Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Kłopotliwe dziedzictwo
Zajrzyj do książki

Kłopotliwe dziedzictwo

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-8342-522-1
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383425221
Tytuł oryginalnyAn Earl for the Shy Widow
TłumaczAlicja Flynn
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-02-22
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Kłopotliwe dziedzictwo" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY. Ethan przywykł do żołnierskiego życia, w armii czuje się jak w domu. Zmuszony do objęcia spadku, niechętnie przyjmuje tytuł i wdraża się do zarządzania majątkiem. Zaniedbana i zadłużona posiadłość przysparza mu samych kłopotów, najlepszym wyjściem byłby ślub z bogatą panną. Jednak Ethan jest oczarowany lady Petrą, biedną wdową z sąsiedztwa. Ta niezwykła kobieta ofiarowała mu wiele cennych rad, a także serce. Rozumie, że Ethan powinien poślubić inną, ale on nie chce się z nią rozstawać. Musi ją przekonać, że woli stracić majątek niż miłość życia.

 

Fragment książki

 

Jesienne słońce wpadało do maleńkiego salonu w Westram Cottage. Lady Petra podeszła do okna. Pod błękitnym niebem lekki wietrzyk poruszał liśćmi pobliskiego dębu i kołysał główkami czerwonych róż, które rosły wzdłuż ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych. Idealne popołudnie na przejażdżkę, jeśli miało się konia.
Westchnęła i wróciła na swój fotel. Wzięła chusteczkę, na której wcześniej haftowała dla brata Reda, hrabiego Westrama. Ale nuda. Odłożyła ją na bok i wstała, żeby poprawić portret matki na przeciwległej ścianie.
– Petra – odezwała się jej starsza siostra, lady Marguerite Saxby – nie kręć się, proszę. Boli mnie od tego głowa.
Petra odwróciła się ze skruchą na twarzy.
– Przepraszam. Nie chciałam ci przeszkadzać.
Kasztanowłosa i zielonooka Marguerite siedziała przy stole i przeglądała korespondencję. Bujne włosy miała jak zwykle mocno upięte pod wdowim czepkiem. Choć odwzajemniła uśmiech Petry, w jej oczach malował się smutek. Marguerite nieustannie wyglądała na smutną, odkąd owdowiała.
Czy Petra miała takie samo spojrzenie? Podeszła do lustra nad kominkiem i popatrzyła na swoje odbicie. W przeciwieństwie do starszego rodzeństwa miała blond włosy i niebieskie oczy jak matka. Czy też wyglądała na smutną?
Zamknęła powieki, nie chcąc przyznać się do tego uczucia. Za to mogłaby przyznać się do żalu. W końcu ponosiła częściowo winę za dziką awanturę z Harrym.
Była taka szczęśliwa przez kilka pierwszych miesięcy małżeństwa. Przeżyła bolesny szok, gdy odkryła, że Harry, już znudzony świeżo poślubioną żoną, zaczął szukać rozrywki gdzie indziej. Gdyby zachowała się jak żona z klasą i zwyczajnie zignorowała jego niewierność, traktując ją jak coś, co robi każdy nowoczesny mąż, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Ale ból był tak wielki, że nie mogła milczeć. Im bardziej narzekała, tym gorzej się zachowywał, aż w czasie ostatniej kłótni zarzuciła mu, że już jej nie kocha. Wykrzyczał, że nigdy jej nie kochał i ożenił się z nią tylko na rozkaz ojca.
Powiedział, że jest głupią smarkulą, która zrujnowała mu życie.
Zaniemówiła zszokowana.
Następnie odszedł, wściekły, walczyć z Francuzami. Co gorsza, zabrał ze sobą jej brata i szwagra. Harry nie tylko złamał jej serce, ale przez jej głupią naiwność siostry straciły mężów. Odwróciła się od lustra.
– Nie masz nic do cerowania? – zapytała Marguerite.
– Wszystko zrobione.
– A co z ogrodem? Nie trzeba się nim zająć?
Petra potrząsnęła głową.
– Gdy tylko wezmę łopatę do ręki albo wyrwę chwast, zjawia się Jim i przejmuje pałeczkę. Zdaje się, że Red przekazał mu bardzo konkretne informacje na temat tego, co dama może, a czego nie powinna. Szczerze mówiąc, tęsknię za robieniem kapeluszy.
– Więc zrób sobie kapelusz – poradziła Marguerite.
– To nie to samo. Poza tym mam ich aż nadto. Czuję się taka bezużyteczna.
Zarabianie w założonym przez nie sklepie było ekscytujące, dopóki ich brat Red nie położył temu kresu. Był wstrząśnięty, gdy dowiedział się, że siostry zajęły się interesami.
Nadal zarabiały dzięki projektowaniu kapeluszy przez Marguerite, ale ich wytwarzaniem zajął się nowy właściciel ich firmy. Damy z wyższej sfery nie zajmowały się handlem.
Marguerite przejrzała kolejny list.
– Carrie przesyła pozdrowienia i pisze, że suczka, którą kupił jej Avery, będzie miała szczenięta pod koniec listopada. Pyta, czy chciałybyśmy jedno.
– Jak miło. Przekaż jej, że tak.
Marguerite skinęła głową.
– Przydałoby ci się towarzystwo na spacerach. Pies byłby idealny.
– Nie pisze, jaka to rasa? Mam nadzieję, że nie będzie duży.
– Zapytam ją w liście. Masz rację. Wolimy małego psa.
Odłożyła list na bok i wzięła następny.
Petra podeszła do sofy i spojrzała na swoje palce pokryte odciskami, których nabawiła się przy robieniu kapeluszy. Już prawie zniknęły.
Zaszło wiele zmian w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Ich owdowiała szwagierka, Carrie, wyszła za mąż, podczas gdy Petra i Marguerite dalej opierały się życzeniom brata i zachowały niezależność. Żadna z nich nie chciała powtórnie wychodzić za mąż. Petrze bez wątpienia raz wystarczyło. Z jej doświadczenia wynikało, że mężczyźni obiecywali złote góry, żeby zdobyć to, czego chcieli, a potem robili tak, jak im się podobało. Była nadmiernie optymistyczna, kiedy poślubiła Harry’ego. Ileż bólu ją kosztowało odkrycie, że ożenił się z nią tylko dlatego, że jego ojciec pragnął związków z wyższą sferą. Z pewnością nie zamierzała ponownie popełnić takiego błędu.
Marguerite zaparło dech ze zdumienia.
– Thrumby’owie sprzedali firmę.
– Co?
Petra pospiesznie zajrzała Marguerite przez ramię.
– Avery dołączył kartkę do listu Carrie. Masz, sama przeczytaj.
Petra przeczytała wiadomość. Thrumby’owie otrzymali ofertę kupna firmy od konkurenta z Bond Street i zgodzili się na sprzedaż. Nowa właścicielka sama tworzyła projekty kapeluszy, więc te od Marguerite nie będą już potrzebne.
– Przynajmniej nie zwolnią kobiet z wioski, które szyją kapelusze – powiedziała Marguerite z rezygnacją w głosie. – To twoja zasługa, kochana. Robią je wyjątkowo dobrze. – Obdarzyła Petrę słabym uśmiechem. – Dobrze je nauczyłaś.
– A niech to. Co za niesprawiedliwość. Potrzebujemy tych pieniędzy. – Przygryzła wargę, widząc zbolałą minę Marguerite. – I co teraz zrobimy? Pewnie poprosimy Reda o pomoc.
Marguerite pokręciła głową.
– Nie. Coś wymyślimy. A na razie będziemy oszczędne.
– Żałuję, że nie mogę bardziej pomóc.
Marguerite zacisnęła usta.
– Trzeba będzie ograniczyć mięso. Jest naprawdę drogie.
– Lepiej, żeby Red się nie dowiedział, bo będzie miał wymówkę, żeby nas wypchnąć na małżeńskie targowisko.
Marguerite pobladła.
– W końcu się dowie. Muszę wymyślić jakiś sposób na zwiększenie dochodów. Wydawcy czasem potrzebują ilustracji do książek. Napiszę do nich i wyślę próbki moich rysunków. Może pod pseudonimem.
Petra kiwnęła głową.
– Dobry pomysł. – Przypomniała sobie coś, co widziała po drodze do wioski. – Może zbiorę jeżyny na dżem? Jest pełno cukru w spiżarni.
Marguerite uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
– Świetnie. Przyda się zapas przetworów na zimę.
Jednak to nie wystarczy. Ale Petra znajdzie wyjście. Wokół pełno było darmowego jedzenia, tylko trzeba było wiedzieć, gdzie szukać. Jeżyny to dopiero początek.
Parę minut później Petra zaopatrzyła się w stary słomkowy kapelusz, duży wiklinowy koszyk i zakryła swoją najstarszą sukienkę znoszonym fartuchem.
Na zewnątrz lekki wiatr chłodził ją, kiedy szła, machając koszykiem, aż w końcu dotarła do krzewu jeżyn. Ostatnim razem, kiedy go widziała, pokrywały go białe kwiatki. Teraz kolczaste gałęzie uginały się od lśniących, czarnych owoców.
Niestety znajdowały się po drugiej stronie rowu, zwisając znad gęstego żywopłotu na tyle wysoko, że nie sięgnęłaby do nich.
A niech to. Krzew wyrastał z pola na terenie posiadłości hrabiego Longhursta. Drewniany przełaz w płocie ułatwiał dostęp do pola i jeżyn.
Poza tym kogo by to obeszło? Nikt nie mieszkał w Longhurst Park, odkąd zjechała z siostrami do Westram Cottage ponad rok temu. Według miejscowych nowy hrabia wybył na wojnę w Hiszpanii i w ogóle nie dbał o posiadłość. A więc kto by się przejął jej wejściem na teren posesji? Poza tym to wcale nie hrabia zasadził jeżyny. Wydała je szczodra natura.
Po zerknięciu w górę i w dół drogi podniosła spódnice starej, niebieskiej sukni i wspięła się na przełaz.
Uważając na ciernie, wcisnęła się w krzak, używając koszyka jako tarczy. Wkrótce zapełniła go lśniącymi jeżynami i zrobił się całkiem ciężki. Spływającą do oka strużkę potu wytarła koniuszkiem fartucha.
Zerwała jeżynę i włożyła ją do ust. Pyszna. W sam raz na dżem.
Na dźwięk pobrzękującej uzdy i sapania konia odwróciła się szybko.
Wysoki, jasnowłosy mężczyzna z rozbawioną miną na przystojnej twarzy spoglądał na nią z grzbietu ogromnego, brązowego konia. Wychylił się do przodu i powiódł po niej wzrokiem z góry na dół. Zatrzymał spojrzenie na jej stopach.
Popatrzyła w dół. Zrobiło jej się gorąco na widok pończoch odsłoniętych aż do podwiązek nad kolanami, ponieważ jej spódnice zaplątały się w ciernie. Wyswobodziła materiał.
Kiedy uniosła wzrok, zobaczyła błysk w oku nieznajomego i czarująco chłopięcy uśmiech. Z rodzaju tych, które sprawiają, że kobieta wszystko wybaczy.
Poczuła niepokój, który postarała się zignorować. Harry uśmiechał się w ten sam sposób, kiedy prosił ją o przebaczenie za każdym razem, gdy zbłądził. Jako niezamężna dziewczyna uwielbiała ten uśmiech. Jako żona zaczęła się go bać. Oznaczał, że mąż dokonał kolejnego podboju i próbował bagatelizować sprawę.
Tak, zdecydowanie nie można było ufać uśmiechom i obietnicom dżentelmena, choćby wydawały się czarujące i szczere. Przybrała chłodny i uprzejmy wyraz twarzy i dygnęła.
– Dzień dobry panu.
– Dzień dobry, dziewko.
Miał niski, głęboki i miły dla ucha głos.
– Wolno zapytać, co robisz?
Dziewko? Zapiekły ją policzki.
– A na co to wygląda? Zbieram jeżyny.
– Moje jeżyny – odparł z kolejnym uśmiechem.
– Jest pan właścicielem Longhurst Park.
– Owszem.
– Może i znajdują się na pańskiej posesji, ale skoro urosły same z siebie, nie mają konkretnego właściciela.
– Jesteś jednym z moich dzierżawców?
Myślał, że jest żoną robotnika rolnego. Niech to. Czy miała zbierać jeżyny w najlepszej sukni? Przez chwilę kusiło ją, żeby udawać kogoś innego, ale nie znała tego człowieka ani jego charakteru. Na pierwszy rzut oka robił wrażenie przystojnego i czarującego, ale przekonała się już, że nie należy oceniać kogoś po pozorach. Poza tym byłby wstyd, gdyby potem odkrył jej kłamstwo.
– Nie. Jestem lady Petra Davenport. Mieszkam w Westram Cottage. Miło mi pana poznać, hrabio Longhurst. – Dygnęła lekko. Tyle musiało wystarczyć za oficjalną prezentację.
Zdjął kapelusz i obdarzył ją kolejnym uroczym uśmiechem.
– Więc jesteśmy sąsiadami. Proszę kraść do woli.
Czy nie tłumaczyła mu, że niekoniecznie były jego własnością? Uśmiechnęła się słodko.
– Jak pan widzi, wzięłam już tyle, ile chciałam. – Spochmurniała. – Poza tym zamiast galopować po okolicy i kłócić się o trochę jeżyn, powinien pan raczej doprowadzić swoją posiadłość do porządku. – Wskazała na zarośnięte pole obok.
Rozbawienie zniknęło z jego twarzy. O rany. Czemu palnęła coś bez namysłu, skoro miała świadomość, że zachowała się niewłaściwie? Gdyby wiedziała, że wrócił, w ogóle nie przelazłaby przez płot. Otworzyła usta, żeby przeprosić, ale ubiegł ją, składając ukłon i uśmiechając się.
– Ma pani rację. Faktycznie praca na mnie czeka. Życzę miłego dnia.
Dał znać koniowi, żeby ruszał i ten posłusznie wziął krótki rozbieg, żeby przesadzić płot. Jeździec i wierzchowiec pokonali przeszkodę we wspaniałym stylu. Odgłos końskich kopyt ucichł w oddali.
Sama będąc nieudolnym jeźdźcem, poczuła podziw dla jego umiejętności. I świetnie prezentował się na koniu. Szykownie. Nie. Nie będzie o nim myślała w ten sposób. Był po prostu nowym sąsiadem, z którym się zapoznała.
Wylazła z krzaków i usłyszała dźwięk rozdzieranego materiału. Niech to, zahaczyła o ciernie fartuchem i trzeba będzie go zszywać. Cóż, będzie miała co robić.
Chciała mieć dużo roboty, żeby zapomnieć o jego twarzy i uroczym uśmiechu. Takie uśmiechy sprawiały tylko kłopot i przyprawiały o ból serca, ale widocznie ciągle nie przyswoiła sobie tej lekcji.
Dobry Boże, mógł być przecież żonaty. Mężczyzna nie przestawał czarować innych pań po ślubie. Jeśli ktoś o tym wiedział, to właśnie ona.

Nazwał ją dziewką! Przerażenie zmroziło Ethana. Po czym miał poznać, że jest damą? Żadnej wstążki ani koronki w zasięgu wzroku. Zaplątana w jeżynowy krzak, z nogami wystawionymi na widok publiczny i zmysłowymi ustami poplamionymi ciemnoczerwonym sokiem wyglądała jak rozpustnica.
Dobrze, że nie uległ pokusie pocałowania tych soczystych ust. Ogólnie rzecz biorąc, nie zwykł tego robić ani nawet o tym myśleć, ale w przypadku tej kobiety, z jakiegoś niejasnego powodu miał na to ochotę. Na szczęście jej cierpkie uwagi przypomniały mu, że niezależnie od tego, jak atrakcyjnie rozczochrana może być dama, on jest oficerem, dżentelmenem i hrabią mającym obowiązki wobec króla, kraju i rodu.
Tyle że naprawdę był w niej jakiś rozkoszny powab. Wzdrygnął się. Zasłużył na przytyki z jej strony za wpatrywanie się w jej odsłonięte, smukłe nogi. Obecnie nie potrzebował dodatkowych komplikacji w postaci jakiejkolwiek panny, z ludu czy wyższych sfer.
Prawdę mówiąc, jaka dama chodziłaby po okolicy bez służącej?
W normalnych okolicznościach pocałowanie jej nie przyszłoby mu do głowy. Obowiązki w wojsku sprawiały, że był zbyt zajęty, żeby zaprzątać sobie głowę kobietami, z wyjątkiem okazjonalnych wypadów na przepustce, dopóki Sara nie obdarzyła go uwagą. Jej mąż zginął, ale ona pozostała w Hiszpanii jako towarzyszka siostry, żony jednego z oficerów.
Sara rozbudziła w nim uczucia, o których myślał, że dawno je stłumił w reakcji na wspomnienia z dzieciństwa. Poczuł, że być może jednak zasługuje na czyjeś względy. Jego rodzice tak nie uważali. Byli zbyt zajęci sobą, żeby przejmować się jedynakiem.
Kiedy Sara wkroczyła w jego życie, była życzliwa i cóż... kochająca, jeśli w ogóle rozumiał znaczenie tego słowa. Nie dało się zaprzeczyć, że go zauroczyła. Nie powinien był jednak wierzyć, że kobiecie może zależeć na nim w taki sposób, w jaki wydawało mu się, że zależy Sarze.
Na szczęście jeden z kolegów oficerów usłyszał, jak rozmawiała z siostrą o tym, że chciałaby zostać żoną hrabiego. Podobał jej się tytuł lady Longhurst i cieszyłaby się ze związanych z nim przywilejów, nawet jeśli wymagałoby to zamążpójścia. Jego przyjaciel zauważył, że Ethan stał się popularny wśród kobiet, odkąd otrzymał tytuł.
Ethan opamiętał się w samą porę, bo gdyby ich związek zaszedł dalej, honor kazałby poprowadzić Sarę do ołtarza.
Wezbrała w nim gorycz. Jak mógł nie dostrzec prawdy kryjącej się pod uśmiechami Sary? Po raz pierwszy dał się podstępem usidlić kobiecie, ale na pewno po raz ostatni. Ale najwyraźniej te kilka tygodni romansu pozostawiło w nim wrażenie, że w jego życiu brakuje czegoś ważnego i stał się podatny na kobiece wdzięki.
Do licha! Miał dostatecznie dużo zajęć związanych z dostosowaniem się do nowej sytuacji życiowej i nie potrzebował dodatkowych komplikacji. Nie wiedział nawet, że odziedziczył tytuł hrabiego, dopóki nie otrzymał listu od prawnika wynajętego przez jakąś wścibską daleką krewną, która prześledziła wszystkie linie drzewa genealogicznego, żeby go odnaleźć.
Najwyraźniej trzeba było trochę pogrzebać, by odkryć, że jego przodek, piąty syn hrabiego, został przekupiony, aby przyjąć nazwisko żony w celu odziedziczenia majątku starej kornwalijskiej rodziny górniczej. Mając tylko córki, Trethewy’owie myśleli, że zyskają w rodzinie arystokratę, ale pradziadek Trethewy okazał się hazardzistą, który stracił większość rodzinnej fortuny, gdy tylko położył na niej łapę. W rezultacie obie rodziny zerwały kontakty. Gdyby ojciec Ethana wiedział, że jest spokrewniony z hrabią, na pewno zrobiłby z tego jakiś użytek.
Nawet po tym, jak Ethan dowiedział się o tytule, odkładał powrót do Anglii tak długo, jak to możliwe. Armia była jego całym życiem. Jedyną rzeczą, jaką znał od młodzieńczych lat. Nikomu nie napomknął o spadku, ale jakimś cudem wieść dotarła do uszu Sary, która postanowiła zagiąć na niego parol. Ani razu nie wspomniała, że wie o tytule.
Był zdruzgotany, gdy zorientował się, że tylko o to jej chodziło.
Niedługo po tym ta sama wścibska daleka krewna, lady Frances, napisała do Wellingtona z pytaniem, dlaczego generał trzyma ostatniego hrabiego Longhursta na polu bitwy, skoro ten powinien podjąć obowiązki w domu.
Wellington, niech go diabli, kazał Ethanowi wracać do Anglii i zająć się posiadłością. Po uporządkowaniu tutejszych spraw Ethan zamierzał powrócić do tego, co naprawdę miało znaczenie. Czyli na wojnę z Francuzami.
Gdy zajechał galopem przed Longhurst Park, okazały, stary dom z krętym, porośniętym drzewami podjazdem, nastrój jeszcze mu się pogorszył. Poprzedni hrabia zostawił posiadłość w opłakanym stanie, o czym świadczyła sterta niezapłaconych rachunków, którą zaprezentował mu jego doradca finansowy z miną kogoś, kto przewiduje katastrofę.
Papierkowa robota. Ethan jej nienawidził, ale od tamtej pory codziennie się z nią zmagał, zdeterminowany, żeby zaprowadzić jaki taki porządek.
W stajni przekazał Jacka O’Cleary’emu. Przystojny, czarnowłosy Irlandczyk przyjrzał się twarzy Ethana.
– Co pana tak rozwścieczyło?
Ethan nie bywał wściekły. Nigdy na nikim nie wyładowywał gniewu. Był postawnym mężczyzną i tracąc nad sobą panowanie, mógłby wyrządzić krzywdę. Właśnie dlatego postanowił zostać żołnierzem. Spojrzał na O’Cleary’ego w sposób, od którego ten powinien zadrżeć, ale ten zrewanżował się tym samym.
Ethan nie wiedział dokładnie kiedy, ale w pewnym momencie O’Cleary stał się bardziej przyjacielem niż sługą. Byli w podobnym wieku i Ethan szanował jego biegłość w obchodzeniu się z końmi, spostrzegawczość i szczerość.

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel