Kręte drogi miłości (ebook)
Raffa Acosta, biznesmen i gracz polo, jest zafascynowany swoją irlandzką pracownicą Rose Kelly. Ta atrakcyjna i inteligentna kobieta zna się na koniach lepiej niż ktokolwiek inny. Raffa zaprasza Rose na tygodniowy rejs i liczy na bliższe poznanie. Rose nie potrafi się oprzeć charyzmatycznemu Raffie i zostają kochankami. Szybko jednak okazuje się, że oboje wiele przed sobą ukrywają…
Fragment książki
– Pójdziesz ze mną do łóżka?
Rose Kelly otworzyła szeroko usta ze zdziwienia. Gdyby nie znajomy głos, który szepnął jej te słowa do ucha, śmiałka niechybnie spotkałby policzek. Odwróciła się. Za nią stał jej szef Raffa Acosta. Rose bawiła się na przyjęciu weselnym jego siostry Sofii, która kilka godzin temu wzięła ślub z przyjacielem Raffy, księciem Cesarem. Obaj byli pasjonatami gry w polo. Wesele odbywało się na prywatnej wyspie Acosty.
Rose postanowiła więc obrócić jego słowa w żart.
– Jesteś zmęczony?
– Zmęczony? – spytał Acosta.
Wiedziała, że od razu zacznie uwodzić ją swoim słynnym czarem łamacza kobiecych serc.
– Ani trochę. Z dobrego serca chciałem ulitować się nad tobą. Wyglądasz na zagubioną i samotną.
– Ulitować?
Szorstki głos Rose sprawił, że Acosta spuścił z tonu i spojrzał na nią uważniej. Nie byli w pracy, a on sam pierwszy raz złamał własną żelazną zasadę – żadnych poufałości z podwładnymi. Złośliwcy plotkowali w siodlarni jego stajni, że wytatuował sobie tę maksymę gdzieś na ciele.
– Żartowałem – przyznał, udając skruszonego.
Na pewno? Acosta wprost emanował nadmiarem testosteronu! Tylko naiwni uwierzyliby, że żartuje, mówiąc o łóżku.
– Nie czuję się zagubiona i nie potrzebuję litości.
Spojrzała na szefa. Raffa bez kiwnięcia palcem mógłby przewrócić w głowie każdej kobiecie. Teraz jednak w jego głosie pojawiła się nowa nuta. Zwykle na swoim legendarnym ranczu w Hiszpanii wydawał polecenia władczym tonem. Zdziwiła ją więc ta nagła zmiana.
Po trzech latach twardej i wymagającej męskiego hartu pracy jako stajenna, Rose została koniuszym, szefową jego stajni, gdzie hodowano najlepsze w Europie konie do gry w polo.
Było to wyróżnienie i jej osobisty sukces. Ta niewysoka Irlandka przybyła do Hiszpanii za pracą i... w pewnym celu, który jednak trzymała w tajemnicy.
Raffa patrzył na nią przenikliwym wzrokiem.
– Póki nie zobaczyłem, że jesteś druhną, nie wiedziałem, że tak dobrze znacie się z moją siostrą.
– Od jakiegoś czasu... – odparła Rose.
Sofia była złotą kobietą. Zawsze znajdowała czas na pogawędkę ze stajennymi. Rose nie posiadała się z radości, gdy rankiem siostra Raffy poprosiła ją, by została jej druhną.
Co za okazja, by przyjrzeć się życiu znanych i bogatych!
– Chyba nie masz nic przeciw temu, że tu jestem?
– A powinienem? – odparł, marszcząc brwi.
Powinien, bo pracowała dla niego. Bo przywiózł ze sobą grupę stajennych, którzy mieli się zająć jego końmi specjalnie dostarczonymi na wyspę, aby Raffa mógł zagrać z księciem w polo. Rose nie powinna bawić się się na weselu, lecz pracować.
– Nadrobię zaległości. Nie martw się o konie. Nigdy nie zostawiam ich bez kogoś, kto mnie zastępuje.
– Wiem, Rose. Od czasu, gdy zaczęłaś pracę, uważam cię za jednego z najlepszych pracowników.
Najlepszych?
To słowo, które padło ze zmysłowych ust Raffy, zabrzmiało mocniej niż zwykły komplement. Jak uderzenie z siłą huraganu. Rose jednak zignorowała je.
– Jestem w ciągłym kontakcie z pracownikami – dodała.
Mówiąc to, wyciągnęła z sukienki telefon komórkowy, co nie było zbyt dobrym pomysłem, bo przez sekundę Raffa mógł dostrzec kawałek odsłoniętego uda Rose. Była dobrze zbudowana, a sukienka była dość skąpa.
– Więc czuję się bezpiecznie – powiedział, patrząc jej w oczy. – Sofia nie mogła wybrać lepszej druhny.
Raffa skłonił się, udając uniżonego sługę. Rose uśmiechnęła się, bo nic nie mogło jej rozluźnić tak, jak ten gest wykonany przez wysokiego i wspaniale zbudowanego mężczyznę o wyglądzie boga z rzymskich posągów. Szybko jednak zganiła się w myślach. Pracowała dla Acosty, a praca ta znaczyła dla niej wszystko. Tak wiele zależało od tego czy jej nie straci. Kochała konie. Zawsze były obecne w jej życiu. Pieniądze, które zarabiała, od razu wysyłała do Irlandii... Dla ojca...
– Wiem, że siostra wybrała cię w ostatniej chwili, bo zawiodła ją przyjaciółka. Ale Sofia lepiej trafić nie mogła!
– Tak, jestem trochę zapchaj dziurą.
– Nie przesadzaj.
Położył rękę na jej ramieniu.
– Ludzie będą plotkować – ostrzegła szeptem.
– I co z tego? – Raffa wzruszył ramionami.
– Nie obchodzi cię, że już zwracamy uwagę?
– A ciebie?
– Nie, ale ciebie powinno.
– Dlaczego?
– Uwielbiany przez wszystkich bóg gry w polo i szefowa jego stajni? Tylko czekać, jak rzucą się na nas wścibskie media.
– Mam to w nosie. Ty też miej.
– Próbuję tylko cię chronić – zaprotestowała.
– Wyglądam na kogoś, kto potrzebuje ochrony?
– Hm... Wyglądasz… – Rose zawiesiła głos.
Wyglądał jak wymarzony kochanek każdej kobiety. Zabójczo przystojny roztaczał wokół siebie groźną, ale i nieodparcie kuszącą aurę. I ten złoty kolczyk w kształcie kółeczka w uchu... I niesforna kruczoczarna czupryna, która razem z jego ciemną karnacją i wspaniałą sylwetką sprawiały, że bardziej przypominał gladiatora niż miliardera z branży nowych technologii z ogromnym talentem do gry w polo.
– Jak? – spytał dociekliwym tonem.
– Dla mnie w porządku.
– W porządku! To wszystko, co możesz o mnie powiedzieć?
– A czego oczekiwałeś? – zapytała, żartobliwie marszcząc brwi.
Nie mogła jednak oderwać wzroku od jego warg.
– Skoro z łóżka nici, to czy zatańczysz ze mną, Rose?
Gladiator i była stajenna?
– Naprawdę masz w nosie, co ludzie pomyślą?
– Trafiłaś w sedno – odparł. – Słońce już zachodzi – zauważył, patrząc na morze zmrużonymi oczyma. – Zatańczmy, zanim znikniesz, Kopciuszku.
– Kopciuszku? – Spojrzała na niego ironicznym wzrokiem.
Raffa odpowiedział głębokim spojrzeniem czarnych oczu. Rose poczuła, jak wszystko w niej topnieje od wewnątrz. By stłumić to uczucie, podniosła dumnie podbródek.
– Czemu nie? Dajmy im żer do plotek.
Ruszyła przodem, czując jego dłoń na plecach tuż nad pośladkami. Ten dotyk działał na jej zmysły jak ładunek, który może za chwilę wybuchnąć. Gdy doszli do parkietu, Raffa nachylił usta do jej ucha.
– Już po ślubie, więc nie jesteś druhną. Nie masz wymówki, by ze mną nie tańczyć, bo daję ci wolny wieczór. Przyjęcie się rozkręca. Chyba że chcesz cieszyć się w inny sposób…
– Bezpieczny? – spytała ostentacyjnym tonem. – Uważaj na moje palce, bo zdjęłam szpilki. Inaczej patrzyłabym na ciebie z góry – zażartowała.
Pożyczone szpilki piły ją od początku, więc wchodząc na parkiet z ulgą je zrzuciła.
– Jasne. Sięgnęłabyś mi pod brodę – odparł z uśmiechem.
– Wiesz, jakie masz szczęście, tańcząc ze mną, bo wszyscy wiedzą, że wolę towarzystwo koni? – spytała.
– Czuję się zaszczycony.
Stłumiła śmiech na myśl, że wielki Raffa tańczy z Rose Kelly z maleńkiej farmy w ubogim irlandzkim Killarney. Czterech braci Acosta i ich siostra Sofia słynęli w Europie z błyskotliwej inteligencji i talentu do jazdy konnej, a jeszcze większego – do pomnażania swojej bajecznej fortuny. I oto Rose idzie do tańca najprzystojniejszym z nich! To chyba sen.
– Chcesz mnie do czegoś wykorzystać? – spytała podejrzliwie.
– Do czego?
– Choćby zrobić na złość którejś z wkurzonych kobiet patrzących na ciebie zachłannym okiem.
Raffa roześmiał się, odsłaniając szereg mocnych białych zębów, które podkreślały jego ciemną karnację.
– Bo jeśli tak, to lepiej wybierz kogoś innego niż mnie z moimi rudymi włosami i piegami. Co powiesz o jednej z tych piękności o migdałowych oczach, które wprost pożerają cię wzrokiem?
– Których?
Raffa udał, że rozgląda się wokół.
– Mówię poważnie, a ty żartujesz.
– Bo żadna nie dorasta ci do pięt. Też jestem poważny.
Rose znieruchomiała. Jedna rzecz droczyć się z szefem, druga, co robić, gdy ich spojrzenia nagle się spotkały i trwały tak przez dłuższą chwilę.
– Poza pracą jesteś dla mnie objawieniem. Sprawiasz , że się uśmiecham – dodał.
Ale tylko przez ten taniec, pomyślała. Gdy jednak dalej droczyli się jak para starych kochanków, Rose zaczęła myśleć, czy Raffa czuje się teraz równie lekko, jak ona. Patrzyli na siebie i czekali na pierwsze takty melodii. Ta chwila elektryzowała ich oboje. Samo oczekiwanie na dotyk jego dłoni oszałamiało ją tak, jakby już dotknęły jej ciała. Przez chwilę nie mogła zebrać myśli. Cud, że nogi się pod nią nie ugięły i posłusznie zaczęły płynąć zgodnie z rytmem, który zdawał się prowadzić ich lekko i bez wysiłku.
Rozejrzała się wokół. Wszystkie oczy były zwrócone na nich.
– Nie mam nic przeciwko temu, żeby być zapchaj dziurą, ale te nienawistne spojrzenia kobiet…
– Nigdy bym cię tak nie nazwał – przerwał jej Raffa.
– A jak?
– Nie wiem. Jesteś zabawna. Masz poczucie humoru. Oboje dobrze się bawimy.
Raffa nie mógł dosadniej powiedzieć, że Rose służy mu do zabicia nudy.
Tylko czy i tak wszystko to dzieje się naprawdę?
Nie miała wolnej ręki, by się uszczypnąć, bo jedna jej dłoń spoczywała w jego dłoni, a druga na ramieniu Raffy. Rose czuła pod nią twarde mięśnie. Pracownicy nie spoufalają się z szefami, a jednak tańczyła na parkiecie, jakby od zawsze należała do świata Acosty. Bo rzeczywiście przynajmniej tego wieczora była w tym świecie. Uniosła w górę podbródek, jak tarczę przeciw zazdrosnym spojrzeniom stojących wokół kobiet.
– Coś nie tak? – zapytał.
– Tęsknię za domem – skłamała.
Nie powinna przyznawać, że czuje się wspaniale, bo Raffa mógłby odebrać to jako zachętę. Jednak wspomnienie małej farmy, gdzie się urodziła i wyrosła, zawsze wywoływało w niej tęsknotę. Ranczo Acosty było miejscem jak z bajki, ale Rose czasem tęskniła za starą, podupadłą farmą i domem. Nawet z jego trzeszczącymi drewnianymi schodami… oraz jego trudną, skręconą jak powróz historią.
Raffa zobaczył, że Rose spochmurniała.
– Na pewno? – spytał.
Wnikliwe spojrzenie jego oczu wydobyłoby od Sfinksa rozwiązanie odwiecznej zagadki, ale Rose nigdy nie powiedziałaby Raffie, że poza kolacjami przy kominku pamięta też kompletnie pijanego ojca grożącego, że któregoś dnia zapije się na śmierć. I przerażoną matkę.
Taniec z tym niezwykłym mężczyzną był najcudowniejszą rzeczą, jaka zdarzyła jej się w życiu, ale nic nie mogło zatrzeć tamtych wspomnień.
– Przykro mi, że nie mogę uśmierzyć twojej tęsknoty.
– W porządku. Zaraz dojdę do siebie – odparła.
Rose nie przywykła, by ktoś się o nią troszczył. Ani do łez, które teraz błysnęły w jej oczach. Zawsze musiała być silna. Dla ojca. Gdy zmarła jej matka, znalazł się na dnie i jeszcze bardziej pogrążył w nałogu. W rzadkich chwilach trzeźwości użalał się nad sobą i skarżył, że przez butelkę zmarnował życie, a powinien stać u boku żony, gdy go potrzebowała. Był człowiekiem dobrym, miłym dla innych, ale miał słaby charakter. Rose czasem myślała, że tylko kobiety są ostoją rodziny. To one były prawdziwymi wojowniczkami, które nigdy się nie skarżą i nie poddają.
Sama też obiecała sobie, że nigdy nie przestanie wspierać ojca i zaoszczędzi tyle pieniędzy, by starczyło na jego kurację odwykową.
Zbeształa się w myślach, otrząsnęła ze wspomnień i uśmiechnęła do Raffy.
– Powinienem ci podziękować – powiedział.
– Za co?
– Za utarcie nosa, bo czemu miałbym oczekiwać całej twojej uwagi?
– Bo jesteś szefem? To naturalne, że poświęcam ci uwagę. Spójrz na te kobiety. Każda ci powie, jaka muszę być szczęśliwa, że tańczę z tobą.
– Schlebiasz mi. To niebezpieczne. – Pochlebstwo to słodki krem dla tych, którzy potrafią go przełknąć. Ale ja wolę proste rzeczy.
Rose znów rzuciły się w oczy jego olśniewająco białe zęby i zmysłowe usta. Idealny mężczyzna. Wyobraziła sobie te usta na swoim ciele.
– Jesteś tu jedyną kobietą, z którą warto tańczyć – szepnął, gdy trzymając w górze jej dłoń, lekko obrócił Rose dokoła w rytm muzyki.
– Chcesz, żebym dostała zawrotu głowy?
W odpowiedzi przyciągnął ją bliżej do siebie.
Raffa mógł tańczyć z każdą, a tańczył z nią, która wyglądem przypominała jedną z tych małych lalek w irlandzkim sklepie z prezentami. Przyjemnie krągłych i z wiecznym uśmiechem na ustach. Łatwo było wyobrazić sobie rude włosy Rose zaplecione w dziewczęce warkoczyki.
I to ona tańczyła z Raffą, jakby oboje byli z tego samego świata!
– Czemu nie robiliśmy tego przedtem? Nie miałem pojęcia, co tracę – powiedział z uśmiechem.
– Pytasz szczerze?
Chętnie skradłaby ten uśmiech i schowała gdzieś głęboko w zakamarkach pamięci. Gdy spotykała Raffę na ranczu zawsze był śmiertelnie poważny.
– Też nie miałam – dodała. – Nie wiedziałam, że możesz aż tak się zapomnieć, by tańczyć z szefową stajni.
– Nie mów nikomu. Niech to będzie naszą tajemnicą.
– Nie powiem nic, co zaszkodziłoby twojej jakże wspaniałej reputacji – zażartowała.
– Szczęście, że masz tak kuszący akcent, Rose Kelly, bo inaczej dałbym ci dziś burę za takie zuchwalstwo.
Burę? Mogłaby być całkiem przyjemna, pomyślała.
Szybko skarciła się w myślach. Nie powinna nawet myśleć w ten sposób. Dziewczynie, która zwykle podpiera ścianę, zdarzył się jeden taniec na przyjęciu ludzi z wyższych sfer. Ot, cała prawda. Kopciuszek za chwilę zrzuci swoją błyszczącą sukienkę i wskoczy w robocze ubranie, by oporządzić konie.
Jednak muzyka brzmiała jak wznosząca się ku niebu symfonia. Serce Rose biło coraz mocniej, a Raffa nie przejmował się tym, że już stali się obiektem plotek gości.
– Kto tu ma akcent? – spytała ironicznym tonem.
– Śmiesz krytykować mój nieskazitelny angielski – uśmiechnął się Raffa.
– Skąd! Uwielbiam go – przyznała szczerze.
Jego seksownie zmysłowy hiszpański akcent stanowił wisienkę na już smakowitym torcie.
– Ale coś sobie wyjaśnijmy – dodała.
– Co?
– Gdy skończymy tańczyć, nie idę z tobą do łóżka.
– Nawet o tym nie pomyślałem – odparł.
– Jesteś dokładnie tak zepsuty, jak mówią – skarciła go, uśmiechając się szeroko.
– O wiele bardziej – przyznał, rzucając jej ogniste spojrzenie, które wbrew jej woli przez chwilę rozgrzało ją od środka.
Gdy muzyka ucichła, stanęli, patrząc na siebie, jakby oboje przeciągali chwilę rozstania. Rose, wiedziała, że musi wykonać pierwszy ruch.
– Było cudownie, ale muszę zmykać.
– Tego właśnie chcesz?
– Tak.
Była to jednak ostatnia rzecz, jakiej chciała.
– Czemu ci nie wierzę? – szepnął, obejmując ją ramionami.
Czuła jego ciało tuż przy swoim. Wieczór niespodzianie okazał się tak ekscytujący. Byli dwojgiem ludzi dobrze się ze sobą bawiących. Co w tym złego? Może wzbudzą plotki, ale jutro plotkarze zajmą się czymś innym. Kusiło ją, by złapać mikrofon i ogłosić wszystkim, że ona, biedna Rose, bez żadnego tytułu arystokratycznego, jest z Raffą tylko tego wieczora. Bo jak zawsze ponad wszystko pragnie być sobą, a to znaczy, że nie ma dla niej miejsca w jego pełnym blichtru wytwornym świecie. Cokolwiek powiedzą, spłynie to po niej jak woda po kaczce.
Bo sama jest dla siebie najsurowszym sędzią.
Dla Raffy taniec z Rose okazał się prawdziwym objawieniem. Nie spodziewał się, że tryska z niej aż taki zmysłowy wulkan energii, którą poczuł już przy pierwszych taktach muzyki. Ani że jej krągłości wzbudzą aż takie jego pożądanie. Podczas wesela Rose rozkwitła jak kwiat. Jednak najbardziej zaskoczyło Raffę, jak się z nim droczyła, prowokowała i potrafiła wywołać uśmiech na jego twarzy.
Rose spojrzała na niego z niepokojem w oczach.
– Jesteś gdzieś daleko. Coś się dzieje?
– Skąd. Czekam na nową melodię.
Kłamał. Od czasu tragedii, której pamięć wciąż tkwiła w nim jak cierń, rzadko się uśmiechał. Poczucie winy towarzyszyło mu na każdym kroku. Szło za nim jak cień. Co takiego było w Rose, że po raz pierwszy poczuł, że pamięć o rodzicach, którzy zginęli w katastrofie ich prywatnego samolotu, wydała mu się nagle tylko blizną otoczoną zdrową tkanką, a nie raną, która nigdy się nie zagoi?
Troska, którą zauważył w jej oczach, zbiła go z pantałyku. Był typem człowieka, który potrafi naprawić i załatwić wszystko. To do niego ludzie zwracali się o odpowiedź, a on nigdy ich nie zawodził. Oprócz tego jednego razu, gdy zawiódł sam siebie... Gdy nawet jego silna wola nie mogła zapobiec tragedii.
Emanująca z niej tajemnicza jasność uspokoiła jego skołatane myśli. Dopiero teraz zauważył, że Rose przyciąga zazdrosne spojrzenia gości. Czuł potrzebę, by ją chronić, ale Rose była sama sobie żeglarzem i okrętem. Do niej przychodzili pracownicy stajni ze swoimi problemami. Nie była drżącą na wietrze mimozą, jakich pełno spotykał na wystawnych przyjęciach, lecz silną, przedsiębiorczą kobietą kierującą się własną oceną i głową. Teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem rozumiał, jak świetną decyzję podjął, mianując ją szefową stajni.
– Powinienem cię przeprosić – przyznał.
– Za co?
W jej szmaragdowych oczach błysnęło zaciekawienie.
– Za żałosny początek wieczoru.
Wysunęła się z jego ramion i spojrzała na niego z rozbawieniem.
– Przeżyłam o wiele gorsze. Mam sześciu braci. Twój urok na mnie nie podziała. Nie przekonasz mnie, bym uległa twoim niecnym chęciom. Mam zbyt dużo do stracenia.