Jesteś mi coś winna
Ashling Doyle nie może odmówić przyjaciółce przysługi i w jej zastępstwie idzie do biura, by dostarczyć szefowi Zacharemu Temple’owi przesyłkę. Cztery lata temu na przyjęciu publicznie upokorzyła Zacharego. To było zlecenie, którego się podjęła jako początkująca aktorka. Ku jej zdumieniu Zachary prosi, by zastąpiła jego asystentkę podczas negocjacji w Paryżu. Ashling nabiera przekonania, że on nie pamięta ich poprzedniego spotkania…
Fragment książki
Ashling Doyle była tak zdenerwowana, że chwytała krótkie, gwałtowne oddechy, co przyprawiało ją o zawroty głowy. Nie spodziewała się, że to miejsce będzie aż tak… onieśmielające.
Schowana przed ludzkim wzrokiem za dużą rośliną doniczkową, znajdowała się w jednym z kultowych historycznych londyńskich hoteli. Odbywała się tu właśnie jedna z najbardziej ekskluzywnych imprez w kalendarzu towarzyskim miasta. Tutaj powietrze miało zapach drogich perfum.
Ashling nerwowo po raz kolejny dotknęła głowy, chociaż peruka trzymała się pewnie. Nie była przyzwyczajona do długich włosów opadających jej na ramiona. Ani do żywego rudego koloru, który szokował ją, ilekroć spojrzała na swoje odbicie.
Zadrżała, gdy ktoś otworzył pobliskie drzwi i mroźne zimowe powietrze owiało jej odsłonięte ciało. Bardzo dużo odsłoniętego ciała. Spojrzała na swoją obcisłą czarną sukienkę na ramiączkach i bezskutecznie próbowała podciągnąć ją nad piersiami. Na dole sięgała jej dobrych kilka cali powyżej kolan i mieniła się przy każdym ruchu od kryształowych ozdób w materiale. Była mało gustowna.
Rozmawiała ze stojącym obok niej mężczyzną w garniturze. Na nazwisko miał Carter. Poznała go dopiero tego wieczoru. Podał jej szczegóły zadania, które miała wykonać. Miał ją nadzorować.
– Wszystkie kobiety ubrane są w długie wieczorowe suknie… Czy nie będę się wyróżniać?
Carter rzucił jej wymowne spojrzenie.
– Wyglądasz idealnie. Pamiętaj, że nie jesteś tu gościem. Grasz rolę.
Znalazła się tutaj, bo zgodziła się wyświadczyć przysługę koleżance z amatorskiej grupy teatralnej, która nie mogła przyjść. Spojrzała jeszcze raz na tłum przez prześwit w liściach.
– To on? Ten mężczyzna w środku? Z ciemnymi włosami?
Facet w klasycznym czarnym smokingu nie powinien wyróżniać się spośród setek innych podobnie ubranych mężczyzn, ale tak było. I to nie tylko dlatego, że był wyższy i szerszy w ramionach od innych. Miał w sobie coś, co Ashling wyczuwała nawet z tej odległości. Siłę. Charyzmę. Seksualny magnetyzm.
– Tak, to on. Rozmawia właśnie z blondynką.
Ashling zaniepokoiła się. Nie było wcześniej mowy o żadnej kobiecie. Carter wziął ją za rękę i wypchnął zza rośliny.
– To jest ten moment. Zrób to teraz.
Zawahała się.
– Jeśli nie pójdziesz teraz, właściwa chwila minie i nie dostaniesz zapłaty– odezwał się zza jej pleców.
Zaburczało jej w brzuchu. Potrzebowała pieniędzy, by ukończyć kurs instruktora jogi, inaczej nigdy się nie ustatkuje. Wzięła głęboki wdech, żeby opanować nerwy, i przeszła przez tłum, aż znalazła się tuż za mężczyzną.
Z bliska wydawał się jeszcze wyższy. Przy jej niewielkim wzroście metr pięćdziesiąt przerastał ją o dobre trzydzieści centymetrów, a miała buty na obcasach. Jego plecy wydawały się niewiarygodnie szerokie. Szyty na miarę smoking pięknie na nim leżał.
Ashling nie miała pojęcia, kim jest ten człowiek. Dostała tylko scenariusz. Powiedziano jej, że to zwykły żart sytuacyjny. Złożyła to na karb kaprysów bogaczy robiących dziwne rzeczy, ponieważ mogą… z nudów.
Nie mogła wiele zdziałać wpatrzona w jego plecy, więc obeszła go i stanęła tuż przed nim. I natychmiast straciła zdolność logicznego myślenia.
Był… tak cudowny, że zapierał dech w piersiach. Miał krótkie ciemne włosy, ciemne oczy i bardzo męską sylwetkę. Mocną szczękę i wysokie kości policzkowe łagodziły jego zaskakująco zmysłowe usta.
Uśmiechał się do stojącej u jego boku wysokiej blondynki, ale jak tylko zauważył Ashling, ten uśmiech zgasł. Jego wzrok padł na jej sukienkę, wybraną – z czego właśnie zdała sobie sprawę – specjalnie dla tego efektu. Pomimo metki znanego projektanta wyróżniała się na tle innych niczym tandetna bombka wśród czystej wody klejnotów. Stojąca obok mężczyzny kobieta miała na sobie białą suknię o kroju tak eleganckim, że musiała być uszyta ręcznie w atelier w Paryżu. Ashling zarejestrowała to, nawet na nią nie patrząc.
Wyszła ze swojego transu i zapominając o wszystkim poza rolą rzuciła się mężczyźnie na szyję.
– Tu jesteś, kochanie. Wszędzie cię szukałam.
Wycisnęła pocałunek na jego brodzie, jedynej części jego twarzy, do której mogła dosięgnąć. Poczuła jego zapach – mocny i drzewny, z nutą czegoś bardziej egzotycznego. Wywołał drżenie w jej brzuchu. Więcej niż drżenie, prawdziwe tsunami. Z wrażenia zamarła.
Mężczyzna położył dłonie na jej ramionach, odklejając ją od swojego ciała, ale nie puszczając jej. Obrzucił ją piorunującym spojrzeniem.
– Kim, do diabła, jesteś? Nigdy w życiu cię nie widziałem.
Ashling nie musiała odwoływać się do żadnych umiejętności aktorskich, by okazać przerażenie. Wyraz jego twarzy i ton budziły grozę. Wiedziała, że może się spodziewać takiej reakcji, w końcu była dla niego zupełnie nieznaną osobą. Ale nie spodziewała się, że to tak bardzo ją poruszy.
Powiedziała drżącym głosem, o co wcale nie musiała się starać:
– Ależ, kochanie, ostatnia noc była najcudowniejszą nocą w moim życiu. Powiedziałeś, że jestem wyjątkowa. Jak możesz teraz mówić, że mnie nie znasz?
Kątem oka Ashling dostrzegła, że kobieta w bieli sztywnieje.
– Co, do diabła…? – Mężczyzna był autentycznie zmieszany. – Nie znam cię. – Obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. – Nigdy nie dotknąłbym takiej kobiety jak ty.
Ashling zlodowaciała. Nagle zapomniała, dlaczego się tu znalazła. Wiedziała tylko, że stoi przed fascynującym mężczyzną, który wywarł na niej kolosalne wrażenie. I który ją odtrącał.
Wróciły echa innej, podobnej sytuacji… Podchodzi do mężczyzny w tłumie. Stuka go w ramię. On się odwraca. Nie poznaje jej. Musi powiedzieć własnemu ojcu, że to ona – jego córka. Jego pierworodna nieślubna córka. Na twarzy mężczyzny pojawia się przerażenie. Łapie ją za ramię, odciągając na bok. Z dala od ludzkiego wzroku…
Próbowała desperacko skupić się na roli, ale niedawna przeszłość i teraźniejszość zazębiły się boleśnie, gdy mówiła:
– Więc teraz, tutaj, wśród twoich przyjaciół, nie jestem ciebie warta?
Skrzywił się.
– Opowiadasz bzdury.
– Z tego co pamiętam, wczoraj wieczorem nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Ile to razy nie rozmawialiśmy? Dwa? Trzy razy? Powiedziałeś mi, że jestem najlepszą, jaką kiedykolwiek miałeś.
Ktoś gwałtownie wciągnął powietrze. Ta blondynka? Ashling poczuła podmuch przeciągu na swojej odsłoniętej skórze. Powoli wracał jej rozsądek. Zdała sobie sprawę, że wybiegła znacznie poza scenariusz i została jej może sekunda, zanim jej marny kamuflaż zostanie zdemaskowany.
Uniosła brodę.
– Wiem, kiedy nie jestem mile widziana. Do łóżka jestem wystarczająco dobra, ale nie na tyle, by stanąć w twoim świecie u twojego boku. – W oczach miała łzy. – Wykorzystałeś mnie. Cóż, jestem więcej warta.
Odwróciła się i przepchnęła przez milczący tłum, drżąc z nadmiaru adrenaliny i emocji. Uczuć, na które nie było tu miejsca. Poszła prosto do apartamentu, w którym wcześniej się przebrała. Carter już tam czekał. Wyrwała spod gorsetu sukienki mały mikrofon i oddała mu go. Było jej niedobrze.
Carter się uśmiechał.
– Świetna robota. Ta improwizacja była genialna. Będę miał dla ciebie więcej zleceń.
Ashling wzdrygnęła się.
– Zrobiłam to tylko dlatego, że Sarah nie czuła się dobrze. To chyba nie dla mnie. – Nie była pewna, czy chce po tym wszystkim zajmować się dłużej aktorstwem.
Mężczyzna otaksował ją spojrzeniem.
– Szkoda, bo jesteś bardzo naturalna. – Wręczył jej opasłą kopertę z pieniędzmi. – Może to sprawi, że zmienisz zdanie.
Ashling spojrzała na kopertę z niechęcią. Wydała jej się skażona. Brudna.
– To miał być żart… – powiedziała – ale nie odniosłam takiego wrażenia.
Carter zmrużył oczy.
– Sama zamieniłaś to w coś innego. Miałaś wygłosić tylko dwie linijki tekstu, a potem się stamtąd wynieść.
Jej zażenowanie wzrosło. Miał rację, zareagowała z przesadą, bo nie spodziewała się, że ten mężczyzna zrobi na niej takie wrażenie. Nie przypuszczała, że tak osobiście odbierze to, że ją odepchnął.
– Kim on w ogóle jest? – spytała.
Carter wzruszył ramionami.
– To po prostu jakiś miliarder. Uwierz mi, on już o tobie zapomniał.
– Więc po co w ogóle było mnie zatrudniać?
Carter skrzywił się.
– Nie zadaję pytań, gdy ktoś chce wynająć moich aktorów na prywatną imprezę. Kto wie, dlaczego ludzie robią takie rzeczy? – Rzucił w nią kopertą. – To łatwe pieniądze, zabieraj je i idź już sobie. Jeśli zmienisz zdanie, wiesz gdzie mnie znaleźć.
Ashling chwyciła kopertę, ale kiedy chwilę później wyszła z hotelu, bez peruki i we własnych ubraniach, poczuła mdłości. Mijając po drodze schronisko dla bezdomnych, weszła do środka i przekazała pieniądze kierownikowi.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Dziękuję, panienko. Jesteś pewna?
Przytaknęła i uciekła. Cały ten wieczór był koszmarnym doświadczeniem, które nigdy nie powinno się powtórzyć. Dziękowała swoim szczęśliwym gwiazdom, że już nigdy więcej nie spotka tamtego mężczyzny.
Cztery lata później…
Był ciepły letni wieczór. Ashling Doyle na wpół szła, a na wpół biegła ulicą w dzielnicy Mayfair, gdzie po obu stronach wznosiły się białe eleganckie domy ze stiukami. Miała wrażenie, że wszystkie okna niczym oczy patrzą na nią z dezaprobatą, bo brukała tę ekskluzywną część Londynu wymiętą, zlaną potem sobą.
Była bliska histerii, odkąd jej najlepsza przyjaciółka Cassie poprosiła ją o przysługę. Z pozoru łatwą do wykonania i niekłopotliwą. Miała tylko odebrać z pralni i dostarczyć szefowi Cassie smoking na przyjęcie odbywające się tego wieczoru. Nie mogła odmówić. Asystentka przyjaciółki zachorowała, a Cassie wylatywała tego dnia służbowo na dwa tygodnie do Stanów Zjednoczonych. Cassie nie zrozumiałaby, dlaczego, u licha, Ashling nie może zrobić dla niej takiej drobnostki. Tylko że Cassie nie miała pojęcia, dlaczego to nie był drobiazg. Nie bez powodu, odkąd zaczęła pracować dla swojego szefa, szybko awansując na stanowisko jego asystentki, Ashling zawsze znajdowała wymówkę, by nie wpadać do niej do pracy ani na żadną jej firmową imprezę. Cassie tłumaczyła to sobie tym, że Ashling nie znosiła wszystkiego, co wiązało się z korporacją i dyscypliną. Ale to nie dlatego Ashling unikała szefa Cassie, Zacharego Temple’a, jednego z najpotężniejszych finansistów w londyńskim City. Jego firma Temple Corp przyćmiewała wszystkie inne instytucje finansowe swoimi innowacyjnymi metodami. Zachary Temple był człowiekiem, do którego rząd zwracał się o pomoc i który jednym pstryknięciem palców mógł sprawić, że gospodarka się zachwieje. Co o wiele ważniejsze, był także tym mężczyzną, którego Ashling miała nadzieję już nigdy w swoim życiu nie spotkać. Kim był, zorientowała się dopiero wtedy, gdy Cassie pokazała jej zdjęcie w gazecie, mówiąc:
– To on! To mój nowy szef.
Ashling opowiedziała przyjaciółce o tamtym wieczorze sprzed czterech lat, ale wtedy nie znała jeszcze jego nazwiska. Teraz jednak wiedziała już, kim był. Z przerażenia zrobiło jej się niedobrze. Nie miała odwagi ani serca, by powiedzieć Cassie, że jej szef był właśnie tym mężczyzną, którego bez powodu publicznie upokorzyła. Jej wyrzuty sumienia i wstyd jeszcze urosły przez te lata, kiedy Cassie mówiła o nim ściszonym, pełnym szacunku tonem. Jej przyjaciółka nigdy nie potrafiła zrozumieć antypatii Ashling.
– On naprawdę gra ci na nerwach, prawda, Ash? A nigdy go nawet nie spotkałaś!
Nie przeszkodziło to jednak Cassie beztrosko opowiadać Ashling o jego legendarnej wręcz dbałości o szczegóły, która wykraczała poza biuro i dotyczyła również jego życia osobistego, a także kobiet, które starannie wybierał na swoje kochanki. Z których żadna nie zostawała nią zbyt długo.
Ashling aż za dobrze pamiętała kobietę, która tamtego wieczoru stała u jego boku. Wysoką, chłodną blondynkę niczym z filmu Hitchckocka. Wytworną. Wyrafinowaną. Mającą wszystkie te cechy, których Ashling wówczas brakowało. I brakowało jej nadal.
Zwolniła kroku. Przed nią wyłonił się dom Zacharego Temple’a. Wyróżniał się pośród innych. Wolnostojąca rezydencja w środku Londynu była warta więcej, niż ona sama mogłaby zarobić w ciągu dekad. Nie mówiąc już o przypominającym pałac jego wiejskim domu pod Londynem, o którym opowiadała jej Cassie, ani o apartamencie na Manhattanie czy o jego pied-à-terre w Paryżu. Ashling wątpiła, by zgromadziła w całym swoim życiu dość pieniędzy, by mieć na własność choćby skromną kawalerkę. Zarabiała wystarczająco dużo, by się utrzymać, i była dumna ze swojej niezależności. Ale jej wypłaty przychodziły nieregularnie, co wynikało z charakteru jej niezliczonych źródeł dochodów.
Na myśl o ponownym spotkaniu z tym mężczyzną ogarnęło ją przerażenie. Bała się, że mógłby ją rozpoznać, nawet jeśli wyglądała zupełnie inaczej niż tamtego wieczoru cztery lata temu. Miała teraz blond włosy obcięte na boba, zaczesane do tyłu w niedbały kucyk. Nie była umalowana i miała na sobie jaskrawe sportowe ubranie.
Zmusiła się, by wejść po schodach. Była spóźniona. Stanęła przed masywnymi czarnymi drzwiami. Z obu ich stron stały małe drzewka w doniczkach. Instynktownie wyciągnęła rękę i dotknęła liści, żeby sprawdzić, czy są prawdziwe. W tym momencie drzwi się otworzyły, co dobrze się składało, bo nie mogła dostrzec śladu dzwonka czy kołatki. Zamrugała na widok mężczyzny w liberii. Wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażała surowego, siwowłosego lokaja.
– Dzień dobry… to znaczy… dobry wieczór. Jestem Ashling Doyle, przyjaciółka Cassie… eee… Cassandry James, asystentki pana Temple’a. Poprosiła mnie o przyniesienie dla niego smokingu. – Uniosła ramię, wskazując na trzymany w ręku czarny pokrowiec.
Sięgając po niego, lokaj skrzywił się i powiedział:
– Pan Temple bardzo się niepokoił, bo jest już mocno spóźniony…
– Peters, czy to ta cholerna dziewczyna z moim smokingiem?
Słysząc ten cenzorski ton, Ashling upadła na duchu. Miała nadzieję, że uda jej się uciec, unikając spotkania z nim. Ale w tym momencie Zachary Temple wyłonił się zza pleców lokaja, mówiącego właśnie:
– Tak, proszę pana, to pański smoking. Zaraz dostarczę go do pańskiego pokoju. Samochód będzie czekał od frontu za piętnaście minut.
Peters odwrócił się i zostawił Ashling w drzwiach, wpatrzoną w mroczne oblicze Zacharego Temple’a. Miała wrażenie, że stoi w oślepiającym snopie potężnych reflektorów. Nie mogła się ruszyć.
Temple miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Nic nie wskazywało na to, że ją rozpoznaje. Nie miała pewności, czy odczuła ulgę, czy rozczarowanie.
Wydawał się wyższy, niż pamiętała. Szerszy w ramionach. Jeszcze bardziej przystojny. Miał szeroki tors, pod czarną koszulką polo rysowała się imponująca muskulatura. Jego gęste ciemne włosy, ostrzyżone krótko jak w wojsku, miały tendencję do kręcenia się. Ten szczegół sprawił, że nagle skoczył jej puls.
– Lepiej wejdź do środka, jesteś zgrzana – odezwał się.
Ashling zamrugała, jakby wychodząc z transu, i uświadomiła sobie, jak bardzo było jej gorąco. Przybiegła tu od najbliższej stacji metra, a było przecież blisko trzydzieści stopni. Nic dziwnego, że jej nie rozpoznał… Ale nie mogła dłużej ryzykować, kręcąc się w pobliżu. Cofnęła się.
– To nic. Cassie chciała, żebym dostarczyła smoking, a ja jestem…
– Spóźniona o jakąś godzinę. – Zachary Temple spojrzał surowo na zegarek.
Ashling przygryzła nerwowo wargę.
– Przepraszam… Wybierałam się do pralni zaraz po zajęciach, ale jedna z moich uczennic…
Temple zmarszczył brwi.
– Uczennic?
– Uczę jogi.
Nic na to nie odpowiedział, więc Ashling próbowała wypełnić paplaniem niezręczną ciszę.
– Jak już mówiłam, właśnie wychodziłam, kiedy jedna z moich uczennic dostała ataku paniki. Musiałam jej pomóc się uspokoić i zostać z nią, dopóki nie przyszedł po nią jej chłopak… Nie mogłam zostawić jej samej w takim stanie.
– Czy joga nie ma wywoływać w ludziach wręcz przeciwnego efektu?
– Tak naprawdę może wyzwolić silne emocje.
Spojrzał na nią, jakby mówiła w niezrozumiałym dialekcie. Ale potem odsunął się od drzwi.
– Powinnaś napić się wody.
Wbrew temu, co podpowiadał jej instynkt, nie odmówiła grzecznie i nie poszła sobie. Jak we śnie przekroczyła próg i znalazła się w cudownie chłodnym holu rezydencji Zacharego Temple’a. Był ogromny, z marmurową czarno-białą posadzką wiodącą do umiejscowionych centralnie schodów. Kryształowy żyrandol rzucał wokoło opalizujące światło.
Temple zamknął za sobą drzwi. Musiał chyba telepatycznie porozumiewać się z pracownikami, bo w tym momencie pojawiła się ubrana na czarno pokojówka i podała Ashling szklankę wody z cytryną i lodem.
– Dziękuję… – Wzięła szklankę od młodej kobiety, która zaraz zniknęła w korytarzu.
Ashling upiła łyk, próbując ochłonąć. Nie nawykła do ludzi tak beznamiętnych, jak Temple. Sama miała żywe usposobienie i starała się dbać o dobre samopoczucie u innych. A on wpatrywał się w nią jak w jakiegoś dziwoląga.
– Mieszkasz razem z Cassie… jesteś jej przyjaciółką z dzieciństwa?
Przytaknęła, złorzecząc w duchu przyjaciółce za to, że poprosiła ją o tę przysługę.