Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Karnawał w Wenecji (ebook)
Zajrzyj do książki

Karnawał w Wenecji (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-6747-2
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyPrince’s Virgin in Venice
TłumaczZbigniew Mach
Język oryginałuangielski
EAN9788327667472
Data premiery2021-07-29
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Rosa Ciavarro marzyła o balu w Wenecji. Odłożyła pieniądze na bilet wstępu i uszyła sobie suknię, by bawić się i tańczyć do rana w tę ostatnią karnawałową noc. Jednak w drodze na bal w tłumie traci z oczu przyjaciółkę i gubi się w krętych uliczkach. Załamana już ma wracać do domu, gdy podchodzi do niej hipnotyzująco przystojny mężczyzna. Otula ją peleryną i proponuje, by poszła z nim na bal do pałacu. Rosa ma wrażenie, że ta cudowna noc jej się śni…

Fragment książki

Vittorio D’Marburg książę Andachsteinu miał wszystkiego po dziurki w nosie. Był śmiertelnie znudzony. Nawet w Wenecji, w szczycie słynnego karnawału, idąc na najbardziej ekskluzywne przyjęcie w mieście, nie potrafił uciec od przemożnego poczucia frustracji.
Może miał też dość gęstej żółtawej mgły, która osiadając ciężką wilgocią na jego kostiumie, mroziła w księciu wszelkie weselsze myśli o karnawale. Budził się w nim zwykły cynik. Mgła sprawiała, że magiczna Wenecja znikała dokładnie w chwili, gdy jej wąskie uliczki i mosty wypełniał radosny tłum ludzi szybkim krokiem zmierzających na bale. Ubrani w barwne i jaskrawe kostiumy nawet nie zauważali mgły i z wesołymi okrzykami przepychali się nawzajem. Bo tylko jeden karnawał na świecie wyzwala taką ekscytację i energię.
Miasto na wodzie urywa się wtedy ze smyczy i zostawia swoje dostojeństwo. Liczą się tylko niezliczone bale kostiumowe i przyjęcia.
Vittorio przedzierał się przez tłumy karnawałowiczów. Jego peleryna radośnie powiewała na wietrze, ale nastrój księcia z każdym krokiem stawał się coraz bardziej ponury. Ludzie rozstępowali się przed nim, podziwiając jego kostium rycerza lub może cofając się przed bijącym z księcia bojowym nastawieniem. I złowrogim spojrzeniem.
Chciał, by wszyscy widzieli jego oczy. Już jako dziecko skończył z zabawami w przebieranie. Każdy musiał wiedzieć, że za maską jest Vittorio D’Marburg.
Przed starożytną studnią na placu, przy którym mieścił się pałac Marigaldich, książę zwolnił kroku. Pewnie ucieszyłby się, że nareszcie dotarł do celu i wyrwał z hałaśliwego tłumu, gdyby nie odbyta pół godziny wcześniej rozmowa telefoniczna z ojcem, który radosnym głosem przekazał synowi, że na balu pojawi się hrabianka Sirena Della Corte.
Była córką starego przyjaciela ojca Vittoria. Syn wiedział, że nie ma mowy o przypadku – hrabianka Sirena przyjdzie na bal celowo. Była zimną i wyrachowaną kobietą uwielbiającą kreacje najdroższych projektantów. Od dawna marzyła o tytule księżnej, który otrzymałaby przez upragnione małżeństwo. Ojciec, mimo ostrych protestów syna, jeszcze bardziej rozbudzał jej wielkie ambicje.
Mimo obietnicy złożonej swojemu staremu przyjacielowi Marcellowi, że go nie zawiedzie, Vittorio szedł na bal jak na ścięcie.
Miał nadzieję, że wypad do zanurzonej w karnawale Wenecji da mu chwilę wytchnienia od otępiającej atmosfery rodzinnego zamku i niekończących się wymagań starzejącego się ojca, księcia Guglielma Richtera D’Marburga. Ale dopadły go i tutaj… Razem z hrabianką, którą ojciec wybrał mu na kolejną przyszłą żonę.
Po doświadczeniach swojego pierwszego fatalnego małżeństwa Vittorio nie miał jednak zamiaru znowu ulec woli ojca.
Tłumy gęstniały, ale radosne podniecenie karnawałowiczów kłóciło się z ponurym nastrojem Vittoria. Czuł się jak ktoś obcy. Miał świat u swoich stóp, ale przeznaczenie deptało mu po piętach. Mimo reputacji beztroskiego playboya pragnął podejmować własne decyzje. Wciąż jednak ciążyło nad nim jego arystokratyczne pochodzenie i związana z nim konieczność zaspokajania w pierwszej kolejności potrzeb rodu.
Uciekał od własnego przeznaczenia tak, jak teraz w myślach szukał powodów, by nie iść na bal. Nie miał ochoty na spotkanie z Sireną. Nie chciał patrzeć, jak go uwodzi, by za chwilę – gdy sam zignoruje jej widoczną gołym okiem grę uwodzicielki – udawać zranioną i obrażoną.
Ale musiał pójść.
Marcello był jego najserdeczniejszym przyjacielem. Znali się od dziecka. Vittorio dał mu słowo. Będzie więc musiał znosić nadąsane miny hrabianki.
W duchu przeklinał ojca, że wciąż stoi za nią murem.
Z zamyślenia wyrwał go widok kobiety, która nagle przykuła jego wzrok. Wyróżniała się radosną feerią barw swojego kostiumu, co w tak kolorowym i rozradowanym tłumie, było sztuką nie lada. Kątem oka dostrzegł jej kolano. Uniósł wzrok wyżej i zobaczył pięknie zarysowany owal twarzy. Wystające kości policzkowe nadawały nieznajomej swoistego dostojeństwa. Przez chwilę miał wrażenie, że ogląda portret olejny namalowany delikatnymi, ale śmiałymi pociągnięciami pędzla. Tłum stanowił tu tylko niewyraźne tło wykonane zwykłą akwarelą.
Vittorio lekko zmrużył oczy, jakby jednym spojrzeniem chciał wydobyć jej postać z ludzkiego zbiorowiska. Zobaczył ciemne włosy opadające falą na jedno ramię. Kobieta zwróciła twarz w stronę pobliskiego mostu, gorączkowo rozglądając się na wszystkie strony.
Turystka zgubiona w plątaninie weneckich uliczek i kanałów.
Sama.
Odwrócił wzrok. Trudno. Już jest spóźniony na bal. Odruchowo jednak znów spojrzał na przewalający się tłum. Nikt jej nie szukał. Wszyscy w pośpiechu zmierzali na swoje bale.
Znikła mu z oczu, ale po chwili znów się wynurzyła z morza bogato zdobionych masek i wyszukanych peruk. Ich właściciele mieli na sobie oszałamiająco piękne kostiumy nawiązujące do dawnych wieków, gdy mężczyźni nosili bufiaste spodnie, a kobiety suknie z obcisłą górą i dekoltem podkreślającym obfite piersi. Przez plac przetoczył się kolejny strumień rozradowanych ludzi, który znów gdzieś ją porwał.
Nagle jednak Vittorio zobaczył nieznajomą stojącą obok grupy arlekinów. Podniosła dłoń do ust, jakby nie wiedziała, co robić, i szukała pomocy. Uniosła maskę i woalkę. Odrzuciła włosy i przeczesała je dłonią. W tym samym momencie jej peleryna zsunęła się, obnażając nagie ramię i atłasową górę sukni ze śmiałym dekoltem. Szybko jednak znów okryła się peleryną przed zimnem.
Zgubiła się.
Była sama.
Niewinne piękno i kobieca bezbronność.
W jednej chwili Vittoria opuściło poczucie znudzenia.

Zgubioną w weneckiej mgle Rosę Ciavarro ogarnęła panika i lęk. Gorączkowo zaczęła przeciskać się przez zbity tłum. Cudem znalazła kawałek wolnego miejsca. Stanęła, łapiąc oddech i uspokajając walące jak młotem serce. Nic jednak nie mogło uspokoić jej rozbieganego spojrzenia.
Lękliwym wzrokiem rozglądała się przez koronkową woalkę, szukając tabliczki z nazwą placu. Zresztą nazwa i tak nic by jej nie dała, bo Rosa utknęła w części miasta, w której nigdy nie była. Mijali ją ludzie zajęci głośnymi i wesołymi rozmowami. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Arlekiny i kolombiny. Wampiry i zombie. Pasują do mojej sytuacji, pomyślała, bo sama czuła się jak umarła. W ciągu kilku minut przeniosła się z krainy magii w sam środek nocnego koszmaru. Tak bardzo wyczekiwany przez nią bal kostiumowy oddalał się coraz bardziej.
Panika i lęk powoli ustępowały miejsca ponuremu poczuciu rezygnacji. Uniosła głowę, spojrzała w zasnute mgłą czarne niebo i objęła rękami ramiona. Drżała z zimna. Westchnęła głęboko. Całe dnie przygotowań i wszystko na nic. Czas pogodzić się z sytuacją i spojrzeć prawdzie w oczy.
Zbyt wiele krętych uliczek i mostów przeszła, szukając przyjaciół, od których godzinę temu przypadkiem oddzieliła ją roztańczona grupa ludzi przebranych za anioły.
Ostatnia noc karnawału. Jedyny bal, na jaki było ją stać. Na zaproszenie wysupłała ostatnie sto euro, a teraz stała sama na okrytym mgłą placu.
Gdzieś w Wenecji...
Owinęła cienką pelerynkę szczelnie wokół ramion. Zaczęła tupać w miejscu nogami, by się rozgrzać. Dlaczego wybrała lekką, podszytą wiatrem suknię bez ramion z koronkowym dekoltem?
Będziesz tańczyć całą noc, upieczesz się z gorąca, protestowała jej przyjaciółka Chiara, gdy Rosa nieśmiało przebąkiwała, że o tej porze roku lepiej wybrać coś cieplejszego.
Teraz po prostu marzła. Wilgotne powietrze owiewało jej kostki nóg i łydki. Stąd chłód błyskawicznie rozlewał się po całym ciele. Boże, jak zimno! Po raz pierwszy od wielu lat poczuła łzy w kącikach oczu.
Nie była typem beksy. Dorastała z trzema braćmi, którzy docinali jej niemiłosiernie, gdy tylko próbowała się rozpłakać. Jako dziecko ze stoickim spokojem znosiła sińce, zadrapania, poobijane podczas wspinaczek na drzewa kolana i obtarte łokcie. Zawsze dotrzymywała braciom kroku.
Nie płakała, gdy bracia uczyli ją jeździć na wyboistej drodze na za dużym dla niej rowerze. Skończyło się kraksą i sińcami po zderzeniu ze starym przydrożnym figowcem. Nie uroniła jednej łzy, gdy kiedyś spadła na ziemię, wspinając się na przydrożne drzewo, a bracia zostawili ją samą i musiała o zmroku wracać do domu. Wszystko to znosiła bez – jak mówili bracia – babskiego jęczenia, czym zyskiwała ich uznanie.
Ale wiedziała, że ją kochają.
Że robią to dla jej dobra.
Bywała zapominalska. Dlatego z chęcią przyjęła propozycję Chiary, żeby dała jej swój telefon komórkowy i zaproszenie. Szły przecież na ten sam bal. Ale teraz Rosa została sama.
We mgle.
Przebiegła plac w poszukiwaniu Chiary, ale z trudem przepychała się przez gęstniejące tłumy. Co chwila wpadała na ludzi przebranych w najdziwniejsze stroje. Pełno tu było dworskich błaznów w kapeluszach z dzwonkami i kobiet w strojach szesnastowiecznych dam. Powoli wpadała w panikę. Nie znała Wenecji tak dobrze, by znaleźć drogę na swój bal. Przez chwilę błądziła po okolicznych uliczkach.
Na próżno.
Zatoczyła koło i wróciła na ten sam plac.
Mgła gęstniała.
Strój Rosy przemakał coraz bardziej.
Drżała z zimna.
Już lepiej wrócić do małego skromnego mieszkanka na niskim parterze, które wynajmowały z Chiarą. Tylko jak?
Zrezygnowana westchnęła i uniosła do góry maskę i woalkę, które jeszcze bardziej ograniczały jej pole widzenia. Po co jej maska? Dziś wieczór nie będzie balu!
Gdy próbowała odrzucić włosy do tyłu, niesforna peleryna znów zsunęła się w dół, obnażając nagie ramię. Natychmiast poczuła na nim lodowate powietrze. Zatrzęsła się z zimna i drżącą ręką szczelnie otuliła się peleryną, ale przemoczony materiał nie dawał już żadnego schronienia przed przenikliwym chłodem. Już miała opuścić plac, gdy kątem oka dostrzegła ciemną postać mężczyzny. Stał niedaleko od niej przy zabytkowej studni. Wysoki i barczysty rycerz żywcem przeniesiony z piętnastego wieku.
Wpatrywał się w Rosę.
Nie. Niemożliwe. Spojrzała przez ramię. Dlaczego miałby na nią patrzeć? Ale przecież obok niej nie było nikogo…
Nieznajomy już zmierzał jednak w jej stronę. Mimo zapadającego zmroku i bladego światła lamp ulicznych dostrzegła w jego oczach dziwny błysk, który podziałał na nią niemal jak pieszczota.
Zadrżała, ale tym razem nie z zimna. Stać czy uciekać? I tak już za długo stała w tym miejscu. Powinna szybko odejść, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Mężczyzna zbliżał się szybkimi długimi krokami. Stała jak zahipnotyzowana, choć wiedziała, że powinna włączyć się w tłum i dać się mu porwać. Zniknąć z oczu nieznajomego.
Ale ten już stał przy niej. Miał na sobie grubą skórzaną pelerynę, niebieską tunikę, kolczugę, złoty łańcuch i pas z kunsztownie rzeźbioną klamrą. Sięgające ramion włosy okalały twarz emanującą poczuciem władzy i siły. Wysoko osadzone brwi i zgrabny nos. Wydatna stalowa szczęka oraz twarde rysy twarzy. I oczy. Zdumiewająco niebieskie o odcieniu kobaltu...
Nie był zwykłym rycerzem. Musiał być panem rycerzy. Albo bogiem. Lub oboma naraz.
– Mogę pani pomóc? – spytał niskim i zmysłowym głosem.
Mówił po angielsku, ale z obcym akcentem. Serce biło jej w piersi jak oszalałe. Nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. Nieznajomy powtórzył pytanie po francusku.
Tym razem zdobyła się na kilka słów odpowiedzi.
– Jest pani Włoszką? – Teraz mężczyzna odezwał się po włosku.
– Tak – odparła. – Dlaczego pan mnie obserwował? – spytała, próbując dodać sobie pewności i odwagi.
– Byłem ciekaw – padła odpowiedź.
Dlaczego wśród tylu kobiet obecnych na placu wybrał właśnie ją? Spojrzała na swoją sukienkę i widoczne spod niej seksowne pończochy. Świadomie wybrała strój kurtyzany, ale…
– To tylko kostium. Nie jestem… no… wie pan…
Na twarzy nieznajomego pojawił się cień uśmiechu, który sprawił, że twarde rysy jego twarzy nagle złagodniały. Ta zmiana ją zaskoczyła.
– Mamy karnawał. Nikt nie jest dziś tym, na kogo wygląda – powiedział tym razem z pełnym uśmiechem na twarzy.
– A kim pan jest?
– Vittorio. A pani…?
– Rosa… – Tylko tyle mogła powiedzieć, by nie poddać się magii tembru jego głosu.
– Rosa – powtórzył, lekko nachylając głowę w jej stronę. – Piękne imię. Pachnie różami. – Miło cię spotkać.
Wyciągnął dużą dłoń mocno obciśniętą mankietem ze złotymi spinkami. Przez chwilę miała poczucie, że gdyby napiął mięśnie ręki, rozerwałby sam mankiet.
– Zapewniam, że nie gryzę. – Popatrzył na Rosę z ciepłym błyskiem w swoich niebieskich oczach. Przez chwilę pod maską i strojem rycerza dostrzegła mężczyznę. Śmiertelnik, jak my wszyscy, pomyślała… A nie bóg, który wyłonił się z gęstej mgły…
Ociągając się, podała mu dłoń. Czuła, jak jego mocne palce zaciskają się wokół jej palców. Mimo chłodu nagle przeszyła ją nieoczekiwana fala ciepła. W głowie Rosy zapaliło się czerwone światełko.
Uważaj, pomyślała.
– Muszę iść. – Wysunęła dłoń z jego dłoni.
Fala ciepła znikła tak szybko, jak się pojawiła.
– Dokąd? – zapytał.
Spojrzała przez ramię na plac. Większość ludzi już zdążyła go opuścić. Tylko ostatni maruderzy przyśpieszali kroku.
– Mam być na balu…
– Gdzie?
– Znajdę… – odparła z udawaną pewnością w głosie, chociaż nie miała pojęcia, gdzie się odbywał jej bal.
– Nie wiesz gdzie ani jak tam trafić? – zapytał, patrząc jej w oczy.
Spojrzała na niego gotowa natychmiast zaprzeczyć, ale zobaczywszy wyraz jego oczu, zrozumiała, że gdyby skłamała, szybko złapałby ją na kłamstwie.
Otuliła się mocniej peleryną i uniosła głowę.
– A co cię to obchodzi? – spytała szorstkim tonem.
– Nic – odparł. – To chyba nie zbrodnia. Mówią, że każdy musi choć raz zgubić się w Wenecji. Zimno ci. – Zdjął z siebie pelerynę i okrył nią ramiona Rosy.
Odruchowo chciała zaprotestować. Pracowała w Wenecji od kilku tygodni i mimo tego, co mówił, nie była aż tak naiwna, by wierzyć, że nieznajomy oferuje pomoc tylko z dobroci serca. Ale jego peleryna była gruba i dawała tyle miłego ciepła… Ponadto pachniała jego zapachem. Zapachem mężczyzny. Bogatym i zmysłowym. Wciągnęła ten zapach i słowa protestu zamarły jej na wargach. Było jej tak dobrze… Przytulnie…
– Dziękuję.
Delektowała się ciepłem, które rozgrzewało jej zmarznięte ciało, ale nagle tknięta jakimś wewnętrznym nakazem szybko oddała mu pelerynę…
– Masz do kogo zadzwonić? – spytał.
– Nie mam telefonu. Oddałam go przyjaciółce. – Odruchowo spojrzała na maskę, którą chwilę przedtem zdjęła z twarzy.
– Zadzwonię za ciebie. Podaj mi numer. – Wyciągnął telefon komórkowy z pochewki na rycerskim pasie.
Na chwilę wstąpiła w nią nadzieja, ale szybko sobie uświadomiła, że nie pamięta telefonu Chiary.
– Nie pamiętam numeru… – zaczęła niepewnym głosem.
– I nie wiesz, gdzie jest twój bal… – powiedział, chowając telefon.
Nagle poczuła się straszliwie zmęczona. Wyczerpana karuzelą emocji i pytaniami, które obnażały jej naiwność, a może i zwykłą głupotę. Vittorio ma rację, przyjmując, że Rosa nie wie, gdzie odbywa się jej bal. Ale nie musi teraz bawić się w psychologa. Pragnęła jedynie wrócić do swojego mieszkanka, wskoczyć do łóżka, naciągnąć kołdrę na głowę i zapomnieć, że ten wieczór w ogóle się zdarzył.
– Dziękuję za pomoc, ale chyba powinieneś już być na balu?
– Tak, powinienem.
Uniosła brwi.
– Więc…?

Mgła gęstniała i wdzierała się między nich. Gdzieś daleko za jej plecami po kanale bezszelestnie przepłynęła gondola. Rosa marzła. Mocno objęła rękami ramiona, ale wciąż udawała, że nic jej nie jest.
Da radę. Jest bohaterką. Jak w dzieciństwie z braćmi.
– Chodź ze mną – usłyszała jego głos.
Rzucił te słowa od niechcenia, ale gdy tylko je wypowiedział, zrozumiał, że chciał je powiedzieć. Była sama jak palec. Zgubiona w Wenecji. I była piękna. Piękniejsza, niż sądził w pierwszej chwili, gdy zdjęła maskę. Miała duże kocie oczy o ciepłym odcieniu brązu, wydatne kości policzkowe i zmysłowe pełne usta, które wprost… zapraszały do całowania. Pamiętał widok jej nagiego ramienia, tani atłas góry jej stroju oraz dekolt.
Sirena ją znienawidzi. Tak jak i jej piękne szeroko otwarte oczy.
– Chodź ze mną – powtórzył.
– Nie musisz nic proponować. Już byłeś wystarczająco miły – odparła.
– Oddasz mi przysługę.
– Jaką? – spytała ze zdziwieniem w głosie. – Dopiero się spotkaliśmy.
Wyciągnął do niej rękę, aż zachrzęścił skórzany rękaw kostiumu.
– Uznajmy nasze spotkanie za szczęśliwy traf. Zbieg okoliczności. Też idę na bal i… nie mam partnerki. Będę zaszczycony, jeśli zgodzisz się mi towarzyszyć.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Powiedziałam ci, że to tylko kostium kurtyzany. Nie czekam aż ktoś mnie poderwie.
– Ani przez chwilę tak nie myślałem. Proszę tylko, żebyś była dziś moim gościem. Ale to zależy od ciebie, Roso. Szłaś przecież na bal. Warto tracić najwspanialszy wieczór karnawału tylko dlatego, że zgubiłaś przyjaciółkę?
Szczelniej otulił ją swoją peleryną, patrząc, jak Rosa śledzi wzrokiem ruchy jego dłoni. Mógłby nawet uznać, że ją uwodzi. Spojrzała na niego. Zobaczył w jej oczach ciekawość i niedowierzanie. Dlaczego ten nieznajomy rycerz rzuca jej koło ratunkowe?

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel