaczy. A poznał osiem lat wcześniej, kiedy był zupełnie innym człowiekiem.
Ale ona i teraz, i wtedy była tą samą kobietą.

Fragment książki

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Wygląda na to, że twój gość wreszcie przyjechał, dziadku – oświadczyła Stazy.
Stała przy wielkim oknie, wychodzącym na wysypany żwirem podjazd przed rezydencją Bromley House, gdzie przed chwilą zatrzymał się czarny sportowy wóz. Przyciemniane szyby skutecznie maskowały twarz kierowcy, lecz Stazy nie miała cienia wątpliwości, że jest nim Jaxon Wilder, angielski aktor i reżyser, który przez ostatnie dziesięć lat mocno trzymał w garści zmienny świat filmowego imperium Hollywood.
– Nie bądź dla niego taka surowa – łagodnie upomniał ją dziadek. – Ostatecznie spóźnił się tylko pięć minut, a przyjechał przecież aż z Londynu!
– To może powinien był wziąć pod uwagę, jak duża odległość dzieli Londyn od Hampshire i wyruszyć w drogę odpowiednio wcześniej. – Stazy nie zamierzała ukrywać swojej dezaprobaty ani wobec wizyty Jaxona Wildera, ani wobec jego pomysłu napisania scenariusza o życiu jej zmarłej babki.
Niestety, nie udało jej się wyperswadować tej idei dziadkowi i właśnie dlatego Jaxon Wilder parkował teraz swój elegancki sportowy samochód na terenie jego posiadłości w Hampshire. Stazy odwróciła się od okna, nie czekając, aż gość wysiądzie z samochodu. Cały świat wiedział, jak wygląda Jaxon Wilder, zdobywca wszystkich możliwych nagród filmowych za swoje ostatnie dzieło, w którym i tym razem zagrał główną rolę.
Trzydziestokilkuletni Wilder był wysoki i szczupły, o szerokich ramionach, odrobinę za długich ciemnych włosach, szarych oczach o przenikliwym spojrzeniu i arystokratycznych rysach. Miał zmysłowe wargi, wydatny, świadczący o uporze podbródek i głęboki głos, którego dźwięk przyprawiał o rozkoszne dreszcze kobiety w najróżniejszym wieku. Jaxon Wilder był bez wątpienia najlepiej opłacanym aktorem i reżyserem po obu stronach oceanu.
Swojemu wyglądowi i charyzmie zawdzięczał fakt, że często fotografowali go reporterzy gazet i magazynów. Na publikowanych zdjęciach nieodmiennie towarzyszyły mu piękne kobiety, które dzieliły z nim życie zawodowe i prywatne, rzecz jasna. Teraz Wilder przyjechał do Hampshire, aby dzięki swemu urokowi osobistemu przekonać dziadka Stazy do udzielenia błogosławieństwa pomysłowi stworzenia scenariusza do filmu o pełnym przygód życiu babki Stazy, Anastasii Romansky. Kobiety, która jako dziecko uciekła z ogarniętej sowiecką rewolucją Rosji do Anglii i jako dorosła stała się jedną z bohaterek swojej drugiej ojczyzny.
Anastasia zmarła przed dwoma laty, tuż po swoich dziewięćdziesiątych czwartych urodzinach. Jej nekrolog w jednej z gazet zwrócił uwagę jakiegoś wścibskiego dziennikarza, który postanowił dokładniej zbadać życiorys Anastasii Bromley, i odkrył, że kryje on znacznie więcej niezwykle interesujących faktów, niż wynikało to z pełnych szacunku i okrągłych zdań. Ostatecznym rezultatem poczynań reportera była sensacyjna biografia babki Stazy, wydana pół roku wcześniej, a także ogromne i nie zawsze zdrowe zaciekawienie ze strony czytelników, które doprowadziło dziadka Stazy do zawału, na szczęście niezbyt rozległego.
Czy w takich okolicznościach można się dziwić przerażeniu Stazy na wieść o planowanym przez Wildera filmie? Co jeszcze gorsze, reżyser umówił się z jej dziadkiem na spotkanie, którego celem miało być przedyskutowanie całego projektu, więc Stazy postanowiła wziąć w nim udział.
– Sir Geoffrey! – Jaxon szybko postąpił do przodu, aby uścisnąć dłoń starszego pana.
– Miło mi pana poznać, panie Wilder!
Trudno było uwierzyć, że Geoffrey ma dziewięćdziesiąt parę lat. Jego ciemne włosy były tylko lekko przyprószone siwizną, a sylwetka nadal wyprostowana i smukła w trzyczęściowym garniturze i śnieżnobiałej koszuli ze starannie zawiązanym szarym krawatem.
– Proszę mówić mi po imieniu – zachęcił Wilder. – Ogromnie się cieszę, że zgodził się pan dziś ze mną spotkać.
– Jest pan chyba jedyną obecną tu osobą, którą to cieszy!
– Stazy! – łagodnie upomniał wnuczkę Geoffrey Bromley.
Jaxon za przykładem gospodarza odwrócił się w stronę stojącej przy dużym oknie kobiety. Słońce oświetlało ją od tyłu, nie widział więc wyraźnie jej twarzy, ale nuta wrogości w dźwięcznym głosie świadczyła, że bynajmniej nie jest zachwycona wizytą Wildera.
– Moja wnuczka, Stazy Bromley, a to pan Wilder – dokonał prezentacji gospodarz.
Jaxon, który przed wyjazdem z Londynu odświeżył swoją wiedzę o rodzinie Bromleyów, wiedział już, że „Stazy” to skrót od Anastasii – wnuczka seniora rodu otrzymała imię po babce. Informacja ta jednak w żadnym stopniu nie przygotowała go na uderzające podobieństwo Stazy do Anastasii Romansky.
Młoda kobieta, która powoli podeszła do obu mężczyzn, miała ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, płomienne włosy w tym samym odcieniu co babka, ni to intensywnie rude, ni to złociste, szerokie, świadczące o dużej inteligencji czoło i szmaragdowozielone oczy o pochmurnym spojrzeniu. Nos miała nieduży i idealnie prosty, wargi pełne i zmysłowe, a podbródek buntowniczo wysunięty do przodu.
Rude włosy uczesane były zupełnie inaczej, oczywiście. Starsza Anastasia nosiła je obcięte do ramion, natomiast jej wnuczka wolała fryzurę z cieniowanych pasem, opadających do połowy pleców. Czarna sukienka do kolan podkreślała naturalną elegancję jej sylwetki.
Tak czy inaczej, gdyby nie drobne różnice, Jaxon mógłby mieć przed sobą dwudziestodziewięcioletnią Anastasię Romansky.
Zielone oczy zmierzyły go krytycznym spojrzeniem.
– Miło mi, panie Wilder.
Jaxon uprzejmie skłonił głowę.
– Panno Bromley...
– Doktor Bromley – sprostowała chłodno.
Stazy Bromley miała urodę i wdzięk godne supermodelki, chociaż była doktorem archeologii, o czym Jaxon doskonale wiedział.
– Kochanie, może zechciałabyś przekazać panu Little, że poprosimy o herbatę – odezwał się dziadek spokojnym, lecz zdecydowanym tonem.
Młoda kobieta zacisnęła wargi.
– Czyżby była to wyjątkowo mało subtelna sugestia, że mam zostawić cię samego z panem Wilderem, dziadku?
– Tak będzie chyba najlepiej, skarbie – zgodził się starszy pan.
– Nie pozwól tylko, żeby pan Wilder posłużył się swoim osławionym urokiem osobistym i nakłonił cię do podpisania jakiejś umowy przed moim powrotem! – Stazy rzuciła Jaxonowi ostre spojrzenie.
– Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy! – oświadczył Wilder. – Chociaż bardzo mi pochlebia, że dostrzega pani mój urok...
– Nie znam pana na tyle, aby skutecznie ocenić pańskie zalety i intencje – odparła chłodno.
Stazy widziała dotąd Jaxona Wildera jedynie na dużym ekranie, gdzie zawsze wydawał jej się wysoki, mroczny i pełen wewnętrznej siły. Teraz odkryła, że kamera nie oszukiwała – nawet w eleganckim czarnym garniturze, jedwabnej białej koszuli i srebrzystym krawacie Wilder nie stracił nic ze swojej filmowej charyzmy.
– Wystarczy już, kochanie – skarcił dziewczynę Geoffrey. – Nie wątpię, że jakoś poradzimy sobie podczas twojej nieobecności – dorzucił znacząco.
– Ja też nie mam co do tego żadnych wątpliwości, dziadku – głos Stazy brzmiał tym razem dużo łagodniej.
Sir Geoffrey Bromley był jedynym żyjącym krewnym młodej kobiety. Jej rodzice zginęli piętnaście lat wcześniej, kiedy ich awionetka runęła w morze u wybrzeży Kornwalii. Anastasia i Geoffrey, oboje tuż po osiemdziesiątce, bez chwili wahania wzięli do siebie osieroconą, zrozpaczoną wnuczkę. Nic dziwnego, że dziewczyna darzyła dziadków opiekuńczą miłością i teraz uznała, że planowany przez Wildera film okaże się jedynie kolejną tanią hollywoodzką sensacją. Nie wątpiła, że utrzymany będzie w tonie tej okropnej, niedawno wydanej biografii, w której jej babka przedstawiona została jako rosyjska Mata Hari na usługach brytyjskiego wywiadu, i była zdecydowana zrobić wszystko, aby nie dopuścić do jego powstania.
– Obawiam się, że Stazy nie aprobuje twojego pomysłu, Jaxon – wymamrotał sir Geoffrey, nie kryjąc rozbawienia.
Wilder uśmiechnął się sucho.
– Trudno mi w to uwierzyć – zakpił.
Starszy pan odpowiedział lekkim uśmiechem.
– Siadaj, proszę – powiedział, wskazując fotele przy kominku. – I wyjaśnij mi, czego ode mnie oczekujesz.
– Nie powinniśmy poczekać na powrót pańskiej wnuczki? – Jaxon zajął miejsce naprzeciwko gospodarza.
Wiedział już, że postawa Stazy stworzy problemy, których nie przewidział, kiedy poprzedniego dnia wsiadał do lecącego do Anglii samolotu z zamiarem omówienia szczegółów swojego projektu z Geoffreyem Bromleyem.
Pierwszy raz napisał do starszego pana kilka miesięcy wcześniej, przedstawiając w liście swoją ideę filmu, i dwa tygodnie później otrzymał ostrożnie zachęcającą odpowiedź. Odbyli też kilka rozmów telefonicznych, zanim Jaxon w końcu zaproponował osobiste spotkanie i szerszą dyskusję o filmie.
Przez cały ten czas sir Geoffrey ani słowem nie wspomniał o niechęci, jaką Stazy zademonstrowała wobec planów Jaxona.
Teraz starszy pan uśmiechnął się łagodnie.
– Zapewniam cię, że Stazy ostatecznie pogodzi się z moją decyzją – rzekł.
Jaxon był przekonany, że w razie potrzeby sir Geoffrey potrafi przekonać oponentów w sposób równie skuteczny jak jego żona, chociaż zupełnie inny – rola, jaką senior rodu Bromleyów odegrał w najważniejszych wydarzeniach ubiegłego stulecia, otoczona była jeszcze głębszą tajemnicą niż poczynania Anastasii. Z informacji, do których udało się dotrzeć Wilderowi, wynikało, że kiedy dwadzieścia pięć lat temu Geoffrey odchodził na emeryturę, jego pozycja wśród osób związanych z brytyjskim wywiadem była naprawdę bardzo wysoka.
Czy można się dziwić, że Stazy Bromley charakteryzuje się równie mocną determinacją jak jej dziadkowie? Wszystko wskazywało na to, że Jaxona czekało ostre starcie z wnuczką sir Geoffreya. Wilder nie miał zamiaru przegrać tej bitwy.
– Mam nadzieję, że nie rozmawialiście o żadnych ważnych kwestiach pod moją nieobecność. – Stazy wróciła do salonu.
Tuż za nią kroczył lokaj z wyładowaną srebrną tacą, której zawartość zaczął natychmiast ustawiać na stoliku do kawy.
Dziadek młodej kobiety posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie ośmielilibyśmy się, doktor Bromley – zauważył kwaśno Jaxon.
Stazy była pewna, że Jaxon Wilder ośmieliłby się zrobić wszystko, co tylko przyszłoby mu do głowy.
– Herbata z mlekiem i cukrem? – zagadnęła lekkim tonem.
– Tylko z mlekiem, bardzo proszę – odparł.
Stazy skinęła głową z uprzejmym uśmiechem.
– W miarę upływu czasu coraz trudniej jest utrzymać odpowiednią wagę, prawda?
– Kochanie, ta nieustanna wymiana złośliwości między tobą i Jaxonem naprawdę nie jest konieczna – rzucił Geoffrey Bromley.
– Może i nie. – Stazy zarumieniła się. – Wydaje mi się jednak, że pan Wilder doskonale potrafi sam się bronić.
– Oczywiście – rzekł Jaxon. – Może wrócimy do naszej rozmowy o Butterfly?
– „Butterfly”, czyli „Motyl”? – powoli powtórzyła Stazy, siadając na sofie i z wdziękiem zakładając jedną smukłą nogę na drugą.
– Tak brzmiał pseudonim pani babki...
– Wiem o tym, panie Wilder – przerwała mu ze zniecierpliwieniem.
– I tak brzmi roboczy tytuł mojego filmu – uzupełnił Jaxon.
– Czy przypadkiem nie wybiega pan zbyt daleko w przyszłość? – Stazy zmarszczyła brwi. – O ile mi wiadomo, na razie nie istnieje jeszcze nawet umowa w sprawie scenariusza, a cóż dopiero mówić o filmie!
Sir Geoffrey wzruszył ramionami.
– Raczej nie uda nam się powstrzymać pana Wildera przed nakręceniem filmu, kochanie.
– Ale...
– Zrobi to za naszym przyzwoleniem albo bez niego – ciągnął starszy pan. – Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym mieć coś do powiedzenia w kwestii treści scenariusza, szczególnie po publikacji tamtej okropnej biografii!
Stazy odwróciła się do Jaxona z gniewnym błyskiem w oku.
– Jeśli miał pan czelność grozić mojemu dziadkowi...
– Jaxon wcale mi nie groził, kochanie!
– I Jaxonowi wcale nie podobają się sugestie, że mógłby zrobić coś takiego. – Jaxon skinieniem głowy podziękował sir Geoffreyowi i obrzucił jego wnuczkę lodowatym spojrzeniem.
Stazy miała dość zdrowego rozsądku, aby zdać sobie sprawę, że nieco przesadziła. Fakt, że uprzedziła się do Wildera na długo przed jego wizytą, nie stanowił żadnego wytłumaczenia, zwłaszcza że zachowywał się doprawdy nienagannie, w każdym razie wobec jej dziadka.
Jednak czego właściwie spodziewał się Jaxon Wilder? Że będzie rozmawiał w cztery oczy z dziewięćdziesięciokilkuletnim człowiekiem, który niedawno przeszedł zawał? Że wymienią uprzejmości, a potem on, wielki reżyser i aktor, odjedzie w dal, mając w kieszeni pełną zgodę Geoffreya na współpracę? Jeżeli tak, to najwyraźniej niewiele wiedział o dziadku Stazy, który nadal był jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Wielkiej Brytanii. No i o samej Stazy, która wcale nie ustępowała dziadkowi pod względem siły charakteru.
Stazy była nie tylko wysoko cenionym wykładowcą londyńskiego uniwersytetu, lecz także kandydatką na dziekana wydziału archeologii, następczynią swojego szefa, który, o czym głośno było już na uczelni, zamierzał w przyszłym roku przejść na emeryturę. Nie osiągnęłaby tak wysokiej pozycji, gdyby była osobą nieśmiałą i niezdecydowaną.
– Przepraszam – odezwała się cicho. – Pan Wilder użył określenia „tytuł roboczy”, co podsunęło mi podejrzenie, że już coś ustaliliście.
– Przyjmuję przeprosiny – rzucił Jaxon, lecz usztywniające mu ramiona napięcie nie ustąpiło nawet na moment. – Naturalnie wolałbym kontynuować pracę z pańskim błogosławieństwem, sir Geoffrey.
Znowu skinął głową w kierunku starszego pana, tym jednym gestem dając do zrozumienia, że współpraca ze Stazy w ogóle go nie interesuje.
Młoda kobieta doskonale wiedziała, jak Jaxon Wilder ocenia jej powierzchowność. Miał przed sobą dziewczynę, która nie dokładała nadzwyczajnych starań, by zadbać o swój wygląd. Jej rzęsy były długie i ciemne, dzięki czemu nie wymagały podkreślania tuszem, a jedynym kosmetykiem, jakiego chętnie i często używała, był brzoskwiniowy błyszczyk do warg. Biżuterii Stazy nie nosiła z zasady.
Zdawała sobie sprawę, że daleko jej do pięknych aktorek, w których towarzystwie najczęściej widywano Jaxona, i mocno wątpiła, czy wiedziałby, jak rozmawiać z inteligentną kobietą.
Co się ze mną dzieje, do diabła, pomyślała nagle. Niby z jakiego powodu miałabym się przejmować, co pomyśli sobie o mnie Jaxon Wilder? Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że marnuje pan nie tylko własny czas, ale także czas mojego dziadka i mój.
– Jestem gotowy podjąć współpracę z Jaxonem – przerwał jej dziadek. – Pozwolę mu przejrzeć listy i osobiste dokumenty Anastasii, zamierzam jednak postawić pewne warunki.
– Chyba żartujesz, dziadku! – wybuchnęła Stazy.
– W ten sposób, zamiast daremnie walczyć, zachowam pewną kontrolę nad nieuniknionym rozwojem wydarzeń. – Sir Geoffrey lekko skłonił głowę.
Jaxon nie czuł triumfalnego podniecenia. Nie był w stanie pozbyć się podejrzenia, że postawione przez starszego pana warunki bynajmniej nie przypadną mu do gustu.
Stazy Bromley podniosła się i utkwiła w twarzy dziadka twarde spojrzenie zielonych oczu, które dopiero po dłuższej chwili wyraźnie złagodniały.
– Dziadku, pamiętasz, co się stało po wydaniu tej koszmarnej książki...
– Obraża mnie sama myśl o porównaniu filmu, który zamierzam zrobić, z tamtym stekiem bzdur! – Jaxon gwałtownie zerwał się na nogi.
– Dlaczego miałabym myśleć inaczej? – chłodno zagadnęła Stazy.
– Może jednak najpierw dałaby mi pani szansę.
– Spokojnie, spokojnie! – Sir Geoffrey zaśmiał się cicho. – To, że bezustannie skaczecie sobie do oczu, nie wróży nic dobrego.
Wilder uważnie popatrzył na starszego pana, w najmniejszym stopniu niezwiedziony niewinnym wyrazem jego twarzy.
– Może zechciałby pan wymienić warunki, o których pan wspomniał – zaczął ostrożnie.
Nie miał cienia wątpliwości, że sir Geoffrey chowa jakiegoś asa w rękawie.
Gospodarz wzruszył ramionami.
– Nie zgadzam się na kopiowanie osobistych dokumentów mojej żony, oto pierwszy warunek – powiedział. – Ani na wynoszenie ich z tego domu.
Oznaczało to, że Jaxon musiałby spędzić kilka dni, być może nawet tydzień, w rezydencji sir Geoffreya. Było to spore utrudnienie, lecz Wilder rozumiał stanowisko starszego pana.
– Drugi warunek...
– Ile ich jest? – z rozbawieniem zapytał Jaxon.
– Tylko dwa – odparł sir Geoffrey. – I nie da się zastosować ich oddzielnie, uprzedzam.
– W porządku.
– Och, na twoim miejscu nie wyrażałbym zgody tak pochopnie – kpiąco ostrzegł starszy pan.
Stazy nie podobał się błysk w oku dziadka. Pierwszy warunek brzmiał rozsądnie, poza tym fakt, że Jaxon Wilder zyska dostęp do osobistych dokumentów Anastasii, dawał szansę, że scenariusz będzie zawierał przynajmniej drobną część prawdy.
Ale co z tym drugim warunkiem?
– Mów dalej, dziadku – zachęciła łagodnie.
– Może jednak oboje powinniście usiąść? Wydaje mi się, że tak byłoby lepiej, naprawdę.
– Wolę stać, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu – mruknął Jaxon.
– Proszę bardzo – zaśmiał się sir Geoffrey. – Stazy?
– Ja także – odparła cicho.
– Doskonale – starszy pan poprawił się w fotelu i zmierzył oboje młodych uważnym spojrzeniem. – Wasze dzisiejsze przekomarzania dostarczyły mi sporo rozrywki, a to rzecz nie bez znaczenia dla człowieka w moim wieku.
Bawi go ta sytuacja, ze zniecierpliwieniem pomyślała Stazy. My go bawimy.
– Wyduś wreszcie, o co ci chodzi, dziadku.
Sir Geoffrey uśmiechnął się, splatając palce obu dłoni na wysokości klatki piersiowej.
– Stazy, wiem, że masz poważne zastrzeżenia co do treści filmu Jaxona...
– Nie bez powodu!
– Bez żadnego powodu – ponuro sprostował Wilder. – To nie ja napisałem tę koszmarną biografię. Nigdy nie naginałem prawdy i nie kłamałem, żeby zaspokoić sentymentalne potrzeby tanich publikacji.
– Większość hollywoodzkich aktorów nie rozpoznałaby prawdy nawet z odległości centymetra – zielone oczy Stazy zalśniły pogardą.
Jaxon nie był pewny, które z nich pierwsze zrobiło krok do przodu, wiedział tylko, że teraz stali nachyleni ku sobie, prawie stykając się nosami, wściekli na siebie i nachmurzeni. Nagle poczuł w powietrzu zapach perfum Stazy – uderzającą do głowy kombinację cynamonu, cytryny i rozzłoszczonej kobiety.
Z bliska dostrzegł, że jej zielone tęczówki mają cienką czarną obwódkę, a smoliście czarne rzęsy są nieprawdopodobnie długie. Cerę miała przejrzyście jasną, jak najdroższa porcelana, delikatną i gładką, wargi pełne i zmysłowe.
Te wargi były teraz lekko rozchylone... Jaxon cofnął się gwałtownie, uświadomiwszy sobie, że jego myśli podążają w zupełnie niewłaściwym kierunku, i zwrócił się do wyraźnie rozbawionego sir Geoffreya.
– Zgadzam się ze Stazy.
– Nie do wiary! – przerwała mu drwiąco.
– Mam nadzieję, że obydwoje będzie równie zgodni, jeśli chodzi o mój drugi warunek – starszy pan spoważniał. – Długo zastanawiałem się nad tą kwestią i doszedłem do wniosku, że wobec zastrzeżeń Stazy i twojej determinacji, Jaxon, byłoby najlepiej, gdyby Stazy pomogła ci w segregowaniu i przeglądaniu osobistych dokumentów Anastasii.
– Co takiego?!
Jaxon doskonale rozumiał oburzenie Stazy. On także nie miał najmniejszej ochoty pracować z nią choćby przez jedną minutę, a cóż dopiero mówić o wielu dniach czy nawet tygodniach, jakich być może wymagałoby przejrzenie papierów lady Anastasii Bromley!

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel