Koncert w Melbourne (ebook)
Violet Dunn po dwóch latach pracy w międzynarodowej korporacji IT składa wymówienie. Jej szef, Matt Falconer, nie rozumie, dlaczego Violett porzuca tak dobrze płatną i pełną wyzwań pracę i wyjeżdża do Australii. Gdy po pewnym czasie nadarza się okazja, odwiedza Violet. Jest zdumiony odkryciem, że koncertuje ona wraz ze swoim ojcem – dawną gwiazdą rocka. Matt uświadamia sobie, że nic nie wiedział o swojej najbliższej pracownicy, którą teraz postrzega w innym świetle. Zaintrygowany, zostaje w Melbourne na dłużej…
Fragment książki
Palec Violet zatrzymał się nad ikonką „wyślij”. Odetchnęła głęboko, czując narastającą pustkę. Starała się zapanować nad paniką, która ogarniała ją na myśl o nieznanym, które otwierało się przed nią niczym wielka, niezmierzona otchłań. Nie była już dzieckiem, lecz dwudziestosześcioletnią kobietą, więc nie wypadało bać się tego, co czekało za rogiem. Poradzi sobie z tym.
Kliknęła „wyślij” i zamknęła oczy, odcinając się od dochodzących z zewnątrz odgłosów życia toczącego się za oknem jej szeregowego domu. Był letni, niedzielny wieczór w Londynie.
Wiedziała, jak jej szef zareaguje na wiadomość, która za chwilę pojawi się na jego laptopie.
Na szczęście przeczyta ją dopiero jutro rano, gdy wpadnie do biura o nieprzyzwoicie wczesnej porze – szósta trzydzieści. Zrobi sobie filiżankę mocnej czarnej kawy i usiądzie przy biurku, zawsze zasłanym papierami, notatkami, raportami i imponującą ilością materiałów biurowych, których nigdy nie używa.
Zacznie od czytania mejli. Jej wiadomość również tam będzie, a on go otworzy i… wścieknie się.
Wstała i się przeciągnęła, starając się ulżyć napiętym mięśniom. Postanowiła nie myśleć więcej o tym, jak szef zareaguje na jej wypowiedzenie. Niedługo będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz, zjawi się w pracy o dziewiątej trzydzieści – była to zdecydowanie bezpieczniejsza pora, w biurze będzie pełno ludzi, więc szanse na to, że szef wybuchnie, były trochę mniejsze.
Choć Matt Falconer raczej nie zaprzątał sobie głowy tym, co inni o nim pomyślą. Potrafił wypaść ze spotkania, bo ktoś nadepnął mu na odcisk, albo rzucać raportem, w którym znalazł literówkę. Pracowała u jego boku do wczesnych godzin porannych, żeby zamknąć transakcję, która nie mogła czekać. Wycofywała się taktownie, gdy wpadał w zły nastrój; siadał wówczas z nogami na biurku i wpatrywał się w przestrzeń.
Sięgnęła po przygotowaną wcześniej sałatkę, ale nie miała apetytu i bez przekonania grzebała widelcem w talerzu.
W ciągu tygodnia jej życie wywróciło się do góry nogami.
Violet nie lubiła zmian ani niespodzianek. Ceniła sobie porządek, stabilizację i… rutynę. Czyli wszystko to, przed czym stroniły dziewczyny w jej wieku.
Nie pragnęła przygód. Z pewnością nie myślałaby o porzuceniu pracy, choć w głębi serca wiedziała, że prędzej czy później musiałaby to zrobić, ponieważ… z czasem jej uczucia do genialnego, porywczego i zupełnie nieprzewidywalnego szefa stały się trochę zbyt niewygodne. Ale być zmuszoną z nich zrezygnować…
Odsunęła talerz i rozejrzała się po pokoju. Miała wrażenie, że widzi go po raz pierwszy, co oczywiście nie miało sensu, bo mieszkała w tym uroczym domu już od sześciu lat. Perspektywa wynajęcia go komuś obcemu sprawiła jednak, że zupełnie inaczej spojrzała na znajomą przestrzeń. Gromadzone latami przedmioty… półki pełne muzycznych publikacji, nuty z jej osobistymi notatkami, zdjęcia, obrazki i plakaty.
Miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Znowu.
Zdusiła jednak łzy i postanowiła skupić się na sprzątaniu kuchni, podczas gdy w tle grało radio – jak zwykle jej ulubiona muzyka klasyczna.
Nagle zdała sobie sprawę, że ktoś dobija się do drzwi. Ruszyła szybko, żeby sąsiedzi nie zaczęli narzekać na hałas… i oto on.
Matt Falconer. Jej szef i ostatnia osoba, jaką spodziewała się zobaczyć na swoim progu. Skąd w ogóle wiedział, gdzie mieszkała? Z pewnością nigdy mu o tym nie mówiła! W chronieniu własnej prywatności doszła do mistrzostwa.
Violet poczuła, jak jej twarz zalewa gorący rumieniec. Wzięta z zaskoczenia, nie miała czasu, żeby się przygotować na spotkanie z szefem, stała więc osłupiała, chłonąc wzrokiem oszałamiająco piękne rysy jego twarzy.
Po dwóch i pół roku wciąż tak samo na nią działał. Był wysoki, pięknie zbudowany, o szerokich ramionach, wąskiej talii i długich, muskularnych nogach. Włosy miał odrobinę za długie, a granatowe oczy okolone były atramentowoczarnymi, gęstymi rzęsami. Do tego jego egzotyczna, oliwkowa karnacja – jego matka miała hiszpańskie korzenie. Większość śmiertelników wyglądała przy nim blado i anemicznie.
– Co…? To znaczy, co pan tutaj robi? – wydukała, zakładając za ucho pasmo mysich włosów.
– Pan? Od kiedy nie jesteśmy na ty? Coś mnie ominęło? A teraz odsuń się. Chcę wejść do środka!
Wyprostował się i Violet automatycznie się cofnęła, nie zdejmując jednak dłoni z klamki. Drzwi były lekko otwarte, wystarczyło jedno pchnięcie i nie miała szansy, żeby go zatrzymać. Sądząc po jego wściekłej minie nie powstrzymałby się przed wtargnięciem do środka siłą.
– Jest niedziela – powiedziała Violet, sięgając po swój uspokajający ton, którym zwykle posługiwała się w pracy, zwłaszcza w rozmowach z temperamentnym szefem. – Podejrzewam, że przyszedłeś w sprawie mojego… listu… to znaczy mejla…
– Listu? Listu?! – wrzasnął Matt. – List w jakiś sposób zakłada, że zawartość będzie przyjemna!
– Proszę, nie krzycz, przeszkadzasz sąsiadom – warknęła Violet.
– Więc wpuść mnie do środka, do cholery, to nie będę im przeszkadzał!
– To była bardzo uprzejma wiadomość zawierająca moje wypowiedzenie.
– Chcesz przeprowadzić tę rozmowę tutaj, Violet? Chętnie przejdę się po twoich sąsiadach i zaproszę ich na zewnątrz, żeby mogli sobie posłuchać. Wszyscy lubią spędzać czas na zewnątrz w taką piękną pogodę, tym lepiej, jeśli dzieje się coś ciekawego.
– Jesteś niemożliwy, Matt.
– Cóż, przynajmniej przestałaś zawracać sobie głowę z tym „panem”. To już jakiś początek. Wpuść mnie do środka. Muszę się napić.
Położył dłoń na drzwiach. Violet westchnęła i otworzyła je szerzej, żeby mógł wejść do środka i już po chwili Matt znalazł się w jej niewielkim, lecz pięknym i pełnym kolorów korytarzu, z podłogą z czarno-białych kafelków.
Milczał przez chwilę. Obrócił się i rozejrzał wokół, przyglądając się wszystkiemu po kolei, podczas gdy Violet nie ruszyła się z miejsca, przewidując pytania, jakie za chwilę padną, i wzdrygając się na myśl o odpowiedziach, których nie miała ochoty udzielać.
Gdy w końcu znów na nią spojrzał, w jego oczach oprócz gniewu widać było zaciekawienie.
– Jak zdobyłeś mój adres? – zapytała.
– Sprawdzenie danych osobowych pracownicy nie jest aż tak trudnym zadaniem. Ładne mieszkanie, Violet. Kto by przypuszczał.
Dziewczyna zarumieniła się i spojrzała na niego groźnie. Mężczyzna odwzajemnił jej spojrzenie i uśmiechnął się powoli.
Violet obróciła się na pięcie i ruszyła do kuchni.
Mieszkanie nie było zbyt duże, ale dość przestronne. Schody w korytarzu prowadziły do położonej na piętrze sypialni, a szereg drzwi na parterze prowadził do kolejnych pomieszczeń: okazałego salonu, niewielkiego pomieszczenia służącego jej za biuro i pokój muzyczny oraz garderoby, w której dumnie prezentowała się tapeta i farba nawiązujące do czasów wiktoriańskich. No i oczywiście kuchnia, wystarczająco duża, by pomieścić sześcioosobowy stół, zasłany papierami, które pospiesznie zebrała i rzuciła na kredens. Potem odwróciła się do niego, wciąż zarumieniona, i stanęła, opierając się o szafkę i krzyżując ręce na piersi.
Violet chyba nie mogłaby znaleźć się dalej od swej strefy komfortu. Jej schludne mundurki, które zakładała do pracy, były rodzajem zbroi, która miała chronić ją przed nim, zaznaczając przy tym wyraźny podział na szefa i sekretarkę.
Teraz była w domu, ubrana w dżinsy i starą koszulkę ojca, i czuła się… zupełnie bezbronna.
Nie zamierzała jednak dać tego po sobie poznać.
– Nigdy nie wspominałaś, że masz takie piękne mieszkanie – powiedział z namysłem, siadając przy stole, jakby zamierzał zostać dłużej.
– Nie przypominam sobie, żebym mówiła ci cokolwiek o tym, gdzie mieszkam – odparła Violet, na co Matt przechylił lekko głowę.
– No właśnie. Dlaczego to przede mną ukrywałaś? Większość ludzi kryje się ze swoimi mieszkaniami, bo się ich wstydzi.
– Zrobię kawę – odparła Violet – albo herbatę. Na co masz ochotę?
– Nie masz whisky? No cóż, w takim razie niech będzie kawa. Wiesz, jaką piję, bo wiesz o mnie praktycznie wszystko.
Opadł na krzesło, wyciągając przed siebie długie nogi, jakby jasno dając do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera. Założył dłonie za głowę i przyglądał jej się z nieukrywaną ciekawością.
Można powiedzieć, że właśnie spełniał się jej największy koszmar.
Matt Falconer, miliarder i legenda branży IT, ulubieniec prasy i kobiet, siedział sobie jak gdyby nigdy nic w jej kuchni, najwyraźniej zamierzając wyciągnąć z niej informacje, których do tej pory wytrwale strzegła.
Gdy po raz pierwszy przekroczyła próg jego biura, znajdującego się na ostatnich piętrach jednego z najbardziej ikonicznych budynków Londynu, poczuła, że jej nowy szef w niczym nie będzie przypominał dwóch poprzednich pracodawców. Nie będzie uprzejmym starszym dżentelmenem, jak George Hill, z którego emanowało coś ojcowskiego – pracowała dla niego dwa lata. Potem był Simon Beesdale, świeżo upieczony ojciec, którego nadrzędnym celem było włączenie jej do „drugiej rodziny”, jak nazywał swój piętnastoosobowy zespół. Był uśmiechnięty, pełen pozytywnej energii i zawsze zagrzewający do działania.
Nie, Matt Falconer zaczął od tego, że się spóźnił, gdy przyszła pierwszego dnia do pracy, zostawiając całe biuro na jej głowie. Została rzucona na głęboką wodę i już tam pozostała, zmuszona radzić sobie sama. Była zachwycona. Lubiła wcześnie wstawać i zostawać do późna w pracy, cieszyło ją to, że wciąż coś się dzieje, i z radością dostosowała się do szybkiego tempa. Podobał jej się nieformalny charakter miejsca pracy, choć sama lubiła mieć wszystko poukładane i zapięte na ostatni guzik. Tak więc została, zapracowała sobie na jego uznanie, co odzwierciedlało się w kilku podwyżkach, które otrzymała w ciągu ostatnich dwóch lat.
Jednak intelekt i etyka pracy Matta szły niestety w parze z niezwykłym urokiem. Wytrwale stawiała czoło ogniowi pytań, którymi witał ją codziennie w biurze. Wymigiwała się od niezobowiązujących rozmów na temat życia prywatnego i nie połknęła przynęty, gdy oznajmił jej pewnego razu, tonem zdradzającym rozdrażnienie, że kobiety zwykle inaczej reagują, gdy okazuje zainteresowanie ich życiem prywatnym.
– Obawiam się, że to nie będę ja – odparła tonem niezdradzającym jakiejkolwiek obawy. – Nie mieszam życia zawodowego z prywatnym.
Nie żałowała swojej decyzji, ponieważ w miarę upływu czasu coraz bardziej ulegała urokowi szefa i dziękowała sobie w duchu, że posłuchała wówczas zdrowego rozsądku.
Tak więc obecność Matta w jej uroczym mieszkaniu zupełnie wytrąciła ją z równowagi.
– Dla przykładu – drążył teraz szef – znasz mnie pewnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że powinienem być teraz razem z Clarissą na przedstawieniu baletowym, tak więc przeczytałbym twoją wiadomość dopiero w poniedziałek rano. Pewnie zamierzałaś wkroczyć jutro do biuro później niż zwykle, w nadziei, że zdążę jakoś przetrawić te niestrawne wieści, że zamierzasz porzucić najlepiej płatną pracę, jaką jesteś w stanie znaleźć, do tego stawiającą przed tobą wiele wyzwań.
Violet wytarła spocone dłonie o dżinsy i skupiła się na przygotowaniu kawy – takiej, jaką lubił. Czarnej bez cukru. Stała odwrócona do niego plecami, więc nie musiała przynajmniej znosić przeszywającego wzroku jego granatowych oczu, jednak cały czas czuła go na sobie.
Matt był ubrany niezobowiązująco – czarne dżinsy, jasna koszulka polo i mokasyny. Widywała go nieraz w takim stroju, jednak fakt, że dziś sama była ubrana podobnie, wprawiał ją w zakłopotanie.
– To nieprawda – powiedziała, spuszczając wzrok i podsuwając mu kubek z kawą, po czym usiadła po przeciwnej stronie stołu.
Znała go na tyle, żeby wiedzieć, że jego zainteresowanie życiem prywatnym asystentki nie ulotniło się nagle, jak by sobie tego życzyła. Jej rezygnacja była teraz tematem przewodnim, z którym zamierzał się zmierzyć, potem jednak z pewnością wróci do tego, gdzie Violet mieszka.
Choć na samą myśl kuliła się w środku, uśmiechała się i zachowała pozorny spokój, patrząc na niego uprzejmie, choć z lekkim zaskoczeniem.
Tak właśnie chciała się zaprezentować – profesjonalnie i z opanowaniem.
– A więc nie pamiętałaś, że miałem iść dzisiaj na balet…
– Czy to ma jakieś znaczenie?
– Zawiodłem się na tobie, Violet. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, ale ty najwyraźniej nie jesteś w stanie powiedzieć mi prosto w oczy, że masz mnie gdzieś.
– Ja tylko dla ciebie pracuję, Matt – odparła, kręcąc powoli głową.
– Tak jak dwustu innych pracowników, którzy zajmują cztery piętra budynku, jednak żaden z nich nie zna mnie tak dobrze jak ty. Chociaż… – zamilkł na chwilę. – Gdybyś naprawdę dobrze mnie znała, wiedziałabyś, że mój związek z Clarissą wisi na włosku.
– Zerwałeś z nią? – Violet poczuła cień współczucia dla seksownej blondynki o błękitnych oczach, która być może nie była najinteligentniejszą istotą pod słońcem, ale była wesoła, gadatliwa i bardzo miła, i z pewnością nie zasługiwała na obowiązkowy bukiet kwiatów, który Violet z pewnością będzie musiała za parę dni wysłać. Chyba że w reakcji na jej rezygnację Matt każe jej więcej nie pokazywać się w pracy.
– Nie udawaj zaskoczenia – odparł Matt oschłym tonem. – Wiesz, że nie mam czasu na stały związek. Zresztą zbaczamy z tematu. Przyszedłem, żeby porozmawiać o twoim wypowiedzeniu. Masz już dosyć pracy ze mną czy chodzi o pieniądze? Przecież mogłaś po prostu przyjść i poprosić o podwyżkę.
Violet na chwilę zamarła, zbita z tropu informacją, że według jej szefa jakakolwiek relacja trwająca dłużej niż pięć sekund kwalifikowała się do stałego lub też poważnego związku.
Zamrugała i skupiła wzrok na mężczyźnie. Serce zaczęło jej bić szybciej i tętno przyspieszyło, gdy ich oczy się spotkały – głęboki błękit kontra ciepły brąz. Wiedziała, że się rumieni i nienawidziła się za niezdolność zachowania choć pozorów obojętności i neutralności. W pracy, w swym nienagannym stroju – szara marynarka, biała koszula i szara spódnica, do tego jakieś czarne szpilki o rozsądnej wysokości – czuła się w pewien sposób zabezpieczona przed jego porażającym i niebezpiecznym urokiem, ale teraz nie miała na sobie tradycyjnego mundurka.
Umysł również jej tu nie pomagał. Powinna pamiętać, że ktoś taki jak Matt, bożyszcze kobiet, zwracał uwagę tylko na konkretne przedstawicielki płci pięknej – blondynki o obfitych kształtach i nogach do ziemi, które wciąż powtarzały „oczywiście”, „jasne”, „jak sobie życzysz”. W jego typie zdecydowanie nie były szare myszki mierzące ledwie metr sześćdziesiąt, o brązowych włosach do ramion, szczupłe, pozbawione biustu, za to z uporem broniące swego zdania.
Jakim prawem ją tak nachodzi? Co on sobie wyobraża?
– Oczywiście, że nie chodzi o pieniądze! – powiedziała, upijając łyk kawy i krzywiąc się, ponieważ wciąż była zbyt gorąca. – I zgadza się, jeśli byłabym niezadowolona z pensji, to nie zrezygnowałabym z pracy, tylko poszła to z tobą przedyskutować.
– Więc jeśli nie chodzi o pieniądze, to o co? – zapytał gwałtownie. – Nie powiesz mi, że brakuje ci w pracy wyzwań. Masz więcej obowiązków niż jakakolwiek kobieta, która ze mną pracowała.
– Dlatego, że żadna nie zagrzała tu dłużej miejsca.
– Bzdura. – Machnął ręką, nie spuszczając z niej wzroku. – Przyznam, że wiele z nich pracowało u mnie krótko, ale to dlatego, że żadna nie potrafiła poradzić sobie z nawałem pracy.
Violet spuściła wzrok i milczała. Gdy zaczynała pracę, kierownik kadr rwał sobie włosy z głowy.
– Sytuacja jest dość skomplikowana – prawie warknął z frustracji. – Matt jest bardzo… hm… wymagający… Wiele poprzednich kandydatek uznało, że nie da się z nim pracować. Wspominały też, że wprowadzał nerwową atmosferę. Wszystkie nadawały się na to stanowisko, przeszły rekrutację i zapowiadały się znakomicie, jednak po dziesięciu minutach w jego towarzystwie miały nerwy w strzępach…
Już po pięciu minutach wiedziała, co kierownik miał na myśli. Matt Falconer był piekielnie inteligentny, nie tolerował ludzi, którzy za nim nie nadążali, do tego był zabójczo przystojny, co sprawiało, że praca w jego towarzystwie już po jednym dniu stawała się męczarnią.
Na szczęście ona była twarda. Życie przygotowało ją praktycznie na wszystko i poradziła sobie z nowym szefem tak, jak ze wszystkimi porywczymi, impulsywnymi i zupełnie nieprzewidywalnymi ludźmi, którzy pojawiali się w jej życiu, dzięki jej ojcu. Robiła to ze spokojem, zatrzymując uczucia w środku i chroniąc się za murem niewzruszonego opanowania.
– Jeśli chcesz więcej obowiązków – warknął – wystarczy powiedzieć. Mogę dać ci więcej pracy… różne projekty. Na co masz ochotę.
– Nie chodzi o pracę.
– A więc o co, do cholery? – Zmrużył oczy i pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach; patrzył jej prosto w oczy, aż czuła się tak niekomfortowo, że miała ochotę skulić się w sobie. – Czy ktoś ci się narzuca?
– O czym ty mówisz? – Violet spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem.
– Niektórzy mężczyźni, z którymi pracuję, mogą być nieco zbyt porywczy i hałaśliwi. Obawiam się, że to specyfika tej branży.