Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Królewski kaprys (ebook)
Zajrzyj do książki

Królewski kaprys (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron384
ISBN978-83-276-6737-3
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyAt the King's Command
TłumaczZofia Uhrynowska-Hanasz
Język oryginałuangielski
EAN9788327667373
Data premiery2021-09-02
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Tego dnia król Henryk VIII był w wyjątkowo kiepskim humorze. Postanawia wyładować złość na dworzaninie, który nie szczędzi mu krytyki i nigdy nie był skory do pochlebstw. Teraz Stephen de Lacey ma na rozkaz króla poślubić przyłapaną na kradzieży Julianę. Jeśli odmówi, dziewczyna zostanie skazana na śmierć. Stephen ratuje jej życie, chociaż z własnej woli nie poślubiłby nawet arystokratki, a co dopiero złodziejki z gminu. Żona to tylko kłopot, zwłaszcza taka jak Juliana. I rzeczywiście, przez ten związek Stephen wkroczy na niebezpieczną ścieżkę i uwikła się w intrygę, która wywróci jego życie do góry nogami.

Fragment książki

Stephen de Lacey, baron Wimberleigh, wszedł do sypialni królewskiej i zastał swą narzeczoną w łóżku z królem.
Na widok ciemnookiej piękności rodem z Walii, prawie całkowicie ukrytej pod jedwabną kołdrą, poczuł oburzenie, zachował jednak twarz chłodną, a nawet kamienną. Zacisnął pięści, ale kiedy spojrzał na króla, jego twarz była już obojętna.
– Wasza Królewska Mość – zwrócił się do króla. W dusznym powietrzu komnaty pachniało lawendą i pomarańczą z saszetek umieszczonych nad łożem. Kiedy przybyli szambelanowie, by ubrać swego pana, Stephen wstał z klęczek.
– O, Wimberleigh.
Król obdarzył gościa uśmiechem. W uśmiechu tym pozostał dawny urok szlachetnego księcia, którego Stephen w młodości ubóstwiał jako nowego króla Artura. Legendarny król Artur umarł młodo w blasku chwały, podczas gdy Henryk dożył wieku średniego jako miernota i człowiek zepsuty.
– Chodź, chodź – przywołał go Henryk. Wysunął z łóżka spuchnięte nogi i włożył pantofle z brokatu. – Podejdź do królewskiego łoża. Zobacz, co mam dla ciebie.
Przemierzając przestronną komnatę. Stephen wyczuwał rosnące zaciekawienie dworzan. Sypialnię zapełniali utytułowani panowie mający wpływ na politykę w kraju. Sir Lamberth Wilmeth, stolnik, traktował wypróżnienie Jego Królewskiej Mości równie poważnie, jak spór o granice Szkocji. Lord Harold Blodsmoor, odpowiedzialny za garderobę królewską, traktował zbiór królewskiego obuwia jak klejnoty korony. Jednak w pewnym momencie uwaga tych wielkich panów przeniosła się na Stephena.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, a nawet zdołała przywołać wystudiowany rumieniec. Przeciągnęła się, odsłaniając przy okazji nagie ramię. Po tym wszystkim Stephen nie powinien był wierzyć królowi. Musiał przecież wiedzieć, że król wezwał go tylko po to, by go w okrutny sposób upokorzyć.
– Dziś obudziłem się wyjątkowo wesoło usposobiony. – W uśmiechu Henryka było coś filuternego, jednak nie bez ukrytej nienawiści. Lekko kulejąc, król podszedł do nocnika i ulżył sobie, nie przerywając monologu. – Postanowiłem sięgnąć do przysługującego mi prawa pierwszej nocy. Może to i przestarzały zwyczaj, ale ma swoje zalety. A teraz ładnie się przywitaj ze swoją panią Gwenyth, po czym przystąpimy do…
– Miłościwy Panie – wtrącił Stephen nie zwracając uwagi na konsternację obecnych. Królowi się nie przerywa. W ciągu trzydziestu lat panowania Henryk VIII karał śmiercią za mniejsze przewinienia.
– Słucham? – Wyglądało na to, że król się specjalnie nie przejął. Dworzanie tymczasem pomagali mu włożyć kubrak i spodnie. – O co chodzi?
Stephen nie wytrzymał. Owładnęła nim niepohamowana wściekłość.
– Do diabła z prawem pierwszej nocy!
Obrócił się na pięcie i opuścił królewską sypialnię. W pełni świadom tego, że się naraził, postanowił nie brać udziału w podłych igraszkach, które tak bawiły Henryka.
Łuczników królewskich w walijskich czerwono-białych liberiach Stephen minął jak burza, wybiegając na bruk centralnego dziedzińca. Rozglądając się za miejscem, gdzie mógłby ochłonąć, wpadł do otoczonego murem ogrodu. Wysadzana kamieniami ścieżka prowadziła wśród rabat głogu i polnych róż. Zaaranżowane geometrycznie klomby tworzyły rodzaj mozaiki. Stephen po raz setny pożałował, że nie zlekceważył dorocznego wezwania króla i nie pozostał w Wiltshire Jednak nie słuchając rozkazu, mógłby stracić to, na czym mu najbardziej zależało. Jeśli ceną dochowania tajemnicy miało być zranione serce i publiczne upokorzenie, to trudno.
Jego przekonanie, że król jeszcze z nim nie skończył, okazało się słuszne. Godzinę później majordomus wezwał go do sali audiencyjnej o łukowatym sklepieniu. Przez dwa rzędy okien padało blade słoneczne światło wczesnej wiosny. Kolorowe witraże rysowały na posadzce i ścianach migotliwe wzory. Poprzez gwar głosów słychać było dźwięki lutni. Pośrodku sali zebrali się członkowie Rady Królewskiej.
Stephen przeszedł do podium zdobnego w draperie. Tu zatrzymał się, zsunął na jedno ramię podbity atłasem płaszcz i ukląkł. Nawet nie patrząc na króla, wiedział, że Henryk napawa się jego poddańczą postawą. Henryk czerpał satysfakcję ze wszystkiego, co umniejszało pozycję Stephena. Gdy De Lacey podnosił się z klęczek, w jego oczach widać było nienawiść i wyzwanie. W wyciągniętych rękach trzymał dar.
Król siedział na wielkim rzeźbionym tronie. Odziany w srebro i złoto przypominał Bachusa.
– Co to jest? – spytał i skinął na pazia. Chłopak wziął od Stephena małą drewnianą szkatułkę i podał królowi. Henryk otworzył ją z dziecięcą skwapliwością i wyjął niewielki zegarek na złotym łańcuszku. – O Boże, zawsze mnie zadziwiasz.
– To tylko błyskotka – powiedział Stephen bezbarwnym głosem. Henryk był nienasycony w swojej zachłanności. Król przełożył łańcuszek zegarka przez pas na wydatnym brzuchu.
– Mam nadzieję, że to oryginał.
Stephen skinął głową.
– Masz wyjątkowy talent do wynajdywania wszelkiego rodzaju ciekawostek, tylko szkoda, że tak bardzo brak ci ogłady. Opuściłeś sypialnię królewską, nie prosząc o pozwolenie.
– Istotnie tak było.
– Niech cię wszyscy diabli, Wimberleigh. Czy zawsze musisz przekraczać granice przyzwoitości i dobrego wychowania?
– Tylko wtedy, gdy jestem prowokowany.
– Czy nigdy nie pomyślałeś, że lepiej igrać z własną lubą niż z moją cierpliwością? Pani Gwenyth jest piękna, wysokiego rodu i dosyć bogata.
– Ale straciła dobre imię.
– Wyświadczyłem jej łaskę – warknął Henryk. – Anglia ma tylko jednego króla, tak jak jest tylko jedno słońce.
W ostatniej chwili Stephen ugryzł się w język. Nie było sensu kłócić się z kimś, kto porównuje się ze słońcem.
– Na miłość boską, Stephen – zagrzmiał król – twoje grymasy doprowadzają mnie do szału. W zeszłym roku przedstawiłem ci cztery odpowiednie damy, ale ty nie chciałeś żadnej z nich. Co sprawia, że czujesz się lepszy od innych lordów?
– Nie zamierzam powtórnie się ożenić – oświadczył Stephen i dodał: – Nie myślę o żadnej kobiecie, a zwłaszcza o tej słodkiej wisience, którą ujrzałem w łożu Waszej Królewskiej Mości.
– Wisienki są miłe dla podniebienia – zwrócił uwagę król.
– Tak jest, lecz dotykane przez zbyt wiele palców, tracą smak, a pozostawione samym sobie, psują się z czasem.
– Ach, ciągle jeszcze opłakujesz swoją Margaret, która od siedmiu lat spoczywa w grobie.
Z najwyższym trudem Stephen opanował chęć uderzenia króla w twarz. Jakże lekko wyrażał się o Meg, tak jakby jej w ogóle nie znał.
– Czy rzeczywiście była ci tak droga – król dalej drążył temat – że nie możesz pokochać innej?
Stephen zamarł. Ogarnęło go wspomnienie Meg, jak spod welonu zerkała ku niemu w dniu ich ślubu, Meg płaczącej ze strachu w ich małżeńskim łożu, skrywającej swe tajemnice przed pełnym uwielbienia mężem, konającej we krwi wśród gorzkich przekleństw.
– Margaret była – Stephen odchrząknął – zaledwie dzieckiem. Łatwowiernym.
Z poczuciem winy, bolesnym jak pchnięcie nożem, uświadomił sobie, że siłą wymusił na niej przedwczesne dojrzewanie, a potem macierzyństwo, przyczyniając się do jej śmierci.
– Dobrze wiem, co znaczy opłakiwać żonę – powiedział król. W jego głosie zabrzmiała nieoczekiwanie nuta współczucia. Stephen zdawał sobie sprawę, że król ma na myśli skromną Jane Seymour, która umarła, obdarzając go tym, czego pragnął najbardziej - męskim potomkiem.
– Jednakże – ciągnął król dalej – żona stanowi niezbędną ozdobę męża. Dawne wspomnienia nie powinny powstrzymywać cię przed wypełnieniem obowiązku. A teraz co do tej damy z Walii…
– Wasza Królewska Mość, pokornie proszę o wybaczenie. – Stephen ściszył głos. – Ja nie chcę resztek, nawet po królu Anglii. Nie będę ratował sumienia Waszej Królewskiej Mości.
– Mojego sumienia? – Król wykrzywił usta w kwaśnym uśmiechu. – Mój drogi, kto ci powiedział, że ja w ogóle mam coś takiego jak sumienie?
Stephen poczuł mrowienie karku. Przypomniał sobie, że Henryk VIII porzucił pierwszą żonę i skazał na śmierć drugą. Przywłaszczył sobie władzę nad Kościołem, przejął własność klasztorów i pozbawił biedotę ziemi. Pozbawienie czci młodej dziewicy na pewno nie spędzało mu snu z powiek.
– Przepraszam, pomyliłem się – odpowiedział Stephen. – Ale i tak lady Gwenyth nie będzie mnie chciała.
– Ach, ta twoja zbrukana reputacja. Dzikie hulanki, hazard, gwałty. Do dworu dochodzą wszelkie plotki. Żeń się, lordzie, każde dziewczę w tym kraju aż drży ze strachu na samą myśl o tobie.
Stephen starał się ukryć dobre cechy charakteru pod płaszczykiem złej reputacji.
– Jestem człowiekiem niemoralnym, to skaza charakteru. A teraz, za pozwoleniem Waszej Królewskiej Mości, opuszczam dwór.
Mimo wieku i tuszy król sprawnie podniósł się z tronu.
– Na Boga, bez mojego pozwolenia. Ożeń się, Wimberleigh, a potem pomyśl o prawowitym dziedzicu, bo inaczej cała Anglia dowie się, co ukrywasz w swojej posiadłości w Wiltshire.
Stephen po latach ćwiczenia woli stłumił chęć targnięcia się na króla. Nie miał pojęcia, w jaki sposób Henryk posiadł jego straszną tajemnicę, ale nie ulegało wątpliwości, że zamierza ten fakt wykorzystać. Stephen odetchnął z trudem i cofnął się.
– Na kolana, Wimberleigh.
Czerwony z wściekłości Stephen osunął się na kolana.
– A teraz przysięgnij, niech usłyszę od ciebie obietnicę posłuszeństwa. Chcę usłyszeć, że się ożenisz… jeśli nie z lady Gwenyth, to z kimś innym.
Żądanie królewskie zawisło w głuchej ciszy. Do klęczącego Stephena wszystkie szczegóły docierały z niezwykłą jasnością: stary kurz u rąbka królewskiej szaty, mdlący odór rany na nodze króla, zamierające echo dźwięków lutni.
Dwór czekał z zapartym tchem. Król rzucił rękawicę jednemu z nich – temu, który ważył mu się przeciwstawić. Stephen de Lacey nie był głupi. Cenił sobie życie. Nauczył się unikać jednoznacznych odpowiedzi.
– Stanie się wola Waszej Królewskiej Mości – powiedział głośno.
Członkowie Rady Królewskiej odetchnęli z ulgą. Z wielką przyjemnością patrzyli na upokorzenie jednego ze swoich. Król opadł na tron.
– Wierzę, że tym razem będziesz posłuszny.
Stephen wstał. Król odprawił go krótkim skinieniem głowy i niemal natychmiast krzyknął do służby:
– Osiodłać mi konia!
