Jak wywołać skandal
Przedstawiamy "Jak wywołać skandal" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
To już siódmy sezon towarzyski lady Violet, a ona nadal jest panną. Jeżeli i tym razem nie znajdzie męża, zostanie odesłana do siostry, by pomóc jej w wychowaniu czwórki dzieci. Na jednym z przyjęć spotyka Setha, wieloletniego znajomego. Kiedyś zranił jej uczucia, lecz teraz szybko odnajdują wspólny język. Violet wspiera go radą, bo Seth, który niespodziewanie odziedziczył tytuł, nie odnajduje się w nowej roli. W obawie przed plotkami nie afiszują się z przyjaźnią. Pomimo ostrożności wywołują tak głośny skandal, że jedynym rozwiązaniem jest szybki ślub. Violet nie chce małżeństwa z rozsądku, ale Seth, któremu dawno zawróciła w głowie, obmyśla plan, jak zdobyć jej serce.
Fragment książki
Lady Violet Lavell została wezwana do gabinetu hrabiego Hollingstona, co nigdy nie wróżyło dobrze. Siedziała teraz niepewnie na skraju krzesła, które jej najstarsza siostra ochrzciła kiedyś "piskokrzesłem."
Jej ojciec był onieśmielającą personą z dużą, kwadratową twarzą i oczami, które wwiercały się człowiekowi prosto w duszę. Zdarzały mu się chwile ojcowskiej czułości, ale to nie była jedna z nich.
- Masz cztery siostry, które wyszły za mąż i urodziły dzieci, i brata, który nie tylko założył rodzinę, ale też każdego dnia ciężko pracuje, by być godnym dziedzicem tytułu. - Podniósł brązowe oczy znad arkusza papieru, a właściwie kilku stosów arkuszy papieru. - Wszystkie moje dzieci ułożyły sobie życie. Prócz jednego.
Przeszył Violet spojrzeniem, jakby była jednym z nieszczęsnych motyli przyszpilonych do ramki na ścianie.
- Ciebie.
Violet poruszyła się na krześle, zanim zdążyła się powstrzymać.
Krzesło zapiszczało przeraźliwie.
Do diaska!
- Masz dwadzieścia trzy lata - kontynuował jej ojciec. - Jesteś już prawie starą panną, ale wydajesz pieniądze jak panna na wydaniu. - Postukał palcami w stos dokumentów.
Jej rachunków, bez wątpienia.
- Nie spodziewasz się nieoczekiwanego przypływu gotówki, prawda? - Uniósł brwi.
Właściwie to spodziewała się, ale nie chciała dzielić się tym z ojcem. Nie, póki jej rubryka pod tytułem "Lady Oko" w "Dzienniku Towarzyskim" nie zdobędzie popularności.
Siedziała cicho jak myszka na owianym złą sławą piskokrześle. Jej ojciec musiał wziąć milczenie za zgodę, bo zaczął mówić dalej.
- Violet, dostatecznie długo folgowałem twojej chęci pozostania niezamężną. Najwyższy czas, żebyś wzięła ślub.
- Proszę, nie zmuszaj mnie, ojcze!
Lord Hollingston ze znużeniem potarł grzbiet nosa.
- Przewidywałem, że odpowiesz w ten sposób. Jeśli odmawiasz, obawiam się, że będę musiał nalegać, żebyś wyjechała na wieś.
Violet powoli pokiwała głową. Wyjazd na wieś. To nie było idealne, ale lepsze niż zamążpójście.
- Tak się składa, że twoja siostra poszukuje guwernantki i przydałaby się jej pomoc, póki jej nie znajdzie.
Krzesło zapiszczało.
- Która siostra? - zapytała szybko Violet, by zagłuszyć jęk sprężyn.
Proszę, niech to nie będzie Sophie. Proszę, niech to nie będzie Sophie.
- Sophie - odparł jej ojciec.
Sophie miała czworo dzieci. Były rozpuszczonymi, nieokiełznanymi bachorami, które wrzeszczały, gryzły i miały mnóstwo innych złych nawyków.
Wzdrygnęła się.
- Ale już cztery guwernantki zrezygnowały z pracy dla Sophie.
Spojrzenie lorda Hollingstona było niewzruszone.
- Zapewne dlatego potrzebują kolejnej.
- Wolałabym nie, proszę.
- Obawiam się, że możesz albo wziąć ślub przed końcem sezonu, albo wyjechać na wieś i pomagać Sophie.
- Tato, do końca sezonu zostały co najwyżej trzy tygodnie! Może miesiąc, w najlepszym wypadku.
- Zgadza się.
- Może podczas następnego sezonu…
- Miałaś już sześć, żeby znaleźć sobie męża - odparł sucho jej ojciec. Jego palce zastukały w stos rachunków. Nie musiała na nie patrzeć, by wiedzieć, że są od modystki i krawcowej.
Potrzebowała nowych ubrań. Żeby zbierać plotki do swojej rubryki, musiała poruszać się swobodnie w towarzystwie. Jak miałaby to zrobić w starych łachmanach?
- Koniec dyskusji. - Lord Hollingston wstał i wskazał jej drzwi. Obszedł biurko i wyszedł za nią z gabinetu. - Nie robię tego z okrucieństwa. - Jego ton nieco złagodniał. - Po prostu nie możesz tak dłużej żyć, Violet. Potrzebujesz celu.
Violet zacisnęła usta. Miała cel. "Lady Oko" pochłaniała cały jej wolny czas, ale nie mogła mu tego powiedzieć. Nikt nie wiedział, że jest autorką rubryki, a ona nie chciała, żeby się dowiedzieli. Dlatego po prostu skinęła głową i ruszyła w stronę schodów.
Dotarłszy do podestu, zawahała się i zastanowiła się nad dostępnymi możliwościami.
Wejście po schodach zaprowadzi ją do jej sypialni. Ale jeśli pójdzie przed siebie korytarzem, dotrze do kuchni, gdzie kucharka upiekła wcześniej wyborne ciasta.
Wiedziała, że nie powinna jeść słodyczy, ale już czuła słodko-kwaśny dżem truskawkowy na języku. Jej zęby tylko czekały na to, żeby wbić się we francuskie ciasto i napotkać delikatną chrupkość kryształków cukru, które błyszczały na wierzchu jak szron.
Tak. Pójdzie do kuchni. Obróciła się.
- Nawet nie próbuj. - Lord Hollingston podniósł wzrok znad dokumentu, który czytał po drodze. - Twoja matka przewidziała, że możesz zareagować emocjonalnie, i poprosiła kucharkę, by schowała wszystkie ciasta do szafki i zamknęła ją na klucz.
Emocjonalnie? Wszystkie?
Violet próbowała zdusić rozczarowanie, ale i tak z jej ust wydarł się jęk.
- Dobranoc, Violet. - Ojciec znacząco spojrzał w stronę jej sypialni.
Gardło Violet było zbyt ściśnięte, więc po prostu kiwnęła głową i ruszyła w górę schodów, powłócząc nogami.
Po drodze układała w głowie nowy odcinek "Lady Oko".
"Felietonistka ze znanej gazety towarzyskiej niespodziewanie znika ze społeczeństwa. Plotka głosi, że została obarczona przyziemną rolą darmowej guwernantki dla czworga dzieci swojej siostry. Prawdziwy skandal!"
Nie żeby ktokolwiek zauważył, gdyby zniknęła. Czymże była jedna mniej panna podpierająca ściany? Węzeł w jej gardle zacisnął się mocniej i prawie wybuchnęła płaczem.
Nie mogła, po prostu nie mogła zostać guwernantką dla dzieci Sophie.
Za to małżeństwo…
No, tego też nie mogła zrobić. Otworzyła drzwi, weszła do sypialni i spojrzała na srebrną suknię na manekinie krawieckim ustawionym pod ścianą. Większość uznałaby ją za modną dekorację, ale dla Violet to było bolesne memento. Tego, co straciła. Tego, jak bardzo zawiodła. Tego, że powinna starać się bardziej.
Poczuła przypływ gniewu.
Przeszła obok sukni i wyjęła z szuflady niepozorne pudełko, w którym chowała zapas toffi na czarną godzinę. Wyjęła jedną czekoladkę, rozwinęła szeleszczący papierek, włożyła ją do ust i jęknęła, gdy bogactwo słodkich smaków rozpłynęło się jej na języku.
Z jej pełnych słodyczy ust wydarł się szloch. Ukryła twarz w dłoniach i poddała się uczuciu rozpaczy pusto rozbrzmiewającej w jej piersi.
Co ona miała zrobić?
Seth Sinclair, hrabia Dalton, wszedł do domu na Grovesnor Street po raz pierwszy od prawie sześciu lat. Pod jego nieobecność stary ceglany front został pokryty sztukaterią, która ukryła spękania i linie zaprawy.
