Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Kawałek raju / (Nie)grzeczny seks
Zajrzyj do książki

Kawałek raju / (Nie)grzeczny seks

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1065-5
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329110655
Tytuł oryginalnyThe Wrong RancherShe’s Having the Boss’s Baby
TłumaczKrystyna RabińskaEdyta Tomczyk
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-09-05
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Kawałek raju" oraz "(Nie)grzeczny seks", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.

Piper leci do Teksasu, by poznać swoją nowo odnalezioną rodzinę. Na lotnisku wpada jej w oko Maverick Kane. Od pierwszej chwili między nimi iskrzy. Nawiązują romans. Wkrótce Piper dowiaduje się, że jej rodzina toczy z Kane’ami wieloletni spór o ziemię. Obawia się, że będzie musiała wybrać między bliskimi a kochankiem. Nie chce zrywać z rodziną, ale jeszcze bardziej nie chce rezygnować z cudownych nocy z Maverickiem...

Czy kobieta może bez końca fantazjować o przystojnym, wysportowanym i bogatym szefie? A mężczyzna gapić się bezkarnie na opalone nogi atrakcyjnej zastępczyni? Ellie i Aidan nie chcą związku, ale odrobina seksu nie zaszkodzi. Spisują warunki swego romansu w umowie, którą na chłodno przedyskutowali. Jeszcze nie wiedzą, że namiętność nie daje się ująć w paragrafy...

 

Fragment książki

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Piper usiadła wygodniej w obitym jedwabistą skórą fotelu i wyjrzała przez małe okno prywatnego samolotu, który przysłano, by zabrał ją z Chicago do Applewood w Teksasie. Podeszła stewardesa. Ze stolika obok fotela zabrała pusty kieliszek po szampanie i poinformowała ją, że za dziesięć minut wylądują.
- Dziękuję. Za wszystko – odparła Piper.
Nigdy dotąd nie doświadczyła takich luksusów. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin jej skromne życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Jeśli wyprawa do Applewood się powiedzie, w przyszłości już tak będzie wyglądało. Nie zamierzała jednak zbyt wcześnie dzielić skóry na niedźwiedziu.
- To przyjemność gościć panią na pokładzie – odrzekła stewardesa. – Życzę udanego pobytu w Applewood.
Applewood, Piper powtórzyła w myślach. Dwa dni temu jeszcze o nim nawet nie słyszała. Teraz natomiast wiedziała, że to jedna z najbogatszych miejscowości w kraju, otoczona wartymi miliardy dolarów ranczami.
Kilka minut później samolot wylądował i ekskluzywna podróż raptownie się skończyła. Wysiadając, zobaczyła szereg małych białych luksusowych samolotów. Przedtem zastanawiała sie, dlaczego Applewood ma własne lotnisko. Teraz otrzymała odpowiedź.
Obsługa zaprowadziła ją do niewielkiego budynku ze szklanymi ścianami, gdzie miała czekać na bagaż.
Widok na wzgórza, bezkresne pastwiska i lasy otaczające miasto, które mogła podziwiać z lotu ptaka, był oszałamiający, a słońce wysoko na niebie rzucało ciepłe światło na wszystko w zasięgu wzroku.
Piper wyciągnęła komórkę i zrobiła zdjęcie. Potem ze wzrokiem wciąż utkwionym w ekranie odwróciła się i nagle zderzyła z czymś twardym i całkiem ciepłym.
- Och! – wykrzyknęła. Podniosła głowę i zobaczyła rozbawiony uśmiech na twarzy kto wie czy nie najseksowniejszego mężczyzny, jakiego widziała. – Przepraszam. – Poczuła, że policzki jej czerwienieją. – Powinnam uważać.
Nieznajomy uspokajającym gestem lekko dotknął jej ramienia.
- Nic się nie stało. Dobrze się pani czuje?
Cudownie przeciągał samogłoski.
- Tak. Dziękuję.
- Widzę, że podziwia pani krajobraz.
Skorzystała z okazji, by spojrzeć na niego ponownie. Był wysoki, ciemnowłosy, z klasycznymi rysami twarzy i oszałamiającym uśmiechem. Czarne falujące włosy zaczesane z czoła aż prosiły, by wsunąć w nie palce.
- Tak. Właśnie wylądowałam i skracam sobie czas czekania na bagaż. – Wiedziała, że niepotrzebne się tłumaczy, ale zawsze tak robiła, kiedy się denerwowała. A ten mężczyzna z jakiegoś powodu ją onieśmielał. Odwróciła głowę i spojrzała w okno. – Wspaniały widok.
Zza ciemnych okularów znowu przyjrzała się nieznajomemu. Wysportowany, w czarnym T-shircie i dżinsach, ze skórzanym plecakiem przewieszonym przez ramię, z krótko przyciętą brodą, również przedstawiał sobą widok cieszący oczy.
- Po raz pierwszy w Applewood? – zapytał.
- Tak. Jeszcze nie wiem, na jak długo się tu zatrzymam – wyjaśniła. – Ale z przyjemnością zwiedzę miasto i okolicę. – I może nasze ścieżki jeszcze raz się przetną, pomyślała. – Pan jest stąd?
- Tak. Mój samolot musiał wylądować zaraz za panią.
Mój samolot. Czyli to kolejny tutejszy bogacz, pomyślała. Nie zamierzała wyprowadzać go z błędu w sprawie swojego statusu majątkowego.
- Chyba tak.
Milczeli chwilę.
- Przepraszam, zapominam o dobrym wychowaniu – powiedział mężczyzna i wyciągnął rękę. – Maverick Kane.
Uścisnęła mu dłoń i również się przedstawiła:
- Piper Gallagher. Miło mi pana poznać. Maverick, Mav, czy woli pan oficjalnie, panie Kane?
Bawiło ją flirtowanie z nim. Dopiero od dziesięciu minut przebywa w Teksasie, a już straciła głowę dla Teksańczyka.
- Jak wolisz. Zwracano się do mnie w znacznie gorszy sposób. – Zaśmiał się. Podobało jej się ciepłe brzmienie jego śmiechu. – Zatrzymasz się w mieście, tak?
- Tak – powiedziała, chociaż wcale nie była tego pewna. To miało się dopiero okazać. – Przynajmniej na pewien czas. Jeszcze nie wiem, jak długi.
Kciukiem wskazał za siebie.
- Mam tutaj na parkingu samochód. Mogę cię podrzucić do miasta.
- Mama mnie uczyła, żebym nigdy nie wsiadała do samochodu z obcym mężczyzną.
Uśmiechnął się.
- Jasne. Słuszna zasada.
W tej chwili niczego tak nie pragnęła, jak spędzić trochę czasu z Maverickiem Kane’em. Był czarujący, seksowny i nie miałaby nic przeciwko temu, by go poznać bliżej.
- Ktoś po mnie przyjedzie – wyjaśniła. – Ale dziękuję za propozycję. To bardzo uprzejmie z twojej strony. Mam nadzieję, że w mieście wszyscy są tak przyjaźnie nastawieni do obcych.
Nachylił się nad nią z przebiegłym uśmieszkiem.
- Tylko tego nie rozgłaszaj – poprosił. – Nie chciałbym, żeby to odbiło się na mojej reputacji. – Wyprostował się. – Miłego pobytu. Może jeszcze się zobaczymy.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Miała szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś wpadną na siebie.
- Może.
Na jedno mgnienie ich spojrzenia się spotkały. Była pewna, że gdyby znali się lepiej, nachyliłby się i ją pocałował. Ale byli dwojgiem nieznajomych i w prawdziwym życiu takie rzeczy się nie zdarzają. Natomiast uniósł brwi i odsłonił w uśmiechu białe zęby.
- Nietrudno będzie cię znaleźć – zauważył, a jego wzrok prześliznął się po całej jej postaci.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się i odszedł. Odprowadziła go wzrokiem.
- Pani walizka. – Aż podskoczyła, słysząc głos bagażowego. Wyjęła komórkę z torebki. – Czy wezwać dla pani samochód?
- Dziękuję. Ktoś ma po mnie przyjechać – odparła.
- Życzę miłego dnia.
- Nawzajem.
Komórka w jej dłoni zawibrowała.

„Przed budynkiem”, przeczytała.

Spojrzała na drzwi z wahaniem. Przed budynkiem czekał na nią Elias Hardwell, jeden z najbogatszych ludzi w Teksasie, patriarcha znanej rodziny Hardwellów. I – no cóż – jej ojciec.

Na parkingu nieopodal zobaczyła starszego mężczyznę stojącego obok czarnego luksusowego SUV-a.
Na jej widok podniósł rękę. To on, pomyślała, wypuściła powietrze z płuc i zrobiła kilka niepewnych kroków ku nowemu życiu.
Idąc, przyjrzała się mężczyźnie. Wysoki, barczysty, w płowym kowbojskim kapeluszu na siwych włosach. Nie wyglądał na swoje osiemdziesiąt lat. Bez wątpienia był to Elias Hardwell, jej ojciec.
Zdjął kapelusz i uśmiechnął się do niej.
- Witaj, Piper – powiedział.
Wyciągnęła do niego rękę, zachowując fizyczny i emocjonalny dystans.
- Witam, panie Hardwell.
Uścisnął jej dłoń.
- Rozumiem, że nie chcesz nazywać mnie ojcem, ale miło by mi było, gdybyś zwracała się do mnie po imieniu. Elias.
Kiwnęła głową.
- Chyba będę potrafiła.
Włożyli jej walizkę do bagażnika, potem Elias otworzył dla Piper drzwi pasażera.
- Dziękuję, że odpowiedziałaś na mojego mejla – powiedział.
- Jak mogłabym nie odpowiedzieć?
Dwa dni temu jej życie wywróciło się do góry nogami. Rano myślała, że będzie to zwyczajny poniedziałek zaczynający się od spotkania roboczego w redakcji, a okazało się, że magazyn mody, w którym pracowała, został przejęty przez większego wydawcę i jej usługi stały się zbędne.
Tak więc, jako świeżo upieczona bezrobotna, spakowała swoje rzeczy i wróciła do domu. Przebrała się w dresy, związała włosy w byle jaki węzeł, zamówiła sernik z kawiarni za rogiem i zabrała się do pisania nowego CV.
Kiedy otworzyła skrzynkę mejlową, zobaczyła wiadomość od niejakiego Eliasa Hardwella. Przebiegła ją wzrokiem.
„Prywatny detektyw… Odnalazł Cię… Ojciec biologiczny… Proszę o telefon”.
Szybko znalazła w internecie informacje na temat Eliasa Hardwella. Okazał się właścicielem jednego z największych rancz w kraju, hodowcą bydła, koni wyścigowych i wierzchowców do pokazów jazdy konnej. Przeszedł na emeryturę, a zarządzanie ranczem przekazał wnukowi, Garrettowi.
- Dziękuję za przysłanie po mnie samolotu.
- Mam nadzieję, że podróż była wygodna.
- Domyślam się, że dawno nie latałeś samolotem rejsowym – odrzekła ze śmiechem. – Każda podróż, kiedy pasażerów nie traktuje się jak stada bydła, jest wygodna. Ta była luksusowa.
Elias spojrzał na zegarek.
- Jedźmy, bo się spóźnimy – powiedział. – Po drodze pokażę ci kawałek Applewood.
- Spóźnimy się? Na co? – zapytała.
- Na kolację rodzinną.
- Na kolację rodzinną? – powtórzyła zbita z tropu. Liczyła, że będą mieli z Eliasem czas dla siebie, by móc poznać się lepiej, ale najwyraźniej on lubił mocne wrażenia. – Z całą rodziną?
Zachichotał.
- A jak ci się wydaje? Rodzinna, czyli wszyscy w komplecie. Tworzymy świetną drużynę.
- A kto będzie? – zapytała.
Ogarnęła ją trema. Zawsze chciała mieć dużą rodzinę i uczestniczyć we wspólnych kolacjach i rozmaitych uroczystościach. Od śmierci matki to pragnienie nawet się nasiliło, ale nie tak sobie wyobrażała pierwsze spotkanie z ojcem.
- Twój brat, mój syn Stuart, jego dwaj synowie, Garrett i Wes z żonami, i oczywiście moja narzeczona Cathy. Poza tym kilku wybranych przyjaciół rodziny.
- Twoja narzeczona?
Zaintrygowało ją, że w późnym wieku planuje ślub.
- Tak. Cathy poznałem dawno temu, po śmierci pierwszej żony. I w końcu postanowiliśmy się pobrać. Ślub bierzemy za kilka tygodni. – Odwrócił głowę i spojrzał na Piper. – Mam nadzieję, że zostaniesz do tego czasu.
- Ślub? Nie mam odpowiedniego stroju na taką okazję.
- W mieście jest dużo sklepów. Na pewno znajdziemy coś odpowiedniego.
- Proponuję zostawić sprawy własnemu biegowi.
- Rozumiem. – Znowu na nią spojrzał. – Przepraszam, jeśli przybrałem zbyt szybkie tempo. Powiedz, jeśli ci to nie odpowiada.
- Dziękuję. W porządku. To dla nas obojga dziwaczna sytuacja.

Elias oprowadził ją po Applewood, niewielkim, pięknie położonym mieście otoczonym niekończącymi się ranczami, i ruszyli dalej. Piper domyśliła się, że kręta bita droga, którą teraz jechali, prowadzi na jego ranczo.
- Powiedz, co wszyscy sądzą o moim przyjeździe – poprosiła.
Elias znów się zaśmiał. Ogarnęły ją złe przeczucia.
- Rozmawialiśmy o tym z Cathy. To ona namawiała mnie, żebym cię odszukał. A reszta? – Pokręcił głową. – Nie mają o niczym zielonego pojęcia.
- Co takiego?! – zawołała i odwróciła się w jego stronę. – Nic nie wiedzą?
Jej pierwsza ocena się potwierdziła. Elias jest amatorem mocnych wrażeń.
- Pomyślałem, że to będzie dla nich fajna niespodzianka.
- Czy oni… – zawahała się, szukając odpowiednich słów. – Czy oni lubią niespodzianki?
Tym razem roześmiał się serdecznie.
- Nie powiedziałbym, że tak.
Była ciekawa, jakie inne niespodzianki zafundował im w przeszłości.
- To niewiarygodne. – Pokręciła głową. – Mam uczucie, że w coś mnie wrabiasz.
- Nie, moja droga. W nic cię nie wrabiam. Pomyślałem tylko, że to najlepszy sposób, żebyś poznała wszystkich za jednym zamachem. Nikt nie zdąży się wzburzyć.
- A sądzisz, że ktoś mógłby? – zapytała.
Wcale by jej to nie zdziwiło. Nagłe pojawienie się odnalezionej po wielu latach córki oznacza jeszcze jedną osobę do podziału majątku.
- Oczywiście, że nie, ale pytania padną.
- Tego należy się spodziewać. Sama mam pytania.
Kiwnął głową.
- Wszystko w swoim czasie. – Wjechali na wzgórze, z którego widać już było duży dom ranczerski. – Oto on. Nasz dom.
- Wciąż mieszkasz na ranczu? – zapytała.
- Jakiś czas temu razem z Cathy przenieśliśmy się do Arizony, a ranczem zarządza Garrett. Niedawno się ożenił i pomyślałem, że dobrze będzie dać mu trochę swobody. Dobrze się czujemy w Arizonie, ale tęsknię za ranczem. Nic mu nie dorówna.
W miarę zbliżania się do domu Piper coraz bardziej się denerwowała. Dla uspokojenia się wzięła głęboki oddech. Jej życie zaraz się zmieni. Jedzie na spotkanie nowej rodziny. Nie wybaczyła jednak Eliasowi, że postawił ich wszystkich przed faktem dokonanym.
Sytuacja będzie strasznie krępująca, pomyślała. Obawiała się, że atmosfera stanie się napięta, o ile nie wroga. Z drugiej strony to szansa poznać całą rodzinę od razu, postanowiła więc robić dobrą minę do złej gry.

Fragment książki

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Co dziś jeszcze pójdzie nie tak jak trzeba?
Aidan Sutherland wpatrywał się w ostatni mejl od szefa pobliskiej budowy i klął pod nosem. Zwykle wyluzowany, łatwo radził sobie z przeciwnościami, a narzekanie nie leżało w jego naturze. Jednak najnowszy problem był dziś już entym z kolei. A, do diabła, nawet nie nadeszła jeszcze pora lunchu. Co za dużo, to niezdrowo.
Po raz kolejny odczytał wiadomość i stwierdził, że problem, choć musi go rozwiązać w ciągu doby, nie należy do szczególnie trudnych. Więc dlaczego tak się przejmuje? Zirytowany wstał zza biurka i podszedł do panoramicznego okna. Widok z penthouse’u na malownicze tereny Alleria Resort sprawił, że powoli się uspokajał, a zdenerwowanie ustąpiło poczuciu satysfakcji.
Uśmiechając się lekko, przypomniał sobie czasy, gdy ta rajska wyspa wydawała się mrzonką. On i jego brat bliźniak Logan pragnęli w dzieciństwie upodobnić się do komiksowych superbohaterów. Być jak Iron Man albo Batman – niewyobrażalnie bogaci i potężni. Jednak przede wszystkim marzyli o zbudowaniu własnego imperium, a dla chłopaków z Kalifornii, którzy pływali, zanim nauczyli się chodzić, co mogło być lepsze od imperium na odległej tropikalnej wyspie? Prowadziliby interesy, leżąc w hamakach w cieniu palm.
Aidan obserwował wypływający z przystani katamaran. W dużej mierze udało im się zrealizować marzenia – choć na razie siedziba firmy znajdowała się nie pod palmami, lecz w kilku apartamentach kurortu Alleria. Całkiem nieźle jak na chłopaków z rodziny robotniczej, którzy głównie surfowali i imprezowali.
W ciągu kilku lat zdołali wygrać większość zawodów surfingowych i uzbierać dość pieniędzy, by wypełnić obietnicę złożoną ojcu. Z kolei jego marzeniem było, żeby skończyli studia. Ku ich zdziwieniu zostali przyjęci na jeden z najbardziej elitarnych uniwersytetów na wschodnim wybrzeżu. To w czasie studiów wygrali swój pierwszy bar w pokera. Jednocześnie świetnie się uczyli i ukończyli studia z najwyższymi ocenami. Te ostatnie fakty nie były jednak wystarczająco sensacyjne, więc większość artykułów prasowych koncentrowała się na burzliwej młodości braci Sutherlandów.
Aidan i Logan artykułami się nie przejmowali. Odnieśli oszałamiający sukces dzięki żyłce do interesów, pokerowi, filozofii surferów i naprawdę ciężkiej pracy. A także instynktowi i ogromnej dawce szczęścia. Zbudowali od podstaw Sutherland Corporation, a ich bary i ekskluzywne ośrodki wypoczynkowe można dziś było znaleźć na całym świecie. Flagowym kurortem była Alleria położona na ich prywatnej wyspie, która szybko stała się tętniącym życiem ważnym portem na Karaibach.
Aidan podszedł do biurka, by wziąć kubek i nalać sobie kawy z ekspresu. Myślał o Loganie, który po ślubie z Grace wyjechał do Europy na miesiąc miodowy. Po powrocie nowożeńców wszystko wróci do normy. Choć nie od razu, bo ich ojciec też wkrótce – za miesiąc – miał się żenić. Aidan pokręcił głową.
Oczywiście cieszył się, że tata po tylu latach życia w samotności zalegalizuje swój związek z Sally Duke. Jednak ojciec i Sally postanowili wziąć ślub na wyspie, więc musiał zająć się organizacją imprezy. Ponadto w nadchodzący weekend miał lecieć do Kalifornii, aby załatwić pewne kwestie prawne związane ze ślubem.
A niech to! Jeszcze nie zabrał się do przygotowywania dokumentów ojca. Zupełnie o tym zapomniał, a to nie było w jego stylu. Ale stracił zaufaną sekretarkę, która zakochała się i wyjechała na Jamajkę, gdzie wyszła za mąż. Akurat gdy jej najbardziej potrzebował.
Małżeńskie szczęście otaczało go ze wszystkich stron, naruszając wyraźnie równowagę rzeczy. A on zaczął tracić nad nimi kontrolę. Choć sam nigdy nie zamierzał się żenić, wokół wszyscy brali śluby. Jego starannie urządzony świat rozsypywał się jak domek z kart.
Kontrakt z Ericksonem miał zostać zawarty w ciągu najbliższych trzech tygodni. Z powodu wyjazdu Logana Aidan postanowił przekazać sprawę Ellie. Wiedział, że zostało mało czasu, ale był zajęty hotelem klasy boutique Duke’ów, który miał zostać otwarty na północnym brzegu wyspy. Duke’owie byli synami Sally i ekspertami do spraw negocjacji ze związkami zawodowymi, na razie obecnymi tu jedynie duchem.

Ellie da sobie ze wszystkim radę o wiele lepiej niż on. O ile byli z Loganem świetnymi negocjatorami, o tyle ona umiała prowadzić rozmowy, kiedy pojawiały się trudności. Bez problemu poradzi sobie z Ericksonem, a także szefami związków zawodowych i Duke’ami. Nie chciał wszystkiego na nią zwalać, ale obecnie nie mógł polegać wyłącznie na swojej pamięci.
– Puk, puk.
– O co chodzi? – spytał podniesionym głosem.
– Przyszłam nie w porę?
– Och, to ty, Ellie. – Aidan uspokoił się na widok Eleanor Sterling, swojej wicedyrektorki. – Wchodź, proszę. Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem.
– Jakieś kłopoty?
– Nic poważnego – zapewnił. – Niewielkie zamieszanie na placu budowy. Właśnie chciałem z tobą o tym porozmawiać. Ale ty pierwsza. O co chodzi?
– Mam tu listę spraw, które muszę z tobą omówić – oznajmiła, trzymając pod pachą zgrabny tablet.
– Oczywiście, że musisz. – Zaśmiał się pod nosem.
Czy zdarzyło się, by ich operatywna i przewidująca wicedyrektorka nie miała przygotowanej listy? Zawsze mógł liczyć na świetnie zorganizowaną Ellie. Była jego prawą ręką.
Teraz podeszła do biurka, a Aidan wstrzymał oddech, patrząc, jak siada naprzeciwko i zakłada nogę na nogę. Miała oszałamiająco długie nogi. A niech to, pomyślał i odwrócił wzrok. Ostatnio często mu się to zdarzało, co zrzucał na karb małżeńskiego szaleństwa, które ogarnęło wszystkich wkoło. Choć, prawdę powiedziawszy, od dawna miał na nią ochotę. Zresztą to całkiem zrozumiałe: Ellie miała nie tylko świetne nogi, ale także, o czym był głęboko przekonany, cudowne piersi. Miała również olśniewający uśmiech, piękne usta, jasnoniebieskie oczy, uroczy nosek i bujne ciemne włosy, które wiązała nisko grubą wstążką.
Po chwili odwrócił się ku niej i uśmiechnął nonszalancko. Miała na sobie sukienkę w ciepłym kolorze wiśni, krótką i bez rękawów, która podkreślała jej doskonałą figurę. Właściwie to kiedy zaczęła się tak ubierać? Zawsze była seksowna, a on zauważył to dopiero niedawno?
A teraz, gdy o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że Ellie rzadko wkładała sukienki. Zwykle nosiła klasyczne dopasowane garsonki i lekkie buty. Ostatnio jednak upały dawały się we znaki, dlatego zapewne włożyła sandałki na wysokich obcasach, które podkreślały opaleniznę na jej nogach. Skarcił się w myślach. Takie fantazje na temat wicedyrektorki firmy są zupełnie nie na miejscu.
Niesforne myśli wiążą się zapewne z faktem, że całe wieki nie był na porządnej randce. Natomiast Ellie, z przyczyn obiektywnych, nie wchodziła w grę. Koniec tematu. Tłumiąc pragnienia, usiadł przy biurku i uśmiechnął się z napięciem.
– Więc co mogę ci zrobić?
– Słucham? – spytała zaskoczona.
– To znaczy dla ciebie. – A niech to, pomyślał. – Przepraszam, jestem trochę rozkojarzony z powodu, no wiesz, tych związków zawodowych. Więc co jest na twojej liście?
Studiowała tekst na ekranie tabletu, a jednocześnie kręciła się na krześle i zakładała nogę na nogę. Aidan patrzył jak urzeczony, zastanawiając się, co by się stało, gdyby pchnął ją na biurko i zaczął całować jej nogi, zaczynając od kostek...
– Punkt pierwszy wiąże się z nowym centrum sportowym. Kontrakty dla firmy Paragon są wydrukowane i gotowe do podpisu – relacjonowała Ellie.
Aidan odpędził zmysłową wizję i spróbował się skoncentrować. O czym mowa? A, o dostawcy sprzętu i obsługi centrum. Aidan i Logan kumplowali się z Keithem Sandsem, dyrektorem generalnym Paragonu, który też uprawiał surfing.
– Dobra – odrzekł. – Przekażemy je wieczorem Keithowi i kończymy sprawę.
– Zrobione.
Wklepała informację do komputera, potem przygryzła dolną wargę, wpatrując się w ekran. Aidan, który z uwagą obserwował tę zmysłową czynność, przeżywał tortury. Gdy udało mu się odwrócić wzrok, przysiągł sobie, że podczas pobytu w Kalifornii zorganizuje sobie randkę. Zdecydowanie za dużo czasu minęło od jego ostatniej przygody: bez konsekwencji i zobowiązań.
– Co tam jeszcze mamy?
– Jak wiesz, nowy hotel otwiera się za dwa tygodnie.
– Tak, ale mamy opóźnienie z powodu firmy dostarczającej beton.
– Uhm, rozmawiałam z nimi – wyjaśniła Ellie. – Chyba się dogadaliśmy. Będę cię informować na bieżąco.
– Dzięki, że się tym zajęłaś. Coś jeszcze?
– Tak, to nieco bardziej złożona sprawa. – Odrzuciła włosy do tyłu i wzięła głęboki oddech. – Od dawna mam zaległy urlop i przepraszam, że tak w ostatniej chwili, ale w przyszłym miesiącu muszę wziąć trzy tygodnie wolnego, od drugiego do dwudziestego trzeciego. Rozdzieliłam już prace, więc nie będzie problemów.
Zanim zdołał coś powiedzieć, przeszła do następnego punktu.
– A teraz dobra wiadomość. Wszystkie hotelowe limuzyny zostaną za sześć tygodni wymienione na nowe. Dopięłam szczegóły: stare kupi firma z Saint-Barthélemy, ale musimy je przetransportować. Chcą zapłacić połowę kosztów, ale wolę, żebyśmy to my wszystkim się zajęli. Może to zrobić nowa duńska firma przewozowa z siedzibą w Nassau, ale muszę szybko dać im znać, czy jesteśmy zainteresowani.
– Podeślij mi ich ofertę. – Uniósł palec, by jej przerwać. – A teraz wróćmy do poprzedniego punktu.
– Kwestia betoniarki? – spytała zdziwiona.
Ani przez chwilę nie dał się nabrać na to niewinne spojrzenie i szeroko otwarte oczy.
– Nie, Ellie. Chodzi o twój urlop. Trzy tygodnie?
– Tak, ale nie martw się, to dopiero w przyszłym miesiącu.
Wziął kalendarz i policzył dni.
– Praktycznie jest koniec miesiąca, bo następny zaczyna się w przyszłym tygodniu. Co oznacza, że chcesz wyjechać za tydzień?
– Tak. Wydarzyło się coś ważnego. Przykro mi, że nie mogłam cię wcześniej o tym poinformować, ale muszę pilnie wyjechać. Mam ważne spotkanie i termin jest kluczowy.
Otworzył szeroko oczy.
– Czy dzieje się coś złego? Czy jesteś chora?
– Nie! – odparła bez wahania. – Jestem zdrowa, ale nie mogę tego przełożyć.
– Cieszę się, że to nic związanego ze zdrowiem. – Przerzucił strony kalendarza. – Ale czy nie możemy o tym porozmawiać? Wiesz, że wyjeżdżam na przedłużony weekend, a Logan wraca dopiero za dwa tygodnie. Trzeba pilnie zająć się kontraktem z Ericksonem, prowadzić dalej projekt Duke’ów, dostałem też kilkanaście zgłoszeń na stanowisko sekretarki i miałem nadzieję, że pomożesz mi przy rozmowach kwalifikacyjnych. Wiesz, że nie lubię nalegać, ale to naprawdę niedobry moment na wyjazd.
– Nie masz racji. Wszystko przygotowałam...
– Poczekaj – przerwał jej, stukając w kalendarz. – Wtedy odbywa się zjazd dostawców opakowań. To są twoi klienci, uwielbiają cię. Nie możesz wyjechać.
– Zostawiam ich w dobrych rękach. Dział sprzedaży się nimi zajmie.
– To nie to samo. – Do diabła, już nie miał sekretarki, ale jak sobie poradzi bez Ellie?
Przyjrzał jej się badawczo. O co chodzi z tym nagłym urlopem? Czy kryje się za tym jakiś facet? Choć to nie jego sprawa, nie był pewien, czy piałby z zachwytu, gdyby to mężczyzna okazał się tym powodem.
– Co może być aż tak ważne, że musisz wyjechać?
Spojrzała na niego bacznie.
– To sprawa osobista.
– Możesz mi powiedzieć. Jesteśmy przyjaciółmi.
– Jesteś moim szefem.
– I twoim przyjacielem.
Uśmiechnęła się.
– Uwierz mi, Aidan, nie chciałbyś wiedzieć.
Położył na biurku splecione ręce i uśmiechnął się.
– Nie, tu się właśnie mylisz. Chciałbym wiedzieć. Potrzebujemy cię.
– Doceniam to, co mówisz, ale mam prawo do wakacji.
– Ależ oczywiście – potwierdził, zastanawiając się, czemu się aż tak upiera. Była ich najlepszym pracownikiem. Czy na pewno pracownikiem? Do diabła, właściwie partnerką w interesach. Oczywiście, że ma prawo do urlopu. Po prostu nie chciał, by wyjeżdżała teraz, gdy się tyle działo. Wolał nie myśleć, jak wiele rzeczy mogłoby pójść nie tak.
– Nie chodzi o sam urlop – dodał. – Do diabła, jesteś tak dobrze zorganizowana, zawsze planujesz wakacje z rocznym wyprzedzeniem. Co się stało?
– Coś mi wyskoczyło – odparła sztywno.
– Ellie, co do licha jest aż tak ważne, żeby zostawić na lodzie pięciuset uczestników kongresu? – Nie wspominając o mnie, pomyślał.
Westchnęła ostentacyjnie, a potem rzekła:
– No dobra, tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam.
Poderwała się z krzesła i zaczęła chodzić tam i z powrotem przed jego biurkiem. Nagle przystanęła.
– Mam wizytę w klinice płodności w Atlancie. Termin jest uzależniony od cyklu owulacyjnego. Gdy dotrę na miejsce, powinnam dwa dni odpoczywać i zrelaksować się. Tydzień zajmie procedura zapłodnienia, a potem dwa tygodnie odpoczynku, no i czekania na rezultat.
Aidan otworzył szeroko oczy. Potrząsnął głową. Nagłe problemy ze słuchem? Chyba musiał się przesłyszeć. Do licha. Zapłodnienie? Spiorunował ją wzrokiem.
– O czym ty do cholery mówisz?
Z pogodnym uśmiechem usiadła z powrotem.
– Mam zamiar mieć dziecko.
No i stało się. W końcu to powiedziała. Starała się wyglądać spokojnie, nie wiercić się na krześle. Trudno, jego błąd, że tak naciskał. Nie zamierzała wtajemniczać go w swoje plany urlopowe, ale przecież Aidan nie odpuszcza.
Fakt, zwykle planowała wakacje z dużym wyprzedzeniem. Tak, była świetnie zorganizowana, nigdy nie działała pod wpływem impulsu, zawsze miała wszystko pod kontrolą. Nigdy nie robiła niczego spontanicznie. Aż dotąd.
Aidan lekko przekrzywił głowę i przechylił się do przodu, jakby nie dosłyszał.
– Powtórz, co powiedziałaś, proszę.
Westchnęła. Cudownie pracowało jej się z Aidanem. Myślała o nim jak o dobrym koledze z pracy, nawet jeśli w rzeczywistości był jej szefem oraz świetnie zbudowanym, towarzyskim, wysportowanym i opalonym facetem. Zachwycającym, przystojnym i seksownym.
Mieli dużo wspólnych zainteresowań i często odbywali razem podróże służbowe. Zawarli wiele kontraktów, a nawet zamknęli jeden czy dwa bary, gdy negocjacje okazały się trudniejsze, niż przewidywali. Właściwie to polubiła Aidana od pierwszego dnia pracy w Sutherland Corporation, a nawet niczym gimnazjalistka się w nim zadurzyła. Jednak nie miało to znaczenia, ponieważ nie zamierzała ulec swym uczuciom. Nie dość, że zniszczyłoby to ich relacje i oznaczało koniec wymarzonej pracy, ale także sprawiło, że poczułaby się największą na świecie idiotką.
Wiedziała, że pytania Aidana biorą się z życzliwości, a skoro postanowiła być z nim szczera, więc powtórzyła:
– Powiedziałam, że chcę mieć dziecko.
– W przyszłym tygodniu?
– W przyszłym tygodniu zaczynają się zabiegi.
– Nie możesz przełożyć ich o tydzień?
– Nie – odparła, próbując z całych sił zachować spokój. – Owulację miewam regularnie, więc muszę na czas dotrzeć do Atlanty.
– Stop – przerwał jej i uniósł rękę. – Zbyt dużo kobiecych szczegółów, odpadam.
– Sam pytałeś.
– Chciałem tylko dowiedzieć się, dlaczego akurat teraz?
– Bo chcę mieć dziecko, a nie robię się młodsza. – I na tym postanowiła poprzestać.
– Ale – podrapał się w głowę zakłopotany – dlaczego chcesz skorzystać z banku spermy?
– Wolę mówić o klinice płodności.
– Ale dlaczego?
– Dlaczego? – powtórzyła, podnosząc głos w miarę, jak spokój ustępował miejsca irytacji. – Poważnie chcesz wiedzieć, dlaczego jadę do banku spermy, to znaczy do kliniki płodności? Chyba wiesz, co się dzieje w takich miejscach.
– Oczywiście. Ale chodzi mi o to... dlaczego nie zrobisz tego w tradycyjny sposób? – burknął zniecierpliwiony.
– Och, o to chodzi – odparła powoli. – No więc, ponieważ...
Co powinna mu powiedzieć? Prawdę? Pewnie, wolałaby zajść w ciążę w tradycyjny sposób, z mężczyzną, którego kocha, z kimś cudownym, kto chciałby spędzić z nią resztę życia. Tak się złożyło, że ostatnio znalazł się ktoś, kto był nią zainteresowany. Przez kilka tygodni chodziła z nim na randki, ale gdy tylko poruszyła temat dzieci i rodziny, od razu się ulotnił. Nawet nie zdążyli pójść do łóżka. Po prostu nie miała szczęścia.
Jednym z problemów było to, że większość mężczyzn przyjeżdżało na Allerię, by imprezować. Nie interesował ich związek, który trwałby dłużej niż tydzień. Inna sprawa, że co prawda mężczyźni uważali ją za ładną, ale wprawiała ich w zakłopotanie. Nie chodziło o dominującą osobowość: problem Ellie polegał na tym, że górowała nad nimi intelektualnie. Miała fotograficzną pamięć i chłonęła wiedzę. Bez trudu zapamiętywała nowe informacje i chciała się nimi dzielić. Niektórzy źle to znosili. Mężczyźni są tacy dziwni.
Postanowiła, że nie będzie się tym przejmować. Na szczęście Aidan i jego brat doceniali to, że jest bystra. Zaakceptowali ją, a to dla niej znaczyło o wiele więcej niż mężczyzna, z powodu którego musiałaby udawać głupszą, niż jest. Jednak w tej sytuacji nie dysponowała też kandydatem na ojca dziecka, więc po rozważeniu za i przeciw postanowiła skorzystać z kliniki.
Miała stabilną pracę, szeroki pakiet świadczeń socjalnych i dobrze zarabiała. Samotne wychowywanie dziecka wydawało się rozsądne. Zaprzyjaźniła się z kilkoma kobietami na wyspie i wiedziała, że w razie potrzeby będzie mogła na nie liczyć. Uważała, że z dzieckiem stworzą wspaniałą niewielką rodzinę, której zawsze pragnęła. Teraz tylko musi tego dopiąć.
– Ellie, powiesz mi, dlaczego nie możesz...
– Tak, w tradycyjny sposób. – Wyprostowała plecy i uniosła głowę. – Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa.
– Pewnie masz rację. – Na jego twarzy pojawił się wyraz sarkazmu. – Ale właśnie poinformowałaś mnie o swoich cyklach, więc po co pomijać resztę?
– Och, na litość boską, przecież oboje wiemy, że to, co robię w wolnym czasie, nie powinno nikogo poza mną obchodzić.
– Oczywiście – zgodził się – ale mnie to obchodzi. Jestem twoim przyjacielem i pracodawcą, a to, co planujesz, trudno nazwać wakacjami. Zamierzasz zajść w ciążę. A co potem? Czy wrócisz i będziesz nadal pracować? I jak długo?
– Do narodzin dziecka – odparła. – Potem pójdę na trzymiesięczny urlop macierzyński, po czym wrócę do pracy.
Ośrodek zapewniał dzieciom świetną opiekę, więc Ellie nie widziała problemu. To jeszcze jedna korzyść z pracy u Sutherlandów.
– Trzy miesiące. – Podniósł się z krzesła i przez chwilę stał nieruchomo. W końcu spojrzał na nią. – Dobra, zastanowię się nad tym. A teraz porozmawiajmy na temat nadchodzących trzech tygodni.
– Tak będzie lepiej.
– Nie będę się przeciwstawiał, ale jak sobie poradzimy bez ciebie przez ten czas? Jesteśmy zawaleni robotą, a nikt nie może cię zastąpić.
Uśmiechnęła się, ponieważ znalazła rozwiązanie dzięki Serenie, swojej najlepszej przyjaciółce i menedżerce do spraw kateringu.
– Serena i jej sekretarka zgodziły się pomóc przy zjeździe dostawców opakowań. Moja sekretarka zajmie się bieżącymi sprawami biurowymi. Będę też pod telefonem, gdyby pojawiły się problemy.
Wstała i spojrzała mu prosto w twarz.
– Nie wyjeżdżałabym, gdyby na wyspie był odpowiedni lekarz, ale go nie ma, więc lecę do Atlanty.
– A jeśli przejdziesz przez to wszystko i nie... – Wydawało się, że waży słowa. Najwyraźniej postanowił jednak nie dokończyć zdania.
– Jeśli zabieg nie przyniesie efektu? – Też brała to pod uwagę. – To spróbuję znów.
Zgrzytnął zębami.
– Rozumiem, co chcesz zrobić i oczywiście nie mam prawa wpływać na twoją decyzję, ale po co ten pośpiech? Jesteś taka młoda. Ile masz lat. Dwadzieścia osiem?
– Trzydzieści.
– No właśnie – odparł. – Masz jeszcze mnóstwo czasu, żeby zrobić to...
– Tak, tak, w tradycyjny sposób. Już wspominałeś.
– Czasem warto coś powtórzyć. – stwierdził, uśmiechając się ujmująco.
Przelotnie spojrzała na swój tablet, by uniknąć tego znaczącego spojrzenia. Rozmowa na temat dzieci i „tradycyjnego sposobu poczęcia” rozbudziła jej uczucie do Aidana, które dotąd tłumiła.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel