Jak zdobyć serce lorda Rivenhalla
Przedstawiamy "Jak zdobyć serce lorda Rivenhalla" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Effie pasjonuje się historią i właśnie jest na tropie odkrycia, które może jej ułatwić wstęp do Towarzystwa Archeologicznego. Jednak nowy właściciel ziemi, na której prowadzi wykopaliska, lord Rivenhall, kategorycznie żąda, by natychmiast przerwała pracę. I choć ten opryskliwy arystokrata grozi jej poważnymi konsekwencjami, Effie nie zamierza się poddawać, postanawia zdobyć jego zaufanie i sympatię. Jest uparta, nie pozwala się zbyć, a im dłużej go zna, tym lepiej rozumie, dlaczego Rivenhall ukrywa się za maską cynizmu i stroni od ludzi. Zdobyła jego przyjaźń, ale to przestaje jej wystarczać. Czy odważy się zawalczyć o miłość?
Fragment książki
– Co ty, do cholery, wyprawiasz?
Niechlujnie wyglądający chłopak zamrugał, podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na Maxa przez grube szkła okularów.
Max zauważył klęczącego na ziemi chłopaka już jakiś czas temu, ale postanowił przejechać obok, biorąc go za kłusownika, który potrzebuje kilku bażantów, by wykarmić biedną rodzinę. Nawet w czasach, kiedy Max cieszył się jedzeniem, nie przepadał za bażantami, więc nie robiło mu to różnicy.
Kiedy jednak pokonał już niewielkie wzniesienie w pobliżu wschodniej granicy swojej nowej posiadłości, zauważył dziury w ziemi, łopaty, narzędzia i taczkę. Zdał sobie sprawę, że intruz nie poluje na bażanty, tylko kopie.
– Zadałem ci pytanie! – warknął, zirytowany, że musi nie tylko rozmawiać z innym człowiekiem, ale jeszcze zajmować się cudzymi problemami.
Chłopak miał najdziwniejsze okulary, jakie Max kiedykolwiek widział. Nie miały zauszników, zamiast tego były przywiązane do głowy czerwoną tasiemką zawiązaną na kokardkę. Do tego bardzo powiększały oczy. Właściciel okularów wyglądał, jakby był w tragicznej sytuacji finansowej, więc wcześniejsze przypuszczenia Maxa zdawały się zasadne. W dłoniach chłopaka Max dostrzegł pędzel i kielnię, a za nim, w błotnistej ziemi – ciemny obiekt przypominający garnek. To wszystko było bardzo dziwne i niepożądane. Zwiastowało kłopoty.
– Co robisz na moich ziemiach bez pozwolenia?
– Na pańskich ziemiach?
Chłopiec wcale nie brzmiał jak chłopiec. Max poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku, kiedy zorientował się, że to kobieta. Łatwo było się pomylić, biorąc pod uwagę, że nieznajoma miała na sobie bryczesy i robocze buty. Dziwne buty – jeden czarny, a drugi niezaprzeczalnie brązowy.
– Och, dzień dobry! – przywitała się. – Musi pan być nowym lordem Rivenhallem, prawda?
O wiele łatwiej było traktować nieprzyjemnie mężczyzn niż kobiety. Gdyby Max wcześniej się zorientował, z kim będzie miał do czynienia, nie podjechałby w tę stronę. Z bliska widać było, że jej biodra były szersze niż u mężczyzny, a obszerna lniana koszula, byle jak wsunięta za pasek, zakrywała kształtny biust. Ta kobieta miała ciało godne grzechu, ale niewiele wskazywało na to, by miała chęć na jakieś swawole. W gruncie rzeczy to nawet lepiej. Jego pełne swawoli dni dobiegły końca.
Nosiła brązowy filcowy kapelusz, który ukrywał jej włosy i rysy twarzy. Twarzy, która w tej chwili była pokryta grubą warstwą mokrego piachu. To, czego nie zakrywały duże okrągłe soczewki, przykrywała gruba warstwa brudu. Uśmiechnęła się wesoło i poklepała konia Maxa po pysku, a drugą osłoniła oczy przed blaskiem wschodzącego słońca.
– Jesteśmy sąsiadami, milordzie. Od zeszłego tygodnia próbowałam wpaść do pana z wizytą, ale cały czas był pan niedysponowany. Jestem córką doktora Henry'ego Nithercotta z Hill House. Panna Euphemia Nithercott.
Wyciągnęła dłoń, by ją uścisnął, a on spojrzał na nią, jakby była jadowitą kobrą, zignorował jej przyjazny wyraz twarzy i przybrał maskę zgryźliwości.
– Żywię głęboką niechęć do lekarzy.
– Nie był lekarzem, tylko naukowcem. Wykładał na Cambridge przez trzydzieści pięć lat i specjalizował się w tłumaczeniu tekstów anglosaskich. – Mówiła tak, jakby była przekonana, że wypowiadane przez nią słowa mają znaczenie. Tylko że dla niego nic nie miało znaczenia, a jedyne, czego pragnął, to zostać sam. Wydawało mu się, że przyjazd do posiadłości, oddalonej o wiele mil od innych zamieszkałych terenów, zagwarantuje mu upragnioną samotność. Tymczasem już po dwóch tygodniach od przyjazdu spadło mu na głowę niechciane towarzystwo.
Max wykrzywił usta, dając pannie Euphemii do zrozumienia, że naukowców również niespecjalnie szanuje i patrzył z ulgą, jak kobieta niezręcznie wycofuje dłoń, chowa obie ręce za plecami i przestaje się uśmiechać.
– Był bardzo ceniony w swojej dziedzinie – powiedziała.
Odpowiedź, która nosiłaby choćby niewielkie znamiona zainteresowania, tylko by umożliwiła dalszą bezsensowną paplaninę.
– Panno Nithercott, to jest własność prywatna i nie ma pani prawa tu przebywać, więc proszę opuścić tę ziemię. Natychmiast.
– Właściwie to miałam już odchodzić. Muszę jednak zaznaczyć że mam pozwolenie, by tu przebywać. – Obdarzyła go znaczącym uśmiechem, jakby chciała go zapewnić, że to wszystko jest nieporozumieniem, i znów pogłaskała jego konia. – Rozumiem, że mój widok tak wcześnie rano pana zaniepokoił, milordzie, ale poprzedni właściciel tych ziem, pański stryjek Richard, już lata temu zgodził się, bym kopała przy tych ruinach. Nie wspomniał panu o mnie w listach?
– Nie.
Stryj i ojciec Maxa nie utrzymywali kontaktów przez całe jego życie. Nie było żadnych listów, nie licząc tego jednego, który Max przeczytał już po śmierci krewnego. Stryj wyrażał w nim współczucie dla straty, która dotknęła Maxa, i gorzki żal, że nigdy nie naprawił kontaktów z bratem. Max w tamtym czasie sam ledwo zdawał sobie sprawę, że kogoś stracił. Był zbyt zajęty walką o własne życie, a potem miał jeszcze wiele innych spraw do opłakiwania. Codziennie przeklinał los za to, że nie zabrał również jego.
– Och... Cóż... Lord Richard był zafascynowany wszystkimi moimi znaleziskami i bardzo interesował się historią Rivenhall. Jak pan widzi... – Powiodła szerokim gestem po rozległym terenie wykopalisk – ... odkryłam tu wiele istotnych znalezisk archeologicznych. Ludzie żyli na terenach opactwa Rivenhall od co najmniej tysiąca lat, a ja przez ostatnią dekadę stopniowo odkrywałam tutejsze tajemnice. To niezwykle interesujące.
Max rzucił pobieżne spojrzenie na wystające z ziemi skały i kamienie oraz nikłe pozostałości muru. Nic tutaj go nie zainteresowało. Nie żeby się spodziewał czegokolwiek innego, dawno przestał się czymkolwiek interesować.
– Jeśli zechce pan zsiąść, milordzie, z przyjemnością pokażę panu wszystko, co do tej pory odkryłam.
Wolałby sobie wyłupić oczy, odciąć palce u stóp tępymi nożycami albo zwinąć się w kłębek i wrócić do użalania się nad sobą. Nienawidził się za to, ale nie potrafił wyjść z mroku pełnego rozpaczy, w którym tkwił. Kiedy się odezwał, jego głos był bezduszny i pozbawiony emocji:
– Pani zezwolenie na wykopaliska zostało anulowane, panno… Jak tam pani było. Niech pani to zabiera i wynosi się z mojej ziemi. – Poczuł, jak ogarnia go dobrze mu znana beznadzieja. – A jeśli jeszcze raz tu panią przyłapię, poszczuję panią psami!