Opuścił ten dom jako drugi syn, bez żadnego celu prócz kupionego wojskowego stanowiska. Teraz niechętnie wracał, ledwie tydzień po dużej bitwie, jako zupełnie nieprzygotowany do swojej roli hrabia, który wolałby być żołnierzem. Zwłaszcza że zostało mu tylko kilka miesięcy do awansu na majora, rangi, na którą tak ciężko pracował.
Gibbons wciąż był taki sam, stary lokaj, wyglądający na dziewięćdziesiąt lat. Wzruszenie zaróżowiło policzki staruszka, gdy witał się z Sethem, z trudem zachowując rezerwę.
W przeciwieństwie do zmian na fasadzie domu, wnętrze pozostało niezmienione, z błyszczącą marmurową podłogą w szachownicę i bladozieloną jedwabną tapetą na ścianach. Portrety wielu pokoleń Sinclairów patrzyły bez wyrazu na Setha. Bez wątpienia byli nim rozczarowani. Większość jego rodziny była.
Choć wszystko wyglądało jak dawniej, Seth nie czuł się, jakby wracał do domu. Ale przecież Dalton Place nigdy nie było domem, przynajmniej nie dla niego.
Jego kroki odbijały się echem na posadzce, kiedy szedł do salonu, gdzie wedle słów Gibbonsa jego matka właśnie piła herbatę. Seth zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami, zdziwiony i zirytowany tremą, unoszącą włoski na jego karku. Wysłał matce list, żeby poinformować ją o swoim przybyciu. Bez wątpienia spodziewała się go.
- Seth? - Głos lady Dalton dobiegł zza drzwi. Pobrzmiewało w nim coś, co niemal przypominało nadzieję.
Seth odetchnął, otworzył drzwi i wszedł do środka. Jego matka zdążyła już podnieść się ze swojej ulubionej granatowej aksamitnej sofy i stała teraz w eleganckiej pozie. Choć od śmierci Williama minął ponad rok, wciąż miała na sobie czarną żałobną suknię.
Oczywiście. Gdyby to Seth umarł, zapewne byłaby odziana w pastelowy muślin.
- Zostałeś ranny? - wyszeptała.
Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy w jej głosie szczerą troskę. Znienawidzony ból przeszył jego pierś. Po tylu latach powinien był dawno porzucić nadzieję.
- Nie, nie zostałem ranny - odparł, myśląc o tym, że wielu jego towarzyszy broni nie miało tyle szczęścia. Ci, którym udało się ujść z życiem, wrócili do domu trwale okaleczeni.
Ale nie mógł myśleć o Waterloo. Nie teraz. Nie kiedy od bitwy minęły mniej niż dwa tygodnie i wciąż czuł w nozdrzach zapach prochu i krwi.
Ponuro zacisnął usta.
Jego matka wyprostowała się, a jej twarz błyskawicznie przybrała swój zwykły, obojętnie pogodny wyraz.
- W takim razie wróciłeś do domu? Na dobre?
- Sprzedałem mój patent oficerski - odparł. Musiał to zrobić, żeby nie kusił go powrót do żołnierskiego życia.
- Tak. Wróciłem.
Skinęła głową i przyglądała mu się przez długą chwilę. Bez wątpienia porównywała go z Williamem. Seth okaże się gorszy w tym zestawieniu. Zawsze tak było.
Zmarszczyła brwi i Seth pomyślał, że może zechce wyrazić niepokój o jego losy przez sześć lat wojny, najpierw na Półwyspie Iberyjskim, a teraz pod Waterloo. Wielu jego towarzyszy broni zginęło przez te lata, choć to Waterloo dokonało największych spustoszeń.
Zacisnął pięści. Przestań o tym myśleć, nakazał sobie
- Minął ponad rok - powiedziała jego matka głosem zduszonym od nadmiaru emocji. Seth nie pamiętał, żeby kiedykolwiek widział ją w takim stanie. Przełknęła łzy. - Minął ponad rok, odkąd William… Nie zjawiłeś się na jego pogrzebie.
- Eskortowałem Napoleona na Elbę, kiedy to się wydarzyło, a potem uczestniczyłem w Kongresie Wiedeńskim. - Seth pilnował, żeby jego odpowiedź była pozbawiona emocji. - Kiedy dotarła do mnie wieść o śmierci Williama, było już po pogrzebie.
- Ale i tak nie wróciłeś do domu - odparła oskarżycielsko. Jej łzy płynęły już szerokim strumieniem.
- Walczyłem o Anglię.
- Walczyłeś o chwałę! - prychnęła gniewnie. Wyminęła go i wyszła na korytarz, nie zadając sobie trudu, żeby zamknąć za sobą drzwi.
Seth westchnął w pustkę. To poszło dokładnie tak źle, jak przewidywał.
- Seth? - Za jego plecami zabrzmiał łagodny dziewczęcy głos.
Odwrócił się i zobaczył swoją młodszą siostrę Caroline stojącą w otwartych drzwiach. Nie była już małą dziewczynką, ale dziewiętnastolatką dwa lata po debiucie. To też go ominęło, choć czytał o tym w gazetach kilka miesięcy później, kiedy wreszcie je dostarczono.
- Caroline, tak bardzo mi przykro, że mnie przy tobie nie było - powiedział.
Przebiegła po grubym, tureckim dywanie i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nie masz za co przepraszać. - Uścisnęła go mocno. - Jesteś w domu. Tylko to się liczy.
Dom. Słowo, które tak lekko spłynęło z jej języka. Ale to miejsce nie było jego domem, a hrabiowski tytuł nie był jego tytułem. Nie miał nawet własnego lokaja. Wszystko od zawsze należało do Williama. Seth był tylko drugoplanową postacią, majaczącą w tle niczym duch.
Uśmiechnął się do niej bez przekonania.
- Możliwe, że jesteś jedyną osobą, którą ucieszył mój powrót.
Caroline wypuściła go z ramion i cofnęła się. Wyrosła na piękną kobietę. Miała takie same ciemne oczy i włosy jak Seth.
- Matka bardzo źle to wszystko zniosła. - Caroline zerknęła za siebie i zniżyła głos. - Prawnik, który zajmował się naszymi sprawami, okazał się oszustem. Ukradł jej wszystkie klejnoty. Matka robiła wszystko, żeby to nie wyszło na jaw, ale… - Caroline zacisnęła usta - ...sprawa wypłynęła. Mieliśmy tu spory skandal.
Seth skrzywił się.
- A mnie tu nie było, żeby się o was zatroszczyć. - Po raz pierwszy naprawdę pożałował swojej nieobecności w Londynie.
- Walczyłeś o nasz kraj. - Caroline nieznacznie wzruszyła ramionami. - A teraz jesteś tutaj. Tylko to się liczy. Tak się cieszę, że wróciłeś do domu, braciszku.
- Zamierzam wziąć na siebie obowiązki hrabiego i doglądać wszystkich naszych spraw. Żadna z was nie będzie musiała się więcej martwić - obiecał. I, na Boga, mówił szczerze. Zrobi wszystko, by być równie dobrym hrabią, jak William.
***
Choć przed wyjazdem na wojnę Seth bywał na balach u lady Richmond, powrót do przepychu po latach nurzania się w błocie odebrał mu dech. Sala balowa błyszczała niewyobrażalnym splendorem. Świece migotały złocistym blaskiem, a ogromne lustra zwielokrotniały ich płomień. Skomplikowane aranżacje z egzotycznych kwiatów dodawały wnętrzu koloru, a ponad szmerem rozmów rozbrzmiewały słodkie takty muzyki.
To wszystko było pięknym marnotrawstwem. Żołnierze walczący za ojczyznę musieli miesiącami obywać się bez żołdu, a tymczasem towarzystwo marnowało pieniądze bez opamiętania.
Ale jeszcze bardziej niż niepotrzebna ekstrawagancja, Setha zszokowała czystość. Tak samo było w jego domu. Błyszczące drewniane meble, podłogi i tapety bez krzty kurzu.
Jego żołnierskie życie polegało na nieustannej walce o przetrwanie. Cierpiał głód, zimą trząsł się z zimna, a latem zlewał potem w upale, opędzając się od gryzących insektów i brnąc w lepkim błocie.
Przez te lata ani razu nie zaznał luksusu.
Choć w czarnym fraku i jedwabnych bryczesach nie wyróżniał się z otoczenia, czuł się, jakby pochodził z innego świata. Spojrzał na swoje dłonie w białych rękawiczkach. Jego paznokcie i skórki wciąż były poczerniałe od brudu wojny, mimo wysiłków jego odziedziczonego po bracie lokaja. Godziny, które Benet poświęcił, by doprowadzić go do porządku, sprawiły, że poczuł się jak ten dom: wyszczerbiona, popękana cegła przykryta atrakcyjną fasadą.
- Dalton. - Czyjaś ręka poklepała go po ramieniu. Seth okręcił się i zobaczył szeroko uśmiechniętego markiza Kentwortha.
- Wieki cię nie widziałem, stary druhu. Nadal wyglądasz jak żołnierz. - Wskazał czerwoną kamizelkę Setha.
Seth z rozmysłem wybrał ten kolor. Nie wolno mu już było nosić munduru, zrezygnował z tego przywileju, decydując się sprzedać patent oficerski. Ale, na Boga, wciąż mógł nosić wojskowe barwy.
- Rawley, zobacz, kto do nas wrócił. - Kentworth trącił ramię mężczyzny obok siebie.
Wicehrabia Rawley odwrócił się, a jego melancholijną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Lord Dalton! Cieszę się, że wróciłeś bezpiecznie do domu.
Seth skłonił głowę.
- Teraz wreszcie będę miał z kim się napić! - Kentworth mrugnął do Setha. - Po tym, jak dopełnimy swoich obowiązków na balu, może poszukamy dżinu i jakiejś spódniczki?
Kiedyś taka oferta byłaby bardziej niż kusząca, ale teraz Seth potrząsnął głową.
- Obawiam się, że nie mogę. Jutro wczesnym rankiem mam spotkanie z moim nowym prawnikiem.
Kentworth szerzej otworzył oczy.
- Słyszałem o tym perfidnym łajdaku, który okradł twoją rodzinę, kiedy ty dzielnie walczyłeś za Anglię. - Prychnął z dezaprobatą. - Godne pogardy, naprawdę.
- Znaleźli go już? - zapytał Rawley.
- Znaleźli? - Seth zmrużył oczy. - Dalej jest na wolności?
Rawley przejechał ręką po włosach, jakby obawiał się, że zepsuł sobie fryzurę. To było przyzwyczajenie jeszcze z czasów młodości.
- Z tego, co wiem, pierzchnął z prawie całą biżuterią lady Dalton i nigdy więcej o nim nie słyszano. - Przepraszająco wzruszył ramionami. - Mogę się mylić.
- Nie mylisz się - potwierdził Kenworth. - Ten łajdak ukrył się Bóg wie gdzie. - Pomachał do kogoś po drugiej stronie pomieszczenia.
Sethowi kręciło się w głowie. Nie tylko nie udało mu się uchronić matki i Caroline przed podłością tego oszusta, ale tego łajdaka nawet nie spotkała kara.
Ale przecież niewiele dbał o swoją rodzinę, kiedy był w wojsku, czyż nie? Nie zadał sobie trudu, żeby skontaktować się z przyjaciółmi i poprosić, by mieli baczenie na jego matkę i siostrę.
Nie, przeczytał wiadomość o śmierci Williama jak gazetę, którą może odłożyć i nie zaprzątać sobie nią więcej głowy. I podczas gdy pozwalał, żeby sprawy majątku leżały odłogiem, jego rodzina cierpiała.
Zrobi wszystko, by naprawić swoje błędy. Poczynając od znalezienia tego drania, który miał czelność okraść Sinclairów.
- Przepraszam, ale muszę lecieć. - Kentworth znów klepnął Setha w ramię. - Potem możemy spotkać się u White'a na drinka, a później pojedziemy na Kings Place. Nie pożałujesz. - Markiz znacząco poruszył brwiami, wymieniając nazwę miejsca, gdzie mieścił się jego ulubiony burdel.
Sala balowa pękała w szwach od ludzi. Ktoś wpadł na Setha i wymamrotał przeprosiny.
Nagle Seth poczuł, że kręci mu się w głowie. Tłum był zbyt gęsty, zbyt bliski, światła były za jasne. Potrząsnął głową.
- Już mówiłem, że nie mogę wam dzisiaj towarzyszyć.
- Proszę - wyszeptał Rawley.
Kentworth zaśmiał się z przyjaciela.
- A co cię to obchodzi, Rawley? Napijesz się szkockiej, zerkniesz na zegarek i wyjdziesz, zanim moja babcia położy się do łóżka.
Rawley westchnął boleśnie.
- To nie znaczy, że nie będziesz mnie dręczył, żebym do ciebie dołączył.
- Dręczył? - parsknął Kentworth. - Pewnego dnia może pozwolisz sobie dobrze się zabawić.
Odeszli, żeby zagadnąć kolejnego kumpla ze studiów, którego imienia Seth nawet nie pamiętał. Tłum stał się jeszcze gęstszy.