Klinika w Kornwalii (ebook)
Doktor Drew Trevelyan wraca do pracy w klinice weterynaryjnej w Kornwalii. Jest po poważnym wypadku i koledzy chcą go oszczędzać, więc zamiast dyżurów w przychodni proponują mu udział w projekcie inżynier Caro Barnes, która opracowuje dla kliniki protezy dla zwierząt. Drew szybko odkrywa, że Caro jest pracoholiczką, wyciąga ją więc z pracowni i uczy nurkowania, a także sztuki odpoczynku. Zbliżają się do siebie. Drew uświadamia sobie, że wszystko, czego można pragnąć, znalazło się w zasięgu ręki. Pokochał Caro, ale nie jest pewien, czy ona także marzy o stabilizacji i zgodzi się z nim zostać.
Fragment książki
Drew zaparkował przy drodze prowadzącej na plażę. Podczas przypływu skaliste wzgórze znane jako Smugglers’ Top było niedostępne, chyba że miało się łódkę. Podczas odpływu można było wspiąć się tam od strony plaży.
Za trzy godziny miał być przypływ, ale to wystarczało, by dostał się na górę na spotkanie z Caro Barnes oraz zszedł na dół. Żeby przygotować się na taką wspinaczkę, cały poprzedni dzień odpoczywał.
Gdy otworzył bagażnik, szczeniak od razu wyczuł, że wybierają się na spacer.
- Okej, Phoenix, czeka nas męcząca wyprawa, ale damy radę – powiedział.
Z przewieszoną przez ramię torbą ze smakołykami dla szczeniaka zaczął się wspinać z Phoenix plączącą mu się pod nogami. Biedactwo nie znało powiedzenia, że wygrywa ten, kto się nie spieszy, więc zanosiło się, że padnie, zanim dotrą na szczyt i trzeba będzie ją wziąć na ręce.
Z zadowoleniem zauważył, że stare schody otrzymały poręcze, dzięki którym wspinaczka wymagała mniej wysiłku. Ellie odradzała mu tę wyprawę, ale nie skorzystał z jej propozycji, by umówił się z Caro w ośrodku. Uznał, że lepiej poznać Caro na jej własnym gruncie.
- Teraz odpoczniemy. – Byli w połowie drogi i szczeniak już wyglądał na zmęczonego, więc Drew przysiadł na stopniu, biorąc psa na kolana. Po paru minutach ból w nodze zaczął ustępować. – Następnym razem na pewno będzie łatwiej. – Zdążył zauważyć, że jego rekonwalescencja przebiega mniej więcej równolegle do rozwoju psiaka. Przyjdzie taki czas, kiedy będą spacerowali cały dzień bez przerwy.
Na razie Phoenix kompletnie opadła z sił. Drzemała skulona w jego ramionach. Wyjął z torby nosiłki niemowlęce, po czym założył je pod kurtką. Idealne rozwiązanie dla zmęczonego psiaka, kiedy potrzebuje się dwóch wolnych rąk.
Kolejny przystanek miał miejsce na szczycie schodów, bo duma mu nie pozwalała, by Caro znalazła go omdlałego na swoim progu. Gdy wyjął Phoenix z nosiłek, odżyła błyskawicznie.
Smugglers’ Top wyglądało tak, jak je zapamiętał z czasów dzieciństwa, gdy poskręcane pod wpływem wiatru drzewa skrywały zapuszczony dom. Teraz od szczytu schodów prowadziła brukowana ścieżka. Sam dom też się zmienił. Drzwi pomalowano jasną farbą, a w okna wstawiono potrójne szyby; kamienny mur oczyszczono; położono nowy łupkowy dach. Całość wyglądała bardzo przytulnie.
I, o dziwo, dzwonek przy drzwiach! Na takim odludziu trudno o nieproszonych gości, więc w przypadku gościa zaproszonego otwarte drzwi byłyby na miejscu. Ale gdy nacisnął klamkę, nie ustąpiły, więc skorzystał z dzwonka.
Już pomyślał, że dzwonek nie działa, gdy nagle drzwi się otworzyły. Sprawdziło się jego wyobrażenie o szalonym naukowcu!
Caro Barnes była o głowę od niego niższa. Jasne włosy niedbale splecione w warkocz; sprane ciemnoróżowe legginsy, do tego T-shirt i obszerne zielone swetrzysko z kieszeniami.
- Oj, przepraszam. Z kim mam...?
- Drew Trevelyan. Przyszedłem za wcześnie? – Spojrzał na zegarek. Prawdę mówiąc, spóźnił się pięć minut.
- Nie... chyba nie. Pracowałam nad czymś i... nie spojrzałam na zegar. – Wzruszyła ramionami, jakby zdarzało się jej to częściej. – Zapraszam.
Wpuściła go do środka, podejrzliwie spoglądając na Phoenix, która zaczęła obwąchiwać nowe miejsce. Gdy podeszła do jej ocieplanych kapci, Caro gwałtownie się cofnęła.
- Bardzo tu ładnie. Inaczej niż dawniej. – Uznał, że przedstawi jej Phoenix później, bo chyba nie przepada za psami.
- Znasz to wzgórze? – Caro ściągnęła brwi. – To chyba oczywiste, bo jesteś stąd.
- Tak. Bawiłem się tu jako dzieciak, ale wtedy ten dom był opuszczony.
- Mieszkasz tu od dziecka? – Spoglądała na niego, jakby spadł z księżyca. Wykształcona i piękna.
To nieistotne. Wdrapał się na Smugglers’ Top, by podziwiać jej intelekt.
- Jestem Kornwalijczykiem z krwi i kości. – Był z tego dumny. – Wychowywałem się w Dolphin Cove.
- Chyba fajnie jest dorastać w jakimś miejscu. – Ściągnęła brwi, jakby to zdanie niedokładnie wyrażało jej intencje. – Ja też... Jasne, że też gdzieś dorastałam. W wielu miejscach.
- To też brzmi dobrze. – Nagle zaczęło mu zależeć, by się zrelaksowała. – Wiem od Lucasa, że zanim tu osiadłaś, pracowałaś w Kalifornii.
- To prawda. – Wyraźnie nie chciała kontynuować tego wątku. – Zrobię ci kawę, a sama przez ten czas... doprowadzę się do porządku.
Przyszło mu do głowy, że pewnie w ogóle tej nocy nie spała, pracując nad czymś. Musiał ugryźć się w język, by nie powiedzieć, że zapewne można było to zrobić po dobrze przespanej nocy. Nie jego sprawa.
- Nie spiesz się. Zrobię kawę, jak pokażesz mi, gdzie jest kuchnia.
- Nie, nie. – Opuściła wzrok jego laskę. – Usiądź, proszę. Żebym mogła poczuć się lepiej, że kazałam ci się tu wspinać, a potem przywitałam cię w piżamie.
Wskazała mu kanapę przy kominku, więc tam zasiadł, tłumiąc westchnienie ulgi. Nie spuścił Phoenix ze smyczy, by nie plątała się Caro pod nogami. Szczeniak rozpłaszczył się na dywaniku i przyglądał się, jak Caro nerwowo umyka do kuchni.
Trzaskała drzwiczkami szafek kuchennych, jakby czegoś szukała. Ciasteczek w czekoladzie.
- Hmm... Czy on lubi ciasteczka? – Gestem wskazała wpatrzonego w nią szczeniaka.
- To suczka, Phoenix. Nie powinna dostawać czekolady.
Caro ściągnęła brwi, po czym wysypała ciasteczka na talerz.
- To co ona je?
- Przepada za serem. – Zauważył, jak na wzmiankę o serze psu drgnęły uszy.
- Naprawdę?! Mam ser. – Wystarczyło, że wyjęła z lodówki dwa spore kawałki sera, by Phoenix zerwała się na równe nogi. – Jaki woli? Bardzo dojrzały czy łagodny i kremowy?
Phoenix nie była smakoszką, po prostu bardzo lubiła ser.
- Łagodny i kremowy. – Caro przekroiła kostkę na pół. – To za dużo. Kilka maleńkich kostek.
Caro wzruszyła ramionami, po czym przełożyła ser na spodek.
- Dlaczego nazwałeś ją Phoenix?
Powstrzymał się, by nie powiedzieć, że nie wszystko musi coś znaczyć, ale podejrzewał, że w świecie Caro jest inaczej.
- Hm... Pomaga mi podnieść się z popiołów.
- Ładna myśl. Podnoszenie się z popiołów zawsze jest wskazane.
Nie był pewien, co miała na myśli, ale sprawiała wrażenie, jakby to nie wymagało żadnych wyjaśnień.
Nalała kawy do filiżanek, po czym nakryła je talerzami z ciasteczkami i serem. Gdy stawiała je na stoliku, szczeniak postanowił sięgnąć po swoją część i dotknął nosem jej ręki.
Błyskawicznie ją cofnęła.
- Phoenix nic ci nie zrobi. – Uśmiechnął się, po czym sięgnął po kawałek sera. – Może ty jej to podasz?
Spojrzała na niego pytająco.
Żeby pokazać, jak to się robi, wyciągnął przed siebie dłoń z kawałkiem sera. Usiadła po turecku, a następnie posłusznie wyciągnęła rękę. Szczeniak wpatrywał się w nią jak zauroczony.
- Och! – Phoenix błyskawicznie go pochłonęła, by po chwili oblizać palce Caro w nadziei, że jeszcze coś się tam znajdzie. – Myślałam, że jej język jest szorstki jak u kota...
Drew nie pamiętał, kiedy po raz pierwszy pies polizał mu rękę. Nie wyobrażał sobie dzieciństwa bez zwierzaków.
- Nie miałaś kontaktu z psami?
- No nie – odparła speszona.
- Ale spędzasz dużo czasu, robiąc protezy dla zwierząt.
- Tak. Jak byłam mała, chciałam mieć psa, ale nie mogłam, bo rodzice często zmieniali miejsce pobytu. Sama go sobie zrobiłam. Jak miałam dziesięć lat, zbudowałam psa-robota. Niewiele potrafił, jedna noga ciągle mu odpadała, ale bardzo go lubiłam.
- Ale nie mogłaś dawać mu przysmaków. – Drew położył jej drugą kostkę sera. Kiedy sera zabrakło, Phoenix wdrapała się jej na kolana.
- Ano nie. Teraz pewnie potrafiłabym zrobić psa, który reaguje na smaczne kąski. Phoenix czuje zapach... – Chyba odpłynęła, rozważając różne możliwości. W zamyśleniu wsunęła palce w sierść szczeniaka. – Jaką ma mięciutką sierść...
- Jeszcze niemowlęca. Za dwa miesiące ją zrzuci i zastąpi ją podwójna warstwa. Ta wierzchnia będzie wodoodporna, a podszerstek termiczny.
- Hm... Chciałabym to zobaczyć. – Phoenix pomyliła naukowe oględziny z miłością i oblizała Caro brodę. Jednak niewykluczone, że to Drew się mylił, bo dla Caro nie było różnicy między miłością i nauką.
- Chyba byś nie lubiła zbierać odkurzaczem psiej sierści. Jest wszędzie.
- Żaden problem. Mam żółwia. On jest moim odkurzaczem. – Caro nie przestawała gładzić Phoenix. Było w tym coś wzruszająco magicznego. – Och... Muszę się poruszyć. – Spojrzała na niego bezradnie.
- Nie ma sprawy. Po prostu zepchnij ją z kolan.
Caro lekko popchnęła psiaka, ale kompletnie to zignorował. Drew się uśmiechnął.
- Musisz być bardziej stanowcza. Phoenix, chodź tu!
Akurat. Caro okazała się bardziej interesująca, ale gdy sięgnął po kolejną kostkę sera, suczka od razu do niego doskoczyła. Caro wstała.
- Zaraz wrócę. – Wrzuciła dwa kawałki sera do kieszeni, trzeci sama zjadła, po czym zniknęła w drugiej części domu.
Spojrzenie Phoenix mówiło: „Od miesiąca nic nie jadłam”, więc postawił spodek z resztą kostek na podłodze. Potem przyszła kolej na staranne wylizanie spodka. Drew z kolei upił pierwszy łyk kawy i o mało się nie zakrztusił, taka była mocna. Stąd wniosek, że Caro w nocy nie zmrużyła oka.
Nie jego sprawa. Więc pomimo całego uroku, z czego najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, ich relacja powinna być stricte profesjonalna. Tak postanowił.
Bo miał powody. Kochał Lunę całym sercem. Wahał się z oświadczynami tylko dlatego, że związek jego rodziców każdemu kazałby się zastanowić nad małżeństwem. Ale gdy optymizm i radość życia Luny sprawiły, że to ona mu się oświadczyła, nie wahał się ani chwili.
Gdy zginęła, wpadł w rozpacz. Obwiniał się, że nie udało mu się jej przekonać, by mniej pracowała, miał do niej żal, że zmęczona podróżą zdecydowała się nurkować, zamiast odczekać chociaż jeden dzień.
W końcu pogodził się z tym. Luna różniła się od niego, podróżowała po świecie z grupą ekologów, wyszukując miejsc dotkniętych klęskami naturalnymi, on za to skupiał się na pracy w Kornwalii. Oboje ciężko pracowali, ale Luna nigdy nie była zadowolona ze swoich osiągnięć.
Sama miłość to za mało. Prawdziwą próbą jest spędzenie razem sześciu tygodni, a im się to nie udało.
Potarł twarz. To już historia. Związek z Luną był podobny do małżeństwa jego rodziców. Też bardzo się różnili. W atmosferze sporu wytrzymali z sobą dwadzieścia trzy lata, by w końcu dojść do wniosku, że lubią się bardziej teraz, po rozwodzie.
Caro jest tak samo zaślepiona pracą jak Luna. Jest czarująca, piękna, ale oni są jak ogień i woda. Musi to sobie zapamiętać, kiedy najdzie go ochota jej dotknąć.
Gdy wróciła, aż musiał zacisnąć palce na lasce. Miała zaróżowione policzki, lśniące, starannie zaplecione włosy, do tego dżinsy oraz T-shirt pod tym samym obszernym, zielonym swetrem. Ostrożnie trzymała dwie kartki papieru, jakby ją parzyły.
- Hm... Mam tu coś, co musisz podpisać. Jeden egzemplarz dla ciebie, jeden dla mnie. – Położyła dokument na stoliku, jednocześnie sięgając do kieszeni po długopis.
Jeżeli o to chodzi Lucasowi, to i on jest za. Sięgnął po długopis, ale Caro zawołała:
- Najpierw to przeczytaj!
Słusznie. Zagłębił się w lekturę.
- Tu jest napisane, że nasza praca jest objęta klauzulą tajności. – To go nie zaskoczyło. – A wszystkie twoje projekty są objęte prawami autorskimi przy jednoczesnym umożliwieniu jak najszerszego ich wykorzystania. Myślałem, że zatrzymasz je dla siebie.
- Chcę, żeby przydały się jak największej liczbie ludzi. Ta umowa zakłada też, że nikt nie ma prawa mi w tym przeszkodzić.
Nawet nie przyszło mu to do głowy, zapewne Lucasowi też nie. Ale plan Caro nieodpłatnego udostępniania wyników swojej pracy był więcej niż wspaniałomyślny.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? Patent dawałby ci pewien dochód.
- Mam wpływy z innych patentów. Nie potrzeba mi więcej, poza tym... to wakacje.
- Wakacje?
Wzruszyła ramionami.
- To mi bardzo odpowiada. Tam, niżej, mam plażę.
Owszem. Mógłby się założyć, że jeszcze nie zwiedziła ani plaży, ani swojego nowego domu. Nie jego interes, co Caro robi podczas tych tak zwanych wakacji, a jeżeli chce pracować, to jej sprawa. Weterynarze na tym tylko skorzystają.
- Teraz mogę podpisać?
- Tak – odparła, lekko się uśmiechając. – Teraz już znasz swoje obowiązki.
Czyli ma nie nadużywać jej wspaniałomyślności. Nie ma sprawy.
- Okej, teraz ci pokażę, nad czym pracuję. Oj!
Drew skierował wzrok w tę samą stronę. Phoenix skorzystała, że nikt na nią nie patrzy, a teraz udawała, że kałuża na podłodze to nie jej sprawka. Na szczęście stało się to na kafelkach przed kominkiem.
- Przepraszam – kajał się. – Powinienem był ją wyprowadzić. Wytrę to. Masz jakąś szmatę i środek dezynfekujący? – Starał się jak najszybciej wstać.
- Spokojnie. Tony się tym zajmie. Tony!
Nim się podniósł, usłyszał dziwny chrzęst, a kątem oka zobaczył, jak po podłodze coś biegnie. Nieduża maszynka w kształcie żółwia zatrzymała się przed Caro, a spod zgrabnie uformowanego karapaksu wychyliła się mała główka.
- Tony. Kałuża. Kominek.
Stworzenie, bo trudno było nazwać to odkurzaczem, zareagowało błyskawicznie. Podeszło do kominka, poszukując kałuży, a gdy ją zlokalizowało, cichy warkot oznajmił, że już wzięło się do roboty.
- Niesamowite...
- Tony to dopiero prototyp. – Czule się uśmiechnęła. – Chyba powinien poruszać się trochę wolniej, bo to przecież żółw.
- Reaguje na polecenia.
- Na mój głos. Spróbuj go zawołać.
Poczuł się dziwnie, ale zawołał odkurzacz po imieniu. Zero reakcji, bo robotyczny mózg Tony’ego skupiał się na sprzątaniu.
Phoenix przywarła do ziemi, próbując ogarnąć, co to jest. Jednak szybko pokonała nieufność i ciągnąc nosem, podeszła do Tony’ego. Gdy wyciągnęła łapę, warkot ucichł, a robocik zaczął kiwać głową na boki w poszukiwaniu źródła ruchu. Phoenix uznała to za zaproszenie do zabawy, więc go pacnęła.
- Tony. Do kuchni – zakomenderowała Caro.
Żółw powolutku ominął szczeniaka, a znalazłszy się nieco dalej, pognał do kuchni. Szczeniak nie dawał za wygraną, ale gdy zbliżył się do Tony’ego, ten znowu zwolnił i zaczął się kołysać, w miarę jak Phoenix go obskakiwała.
Drew wybuchnął śmiechem.
- Fantastyczne! Odkurza i bawi się z psem.
- On nie wie, co to pies. Jest wyposażony w czujniki ruchu, które reagują, gdy coś blisko się porusza. Phoenix go dezorientuje – wyjaśniła Caro. – Tony. Zaśnij.
Żółw znieruchomiał, ale Phoenix nie dawała mu spokoju, więc Drew ją zawołał, ale totalnie go olała.
Caro też nie zwracała na niego uwagi, zapatrzona w Tony’ego i Phoenix. Prawdopodobnie zastanawiała się, jak do programu Tony’ego dodać zabawę, ale wyglądało na to, że Phoenix zamierza przewrócić żółwia na plecy, więc przeszedł przez kuchnię, by ją odciągnąć.
- Interesujące... – mruknęła Caro, po czym na niego spojrzała. – Później o tym pomyślę, a teraz chodź zobaczyć, co robię.
Wskazała na drzwi kuchenne, ale gdy je otworzyła, jego oczom ukazało się duże oszklone pomieszczenie z widokiem na morze.
Nagle katalogowy wystrój reszty domu nabrał sensu. Bo to tutaj był prawdziwy dom Caro. Usunięto stąd meble, w ich miejsce instalując różnej wysokości blaty zasłane przeróżnymi elektronicznymi i mechanicznymi elementami. Do tego dwa pokaźne telewizyjne ekrany, a za domem w osobnym pomieszczeniu duża drukarka 3D. Prawdziwe królestwo szalonego naukowca.
W głębi stała kanapa z poduszkami i niedbale rzuconym pledem. Jeżeli Caro w ogóle spała tej nocy, to na pewno tutaj, pomyślał.
- Usiądź. – Wskazała kanapę, a sobie przyciągnęła krzesło biurowe. Poczuł jej dyskretny zapach, gdy pochyliła się, by przekazać mu opasły tom zatytułowany „Wstępna specyfikacja projektu protez dla zwierząt”. – Możesz zabrać do domu, pod warunkiem że nikomu nie pokażesz.
- Jasne. Przecież podpisałem umowę, zapomniałaś?
Kiwnęła głową zadowolona. Na stoliku rozłożyła przed nim różne elementy, po czym włączyła laptop.
- Ale zanim zaczniesz czytać, chcę ci coś pokazać.
W pierwszej chwili zobaczył tylko chaos. Modele kończyn ludzkich i zwierzęcych, komputerowe modele 3D oraz objaśnienia przeczące ograniczeniom, które do tej pory były dla niego oczywiste. Ale stopniowo zaczynał pojmować...
- Chcesz zrobić protezę, która oddaje ruchy zwierzaka. – Pierwszy raz spotkał się z takim wyzwaniem. – To chyba niemożliwe.
- Możliwe jest tylko to, co już zostało zrobione – odrzekła z błyskiem w oku, przyprawiając go o dreszcz. Realizacja tego, co niemożliwe. Tylko tym zapragnął się zajmować. Wraz z Caro.