Powiedziawszy to, pociągnął za wodze, by obrócić konia, a następnie odjechać, jak gdyby nie zasługiwała, by jej poświęcił więcej uwagi. Obiecał sobie, że przy najbliższej okazji kupi psy, na wypadek gdyby sprawdziła jego blef.
– Nie może pan tego zrobić! To miejsce ma ogromne znaczenie historyczne.
Słyszał, jak biegnie do niego, uderzając o ziemię ciężkimi butami. Kiedy go dogoniła, wyczuł bardzo delikatny zapach róż.
– Muszę kontynuować wykopaliska. Nie widzi pan, ile tu jest jeszcze do odkrycia?
Powinien był ją zignorować, ale nie umiał. Szarpnął za wodze, zatrzymał wierzchowca i odwrócił się, by na nią spojrzeć. Natychmiast tego pożałował, gdy zobaczył nadzieję w jej oczach.
– Niech pani wraca do domu, panno Nodcock.
Proszę wrócić do domu, na miłość boską, dodał w duchu.
– Nazywam się Nithercott. – Wzruszyła ramionami, bez urazy, co w pewnym sensie mu nawet zaimponowało, bo był dla niej naprawdę nieprzyjemny, a ona nadal z nim rozmawiała. – Wiem, wiem, trudno się to wymawia. Nithercottowie wywodzą się z Somerset, ale mój tata przeprowadził się do Cambridgeshire, zanim się urodziłam. Jak się okazuje, szczęśliwie dla mnie, bo inaczej nigdy bym się nie natknęła na opactwo Rivenhall. Proszę pozwolić, bym pokazała panu to miejsce. Zapewniam, że jego historia pana zainteresuje.
– Nie sądzę.
– Opactwo pochodzi z piętnastego wieku. – Kobieta wskazała ruiny w oddali. Max wiedział o nich tyle, że to temu miejscu Rivenhall zawdzięczało swoją nazwę. Przeczytał o tym w książce o tutejszej historii, którą znalazł w bibliotece w posiadłości. Zapoznał się z jednym rozdziałem, po czym odrzucił książkę ze złością na bok i wrócił do wpatrywania się w ściany i dalszego użalania się nad sobą. Jego siostra była przekonana, że dramatyzuje, i chociaż zgadzał się z nią, nie miał siły ani chęci, by przestać. Użalanie się nad sobą przynajmniej pozwalało zabić czas.
– Najwcześniejsze fragmenty murów są, oczywiście, normańskie, ale kiedy zaczęłam prowadzić wykopaliska nieco poza granicą budynku, odkryłam dowody świadczące, że ludzie żyli tu znacznie wcześniej.
Delikatny wiatr, który pojawił się znikąd, rozwiał mu włosy i odsłonił twarz. Na moment otworzyła szerzej oczy przesłonięte dużymi okularami, a jej uśmiech osłabł. Musiała dostrzec jego blizny. Mimo to zdobyła się na uśmiech, i choć był bardziej uprzejmy niż u większości ludzi, gdy dostrzegali jego szpetotę, był też zabarwiony litością, której Max nienawidził. Zrobiło mu się wstyd, że to zobaczyła.
Instynktownie odwrócił się, a następnie spojrzał na nią zirytowanym spojrzeniem.
Znowu się uśmiechała, jakby próbowała nawiązać kontakt z lepszą stroną jego osobowości. To go złościło, bo miała ładny uśmiech, który całkiem mu się spodobał. Była jedną z tych osób, które bezustannie gestykulują – wymachiwała rękami, wskazując na wszystko dookoła i kreśląc różne kształty w powietrzu. A przy tym cały czas atakowała jego uszy paplaniną i przyciągała wzrok swoją kobiecością. Poczuł, jak coś go kłuje w klatce piersiowej.
– Na przykład tamte mury są wyraźnie rzymskie, a rozmiar budynków sugeruje, że były to małe mieszkania biedniejszych obywateli. Zgromadziłam już obszerną kolekcję przedmiotów codziennego użytku z tego okresu. Dzięki nim można sobie wyobrazić, jak wyglądało wtedy życie. Przez ostatni rok kopałam na wschodniej granicy posiadłości w nadziei na znalezienie świątyni albo willi. Czegoś istotnego, co wyjaśniłoby, dlaczego w bliskim sąsiedztwie znajdowało się tak wiele małych domów. Ale niedawno badania skierowały mnie na inne ścieżki, niż się spodziewałam. Uważam, że wkrótce uda mi się znaleźć dowody na to, że osada pochodzi sprzed czasu rzymskiej ekspansji. Lord Richard byłby zachwycony, gdyby się o tym dowiedział. Nie mogę się doczekać, aż wszystko odkryję!
Dobry Boże, ta kobieta miała gadane. Max przebywał w jej towarzystwie przez kilka minut, a już dzwoniło mu w uszach. A przecież zamierzał unikać zarówno rozmów, jak towarzystwa ludzi. Jeśli miał kiedykolwiek zdobyć spokój i samotność, których pragnął, musiał natychmiast zdusić ten niechciany atak w zarodku. Było jasne, że ta córka naukowca będzie chciała dalej kopać w jego ziemi, co było absolutnie wykluczone. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, byli jacyś ludzie kręcący się na terenie posiadłości.
– Nie wiem, jak to pani wytłumaczyć. – Sarkazm stał się jego drugim językiem. Był jak tarcza, z której korzystał, by ukryć ból. – Lord Richard nie żyje. To oznacza, że wszelkie umowy, które pani z nim zawarła, są nieważne.
Zamrugała, a wtedy on zwrócił uwagę, że miała bardzo gęste, ciemne rzęsy. Zmarszczył brwi. Powinien przestać zwracać uwagę na takie szczegóły. Ta sfera jego życia dobiegła końca i im szybciej się z tym pogodzi, tym lepiej.
Tymczasem ona rozwiązała wstążkę przy okularach i ściągnęła je, odsłaniając piękną parę oczu o kolorze starzejącej się szkockiej whisky. Były urocze, inteligentne i wpatrywały się prosto w niego.
– Niech pani zabiera swoje rzeczy, panno Nithercott, i wynosi się z mojej ziemi. Nie chcę tu pani więcej widzieć.
Natychmiast się wzdrygnęła, a te nieprzyzwoicie piękne, złociste oczy zabłysły żywiołowo. Oparła dłonie na biodrach i odparła:
– Niech pan posłucha…
Max uniósł dłoń, by powstrzymać tyradę, którą zamierzała wygłosić. Ani nie miał już cierpliwości do konwenansów, ani nie widział w nich sensu. W chwili, gdy stracił swoją twarz i marzenia, stracił też ochotę, by zachowywać się jak dżentelmen.
– Koniec rozmowy, panno Nincompoop. Niech pani zabiera swoje łopaty, pozostałe śmieci i odejdzie. Ma pani zakaz wstępu na teren opactwa Rivenhall. Wszelkie ustalenia, które kiedyś zawarła pani z moim stryjem, którego nigdy nie poznałem, zostają unieważnione.
Nie zawracał sobie głowy czekaniem na jej reakcję. Zawrócił konia i odgalopował.
***
Dzień wykopalisk nr 756:
brak jakichkolwiek postępów z powodu wystąpienia całkowicie nieprzewidzianych okoliczności...
Effie była tak wściekła, że nawet dwumilowy spacer z Hill House do opactwa jej nie uspokoił.
Jak on śmiał być taki niegrzeczny i złośliwy?
Jak śmiał zabronić jej odkrywania przeszłości, która była dla niej wszystkim? Nie wiedziałaby, co z sobą począć, gdyby nie opactwo i jego tajemnice, które zgłębiała całymi dniami. To, co na początku miało tylko odwrócić uwagę od nieszczęść, które ją spotkały, szybko stało się pasją. Wykopaliska były jedynym miejscem, do którego naprawdę się przywiązała.
Okropny człowiek! Jakie to miało dla niego znaczenie, że kopała w ziemi? Wykopaliska znajdowały się na skraju posiadłości, z dala od jego domu, a gleba i tak nie nadawała się do uprawy. Miał wiele innych miejsc, po których mógł jeździć na swoim wielkim koniu. Był po prostu niemiły i nierozsądny. A Effie nie cierpiała niemiłych i nierozsądnych ludzi.
Niestety z punktu widzenia prawa lord Rivenhall miał rację. Nie musiał uznawać sąsiedzkiej umowy zawartej przez stryja wiele lat temu. Ziemia należała teraz do niego i mógł z nią robić, co mu się żywnie podobało. Nie było żadnych ustaleń na piśmie, więc dżentelmeńska umowa umarła wraz z dżentelmenem, z którym ją zawarła. Nowy lord Rivenhall miał prawo zabronić jej kopania.
Ta myśl rozgniewała ją jeszcze bardziej. Jak ten okropny człowiek mógł być tak nieczuły, tak lekceważyć jej ważną pracę? Naprawdę oczekiwał, że porzuci naukę tylko dlatego, że tak powiedział? Miała ochotę pójść do niego, zażądać spotkania i dać mu do zrozumienia, co o tym myśli. Oczywiście gdyby to zrobiła, mogłaby pożegnać się zarówno z jakąkolwiek szansą na dalsze badania, jak i swoim zdrowiem psychicznym.
Gdyby ojciec żył, pewnie zaleciłby powściągliwość i ostrożność.
– Effie – mówił jej, gdy z powodu frustracji zrażała do siebie ludzi. – Używaj logiki i rozsądku, a nie emocji. Staraj się znaleźć kompromis, bo to zawsze jest kluczowe. I pamiętaj, co powiedział Benjamin Franklin: cierpkie słowa nie zjednują przyjaciół, za to łyżka miodu złapie więcej much niż galon octu.
Ojciec lubił cytaty i nie znosił kłótni. Tymczasem Effie była więcej niż szczęśliwa, kłócąc się, o ile było to uzasadnione. Tym razem potrzebę kłótni uzasadniał wstrętny lord Rivenhall. Gdyby nie był właścicielem ziemi, którą musiała przekopać, wzięłaby łopatę i walnęła go w tę głupią głowę. Okropny człowiek! Przez niego zmarnowała cały poranek na gadanie, które i tak nie odniosło skutku. Wciąż nie odkopała wspaniałego garnka, który już częściowo wystawał z ziemi. Przez wszystkie lata wykopalisk w Rivenhall nie znalazła niczego, co wyglądałoby tak pięknie, jak odkryty wczoraj skarb. Zaniechanie dalszych poszukiwań byłoby tragicznym marnotrawstwem.
Effie zatrzymała się kilka jardów od drzwi wejściowych do dworku okropnego hrabiego i zmusiła się do wzięcia kilku powolnych, uspokajających oddechów, a następnie podeszła do drzwi.
Cierpkie słowa nie zjednują przyjaciół.
Nie żeby miała w tej chwili jakichkolwiek przyjaciół, ale o tym nowy lord Rivenhall jeszcze nie wiedział. No chyba że wieści dotarły do niego za pośrednictwem plotek lub służby. Mało prawdopodobne, skoro był odludkiem.
Effie powtarzała w myślach słowa ojca, mając nadzieję, że ją uspokoją. Odwiedzała poprzedniego lorda Rivenhalla, odkąd skończyła dziesięć lat. Zawsze cieszył się na jej widok i żywo interesował jej pasją. Mogła chodzić po jego domu, przeglądać książki w bibliotece i kopać wśród ruin. Zanim umarł dwanaście miesięcy temu, Effie pijała z nim herbatę co najmniej dwa razy w tygodniu. Niestety tym razem to nie miała to być herbatka ze starym przyjacielem ojca. Wszystko, co było jej drogie, spoczywało teraz w rękach jego skwaszonego bratanka.
Zapukała do imponujących drzwi frontowych, zamiast jak zwykle wejść przez kuchnię. W dowód przyjaznych zamiarów przyniosła kosz pełen świeżych wypieków. Miała nadzieję, że kilka słodkich przysmaków i butelka brandy ze starych zapasów jej ojca sprawią, że gburowaty hrabia zrobi się nieco milszy.
Smithson, kamerdyner, wydawał się rozbawiony zarówno faktem, że przyniosła ciasta, jak i tym, że pojawiła się w sukni.
– Lord Rivenhall znów jest niedysponowany, panno Euphemio. Może zechciałaby pani zostawić koszyk, a ja powiem mu, że pani tu była?
Effie spodziewała się tego. Po wiosce krążyły plotki o tym, jak nowy właściciel opactwa Rivenhall odmawia przyjmowania gości. Hrabia nie przyjął pastora i jego żony, lokalnego sędziego i doktora Samuelsa. Po wczorajszym starciu z lordem i jego uwadze, że nie cierpi lekarzy, nie była szczególnie zaskoczona.
Jednak ona dzisiaj zamierzała z nim porozmawiać. Z tej okazji włożyła nawet suknię. Zwykle nie ubierała się tak podczas długich i samotnych dni wypełnionych kopaniem, ale z gorzkiego doświadczenia wiedziała, że mężczyźni reagowali na nią bardziej przychylnie, jeśli wpasowywała się w ich wyobrażenie o córce dżentelmena.