Stephen opuścił salę audiencyjną. Jeszcze w przedsionku, mimo płonącego na ruszcie drzewa sandałowego, w zatęchłych matach trzcinowych czuł zapach zepsucia. Przed audiencją zażądał, żeby jego koń czekał osiodłany, zamierzał bowiem opuścić pałac najszybciej, jak to możliwe. Stajenni królewscy obiecali mu, że jego klacz będzie czekać przy bramie zachodniej. Stephen przemierzył dziedziniec, przeszedł między bliźniaczymi wieżami i zatrzymał się pod ozdobną kratą.
Osiodłana klacz stała w cieniu rozłożystego dębu w pobliżu wartowni. Skrzywił się na niedbalstwo stajennych. Jak mogli zostawić tak cenne zwierzę bez nadzoru? A gdzie do diabła podział się Kit, jego giermek? Zadzierając głowę, zobaczył niespodziewany ruch przy koniu i jakiś cień.
Jakaś brudna Cyganka kradła mu konia.

Juliana nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Tak bardzo potrzebny był jej koń na jutrzejszy jarmark w Runnymede, że nie zawahała się wtargnąć na teren pałacu, by go bezczelnie ukraść.
Przykucnęła i popatrzyła na mury i pozłacane wieże pałacu Richmond. Nagle pojawił się stajenny z najpiękniejszym koniem, jakiego kiedykolwiek widziała. Jego lśniący srebrem rząd z marokańskiej skóry wart był tyle, ile cała cygańska grupa potrzebowała na życie przez dziesięć lat.
Pawlo, chart Juliany, musiał wystraszyć chłopaka. Teraz już sprawa była prosta. Żaden Anglik w życiu nie widział takiego charta, a większość uważała, że taki wielki biały pies jest jakąś zjawą. Rozejrzała się, żeby ocenić swoje szanse. Jakieś dwieście kroków od niej, stało dwóch wartowników. Swe puste spojrzenia skierowali na rysujące się na horyzoncie wzgórza nad Tamizą. Na konia nie zwracali uwagi.
Juliana dotknęła swego talizmanu, broszki z miniaturowym sztyletem, którą nosiła przypiętą po wewnętrznej stronie paska spódnicy, i wychynęła z cienia drzew. Trawa pod jej bosymi stopami była wilgotna i szorstka, a tanie cynowe łańcuszki, które dla ozdoby nosiła w kostkach, pobrzękiwały przy każdym kroku. Spódnice, pozszywane z kolorowych szmatek, muskały trawę.
Po pięciu latach obcowania z tutejszymi Cyganami przyzwyczaiła się do tego, że wygląda jak żebraczka. Akceptowała swój los z rezygnacją, która stała w sprzeczności z zamiarami, jakie w głębi duszy nosiła. Nigdy nie zapomniała, kim jest - Julianą Romanową, córką arystokraty, przyrzeczoną bojarowi. Przyjdzie taki dzień, że wróci do ojczyzny i odnajdzie tych, którzy wymordowali jej rodzinę. Dopilnuje, by zabójców spotkała zasłużona kara.
Pierwsze miesiące w Anglii były beznadziejnie trudne. Ona i Laszlo, który udawał jej ojca, podczas długiej podróży płacili za wszystko jej strojami i biżuterią. Nie pozostało jej nic poza broszką, na której spodzie widniało motto Romanowów: Krew, przysięga, honor.
Była to ostatnia rzecz łącząca ją z tamtą uprzywilejowaną dziewczyną, którą kiedyś była. Nigdy tej broszki nie sprzeda. W ciągu minionych pięciu lat szok wywołany utratą rodziny przybrał formę nieustannego tępego bólu. Juliana rzuciła się w wir nowego życia z zadziwiającą determinacją. Umiała tanio kupić marnego konia, podleczyć go i ukrywając jego wady, sprzedać z zyskiem. Obdarta, zawszona i brudna, wzbudzała na targowisku współczucie. Umiała też pokazywać najróżniejsze zapierające dech w piersiach sztuczki na koniu, by po występie z uwodzicielskim uśmiechem zbierać datki.
Takie życie mogło trwać bez końca, gdyby nie Rodion. Juliana wzdrygnęła się na samą myśl o nim. Młody, na swój prymitywny sposób przystojny mężczyzna łypał na nią okiem przy ognisku z zachłanną zaborczością. Ostatniej nocy padła nieuchronna propozycja małżeństwa. Laszlo radził jej przyjąć oświadczyny Rodiona. W przeciwieństwie do niej dawno porzucił marzenia o powrocie do starego kraju.
Propozycja Rodiona przyśpieszyła realizację jej planów. Nadszedł czas, by porzucić tabor cygański, stanąć przed królem Henrykiem i zażądać zbrojnej eskorty do Nowogrodu. Po pierwsze, musiała się postarać o stosowną garderobę. Wprawdzie była specjalistką od podkradania suszącej się bielizny i żywności ze straganów, ale ukraść piękny strój to było coś znacznie trudniejszego.
Dawniej mężczyźni z taboru zabierali jej wszystko, co zarobiła, ale ten piękny koń miał być tylko dla niej. Na jej ustach pojawił się uśmiech. W miasteczku Runnymede rozpoczynał się o świcie targ koński. Szybko sprzeda konia i przystąpi do realizacji swego planu.
– Siedź tu – szepnęła do psa. Ogromny kudłaty chart posłał jej spojrzenie pełne niepokoju, mimo to usłuchał.
Nisko schylona Juliana podeszła do konia.
– Cicho, cicho, ślicznotko – szepnęła ostrzegawczo. – Jesteś naprawdę piękna.
Klacz przestała skubać koniczynę pod drzewem i rozdęła nozdrza. Juliana poczuła ciepły powiew jej oddechu. Klacz położyła uszy. Juliana cmoknęła. Uszy wróciły na miejsce. Juliana wyciągnęła dłoń, podając zwierzęciu kawałek brukwi. Klacz zjadła brukiew i szturchając nosem dłoń dziewczyny, domagała się więcej. Juliana uśmiechnęła się. Pomimo swej siły, szybkości i wytrzymałości koń to tylko zwierzę, które łatwo przekupić smakołykiem.
Mimo nerwowego napięcia dała klaczy jeszcze jeden kawałek brukwi i podeszła do niej, głaszcząc ją po szyi. Już po chwili wiedziała, że koń jest spokojny i łagodny.
Spojrzała w stronę bramy. Wartownicy stali bez ruchu, najwyraźniej jej nie zauważyli. Nagle pod kratą bramy pojawił się jakiś człowiek. Z tej odległości zauważyła tylko, że był wysoki, barczysty i jasnowłosy. Pewna bliskiego sukcesu odwiązała pleciony postronek, włożyła bosą stopę w strzemię i wsiadła, chwytając za łęk siodła.
– Stój, złodzieju!
Juliana na moment zamarła, ale już po chwili znalazła się w siodle. Jednocześnie uderzyła klacz piętami i głośno cmoknęła. Koń ruszył z kopyta. Juliana poczuła, że dosiada najlepszego wierzchowca od czasu, kiedy pięć lat temu opuściła rodzinny Nowogród.

– Widzę, że Cyganka kradnie ci konia, Wimberleigh.
Stephen, zszokowany widokiem kobiety, która galopowała na jego Caprii, nie zauważył wyjeżdżającego przez bramę króla.
– Daleko nie zajedzie – oświadczył głośno Stephen. Odwrócił się w stronę stajni, z której giermek wyprowadzał na dziedziniec osiodłanego konia. – Dawaj mi go tu natychmiast! – wrzasnął.
– Proponuję zakład. – Król osłonił oczy, wypatrując uciekającej kobiety, której podarte spódnice i zmierzwione włosy powiewały na wietrze. – Stawiam sto koron, że więcej już tej klaczy nie ujrzysz.
– Przyjmuję zakład – warknął Stephen, dosiadając konia. Wbił ostrogi w jego boki i pocwałował przez most na drogę. Koń galopował nierówno i był twardy w pysku. Pościg okazał się trudny, ponieważ Capria była wybitnym wierzchowcem, a Cyganka niepoślednim jeźdźcem. Przemknęła przez kępę czerwonych buków, a na drodze dołączył do niej duży biały pies. Stephen oniemiał. Smukły, kudłaty zwierzak był prawie tak szybki jak koń.
Stephen pochylił się nad karkiem wierzchowca. Cyganka obejrzała się i wbiła gołe pięty w boki Caprii. Stephenowi udało się skrócić odległość między nimi. Poczuł się pewniej. Włożył palce do ust i zagwizdał donośnie. Klacz szarpnęła łbem, wyrywając Cygance z rąk wodze, po czym stanęła, zawróciła i pogalopowała z powrotem.
– Nie! – Wśród nadrzecznych wzgórz rozległ się słaby krzyk złodziejki. Zaczęła macać ręką, poszukując wodzy, ale długie rzemienie stale jej umykały.
Widok ten sprawił Stephenowi wyraźną przyjemność. Gorszy jeździec z pewnością by już spadł, być może nawet tracąc życie, ale dziewczyna nadal siedziała w siodle.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel