Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Kradziona rozkosz / Zapamiętam twoje pocałunki
Zajrzyj do książki

Kradziona rozkosz / Zapamiętam twoje pocałunki

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-276-9361-7
Wysokość170
Szerokość107
TłumaczGrażyna WoydaAnna Sawisz
Tytuł oryginalnyTwice the TemptationWhat Happens in Miami…
Język oryginałuangielski
EAN9788327693617
Data premiery2023-03-01
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Britt, reporterka i tropicielka huraganów, ma naturę osoby niezależnej. Żyje samotnie, bo mężczyźni przeszkadzaliby jej w pracy. Pewnej burzliwej nocy trafia pod dach Coopera, przystojnego potentata naftowego, i spędza z nim gorącą noc. Potem drugą. Przy nim przypomina sobie, że jest kobietą, która poza pracą lubi się śmiać i kochać. Ale gdy Cooper proponuje jej związek, odmawia. Trochę tego żałuje, bo uwielbia ich wspólne noce...

 

Fragment książki

Cooper Tate nie lubił się stroić. Jako naczelny dyrektor operacyjny korporacji Barron Exploration musiał niekiedy bywać w salach konferencyjnych, ale czuł się znacznie lepiej na polu naftowym w dżinsach i T-shircie. Zrzucał wszystkie funkcje reprezentacyjne na barki swojego kuzyna, Corda Barrona, prezesa firmy.
Teraz, kiedy znalazł się w centrum huraganu 4 kategorii, doszedł do wniosku, że może wolałby siedzieć w bezpiecznym gabinecie, niż pracować w terenie. Jako mieszkaniec stanu Oklahoma był przyzwyczajony do silnych wiatrów przybierających niekiedy siłę tornada, ale huragan wydawał mu się przerażający.
Prowadzony przez niego mikrobus dygotał w porywach wiatru, a wycieraczki nie mogły nadążyć za strugami deszczu. Od pola naftowego firmy BarEx dzieliły go już tylko trzy kilometry. Miał nadzieję, że znajdzie schronienie w tamtejszym biurowcu.
Po upływie dwudziestu minut, które wydawały mu się wiecznością, wjechał na parking przedsiębiorstwa. Oświetlony był tylko budynek administracyjny, więc domyślił się, że zasila go automatyczny agregat prądotwórczy, który zaczynał funkcjonować w momencie przerwania dostawy energii elektrycznej.
Po serii silnych wiatrów Cord kazał przebudować wszystkie placówki firmy w taki sposób, aby mogły przetrwać huragan 5 kategorii. Ich awaryjne agregaty prądotwórcze były napędzane gazem pochodzącym z własnych rurociągów korporacji.
Wykorzystując krótką przerwę w opadach deszczu, wyskoczył z samochodu, zabezpieczył drzwi i pobiegł wzdłuż budynku w stronę głównego wejścia.
Wszystkie okiennice chroniące szyby przed huraganem były pozamykane. Dach wydawał się nienaruszony, a przylegające do biurowca konstrukcje najwyraźniej nietknięte. Wiedział, że we wnętrzu budynku będzie mógł spokojnie poczekać na moment, w którym huragan Lolita wyniesie się z południowego Teksasu. Zamknął i zaryglował główne drzwi, przygotowując się na długi samotny pobyt w tym stosunkowo bezpiecznym miejscu.
Z niewielkiej kuchni przylegającej do pomieszczenia dla pracowników dobiegał zachęcający pomruk lodówki, a lampki sygnalizacyjne kuchenki mikrofalowej, ekspresu do kawy i kuchenki gazowej były zapalone. Cooper włączył ekspres, wyjął z lodówki butelkę wody, a potem usiadł na kanapie i uruchomił pilotem wielki ekran telewizyjny wiszący na ścianie.
Wszystkie miejscowe stacje i kanały kablowe nadawały programy informacyjne poświęcone huraganowi. Wynikało z nich, że rozpoczęto już przymusową ewakuację niektórych dzielnic Houston i że poziom wód w jeziorze Sabine oraz połączonych z nim rozlewisk osiągnął stan nie notowany od pięciuset lat. Miasteczko Beaumont było oddalone od wybrzeża o trzydzieści kilometrów, ale otaczały je liczne bagna i zbiorniki wodne.
Cooper poczuł nerwowy niepokój. Sięgnął po filiżankę, mając nadzieję, że kofeina uśmierzy jego podniecenie. Obaj bracia wyśmiewali niekiedy jego obsesje dotyczące niszczycielskiej siły wiatru, ale oni nie przeżyli tego co on. Żaden z nich nie został zaskoczony przez gwałtowną burzę podczas przejażdżki konno. Żaden nie musiał kryć się w na wpół zawalonej piwnicy jakiegoś opuszczonego domostwa. Żaden nie stracił tego dnia swojego ulubionego konia.
Oderwał się od smutnych wspomnień i znalazł w telewizji jakiś wojenny film, a potem zwiększył siłę głosu w nadziei, że wybuchy i wystrzały zagłuszą odgłosy szalejącej burzy.

„Z Beaumont w stanie Teksas mówiła Britt Owens, reporterka stacji KOCX”.
Britt nacisnęła jakiś guzik i wyłączyła kamerę. Jej operator i asystent uczestniczący w obserwacji huraganu przebywał w szpitalu, gdyż został tego ranka zraniony przez fruwający w powietrzu kubeł na śmieci. Zdana na własne siły chciała odwołać wszystkie bezpośrednie transmisje z przebiegu burzy, ale nie wyrazili na to zgody jej przełożeni z rozgłośni KOCX w Oklahoma City.
Złożyła statyw i umieściła go wraz z kamerą w furgonetce. Jako mała dziewczynka przeżyła kiedyś w stanie Oklahoma potężne tornado i już wtedy postanowiła, że zostanie meteorologiem. Spodziewała się, że otrzyma pracę w jakimś laboratorium i będzie obsługiwać komputery. Stan jej finansów oraz konieczność spłacenia kredytu studenckiego zmusiły ją jednak do przyjęcia pracy na obecnym stanowisku.
Uważała huragany za fascynujące zjawisko meteorologiczne, ale w gruncie rzeczy bardziej interesowały ją tornada i burze. Marzyła skrycie o osiągnięciu pozycji, w której będzie mogła nadawać huraganom imiona nielubianych przez siebie osób.
Kolejny silny podmuch popchnął ją na ścianę furgonetki. Skrzywiła się z bólu i uznała, że należy poszukać jakiegoś schronienia. Wiatr osiągnął prędkość dwustu kilometrów na godzinę, a ulewny deszcz i zapadające ciemności utrudniały widoczność tak bardzo, że poczuła się zagrożona. Miała nadzieję, że jej pojazd wyposażony w kosztowną aparaturę, pancerne szyby i specjalnie wzmocnione opony wytrzyma napór sił natury i zapewni wyjście z sytuacji.
Zdawała sobie sprawę, że powinna była zostać w szpitalu, do którego odwiozła Leona. Ciekawość i nalegania przełożonych skłoniły ją do przymknięcia oczu na wymogi zdrowego rozsądku…
Straciła na chwilę panowanie nad kierownicą, a prowadzony przez nią samochód wpadł w boczny poślizg. Zdołała utrzymać go na szosie, ale uświadomiła sobie, że w żaden sposób nie uda jej się dotrzeć do hotelu ani do ratunkowego centrum operacyjnego w podziemiach ratusza.
Za ścianą wody spływającej po przedniej szybie dostrzegła jakieś światło. Doszła do wniosku, że jego źródłem musi być jedna z placówek straży pożarnej dysponująca własnym systemem zasilania.
Ujrzała mgliste zarysy jakiegoś budynku i mocno nacisnęła pedał hamulca. Samochód zataczał się przez chwilę, a potem stanął w miejscu. Britt odetchnęła z ulgą i postanowiła zrobić wszystko, co w jej mocy, by przeżyć tę straszną noc.

Cooper usłyszał regularny stukot, który zabrzmiał w jego uszach jak dźwięki basu będące akompaniamentem do wycia szalejącego wichru. W pierwszym momencie był przekonany, że jest to łomot obluzowanej okiennicy. Potem nagle znieruchomiał, bo wydało mu się, że słyszy ludzki głos. Nadstawił uszu i wyłączył telewizor.
Stuk, stuk, stuk.
- Czy tam ktoś jest? Proszę mnie wpuścić.
Pospiesznie odstawił kubek z kawą i ruszył w kierunku drzwi. Bez wahania przekręcił zamek i odsunął sztabę. Wpadła na niego jakaś kobieta, a on odruchowo otoczył ją ramieniem, by nie straciła równowagi. Zamknął i zaryglował drzwi, a potem spojrzał na swojego gościa, którego nadal trzymał w objęciach. Opuścił ręce i odchrząknął, ale ona nie rozluźniła uścisku ramion, którymi obejmowała go w pasie.
- Proszę pani…
Uniosła gwałtownie głowę, uderzając go czołem w podbródek.
- Bardzo przepraszam – wyjąkała i chciała się cofnąć, ale nie pozwoliły jej na to drzwi, o które opierała się plecami.
- Nic się nie stało, ale muszę wiedzieć, co panią wygnało na dwór przy takiej pogodzie?
- Moja praca.
- Chyba wybrała sobie pani ciężki zawód.
- Na to wygląda. – Rozejrzała się wokół siebie i zmarszczyła czoło. – Gdzie ja właściwie trafiłam? Czy to jest jakiś nocny sklep?
- Niezupełnie. Tymczasowy schron. Ten budynek może przetrwać huragan 5 kategorii i ma własny generator prądu. Jestem w nim uwięziony na czas trwania tej piekielnej burzy.
Wciągnęła powietrze i spojrzała na niego badawczo.
- To szczęśliwe zrządzenie losu. Nie przeżyłabym w tych warunkach na dworze ani chwili dłużej. – Wyciągnęła do niego rękę. – Britt Owens.
- Cooper Tate. – Uścisnął jej dłoń i zdał sobie sprawę, że kobieta trzęsie się z zimna. – Przyniosę ci jakieś suche ubranie. I coś do jedzenia. I kawę albo herbatę.
Wprowadził ją do pokoju biurowego i wyjął ze swojej torby czysty dres oraz T-shirt.
- Możesz się przebrać w łazience – oznajmił, wskazując boczne drzwi.
Gdy wróciła, zauważył ze zdziwieniem, że wygląda w jego T-shircie bardzo atrakcyjnie, ale nie zdążył jej tego powiedzieć, bo oboje podskoczyli ze strachu, gdy rozległ się ogłuszający grzmot.
Podczas posiłku złożonego z kanapek i gorącej herbaty Britt wyjaśniła mu, że przyjechała do Beaumont, aby komentować przebieg burzy na potrzeby jakiejś stacji telewizyjnej. Wkrótce potem zaczęła ziewać, więc zaproponował, by spróbowali się trochę zdrzemnąć.
- Możesz zająć materac, który znajdziesz w sąsiednim gabinecie, po drugiej stronie korytarza. Ja prześpię się na tej kanapie.
Zerknęła na wskazany przez niego mebel, a potem obrzuciła taksującym spojrzeniem jego postać i bezradnie rozłożyła ręce.
- Przecież nie ma mowy, żebyś się na niej zmieścił.
- Nie będziemy się o to spierać. Moja mama wychowała mnie na dżentelmena.
Oparła łokcie na stole i uniosła głowę. Zauważył, że ma piwne oczy upstrzone złotymi plamkami, jasne włosy i regularne rysy twarzy. Jej kształtne usta obudziły w nim przypływ pożądania, ale odrzucił wszelkie pokusy, bo młoda kobieta wydawała się kompletnie wyczerpana.
- Wstań, młoda specjalistko od zjawisk meteorologicznych – wyszeptał, odgarniając z jej czoła kosmyk włosów. – Położymy cię do łóżka.
Wprowadził ją do pokoju, który zajmował na czas pobytu w mieście. Całą przestrzeń między biurkiem a drzwiami wypełniał ogromny materac wysokości łóżka, na którym leżały prześcieradła, koce i poduszki.
Chwycił jedną z nich i zamierzał wyjść na korytarz, ale Britt zastąpiła mu drogę.
- Zostań… ze mną – wyszeptała w odpowiedzi na jego badawcze spojrzenie.
Miał ochotę spełnić jej prośbę, ale zdawał sobie sprawę, że taki scenariusz bywa ryzykowny.
- Posłuchaj, Britt – wymamrotał. – To nie jest dobry pomysł…
- Nie chcę spędzić tej nocy sama – oznajmiła, patrząc mu w oczy. – Czy nie możesz tego zrozumieć?
Mogę, pomyślał. Ja też nie chcę spędzić tej nocy sam, ale to nie znaczy, że mam prawo wykorzystać okazję.
- Dlaczego? – spytał szeptem.
- Co dlaczego?
- Dlaczego chcesz ze mną spać?
Zamrugała, a potem spojrzała na niego z determinacją.
- Dlaczego nie? Jesteś przystojnym facetem, a ja też chyba nie wydaję się odrażająco brzydka, więc…
Wybuchnął śmiechem. Britt zdecydowanie nie była brzydka. Jego reakcja wyraźnie ją zirytowała, bo zaczerwieniła się i zmrużyła oczy.
- Możesz się śmiać ile chcesz, ale… do diabła! – Bezradnie uniosła ręce i zaczęła się nerwowo przechadzać po ciasnym gabinecie. – Mój kamerzysta został uderzony w głowę przez spadające cegły i jest w szpitalu. O mało nie zginął. Znam dokładnie liczbę ofiar, która wzrośnie w przerażający sposób, zanim ta nawałnica się uspokoi. Wielu mieszkańców tych okolic straciło wszystko, co mieli, a niektórzy nawet życie. Byłam świadkiem dramatycznych scen. Czy można mnie winić za to, że chcę znaleźć spokój w ramionach silnego mężczyzny? Że mam ochotę na moment zapomnienia? Nie jestem wariatką ani erotomanką. Nie składam tego rodzaju propozycji przypadkowo poznanym facetom.
- Wcale cię o to nie podejrzewałem.
- Ja po prostu umieram ze strachu. Chciałabym przeżyć coś… autentycznego. Coś, co mnie przekona, że życie nie jest pozbawione sensu.
Chciał coś odpowiedzieć, ale nie potrafił znaleźć właściwych słów, więc pochylił głowę i przywarł wargami do jej ust. Poczuł smak galaretki z winogron oraz masła orzechowego i przysiągł sobie w duchu, że od tej pory będą to dwa jego ulubione aromaty.
Britt przylgnęła do niego całym ciałem, a on przesunął dłonią po jej plecach, docierając do pośladków. Gdy przytulił ją do siebie, poczuła jego erekcję i wydała pomruk zadowolenia.
- Tak – wyszeptała zduszonym głosem.
- Czy jesteś tego pewna?
- Zupełnie. Bardzo tego pragnę. Pragnę ciebie.
Uznał jej odpowiedź za przyzwolenie, więc uniósł ją z podłogi i położył na materacu, a potem zajął miejsce obok niej. Wsunął obie ręce pod jej T-shirt, jego T-shirt, i zachwycił się gładkością skóry. Ona zaś zdarła z niego koszulę i drżącymi rękami zaczęła rozpinać jego pasek. Odsunął jej dłonie i zdjął buty oraz dżinsy. Kiedy oboje byli nadzy, położył się obok niej, ona zaś pieściła przez chwilę jego tors, a potem przesunęła ręce na bardziej wrażliwe części ciała. Pod wpływem uścisku jej palców zesztywniał i głęboko wciągnął powietrze.
- Britt… - wyszeptał, pragnąc zwolnić tempo i odzyskać zdolność logicznego myślenia.
- O co chodzi? – spytała cicho. – Przecież oboje tego chcemy. Musimy uczcić to, że udało nam się przeżyć.
Wycie huraganu i trzask konstrukcji dachu były wymownym potwierdzeniem słuszności jej słów. Resztkami świadomości przyznał jej rację. Znalazł drżącą ręką jej kobiecość i poczuł pod palcami ciepłą wilgoć.
Przypomniał sobie o konieczności zachowania środków ostrożności, więc szybko uniósł z podłogi dżinsy i znalazł w ich kieszeni portfel, w którym ukryte były prezerwatywy. Wsunął jedną z nich na penisa i ponownie przywarł całym ciałem do leżącej obok niego Britt, ona zaś wydała cichy jęk pożądania, a kiedy wniknął do jej wnętrza, westchnęła z rozkoszą.
Usłyszeli kolejny grzmot, który wstrząsnął budynkiem. Dochodzące do nich odgłosy burzy zdawały się zapowiadać rychły koniec świata.
- Pospiesz się – poprosiła Britt, jakby chcąc zdążyć przed nadchodzącą katastrofą.
Cooper spełnił jej życzenie i zaczął się z nią kochać. Opanował silne pożądanie, które skłaniało go do pośpiechu i brutalnej namiętności. Nadał ich erotycznej przygodzie powolne tempo, które zaprowadziło ich na szczyty cudownego spełnienia. Gdy oboje osiągnęli cel, objęli się mocno i zasnęli przy złowrogim akompaniamencie wyjącego wiatru przerywanego hukiem grzmotów...

 

Angel pracuje w galerii sztuki w Miami. Pewnego dnia dostarcza obraz hollywoodzkiemu gwiazdorowi. Od pierwszej chwili między nimi iskrzy. Spędzają razem wieczór i pełną szalonego seksu noc. O świcie się rozstają. Angel uznaje, że najlepiej zapomnieć o tym, co się wydarzyło, bo Sandro należy do innego świata. Spotkają się jeszcze parę razy, on uwiedzie ją albo ona jego, a potem będzie tęsknić za nim w samotności. Ale gdy widzi go na wystawie sztuki, zaczyna marzyć o powtórce tamtej nocy...

Fragment książki

 

Angel nie miała zwyczaju pływać w dni powszednie statkiem. No chyba żeby ktoś ją chciał zabrać w rejs na Bahamy… A jednak. Jest środa wieczór, a ona jest na pokładzie łodzi motorowej pędzącej przez zatokę. W świetle zachodzącego słońca jej włosy, szal i sukienka powiewają na wietrze.
Udaje się nie gdzie indziej jak na Fisher Island, enklawę zamieszkałą przez obrzydliwie bogatych ludzi. Z Miami Beach najlepiej dostać się tam łodzią lub prywatnym samolotem. Promy kursują rzadko, rezydenci wyspy krzywo patrzą na regularne połączenia. Cały wszak urok osiedlenia się w takim miejscu polega na jego niedostępności dla zwykłego śmiertelnika.
Dla nielicznym mieszkańców lądu będących dostawcami dóbr i usług dla bogatych wyspiarzy stanowi to, najłagodniej mówiąc, niedogodność, wielkie utrapienie i olbrzymią wyrwę uczynioną w czasie przeznaczonym na życie osobiste. No i…
Auć!
Łódź podskoczyła i Angel uderzyła się o burtę. Sternik kazał jej usiąść na ławce, co też uczyniła, przytrzymując się relingu. Ciesz się, że się tu znalazłaś, wmawiała sobie. Ta nagła fucha to prawdziwa gratka. Tym bardziej że trafiła się jej po serii niefortunnych zdarzeń.
Dziś rano Justine Carr, menedżerka sprzedaży w galerii sztuki, została potrącona przez mini coopera, gdy przebiegała przez Lincoln Road, udając się na szybką kawę. Obrażenia odniosła niezbyt groźne: uszkodzenie stawu skokowego i poobijane ego. Konsekwencje tego wydarzenia okazały się jednak bardzo poważne, zważywszy że właśnie trwał w Miami doroczny Art Basel Week.
Te prestiżowe międzynarodowe targi sztuki to wydarzenie typu – jak to się mówi – wszystkie ręce na pokład. Tak więc pracująca dopiero od niedawna w Gallery Six Angel została niespodziewanie obarczona mnóstwem ważnych zadań.
Motorówka zwolniła i wpłynęła do zatłoczonej jachtami mariny. Jakiś mężczyzna podał jej rękę, chcąc pomóc w wydostaniu się na brzeg, ale Angel wcisnęła mu do tej ręki swoją metalową kasetkę, po czym zdjęła sandały na wysokich obcasach i samodzielnie zeskoczyła na ląd. Cóż, nie od dziś jest obywatelką Florydy…
Po krótkiej przejażdżce wózkiem golfowym znalazła się w kompleksie domów zwanym Villa Paraiso, istnej kopii podobnych budowli na Capri. Po krótkiej rozmowie z szefem ochrony została łaskawie wpuszczona do jednego z budynków. Winda zawiozła ją do penthouse’u na ostatnim piętrze. Tam pomoc domowa zapytała ją o nazwisko, po czym zaprowadziła do salonu, gdzie kazała czekać.
Widoczna z okien panorama zatoki i miasta, z którego Angel właśnie przybyła, zapierała dech w piersi. Niebo miało kolor wanilii i pomarańczy. Prawdziwy raj. Kto by pomyślał, że to tuż obok miejsca, gdzie mieszkała, zaledwie po drugiej stronie zatoki.
Kasetę z obrazem położyła na ozdobnym stoliku i przejrzała się w wiszącym obok lustrze. O Boże… Lniana sukienka midi pognieciona. Włosy… Przeczesała je naprędce palcami i stwierdziła, że akurat im, gęstym kasztanowym lokom, przejażdżka na wietrze wyszła na dobre. Również jej opalenizna wyglądała świetnie, a jasne oczy błyszczały. Świeże powietrze to jednak wielkie dobrodziejstwo.
Powinna częściej z niego korzystać.
Jest jeszcze kilka innych rzeczy, które powinna robić częściej: chodzić na randki, kochać się, imprezować, biegać. Może nawet nurkować z akwalungiem. Skupianie się wyłącznie na pracy zawodowej szkodzi zdrowiu. Nie można odkładać wszystkiego na później.
Dobiegły ją dźwięki muzyki, czyjś śmiech i zapach wybornego jedzenia. Czyżby jej klient akurat urządzał przyjęcie? Jeśli tak, to niech ono się jak najszybciej skończy. On musi podpisać dokumenty, a ona wrócić do swojego życia. Co z tego, że wieczorami polega ono głównie na podjadaniu krakersów i czekaniu na nowy odcinek ulubionego serialu.
Spodziewała się szybkiego i dyskretnego załatwienia sprawy, bo na czymś takim na ogół zależy typowym kolekcjonerom. Cóż, jej dzisiejszy klient najwyraźniej do typowych nie należy.
Poczuła, że serce zaczyna bić jej szybciej. Co jest, do cholery? To przecież tylko klient, nieważne jak przystojny, bogaty czy sławny. Przecież nie będzie go prosiła o autograf. Zaczyna pracę w nowej dla niej branży i musi być przygotowana, że będzie miała do czynienia z ludźmi o znanych twarzach i głośnych nazwiskach. Nie wolno jej popełnić żadnej gafy.
Jej były wyprowadził się akurat w terminie składania PIT-ów, co uświadomiło jej, że musi spojrzeć prawdzie w oczy: z samej sztuki nie wyżyje. A skoro nie idzie jej sprzedaż własnych dzieł, co stoi na przeszkodzie, by zająć się sprzedażą prac innych artystów?
I po paru tygodniach znalazła pracę w jednej z prestiżowych galerii w Miami Beach. Zarabiała tyle, że mogła coś odłożyć na realizację życiowego planu B. Dzisiejsza transakcja wprawdzie nie przyniesie jej prowizji, ale na pewno dzięki niej uda się zapunktować u szefowej.
Zajrzała do telefonu.
Minęło dopiero pięć minut, odkąd tu przyszła. Cóż, znani ludzie mają zwyczaj kazać na siebie czekać.
Rozejrzała się po wiszących na ścianach obrazach. Jej wprawne oko zauważyło, że lokator kolekcjonuje sztukę trochę bez ładu i składu. Podeszła do przeciwległej ściany, na której wisiały dwa malunki. Jeden przedstawiał wiszące na gałęzi czerwone jabłko, drugi śpiącą w ogrodzie nagą kobietę. Wiadome miejsce przesłaniał listek figowy.
Angel usiłowała odcyfrować sygnaturę twórcy, kiedy nagle usłyszała za sobą tupot bosych stóp. Obejrzała się przez ramię. Tak, to on. Stał nieruchomo na tle szklanych rozsuwanych drzwi na taras. Resztki zachodzącego słońca oświetlały jego szerokie nagie ramiona. Nie licząc mokrych kąpielówek, facet był goły.
Miał szczupłą, doskonale wyrzeźbioną sylwetkę pływaka i wyglądał, jakby dopiero co wychynął z morza. Mokre ciemne włosy błyszczały. Opalone ciało połyskiwało, wyraz jego twarzy był zaś niepokojąco obojętny. Czyżby jej obecność aż tak go zaskoczyła? No tak, oczekiwał, że przyjdzie Justine. Nikt go nie uprzedził o zmianie?
Po chwili uśmiechnął się nieśmiało.
– Przepraszam, ale podano mi imię Angel, więc myślałem… – zająknął się, wkładając pogniecioną białą koszulkę.
No tak, pomyślał, że przyjdzie facet. Ludzie często się tak mylą. Kiedy chodziła do szkoły, w klasie zawsze było co najmniej trzech chłopaków o tym imieniu.
– Angelina Louis – przedstawiła się, podając mu wizytówkę. – Asystentka sprzedaży w Gallery Six. Angel to zdrobnienie.
Obracał jej kartę w palcach i mruczał pod nosem „Angel, Angel”. Jakoś nie wiedzieć czemu ją to wzruszyło.
– Alessandro Cardenas. – W końcu się przedstawił.
Chciała powiedzieć, że wie, kim on jest, ale to nie do końca byłaby prawda. Wiedziała tylko, że nazywa się Alessandro S. Cardenas, ma trzydzieści dwa lata i pochodzi z Kuby. Obejrzała większość jego filmów, w tym ostatni, za który dostał nagrodę dla niezależnych twórców, Golden Globe’a i Oscara za najlepszą rolę drugoplanową.
Wiedziała, jakie marki reklamuje, znała jego poglądy polityczne i nazwiska kilku jego sławnych byłych. Uchodził za symbol seksu, gwiazdę mediów społecznościowych i pupilka krytyków, w tej właśnie kolejności. No i okazuje się, że jest też kolekcjonerem sztuki. O swoim najbliższym sąsiedzie Angel nie wiedziała nawet połowy tego, co o Cardenasie.
– Miło mi poznać, panie Cardenas.
– Mów mi Sandro – odparł. – Nie znoszę zdrobnienia Ale. Kiedy byłem mały, miałem kotkę przybłędę o tym imieniu. Była dla mnie najukochańszą istotą.
– Chłopiec imieniem Alessandro nazwał swoją kotkę Ale? – zdziwiła się Angel.
– Nie mówmy o tym. Jako dziesięciolatek miałem lekkie skłonności narcystyczne.
– Coś się zmieniło od tych czasów?
Była zdania, że z narcyzmu raczej się nie wyrasta.
– Po pierwsze nie jestem już mały – odparł aktor, rzucając jej wizytówkę na marmurowy blat stolika.
Święte słowa, pomyślała, bezwiednie wodząc wzrokiem po wspaniale wyrzeźbionym ciele. Biała koszulka podkreślała jego opaleniznę. Okej, dosyć tego!
Jeszcze pięć minut temu drżała z niepokoju, a teraz gaworzy sobie z nim całkiem sympatycznie. Spojrzał jej w oczy i powiedział:
– Pokusa.
Co takiego? Może ma na myśli Temptation, perfumy Calvina Kleina reklamowane w latach dziewięćdziesiątych?
– Tak się nazywa ten dyptyk – dodał, wskazując obrazy, którym się przed chwilą przyglądała. – Na jednym obrazie jest Ewa w raju, a na drugim jabłko do zerwania.
Symbolika była tu oczywista, wystarczyło mieć kilka szarych komórek do jej rozszyfrowania.
– Pokusa – powtórzyła szeptem, po czym sięgnęła po leżącą na stoliku metalową kasetkę. – Mam tu dla ciebie…
– Jadłaś coś? – przerwał jej Sandro.
– Słucham?
– Właśnie wróciliśmy z basenu i siadamy do kolacji – wyjaśnił. – Może do nas dołączysz?
Sama wzmianka o jedzeniu przyprawiła ją o burczenie w brzuchu, nie mówiąc już o wspaniałym zapachu grillowanych potraw. Ale cóż, ona jest tu służbowo.
Są pewne reguły: klienta nie się pożera wzrokiem, nie ucina się sobie z nim pogawędki no i przede wszystkim nie siada się do kolacji z jego gośćmi.
– Przepraszam, ale muszę złapać jakiś powrotny rejs.
– Odwieziemy cię, nie ma sprawy – zapewnił. – Skoro musisz wracać do domu, nie będę cię zatrzymywał.
Jutro wielkie otwarcie Art Basel. Zapowiada się długi i ciężki dzień. A ona musi pomóc w wyszykowaniu sali wystawowej na przybycie masy rozmaitych VIP-ów. No i sama powinna jakoś wyglądać.
– Nie powinnam – odparła z wahaniem.
– Ależ powinnaś, zapewniam cię. Grilla przygotowuje u mnie sam szef kuchni z Diablo. Będziesz żałować, jeśli nie spróbujesz jego dań.
Uchwyt metalowej kasetki omal nie wypadł jej z rąk. Czy dobrze usłyszała? Myles V. Paquin, znany jako MVP, to kulinarna sensacja Miami, mistrz kuchni typu fusion. Jego restauracja Diablo jest najgorętszym miejscem w dzielnicy artystycznej. Angel chciała nawet w tym roku urządzić u niego swoje trzydzieste urodziny, ale o rezerwacji można było tylko pomarzyć. Ani jednego wolnego krzesła.
– Jechałaś tu specjalnie dla mnie, pozwól więc, że cię chociaż nakarmię – powiedział Sandro.
Angel przełknęła resztki dumy. Jemu to nawet mogłaby jeść z ręki.

Czuła się jak w raju.
Przy grillu uwijał się MVP. Zdobywca Grammy DJ Jordan opowiadał anegdoty o gorących nocach na Ibizie. Atrakcyjne modelki Jenny Xi i Rose Rachid dzieliły się z obecnymi przepisami dietetycznymi i poradami na temat inwestowania na rynku nieruchomości. Alessandro grał rolę troskliwego i uważnego gospodarza. Był prawdziwą duszą towarzystwa, pilnując przy tym, by trzymany przez Angel kieliszek był zawsze wypełniony winem. Dbał też o to, by spróbowała każdego z serwowanych dań. A wszystko to działo się na tarasie pod rozgwieżdżonym niebem.
Przy deserach się do niej przysiadł. Był radosny i zrelaksowany.
– Lubisz swoją pracę w galerii? – zapytał.
Nieświadomie dotknął jej czułego punktu. Gallery Six była jedną z wiodących galerii sztuki na południu Florydy, jedną z niewielu zaproszonych do udziału w Art Basel. Angel uważała ją za nieco pretensjonalną, ale nie skarżyła się. Nie każdy może w karierze kierować się wyłącznie głosem serca.
– To ekscytujące miejsce – odpowiedziała.
– Od dawna tam pracujesz?
– Niecały rok – odparła, czując, że nadszedł moment, by odwzajemnić zainteresowanie. – Widziałam cię w „Nie ma cienia bez światła”, byłeś świetny.
– A na żywo? – zapytał, podając jej talerzyk z musem kokosowym.
Na ekranie był może ciut ładniejszy, ale w realu bardziej interesujący. Podobał się jej, to fakt. Postanowiła jednak trochę się z nim podroczyć.
– Wiesz, co ludzie mówią o ideałach w zderzeniu z rzeczywistością?
– Mam się cieszyć, że nazwałaś mnie ideałem, czy martwić, że okazałem się rozczarowujący?
– Nie rozczarowałeś mnie ani trochę. I dzięki za kolację. To było coś wspaniałego.
– To jeszcze nie koniec. Spróbuj deseru.
Mus okazał się rzeczywiście świetny.
– Wiem, że jesteś gwiazdą, ale jak skłoniłeś Mylesa Paquina do przygotowania tej kolacji? – zapytała. – Mnie się nie udało choćby zarezerwować stolika w jego restauracji.
– Myles to mój kuzyn.
Dziwne, panowie nie byli ani trochę do siebie podobni.
– Czyli stanowicie rodzinny klan geniuszy?
– Raczej klan młodocianych złoczyńców – sprostował, oblizując łyżeczkę. – Dorastaliśmy w tym samym bloku. Do jego mamy mówiłem ciociu, choć nie jest moją krewną.
– I po latach nadal trzymacie się razem?
– Nie możemy się od siebie odkleić.
Poczuła zazdrość. Ona nie dysponowała paczką przyjaciół z dzieciństwa. Sama była sobie winna, cały czas spędzała w pracowni, którą – szczerze mówiąc – był po prostu jej pokój.
Po opróżnieniu talerzy pierwszy do wyjścia zebrał się DJ Jordan, żegnany głośnymi okrzykami. Chwilę potem Rose razem z Jenny skierowała się do wyjścia.
– Miło było cię poznać – odezwała się do Angel z wyraźnie francuskim akcentem. – Masz piękne imię. To skrót od Angeliki?
– Nie, od Angeliny.
Takie imię kobiety w jej rodzinie nosiły od pokoleń.
– To francuskie imię! – wykrzyknęła modelka, po czym po francusku zapytała, czy Angel zna ten język.
– Trochę – przyznała, dodając, że pochodzi z Haiti.
– A ja z Maroka! – odparła Rose, zapewniając, że już nie będzie nikogo męczyła swoją francuszczyzną. – Jeśli chodzi o jutro, to jesteśmy za – dodała, całując Alessandra w czoło.
– Zobaczymy – odpowiedział.
– Znowu zaczynasz? – strofowała go Jenny, obejmując swoją dziewczynę w pasie. – Będzie Gigi… Możesz się zabrać z nami, zamówimy kurs – zachęcała zajętego telefonem Mylesa.
– Dzięki, ale mam swoją łódź – odparł kucharz. – I ostrzegam, że to nie jest jacht.
– Jacht nie jacht, jedziemy z tobą – oznajmiły modelki, po czym cała trójka z hałasem opuściła towarzystwo.
– Uważajcie na siebie! – machał im Alessandro, po czym zwrócił się do Angel: – Dadzą sobie radę, nie musisz się o nich martwić.
Angel w istocie martwiła się, tyle że nie o nich.
– Może w coś zagramy? – zaproponował gospodarz.
Jedyna gra, do jakiej byłaby skłonna teraz przystąpić, polega na tym, że ona przekaże mu stare malowidło, a on w zamian przeleje pieniądze na konto jej galerii. W tej grze obie strony wygrywają. I wilk jest syty, i owca cała. Angel zdołała już przyswoić sobie starą biznesową zasadę: każda transakcja to transfer zasobów.
– Zrobimy tak – wyjaśniał Sandro swój pomysł – ty zdradzisz mi jakiś swój sekret, może coś wstydliwego, a ja zrobię to samo. Nie musisz sięgać do traum z wczesnego dzieciństwa, powiedz cokolwiek. Okej?
Angel sięgnęła po kieliszek. Jak na grę jego propozycja była wyjątkowo mało zabawna.
– Ty zaczynasz – powiedziała.
– No dobrze. Jak miałem piętnaście lat, ukradłem samochód. Zdjąłem mu opony, przehandlowałem je w ciągu godziny, a za kasę kupiłem sobie PlayStation. Boże, coś mi się wydaje, że uwierzyłaś – dodał, obserwując jej twarz.
– A to nieprawda?
– No jasne.
– Czyli ta zabawa polega na blefowaniu?
– Nigdy nie ukradłem samochodu ani niczego innego. Poszedłem do liceum, żeby robić sztukę, prowadziłem tam zespół teatralny.
– To po co cała ta gra?
– Czasem lubię patrzeć, jak potwierdzają się stereotypy, za pomocą których ludzie mnie postrzegają.
– Szkolny teatr? – zapytała z przekąsem. – Fakt, miałam cię raczej za ulicznika.
– Przyjmuję to do wiadomości, ale zapewniam, że przy mnie możesz się niczego nie obawiać.
– Ja się nie obawiam. Raczej rozmyślam.
– Nad czym?
– Być albo nie być.
– Co takiego? – roześmiał się.
– Nie jesteś tu jedynym fanem teatru.
– A więc coś nas łączy – powiedział głosem miękkim i słodkim jak mus kokosowy, który niedawno zjedli.
Angel zaczęła przyglądać mu się bez skrępowania. Ten facet usługiwał jej, dolewał wina, częstował, poszedł po czysty widelec, gdy upuściła swój na podłogę. Była przekonana, że robi z tego show dla przyjaciół. Ale teraz byli już przecież sami. I Alessandro Cardenas nadal był szarmancki, a ona nie wiedziała, jak się zachować.
– No dobrze, też ci wyznam, co zrobiłam złego – powiedziała.
– Ty? Angel czyli Anioł? Nie uwierzę.
– Jak miałam czternaście lat, ukradłam w tanim sklepiku niebieski lakier do paznokci.
– Chwileczkę, ja ci się przyznałem do kradzieży auta, co jest ciężkim przestępstwem, a ty mi tu wyjeżdżasz z lakierem za dolara?
– Ty do niczego się nie przyznałeś – odgryzła się. – I twoje rzekome wykroczenie wcale mnie nie zszokowało.
– Doprawdy? – Przyglądał się jej, przechylając głowę. – A ja je wymyśliłem, żeby ci poprawić nastrój. Wyglądałaś na spiętą.
– Jeśli tak, to wyłącznie dlatego, że już dawno powinno mnie tu nie być. Tkwię tu, grając z tobą w jakieś głupie gry.
Zdała sobie nagle sprawę, że za takie słowa może wylecieć z pracy. Uczono ją, że wobec klientów, szczególnie celebrytów, należy zachowywać się z pełnym uszanowania profesjonalnym dystansem.
– No i grasz ze mną w te gry – powtórzył Alessandro, jakby chciał podkreślić dramatyzm sytuacji.
Wpatrywał się w nią, a ona po raz pierwszy tego wieczoru usłyszała szum morskich fal.
– Coś tak czuję, że nie chcesz, żebym sobie poszła – powiedziała, zbierając się na odwagę.
– Bo nie chcę...

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel