Jeśli mi wybaczysz
Przedstawiamy "Jeśli mi wybaczysz" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Szaleńczo zakochana w swoim narzeczonym Rebecca Foley w dniu ślubu dostaje tajemniczy list. Dowiaduje się z niego, że została oszukana. Enzo Beresi chciał się z nią ożenić, by po ślubie przejąć jej spadek po dziadku, z którym prowadził interesy. Rebecca ucieka sprzed ołtarza. Nie wierzy w wyjaśnienia Enza i czuje, że już nigdy nikomu nie zaufa. Jednak gdy w oczach Enza widzi rozpacz, zaczyna się zastanawiać, czy właśnie nie odrzuca miłości. W nocy, która miała być ich nocą poślubną, idzie do Enza, by się dowiedzieć, o co naprawdę chodzi…
Fragment książki
Długą limuzynę powitały na placu błyski fleszy. Od dnia ogłoszenia zaręczyn Rebecca Foley unikała aparatów jak ognia. Wiedziała, że nie umknie fotoreporterom podczas ślubu stulecia z najbardziej pożądanym włoskim kawalerem.
Czekając, aż kierowca otworzy dla niej drzwi, patrzyła na puste miejsce obok, zwykle przeznaczone dla ojca panny młodej. Powinna wysiąść z jego zniszczonego, zabytkowego auta z lat sześćdziesiątych. Z dumą przypominał, że kupił je w tym samym roku, w którym poszła na uniwersytet. Podczas każdej wizyty w domu pokazywał Rebecce kolejne efekty powolnych prac renowacyjnych.
Nie zdążył ich dokończyć. Rebecca bardziej żałowała oddania starego grata na przechowanie do magazynu niż wyprowadzki z rodzinnego domu do Włoch.
Zacisnęła zęby i pięści na wspomnienie niepowetowanej straty. Cztery lata po śmierci rodziców nadal brakowało jej ich tak jak w tych koszmarnych chwilach. Nigdy nie potrzebowała ich bardziej niż teraz.
Przed katedrą na przybycie panny młodej czekali nie tylko reporterzy, ale i goście. Wszyscy stali za kordonami, za które Enzo zapłacił władzom. Nieprzebrane bogactwo pozwalało mu na przekraczanie barier nieprzekraczalnych dla zwykłych obywateli. Dzięki jego pieniądzom narzeczona została przywieziona samochodem na publiczny plac, na który nie wolno wjeżdżać zwykłym obywatelom.
Wzięła głęboki oddech, wyprostowała plecy, przywołała uśmiech na usta i wysiadła ostrożnie, żeby nie potknąć się o własną suknię. Okrzyki aplauzu towarzyszyły jej, gdy ruszyła noga za nogą ku słynnej florenckiej katedrze.
Sztab specjalistów planował ceremonię od miesięcy. Wyobrażała sobie tę chwilę od dawna. I minę Enza, gdy zobaczy ją w wymarzonej sukni. Gdy zwrócił na nią wzrok z drugiego końca nawy, nie doznała zawodu.
Enzo Beresi. Miliarder, który sam doszedł do majątku. Metr osiemdziesiąt pięć napakowanych testosteronem mięśni. Włoska legenda sukcesu. Ciemnobrązowe włosy starannie wystylizowane na zmierzwione. Zawsze nienagannie ubrany. Kobiety wypatrywały za nim oczy, a mężczyźni mu zazdrościli. Sympatyczny, czarujący, opanowany, etyczny. Znany z działalności dobroczynnej. I kłamca.
Przez pięć miesięcy od chwili poznania, podczas których oświadczył jej się po czterech tygodniach znajomości, Rebecca nieustannie zadawała sobie pytanie: dlaczego ja? Co go zainteresowało w dwudziestoczteroletniej nauczycielce szkoły podstawowej, kiedy mógł mieć każdą światową piękność? Ale wybrał ją. I zawrócił jej w głowie. Zakochała się do szaleństwa.
Podchodząc do ołtarza, spostrzegła jedyną swoją żyjącą krewną, siostrę ojca, która pomogła jej przeżyć stratę obojga rodziców w ciągu zaledwie trzech miesięcy. Zajmowała miejsce, zwykle zarezerwowane dla matki panny młodej.
Odwróciła wzrok, żeby nie przywoływać wspomnienia śmierci rodziców i utraty przyszłości.
Dotarła do Enza.
Założył ciemnoszary frak i stonowany, różowy krawat. Brązowe oczy błyszczały. Wyszeptał banał, jaki pewnie wypowiada każdy pan młody:
– Pięknie wyglądasz.
Był świetny. Niesamowicie wiarygodny. Pięknie rzeźbione rysy ze wspaniałymi ustami i klasycznym nosem wyrażały uwielbienie, gdy wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Przerażało ją, że nadal silnie reaguje na jego dotyk i że pragnie człowieka, który nigdy jej nie chciał.
Propozycja zaczekania z konsumpcją małżeństwa do ślubu, na którą niechętnie przystała, nie była romantycznym gestem, tylko grą pozorów. Nie zależało mu na niej, a jedynie na tym, co wniesie w związek. Teraz przynajmniej znała odpowiedź na pytanie: dlaczego ona.
Gdy odwrócili się przodem do księdza, pięćset zaproszonych osób, bogatych, potężnych i pięknych, wstało jak na komendę.
Rozpoczęła się ceremonia ślubna.
Przez wszystkie miesiące oczekiwania Rebecca myślała, że będzie w myślach poganiała księdza, żeby jak najszybciej doszedł do finału. Ćwiczyła włoski, póki nie nauczyła się wypowiadać z nienagannym akcentem jedynego wymaganego słowa: „tak”.
Obecnie żałowała, że czas tak szybko płynie. Im bliżej końca, tym szybciej serce tłukło o żebra.
W końcu ksiądz zapytał:
– Czy ty, Enzo Alessandro Beresi, bierzesz sobie Rebeccę Emily Foley za żonę?
Rebecca dostała mdłości.
Enzo popatrzył jej czule w oczy i bez wahania odpowiedział:
– Tak.
Nadeszła jej kolej.
– Czy ty, Rebecco Emily Foley, bierzesz sobie Enza Alessandra Beresiego…
Rebecca wzięła głęboki oddech, spojrzała Enzowi prosto w oczy i odpowiedziała najgłośniej, jak potrafiła, tak żeby cała kongregacja słyszała.
– Nie. Nie biorę.
Enzo gwałtownie odchylił głowę, jakby go spoliczkowała. Półuśmiech zastygł na opalonej, nagle pobladłej twarzy. Otworzył usta, ale nie padło z nich ani jedno słowo.
Przez kilka godzin od chwili otrzymania paczki tylko wyobrażenie tej reakcji nieco łagodziło ból i upokorzenie. Tyle że nie odczuła spodziewanej satysfakcji. Przygotowana przemowa uwięzła w ściśniętym gardle.
Niezdolna patrzeć na niego choćby jeszcze przez sekundę, wyrwała rękę z uścisku i wymaszerowała z katedry, zostawiając za sobą oniemiały tłum.
Dopiero po wyjściu z katedry na florenckie słońce Rebecca uświadomiła sobie w pełni, co ją spotkało.
Kilka godzin wcześniej, kilka minut przed przybyciem fryzjerki, ktoś dostarczył do hotelu, w którym spała paczkę z jej nazwiskiem, numerem pokoju i wyraźnym napisem: „pilne”, ale bez nadawcy, rozdzierając na strzępy chmurkę szczęścia, w której żyła przez kilka miesięcy.
Nadal cierpiała męki.
Gdy zeszła po schodach, dziennikarze, fotoreporterzy i inni zgromadzeni na zewnątrz, dotąd pogrążeni w rozmowach, spostrzegli, że panna młoda opuściła ceremonię dwadzieścia minut przed jej zakończeniem. Zanim zdążyli zająć strategiczne pozycje, Rebecca uniosła rąbek sukni z koronki i jedwabiu i popędziła przez plac. Minęła oczekującą na szczęśliwą parę limuzynę i zabytkową fontannę, głucha na okrzyki troski i zdziwienia.
Nie zaplanowała, dokąd pójdzie, byle jak najdalej od człowieka, który rozdarł jej serce. Biegłaby tak aż do zdarcia obcasów, póki jeden nie utkwił pomiędzy kostkami brukowymi. Padając na ziemię, ledwie zdążyła wyciągnąć przed siebie ręce, żeby nie poranić twarzy o twardą nawierzchnię.
– Signorina?
W mgnieniu oka podbiegła do niej grupa młodzieńców, podziwiających nawzajem swoje skutery marki vespa. Pomogli jej wstać, obejrzeli zadrapania na dłoniach i rozdarcia sukienki. Otarła łzy i spróbowała podziękować, ale podziękowanie nie przeszło przez nadal ściśnięte gardło. Z niewesołym śmiechem pokręciła tylko głową, gdy zaofiarowali papierosa.
Czy aż tak żałośnie wyglądała?
Z oddali dobiegły krzyki. Kongregacja wyszła z katedry i zmierzała w jej kierunku. Musieli ją spostrzec. Bajkowa ślubna suknia nie maskowała jej obecności.
Wskazała głową szereg skuterów i po angielsku poprosiła o podwiezienie.
Tylko jeden zrozumiał.
– Dokąd? – zapytał.
Podała adres willi Enza przy zadrzewionej alei. Sześciu chłopców zrobiło wielkie oczy na wzmiankę o jednej z najbardziej ekskluzywnych dzielnic we Florencji.
– Proszę! – jęknęła. – Per favore?
Jeden z chłopców zerknął na zbliżający się tłum. Na widok jej zrozpaczonej miny przystąpił do akcji. Chwilę później siedziała na vespie, ze spódnicą upchaną między kolana, mocno ściskając młodego chudzielca. Reszta gangu ruszyła za nimi.
Podróż powinna trwać co najmniej dwadzieścia minut, ale jej wybawca najwyraźniej uważał przepisy ruchu drogowego za zbiór zbędnych, staromodnych przesądów. Trąbiąc na każdego przechodnia, na tyle naiwnego, żeby wkroczyć na jezdnię, szybko opuścił centrum. Kwadrans od wyruszenia w drogę stanął przed elektroniczną bramą willi Enza.
Rebecca zeskoczyła z motoru i wystukała kod, żeby ją otworzyć.
– Mógłby mnie pan zawieźć na lotnisko? – poprosiła. – Zapłacę.
Miała pieniądze w torebce.
Szczęka mu opadła na widok białej rezydencji z terakotowym dachem, ale szybko zamknął buzię i z uśmiechem wyraził zgodę.
– Za pięć minut.
Pokazała pięć nadal krwawiących palców, żeby dobrze zrozumiał, jak długo będzie musiał zaczekać, i podbiegła podjazdem do frontowych drzwi. Zanim tam dotarła, profesjonalny lokaj Enza imieniem Frank wyskoczył z jednej z przyległych kwater.
– Co się stało? – zapytał.
Zaledwie dzień wcześniej zapakował jej bagaże i suknię ślubną do bagażnika, żeby zawieźć je do hotelu, w którym miała spędzić ostatnią panieńską noc, i życzył jej szczęścia.
Żeby znów nie zapłakać, Rebecca tylko pokręciła głową.
Frank z zatroskaną miną otworzył dla niej drzwi.
W środku nie traciła czasu. Zrzuciwszy białe pantofelki, pospieszyła przez ozdobny hol pod łuk prowadzący do wschodniego skrzydła i popędziła po terakotowej posadzce korytarza do pokoju kinowego.
Na ścianach wisiały oryginalne plakaty, reklamujące hollywoodzkie filmy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Podeszła wprost do jednego, przedstawiającego piękną blondynkę w towarzystwie dwóch panów w kąpielówkach, i zdjęła go ze ściany. Roześmiała się, gdy Enzo pokazał jej sejf. Pamiętała też jego uśmiech, gdy chował do niego jej paszport przed tygodniem. Myślała, że cieszy go, że w końcu u niego zamieszkała, choć z jego inicjatywy w osobnej sypialni. Nie przypuszczała, że jego radość wynikała z przekonania, że wkrótce dostanie to, czego chce. Nie ją.
Gdy przystawiła oko do skanera tęczówki, powróciły wspomnienia sprzed pięciu miesięcy…
Lunch w uroczym wiejskim hotelu z okazji pięćdziesiątych urodzin cioci. Zimne powietrze i niebo szare jak chmura smutku, która otaczała Rebeccę przez trzy i pół roku po śmierci rodziców. Przerażenie, gdy po wyjściu ujrzała przebitą oponę swojego samochodu. Wyciągnęła z bagażnika zapasową. Gdy walczyła ze śrubami, przystojny mężczyzna ze zniewalającymi dołeczkami w policzkach i zachwycającymi, wesołymi oczami wyskoczył z samochodu, wartego więcej niż jej dom, i bez wahania zaoferował pomoc. Wręcz nalegał.
Zdjął ciemnobrązowy płaszcz i marynarkę, pewnie więcej warte niż cała jej garderoba, i poprosił, żeby je potrzymała. Pachniały wspaniale, żywicznie, jak las. Podwinął rękawy i opadł na zimny, mokry grunt. Z wprawą zmienił oponę, cały czas przemawiając głębokim, aksamitnym głosem z miłym dla ucha, nieznanym akcentem. Kiedy skończył, z przerażeniem stwierdziła, że pobrudził drogie spodnie i koszulę.
– Proszę mi przesłać rachunek z pralni – poprosiła, oddając mu marynarkę i płaszcz. – Tyle tylko mogę dla pana zrobić.
– Albo wypić ze mną coś gorącego przy kominku w hotelowym barze – zaproponował.
Wciąż pamiętała swoją radość z zaproszenia. Jak nigdy dotąd, zerknęła ukradkiem na jego serdeczny palec. Choć nie wypatrzyła obrączki, zapytała:
– Co to za rekompensata?
– Współpracownik, na którego czekam, spóźni się o godzinę. Jeżeli dotrzyma mi pani towarzystwa, nie umrę z nudów. Wyświadczy mi pani przysługę i będziemy kwita – przekonywał.
Rebecca uśmiechnęła się szczerze i szeroko po raz pierwszy od trzech i pół roku.
– Tylko jeden napój – zastrzegła. – I ja funduję.
– Wykluczone – odparł ze zmarszczonymi brwiami. – Dżentelmen nigdy nie pozwala damie płacić.
Rebecca uniosła brwi, jakby strofowała ucznia.
– Nie zauważył pan, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek?
Równocześnie parsknęli śmiechem i natychmiast poczuła z nim więź. Teraz wiedziała, że wszystko wyreżyserował, że sam przebił oponę.
Zielone światło sejfu rozbłysło. Drzwi się otworzyły, wyrywając ją z posępnej zadumy. Serce ją zabolało, gdy ujrzała swój paszport tam, gdzie go umieścił, to znaczy na własnym. Walcząc z kolejną falą mdłości, chwyciła swój. Pchnęła drzwiczki i przeskakując po dwa schody naraz, popędziła do sypialni, którą zajmowała od swojej pierwszej wizyty przed kilkoma miesiącami.
Próbowała odgadnąć, ile czasu jej zostało. Czy Enzo będzie jej tu szukał, czy pojedzie do jej hotelu, gdzie zaplanowali weselne przyjęcie?
Telefon został w hotelowym pokoju, ale nie mogła nic na to poradzić. Miała dość gotówki, by dotrzeć do lotniska, i dość pieniędzy na koncie na bilet do domu.
Przed opuszczeniem pokoju pochwyciła swoje odbicie w lustrze. Profesjonalny makijaż spłynął z twarzy. Wielkie brązowe oczy poczerwieniały od płaczu. Po kunsztownym koku została tylko spinająca go klamra. Rozpięła ją, żeby rozpuścić włosy. Potargana, w brudnej, podartej sukni ślubnej wyglądała jakby przeciągnięto ją przez cierniste krzaki. Pędząc z powrotem w dół po schodach, przypomniała sobie sklepy na lotnisku. Postanowiła kupić tam nowe ubranie.
Nagle zamarła w pół kroku i krzyknęła na widok Enza.
Stał w drzwiach z zaciśniętymi zębami i zmierzwionymi włosami. Zdjął krawat i rozpiął górne guziki koszuli.
– Zejdź mi z drogi – zdołała warknąć.
W odpowiedzi skrzyżował ramiona na szerokiej piersi. Serce ją zabolało na myśl, że prawdopodobnie po raz pierwszy widzi prawdziwego Enza Beresiego. Powtórzyła rozkaz, ale nie posłuchał. Rysy mu stężały, nozdrza zafalowały.
– Nie.
Doprowadził ją do pasji. Spróbowała go odepchnąć, ale nie zdołała. Niezwykle delikatnie jak na tak potężnego mężczyznę przytrzymał jej ręce przy bokach, obrócił ją tyłem do siebie i przycisnął do muskularnego torsu.
– Przestań! – krzyknął, gdy kopnęła go bosą piętą w goleń.
– Puść mnie!
– Kiedy się uspokoisz. Nie masz dokąd pójść. Odprawiłem twoich motocyklistów – wyjaśnił spokojnym, aksamitnym głosem, owiewając gorącym oddechem jej miodowe włosy.
– Wezmę taksówkę.
– Dokąd? Na lotnisko?
– Wrócę do domu.
– Jesteś w domu.
– Nie.
Łzy znowu popłynęły na wspomnienie marzeń o wypełnieniu tej pięknej willi gromadką dzieci i wspólnej, świetlanej przyszłości.
– Dlaczego to zrobiłaś, Rebecco? Powiedz, proszę, dlaczego?
– A jak myślisz? Jeżeli natychmiast mnie nie puścisz, zacznę krzyczeć tak głośno, że cała Florencja usłyszy.`
Odwrócił ją twarzą do siebie tak szybko, jak wcześniej tyłem. Duże ręce przytrzymywały ją za ramiona, gdy zaglądał jej w oczy.
– Jak śmiesz odgrywać ofiarę, kiedy planowałaś uciec bez wyjaśnienia czy pożegnania? Skompromitowałaś mnie przed całym światem. Musiałem ukraść vespę, żeby cię dogonić. Powiedz, dlaczego to zrobiłaś. Jesteś mi to winna.
– Nie jestem ci nic winna! – krzyknęła, usiłując go odepchnąć. – Wiem, dlaczego chciałeś mnie poślubić. Wszystko skalkulowałeś!
Po raz drugi w ciągu niecałej godziny krew odpłynęła z przystojnej twarzy Enza. Wsparł się o drzwi, zanim wyszeptał:
– Rebecco…
– Przestań! Nie chcę więcej słuchać kłamstw. Nigdy mnie nie kochałeś. Zależało ci tylko na moim spadku.
Rebecca nigdy wcześniej nie wątpiła w opanowanie Enza. Kilka razy omal nie uległ jej błaganiom, żeby się z nią kochał. Oddychał szybko i ciężko, skóra mu płonęła. Widziała przez ubranie, którego nigdy nie zdjął, jak bardzo jej pożąda, ale wystarczył jeden długi, powolny oddech przez nos, żeby opanował żądzę.
Teraz rozumiała, czemu tak łatwo przychodziło mu panowanie nad sobą. Podczas gdy ona pragnęła go do bólu, on reagował czysto fizycznie, jak na każdą w miarę atrakcyjną kobietę.
– Jak to odkryłaś? – wyrwało ją z ponurej zadumy jego pytanie.
– Tylko to cię interesuje?
– To ważne.
– Jakaś kobieta dostarczyła do recepcji paczkę dla mnie z napisem „pilne”. Nie pytałam, kim była. Nie obchodzi mnie jej tożsamość.
W oczach Enza rozbłysły silne emocje.
– Czy przyniosła ci kopię testamentu dziadka?
Znów ją rozgniewał.
Kiedyś podczas posiłku wspomniała, że nigdy nie poznała rodziców matki, ponieważ wykluczyli ją z rodziny przed jej narodzinami. Teraz pojęła, dlaczego po zdawkowych wyrazach współczucia szybko zmienił temat. Jako wspólnik jej dziadka znał jej przeszłość lepiej niż ona sama.
Dziadek Rebecki ufał Enzowi na tyle, że wyznaczył go wykonawcą swojej ostatniej woli, co oznaczało, że musiał też znać historię jej rodziców.
Pewnego wieczora, wtulona w niego, z głową opartą na jego ramieniu, wyznała, że ojciec zmarł na atak serca zaledwie trzy dni po śmierci żony na raka krwi. Podwójna strata wstrząsnęła nią do głębi. Podejrzewała, że nigdy się z nią nie pogodzi. Enzo gładził ją po włosach i mamrotał słowa pocieszenia. Już wtedy wiedział o wszystkim.
– Jak mogłeś mi to zrobić? – dopytywała z rozżaleniem. – Przez cały czas kłamałeś, że mnie kochasz, a pragnąłeś tylko jego majątku. Pozwól mi teraz odejść. Cierpię, nawet gdy na ciebie patrzę.
Twarz Enza nie wyrażała choćby cienia skruchy. Zbyt dobrze kontrolował emocje.
– Pamiętasz reporterów na naszym ślubie? Już czekają za bramą. Wyjdź teraz, a zjedzą cię żywcem – ostrzegł.
– Jakby cię obchodziło, co się ze mną stanie!
– Obchodzi.
– Nie kłam! – wrzasnęła.
Ze złości cisnęła torebką w drugi koniec pokoju. Trafiła w czterdziestocentymetrowy marmurowy posążek z osiemnastego wieku, który spadł na podłogę i roztrzaskał się na kawałki. W obecnym stanie ducha mogłaby zdemolować cały dom, niszcząc każdy jego ulubiony przedmiot, tak jak on zniszczył jej życie.
– Każde wypowiedziane przez ciebie słowo było kłamstwem – dodała na koniec.
– Nie.
– Znowu kłamiesz. Porzuciłam dla ciebie wszystko, a ty mnie oszukałeś. Żądałeś wyjaśnienia, dlaczego poniżyłam cię w katedrze. Teraz je usłyszałeś. Nie wytrzymam ani sekundy dłużej w twoim towarzystwie. Zejdź mi z drogi i pozwól odejść. Nie chcę cię więcej widzieć.
Brązowe oczy, w które do niedawna patrzyła z bezgraniczną miłością, wytrzymały jej spojrzenie. Potem zasłonił je powiekami. Oddychał powoli, jakby usiłował zapanować nad uczuciami, ale wiedziała już, że ich nie posiada.