Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Kobieta w czerwieni
Zajrzyj do książki

Kobieta w czerwieni

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-291-2385-3
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329123853
Tytuł oryginalnyCaught in the Billionaire's Embrace
TłumaczKatarzyna Ciążyńska
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-12-02
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Kobieta w czerwieni" nowy romans Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS.
 „Zamknął na moment oczy. Jego napięcie rosło, z każdą sekundą stawało się coraz większe, ledwo wytrzymywał. Zanurzył palce w jej włosach. Tym, co robiła, doprowadzała go do szaleństwa, ale i uszczęśliwiała. To było jeszcze bardziej ekscytujące przeżycie niż w Miami, a przecież seks w Miami był wyjątkowy, fantastyczny. Może chodziło o to, że już znali swoje ciała? A może o to, że dziś wiedział, iż Chloe nie potrafi mu się oprzeć? Że pragnie go z równą siłą co on jej?”.

Fragment książki

Tylko jedno mogłoby sprawić, by trzydzieste urodziny Delli Hannan były lepsze niż zaplanowała, a byłoby to coś, czego nie miała w planach. Della opracowywała szczegóły tego uroczystego dnia od czasów, gdy była małą dziewczynką dorastającą w okolicy, gdzie ludzi nie stać na urodzinowe przyjęcia i mnóstwo innych rzeczy, więc je ignorują. Właśnie dlatego obiecała sobie, że te urodziny będą wielkim świętem. Od dziecka wiedziała bowiem, że może liczyć tylko na siebie.
Niestety przez minione jedenaście miesięcy od spotkania z Geoffreyem nie miała wyboru i liczyła na niego. Tego wieczoru jednak Geoffreya tu nie było, a ona nie zamierzała o nim myśleć.
To wyjątkowy wieczór. Jej wieczór. Miał być spełnieniem marzeń społecznie i ekonomicznie wykluczonego dzieciaka z jednej z najgorszych dzielnic Nowego Jorku.
Przed laty przyrzekła sobie, że do dnia trzydziestych urodzin opuści niebezpieczne ulice swojej dzielnicy, zostanie milionerką i zamieszka na Manhattanie obok Central Parku.
Przysięgła sobie, że uczci trzydzieste urodziny w stylu sławnych i bogatych, do których, jak sobie wyobrażała, będzie w tym wieku już należała.
Zamierzała dotrzymać obietnicy, nawet jeśli miała świętować w Chicago, a nie w Nowym Jorku. Zacznie od kolacji w pięciogwiazdkowej restauracji, potem z loży obejrzy spektakl w operze, a na koniec wypije kieliszek czegoś mocniejszego w klubie, do którego wejście ma tylko śmietanka towarzyska.
Włożyła suknię z kolekcji haute couture wartą tysiące dolarów, do tego biżuterię z brylantów i rubinów. Jej fryzurą i manikiurem zajął się najlepszy salon w mieście.
Westchnęła głęboko, zadowolona z pierwszej części wieczoru. W restauracji Palumbo’s na State Street ceny mogły konkurować z budżetami niektórych państw.
Della, rzecz jasna, zamówiła najdroższe potrawy z menu – cztery dania, wszystkie o nazwach, które ćwiczyła od tygodnia, by wymówić jej poprawnie. (Znalazła menu w internecie, dzięki czemu mogła je sprawdzić z wyprzedzeniem, by podczas zamawiania nie wyjść na filistra. Jak to cudownie mieć szansę użyć słowa filister, choćby w myślach.) Przecież wszyscy bogacze w dniu urodzin zamawiają najdroższe dania, prawda?
Ukradkiem się rozejrzała, by upewnić się, że pozostali goście – wyrafinowani, modni i bogaci – spożywają najdroższe dania. I by mieć całkowitą pewność, że Geoffrey jej nie śledzi, choć wymknęła się po mistrzowsku – jak zawsze – i choć miała się z nim skontaktować telefonicznie dopiero następnego dnia.
Zresztą Geoffrey nie wiedziałby, dokąd się udała, nawet gdyby odkrył jej nieobecność. Zaplanowała to wyjście skrupulatniej niż trzydzieste urodziny.
Na szczęście nie zauważyła Geoffreya, a dla wszystkich gości była jedną z nich.
Naprawdę czuła się tam dobrze i swobodnie; w oczekiwaniu na przystawkę z kalmara sączyła szampana. Choć nie urodziła się w zamożnej rodzinie, dzięki uporowi i samozaparciu wyrwała się ze slumsów i od lat obracała w wyższych sferach. Nie należała do nich, lecz pilnie obserwowała i naśladowała ludzi z tego świata, bez problemu mogła więc uchodzić za osobę z najlepszego towarzystwa.
Tego wieczoru było tak samo. Zapłaciła fortunę za wypożyczenie szkarłatnej aksamitnej sukni Caroliny Herrery i butów od Dolce & Gabbany. Nie wspominając o kolczykach i wisiorku od Bulgariego i czarnym jedwabnym płaszczu od Valentino, który włożyła z powodu niskich grudniowych temperatur.
Odcienie czerwieni podkreślały jej szare oczy i jasne włosy, dość już długie, by je modnie upiąć.
Sprawdziła, czy kok się trzyma, i uśmiechnęła się. Aż do początku tego roku nosiła krótkie fryzury. W szkole średniej podczas młodzieńczej fascynacji muzyką grunge ufarbowała włosy na czarno i tak jej się to spodobało, że nie wracała do naturalnego koloru.
Teraz z dumą patrzyła na miodowy odcień blondu. Z naturalnym kolorem i nową długością włosów, nie wspominając o wypożyczonych szmatkach, nikt z dawnego sąsiedztwa by jej dziś nie poznał.
Ale to też nie zaprzątało jej myśli. Ten wieczór miał być wyjątkowy, miał być spełnieniem wieloletnich marzeń.
Gdyby nie ten przystojny elegancki mężczyzna, który usiadł przy sąsiednim stoliku kilka chwil wcześniej, wszystko by szło zgodnie z planem. Nie mogła się powstrzymać i zerkała na niego.
W dzieciństwie do głowy jej nie przyszło, by spędzać ten wieczór w towarzystwie. Nie miała pojęcia dlaczego. Z powodu wspomnianej już świadomości, że może liczyć tylko na siebie? Albo dlatego, że jako dziecko nawet sobie nie wyobrażała takiego mężczyzny.
W jej okolicy eleganckim mężczyzną był ten, który chodził w zapiętej koszuli. A przystojnym nazywano tego, który miał wszystkie zęby.
Nagle mężczyzna podniósł wzrok i spotkał się z nią spojrzeniem. W milczeniu skinął głową i uniósł kącik warg w półuśmiechu. Po chwili wahania Della uniosła kieliszek w geście milczącego toastu.
W smokingu, wyraźnie szytym na miarę, nieznajomy siedział na tle okna i bursztynowego jedwabiu zasłon. Ciemne oczy ocieplał płomień świecy w kryształowym świeczniku, a półuśmiech nieznajomego sprawił, że Delli ciarki przeszły wzdłuż kręgosłupa.
Ten uśmiech mówił kobiecie, że mężczyzna nie tylko rozbiera ją oczami, ale chętnie włączyłby do akcji inne części ciała.
Gdy Della poczuła, że ma rozpalone policzki, odwróciła wzrok. Postanowiła ochłodzić się łykiem szampana, starała się skupić uwagę na śnieżnobiałym obrusie, lśniącej porcelanie i gościach. Mimo to po chwili wróciła spojrzeniem do mężczyzny przy sąsiednim stoliku. Ten zaś ani na moment nie spuścił się z niej wzroku.
- I co pani sądzi? – spytał dość głośno.
Zamrugała zaskoczona.
Po raz pierwszy w życiu zrozumiała, co to naprawdę znaczy: konsternacja połączoną z podekscytowaniem, które wcale nie było nieprzyjemne. W jej głowie pojawił się milion odpowiedzi na jego pytanie.
Na przykład: Sądzę, że jest pan najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziałam. I: Co pan robi w sylwestra? A nawet: Hej, kochasiu. I oczywiście: Och, baby!
- Na kolację – dodał, biorąc do ręki menu. – Co by pani poleciła?
Och, więc o to chodzi? Cóż, to zupełnie inne pytanie. Całe szczęście, że od razu nie odpowiedziała.
- Nie wiem – odparła. – Jestem tu po raz pierwszy. – Uznała, że mężczyzna nie byłby pod wrażeniem, gdyby mu poleciła najdroższe dania z karty.
Wydawał się zdziwiony jej odpowiedzią.
- Jak to możliwe? Palumbo’s to prawdziwa instytucja w Chicago od prawie stu lat. Nie pochodzi pani z Chicago?
Nie zamierzała zaspokajać jego ciekawości. Głównie dlatego, że nikt prócz Geoffreya nie miał pojęcia, że ona jest w Chicago, zaś on miał ją na oku. Choć nie miał pojęcia o jej urodzinowej eskapadzie, nie zamierzała ryzykować, że się o niej dowie.
Niczego nie zdradzi nieznajomemu. Albo będzie zmuszona skłamać – czego nigdy nie robiła, choć uczciwość nieraz wpakowała ją w kłopoty, czego dowodem była konieczność polegania teraz na Geoffreyu – albo jej odpowiedź doprowadzi do rozmowy, która zmusi ją do mówienia o przeszłości. Albo, co gorsza, o teraźniejszości. Tego wieczoru chciała być jak najdalej od jednego i drugiego, bo nic z jej przeszłości ani teraźniejszości nie pasowało do sukni Caroliny Herrery, brylantów i rubinów czy loży w operze.
Toteż odpowiedziała mu na poprzednie pytanie.
- Zamówiłam specjalność kuchni. Lubię owoce morza.
Mężczyzna przez chwilę milczał. Della zastanawiała się, czy zastanawia się nad jej odpowiedzią na pierwsze pytanie, czy rozważa powrót do drugiego.
W końcu rzekł:
- Zapamiętam to sobie.
Otworzył usta, by coś dodać, ale w tej samej chwili kelner postawił przed nim koktajl w kolorze bursztynu i różowy cosmopolitan.
Więc na kogoś czeka, zdała sobie sprawę Della. Sądząc z drinka, na kobietę. Pary nie spotykają się w takich miejscach jak Palumbo’s, jeśli nie łączy ich coś więcej niż zwykła znajomość lub jedno z nich nie zamierza jej pogłębić. Mężczyzna rzucał Delli erotyczne spojrzenia, nawet z nią flirtował, niezależnie od tego, że lada chwila miała dołączyć do niego kobieta. To znaczy ni mniej, ni więcej tylko to, że jest zwyczajnym dupkiem.
Okej, może jej trzydzieste urodziny nie są tak doskonałym świętem, skoro siedzi w sąsiedztwie dupka. No dobrze, może nie chodzi tylko o niego. Może chodzi też o to, że suknię i akcesoria wypożyczyła na Michigan Avenue, bo nie ma takich w garderobie.
Nie była milionerką, a jej życie nie należało teraz do niej samej. Jej obecne życie – wszystko, co robiła, każde miejsce, gdzie się udawała, każde słowo musiało być zweryfikowane i skontrolowane przez Geoffreya.
Jej życie nigdy już nie będzie normalne. A przynajmniej takie jak dotychczas. Będzie wymyślone i zorganizowane przez kogoś innego.
Odsunęła tę myśl w najciemniejsze zakamarki umysłu. Tego wieczoru nie będzie do niej wracać, choć trudno o tym zapomnieć. Tego wieczoru nie chciała być Dellą. Ten jeden raz pragnęła być kobietą, jaką widziała się dwie dekady temu: Kopciuszkiem, który jest na ustach całego miasta. Królową balu. Nic nie zepsuje jej tego wieczoru.
Nawet ten mężczyzna z innej bajki, który wciąż rozbiera ją wzrokiem, czekając na swoją dziewczynę.
Tymczasem hostessa posadziła czwórkę gości przy stoliku pomiędzy nimi, zasłaniając Delli nieznajomego. Nie była tym rozczarowana, raczej wdzięczna, choć w głębi duszy coś jej mówiło, że trochę się oszukuje.
Cóż, nawet jeśli facet jest dupkiem, pozostaje najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała.
Ujrzała go znów półtorej godziny później w Lyric Opera, gdy szukała swojego miejsca. Poprosiła o pomoc i spojrzała na loże po drugiej stronie sali z doskonałym widokiem na scenę… gdzie siedział przystojny nieznajomy, którego spotkała podczas kolacji.
Podobnie jak w restauracji siedział na złotym tle, tym razem była to pozłota zdobiąca ściany i scenę. I podobnie jak w restauracji był sam.
Kiedy opuszczała Palumbo’s, zauważyła, że jego znajoma się nie zjawiła. Wcale tego nie sprawdzała, po prostu zobaczyła to przypadkiem. Choć nie miała pojęcia, czy kobietę zatrzymały jakieś sprawy, czy zrozumiała, że spotyka się z dupkiem.
Stwierdziła teraz, że jej miejsce znajduje się w tej samej loży, gdzie siedzi mężczyzna, na dodatek w tym samym rzędzie, i to pierwszym, gdzie mieszczą się tylko trzy krzesła. Potem zwróciła uwagę, oczywiście mimochodem, że mężczyzna położył program i różę na krześle obok, jakby ktoś miał tam za chwilę usiąść.
Najwyraźniej jego dziewczynę wcześniej coś zatrzymało i teraz miała do niego dołączyć.
Della poczuła podniecenie na myśl, że usiądzie tak blisko tego mężczyzny. Gdy się obok niego przeciśnie na swoje miejsce, już stamtąd nie ucieknie – chyba że zechce powtórzyć manewr Groucho Marxa z „Nocy w operze” i poszybuje nad widownią na kablu.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła naprzód, aż stanęła obok pierwszego rzędu. Mężczyzna, gdy ją rozpoznał, uśmiechnął się i znów przyprawił ją o ciarki. Podniósł się i mruknął coś na powitanie, co Della ledwie usłyszała.
Wszystkie siły skupiła na tym, by nie stracić przytomności. Nieznajomy pachniał czymś korzennym i dymem z palącego się drewna. Był też o wiele wyższy niż się spodziewała; musiała unieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie przywykła do tego, w butach na obcasie miała metr osiemdziesiąt.
Nawet bez obcasów prawie wszystkim patrzyła prosto w oczy. W tym przypadku jej wzrok trafiał na szerokie ramiona nieznajomego.
Jego twarz okazała się jednak ciekawsza. Nos miał prosty, kości policzkowe jak wyrzeźbione z marmuru, a oczy… och, te oczy. Miały kolor gorzkiej czekolady, były tak ciemnobrązowe i tak frapujące, że nie mogła oderwać od nich wzroku.
Dojrzała w nich coś, co stało w sprzeczności z jego uśmiechem. Smutek, a może nawet posępność.
W chwili, gdy była tego pewna, jego oczy przesłonił cień, jak gdyby zdał sobie sprawę, że go przejrzała i nie chciał, by zaglądała głębiej.
- Nie możemy nadal spotykać się w ten sposób – powiedział, uśmiechając się szerzej.
Zdziwiła ją ta pogodna uwaga tuż po tak ponurym spojrzeniu.
- Tak, to trochę dziwne. – Uśmiechnęła się.
- Prawdę mówiąc, myślałem o innym określeniu.
Niepewna, czy chciałaby je poznać, zapytała jakby mimo woli:
- Tak?
- Szczęśliwy zbieg okoliczności – odparł. – Uważam, że to szczęśliwe.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc uniosła rękę z biletem. Spojrzała znacząco na krzesło z różą i dodała:
- Pozwoli pan? Tam jest moje miejsce.
Przez chwilę na nią patrzył.
Tym razem jego oczy nie zdradzały, co dzieje się w jego głowie, a potem rzekł:
- Ależ proszę. – Wstał, by mogła przejść.
Szybko zajęła miejsce, otworzyła program i zaczęła go czytać, zanim nieznajomy miał szansę znów nawiązać rozmowę. On jednak zlekceważył jej gest i odezwał się:
- Jak kolacja?
 Nie podnosząc wzroku, odparła:
- Wspaniale.
- A ja ostatecznie zamówiłem bażanta. Był wyśmienity.
Della tylko kiwnęła głową, nie podnosząc wzroku znad programu.
- Następnym razem, jak będzie pani w Palumbo’s, powinna pani spróbować bażanta – dodał niezrażony.
Próbował coś od niej wyciągnąć. Dowiedzieć się, czy mieszka w Chicago. Próbował ustalić, czy jest szansa na to, że jeszcze kiedyś na siebie wpadną, przypadkiem lub nie, choć wciąż leżała między nimi róża dla innej kobiety.
- Wezmę to pod uwagę – odrzekła i wróciła do lektury programu.
- Nie znam wielu ludzi z mojego pokolenia, którzy lubią operę. – Mężczyzna uciekł się do nowej taktyki. – Zwłaszcza do tego stopnia, żeby oglądać operę na żywo czy płacić za miejsce w loży. Musi pani kochać operę.
Della westchnęła w duchu, przeklinając go za zmianę tematu. To był cios poniżej pasa.
Nie odmówi sobie rozmowy na swój najbardziej ulubiony w świecie temat.
- Uwielbiam operę – przyznała, kładąc program na kolanach.
Kiedy na niego spojrzała, z jego miny wynikało, że zgadza się z nią w stu procentach – on też kocha operę. Tak namiętnie, że ta miłość przegoniła chmury przesłaniające mu wzrok. Zobaczyła teraz, że jego oczy nie są całkiem brązowe. Zdobiły je plamki złota.
- Pokochałam operę, kiedy byłam małą dziewczynką – oznajmiła. – Nasza najbliższa sąsiadka była wielką fanką opery.
Nie dodała, że słyszała radio pani Klosterman przez cienkie jak papier ściany mieszkania ani że wsłuchiwała się pilnie w każde słowo komentatora, który po zakończeniu transmisji analizował spektakl.
- Gdy po raz pierwszy słuchałam opery na żywo – ciągnęła, omijając informację, że była to radiowa transmisja – byłam zauroczona.
Chętnie studiowałaby muzykę i zajmowała się nią zawodowo, ale college był poza zasięgiem przeciętnego ucznia o jej statusie ekonomicznym. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej podjęła pracę, początkowo jako goniec w jednym z najlepiej notowanych domów maklerskich na Wall Street. I choć wspięła się po drabinie kariery na stanowisko asystentki, nie znalazła czasu na powrót do nauki.
Zarabiała dość dobrze – zdecydowanie lepiej, niż sobie kiedykolwiek wyobrażała – i była zadowolona ze swojego życia. Do chwili, gdy jej życie roztrzaskało się na kawałki i został jej tylko Geoffrey, który zaproponował jej wątpliwe schronienie – i to nie za darmo.
Nagle muzyka wypełniła salę, światła przygasły. Della rzuciła okiem na swojego towarzysza, gdy widownia pogrążała się w mroku, ale gdy przekonała się, że na nią patrzy – i zobaczyła wciąż puste krzesło między nimi – odwróciła głowę i skupiła się na scenie.
Zatonęła w świecie Mimi i Rudolfa oraz ich przyjaciół artystów, zostawiając za sobą swój świat. Do tego stopnia, że gdy światła zapaliły się na przerwę, Della dopiero po chwili wróciła z dziewiętnastowiecznego Paryża do Chicago w dwudziestym pierwszym wieku.
Nabrała głęboko powietrza i, nim się powstrzymała, zerknęła na nieznajomego, który patrzył na nią tak jak wtedy, gdy światła przygasały, jakby nie zdejmował z niej wzroku przez pierwszą połowę spektaklu.
Poczuła się dziwnie, szybko przeniosła wzrok na widownię. W zdobionej pozłotą sali kobiety we wspaniałych toaletach wyglądały jak barwne klejnoty. Wiele pań wychodziło na przerwę, trzymając swych towarzyszy za rękę, a ci czule pochylali do nich głowy.
Nie przypominała sobie, kiedy ostatnio spędziła wieczór poza domem, nie wspominając już o takim wyjściu jak dzisiejsze. Geoffrey trzymał ją w zamknięciu jak Roszpunkę z bajki. Zabijała czas, czytając książki i oglądając filmy, gapiła się na ściany, które na dobrą sprawę były jej więzieniem. I tak pozostanie, póki Geoffrey nie pozwoli jej odejść.
Nawet ta myśl stanowiła niewielkie pocieszenie, bo nie miała pojęcia, dokąd się udać i co robić, gdy Geoffrey w końcu uzna, że już jej nie potrzebuje.
Będzie musiała zacząć od nowa, praktycznie od zera, niczego nie posiadając. Tym bardziej więc powinna się cieszyć tym wieczorem, wykorzystać go w pełni.
- I jak się pani podoba?
Odwróciła się na dźwięk aksamitnego barytonu, jej puls przyspieszył…

 

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel