Jak stworzyć dobry związek
Przedstawiamy "Jak stworzyć dobry związek" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL.
Doktor Eloise Grant zawiodła się na narzeczonym i odwołała ślub. Z tego też powodu zaręczyny Paula Granta, swojego dziadka, wita z mieszanymi uczuciami. Ale żadna uroczystość w ich pięknym dworze w Norfolk nie może się odbyć bez jej udziału, bo ona pełni tam rolę gospodyni. Jako pierwsi na przyjęcie przybywają narzeczona dziadka i jej bratanek, doktor Sam Douglas. Niespodziewanie Eloise czuje, że między nią a Samem jest dobra chemia. Następnego dnia śnieżyca odcina ich od świata, goście odwołują przyjazd, lecz im jest z sobą ciepło i bezpiecznie…
Fragment książki
Paul stał przy oknie salonu, który mimo wielkości sprawiał przytulne wrażenie, a to dzięki temu, że w kominku płonął ogień. Obserwował wirujące w powietrzu grube płatki śniegu.
Eloise wiedziała, dlaczego zaprosił ją wcześniej, przed resztą krewnych, i dlaczego nocowała w jednej z siedmiu sypialni zamiast w pobliskim hotelu, gdzie przygotowano pokoje dla reszty towarzystwa. Dziadek w ten sposób dawał reszcie znać, że trzyma stronę wnuczki, a jeśli komuś się to nie podoba, nie będzie mile widziany na przyjęciu. Obawiała się tylko, że sama jej obecność odstraszy wielu gości, a w ten sposób zepsuje dziadkowi cały weekend.
– Przykro mi, dziadku.
– Co tym razem? Stłukłaś porcelanę?
– Nie, ale pada śnieg.
– Kto cię uczynił odpowiedzialną za pogodę? Pan Bóg?
– Może powiem inaczej. Jaka szkoda, że pada śnieg.
Dziadek Paul był jej opoką, najbliższym człowiekiem, do którego się zwróciła po odwołaniu ślubu. Pocieszał Eloise, gdy reszta rodziny chóralnie ją krytykowała.
Potępienie ze strony krewnych było częściowo jej winą. Mogła rozumniej pokierować swoimi sprawami. Dzień przed ślubem był koszmarny, na jaw wyszły tajemnice Michaela i zobaczyła narzeczonego w całkiem innym świetle. Gdy zapytała go, czy to prawda, że ma syna z poprzednią partnerką, nie płaci na dziecko, unika też okazji, by zobaczyć chłopca – nie zaprzeczył.
Straciła do niego zaufanie. Próbowała ocalić ich małżeństwo, proponując mu, że będzie wspierała go w budowaniu relacji z synem. Rozgniewał się i zarzucił jej, że burzy ich wspólne plany na przyszłość, przywiązując wagę do drobnej niedogodności, o której on chciałby zapomnieć. A jeśli tak, lepiej odwołać ślub.
Doprowadziło to do strasznej kłótni. Udało jej się zachować tyle zimnej krwi, aby wspólnie ułożyć treść listu, który mieli wysłać do weselnych gości, aby dać im znać, że uroczystość się nie odbędzie. Potem Michael znów się nachmurzył i oznajmił, że sam się tym zajmie. Zejdź mi z oczu, im prędzej, tym lepiej, wrzeszczał.
Zaufała mu po raz ostatni i wyjechała opłakiwać unicestwione marzenia. Gdy wróciła, okazało się, że Michael nie rozesłał mejla, odegrał za to wielką scenę przed ołtarzem. Zrobił z niej uciekającą pannę młodą. Wszyscy uwierzyli, że niespodziewanie został porzucony. Pod jej nieobecność nikt nie sprostował tej kłamliwej wersji. Plotka urosła do monstrualnych rozmiarów.
Krewni Eloise mogliby poczekać i wysłuchać tego, co miała im do powiedzenia, jednak woleli uwierzyć w najgorsze zarzuty pod jej adresem. Oczekiwali, że wróci pełna skruchy i zacznie ich przepraszać. Tego nie miała zamiaru robić, jednak z jakiegoś powodu pokornie przepraszała za wszystkie inne głupstwa, na przykład za śnieżycę.
Dziadek przykleił nos do szyby, usiłował coś dostrzec za śnieżną zasłoną.
– Nie martw się. Celeste wkrótce przyjedzie.
– Ja wiem, ale i tak się niecierpliwię.
Eloisa lubiła i szanowała Celeste, jednak sparzyła się na swoim związku i martwiła się o dziadka. Był już na emeryturze, choć wciąż przyjmował pacjentów. Miał prawo do spokoju, tymczasem miłość zawsze niesie z sobą ryzyko.
– Naprawdę podejrzewasz, że Celeste byłaby zdolna mieć przede mną tajemnice? – spytał, jakby jej czytał w myślach. – Ja też mówię jej wszystko.
– Poza tym, co wyznałam ci w sekrecie.
– To inna sprawa. Celeste szanuje słowo, które ci dałem. Wierzy w pozytywne skutki otwartego mówienia o problemach, ale rozumie, że każdy sam wybiera moment na wyznanie prawdy. Nikt nie ma prawa cię do tego zmuszać.
– Co ja bym bez was zrobiła! – Uścisnęła dziadka.
– Nie wszyscy mężczyźni są tacy jak Michael – zapewnił ją. – Któregoś dnia znów będziesz gotowa zaufać.
Któregoś dnia, ale jeszcze nie dzisiaj.
W tym momencie na podjeździe pojawił się granatowy samochód, a dziadek uśmiechnął się szeroko. Kierowcą był młody mężczyzna, a gdy wysiadł, naciągając na siebie ciepłą kurtkę, jego ramiona wydawały się jeszcze bardziej barczyste. Podał rękę pasażerce, ale Celeste widziała tylko narzeczonego i ruszyła do drzwi szybkim krokiem.
Eloise została przy oknie. Pomyślała, że dziadek i Celeste potrzebują kilku chwil na powitanie.
Patrzyła na mężczyznę, który obserwował starszą parę z uśmiechem rozbawienia, potem cofnął się do auta po walizki. To chyba bratanek Celeste. Dziadek opowiedział jej o Samie Douglasie. Pierwszą rzeczą, jaka jej się rzuciła w oczy, był jego uśmiech.
Nie miała zwyczaju oceniać nieznajomych po uroku osobistym. Czarujące maniery i uśmiech byłego narzeczonego utrudniły jej ocenę jego charakteru. To była lekcja, którą zapamiętała.
– Dojechaliśmy! – oznajmiła triumfalnie Celeste. – A już się wydawało, że pogoda nam to utrudni.
– Może przestanie padać. – A choć wbrew słowom Eloise śnieżyca nie zelżała, dziadek i jego wybranka byli w siódmym niebie. Jutro się okaże, czy zaproszeni goście przedrą się przez zaspy na przyjęcie.
– Najważniejsi ludzie już są na miejscu, więc będziemy się świetnie bawić, prawda, Paul? – zapytała Celeste.
– W pełni się z tobą zgadzam, kochanie.
Miło jest być najważniejszym gościem na uroczystości zaręczynowej, pomyślała Eloise, która często czuła się ignorowana, jakby jej obecność przynosiła ludziom pecha.
– Sam! – zawołała Celeste w stronę drzwi wejściowych. – Chodźże tutaj, poznasz Eloise.
Młoda kobieta wyprostowała się i zaczerwieniła na widok wysokiego szatyna, w którego rysach odnalazła rodzinne podobieństwo do Celeste. Miał ten sam owal twarzy, choć wydatniej zarysowane szczęki, i uśmiech pełen wdzięku oraz ciepła.
– Miło cię poznać, Eloise.
– Ciebie też, Samie.
Uścisnęli sobie ręce i aż podskoczyła, tak lodowate były jego palce.
– Przepraszam, trochę zmarzłem. – Podszedł do kominka i wyciągnął ręce w kierunku ognia.
– Lekarz rodzinny nie powinien mieć zimnych rąk – droczyła się z nim Celeste. – Eloise pracuje na ratunkowym.
– Niezła z nas rodzinka, prawda? – Błysnął zębami w olśniewającym uśmiechu. – Ledwo zostaliśmy sobie przedstawieni, a już wiemy, jaką mamy specjalizację.
Szczerze mówiąc, wolała rozmawiać o sprawach zawodowych. Na nich znała się najlepiej. Gdyby śnieg uniemożliwił przyjazd innym gościom, świetnie się dogadają. Celeste nie uznaje plotek i ich nie powtarza, a Sam chyba nie wie o skandalu z uciekającą panną młodą. Poczuła przypływ serdecznych uczuć do nich obojga.
– Podejrzewam, że jesteście głodni. W kuchni czeka ciepła zupa i kanapki.
– Wspaniale! Zaraz przyjdę ci pomóc. – Celeste zdjęła płaszcz.
– Ależ nie. Zostań, rozgrzej się przy kominku.
W chłodnej kuchni nie będzie myśleć o subtelnym zapachu wody toaletowej Sama i niewytłumaczalnej chęci, aby mu rozetrzeć zgrabiałe dłonie. Wybiegła, zostawiając dziadka szamoczącego się z ciepłymi okryciami gości.
A więc to jest kobieta, która nie zamierza nikomu się tłumaczyć z zerwanych zaręczyn. I jakoś, kiedy na nią patrzył, zapomniał o bólu, jaki mu sprawiła Alice, gdy zrobiła to samo.
Osoba tak zjawiskowo śliczna nie może być zła.
Sam wiedział, że wygląd nie ma nic wspólnego z charakterem, ale Eloise sprawiała wrażenie delikatnej i wrażliwej. Był przekonany, że subtelności nie da się udawać, podobnie jak smutku czy szczęścia. Po prostu się ją wyczuwa. Eloise była piękna. Nawet gruby sweter i dżinsy nie maskowały gracji jej ruchów. Ciemne włosy upięte wysoko odsłaniały długą smukłą szyję. Ciemne oczy kryły w sobie tajemnice.
Ciocia i Paul rozsiedli się na kanapie i rozmawiali wesoło, Sam wybrał jeden z foteli przed kominkiem. Po chwili wróciła Eloise z tacą. Nie chciała pomocy, a gdy wreszcie usiadła, rozglądała się, czy nie trzeba komuś coś jeszcze podać. Napięcie ustąpiło dopiero wtedy, gdy Celeste zapewniła, że poczęstunek jest smaczny i wszyscy są absolutnie ukontentowani.
Sam niczym detektyw amator zerkał na Eloise i próbował odgadywać, o czym myśli. Cienie pod oczami wskazywały na problemy ze snem lub zmartwienia.
W tym momencie detektywa zastąpił psychoanalityk amator, który rozłożył na czynniki pierwsze powody jego zainteresowania nową znajomą. Może chciałby powtórzyć historię z Alice, ale tym razem nie popełnić błędów?
Wszyscy zamilkli, gdy zadzwoniła komórka Paula.
‒ Moja siostra – wyjaśnił po skończeniu rozmowy. – Chciała się upewnić, jaką pogodę przewidujemy na jutro.
‒ Doprawdy? – zaśmiała się Celeste. – Nie jesteśmy jasnowidzami. Cieszę się, że jej powiedziałeś, aby sprawdziła prognozę. Tak czy inaczej, wszystko odbędzie się zgodnie z planem.
Eloise zmarszczyła się i zaczęła coś sprawdzać w swojej komórce. Czyżby poczuła się odpowiedzialna za opady śniegu? Odprawi jakieś hokus pokus, by rozpędzić chmury?
– Ostatnia szansa, kochanie – powiedział żartobliwie Paul do Celeste. – Jeśli poślubisz kogoś, kto osiedlił się w krainie północnych wiatrów, będzie za późno na zmianę decyzji.
– Muszę to przemyśleć – odparła, ale żartobliwy ton świadczył, że już dawno podjęła decyzję.
Nie trzeba było detektywa ani psychologa, aby dostrzec, że żartują, a jednak przez twarz Eloise przemknął cień.
Celeste i Paul nadal się przekomarzali, a Sam spotkał wzrok młodej kobiety i nagle oboje się uśmiechnęli. Pomyślał wtedy, że chciałby już zawsze wywoływać ten uśmiech na jej twarzy i zapragnął zrozumieć, skąd wzięły się jej obawy, że coś może grozić szczęściu dziadka i jego przyszłej żony.
– Czy nie powinniście zadzwonić do wszystkich gości? Uprzedzić ich, że jutro w Norfolk spodziewane są duże opady śniegu? – Eloise podała dziadkowi listę zaproszonych.
– Masz rację, kochanie – zgodził się Paul.
Oboje z Celeste zabrali się do obdzwaniania znajomych i rodziny. Eloise zrobiła wszystkim kawę i na liście odhaczała gości. Sam wypił kawę i zaniósł walizki na górę. Każda z sypialni miała na drzwiach karteczkę z imieniem. Przy Paulu i Celeste były różowe serduszka, w sypialni stały kwiaty, a w kryształowej misie dostrzegł ulubione czekoladki cioci.
Na końcu korytarza, za drzwiami oznaczonymi jako „Grant”, znalazł karteczkę „Sam Douglas”. Pokój był ciepły i przyjazny, duży kominek, boazeria i okna na dwóch ścianach. Świąteczny stroik z ostrokrzewu na kominku i ręczniki starannie ułożone na łóżku były miłym świadectwem gościnności gospodarza. To jakoś nie pasowało do dobrodusznego „czuj się jak w domu, bierz, co ci potrzebne, ale nie oczekuj niańczenia”, z czym miał do czynienia w czasie wcześniejszych wizyt.
Może Eloise o to zadbała. Kiedy otworzył drzwi antycznej szafy, owionął go zapach drzewa sandałowego, a na półkach zobaczył świeże papierowe serwetki. Stanowczo należały jej się komplementy za troskę o każdy szczegół.
Rozpakował się bez pośpiechu. Na dworze wciąż sypał śnieg. W sypialni było tak przytulnie i ciepło, że miał ochotę położyć się i poczytać, jednak na dół wzywało go poczucie obowiązku.
Trochę się bał kontaktu z kobietą, która go w równej mierze zafascynowała, co stanowiła powód do obaw, czy nie jest z charakteru podobna do Alice.
Kiedy zszedł do salonu, ciocia poinformowała go, że udało się wszystkich uprzedzić, jakie pułapki pogodowe mogą ich czekać w Norfolk. Niektórzy goście z góry zapowiedzieli, że nie dotrą, jednak gospodarze nie sprawiali wrażenia szczególnie tym zmartwionych.
– Muszę pójść do wioski po parę rzeczy – powiedziała Eloise.
– Nie poczekasz, aż przestanie padać? – spytał Paul.
– Długo musiałabym czekać.
– W takim razie będę ci towarzyszył. – Paul podniósł się, a za nim Celeste.
Eloise zaczęła protestować, a oni upierali się, że nie puszczą jej samej. I nagle Sam usłyszał własny głos:
– Ja pójdę, wy posiedźcie przy kominku. Chętnie rozprostuję nogi.
Wszyscy spojrzeli na niego, ale nikt nie protestował. To miało sens. Paul i Celeste będą szeptać sobie słodkie słówka przy kominku, a Sam będzie towarzyszył Eloise. Dziesięciominutowy spacer niczym mu nie grozi, a poczuje się jak dżentelmen.
Kiedy się uśmiechnęła, w pokoju nagle pojaśniało, i tylko to miało znaczenie.
– W takim razie pójdę się ubrać.
Eloise miała na sobie ciemnoniebieską kurtkę i czerwoną włóczkową czapkę naciągniętą na uszy. Delikatne rysy twarzy nadawały jej wygląd elfa. Duże płatki śniegu padały teraz leniwie, zostawiali za sobą ślady stóp na grubej śnieżnej pierzynie.
Sam odwrócił się, aby spojrzeć na dom. Czerwone ceglane łuki nad drzwiami i oknami, dachy i okapy, wszystko było białe.
– Wygląda malowniczo, prawda? Tak byłoby idealnie. Wystarczająco dużo śniegu dla stworzenia świątecznej atmosfery, ale nie tyle, żeby powstrzymać zaproszonych gości – powiedziała Eloise.
Pogoda nigdy nikogo nie satysfakcjonuje, zawsze jest czegoś za dużo albo za mało, mimo to dziewczyna wydawała się zdeterminowana, że przynajmniej śniegu będzie w sam raz.
– Paul i ciocia Celeste znaleźli miłość, więc drobne przeciwieństwa to dla nich pestka – zapewnił ją Sam.
Sądząc po jej minie, nie do końca się z nim zgadzała, ale w milczeniu przeszła przez bramę i szła drogą wzdłuż wysokiego muru otaczającego posiadłość.
We wsi, sądząc po śladach, więcej ludzi spacerowało pieszo niż jechało autem. Rozsądnie, bo drogi były oblodzone i jeszcze nieodśnieżone. Jakiś niefortunny kierowca najwyraźniej wpadł w poślizg, pomyślał Sam.
A wtedy Eloise przyspieszyła kroku i puściła się biegiem w kierunku luki w żywopłocie. Z trudem za nią nadążał.
Gdy dotarł na miejsce, zobaczył mały samochód terenowy, który utknął na dnie płytkiego rowu.
Eloise zdążyła otworzyć drzwi kierowcy. Na tylnym siedzeniu dostrzegł kobietę z kilkuletnim chłopcem i nosidełko przykryte kocykiem.
– Bess, nic ci nie jest?
– Dzięki Bogu, znalazłaś nas. Jechałam bardzo wolno, a samochód po prostu ześliznął się z drogi. – Bess zaczęła gramolić się z siedzenia.
– Nie ruszaj się, zaraz sprawdzę, czy tobie i dzieciom nic nie jest.
– Och, nie rozumiesz. Chodzi o babcię. Upadła, leży na dworze.
– Gdzie? U niej w domu? – zaniepokoiła się Eloise.
– W ogrodzie, z tyłu. Ma przy sobie guzik alarmowy. Dyspozytorka dała mi znać. Wezwali też pogotowie. Myślałam, że dojadę do niej szybciej.
– Zostań z Bess, ja pójdę po auto – poleciła Eloise Samowi i po raz pierwszy zobaczył, że potrafi być zdecydowana i silna.
Żadnego „jeśli pozwolisz” albo ?czy się zgadzasz”. Podjęła decyzję i właśnie ją egzekwowała.
– Jeśli wolałabyś wziąć moje auto, kluczyki są na stoliku w holu – powiedział tylko.
Miał samochód z napędem na cztery koła. Lepsze rozwiązanie niż ten niebieski wóz, obok którego zaparkował.
– Daj mi klucze, Bess, i już biegnę. Sam jest lekarzem, zostanie z tobą i dziećmi.
Kobieta dała za wygraną. Podała Eloise klucze, po czym zalała się łzami.
– Bądź dzielna jeszcze trochę. Jak długo tutaj tkwicie?
– Niedługo, może dziesięć minut. Dzwoniłam po Toma, mojego męża, ale jest w pracy i dojazd tutaj zajmie mu pół godziny. Bałam się, że nie poradzę sobie z maluchami, jeśli pójdę pieszo. – Znów zaczęła się denerwować.
– Spokojnie, świetnie sobie poradziłaś. Zrób głęboki wdech i wydech. Jesteś pewna, że dzieciom nic się nie stało?
– Oboje byli przypięci w fotelikach, a Aaron nie przestawał mówić. – Przytuliła starszego chłopczyka.
Sam uchylił kocyk i zajrzał do niemowlęcia. Dziecko było ciepłe i reagowało na pojawienie się obcej twarzy, więc się uspokoił. Aaron pokazał mu język.
– Bardzo się martwię o babcię.
Nie dziwił się zdenerwowaniu Bess, rozdartej między pragnieniem chronienia dzieci a koniecznością niesienia pomocy babci.
Eloisa jasno wyznaczyła mu zadanie. Ona pojedzie pomóc babci, a on ma się zająć maluchami i zaprowadzić je do ciepłego domu Paula Granta. Bess wysiadła, trzymając starszego synka za rączkę. Sam odpiął nosidełko z niemowlęciem. Razem skierowali się do miejsca, gdzie nasyp drogowy był trochę niższy i można było bezpiecznie przedostać się przez żywopłot.
Kiedy znaleźli się na drodze, dostrzegli Paula i Celeste, którzy spieszyli im na pomoc, po drodze zapinając kurtki i wciągając czapki. Sam przekazał nosidełko cioci i podniósł Aarona, który pośliznął się i zapadł w śniegu, po czym przekazał chłopca Paulowi. W tej chwili zatrzymał się przy nich samochód. Drzwi od strony pasażera się otworzyły.
– Wskakuj!
Zawahał się, bo Eloise nie zamierzała ustąpić mu miejsca za kierownicą.
– Znam drogę i jestem bardzo dobrym kierowcą – zapewniła go niecierpliwie.
Ukrył uśmiech. Poznał teraz inne oblicze tej subtelnej dziewczyny – była pewna siebie i miała szybki refleks. Podobało mu się bardziej niż tamto poranne: przewrażliwionej istoty, która usiłuje wszystkich zadowolić i przeprasza, że żyje.